Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2015, 21:00   #13
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany

Venganza zwiedził jedno z piękniejszych miejsc w jakich kiedykolwiek był. Miasta były duże, miały pełno szerokich placów, rozstawiając domy dość daleko do siebie. Ludzi było pełno, acz większość z nich miała białe włosy. Chłopakowi zdarzyło się nawet przejść obok wspomnianego wielkiego drzewa, które znajdowało się na placu pałacowym. Pochód rycerzy nie pozwolił mu się jednak zatrzymać. Został on podprowadzony pod samą komnatę królowej.
Znajdowała się ona za przesuwanymi, drewnianymi drzwiami, w których znajdowały się papierowe przegrody. Były one na tyle cienkie, że dało się dojrzeć jej sylwetkę po drugiej stronie.
Khun stanął przed drzwiami na baczność.
- Najjaśniejsza Panno. Znaleźliśmy zbłąkanego pod bambusowym lasem. Postanowiłem przyprowadzić go, ponieważ może być dla Panny interesujący. - mówił z spuszczoną głową.
- Czuję, że nawet nasi żołnierze, są kogoś przestraszeni. Cóż takiego on uczynił? - doszedł zza drzwi uroczy, kobiecy głos.
- Zlekceważyłem go w pojedynku. Byłby on w stanie mnie ciąć, byłby on w stanie mnie zabić.
Po wyznaniu Khuna nastąpiła chwila ciszy. W końcu kobieta odezwała się.
- Chcę zobaczyć jego twarz.
Rycerze ustawili się po obu stronach drzwi, gotowi je otworzyć. Khun zaś upadł na kolana, z czołem mocno przyciśniętym do podłogi. Grupa zatrzymała się, w oczekiwaniu na hołd Sychea.
- Dziękuję za gościnę i audiencję, królowo - mężczyzna przemówił, pochylając się nieznacznie w znanym już membrańczykom niedbałym ukłonie. Nawet jeśli w poprzednim odwiedzonym przez niego królestwie władza nie była zbyt stała, większość, jeśli nie wszyscy szanowali ją w obawie o swoją głowę.
- Jestem Venganza - stwierdził, przykładając pięść prawej dłoni do swego serca. Ten nic nie znaczący gest był czymś, co miało w ten czy inny sposób przekazać oddanie królowej. Rycerze nie znali jego pochodzenia, nie mogli więc oceniać sposobu pokłonu.
Dwójka z miejscowych strażników podeszła pod boki Vengazy, kładąc ręce na jego barkach, z prostym zamiarem wymuszenia od niego identycznej pozycji co ta przyjęta przez Khuna.
Tym razem Venganza nie opierał się. Był przymuszany do zachowania niczym arystokrata, co w jego oczach było wystarczającym dla tej chwili awansem. Uchronił się od roli niewolnika, nie stracił swojej niezależności gdy chodziło o manę. Usługiwanie temu, czy też innemu władcy przez kilka chwil nikomu nie zaszkodziło.
Sychea został przyciśnięty do ziemi, równie nisko co Khun. Acz strażnicy szybko zrobili krok w tył gdy zrozumieli, że nie trzeba chłopaka do niczego zmuszać.
Drzwi otworzyły się z szumem.

Za nimi ukazała się doprawdy młoda władczyniy, ubrana w zawiłe i skomplikowane szaty. Czego Sychea nie wiedział, nazywały się one kimonem. To, było kolorów różu i czerwieni. Sama, przypominająca poniekąd księżniczkę Rubię osoba miała delikatne rysy twarzy, duże, niewinne oczy oraz długie, czarne włosy. Milczała przez pewną chwilę przypatrując się Vengazie.
- A więc jest silny? Inni nazwaliby go..."przystojnym"? - spytała, spoglądając na jednego z strażników, który przytaknął. - Dziwne poglądy urody. - najwidoczniej feministyczny wygląd był tutaj dominującą modą. Wyjaśniało to zarówno Khuna, jak i nieznajomego łucznika z leśnej chatki. - Brakuje nam ludzi o sile szlachty. Myślisz, że byłbyś godzien? Czy w ogóle chciałbyś być godzien? - zapytała kobieta.
