Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-01-2015, 23:08   #31
 
Earendil's Avatar
 
Reputacja: 1 Earendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemu
Tura 7- Panowanie Taltuka

Koniec Złotego Wieku Tai’atalai i pierwszego rozkwitu Quetz-hoi-atalai wiąże się ze śmiercią króla-założyciela. Niewiele wiadomo o nim. Uznaje się go za pierwszego historycznego taiotlaniego, choć tradycja kapłańska i najstarsze znane wersje Kainai-hen-atalai potrafią wymienić imiona grobowe jeszcze paru jego domniemanych poprzedników. Na wpół legendarna postać władcy pochodziła z epoki przed wynalezieniem pisma, niemal u zarania dziejów, zatem nic dziwnego, że wiarygodnych informacji o nim zachowało się niewiele. Historycy zgadzają się tylko odnośnie paru faktów: nazwany został Amali’ahal, pochodził z rodu Atalani, zaś jego prochy zostały najpewniej pogrzebane u stóp pradawnego monumentu zwanego Gata-hen-taiotlani, który obdarzał za życia czcią.

Śmierć tego taiotlaniego jest symbolicznym końcem epoki bezwzględnego dobrobytu, choć zapewne już za jego panowania zaczął jego państwo toczyć ferment, który ujawnił się za rządów jego następcy: Taltuka. Pierwsze lata jego rządów wg legend upłynęły pod znakiem wojen z heretykami i hołdowaniu swojej nienasyconej chuci. To on ma być wedle tradycji kapłańskiej odpowiedzialny za wprowadzenie królewskiego zwyczaju budowania haremu, która to praktyka obecnie spotyka się ze znaczną krytyką wśród moralistów. Na obronę króla w tej kwestii należy dodać, że sytuacja materialna i społeczna wybranych kobiet znacząco się w ten sposób poprawiała, marzeniem wielu czterorękich dziewcząt był taki awans.

Taltuk miał też jednak inne rzeczy na sumieniu, z których ciężko jest go nawet największym jego zwolennikom wybronić.

-Wykład poświęcony początkom państwowości tai’atalai

***

Ciemny pokój odbijał echem krzyki. Taiotlani skrzywił się na ten dźwięk, choć nie, jak wielu mogłoby się wydawać, z odrazy. Boski Taltuk w zażenowaniu stwierdził bowiem, że tony wydobyte z więźnia były zbyt chaotyczne, brakło w tym jakiejś harmonii, a przecież te wycia mogły utworzyć całkiem nowy rodzaj śpiewu. Z rozmyślań wyrwał króla jeden z kapłanów, który podszedł do niego i upadł na twarz, prosząc o błogosławieństwo. Choć taiotlani żywił pogardę wobec przesadnej religijności jego podwładnych, to pozwolił sobie tym razem zrobić to, o co jego sługa go błagał. Wszak miał on właśnie przewodniczyć przedstawieniu.

Na placu przed królewskim pałacem zebrał się lud oraz wojownicy. Choć była już noc, to pochodnie trzymane w licznych rękach zapewniały miastu dość światła, by widać było poruszenie wśród tai’atalai. Nie zebrali się oni tu bowiem by świętować, lecz z gniewnymi minami oczekiwali na wybawienie od demonów nocy. Od Gekatzai, opętanych przez tygrysie demony Nahakai, którzy czyhali we dnie i w nocy na wierny lud taiotlaniego.

Kapłan, który jeszcze przed paroma chwilami leżał w prochu u stóp króla teraz z pasją i namaszczeniem na twarzy prowadził za sobą kondukt złożony z kapłanów, strażników oraz demona. Lud na widok potwora zawył przeraźliwie, choć niektórzy jeszcze wczoraj rozpoznaliby go pewnie jako swojego sąsiada. W istocie, był bowiem czterorękim, choć nieludzko oszpeconym. Wyrwany język i wybite zęby zdawały się igraszką w porównaniu do reszty cięgów jakie zebrał na całym ciele, nie odpuszczając nawet częściom intymnym. W różne części ciała, to na piersi, na udach, na głowie miał doszyte płaty skóry tygrysa. Umalowany w błocie i pomazany różnymi barwnikami, z powtykaną słomą w otwarte rany wydawał się istną maszkarą, prawdziwym Nahake.

Przedstawienie się zaczęło i taiotlani nie mógł sobie odmówić, by dyskretnie nie podglądać go z oddali. Kapłani bowiem umieścili na podeście związanego heretyka, który ledwo trzymał się na nogach. Obok niego stał ten sam taia’tlak, który prowadził skazańca na miejsce przedstawienia. Lud żywo reagował, gdy ten zawodząc opisywał przeklęty wpływ Kat’zai na tai’atalai i jak to ci, którzy go posłuchali stawali się mieszkaniem dla potwornych Nahakai- przeciwników ludzkości. Pospólstwo patrzyło na więźnia z przestrachem, mimo iż trząsł się na pokrzywionych nogach, tocząc obficie łzy po policzkach, a i co jakiś czas był szturchany włócznią przez perorującego z zawzięciem kapłana. W końcu, gdy emocje wśród tłumu sięgnęły zenitu, nadszedł czas na punkt programu, który najbardziej podobał się królowi. Więzień szamocząc się, próbował przeciwstawić się silnym ramionom wojowników, którzy złapali go i rozszerzając jego nogi nabili go na pal. Taiotlani aż się roześmiał, gdy pahuni wydał z siebie całkiem nowy, wibrujący ton.

Szkoda, że ci, którzy mają języki nie są tacy skłonni do wydawania z siebie dźwięków innych niż monotonna mantra, zdawało się mówić rozczarowane spojrzenie króla. Kapłani dwoili się i troili, ale ci heretycy, którym nie urwano języków zdawali się być niewrażliwi na ból, a gdy już miano dokonać wiwisekcji, umierali na zawołanie. Tajemnica fortecy Kat’zai pozostawała nieodgadniona, a król obawiał się, że psychoza jaką rozpętał w mieście może je wyniszczyć, jeśli szybko nie odnajdą prowodyra rebelii. Nie mówiąc już o tym, że taiotlani chciał dorwać w swoje ręce tego przeklętego spiskowca, który swoimi czarnymi sztuczkami i z pewnością wpływami wśród kapłanów stał za śmiercią jego ojca.

W końcu jednak taiotlani usłyszał okrzyk ze strony kapłanów, do tej pory po cichu pracujących nad więźniami. Zaskoczony, skierował wzrok na nich, domagając się wyjaśnień. Kapłani w ciszy przystawili przed jego oblicze męczonego właśnie więźnia, aby nie narażać się królowi powtarzając heretyckie wyznanie.

Pahuni ten był związany, rozbieganymi, błyszczącymi oczyma błądził po całym pokoju. Co najważniejsze jednak, miał język, a nie klepał mantry. Podekscytowany król, zadziwiony skutkami naparów ziołowych stworzonych przez taia’tlakai (w myślach podziękował ojcu za przezorność w zasadzeniu tych roślin przed świątynią) przystąpił do wypytywania więźnia. To zaś, co usłyszał wprawiło go w zadziwienie. Wedle złamanego gekatza, ani Kat’zai, ani jego forteca nie istniały. Było tylko Gata-hen-taiotlani, nieszczęsny monument, który odnalazł zmarły Amali’ahal. Choć starał się wydusić coś więcej z więźnia, dane mu już było tylko usłyszeć bluźniercze wykłady z teologii heretyków. Rozwścieczony król, po godzinie wyruszył z miasta w asyście swoich doborowych żołnierzy, których kwaterował w nowo postawionych barakach.

Był zły nie tylko z powodu słów znarkotyzowanego więźnia, ale też z powodu zachowania własnych kapłanów. Zdawali się, podobnie jak głupi tłum, podzielać wiarę jego ojca w specjalną moc Gata-hen-taiotlani. Dlatego, gdy większość taia’tlakai wzięła się za całonocne badania i wiwisekcje więźniów, on pędem udał się do wielkiego obelisku. Pragnął udowodnić sobie i tym zabobonnym idiotom, że jest to tylko kamień, wzniesiony przez tajemnicze siły, ale tak samo martwy i bezsilny jak każdy głaz.

Nastawał właśnie świt, gdy Taltuk wparował na świętą ziemię, otaczającą monument, nie przejmując się nawet formalnościami, wprowadzonymi przez jego poprzednika. Podszedł do tajemniczego Gata-hen-taiotlani, które muskane pierwszymi promieniami słońca wydawało się jakby rzucać wyzwanie królowi. Taiotlani przełknął ślinę i uniósłszy prawą górną rękę położył dłoń na zimnym obelisku. A Gata-hen-taiotlani odpowiedziało mu.


„I król uniósł talt i dotknął go, dlatego odtąd jest zwany Taltukiem. I stało się, a los taiotlaniego wyznaczyli mu Przodkowie. Tako się wydarzyło i tak zostało przekazane.”



Kainai-hen-atalai- najstarsze, ustnie przekazywane prawo czterorękich, oparte na słowach taiotlanich
Nahakai- demony z dżungli o postaci krzyżówki człowieka, tygrysa i węża
Taia'tlak- kapłan
Pahuni- heretyk
Talt- prawa górna ręka
Taltuk- pierworodny, pierwszy
 

Ostatnio edytowane przez Earendil : 19-01-2015 o 10:36. Powód: I fell so ashamed...
Earendil jest offline  
Stary 23-01-2015, 13:08   #32
 
Rycerz Legionu's Avatar
 
Reputacja: 1 Rycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodze
Wielki archont był wściekły. Praktycznie wszystko poszło nie tak jak powinno. Długa i męcząca podróż okupiona była wieloma stratami, zaś ryzyko głodu o którym mówili wojownicy zmartwiło nawet samego władcę. Jedno się na szczęście udało. W końcu stanęli pod murami miasta o którym opowiadali nieznajomi. Niestety, nie przedstawiało się ono tak jak wyobrażali je sobie Ulliari. Liczyli na coś więcej niż płonące zgliszcza.

Z tego powodu, archont nakazał przyprowadzić przed swoje oblicze ptasich kupców. Pomimo dotarcia do celu, czuł się oszukany obietnicami wielkich bogactw, które to nie miały pokrycia w tym co ujrzał. Popychani przez równie rozzłoszczonych co władca żołnierzy, zdezorientowani kupcy podprowadzeni zostali pod jego oblicze.

-Co to ma znaczyć?! - wykrzyknął na zdezorientowanych, dotychczasowych przewodników wyprawy. - Okłamaliście nas! Przywiedliście do płonących zgliszczy! Gdzie są te bogactwa?! Czyżby wiatr zakopał je pod stertą popiołów? A może w ogóle ich nie ma?! Nie za stertę gruzów ginęli moi wojownicy! Nawet nie chcę patrzeć co jest za tymi niszczejącymi murami! Powinienem zabrać swoich ludzi a was sowicie ukarać!
Przewodnik kupieckiej grupy, ten który poznał mowę Ulliari, rzucił się do stóp archonta i drżąc ze strachu wydukał coś niedbale, starając się wszystko wytłumaczyć. Opowiadał coś o skarbach władcy Kenku, które ponoć archont miał otrzymać jako nagrodę za pomoc.

