Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2015, 21:01   #14
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Wyglądał niczym kot, bądź być może zając? Jego spojrzenie było ostre. Urósł znacznie w rozmiarze a nawet miecz zmienił swój kształt, sugerując, że był zaklęty.
- Możesz powtórzyć to Ryiu, w moim języku? - zapytał, zmienionym głosem.
Venganza aktywował znajdujące się w butach klejnoty, by zyskać chociaż trochę odległości od przeciwnika. Jego fizyczna strona z całą pewnością była teraz silniejsza. Pytanie, co z magią. Z doświadczenia Sychei wynikała prostolinijnosć przebudzonych. Wystarczyło wyczekać odpowiedni moment i zakończyć pojedynek.
Skupił całą swą uwagę na przeciwniku, chcąc utrzymać dzielący ich dystans. Sam zaś sięgnął po Dar, próbując się go napić.
Przeciwnik stał w bezruchu, pozwalając Sycheai się wyleczyć. - Nazywam się Ushiwaka. - wypalił nalge, ni stąd ni z owąd. - Największą przyjemność, sprawia mi walka. - dodał, wskazując mieczem na Venganzę. - Dzięk.
- Może jednak zasługujesz na moją uwagę - Venganza był wyraźnie zdziwiony takim rozwojem sytuacji. Jego dłoń wyciągnąła z kieszeni kolejną miksturę. Tym razem był to jeden z sekretnych specyfików Sychea. Mutagen noszący dumnie imię Instynktu. Uniósł flakonik do ust, a sposób postrzegania całego świata uległ zmianie.
- Czemu nie próbujecie wyzwolić swojej many? - zapytał, delikatnie ruszając mieczem. Najwidoczniej próbował przestawić się do nowego spojrzenia na świat.
- Mokou chciał. Wiesz już jak skończył. - głos Ushiwaki był teraz nieco nieznośny. - Księżniczka nikomu nie pozwoli mieszać z drzewem.
- Mokou chciał ściągnąć z siebie klątwę. - Sychea wykonał delikatny krok w stronę przeciwniku, skupiając się na jego osobie. - Nie zaś wkroczyć na dalszy poziom rozwoju swego ciała - dodał.
- Chciał odwrócić wampiryzm. - odparł mężczyzna, opierając ostrze na ramieniu. - Od tego się zaczęło. - sprostował. - Bylibyśmy najsilniejszym krajem. Ale czyjeś rządy by się wtedy pewnie skończyły...
- Nawet jeśli naprawię ten kraj, nie zdołasz tego zobaczyć. - westchnął. Gdyby chodziło o jego prywatną opinię - miał dobro tego miejsca głęboko w poważaniu. Czy nawet jeszcze głębiej w niebycie.
Ruszył w stronę przeciwnika, aktywując znajdujące się w jego butach klejnoty. Wymierzył opadające cięcie na lewy bark przeciwnika, następnie na prawy. W razie sparowania, czy też kontaktu z ciałem zamierzał zdzielić przeciwnika dawką prądu. Standardowo, jeśli będzie to konieczne, wypełni ostrze swą maną.
Ostrze uderzyło w ciało przeciwnika, który stał prosto. Odbiło się od niego, jak gdyby Sychea zdzielił głaz. Elektryczny ładunek z ostrza ledwo zdążył przejść w przeciwnika, który niespecjalnie zareagował. Jego ogromna łapa chwyciła tors Sychea i cisnęła nim w sufit. Chłopak wyleciał na dach, z dość obolałymi plecami.
Ushiwaka wyskoczył wraz za nim, lądując parę kroków za leżącym Sycheą. - Ryiu nie bierze się znikąd. Pomaga nam się przebudzić. Nie pokonasz mnie, bez silnego Ryiu. - Doradził, wyraźnie czekając, aż Sychea się podniesie.
-Twoje Ryiu jest tak silne, że zapewnia ci śmierć. Sam jesteś tego świadom. - Sychea podnosił się powoli. Skupiał swój wzrok na przeciwniku. Jak mógł go pokonać? W tej sytuacji jego broń z pewnością była bezużyteczna. Jeśli nie jest w stanie przebić się przez pancerz przeciwnika, będzie musiał uciec się do bardziej… Prymitywnego stylu walki. Albo to, albo ufać że prędzej czy później odpowiednio wzmocniony miecz się przebije.