- Nim przyjmę niewątpliwy zaszczyt, muszę wiedzieć czym dokładnie jest “szlachta” w twym świecie, królowo - Sychea był spokojny. Nawet jeśli był w stanie odpowiedzieć na pytanie który to już raz stał przed władcą jakiegoś świata, był niewiarygodnie zaskoczony swoim szczęściem. Jak wiele osób kończyło swój żywot, nie spotykając żadnego z nich. Venganza od zawsze wiedział, że był lepszy od nich, zaś los za każdym razem upewniał go o tym.
- Nasze ziemie nie są niewielkie, ale ludność ogromna. Wyznaczamy szlachciców, aby pilnowali porządków poszczególnych dzielnic. - wyjaśniła. - To władcza pozycja. - dodała, jakoby zapewniając, że porponuje coś, co Sychea mógłby chcieć. - Acz siła nie wystarcza do sprawowania na niej pozycji. Czystość serca i powołanie są równie istotne.
- Czystość serca? - Venganza powtórzył słowa księżnej, wyraźnie nimi zaskoczony. Reakcję dopełniany nieznacznie uniesione brwi, oraz lekko otworzone usta. - Co masz na myśli, mówiąc te słowa? - zapytał w końcu. Nie mógł wiedzieć, czy chodzi o pewność swych żądań, wiarę w siebie, czy coś innego. Może królowa wierzyła w “dobro” jako przewodnią wartość?
- Jest jeden lord, który nie dba o nasze dobro. Jedynie o własną wartosć. - powiedziała. - Wierzymy w coś, co nazywamy Riyu. Powodem do życia. Jego Ryiu, stoi na drodze Ryiu naszego królestwa.
Khun spojrzał w stronę Venganzy. - Znany jest z nie respektowania praw i zatajania rejestrów o swojej populacji.
- Potrzebujemy szlachty o czystym sercu. Takiej, której zależy na przyszłości nas wszystkich.
- Jeden lord jest w stanie zagrozić całemu królestwu? - Sychea zapytał, tym razem nie emanując swą reakcją na zewnątrz. Tym razem chciał poznać chociaż część historii, nim obierze jedną ze stron. Chyba nawet ktoś tak zapatrzony w siebie jak on wyciągał nauki ze swego żywota.
- Nie może. - przyznała księżniczka. - Czy trzymałbyś zgniłe jabułko, na złotej tacy? - zapytała.
- A jednak brakuje wam siły i uważacie jego Ryiu jako przeszkodę dla waszego. - wytknął błąd, by kontynuować przepytywanie. Potraktował poprzednie słowa królowej jako pytanie retoryczne.
Księżniczka uśmiechnęła się. - Odmów, a Khun pobierze to zadanie. - odpowiedziała w prost. - Jest to nie więcej niż prezent dla ciebie, na powitanie. Szansa, na zdobycie uznania.
- Pozwolisz, że zapytam - Venganza uniósł nieznacznie głowę, chcąc dodać sobie nieco pewności siebie. - Co stanie się z mą skromną osobą, jeśli odmówię? - zapytał, wyraźnie zaciekawiony perspektywą swojej najbliższej przyszłości.
- Obawiam się, że będziesz zmuszony opuścić nasze ziemię. Najpewniej z najbliższym statkiem handlowym. - wyznała kobieta. - Nie tolerujemy obcych, skoro nas samych jest już zbyt wielu.
- Czy królestwa takie jak Ferramentia, czy Membra, mówią królowej cokolwiek? - zapytał, chcąc upewnić się o faktycznej sytuacji geograficznej. Może znajdował się tylko w odległej krainie, nie zaś zupełnie innym świecie?
- Nie znają naszych uszu. - zaprzeczyła kiwając głową. - Są to miejsca, z których pochodzisz?
- Pierwsze było mą matką, drugie chwilową kochanką - przyszły szlachcic odpowiedział po chwili zastanowienia. Odnalazł te słowa, tak łatwe do skojarzenia niemalże każdej osobie, oraz z całą pewnością uniwersalne, niezależne od miejsca urodzenia. Spojrzał na znajdującego się na boku Khuna.
- Czy zostanie szlachcicem wiąże się z jakimś rytuałem? Ze zmianami, które będę musiał przyjąć w samym sobie? - zapytał.