Archont nie zareagował na to na to nazbyt ochoczo, przeczuwając kolejne kłamstwa. Żegnając kupców złowrogim spojrzeniem, nakazał jednak ruszyć armii naprzód, w stronę zrujnowanego miasta, mając nikłą już nadzieję na jakąkolwiek, chociaż najmniejszą zapłatę.
 
Rycerz Legionu jest offline  
Stary 23-01-2015, 20:53   #33
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
Tura 7

- Panie! Są! Prorok mówił prawdę! - wykrakał zdyszany posłaniec potykając się o biedaków, którzy siedzieli i leżeli dookoła.
Kerok był... skonsternowany, choć nie dał tego po sobie poznać. ~ Ale jak to?! Przecież... A może...~ Myślał intensywnie Kerok, po czym wzniósł pazury w triumfalnym geście.
- Chwała Kektakowi! Chwała po wieki wieków! Chwałą Kenku jego jedynych słusznych wybrańców! - zakrakał doniośle, a było to słychać zapewne nawet poza pałacem, gdyż na owe wieści zapadła kompletna cisza, lecz gdy tylko okrzyk przebrzmiał wzniosły się okrzyki i wiwaty zebranych. Co i rusz kolejni padali na kolana w dziękczynnych modłach do Jedynego Prawdziwego Boga Kenku!

- Weź ze sobą eskortę i czym prędzej biegnij im oznajmić, że chcę się spotkać z ich przywódcą. Na Kektaka nie zawiedź! Ruszaj! - zakrakał Kerok do posłańca jakimś cudem wygrywając z otaczającym ich hałasem. Ten zaś ruszył bez zwłoki, a za nim dwójka wojowników. Tymczasem Kerok pogrążył się w swoich myślach. Był tak blisko odzyskania tego, co mu się należy! Nie może tego zepsuć! Taka możliwość nie ma prawa bytu!

- Módlcie się, gdyż oto nadchodzi ten lot na który czekaliśmy tak długo! Módlcie się za waszych partnerów, synów i ojców, by wrócili zdrowi z walki! Módlcie się za Proroka jedynego słusznego boga jakim jest Kektak! Módlcie się za Keroka, by poprowadził razem z małymi sojusznikami Kenku ku chwale i dobrobytowi! Módlcie się za to co najważniejsze, czyli ziemie, która jest domeną Kektaka, by rodziła obfite plony! Módlcie się o deszcze i pełen studnie byście mogli pić ile zapragniecie! Dziękujcie za to co Kektak ofiarował Kenku, by ci mogli wyplenić tą zarazę, którą jest Bractwo Czarnego Dzioba! Za zwycięstwo!! - dodał triumfalnie na koniec, a wszyscy wokół padli na pazury, by pogrążyć się w tym, co jest jak najbardziej słuszne.

Niedługo potem do pałacu wbiegł Kenku z nowymi wieściami. Kerok po chwili zebrał część swoich najwierniejszych wojowników i ruszył przybyszom na spotkanie. Nie mógł bowiem już bezczynnie czekać. Trzeba zabrać sprawy we własne szpony.

***

Poseł zatrzymał się przed czołem pochodu, po czym w geście powitalnym skrzyżował ręce na piersi i, wykonując szybki ukłon, donośnie zakrakał. Tak samo uczynili dwaj żołnierze, którzy go eskortowali.
Następnie wyprostował się i zaczął krakać w mowie Kenku:
- Kerok wita was wśród Kenku! Kerok chce się spotkać z waszym… - zawahał się, po czym dodał. -wodzem. Prorok Kekrik przewidział wasze przybycie, o mali sojusznicy!
Archont wymienił uprzejmość płytkim ukłonem po czym odparł, że jest gotowy na spotkanie z Kerokiem.
Na całe szczęście dla obydwu stron kupiec na bieżąco tłumaczył to co obie strony miały do powiedzenia. Poseł otrzymawszy odpowiedź zaczął prowadzić przybyszów do miasta. Jeden z wojowników został wysłany przodem, by poinformował Keroka o tym co nastąpiło. Tymczasem poseł uprzedził Ulliarich, by ci uważali, gdyż mogą natrafić na szalejących cywili. Na całe szczęście nie doszło do żadnego incydentu. Widać pospólstwo było zbyt zaskoczone, by zdobyć się na śmiałość do wykonania takiego czynu.
Wreszcie będąc w połowie drogi do pałacu na spotkanie wyszedł im Kerok. Razem z nim były dwie garści wojowników jako eskorta. Obecne czasy wymagały takich przedsięwzięć. Ulliari mogli rozpoznać Keroka po lepszym wyposażeniu, lecz przede wszystkim po płaskim wisiorze w kształcie dwóch dziobów Kenku wychodzących z jednej głowy. Widok był przedstawiony z profilu, a na samym środku było jedno duże oko.
- Witajcie w Kenku-Aku! Wielce jestem rad, że przybyliście wesprzec nas w walce z Bractwem Czarnego Dzioba! - zakrakał wreszcie Kerok, by przerwać milczenie, które nastało, gdy przywódcy dwóch ludów się spotkali dziobem w twarz.
- I ja jestem rad powitać ciebie, władco Kenku-Aku - powiedział archont unosząc dumnie głowę zwieńczoną szyszkową koroną. - Przejdźmy jednak do konkretów. Moi ludzie są zmęczeni i głodni a ja chcę wiedzieć jaki macie plan. Nie wypada chyba jednak rozmawiać pod gołym niebem, nawet pomimo tego, że jest tutaj znacznie cieplej niż w naszej ojczyźnie.
Kerok przez chwilę wpatrywał się w archonta. Najpewniej rozmyślał nad tym co usłyszał. Za dużo nie dało się wywnioskować z mimiki, gdyż tej praktycznie nie było. Wreszcie skinął lekko głową, po czym szponami dał dość jasny znak, by ruszyć za nim.

Po pewnym czasie dotarli do pałacu. Budowla była największą w okolicy, lecz obecny czas raczej nie należał do okresu jej największej świetności. Wokół było brudno, a ze środka prawie już wylewał się motłoch. Strażnicy widząc przybyszów oraz Keroka popatrzyli po sobie, po czym wpadli do środka. Już z oddali dało się słyszeć zamieszanie. Wreszcie, gdy władcy dotarli do pałacu zapanował jako taki spokój. W sali tronowej Kenku utworzyli dość szerokie przejście. Wszyscy, którzy mogli stali ciasno po obu stronach pomieszczenia. W powietrzu wisiał strach, radość, niepewność i ciekawość. Kerok postanowił nie czekać, tylko zaprowadzić archonta do bardziej ustronnego miejsca. Ruszyli więc do sypialni Keroka. Gdy już byli w mniej licznym gronie Wielki postanowił kontynuować rozmowę, którą bez marudzenia tłumaczył kupiec.
-Jeśli chodzi o odpoczynek, to niestety nie możemy zaoferować dachu nad dziobami dla was wszystkich. Muszę zapewniać schronienie Kenku. Jeśli chodzi o żywność, to ta sprawa ma się jeszcze gorzej. Jedzenia starcza ledwie na nasze potrzeby. Nie mogliśmy wysyłać większych grup na łowy, gdyż potrzeba nam ochrony, a i tak to co udaje się nam zdobyć w dużej mierze jest rozkradana przez zbuntowanych. Co do planu to właśnie jesteśmy w czasie opracowywania taktyki ataku na Bractwo Czarnego Dzioba. Naszych zbuntowanych braci, którzy chcieli zniewolić Kenku. Zgromadziliśmy zapasy broni, a wszyscy, którzy mogą ją dzierżyć ruszą do walki. Teraz, gdy przepowiednia się sprawdziła i przybyliście nam z pomocą wychodzimy z inicjatywą równoległego ataku z dwóch stron, tak, by nie mogli się skupić na obronie jednego miejsca - przedstawił sprawę Kerok.
- W takim razie co mamy uczynić? - zapytał rozdrażniony archont, zaczynając chodzić nerwowo po pomieszczeniu - Obiecano nam bogactwa, a nie możemy dostać nawet schronienia i pożywienia. Jak będziemy walczyć? Mamy spać na twardej ziemi? Żywić się robakami, korzeniami albo tym co uda nam się znaleźć? Czy może zjeść tych waszych buntowników? Bo ja nie mam już na to pomysłu…
- Co rozumiesz przez bogactwo? -
- To już bez znaczenia. Była to pewnie tylko daremna obietnica złożona po to, by skłonić nas do przybycia tutaj. Ale odpłacimy sobie to w jakiś inny sposób. Teraz natomiast, istotne jest to, czy moi wojownicy otrzymają chociaż chwilę wytchnienia. Nie można walczyć od razu po tak długiej podróży, ani też z pustym brzuchem. Z noclegiem jakoś sobie poradzimy. Ale co z jedzeniem? To co zabraliśmy ze sobą jest już na ostatku.
- Postaramy się coś zrobić. Pozwolimy wam zebrać siły, lecz trzeba nam nalegać na pośpiech. Zwłoka nie jest nam po myśli. Udam się wydać niezbędne rozkazy - zakrakał Kerok, po czym wyszedł z pomieszczenia, by po dłuższej chwili wrócił do archonta.
- Potrzeba wam czegoś jeszcze?
- Nie, to już chyba wszystko.

***

Kerok dał sojusznikom czas na odpoczynek i odzyskanie sił. Pośpieszne łowy zapewniły im pożywienie, a transport wody dotarł nietknięty. Były to jedne z niewielu sukcesów w ostatnim czasie. Teraz jednak Kerok przybył do archonta, gdyż czas był już najwyższy na walkę. Powstańcy zaczęli się niecierliwić. Rzecz jasna towarzyszył mu tłumacz, który to poznał mowę ich sojuszników.
- Czas nam uzgodnić taktykę ataku - zakrakał Kerok po tradycyjnym przywitaniu. - Tak jak poprzednio proponujemy atak z dwóch stron. Najlepiej będzie skorzystać z tunelu, by móc w miarę niepostrzeżenie dostać się na drugi koniec miasta. Najlepiej będzie też podzielić wojska na dwie grupy. Większą i mniejszą, gdyż frakcje wrogów są bardzo nierówne. Pierwsza Tukaki są nieliczni. Jest ich o kilku więcej niż pazurów ma Kenku. Druga frakcja, Kirkuska, jest prawie po trzyktroć większa w liczbie. - skończył i oczekiwał na odpowiedź wodza sojuszników.
- Wy najlepiej znacie swoje miasto i zdrajców którzy je nękają. - odparł archont. - Zgadzamy się więc na wasz plan, ufając, że nasze i wasze wojska nie poniosą wielu strat.
- Zróbmy co trzeba zrobić. Czas najwyższy nastał - rzekł na koniec Kerok i rozpoczął wydawanie rozkazów...
 

Ostatnio edytowane przez Zormar : 22-02-2015 o 12:20.
Zormar jest offline  
Stary 28-01-2015, 22:10   #34
 
sickboi's Avatar
 
Reputacja: 1 sickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwu
Tura 7

Ze zbiorów Idrysa z Oikeme*, Wielkiego Królewskiego Bibliotekarza, tablice Kitarzysty Homrosa**.

