Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2015, 23:08   #31
Earendil
 
Earendil's Avatar
 
Reputacja: 1 Earendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemu
Tura 7- Panowanie Taltuka

Koniec Złotego Wieku Tai’atalai i pierwszego rozkwitu Quetz-hoi-atalai wiąże się ze śmiercią króla-założyciela. Niewiele wiadomo o nim. Uznaje się go za pierwszego historycznego taiotlaniego, choć tradycja kapłańska i najstarsze znane wersje Kainai-hen-atalai potrafią wymienić imiona grobowe jeszcze paru jego domniemanych poprzedników. Na wpół legendarna postać władcy pochodziła z epoki przed wynalezieniem pisma, niemal u zarania dziejów, zatem nic dziwnego, że wiarygodnych informacji o nim zachowało się niewiele. Historycy zgadzają się tylko odnośnie paru faktów: nazwany został Amali’ahal, pochodził z rodu Atalani, zaś jego prochy zostały najpewniej pogrzebane u stóp pradawnego monumentu zwanego Gata-hen-taiotlani, który obdarzał za życia czcią.

Śmierć tego taiotlaniego jest symbolicznym końcem epoki bezwzględnego dobrobytu, choć zapewne już za jego panowania zaczął jego państwo toczyć ferment, który ujawnił się za rządów jego następcy: Taltuka. Pierwsze lata jego rządów wg legend upłynęły pod znakiem wojen z heretykami i hołdowaniu swojej nienasyconej chuci. To on ma być wedle tradycji kapłańskiej odpowiedzialny za wprowadzenie królewskiego zwyczaju budowania haremu, która to praktyka obecnie spotyka się ze znaczną krytyką wśród moralistów. Na obronę króla w tej kwestii należy dodać, że sytuacja materialna i społeczna wybranych kobiet znacząco się w ten sposób poprawiała, marzeniem wielu czterorękich dziewcząt był taki awans.

Taltuk miał też jednak inne rzeczy na sumieniu, z których ciężko jest go nawet największym jego zwolennikom wybronić.

-Wykład poświęcony początkom państwowości tai’atalai

***

Ciemny pokój odbijał echem krzyki. Taiotlani skrzywił się na ten dźwięk, choć nie, jak wielu mogłoby się wydawać, z odrazy. Boski Taltuk w zażenowaniu stwierdził bowiem, że tony wydobyte z więźnia były zbyt chaotyczne, brakło w tym jakiejś harmonii, a przecież te wycia mogły utworzyć całkiem nowy rodzaj śpiewu. Z rozmyślań wyrwał króla jeden z kapłanów, który podszedł do niego i upadł na twarz, prosząc o błogosławieństwo. Choć taiotlani żywił pogardę wobec przesadnej religijności jego podwładnych, to pozwolił sobie tym razem zrobić to, o co jego sługa go błagał. Wszak miał on właśnie przewodniczyć przedstawieniu.

Na placu przed królewskim pałacem zebrał się lud oraz wojownicy. Choć była już noc, to pochodnie trzymane w licznych rękach zapewniały miastu dość światła, by widać było poruszenie wśród tai’atalai. Nie zebrali się oni tu bowiem by świętować, lecz z gniewnymi minami oczekiwali na wybawienie od demonów nocy. Od Gekatzai, opętanych przez tygrysie demony Nahakai, którzy czyhali we dnie i w nocy na wierny lud taiotlaniego.

Kapłan, który jeszcze przed paroma chwilami leżał w prochu u stóp króla teraz z pasją i namaszczeniem na twarzy prowadził za sobą kondukt złożony z kapłanów, strażników oraz demona. Lud na widok potwora zawył przeraźliwie, choć niektórzy jeszcze wczoraj rozpoznaliby go pewnie jako swojego sąsiada. W istocie, był bowiem czterorękim, choć nieludzko oszpeconym. Wyrwany język i wybite zęby zdawały się igraszką w porównaniu do reszty cięgów jakie zebrał na całym ciele, nie odpuszczając nawet częściom intymnym. W różne części ciała, to na piersi, na udach, na głowie miał doszyte płaty skóry tygrysa. Umalowany w błocie i pomazany różnymi barwnikami, z powtykaną słomą w otwarte rany wydawał się istną maszkarą, prawdziwym Nahake.