Odpowiedziała jednak królowa. - Będziesz zmuszony oddać honor symbolowi naszego państwa. - wyjawiła. - Jest to wszystko.
- Jak ma się to wobec umiejętności szlachty? - zapytał, kryjąc ewentualne oznaki zaciekawienia. Zdawało się, że jego twarz była z kamienia. Jego ambicje chyba zjadły już emocje.
- Jest to nie więcej niż proste zaklęcie, nabywane z czasem opanowywania swojej magii. Wydaje się, że również separujesz elementy duszy, aby panować perfekcyjnie nad jednym. - stwierdziła księżniczka. - Na tyle na ile lubujemy się w tym zaklęciu, sprostać mu może zwykły atak obdażony magią.
- Jeśli to będzie możliwe, zamierzam wyzwolić całą swoją duszę. - stwierdził, uśmiechając się do wspomnienia Thalanosa. Los był dziwny, całkowicie nie przewidywalny dla jego podmiotów. Każda chwila mogła przynieść nowe informacje i możliwości.
- Jeśli chodzi o wspomniane zadanie, pragniesz bym doprowadził tego lorda pod sąd, zabił, czy zniszczył? - zapytał, wracając do wspomnianego zadania.
- Chcemy widzieć go martwym. - wyjaśniła księżniczka. - Metoda nie ma znaczenia. Dowody również. Nie zasądziesz w dzielnicy, której pan dalej żyje - zauważyła.
- Oh, już raz byłem w tej sytuacji - stwierdził, wyraźnie rozbawiony tym faktem. Jego białe zęby kontrastował z ciemnym ubraniem, oraz włosami koloru nocnego nieba. Po raz kolejny za sprawą kilku zbiegów okoliczności ma stać się członkiem elity?
- Przymuję zadanie, jednak będę potrzebował przewodnika. - delikatnie pochylił głowę, jakby jako dodatkowe podkreślenie jego prośby.
-Khun cię zaprowadzi. - postanowiła. - spisz się dobrze.
- Dziękuję - słowa tak obce dla Venganzy wypłynęły z jego ust. Tym razem nie chciał popełnić wszystkich błędów swych poprzednich wcieleń. Musiał poznać chociaż trochę tego świata, oraz osobników, którzy mieli go otaczać.
Opuścił salę tronową, zapewne łamiąc przy tym wszystkie możliwe zalecenia i zasady. Savoir vivre nie było czymś godnym jego uwagi. Nawet jeśli gildia alchemików zapewniła mu naukę również w tym aspekcie, w obecnym życiu zwyczajnie ignorował tą wiedzę.
Po wyjściu z pomieszczenia czekał na poznaną tutaj żyjącą obrazę wizerunku mężczyzny. Wśród takich osobników Sychea nie zdziwiłby się, gdyby wybranka danego wieczoru okazała się przedstawicielką brzydszej z płci. Czy raczej przedstawicielem…
- Skąd wzięło się u was niewolnictwo? - zapytał.
- “Niewolnictwo”? - spytał wyraźnie nie wykazując zrozumienia tego określenia. Z dość luzackim nastawieniem zaczął prowadzić Sychea za bramę. Czekał ich długi spacer wąskimi ulicami stolicy. - Czyli o czym bijesz?
- Mushi wspominał o swojej… zależności wobec many pewnej osoby - Venganza sprecyzował swe wcześniejsze zapytanie.
- Ah. To normalne. Wszystko jest czyjąś własnością, nie? - stwierdził Khun. - My jesteśmy własnością księżniczki na ten przykład. No, ty może nie, ale jeszcze zostaniesz. - wywnioskował. - Albo zdechniesz.
- Z tego co wiem, ciągle mogę odejść na jednym ze statków? - zapytał, czy raczej poprawił swego rozmówcę. W głosie szatyna istniała pewna doza niepewności, jakby wizja wolności była czymś zbyt szczodrym, by dotyczyć jego osoby.
- Ten lord, co o nim wiesz? - zadał kolejne pytanie.
- Jak podniesiesz na niego rękę, to specjalnie prawo nie pozwala ci uciekać. Przyjmując, że uciekłbyś od niego w pierwszej kolejności. - stwierdził Khun. - Jak go znam to zaprosi cię na rozmowę przed walką. W pewnych granicach jest teoretycznie cywilizowany. Ma podobny styl walki do ciebie. - stwierdził. - Zwłaszcza w doborze broni.