„Tablica VI. O Pierwszych Wielkich Łowach na Megorkoi

…z ukrycia wybiegli
Nesjańscy wojownicy o spiżowych włóczniach
By bestie w dołach śmiertelnych dobić.
Tam bowiem, gdzie stare obozowisko było
Wilczych dołów wykopano bez liku
Pełnych dębowych pali z ostrymi czubami.
Bestie potworne w pułapkę wciągnięte
Wpadły, brocząc krwią z ran obfitych.
Gdy stopy ich i nogi przekłute
Zostały. Nie czekali skryci w kniei
Nesjańscy wojownicy o spiżowych włóczniach.
Wiedzeni przez Artteme Łowczynię
Co zstąpiła z rozkazu ojca swego
Najmądrzejszego wśród bogów Posedaiona.
Wraz z mężnymi Oikemczykami bogini
Owego dnia na megorkoi polowała.
Bestie potworne legły wówczas pod
Licznymi ciosami dzielnych łowców
Posoką swoją ziemię obficie zraszając.
I święto wielkie zapanowało wśród
Nesjańskich wojowników o spiżowych włóczniach
Gdy stwór ostatni padł bez ducha.
I dary wspaniałe złożyli ofiarując
Artteme mięso bestii potwornych
Po wszystkie czasy...


Tekst ten, choć zniszczony i moim staraniem w kilku miejscach uzupełniony, zdaje się potwierdzać faktyczność i prawdziwość legend o pierwszym lądowaniu na wyspie znanej dzisiaj jako Altenis. Brak jest co prawda przekazów mówiących o pierwszym spotkaniu z megorkoi i zabiciu samca alfa, który przewodzić musiał stadu. Wierzę jednak, że wydarzenie to również musiało mieć miejsce i wypełniałoby to naszą skąpą wiedzę o początkach osadnictwa na wspomnianej wyspie(…)


„Tablica III

O Wojnie Świętej

Zabiwszy wrogów wielu…
(…)
Leonnan w orlim hełmie
Trafiony orczym toporem
Padł na ziemię i oddał ducha.
Jeszcze większy wówczas zapał
Bitewny obudził się Oikemczykach
Chcących ciało wodza odzyskać.
Bój rozgorzał jeszcze straszliwszy
I krzyk się wielki wzniósł wśród
Walczących. Wnet Heretycka osada
Wpadła w ręce oddziału, który
Nocą przez las się przedarł i
Od bram tylnych do miasta się wdarł.
(…)
…pokój z Orkoi zasądził
Wielki gniew u Wschodnich sprzymierzeńców
Wywołując. Wódz ich nad plemionami Starszy
Dalszych walk się domagając, ruszył
Ponownie ze swym hufcem na wroga.
Lecz rozkazem Król Rybaka wojownicy
Nesjańscy wojownicy o spiżowych włóczniach
Ruszyli by bitwie nowej zapobiec.
Wskazawszy wtedy na morze
Rzekł Starszy – Zdrada i hańba dla nas i
Ojca naszego, najmądrzejszego z bogów Posedaiona.
Z wrogiem paktować i rozejm czynić.
Rzekł mu Król – Cel nasz osiągnięty. Innowiercy
Stoją już przed sądem boskim i krwi
Więcej przelwać nie trzeba i nie można.
Zaś nieposłuszeństwo śmiercią ukarzę. Orkoi zaś,
Zapłacą jeszcze swoim życiem, gdy
Czas nadejdzie na to stosowny…


Z badań mych wynika, że Wojna Święta rozegrała się wtedy, gdy na zachodzie założono osadę Ihtyhnis. Jest to, więc wydarzenie jeszcze starsze w chronologii naszego ludu niż Wielkie Polowanie. Tablica ta stanowić też może dowód na istnienie niejakiego Leonnana, traktowanego przez badaczy dawnych i obecnych za herosa legendarnego, a nawet półboga. Wydaje mi się także, iż wspomniani Innowiercy to zapomniany obecnie odłamał dawnych nesjańskich wierzeń czczący boginię zwaną Megrigene, na której ślad można się natknąć w pewnych pieśniach ludowych(…)


_____________
*Idrys z Oikeme - bibliotekarz i badacz historii Nesjan na dworze Bottosa II. Jako pierwszy próbował zebrać i opisać dzieje miasta Oikeme i jego ludność w oparciu o zachowane źródła pisane i przekazy ustne.

**Kitarzysta Homros - na wpół legendarny pieśniarz z czasów pierwszych Polemarchów. Przypisuje mu się autorstwo pierwszej historii Oikeme spisanej prawdopodobnie na X tablicach.
 
sickboi jest offline  
Stary 02-02-2015, 00:03   #35
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
TURA 8

Kenku i Ulliari

Pośród dymów i popiołów stali razem, ramię w ramię: Kenku uznający Keroka, Kenku uznający Proroka i Ulliari, uznający archonta. W powietrzu unosił się śpiew hymnów, każdy skierowano do innego boga. Języki dzioby wydawały z siebie najróżniejsze, najdziwniejsze dźwięki, co razem składało się na dość eklektyczną całość. Gdzieś z tyłu stali główni aktorzy spektaklu, którego scena stać miało się wkrótce wyludnione, podupadające Kenku-Aku.

I na całe szczęście już za chwilę miało dojść do powstania. To było najlepsza chwila; straty po obu stronach Bractwa były już bardzo dotkliwe, a tamtejsi przywódcy dochodzili powoli do jakiegoś kompromisu. Jeżeli nie uderzą teraz, nie uderzą nigdy. Miasto było splądrowane, zniszczone, brudne i pełne ciał na ulicach. Kerok patrzył na to ze smutkiem, ledwie kilkuletnia wojna zmieniła oblicze ich ojczyzny nie do poznania. Siedliszcze Kenku nigdy nie będzie już tym samym miejscem, co wcześniej.

Krokowa córeczka trzymała się kurczowo łapy matki. Spoglądała co rusz na przyodzianego w zbroję ojca i jakby niepewna, odwracała prędko wzrok. Kerok na nie nie patrzył, był skupiony na tym, by zakończyć ten koszmar tu i teraz. Mieli zgasić niewielki już płomień i zbudować nową, świetlaną przyszłość. Jednak wciąż Kerok miał wątpliwości – z jednej strony Prorok wydający swe płomienne przemówienia i jego ludzie gotowi dla niego umrzeć, wpatrzeni weń jak w obrazek. Żaden z nich nie poprze planu Keroka, by odzyskać stracony tron. Z drugiej strony ulliaryjskie wojsko przerzedzone przez kolejną, nieznaną im chorobę, o której istnieniu Kenku nawet nie wiedzieli. Archont zaś wydawał się coraz bardziej poirytowany – nie dość, że na żadne łupy się nie zapowiadało, to jeśli tak dalej pójdzie, do Sluepburga zmuszony będzie wrócić sam, o ile oczywiście nie umrze tu na jakąś zarazę, nieznaną w ich ojczyźnie. Od czasu przybycia do Siedliszcza, zastępy ulliaryjskich wojowników skurczyły się prawie o połowę. Większa część armii oddała życie w mrocznych wodach i z powodów lokalnych zaraz niż w prawdziwym boju. To było niepokojące, każdy czekał na powstanie jak na ostatni promyk nadziei, jak na jedyną szansę spełnienia swych marzeń lub przynajmniej zachowania statusu quo.

Nie było czasu. Kerok zarządził wymarsz. Dokładnie w tej samej chwili zerwał się wiatr, a ze wschodu dotarł do ich uszu jakiś bliżej nieokreślony dźwięk, jakby krzyk pochodzący z samych niebios. Nikt nie zwrócił na niego uwagi.

***

Kenku-Aku ponownie gorzało ogniem i wojną. Ale nie tak jak kiedyś – nie było w tej walce już gniewu i chęci zniszczenia znienawidzonego wroga. Zewsząd czuć się dało zrezygnowanie i determinację jedynie do tego, by wreszcie zakończyć ten koszmar, by wreszcie wrócić do normalności. Powstanie trwało ledwie kilka dni. W końcu osłabione komanda Bractwa zapadły głęboko w lasy, by przygotować się do ostatniego, rozpaczliwego zrywu. Na rynku i w uliczkach, na polach dawnych bitew pojawili się padlinożercy – w samym sercu żywego niegdyś miasta.

Kerok przechadzał się spokojnie po zgliszczach potęgi swego ludu i myślał. Szedł właśnie na spotkanie z archontem i Prorokiem – Bractwo Czarnego Dzioba zostało pokonane, przynajmniej na razie, przyszedł czas podziału łupów i ustalenia nowych porządków. Drzwi do jedynego względnie stabilnego budynku – królewskiego pałacu – obstawione były zewsząd wojakami, chcącymi za wszelką cenę podsłuchać narad trzech najważniejszych osób w mieście.

Kerok jakoś przepchał się przez tłum i wszedł do niewielkiej, pospiesznie urządzonej Sali, gdzie czekali na niego już Prorok i archont. Ten pierwszy wręcz kipiał radością, optymizmem i dość niepokojącą żądzą w oczach; w przeciwieństwie do władcy mężnego ludu Ulliari. Archont ostatnimi czasy podupadł na duchu, a owy upadek przełożył się również na ciało. Nikt tego nie chciał przyznać, ale kaszel, jaki dręczył od jakiegoś czasu archonta, był znamienny dla tych, którzy oddali swe życie z powodu zarazy, jaka panowała w jego szeregach. Wśród Ulliari mówiło już się wprost o tym, że władca może nie przeżyć drogi powrotnej.

Ale czas było ustalać, budować, rozporządzać. Rozbudzić tę kupę gruzów, te zgliszcza hojnie podlane krwią niewinnych. Czas było, zburzywszy stary porządek, rozpoczął żmudny i trudny proces budowy nowego.

Nesioi

Morze było wzburzone. Ciemne chmury zebrały się nad głowami Nesjan i orków, pogrążonych w nerwowym oczekiwaniu na słowa Starszego. Było duszno, coś wisiało w powietrzu i już po chwili przyszło rozstrzygnięcie. Starszy zlany potem, kotłujący się z nerwów patrzył hardo w nieugięte oblicze Króla Rybaka. Nie bał się. Nie miał już żadnych zahamowań.

- Bratasz się z wrogiem, Królu, paktujesz z nim i pozwalasz im nasze łupy za bezcen zabierać. Pochyliłeś swą koronowaną głowę przed Orkoi, odwiecznym wrogiem wyznawców Posedaiona, który ich mordował i przeganiał z ojczystych stron. Stchórzyłeś i złożyłeś hołd tym bezbożnikom, samemu wycofując swe liczniejsze wojsko! Gdzie jest nesjańska duma?! Gdzie w tobie hart ducha i wola walki?! Po co nam Król, który całuje stopy zielonoskórym barbarzyńcom?!

Spadły pierwsze krople deszczu; twarz Starszego przybrała kolor intensywnej purpury.

- W chlewie ci królować, żałosny tchórzu! – splunął pod jego nogi. – Za mną, kto Nesioi! Za jedynego boga i króla nas wszystkich, Posedaiona!