- Przebudzenie nie daje nic, gdy samemu zapędzasz się w róg, z którego nie ma wyjścia - kontynuował, odpinając drugie ostrze. Tym razem jednak nie brał go w swoje ręce, a zostawił na ziemi.
Aktywował znajdujące się w butach klejnoty po raz kolejny, a Sychea ruszył na swego przeciwnika. Ciął w głowę przeciwnika szerokim zamachem. Porcja jego krwi znalazła się na ostrzu. Szatyn skupiał się jednak nie na ofensywie, a na przechwyceniu kontry przeciwnika i wybicie go z równowagi podstawiając nogę za jego kolanem i pchając go na takową. Dokładnie tak, jak zrobił to wcześniej Khun.
Jeśli się uda, zamierzał zdzielić przeciwnika opadających kopnięciem z wyskoku.
Sychea był szybki. Jego miecz pękł z trzaskiem gdy tylko uderzył w głowę przeciwnika. Wakashi znów nie uniósł miecza. Wyciągnął za siebie rękę, gotowy do oddania pięści. Na szczęście dla Sychea, udało się go przewrócić podpatrzoną wcześniej techniką. Wyskok był błyskawiczny dzięki butom, a opadający atak zdzielił wroga w klatkę piersiową. Wakashi nie pozwolił mu jednak odskoczyć, łapiąc nogę zaraz po uderzeniu. - Nawet zabolało. - przyznał. - Co teraz?
Venganza był zaskoczony. Uderzenie o tej sile zdewastowałoby przeciętnego przeciwnika. Ten zaś był… Nieszczególnie wzruszony. Rzucił pozostałą częścią miecza w lewe oko przeciwnika, by chwilę potem opaść w kierunku twarzy przeciwnika, atakując pięścią w jabłko adama przeciwnika. Jakby tego było mało, w momencie uderzenia wyzwolił całą swoją manę w pojedyncze uderzenie.
Widząc nadlatujące ostrze Wakashi przechylił głowę w bok, chroniąc przed nim oko. Zaczął podnosić się z ziemi kiedy Sychea opadł na niego z swoją pięścią. Uderzenie targnęło nim nieco w tył, pozostawiając go w siadzie. Jego wolna teraz od miecza dłoń, rzucona w przód chwilę temu złapała chłopaka za tor i ciągnąc w przód oddzieliła go od jego nogi.
Zapadło milczenie. Trwające przez niewielką wieczność. Proces w którym do mózgu Sychea dochodziła informacja co oznacza leżący na ziemi miecz Wakashiego, a znajdująca się w jego drugiej ręce kończyna. Wypita wcześniej mikstura nie pomogła.
W swoim krzyku Sychea nie zrozumiał wypowiedzi mężczyzny ani jego prześmiewczego uśmiechu. Po prostu poczuł, że spada, zrzucony z dachu.

Sychea opdał na ziemię z drobnym dźwiękiem. Widział stojącego na dachu Wakashiego, wpatrującego się na niego. Widok ten zasłoniła mu jednak pewna twarz.

Należała do osoby bladej, o czerwonych oczach w zdobnym ubraniu.
Arens Amens.
- Słucham? - zapytał, wyraźnie zdziwiony tym, co wylądowało pod jego nogami.
- Masz coś, co leczy mimo zażytego wczesniej Daru? - Sychea pominął wszystkie formalności. W tym momencie go nie obchodziły. Nie zamierzał pozwolić by ktoś NIM pomiatał. Nie gdy po raz kolejny musiał odzyskać swoje miejsce w społeczeństwie. Istnienie było zbyt krótkie, by za każdym razem przegrywać. Musiał wygrać to starcie, może nawet wrócić do Ferramentii. Ale teraz znaczenie miała tylko ta walka. Głowa przeciwnika, która winna być pod jego nogami.
Mężczyzna milczał. - Mogę cię zabrać i wyleczyć. - zagwarantował. Podniósł głowę i spojrzał na mężczyznę na dachu. - Ale tobie chyba bardziej zależy na śmierci? - spytał.