- Nie zrozumiałeś mnie - ręka Venganzy rozrzuciła jego włosy na bok, na kilka chwil psując naturalną fryzurę. Nie wiedział czemu, jednak ten gest był dla niego wyjątkowo przyjemny. Kto wie, może chodziło o zyskaną przy mutacji twarz? Piękną, silną i przede wszystkim: naturalną.
- Zabiję jegomościa. To jednak nie znaczy, że na pewno przejmę jego posadę, prawda? - sprecyzował swe poprzednie słowa.
- Raczej na pewno. - zapewnił Khun. - Pytanie na jak długo. - dodał. - Chodzi głównie o to, że brak prawowitego szlachcica na to miejsce, a awans społeczny jest czymś na co ciężko sobie tutaj pozwolić. Łatwiej umieścić boską, nieznaną figurę obcokrajowca, póki nie napatoczy się ktoś godny zaszczytu. - wyjaśnił. - Przynajmniej ja tak to interpretuję. Może jak się spiszesz, to nie zdejmą cię z stołka.
- Przynajmniej nie mydlisz mi oczu. - uśmiechnął się szczerze. Z pewnością tutejszy lud był inny niż znani mu osobnicy. Bardziej… szczery?
- Czy mówi ci coś imię “Thalanos” ? - zapytał, rzucając osobą maga jak kamieniem o ścianę. Jeśli jego klejnot miał zdolność umieścić tutaj swój cel, to władca gildii magów zapewne był tutaj więcej niż raz.
- Nic a nic. - stwierdził.
- Kim jest i czym handluje Mushi? - kolejne pytanie wypłynęło z ust szatyna. Właściwie… Nie miał nic więcej do roboty. Mógł tylko zadawać niezwiązane ze sobą pytania, próbując zyskać jakikolwiek pogląd na otaczający go świat.
- Zwykły facet. Sprzedaje mikstury od alchemików. Pomagają wa walkach i z kontrolą magi. - uśmiechnął się. - Jestem chyba najsłabszym szlachcicem. Sam, nawet nie zmienię się w płomień.
- A jego wędrówki po lesie? - zapytał, wyraźnie zaciekawiony istotą tego miejsca. - Czym w ogóle jest to miejsce? - dodał kolejne pytanie.
-Las jest święty, zajmuje większość bitwy. Nie czuć tego, ale ilość magii na jego przestrzeni jest ogromna. Dlatego zmysły wariują. - oznajmił. - Aby dać sobie radę, trzeba być albo tak pustym, aby magia nam nie przeszkadzała...albo mieć zdecydowanie za dużo magii, by być pod wrażeniem. - skrzywił się wyraźnie na moment. - Ogółem, nie wolno mi tam wejść i wszystkich wyrżnąć, to czekam, aż sami wyjdą. - Khun przyjżał się na moment Sychea. - A właściwie jak jest z tobą? Jak się tu znalazłeś?
- W jednej chwili przeprowadzał zamach stanu w imię jednego z moich zbawców, w drugiej - byłem tutaj - odpowiedział, nie ukrywając gorzkiego rozbawienia tą sytuacją. Brak jego ciekawości o Membrze stał się jego pozorną zgubą.
- Pech chciał, że w trakcie zamachu stanu ktoś przeprowadził… O ironio, zamach stanu - dodał, łapiąc się za czoło.
-Święty? - wrócił do kwestii lasu.
Khun starał się schować rozbawienie historią Venganzy. - Ufamy, że to dzięki niemu zło nie może dostać się do naszego kraju. Mówi się też, że każdy kogo się w nim znajdzie jest w stanie zmienić przyszłość tej wyspy. - dodał. - Chociaż poza pierwszym cesarzem w historii tego państwa, nikt nie dał temu dowodu.
- Co stanie się z tymi, których spotkałem w lesie? - zadał kolejne, nie związane z poprzednim pytanie.
- Egzekucja przed pałacem, najpewniej. - oznajmił. - No chyba, że będzie problem pojmać żywych.
- Jaka jest w tym rola Mushiego? - zapytał, wspominając o białowłosym handlarzu najróżniejszymi formami dopalaczy.