Niespodziewanie runęła na nich fala deszczu, a razem z nią rozpoczęła się bitwa. Wschodni z okrzykami na ustach zaszarżowali na niespodziewających się ataku orków, stojących u zewnętrznych chałup wioski. Polała się krew, a gdy tylko pierwszy wschodni stracił głowę, na odsiecz ruszyli mu nieliczni Oikemczycy. Znacząca większość pozostała jednak przy swym prawowitym władcy, oczekując okazania jego woli.
Król Rybak spojrzał na horyzont. Sztorm nie wróżył dobrze jego ludziom posłanym w pościg za Orkoi, w najgorszym wypadku mógł stracić nie jedną, a dwie galery. Ogromna burzowa chmura posuwała się nieznacznie w kierunku Oikeme, nad którym teraz jeszcze świeciło słońce. Do czasu… wojownicy jednak czekali, wschodni ginęli, a Posedaion grzmiał swymi nieposkromionymi falami i z pożądaniem okalał nimi coraz większe połacie plaży.

Wtedy nagle zerwał się silny wiatr, a Król Rybak usłyszał donośny, acz niewyraźny głos ze wschodu.

***

- To nie powinno nas niepokoić… – zaczął otyły kapłan. – Gdy tylko Król Rybak wróci z wojny, zajmie się tą sprawą. Jak zwykle przesadzacie, nie trzeba nam teraz sporów o wiarę. Tym bardziej, że to ledwie mała garstka…
- Ta garstka – warknął jeden z wojskowych – zdążyła właśnie wczoraj porwać dziecko i utopić we wrzącym oleju. Tydzień temu włamanie do skarbca, a podczas ostatniego odpływu dotkliwie pobito urzędnika królewskiego. Jak widać nie próżnują, ciągle prą do przodu. Ale to my oczywiście przesadzamy, ty… – reszty wypowiedzi mężczyzny nikt nie dosłyszał.
- Mimo wszystko myślę – odrzekł kapłan popijając wino daktylowe z bogato zdobionego kielicha – że to wszystko wina wschodnich. Mówiłem, zabijcie kilku dla przykładu to się uspokoją. Z nimi zawsze były problemy, nie uważam, aby…
- Trzymajcie mnie, bo nie zdzierżę i przypieprzę mu w ten świński ryj!
- Xefonannie! Przypominam ci, że mówisz do osoby w stanie duchownym! – zagrzmiał jeden ze starszych rajców.
-[i] Nic mnie jego szata nie interesuje! Posedaion mi wybaczy, jak raz uderzę kapłana, o to się nie boję!

-Cisza! – ryknął potężnie jeden z weteranów. – Zobaczcie lepiej, co przyniósł ten chłopak.
Młodziutki, kilkuletni zapewne chłopiec podszedł niepewnie do stołu, przy którym debatowali radni i rozejrzawszy się z trwogą w oczach położył na nim mały bukłak.
- Spójrzcie – rzekł weteran i wylał jego zawartość na stół. Czarna posoka skapnęła leniwie na podłogę.
- Co to… – nie skończył otyły kapłan.
- Odnaleźli to rybacy z Ihtyhnis. Mówią, że znaleźli kilka takich kałuż w pobliżu swoich domów. Nikt nie wie co to jest ani do czego służy.

Nienajchudszy kapłan ziewnął i przeciągnął się z trudem, ujawniając przy okazji światu swoje ogromne brzuszysko, które wyskoczyło spod rozpiętej szaty.
- Król się tym zajmie… jak wróci – rzucił od niechcenia,
- A jeżeli nie wróci? Kampania trwa już dość długo…
- Dosyć! – ryknął znów weteran. – Wszystko po kolei! Zanim zaczniecie głosić, że Król Rybak nie żyje, proponuję najpierw ustalić, co zrobimy z wyznawcami Megrigeny, którzy jakimś prawem przekroczyli ostatnio mury miasta i dokonywali tych bestialskich czynów o których mowa była wcześniej… kto jest za zaangażowaniem strażników, ten niech…
- Sprzeciw!

Tai’atalai

Methinks, I see… where?
In my mind’s eyes.

William Szekspir

(…) I naraz Taltuk zobaczył. Przed jego oczyma wyrosły miasta wzniesione z kamienia, wielkie pomniki i obeliski ciągnące się do samych bram niebios. Wtedy niebo zaszło chmurami, zerwał się wicher, zewsząd pociemniało i tylko Gata-hen-taiotlani płonął ku nieprzebranej chwale Przodków.

Wtedy eksplodował. Olbrzymi monument wyleciał w powietrze, wypuszczając z siebie zielony, duszący dym, który przykrył w przeciągu chwili taiotlaniego i piedestał dawnego Gata-hen-taiotlani. A z dymu uformował się niewyraźny kształt, zaświeciła na niebie światłem tysiąca słońc wielka postać męża. Miał on pięć rąk i dziesięć rogów, a lica jego były licami jaszczura. W ręku każdym dzierżył włócznię, a głowę jego zdobiła korona pełna rubinów. Zwrócił swój wzrok ku taiotlaniemu i zagrzmiał tak, iż głos jego poniósł się nawet do najdalszych krain.

„Jam jest Malag Malag’azag Trigonid, król królów; patrzcie na moje dzieła, potomni i płaczcie”
Podniósł rękę, a błyskawica rozdarła czarny nieboskłon. Wtem pochwycił ją i cisnął na ziemię, by rozetliła płomień, który wkrótce stać się miał zalążkiem wielkiego pożaru.

Wtedy nastąpił koniec.

***

- Żyje! Chwała Przodkom, nasz Pan żyje!

Taltuk z trudem podniósł się i oparł na łokciu . Jego skronie wciąż pulsowały, źrenice były wąskie i napięte do granic możliwości, a serce biło niekontrolowanymi, nagłymi seriami. Spojrzał wokół. Był w swej królewskiej sypialni, otoczony najwyższymi z kapłanów. Kiedy tylko otworzył oczy, padli na twarz i wznieśli modły ku chwale Przodków.

Trwało kilka dni, nim taiotlani wrócił do pełni sił fizycznych i umysłowych. Rozumiał już jednak co się stało w ciągu tych siedmiu dni, podczas których był nieprzytomny i wiedział doskonale, jak bardzo zmienił się świat podczas jego snu. Kapłani donieśli mu, że Gata-hen-taiotlani wybuchł w trakcie jego pielgrzymki deszczem siarki i ognia i spowodował ogromny pożar, który dosięgnął również Quetz-hoi-atalai.

Nie to jednak było najważniejsze przez owy czas. Pożar zagaszono, chaty odbudowano. Eksplozja Gata-hen-taiotlani przyniosła coś znacznie gorszego niż ogień. Ciemny, prosty lud uznał, że zniszczenie najświętszego obelisku jest świadectwem przeciw taiotlaniemu Taltukowi. W przekonaniach tych utwierdzili ich gekatzai, którzy ogłosili, iż ich prorok zginął razem z monumentem, bo to on był źródłem jego boskiego natchnienia. Wedle ich relacji, Przodkowie pokarali Taltuka za rozwiązły, hedonistyczny i do cna zły tryb życia, za bestialstwo wobec męczenników gekatzai i sprzeciwianie się Nowemu Objawieniu. Jakby tego było mało, zaczęli oni publicznie czynić cuda pośród ludu, tworząc z niczego wodę i pożywienie dla głodujących po pożarze lasu.


Mistycyzm

Taiotlani stał się symbolem zepsucia, starego porządku, który należy obalić. Rozpoczęły się regularne ataki gekatzai na rozproszone, zdezorganizowane i niepewne swego wojsko, uczniowie Kat’zai z jego imieniem i mantrą na ustach w jakiś niepojęty sposób mordowali dziesiątkami zaprawionych w boju żołnierzy, a pojmanych siłą zmuszali do przyjęcia Nowego Objawienia.

Kapłani podjęli oczywiście próby naprawy tej sytuacji – jednak słowa przegrały z cudami czynionymi przez heretyków. Na domiar złego członkowie rady teologicznej, która wtenczas rządziła miastem, zauważyli drastyczny wzrost nagłych, nieuzasadnionych zgonów. Wielu czterorakich zupełnie bez żadnego powodu zaczynało nagle słabnąć i chudnąć, a po kilku dniach zostawały z nich tylko kości. Plaga pożarła już ponad trzy setki niewinnych istot, a gekatzai ogłosili, że jest to kara dla tych, którzy pozostali przy splugawionym władcy. To wzmogło jedynie panikę, wielu czterorękich opuściło rodzinne domy i mając w rękach jedynie to, co zdołali unieść, uciekło w dzicz, ku rzekomemu zakonowi gekatzai.

Oczywiście intelektualna elita pozostała przy jedynym słusznym władcy i jedynym słusznym objawieniu. Ale i wśród nich Gata-hen-taiotlani posiało swe zgniłe ziarno zepsucia. W czasie, gdy taiotlani spał, kilkoro wyższych kapłanów i urzędników zaproponowało, by zabić Taltuka, a na tronie umieścić jego domniemanego brata, który pojawił się nagle i zażądał swych praw. Ci bluźniercy zostali natychmiast straceni publicznie z jak największym okrucieństwem, ale to ponownie dolało oliwy do ognia i zasiało niepewność w sercach i umysłach najbliższych doradców i urzędników taiotlaniego.

Taltuk wstał na własne nogi. Wciąż czuł słabość w członkach, więc opierając się na lasce podszedł do okiennicy swego pałacu i wyjrzał na zewnątrz. W oddali unosił się smętnie czarny słup dymu, świadectwo woli Przodków.
 
MrKroffin jest offline  
Stary 14-02-2015, 20:18   #36
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
Tura 8

Kerok szedł. Zmierzał na obrazy, gdzie wraz z archontem i Prorokiem omówi dalsze losy tego świata. Świata Kenku, gdyż innego nie znają. Wreszcie jednak przekroczył próg.