- Arens, nie wiem co tutaj robisz, ale jestem pewien, że jesteś w stanie pomóc mi w tym momencie. - Sychea mówił twardym głosem. Znacznie zmienił się od czasu, w którym ostatnio się widzieli. Nawet jego poprzednia tożsamość nie dałaby mu zbyt wielkich forów. W oczach gildii zapewne był teraz nikim, nieudanym eksperymentem. A jego obecny stan wcale nie pomagał zaprzeczeniu tego faktu.
- Nie jestem w stanie stawiać warunków, jednak zrób to, o czym mówię, a wyjaśnię ci wszystko. - rzekł twardym głosem, który w tej sytuacji brzmiał raczej komicznie.
- Znamy się? No to teraz jestem zaciekawiony...~ - Alchemik sięgnął pod płaszcz i wyjął z niego przedziwną buteleczkę. Odkorkował ją z zdrowym *pyk* i schylił się do Venganzy. Ręką podniósł jego głowę i pomógł mu wypić zawartość, ignorując że temu brakuje nogi a nie ręki. - Ciekawi mnie czy z tego bólu jesteś w stanie robić cokolwiek. - zaśmiał się, wyjaśniająco.
- Zajrzyj do kieszeni na kamizelce. Spójrz na charakter pisma na eliksirach w czarnych flakonach - Sychea powiedział, ciężkim głosem. Skupiał się na swoim ciele, starając się poczuć nie ból, lecz leczniczą energię mikstury.
Amens wyciągnął jedną z butelek i wstał. Zaczął obserwować ją w milczeniu.
Noga Venganzy odrastała w zastraszającym tempie. Wyglądało to dosyć brutalnie, ale eliksir był efektowny.
- To też jej przepis. - mruknął Amens. - W przyszłości, inne leki mogą być mniej efektywne. - ostrzegł.
- Mam silniejszy organizm, niż pozwalają na to prawa natury - Sychea zbył słowa swego rozmówcy, zapominając o wszystkich karach, które tak często spływają na jego osobę. Los zawsze go rozpieszczał tylko po to, by z zaskoczenia odebrać wszystko.
- To również jej zasługa - dodał, uśmiechając się blado.
- Jak mnie nazywaliście? Piąty podmiot testów? Demoniczne dziecko? - pytał, nie mając siły ukrywać swych sekretów.
- Wielu tak mówiło, ale nie ja. Ja dałem ci posadę i pieniądze. - zauważył. - Nie masz czegoś ważniejszego na głowie? - spytał, rozbawiony. - Nie zniszcz tej twarzy. Jest ładniejsza od poprzedniej.
- Obecnie chyba chcę pomóc wam w relacjach z tutejszą władzą. To chyba nic złego? - uśmiechnął się blado. Jego oczy ze strachem patrzyły na odrastającą nogę. Alchemia naprawdę była dziełem demona.
- Jeszcze niedawno byłem w Membrze, także mam sporo informacji - stwierdził, jak gdyby nigdy nie podniósł ręki na Emeę, a co za tym idzie - Ferramentię.
Wakashi zszedł do środka budynku, znikając z zasięgu wzroku zebranych.
- Akurat to nam się przyda. Cała ich stolica zwyczajnie wyparowała.
- Porozmawiamy w drodze - Sychea wstał, kierując się w kierunku wejścia do budynku. Był świadom, że przywódca alchemików za nim podąży.
- Ametysthus został obalony przez jakąś niebieskoskórą. - stwierdził, czując że jego słowa nie brzmią zbyt logicznie. - Loud zyskała poparcie prawie wszystkich generałów i wygnała go, Diamondusa, oraz mą skromną osobę. - dodał, przyśpieszając kroku. Serce biło jak szalone, pompując niesamowite ilości krwi, oraz adrenaliny. Mężczyzna był pobudzony. Nie wiedział, czy zyska odkupienie, jednak może zapewni sobie spokój sumienia względem swego twórcy.
- Mówimy na nich Sidhe. - przytaknął, że słucha. Służba grzecznie schodziła im z drogi, wyraźnie przestraszona samej obecności Sychea.