Khun wzruszył ramionami. - Jego magiczny potencjał jest tak mierny, że może ich stamtąd wyprowadzić. Na to liczymy.
- Aż tak zależy wam na publicznej egzekucji? - zadał kolejne pytanie, nie mając zbyt wielu pomysłów na spędzenie najbliższych dni. Równie dobrze mógłby zabić tamtą trójkę. Coś, by zabić nudę.
- Mi nie. Księżniczce tak. Nie mieszaj się w to. - polecił. - Są w mojej jurysdykcji. - widać wchodzenie w cudzy biznes nie było zbyt lubiane. Przynajmniej tak sugerował ton głosu Khuna.
Dwójka doszła do wysokiej, drewnianej budowli. Drzwi do środka były otwarte. Stał przy nich białowłosy chłopak, wskazujący do środka zapraszającym gestem. - Jesteś zdany na siebie. Powodzenia.
- Chciałem tylko odpłacić im za swą ostatnią wizytę - odparł, podając Khunowi rękę na pożegnanie. - Do zobaczenia. - słowami potwierdził swe intencje.


Venganza wszedł na ostatnie piętro budowli. Z okien było widać port. Pokój w którym się znalazł był dość duży. Zajmował całe piętro. Pełno było w nim martwych ciał.
Pomiędzy nimi stał osobnik w średnim wieku. Był niewiarygodnie męski jak na tutejszych, z kwadratową twarzą i mocno umięśnionym ciałem. Ubrany był w czarny płaszcz, proste spodnie i koszulę. Jego pas był pełen zdobnych elementów. Wydawał się dość groźny. Sychea musiał tylko na niego spojrzeć, aby mieć złe przeczucia. Na swoim barku opierał miecz, z którego ściekała krew.
- Kolejny, co? - westchnął. - Chyba wygrałem dzisiaj loterię. DAWAĆ MI SAKE! - wrzasnął do swojej białowłosej służby, po czym usiadł kilka kroków przed Sychea. - Tobie też bym dał, ale potem stwierdzą, że cię otrułem.
- Co zrobić, nie dali mi zbyt wielkiego wyboru - stwierdził, nie ukrywając swojej sytuacji. Prawdą było, że równie dobrze mógł znaleźć się po stronie tego lorda, nie zaś całego establishmentu.
- Ładny wystrój - stwierdził, odpinając wielki miecz wraz z pochwą.
- Będę mówił wprost. - postanowił. - Póki mnie nie zaatakujesz, możesz stąd wyjść i popłynąć do bylejakiego kraju. Powinieneś. - poradził. - Królowa mnie nie lubi, bo moje Ryiu to życie dla przyjemności. Robienie z niej pośmiewiska jest niezwykle przyjemne. Tak samo jak pomaganie Mokou. Kiedyś przyśle kogoś kto mnie zarżnie, ale nic nie gwarantuje, że to będziesz ty.
- Kim jest Mokou? - zapytał, nie rzucając się bezpośrednio w wir walki. Nie zamierzał się wycofać, wolał jednak zdobyć chociaż trochę informacji o swoim poprzedniku.
- Fujiwara no Mokou to brat księżniczki. Dał się zrobić w konia, zmieniła go w białowłosego. - streścił. - Ale on miał jaja, chciał ściąć drzewo. Oznaczałoby to, że wszyscy białowłosi by zdechli i nie byłoby jak robić nowych wampirów. Właściwie cała rodzina królewska poszłaby w cholere, a populacja spadła do paruset osób. Brzmi ciekawie, gdy mamy przeludnienie, nie sądzisz? - uśmiechnął się szeroko. - nie udało mu się, ale dzięki mnie stąd spierdolił.
- Jeśli ścięcie drzewa nie wyzwoliłoby go spod klątwy wampira, to w moim odczuciu bliżej mu do idioty niż herosa - po raz kolejny nie ukrywał swoich przekonań. Jeśli możliwe, wolał wywrzeć pozytywne wrażenie i zyskać chociaż nieco przewagi w nadchodzącej walce.
Mężczyzna wzruszył ramionami. - Teoretycznie była możliwość, że go uzdrowi. Ale naprawdę minimalna. Osobiście, wolałbym zniszczyć całe państwo, niż być w nim sługą. Tym bardziej, gdybym urodził się księciem. - bronił przyjaciela.