Kerok podszedł do Proroka i archonta. Przywitał się z nimi w tradycyjny sposób, lecz widać było, że niezbyt żywo. Również jemu te czasy dały się ostro we znaki.
- Czas nam rozrządzić co teraz uczynić- ogłosił formalnie to, co było już dawno wiadome.
- Zawołać medyka? - zadał pytanie archontowi, słysząc jego kaszel.
- Nie, nie trzeba… - wydusił niemrawo archont. - Najlepiej pomoże mi powrót do wielkiego, skąpanego w bieli Sluepburga. Na pewno tutejsze powietrze po prostu nie sprzyja memu ludowi. Jest tutaj znacznie cieplej… - dodał, kończąc wypowiedź suchym kaszlem który rozległ się po całym pomieszczeniu.
- Czas już! - zagrzmiał Prorok. - Czas już nastał, Keroku! Przepowiednia spełniona prawie w całości, trzeba nam jeszcze tylko jednego, by dopełnić woli Kektaka! - przerwał na chwilę. - Przekaż mi władzę tak, jak zostało przepowiedziane, niech wola boża stanie się tu i teraz!
- Oczywiście, że możemy sprawić, by wypełniło się to jak zostało przepowiedziane, ale czy lepiej nie będzie, gdy wzniesiesz się ponad ograniczoną rolę Keroka i przekażesz ludowi nauki Kektaka? Czyż nie zrobisz więcej, gdy będziesz bliżej ludu przekazując mu nauki i moc? MOC! Wszakże wspominaliście, że Kektak obdarzył was swym błogosławieństwem. Czy nie pomyśleliście, że może być to sprawdzian? Może Kektak sprawdza twą wiarę. Sprawdza to, czy pomyślisz o ludzie jeszcze lepiej i wspaniałomyślniej niż jako Kerok, a jako nauczyciel, który przekaże wszystkim Kenku tajemnicę MOCY?! Czyż tak czasem może o Wielki Nasz Pan nie chciał nas nagrodzić za naszą wiarę? Czyż czasem nie chciał poprzez *CIEBIE* - podkreślił. - udzielić swemu ludowi, nam Kenku, błogosławieństwa odkrywając przed nami, za TWOIM pośrednictwem, tajemnicy MOCY?! Nie zniżaj się do roli Keroka! Bądź kimś więcej! Kimś lepszym! Kimś, kto podźwignie Kenku w po dwakroć większej chwale! Nie tylko w pokoju, lecz w największym błogosławieństwie Kektaka! - zaczął z entuzjazmem Kerok napełniając nim całe pomieszczenie. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Archont podeśmiał się z przemówienia Keroka, zdając sobie sprawę z powodu tak “wyniosłych” słów.
Prorok stał przez chwilę, wpatrzony bezrozumnie w oblicze Keroka. Wydawał się niespecjalnie poruszony jego słowami, zmarszczył brwi.
- E… czyli odmawiasz przekazania mi władzy…?
Kerok zaczynał coraz bardziej sądzić, że prorok raczej nie jest żadnym prorokiem.
- Tutaj nie chodzi o władzę! Tutaj chodzi o Twoje posłannictwo! Posłannictwo wśród ludu. Czyż nie jest godniej by lud wielbił cię jako jedynego proroka, a nie Keroka jednego z wielu? Czy też może nie masz na celu dobra wszystkich Kenku?
- Cóż ty bredzisz?! - krzyknął nagle rozdrażniony. - Czyż nie przepowiedziałem, że Kektak wyznaczył mnie bym ustanowił jego królestwo na ziemi? Ja będę ostatnim Kerokiem, największym, najdostojniejszym, równym samemu Kektakowi, który wywyższył mnie do tego niewypowiedzianego zadania! A kim ty jesteś, mierny nielocie, wobec mojej potęgi!? Ja oddam Kenku skrzydła, wywyższę ich do gwiazd, połączę nasz świat ze światem Kektaka, będziemy równi największym Kerokom w historii, nie! Będziemy równi bogom, nie! Więksi od nich będziemy, wtedy to oni będą drżeć przed nami, nie my przed nimi! To oni będą nam stawiać ołtarze, nie my im! To my będziemy zsyłać na nich pożary i zarazy! W imię mojej nieskończonej, boskiej chwały! Jak śmiesz stawać mi na mojej świętej, nieomylnej drodze, krótkowzroczny głupcze!?
- Skończcie tę bezsensowną kłótnię! Po tym wszystkim nadal macie zamiar dzielić wasz lud?! Za to ginęliście zarówno wy jak i my?! - rzekł zdenerwowany archont, zakańczając swój wywód kaszlnięciem.
- Ty nie powinieneś mówić wcale! - ryknął Prorok. - Twoja rola się zakończyła, pachołku, wracaj do swej śmierdzącej łajnem krainy bezbożników!
-Teraz to ty bluźnisz! Uważasz się za Boga! Ba, masz się za kogoś większego od Bogów! Jeśli naprawdę Kektak dał ci jakąkolwiek moc, to może ci ją równie dobrze odebrać! Skoroś taki niby potężny, to dlaczego sam nie zniszczyłeś swych wrogów? Dlaczego sam jeden w glorii nie starłeś ich na pył?! - rzucił swe oskarżenia Kerok krzycząc, by wszyscy na zewnątrz to słyszeli. - Nigdy nie miałeś na celu dobra Kenku. Chcesz tylko zdobyć władzę, by spełnić swoje żałosne i małostkowe ambicję! Twój umysł i ciało skaził Aktek! I uważaj do kogo się zwracasz i w jaki sposób! Archont jest prawdziwym bohaterem tej wojny. To dzięki jego poświęceniu możesz krakać swoim dzióbkiem! Oszalałeś bluźnierco! Nikt nie jest większy od Kektaka, a kto tak sądzi ten nie jest Kenku! Heretyku!
Nie myśląc długo, archont błyskawicznie chwycił za topór i zamachnął się nim, by uciąć głowę szaleńcowi. Jako władca, nie mógł puścić takiej zniewagi płazem. Nie ważne czy na zewnątrz, wśród wojowników był ktoś temu przeciwny. Jego wojowie również czekali i w każdej chwili byli gotowi zaszlachtować tych, którzy tylko podniosą rękę na ich wodza.
Prorok już nabierał w swe płuca powietrza, by wykrzyczeć Kerokowi, co sądzi na jego temat, lecz jego serenada zakończyła się jeszcze zanim się zaczęła. Głowa z rozwartym dziobem spadła głucho na ziemię, a ciało osunęło się na stół. Za oknami zapanowało jakieś niezdrowe ożywienie.
Władca oparł się na toporze, dysząc dość głośno. Trzeba to przyznać, choroba zdecydowanie odcisnęła na nim swoje piętno. Kaszel zaś, był tylko jednym z objawów trawiącej go od jakiegoś czasu choroby. Kolejnym, była słabość w rękach i nogach, a cios na tyle silny, by z miejsca ściąć komuś głowę z pewnością wyczerpywał siły.
Po chwili złapał jednak dużą dawkę powietrza i rzekł:
- Teraz, drogi przyjacielu, możemy przejść do poważnego ustalania konkretów. Bez jakiegoś bezsensownie kraczącego wariata.
Kerok zaskoczony patrzył na archonta. Nie spodziewał się żadną miarą, że coś takiego może zaistnieć. Z otwartym dziobem stał tak, aż zdał sobie z tego sprawę. Postarał się szybko odzyskać koncentrację. Martwiły go trochę dźwięki z zewnątrz, lecz zdecydował, że najpierw zajmą się ustaleniami. Nie można tak przerywać ciągle raz rozpoczętej rzeczy. Wreszcie skinął głową na znak, że pora zaczynać.
- Teraz gdy sytuacja jest opanowana możemy najpewniej w niedługim czasie zapewnić wam zapasy na podróż powrotną. Masz jakieś swoje propozycje?
- Tak mam. Chciałbym abyś wysłał część swoich wojowników razem ze mną. My również mamy swoje problemy i potrzebujemy pomocy. Chciałbym aby wojownicy ci, zostali wyposażeni w waszą broń. Tę która pozwala wam zabijać z daleka. Z pewnością pozwoli nam to odnieść przewagę nad przeciwnikami. Jeśli zaś tego nie możesz zrobić… - przerwał kasłając - To wyposaż w nią moich wojowników. W takim wypadku, zostaniemy tutaj jeszcze jakiś czas. Dobrze by było gdybyście nauczyli nas jej wytwarzania.
- Niestety, ale nie możemy sobie teraz pozwolić na rozpraszanie naszych i tak niewielkich sił. Co się tyczy łuków to nauczymy was nimi walczyć i ich wytwarzania. Zasługujecie na to. Choć tak możemy się wam odwdzięczyć. Czy mieliście kiedyś do czynienia z takimi dużymi stworami. Chodzą na dwóch nogach, mają dwie ręce i jedno oko na głowie. Do tego są naprawdę wielkie i dysponują wielką siłą. Wiecie coś o takich istotach?
- Nie - odparł archont. - Jedynymi istotami znanymi nam oprócz was, są przebiegłe, złośliwe jaszczury mieszkające w górach znajdujących się na północ od naszego miasta. Ich władcą jest posiadający demoniczne moce starzec, którzy ciągle uprzykrza nam życie. To właśnie przeciw niemu potrzebujemy pomocy. Dobrze że chociaż waszą broń możecie nam zaoferować. Jednak… jest to dość mała pomoc. Na prawdę nie możecie dać niczego więcej? Będę musiał wynagrodzić swoim poddanym utratę bliskich. Może podarujecie nam rzeczy tych, z którymi pomagaliśmy wam walczyć? Chciałbym też aby nasze ludy połączyło trwałe przymierze. Niech będzie ono przypieczętowane krwią. Naszą. Zawrzyjmy przymierze krwi, a oprócz tego pozwólmy naszym ludom wymieniać się nawzajem wszelakimi dobrami. I niechaj umowy te, obowiązują do czasu istnienia naszych rodów. Czyli przez wieki.
- Niestety obecnie nie mamy takich możliwości. Nasz lud od długiego czasu toczyła choroba zdrady. Wewnętrzna trucizna, która zatruła Kenku. Muszę zadbać, by wykorzenić ją całkowicie i podnieść Kenku ku ich dawnej świetności. Mimo tego postaramy się wam pomóc, gdy tylko będziemy mogli - Kerok zamyślił się. -Próbowaliście użyć przeciwko niemu podstępu? Pułapki? Trucizny? To bardzo skuteczne metody. Ciało bez głowy to martwe ciało, tak samo jest gdy przywódca jest słaby, lub nie ma go wcale. Tego nauczyła nas niedawna historia. Kkk… myślę, że nie będziemy mieli nic przeciwko, jeśli zabierzecie część z rzeczy po Bractwie. Nie możemy wam ofiarować wszystkiego, gdyż są to też dobra należące do wszystkich Kenku. Co do przymierza… Niech się stanie co stać się powinno. Ku wspólnej chwale naszych ludów. Na wieki.
- W takim razie zostaniemy tutaj jeszcze przez kilka dni, nie więcej. Do czasu aż moi wojownicy nauczą się przynajmniej w niewielkim stopniu posługiwać się tą nową bronią. A co do tej trucizny… to cóż, może macie nam jakąś do podarowania? Mój lud nie przywykł bowiem do walki w ten sposób.
- Rośnie w naszych lasach drzewo o zatrutym drewnie. Gdy stworzy się z niego np. kielich wtedy trucizna przeniknie z kielicha do napoju. Można wlać cokolwiek bez podejrzeń, że płyn jest zatruty. Zatruty stanie się dopiero za chwilę. Myślę też, że kawałek drewna umieszczony w wodzie lub napoju sprawi, że ten również stanie się śmiertelny po wypiciu. Oczywiście wtedy można będzie prędzej poznać, że coś jest nie tak
- Hmm… w takim razie myślę że przez te kilka dni pomożecie nam obchodzić się z tym drewnem, albo chociaż przyrządzicie z niego dwa kielichy. Wolałbym raczej tą drugą możliwość. Swoją drogą… - władca przerwał aby kaszlnąć.- Skoro wszystko już załatwione, możemy zająć się odpowiednimi sprawami i nie tracić czasu na dyskusje.
Kerok przytaknął. Nadszedł czas na działania. Zdecydowane działania i rozkazy wydane bez wahania.