- Gdy ostatnio go widziałem, Diamondus chciał zebrać armię przeciwko Sidhe - Sychea odparł krótko, streszczając swoją pozbawioną zbyt wielu odpowiedzi podróż.
- Emea nie żyje, Thalanos uciekł ze stolicy - dodał, czując jak żołnierska krew zaczyna przywracać w nim poczucie obowiązku.
Dwójka zakręciła już któryś raz na schodach, stając na przeciw pijącego sakę Wakashiego.
- Weź nie umrzyj, co? Chyba cię potrzebuję. Nawet bardzo. - wywnioskował z uzyskanych informacji Amens.
- Śmierć też nie leży w moich interesach. - uśmiechnął się, rzucając się w stronę Wakashiego. W momencie pierwszego odbicia rzucił jeszcze - Mogę zostać szlachcicem, wiesz? - dodał, wyraźnie rozbawony tym faktem.
Sychea nie biegł na swej maksymalnej prędkości. Wydawało się, że próbuje wyczuć nową-starą nogę. Prawda była jednak nieco inna. Wszystko, może z wyjątkiem poprzedniej porażki i pojawiającego się z nikąd Amensa, było częścią planu.
Zamierzał aktywować znajdujące się w butach klejnoty dopiero, gdy przeciwnik podejmie jakąś próbę kontrataku, w razie jej braku, gdy znajdzie się w odległości półtorej, może dwóch metrów. Dopiero wtedy zamierzał przyśpieszyć do końca swych możliwości, i wbić swą pięść w szyję przeciwnika. Gdy będzie pewny trafienia, wykona tą samą sztuczkę co poprzednio.
Wakashi tym razem nie chciał iść Venganzie na ulgę. Natychmiast chwycił swój miecz i machnął nim, chcąc uderzyć nadchodzącego Sychea. Ten, odruchowo odskoczył w tył, przerywając swój atak.
To było w nim. W jego zmysłach. Miał złe przeczucia, ale nie względem Wakashiego tylko jego miecza. Coś w tej broni budziło grozę wewnątrz niego.
- Dlaczego nie odszedłeś? Nie możesz wrócić do pałacu, ale jesteś w porcie. - zapytał Wakashi, unosząc się na równe nogi.
- Wygląda na to, że twoja śmierć przysłuży się moim starym przyjaciołom - stwierdził, po raz kolejny nie kłopocząc się kłamstwem. Miał wrażenie, że martwym należy się prawda. A właśnie taka była jego opinia o każdym przeciwniku.
Sychea odskoczył w kierunku zostawionego w pomieszczeniu niebieskim mieczu. Podniósł go, złapał jedną dłonią i powtórzył poprzedni manewr. Nie był pewien, czy miecz Emei zdoła w pełni zablokować uderzenie przeciwnika, może dlatego ciągle myślał o dodatkowym zejściu z toru ataku. Wystarczy, że zbliży się na odległość pół metra i po raz kolejny zdzieli szyję wroga.
Wakashi skoczył w stronę Sychea, gotowy do przyjęcia jego ataku własnym. Przynajmniej tak mogło to wyglądać, gdy zamachnął się mieczem. Tym jednak razem, ostrze zatrzymało się przed jego szyją. Wolną ręką zwierzoczłek złapał ostrze Venganzy, gdy jego miecz przyjął na siebie uderzenie.
Które nie wywołało żadnych skutków.
- Powtarzasz się. - zauważył Wakashi. - Może ja też powinienem? Nie jesteś przebudzony. Nie walczyłeś nawet o swoje Ryiu.
Venganza wybił się z kolana przeciwnika, wzmacniając ruch kryształem znajdującym się w jego nodze. Zamierzał wykonać coś w rodzaju salta w przód, łapiąc za głowę przeciwnika. Oczy wroga miały być czymś podobnym do znajdujących się w kulach do kręgli otworów. Wzmocnieniem chwytu i zarazem przerzutu.
Gdy Sychea wyskoczył, Wakashi zamachnął swoim - uniesionym już - mieczem. W czego efekcie Venganza odleciał nie małą przestrzeń w bok. Miecz okazał się dość tępy. Stworzona przez to rana cięta wcale nie była aż tak głęboka, jak chłopak mógłby tego oczekiwać.