- Upadek jest bolesny. - w oczach Sychei pojawiła się melancholia, przynajmniej to było najbliższe zdefiniowane uczucie. Twarz wskazywała jednak na determinację, emanowała pewnością siebie. Zdawała się krzyczeć “nigdy więcej!”.
- Ale porzucenie własnego żywota to tylko ucieczka. - dodał. Sam był blisko załamania, jednak był w stanie porzucić swego żywota. Nie był przecież psem, czy innym rodzajem biedoty.
Mężczyzna przytaknął w milczeniu skinieniem głowy. W końcu podano mu porcelanową buteleczkę sake. - Jeżeli chcesz się przygotować bądź uciec, to jest twój czas. - oznajmił, unosząc butelkę nieco wyżej. Następnie przytknął ją do ust.
- Chciałbym móc powiedzieć to samo w twoim kierunku - stwierdził, wyciągając miecz z równie długiej pochwy. Po raz drugi w bambusowym królestwie odrzucił ją na bok, kpiąc ze szlachetnej sztuki Iai - szybkiego dobywania miecza. Nie dość, że nie był w niej szkolony, to jeszcze jego broń zupełnie się do tego nie nadawała.
- Jesteś gospodarzem, powinieneś móc rozpocząć - zachęcił przeciwnika, ustawiając się w defensywnej pozycji. Trzymany w dwóch rękach miecz był lekko nachylony w kierunku wroga, trzymany gdzieś w okolicy środka symetrii byłego strażnika królewskiego.
Mężczyzna milczał przez chwilę. W końcu odrzucił pustą już butlę, a wszelcy służący uciekli z pomieszczenia. - Mogę. - przytaknął. Wysunął jedną nogę w tył i skoczył w przód. Jego miecz wyleciał zza głowy prosto na Sychea. Nie było trudno go zablokować. Uderzenie było dość silne, ale nie specjalnie straszne.
- Ciekawe, czy to tylko alkohol? - zapytał, wymierzając opadające cięcie ze strony prawego barku przeciwnika. Jeśli Venganza byłby pewny swego trafienia, przeleje do miecza manę.
- Tak. - potwierdził mężczyzna, przechylając miecz w prawo, aby zablokować uderzenie. - Więc jak nie zabiję cię dostatecznie szybko, to będę miał trudniej. - zauważył, przechodząc do ofensywy. Tym razem jego ostrze zbliżało się do..nóg Sychea.
Venganza wbił swe ostrze w ziemię, tak by to samoistnie zablokowało uderzenie przeciwnika. Sam zaś zamierzał wykonać kopnięcie okrężne wymierzony w głowę z przeciwnego kierunku. Po raz kolejny gotów był użyć many, by zapewnić faktyczny efekt uderzenia.
Miecz był efektywną blokadą. Źrenice przeciwnika nieco się skurczyły gdy dojrzał nogę. Uderzenie nieco go odsunęło na bok. Opadł na jedno kolano. Nieco krwi upadło na ziemię, mimo, że nie było otwartej rany. Mężczyzna miał rubinową duszę.
- Niestety nie zabiłem dzisiaj tak wielu jak ci się wydaje. - wyznał, zaciskając ręce na mieczu. - Ale za to mam dalej dużo siły na zabawę! - wrzasnął kierując kolejny zamach na Venganzę, zaczynając od miejsca w którym znajdowało się teraz ostrze chłopaka.
Sychea nie był szermieżem. Nie mógł przypisać sobie tego zaszczytnego miana. Jeszcze kilka miesięcy temu władał kosą, wspomagając się najbardziej naturalną i wszechstronną bronią - ciałem. Tak miało być również tym razem. Przynajmniej w pewnym aspekcie.
Były strażnik królewski nie tyle zszedł z toru cięcia, co raczej zbliżyć się do przeciwnika tak, by móc zaatakować jego ręce. Wyprowadził silne uderzenie pięścią w staw łokciowy, drugą ręką zamierzając złapać dzierżącą miecz dłoń przeciwnika. Jeśli swoista blokada będzie skuteczna, zasypie przeciwnika atakami z kolana w brzuch.