***

Gdy tylko opuścili miejsce narady podeszli do nich kapłani. Czekali na Proroka, lecz ten nie pojawiał się. Wreszcie któryś z nich zakrakał:
- Gdzie jest Prorok?!
- Prorok zdradził. Byliśmy ślepi, gdyż nie widzieliśmy tego, że kierował nim Aktek, lub jego sługa. Został opętany przez latające moce, by doprowadzić Kenku do upadku. Zaczął głosić herezję jakoby to miał być ponad bóstwa, ponad Kektaka! Został zaślepiony szaleństwem i napełniony został pogardą dla Kenku, lecz niezachwiana wiara w Kektaka otworzyła zaślepione oczy. Ujrzeliśmy to zło i wypełniła się wola Kektaka! Kenku przeszli próbę wiary! Kektak bowiem bezbłędnie sprawdzał swój lud, czy jest na tyle wierny, by nie odwrócić się od niego przy pierwszej sposobności. Teraz możemy się radować, bowiem zdaliśmy test i zostaliśmy pobłogosławieni! -rzekł Kerok do kapłanów, a następnie zwrócił się do tłumu. - Nadchodzi nowa era! Czas dobrobytu i urodzaju! Kenku zyskali dla siebie błogosławieństwo Kektaka, tak więc rozmnażajcie się jak było od wieków, lecz jeszcze bardziej! Niech będzie więcej dziobów niż kiedykolwiek, a imię Kektaka niech będzie wychwalane ponad niebo! Na początku tych chwalebnych czasów ogłaszamy radosną nowinę. Nasze ludy - wskazał na Kenku i Ulliarich. - zawrą między sobą wieczysty sojusz! Przymierze na krwi i poprzez krew wywalczone i utrzymane po wieki będzie! Ku chwale Kektaka! Teraz zaś nie zwlekajcie, czas nam podnieść Kenku-Aku z upadku i uczynić je wspanialszym niż kiedykolwiek! - rzekł z niegasnącym entuzjazmem, a następnie podniósł kawałek wyprawionej, białej skóry rozciągniętej na drewnianym rusztowaniu. Na skórze widniał nowy symbol Kenku-Aku:


Złączone pazury symbolizowały zjednoczenie i wspólnotę Kenku, a łańcuch u góry nierozerwany związek między przyszłością i przeszłością. Między jednym Kenku, a Kenku. Coś się skończyło i coś się zaczęło.

***

W Kenku-Aku wrzało, lecz nie od walki, cierpienia, czy ognia. Teraz wrzało życiem i pracą. Drogą ku lepszej i świetniejszej przyszłości. Kerok obserwował jak zmiany wchodziły w życie. Uprawy grzybów już niedługo zaczną się rozrastać. Nowe domostwa będą większe niż kiedyś. Muszą takie być. Trzeba bowiem podnieść lud z regresu. Młodzi bowiem są przyszłością tego ludu.

Odwrócił swój wzrok w innym kierunku. Ujrzał tam wojowników Kenku i Ulliarich, którzy wspólnie, ramię w ramię, zacieśniali więzy sojuszu, który został wczorajszego dnia przypieczętowany krwią. Na wieki. Obserwował jak Kenku podaje sojusznikowi kolejną strzałę, a tamten jeszcze dość niezdarnie chwyta ją w palce i nakłada na cięciwę. Potem oddaje niezdarny strzał, lecz nie zraża się, a Kenku udziela mu wskazówek na sobie. Zaczął, kolejny już raz, od pokazania postawy. Potem powoli pokazał jak należy trzymać łuk i strzałę. Na koniec oddał dwa szybkie strzały w cel namalowany na pniu niedalekiego drzewa. Ulliari będą potrzebowali czasu, by opanować sztukę władania tą bronią, Kerok był tego pewny. Nie zrażał się jednak tym. Siła ich sojuszników to także siła Kenku. Nie zapominał jednak o interesach swojego ludu. Już żywo rozmyślał kogo poślę razem z nimi, by nauczyli się języka oraz poznali ich kulturę. I technologię. Układy są układami, lecz nie można spoczywać na laurach. Trzeba się rozwijać, rozwój to przyszłość.

Kroki wyrwały go z zamyślenia. Odwrócił się i zobaczył dwóch Kenku w roboczych strojach. W ich pazurach ujrzał to na co od kilku dni oczekiwał. Dwa cisowe kielichy. Wskazał na mały stolik w rogu pomieszczenia. Ci bez zakrakania położyli je i wyszli. Spojrzał na wyrób i był zadowolony. Jednocześnie zanotował w pamięci, że wszyscy rzemieślnicy muszą zostać nagrodzeni za swoją pracę, by zapewnić Ulliarim dobrą podróż. Nie mogą być niedocenieni, gdyż wtedy nie będą zadowoleni. Gniewny lud to zły lud, a on nie może sobie pozwolić na coś takiego.

Pogrążony w zamyśleniu zasiadł na swoim tronie i oparł dziób na prawych pazurach. Niedługo zaczną się polowania na resztki Bractwa. Nie ma litości dla zdrajców. Tylko głupiec hoduje na własnej piersi węża. Im prędzej się ich pozbędzie tym lepiej. Pozostawała jeszcze tylko sprawa kapłanów. Byli niezadowoleni. To nie wróżyło dobrze. Na całe szczęście nie zapomniał o tym, co nadal spoczywało w górach. Ołtarz. Będzie on podarkiem, którym udobrucha kler, a wtedy prawie wszystko będzie jak należy. Rozsiadł się wygodniej na swoim tronie z którego wystawało tylko kilka połamanych rogów. Reszta albo została rozkradziona, albo zniszczona podczas powstania. Nie przejmował się tym jednak. Większość rzeczy szła bowiem jak dotąd po jego myśli. Och, gdyby tylko Kenku mogli się uśmiechać...
 

Ostatnio edytowane przez Zormar : 22-02-2015 o 12:20.
Zormar jest offline  
Stary 15-02-2015, 19:06   #37
 
sickboi's Avatar
 
Reputacja: 1 sickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwu
Tura 8

Deszcz powoli zaczął słabnąć. Ulewa zmieniła się w delikatną mrzawkę, a po chwili opady całkowicie ustały i nad polem walki pojawiło się słońce. Oikemscy wojownicy zwyciężli, ale nie było słychać radosnych okrzyków, ani pieśni pochwalnych ku czci Posedaiona. Na twarzach żołnierzy malował się smutek. Z wolna ustawili się w długą kolumnę i niskimi głosami zaintonowali pieśń żałobną. Na czele pochodu stanęli pomniejsi wodzowie i przywódcy możnych rodów trzymając na ramionach skrwawione ciało Leonnana. Orczy topór rozciął go niemal na dwie części, krusząc obojczyk oraz kilka żeber i zatrzymał się dopiero w okolicach pępka. Brązowa płyta na jego piersi była wygięta i obficie pokryta krwią. Kondukt ruszył powoli w kierunku obozowiska pozostawiając zastygłe w śmiertelnym uścusku ciała Orkoi i Nesioi oraz Wschodnich buszujących wśród ciał w poszukiwaniu łupu. Z każdym krokiem żałobna pieśń nabierała mocy, aż wreszcie chór żołnierzy śpiewał tak głośno, że ich głosy słyszalne były nawet przez nadal uciekających Orkoi. Wówczas ponownie z nieba spadł deszcz. Wielu mówiło potem, że to sam Posedaion ronił łzy nad poległym Leonnanem, tak wzruszająca i smutna była pieśń Oikemczyków. Wieczorem na miejscu starcia ułożono stos tryumfalny. Nesjanie zebrali pancerze, broń i resztki orczego obozowiska i ustawili je w miejscu, gdzie stoczono najcięższe walki. Wtedy dopiero odśpiewano pean ku czci Posedaiona i złożono ofiarę dla bóstwa. Był to jednak koniec świętowania. Nazajutrz rozpoczęto przygotowania do powrotu do Oikeme.

W tym samym czasie, gdy kolumna żałobników ruszała przed siebie Starszy stanął przed Królem Rybakiem. Biała tunika Wschodniego była poszarpana i pokryta krwią. Jego oczy wciąż skrywały resztki szału bojowego, a oddech był nierówny. Po czole spływału mu strużki potu. Władca Oikeme i Najwyższy kapłan Posedaiona w jednej osobie spoglądał na niego z wysokości swojego tronu. Obaj przez chwilę mierzyli się wzrokiem. W szarych oczach Króla Rybaka widać było pewność siebie i poczucie zwycięstwa, był w tej chwili panem sytuacji. Widział to także Starszy i po chwili upadł na kolana prosząc o łaskę. Sędziwy władca Oikeme odetchnał głęboko. Będzie mógł zakończyć wojnę nie tylko zwycięstwem nad heretykami, ale i rozwiązaniem sprawy Wschodnich.

-Wiedz, że planowałem Cię stracić za nieposłuszeństwo. Za dużo jednak nesjańskiej krwi zostało już przelanej. Czas położyć temu kres. Dlatego nie zabiję Cię. Nie pozwolę Ci jednak wrócić do Oikeme. Zostaniesz tutaj ze swoimi ludźmi i założysz nową osadę - Posedainike, Zwycięstwo Posedaiona, podległą władzy Najwyższego Kapłana Posedaiona i Pana Oikeme - Króla Rybaka. Sam stawisz się za dwa księżyca na Święcie Morza, gdzie złożysz pokłon przede mną i obliczem naszego Ojca, a w swym mieście ustanowisz radę, która będzie nim rządzić-

-Dzięki ci Królu Rybaku, twa łaska rzeczywiście jest niezmierzona. Powiedz mi jednak jak mamy bronić się przed Orkoi, którzy zapewne tu wrócą?- zapytał Starszy wciąż będąc na klęczkach.

-Bez obaw, wyślę budowniczych, którzy otoczą miasto palisadą i brązowników, którzy pokażą twoim ludziom jak kształtować metal- Starszy pochylił głowę przyjmując słowa Króla Rybaka i nie odezwał się więcej.

***

W tym samym czasie w Oikeme działo się wiele, również złego. Morderstwa i bezczeszczenie świętych miejsc przez członków sekty Megrigene stawało się coraz bardziej powszechne. Wreszcie Rada zdecydowała się powołać do ochrony porządku w mieście Straż Ośmioramienną. Ruch ten przyniósł tylko połowiczny sukces. Ataki w samym mieści, jak i w Ihtyhnis ustały. Przeniosły się jednak na szlak łączący osiedla, a także na Trasę Wodną. Coraz więcej wskazywało jednak na to, że za samą Megrigene stoją Orkoi, którzy mają w mieście swojego człowieka. Rada bała się jednak podjąć śledztwo czekając na powrót Króla Rybaka z kampanii.