Przedstawienie się zaczęło i taiotlani nie mógł sobie odmówić, by dyskretnie nie podglądać go z oddali. Kapłani bowiem umieścili na podeście związanego heretyka, który ledwo trzymał się na nogach. Obok niego stał ten sam taia’tlak, który prowadził skazańca na miejsce przedstawienia. Lud żywo reagował, gdy ten zawodząc opisywał przeklęty wpływ Kat’zai na tai’atalai i jak to ci, którzy go posłuchali stawali się mieszkaniem dla potwornych Nahakai- przeciwników ludzkości. Pospólstwo patrzyło na więźnia z przestrachem, mimo iż trząsł się na pokrzywionych nogach, tocząc obficie łzy po policzkach, a i co jakiś czas był szturchany włócznią przez perorującego z zawzięciem kapłana. W końcu, gdy emocje wśród tłumu sięgnęły zenitu, nadszedł czas na punkt programu, który najbardziej podobał się królowi. Więzień szamocząc się, próbował przeciwstawić się silnym ramionom wojowników, którzy złapali go i rozszerzając jego nogi nabili go na pal. Taiotlani aż się roześmiał, gdy pahuni wydał z siebie całkiem nowy, wibrujący ton.

Szkoda, że ci, którzy mają języki nie są tacy skłonni do wydawania z siebie dźwięków innych niż monotonna mantra, zdawało się mówić rozczarowane spojrzenie króla. Kapłani dwoili się i troili, ale ci heretycy, którym nie urwano języków zdawali się być niewrażliwi na ból, a gdy już miano dokonać wiwisekcji, umierali na zawołanie. Tajemnica fortecy Kat’zai pozostawała nieodgadniona, a król obawiał się, że psychoza jaką rozpętał w mieście może je wyniszczyć, jeśli szybko nie odnajdą prowodyra rebelii. Nie mówiąc już o tym, że taiotlani chciał dorwać w swoje ręce tego przeklętego spiskowca, który swoimi czarnymi sztuczkami i z pewnością wpływami wśród kapłanów stał za śmiercią jego ojca.

W końcu jednak taiotlani usłyszał okrzyk ze strony kapłanów, do tej pory po cichu pracujących nad więźniami. Zaskoczony, skierował wzrok na nich, domagając się wyjaśnień. Kapłani w ciszy przystawili przed jego oblicze męczonego właśnie więźnia, aby nie narażać się królowi powtarzając heretyckie wyznanie.

Pahuni ten był związany, rozbieganymi, błyszczącymi oczyma błądził po całym pokoju. Co najważniejsze jednak, miał język, a nie klepał mantry. Podekscytowany król, zadziwiony skutkami naparów ziołowych stworzonych przez taia’tlakai (w myślach podziękował ojcu za przezorność w zasadzeniu tych roślin przed świątynią) przystąpił do wypytywania więźnia. To zaś, co usłyszał wprawiło go w zadziwienie. Wedle złamanego gekatza, ani Kat’zai, ani jego forteca nie istniały. Było tylko Gata-hen-taiotlani, nieszczęsny monument, który odnalazł zmarły Amali’ahal. Choć starał się wydusić coś więcej z więźnia, dane mu już było tylko usłyszeć bluźniercze wykłady z teologii heretyków. Rozwścieczony król, po godzinie wyruszył z miasta w asyście swoich doborowych żołnierzy, których kwaterował w nowo postawionych barakach.

Był zły nie tylko z powodu słów znarkotyzowanego więźnia, ale też z powodu zachowania własnych kapłanów. Zdawali się, podobnie jak głupi tłum, podzielać wiarę jego ojca w specjalną moc Gata-hen-taiotlani. Dlatego, gdy większość taia’tlakai wzięła się za całonocne badania i wiwisekcje więźniów, on pędem udał się do wielkiego obelisku. Pragnął udowodnić sobie i tym zabobonnym idiotom, że jest to tylko kamień, wzniesiony przez tajemnicze siły, ale tak samo martwy i bezsilny jak każdy głaz.

Nastawał właśnie świt, gdy Taltuk wparował na świętą ziemię, otaczającą monument, nie przejmując się nawet formalnościami, wprowadzonymi przez jego poprzednika. Podszedł do tajemniczego Gata-hen-taiotlani, które muskane pierwszymi promieniami słońca wydawało się jakby rzucać wyzwanie królowi. Taiotlani przełknął ślinę i uniósłszy prawą górną rękę położył dłoń na zimnym obelisku. A Gata-hen-taiotlani odpowiedziało mu.


„I król uniósł talt i dotknął go, dlatego odtąd jest zwany Taltukiem. I stało się, a los taiotlaniego wyznaczyli mu Przodkowie. Tako się wydarzyło i tak zostało przekazane.”



Kainai-hen-atalai- najstarsze, ustnie przekazywane prawo czterorękich, oparte na słowach taiotlanich
Nahakai- demony z dżungli o postaci krzyżówki człowieka, tygrysa i węża
Taia'tlak- kapłan
Pahuni- heretyk
Talt- prawa górna ręka
Taltuk- pierworodny, pierwszy
 

Ostatnio edytowane przez Earendil : 19-01-2015 o 10:36. Powód: I fell so ashamed...
Earendil jest offline