17 Czasu zbiorów, dziesiąty rok panowania cesarza Luitpolda, godzina do zmierzchu.
Bramy Miejskie Holthusen nad rzeką Schnilder Sceneria: Brama Mostowa i Mytnicza Holthusen, za nią kamienny most prowadzący do miasta. Słonce ma się ku zachodowi. Zerwała się letnia burza, i gwałtownie leje. Z drugiej strony mostu przez ścianę wody widać Holthusen, spore miasteczko, otoczone resztami murów pamiętającymi jeszcze Wojnę Trzech Cesarzy.
Osoby: Bohaterowie, nastroszone kaczki na rzece, dwóch chłopów na wozie wracający z miasta, mytnik i trójka strażników, pies na łańcuchu.
-
Rozbój w biały dzień - warknął ktoś pod nosem pod adresem strażnika na moście pobierającego zwyczajowe "pensa od nogi" od przechodzących. Zwłaszcza
Witalis się denerwował, bo uparci strażnicy uparli się że za Kubusia cztery pensy trzeba uiścić, na co sprytny treser orzekł, że miś przez bramę na dwóch łapach przejdzie - co zrobił ku uciesze zarówno żołdaków, jak i czekających na swoją kolej chłopków na wozie.
-
Prawo miejskie i elektorskie, ja ino zbieram. No nuże, płacić - nastawił skórzaną sakiewkę z wyszytym
miejskim herbem.
Zapłacili. Jakie w końcu mieli wyjście?
-
Przypomnijcie mi, po co tu jesteśmy - warknął
Baryła chwilę później, gdy weszli na most -
bo tylko moknę i nic z tego nie wynika.
-
Bo znaleźliśmy ślady wozu. A Werner to podobno karawaniarz, więc chyba wie co mówi. Tak przynajmniej twierdzi - odparł rzeczowo
Gudi, który myślami już był w jednej z miejscowych oberży.
-
Nie mylę się - potwierdził
mulnik, którego rany powoli zaczynały się goić -
na polnej drodze był wóz, kryty i nieduży, zaprzęgnięto do niego dwa konie. Solidny wóz, nie jakiś kmiecy drabiniak. Mało obciążony. I skręcił w kierunku Holthusen. Kierował się tutaj lub musiał tędy przejechać. To jedyny most w okolicy - Werner był pewien siebie, co jak co, ale wozy, szlaki i zwierzęta to było coś, czym jego rodzina zajmowała się od pokoleń.
-
A Dimortij to dziwne imię, cudzoziemskie jakieś - dodał na koniec
Sven. -
Niewielu pewnie takich w mieście. A teraz chodźmy gdzieś się wysuszyć, bo powoli ziąb się robi.
Deszcz ani na moment nie zamierzał przestać padać. Z za mostem, jak to zwykle w okolicach bram miejskich bywa witały podróżnych kiwające się szyldy gospód i oberż. W tym przybadku, po lewej stronie była "Das Stadttor", z okratowaną bramą widoczną na szyldzie, a z drugiej zaś "Der Fatzkeweine" z pijaną zezowatą gębą wymalowaną nad wejściem. O ile pierwsza wyglądała na spokojne miejsce dla poważnych podróżnych oczekujących wypoczynku, ta druga była oberżą dla ludu, niestroniącego od pijatyk, bijatyk i innych takich rozrywek.