W Ihtyhnis ukończono budowę systemu irygacyjnego. Chociaż rzeka płynęła korytem jedynie przez kilkadziesiąt dni w ciągu roku, dawała tyle wody, że cysterna napełniała się w całości i pozwalała przeżyć mieszkańcom wsi. Była także potrzebna przy nawadnianiu oliwnego gaju oraz uprawy winnej latorośli - nieznanych wcześniej wśród Nesjan roślin, których właściwości dopiero odkrywano. Z uwagą badano także tajemniczą czarną ciecz, która samoistnie wykwitała z ziemi w Ihtyhnis. Chociaż kapłani przeprowadzili liczne sprawdziany, nikt nie wiedział jenak jaką korzyść Oikemczycy mogą dzięki niej uzyskać.

 
sickboi jest offline  
Stary 17-02-2015, 19:18   #38
 
Earendil's Avatar
 
Reputacja: 1 Earendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemu
Tura 8- Panowanie Taltuka

Nad Quetz-hoi-atalai zebrały się czarne chmury. Nie dość, że heretycy wierzący w Kat’zai podkopali wiarę ludu w ich króla, to jeszcze sam monarcha był nieprzytomny, a chodziły po mieście słuchy, że już dawno zmarł, tylko Rada Teologiczna udaje, że jest inaczej. W każdym razie, co i rusz dały się słyszeć głosy, że potrzebny jest nowy taiotlani.

Tak też pomyślał brat boskiego Taltuka, a przynajmniej takimi uwagami dzielił się z przyjaciółmi. Być może nawet sam w to wierzył, a może to tylko niespełnione ambicje nim kierowały? Tak czy owak, tej nocy z niecierpliwością oczekiwał przybycia posłańca, od zaprzyjaźnionych mu kapłanów, który miał zdać relację, czy dwór jest gotowy na zmianę władcy. Co prawda, paru jego zwolenników doczekało się publicznej egzekucji, ale gdy już miał brać nogi za pas, tajemniczy czteroręki powiedział mu, że mimo wszystko zdobył poparcie i ma oczekiwać na dogodny moment.

Nagle w drzwiach pojawiła się zakapturzona sylwetka. Mężczyzna podniósł talt ku górze i cicho, ale tak, by pretendent usłyszał, rzekł:

- Witaj, królu. Pójdź za mną, do swego domu.

Brat Taltuka z podekscytowania aż chciał podskoczyć, jednak powstrzymał się. Świadom był wciąż koniecznej konspiracji, zatem po cichu podążał za swoim przewodnikiem, kiedy jednak minęli straże pałacowe i kroczyli korytarzami pałacu, płonąc wręcz z ekscytacji, zapytał swojego towarzysza:

- Co z Taltukiem? Co się z nim stało?

- Boski Taltuk ogląda już oblicza swych przodków – odparł sztywno zapytany, ponurym głosem.

- Co teraz? I co teraz? – jego towarzysz niemal piszcząc zadawał pytania.

- Idziemy do sali tronowej.

- A tam? Co tam? – pretendent mówił już całkiem głośno, a jego podekscytowanie zdawało się sięgać szczytu. Tak długo marzył o tym, tak mocno pożądał tego!

- Zobaczysz – odpowiedział przewodnik, tym razem także na głos i pchnięciem wprowadził swojego towarzysza do sali.

Przyszłemu taiotlaniemu zaparło dech w piersiach. Nie wynikało to jednak z niezwykłego piękna tego miejsca, choć trzeba przyznać, prezentowało się wyśmienicie. Ściany wypełnione malunkami, podłoga uściełana skórami katullai, w powietrzu zaś unosił się słodki zapach ziół mieszanych z kadzidłem. Tylko jeden, niepokojący szczegół nie zgadzał się z marzeniami pretendenta. Tron, piękne, rzeźbione krzesło, z czterema podparciami na ręce i wyłożony skórami smilodonów. Jednak, o zgrozo nie był on pusty. W iście królewskiej pozie siedział na nim boski Taltuk, pierwszy spośród tai’atalai, piękny i straszny. Taiotlani uśmiechał się drwiąco, jego oczy zaś błyszczały, jak u kogoś, kto niedawno przebył chorobę, ale widać w nich było także ogniki okrucieństwa.

Królewski brat spróbował się cofnąć, jednak silne ręce schwyciły go od tyłu i rzuciły na kolana. Taltuk zaś powstał z tronu i zbliżył się do swego krewniaka, cały czas patrząc na niego szyderczo. W ciszy słychać było tylko ciężkie sapania pretendenta, który bezskutecznie próbował się wyrwać swoim oprawcom oraz stopniowo narastający, niski chichot króla. Kiedy Taltuk stanął już przed swoim bratem, skinął ręką na któregoś z kapłanów. Niedoszły taiotlani zadrżał widząc, co ów taia’tlak trzyma. Był to pęk długich trzcin, o brzegach ostrych tak, że bez większego trudu są zdolne rozciąć skórę. Boski Taltuk zaplanował długą zabawę. Nałożywszy skórzaną rękawicę, monarcha przyjął pierwszą trzcinę i zamachnąwszy się, uderzył po raz pierwszy swoją ofiarę, sprawiając, że po jej twarzy popłynęła pierwsza struga krwi.

Tej nocy, dom taiotlaniego pełen był bolesnych okrzyków i złowieszczego śmiechu.

***


Wiele, zaiste wiele się działo w tych dniach w „Gnieździe Ludzi”. Taltuk szybko powrócił do zdrowia, co więcej, gdy już się pojawił przed ludźmi, dokonał także prezentacji swojego dziedzica, któremu nadał imię Amali’inka, co znaczy "Wielkie słońce". Od tej pory chłopiec ten był często widziany w towarzystwie króla, który przekazywał mu mądrości związane piastowaniem godności taiotlaniego w przyszłości, lub, jak twierdzili gekatzai- zarażaniem niewinnego młodzieńca diabelskimi cechami jego ojca. Ci, którzy mieli mniej szczęścia wygłaszać takie tezy zbyt blisko uszu strażników, skończyli na palach.

Podobnie kończyli zresztą wszyscy heretycy, których udało się wiernym poddanym taiotlaniego pojmać. Walki jednak toczyły się w najlepsze, a lud zdaje się więcej wiary kładł w twierdzeniach uczniów Nowego Objawienia, niż w oficjalnej wersji zdarzeń spod Gata-hen-taiotlani. Wedle niej zaś, boski Taltuk starł się pod obeliskiem z Kat’zai i jego armią demonów i odniósł zwycięstwo. Z przeklętnika wyszedł jednak piekielny potwór o imieniu Malag, który jest królem wszystkich nahakai. To on zniszczył monument, gdyż jest wielkim przeciwnikiem Przodków, który wypełzł z zaświatów, by nękać tai’atalai.

Niezależnie od tego, czyja wersja wydawała się bardziej wiarygodna, walki bratobójcze wciąż trwały, a coraz więcej ludzi zaczynało wątpić w zwycięstwo taiotlaniego. Co prawda, niektórzy kapłani wiedzieli o sprytnym planie umieszczenia szpiega w szeregach gekatzai, zaś inni, opierając się na ostatnich postępach w tworzeniu dekoktów i wynikach wiwisekcji na heretykach, tworzyli dziwne mikstury, które podawali rosłym, oddanym królowi wojownikom. Ci wojowie, a także wielu innych, nierzadko branych z poboru, zostali sformowani w tak zwaną „Świętą Gwardię”, której liczebność wedle szacunków sięgała aż dwustu czterorękich. „Gwardziści” ci, po błogosławieństwie otrzymanym z rąk boskiego Taltuka, Pogromcy Demonów, wyruszyli w bój, by zakończyć panowanie zła w sercach i domach tai’atalai. Z oddali śledził ich wzrok taiotlaniego, który, zapewne jak wszyscy inni zgromadzeni, pytał się w myślach, co przyniesie przyszłość. Tę znali jedynie Przodkowie.

***


 Siedemnasty ustęp w Kainai-hen-atalai:

Tako rzecze wielki Taltuk: Każdy, kto staje przeciw swemu panu i królowi zasługuje na śmierć, albowiem w odrazie jest u Przodków ten, co przeciw porządkowi naturalnemu się buntuje, władzę Przodków nad światem podważając. Śmierć takiemu i hańba na wieki, nie ujrzy on oblicza swych krewnych w Yanitul. Tak rzekł taiotlani, niech żyje w szczęściu i zdrowiu!
 

Ostatnio edytowane przez Earendil : 22-02-2015 o 08:47.
Earendil jest offline  
Stary 19-02-2015, 16:47   #39
 
Rycerz Legionu's Avatar
 
Reputacja: 1 Rycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodze
Archont spędził kilka następnych dni na rozmyślaniach. Nie do końca dostał to, czego oczekiwał. I chociaż Ulliari zostali obdarowani rzeczami należącymi do zdrajców Keroka, to jednak oczekiwali czegoś więcej.

W umyśle władcy nadal żywy był obraz namalowany przez kupca, który przybył do Sluepburga, obiecując nieprzebrane bogactwa. I nawet jeśli owych bogactw by tutaj nie było, to zadowoliłby się chociażby pomocą wojskową. Nowymi rękoma zdolnymi do trzymania broni, która pozwoliłaby pokonać starca zamieszkującego wieżę w górach, na północy.

Niestety, Ulliari nie otrzymali tego czego ich wódz oczekiwał. Poniekąd jednak, miał nadzieję na lepszą przyszłość dla swojego ludu.

Przez zdobycie nowej broni, liczył na to, że uda się pokonać krwiożerczego starca. Jego wojownicy zostali wyszkoleni i chociaż w pospiesznym tempie, to jednak umieli trafić do celu z niewielkiej odległości. A służalcze jaszczury, na pewno przerażą się, że można je zabić bez dotykania ich toporem czy młotem. Kiedy uda się już złamać ducha wojowników podległych "wieży", starzec zostanie sam. W tej sytuacji, nie pomogą mu nawet demoniczne moce, za pomocą których sprowadził zniszczenie na Sluepburg.

Archont z uśmiechem potarł ręce. W istocie, to o czym rozmyślał było planem B. Głównym natomiast, było otrucie czarnoksiężnika. Kielichy dostarczone mu przez sojuszników, mogły nieść śmierć równie skutecznie, co topór. Może nie była to broń godna prawdziwego wojownika, lecz cel uświęca środki. Liczył na to, że za ocalenie swego ludu przyszłe pokolenia śpiewać będę ku jego czci pieśni.

***
Dzień później, przyszedł czas wymarszu. Jego wojownicy, którzy otrzymali wcześniejszy rozkaz przygotowania się do podróży, byli już spakowani. Wraz z nimi, oczekiwało kilku Kenku, którzy mieli wyruszyć do Sluepburga, w roli honorowych gości. Władca, stając przed swoimi ludźmi, powiedział tylko jedno. "Wracamy do domu".
 
Rycerz Legionu jest offline  
Stary 21-02-2015, 17:24   #40
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
TURA 9

Kenku

Słońce leniwie oświetliło zimnym promieniem pokryte rosą Kenku-Aku. Powojenny pejzaż przesiąkał beznadzieją i biedą. Kenku zgromadzeni tłumnie w pobliżu rynku starali się jakoś odbudować swoje zniszczone domostwa. Praca wrzała, ale nastroje wciąż nie należały do najlepszych. Najbiedniejsi opuścili pałac Keroka, wyszli na mróz, by odratować to, co jeszcze było w Kenku-Aku do odratowania.

