| 17 Erntezeit, dziesiąty rok panowania cesarza Luitpolda, godzina do zmierzchu. Bramy Miejskie Holthusen nad rzeką Schnilder Podróż do Holthusen, pościg za Panem Dimotrim, można by rzec, w wydarzenia rozmaite nie obfitowała, powiedzieć nawet można, że wręcz przeciwnie. Nudno było, a na dodatek padać zaczęło. Jak nie umór, jak nie franca, to zmarzło mu to, co pod ubraniem nosi i na widok publiczny nie wystawia. Pięknie, naprawdę, nic tylko pejzaże malować kolorowe, pokazywać w dalekich stronach, spójrzcie panie, pięknie tu, ładnie, pogoda zawsze dopisuje. A obcy nic, tylko jechać do okolic Holthausen, a migiem. Gudi wymownie pierdnął. A dźwięku takiego miech hutniczy by się nie powstydził. Mytnik w morionie pensy dwa z niego zdarł. Dwa pensy... toż to dwa piwa były. Ale nie kłócić się Gudiemu, awantur robić nie zamierzał, szczególnie, że się wzbogacił niemało czasami ostatniemi. Pieniądze ze szkatułki, z worka płóciennego, do sakiewki upchnął. Do jednej, tej ukrytej we wszytej w wewnętrzną stronę kurty, dał korony i szylingów większość, kilka srebrników wylądowało w drugiej sakiewce wraz z miedziakami; do pasa ową sakiewkę przywiesił i pilnował ją, ręki niemalże z niej nie zdejmował. Bo to Gudi jedynym tu złodziejem był? Jeszcze jakiś kieszonkowiec - a o takich tu nietrudno - się przyplącze i dochody się krasnoludowi obniżą, psiamać.
Włócznię na rzemieniach plecaka powiesił, takoż kuszę; nóż do buta wtrynił. Kołczan z bełtami leżał bezpiecznie w plecaku, skórzanym plecaku z kocem zwiniętym u góry zaczepionym. Toporek za pasem miał, pod rękę, nie daj Grungni jakiś szaleniec uzbrojony się doczepi i tyle tego miłego. Tarczy rzemień długi przez ramię przerzucił, niby torbę. Pokręcił głową. Za dużo tego, kuszę by sprzedać mógł, bo i strzelcem za dobrym nie był, a i grosz jakiś wpadł by. Topór, tarcza, włócznia ewentualnie... tyle wystarczy wyszkolonemu wojakowi.
Kolcze kółka koszulki dzwoniły w rytm kroków khazada. Dzwonił niby orkiestra komediancka. Miasteczko było sporawe, nie było jednak wielkim miastem, co cieszyło Dwubutego. Nie lubił zgiełku metropolii ludzi, ale i ostępy dzikie miejscem jego ulubionym nie były. Miasteczka i wsie - tam właśnie lubił przebywać Gudi. W gruncie rzeczy... podobało mu się tu. Nareszcie w spokoju będzie mógł coś zjeść, napić się... wyspać na jakimś sienniku, przez mole tylko nieznacznie nadżartym... to jest myśl. Z uśmiechem na twarzy przekroczył miejskie bramy, deszczem nie przejmując się już wcale.
Obejrzał się na karczmy obie. Pierwsza pewnikiem marzenia krasnoluda by mogła zrealizować, druga zaś zachęcała raczej możliwością dostania w zęby. Decyzja była wręcz oczywista.
- "Das Stadttor" - obrócił się ku towarzyszom. - Czyli brama, na ilem zrozumiał. Kuszący przybytek, tedy zapraszam was w jego progi. Może być?
Umysł jego już wytworzył obraz wnętrza karczmy. |