Szybki manewr Sychea okazał się skuteczny. Uderzenie z kolana już niekoniecznie. Mężczyzna tylko uśmiechnął się głupio. - I co teraz? - spytał, odchylając głowę w tył. Nim Venganza zareagował, dostał czołem w twarz. Wytrąciło go to na moment, dzięki czemu przy pomocy narodowego zaklęcia irytowania gości, uciekł z uchwytu, dematerializując na moment rękę. Odskoczył w tył, oddając nieco pola Venganzie.
- Muszę przyznać, twój wystrój okazuje się być czymś więcej niż tylko bezsensownym trofeum - stwierdził, uśmiechając się prowokacyjnie. Jego umysł dziwnym trafem pominął drugie z posiadanych ostrzy. Dobył swojej dominującej broni i przyjął postawę defensywną.
- Nie zaczniesz się starać? - zapytał.
- No dobra. - wzruszył ramionami, nieco zachwiał się w kroku i wyciągnął rękę przed siebie. Krew w pomieszczeniu zaczęła się unosić, tworzyć ostre, niespecjalnie długie sople. Setki. - Tak może być? - zapytał, gdy jego twory celowały w Venganzę.
- Znacznie lepiej - wysłannik księżniczki ruszył w kierunku zbuntowanego lorda. Czy wszyscy użytkownicy rubinów posiadają dokładnie te same ruchy? Sychea nie zdziwiłby się, gdyby przeciwnik pokrył je dodatkowo błyskawicami.
Aktywował mieszankę dwóch klejnotów znajdujących się u szczytu jego rękojeści. Nie miał nic przeciwko zrobieniu tego więcej niż raz - niech atak przeciwnika wzmocni ogromne ostrze. Dodatkowo, w razie nieprzechwycenia niektórych sopli gotów był utworzyć tarczę z many.
Gdy dotrze do przeciwnika, zamierzał ciąć na odlew przez brzuch przeciwnika.
Przeciwnik...nie ruszył się. Atak Sychea bez przeszkód wszedł w jego brzuch. Choć zatrzymał się niezwykle szybko. Wolną ręką przeciwnik złapał za ostrze. - Po pierwsze, nie trać many tak szybko. - uśmiechnął się, gdy widział jak tarcza sychea się rozchodzi. - Po drugie, alkohol osłabia ból.
Sople ruszyły na Sychea, wraz z ostrzem które wbiło się w jego brzuch. - Po trzecie, jak się staram...to moja krew jest kurewsko twarda.
Duża część igieł weszła w ostrze, ale również niezwykle wiele wbiło się w plecy i nogi Venganzy. - Jakie jest twoje Ryiu? - spytał.
W oczach Sychei było widać ból. Nie taki, który pozbawia pragnienia dalszej walki, a raczej motywuje do bardziej starannych prób odegnania zagrożenia.
- DOMINATION! - Wrzasnął, atakując przeciwnika. Jego ostrze było w ciele wroga, unik powinien być niemożliwy. Z drugiej strony, jakby profilaktycznie - Venganza aktywował również Oliwin, pokrywając falę uderzeniową dodatkowymi ładunkami elektryczności.
-Hm? - mężczyzna spojrzał na Sychea gdy ten krzyknął. Poruszenie trzymanym przez mężczyznę mieczem okazało się diabelnie ciężkie, jednak udało się. Pełen atak rozciął przeciwnika na pół, w dodatku wprawiając jego ciało w konwulsje. Krew rozlała się na wszystkie strony. Wyglądało to na zwycięstwo. Proste i szybkie.
Były strażnik królewski, oraz najwidoczniej nowy lord kraju bambusów zakręcił ostrzem, by po chwili wbić je w twarz przeciwnika. Profilaktycznie przepuścił przez ostrze kolejną błyskawicę, opierając się na rękojeści. Obserwował truchło, niepewny tego, czy zagrożenie już zniknęło.
- Uhh… - westchnął ciężkim głosem, spoglądając na swe ranne ciało.
Nic co piękne nie trwa ani wiecznie, ani długo. Ciało mężczyzny rozpuściło się w czerwoną ciecz, wzniosło i wykręcając przybrało nową, zwierzęcą postać.
Przeciwnik Sychea był przebudzonym.
 
Zajcu jest offline