- Co tak na prawdę chcesz osiągnąć, chłopcze? - Wakashi odwrócił się w stronę Sychea. - Co ma ci dać “dominacja”? Co chcesz osiągnąć? - spytał.
- Zniszczę wszystkich, którzy stoją na mojej drodze - Venganza przerzucał przedziwny miecz z ręki do ręki. Był zły. Gdyby nie mutacja, wystarczyłoby pojedyncze trafienie tym cudem, a przeciwnik zakończyłby swój żywot. Lub chociaż znacząco go do tego przybliżył. To jednak nie była opcja.
- Miałeś nieszczęście znaleźć się na mojej drodze - dodał, ruszając w stronę przeciwnika. Przypomniał sobie o znajdującym się w ostrzu amethyście - dzięki niemu z całą pewnością mógł przyjąć na siebie więcej niż jedno uderzenie ogromnego, prawdopodobnie wzmocnionego magią w ten, czy inny sposób ostrza.
Tym razem jednak nie rzucił się bezmyślnie na przeciwnika. Gdy znalazł się tuż poza zasięgiem przeciwnika. Zwyczajnie czekał. Na moment, w którym przeciwnik spróbuje zaatakować, wtedy, wykorzystując gemy w jego butach, spróbuje uniknąć i przejść za przeciwnika.
Wakashi stał jednak w miejscu, w zamyśle. - Na drodze dokąd? - spytał wreszcie. - Tego właśnie w tobie nie pojmuję, chłopcze. Powołujesz się na pragnienie dominacji, ale zarazem na inny, wyższy cel. - zauważył.
- Jakie ma to dla ciebie znaczenie? - zapytał, jakby dopiero teraz do niego dotarło nienaturalne zachowanie przeciwnika. Zdawało się, że ktoś postawił go na drodze Sychea w jakimś konkretnym celu. Chociażby zebraniu swych myśli.
- Póki co walczę o swoje miejsce i wolność. - dodał, przeskakując z nogi na nogę. ciągle czekał na błąd przeciwnika.
- Żyjesz. - wskazał Wakashi. - Tnę cię i niszczę, ale wracasz. Pchasz się w walkę której ani nie masz powodu wygrać, ani nie możesz. - wycelował mieczem w Sychea. - czy dobrze rozumiem?
- Zostałem postawiony w tej walce przez los. - stwierdził, delikatnie pochylając swe ciało. Patrzył na przeciwnika z ukosa, czekając na jego ewentualny ruch. - A gdy ktoś staje na mojej drodze, nawet przez los, nie odpuszczę. - dodał, ignorując jak prostacko to brzmi.
- I dlaczego nie możesz uciec? - spytał. - Jak los cię skarał, że nie masz dokąd? - kontynuował Wakashi.
- Może zwyczajnie nie chcę uciec? - odparł, ruszając na przeciwnika. Po raz kolejny traktował ostrze bardziej jako przedmiot służący zapewnieniu bezpieczeństwa. Niestety, w tej walce było bez użyteczne. Zamierzał zejść z toru ataku, aktywując przyśpieszające klejnoty. Po uniku zamierzał kopnąć przeciwnika w tylną stronę kolana, zmuszając go do przyklęknięcia. Tuż po tym miało nastąpić obrotowe kopnięcie w okolicę szyi przeciwnika.
- To dlatego nie jesteś przebudzonym. Nie masz Ryiu. Nie masz powodu do dominacji. - stwierdził Wakashi, a jego miecz zaczął się świecić. - Nie przegram z kimś, kto żyje bezmyślnie dla samego życia. - określił się, po czym wykonał zamach. Fala światła opuściła jego miecz, lecąc na biegnącego w jej kierunku Sychea. Zderzyła się ona z chłopakiem, przepoławiając jego miecz i uderzając w niego.
Sychea opadł na ziemię bez siły, mimo, iż nie krwawił na zewnątrz. Wakashi przyjżał się Amensowi.
- To nie był byle lek. - uśmiechnął się mężczyzna. - Ale już nie będzie w stanie walczyć.
- To go zabierz.
 
Zajcu jest offline