Leniwy stan powojennej odbudowy przełożył się nieznacznie na wzrost populacji Kenku. Płomienne zapewnienia Keroka o potrzebie rychłej odbudowy potęgi demograficznej ścierały się ze żmudną rzeczywistością i nie pozostawiały na niej suchej nitki – zniszczenia, chaos w organizowaniu i dystrybuowaniu dobrami, ponowny brak wody i trudności w dostępności do podstawowych narzędzi pracy powodowały, że Kenku nie było teraz na myśli rodzenie kolejnych dzieci. Najpierw trzeba było zadbać o własne wygłodniałe dzioby i jakoś zintensyfikować topornie prowadzoną odbudowę. Pozostawała też kwestia Proroka…

Jego zamordowanie wkrótce wyszło na jaw. Nic zresztą w tym dziwnego, tak samo w tym, iż miało to swoje jasne konsekwencje. Zwolennicy Proroka, przede wszystkim kapłani i co bardziej pobożna ludność, nie mieli zamiaru ot tak darować zabójstwa największego ze sług Kektaka. Pierwszym wyraźnym objawem tej niechęci okazali się odchodzący Ulliari, których pobożny lud obrzucił na do widzenia kamieniami. Kapłani wprost nazwali archonta wcieleniem Akteka na ziemi i obiecali odwet. I choć wydawało się, że to obietnice bez pokrycia, to coś niebezpiecznie burzyło harmonię tworzonego od podstaw Siedliszcza Kenku.

Dalej było już tylko gorzej. Niemała część społeczności zebrała się pod pałacem Keroka i obrzuciła go kamieniami, a w akcie ostatecznej furii podpaliła. Straży ledwie udało się ugasić pożar, jednak tłum okazał się agresywną i do agresji zachęcany przez kapłanów. Strażnicy musieli otrzymać wspomożenie wojska, by spacyfikować buntowników, czego efektem było kilkanaście ofiar śmiertelnych, zanim jeszcze Kerok mógł zareagować.

Miasto wyraźnie podzieliło się na dwie rywalizujące frakcje – zwolenników Keroka (względnie nie Keroka, a świętego spokoju) i reakcjonistów Proroka. Powiada się, że martwy prorok jest bardziej niebezpieczny niż żywy, a władca Kenku-Aku mógł się o tym właśnie dosadnie przekonać. Niezadowolenie społeczne wzrastało, powodowane biedą i frustracją i nawet pierwsze zwycięstwa nad potworami z gór nie mogły uspokoić poirytowanego ciągłymi konfliktami ludu. Dało się słyszeć pierwsze głosy, że jedyną możliwością na zapanowanie w Kenku-Aku pokoju jest permanentne pozbycie się Keroka, który jest zalążkiem wszelkiego konfliktu, trawiącego lud Kektaka.

Nesioi

Wielki i tryumfalny był powrót Króla Rybaka. Żołnierze rzucali w rozentuzjazmowany tłum głowy zabitych Orkoi, a pieśniarze układali hymny o dzielności w boju władcy zwycięskiego ludu Nesioi. Wszystko aż kipiało optymizmem, poza, oczywiście, pogrzebem Leonanna, ale mimo to nastroje w Oikeme i Ihtyhnis były najlepsze od dawien dawna. Nikt postronny nie wiedział o tym, co zaszło podczas wojny.

Starszy dotrzymał danego słowa. Stawił się przed Królem Rybakiem i majestatem Posedaiona, przeprosił, przyjął oczyszczający ze skazy zdrady rytuał i przyrzekł dozgonną wierność prawowitemu władcy imperium nesjańskiego. Tym bardziej więc szkoda, że owa wierność dość szybko stała się dozgonna.

Król Rybak dowiedział się o tym kilka dni po całej sytuacji – otóż Starszy wracał ze swą świtą z powrotem do Posedainike, kiedy to z kęp krzaków wyskoczył nań pokaźny pułk wojska. Nikt z tej ekspedycji nie mógł tego przeżyć. Jak się wkrótce okazało, dokonała tego grupka renegatów z wojska oikemskiego, którym ewidentnie nie w smak było bratanie się Króla Rybaka ze zdrajcami. Sami więc wymierzyli sprawiedliwość. I nie byłoby w tym może nic złego, patrząc z poziomu nesjańskiego tronu, jednak i w tej sprawie musiał znaleźć się haczyk. Oddział, który dokonał morderstwa, wspierany i ekwipowany był przez fundamentalistów Megrigreny.

Co do samej Megrigeny i jej diabolicznych pomagierów – śledztwo, jakie rozpoczął od razu po swym powrocie Król Rybak dało dość ciekawe wnioski. Siły wywiadowcze jednoznacznie wskazały na trzech ważnych dygnitarzy z rady miejskiej Oikeme – rubasznego, wesołego kapłana Xefonanna, który nie zwykł wylewać wina za kołnierz, starego dowódcy wojskowego, który starał się raczej stronić od wielkiej polityki, a za miernik potęgi uważał wymierną siłę wojskową i młodego, ambitnego kupca, który w kilka lat ledwie stworzył na terenie mesjańskiej monarchii prawdziwe imperium finansowe, opierając się na dostarczaniu i przewożeniu wody i innych surowców między Ihtyhnis i Oikeme.

Opinie wywiadu co do winy poszczególnych osób były niejednolite – ci, którzy wskazywali na kapłana, jasno zarzucali mu bierność w sprawie podjęcia środków wobec heretyków, przeciwnicy starego dowódcy zarzucali mu, że zawsze nie wiedzieć czemu bronił praw wschodnich – ba – nawet poślubił żonę ze wschodu. Ci, którzy winą za działalność sekty obarczali kupca kierowali się jego niejasnymi konszachtami handlowymi na granicy państwa i regularnymi, długimi wyjazdami w bliżej nieokreślone miejsca.
Król Rybak nie musiał jednak się tym już więcej przejmować. Niczym już nie musiał się przejmować. Zmarł w ciągu uczty powitalnej, nagle, zupełnie bez żadnej przyczyny. Jedynym objawem ewentualnej choroby był fakt, iż podczas kampanii wojennej król znacznie schudł, ale uznano, że to sprawa kończących się zapasów i zmniejszenia racji żywnościowych. Poza tym był już dość stary, jego śmierć nikogo nie zadziwiła. Bez większych ekscesów, na tronie obsadzono najstarszego, niemłodego już zresztą syna dawnego króla – Trygajosa.

TRYGAJOS
  • Pijak
  • Hojność
  • Towarzyskość
  • Urodzony dowódca
  • Odwaga

Wkrótce okazało się jednak, że śmierć starego króla nie była śmiercią naturalną. Na terenie całego Oikeme odnotowano rosnącą ilość nieuzasadnionych zgonów, poprzedzanych nagłą stratą na wadze. Nikt nie był w stanie odnaleźć przyczyny takiego stanu rzeczy, a rosnąca liczba trupów, jakie zalegały na ulicach, zaczęła budzić powszechną panikę. Mówiło się, że zarazę przyniósł zielony wiatr, ale ile w tym było prawdy – ciężko określić.

Nie był to jednak jedynie czas smutnych wieści – dość szybko dało się usłyszeć o rozwoju osady na północnej wyspie, mówiło się wręcz, że tamtejsza populacja zaczęła dorastać do poziomu przeciętnego miasteczka. Powstały tam też pierwsze stabilne zabudowy, a badacze poczęli wybierać demokratycznie spośród siebie przedstawiciela, który stawał w ich imieniu przed Królem Rybakiem. Na pochwałę zasłużył też wynalazek jednego z kapłanów – nazwał to kołem garncarskim. Zaaplikowanie tego rozwiązania do gospodarki spowodowało prawdziwą rewolucję w jakości i ilości tworzonych wyrobów z gliny. Wkrótce gliniane naczynia przyozdobiły większość domów Oikeme, a umiejętność ozdabiania garnków i waz przeszła w kategorię sztuki.


Garncarstwo

Tai’atalai

Chaos, który wprowadził w szeregi Tai’atalai złowrogi Malag, trwał w najlepsze. Gekatzai walczyli z prawowitym władcą, młodzi ulegali ich herezjom, starsi trwali przy taiotlanim. A zaraza, która już wcześniej dawała o sobie znać, intensyfikowała swoje działania. Już wkrótce członkowie rady teologicznej oznajmili Tatulkowi, że lud czterorękich traci na liczebności w zastraszającym tempie – jeżeli tak pozostanie, Quetz-hoi-atalai przestanie istnieć w przeciągu najbliższych lat. Nie będzie po prostu komu w nim mieszkać.

Bezobjawowa zaraza krążyła wśród pobożnego ludu taiotlaniego niczym najgorszy z nahakai i zadawała mu dotkliwe rany. Dodatkowym problemem okazało się rzekome posiadanie leku na chorobę przez gekatzai. I choć informatorzy Taltuka jasno zaprzeczyli tym bredniom, prosty lud był w stanie zrobić absolutnie wszystko, by mieć ledwie cień szansy na wyzdrowienie. Niestety, w ogromnym, stłoczonym mieście szanse na wyzdrowienie, a co ważniejsze, brak zachorowania, wydawały się bliskie zeru. Tłum i mnóstwo ludu mieszkającego na ulicach sprzyjał rozprzestrzenianiu się choroby.
Chociaż zaraza spędzała Tatulkowi sen z powiek, nie mógł zapominać również o gekatzai, których potęga zaczynała powoli, acz sukcesywnie dorastać jego własnej. Pośród członków rady pojawiły się pierwsze tendencje pojednawcze wobec heretyków. Jednak taiotlani w swej mądrości postanowił inaczej – nie zamierzał ustępować. Wnet powrócił szpieg, jakiego Taltuk wysłał do gekatzai. Miał on do przekazania iście rewolucyjne wieści, które wywróciły całą sytuację związaną z heretykami do góry nogami:

- O najwyższy z najwyższych! – padł na kolana i nie śmiał ponieść wzroku. – Przynoszę ogromnie ważną nowinę – udało mi się dostać między nich, między gekatzai! Przyjęli mnie jak swego, udałem zagubionego i potrzebującego pomocy, a oni takim nie zwykli nie pomagać. Okazali im dobroć, podali strawę i wodę, ale ja nie dałem się ich obrzydliwej dwulicowości. Wkrótce zaprowadzili mnie do swojej siedziby. Wiem już dokładnie, gdzie ona jest, daleko, daleko poza naszymi strażnicami. Marsz z wojskiej zająłby zgoła kilkanaście dni, ale dotarcie tam nie jest niemożliwe – przerwał, wziął kilka szybkich oddechów. – Gorzej będzie ze szturmem. Mają tam fosy i umocnienia, nawet palisadę. Zawsze wystawiają straże. To ogromny zbiór budynków, jakby miasto. Nie wiem, ilu ich tam jest, ale z pewnością niemało. Panie, racz w swej mądrości zarządzić wymarsz! Im wcześniej ich zabijemy, tym wcześniej Przodkowie okażą wobec nas litość i usuną morowe powietrze spośród nas!

Jego odejście, poprzedzone wielokrotnymi ukłonami, dało początek trudnej ciszy. Nikt nie śmiał się odezwać, wszyscy spoglądali na majestat boskiego Taltuka. A ten myślał i kalkulował. Święta Gwardia była gotowa do drogi, ostatki wojska również. Nie brakło zapewne także w mieście chętnych do zagarniania dobytku heretyków. Pytanie brzmiało – czy to wystarczy?

Ulliari


Łucznictwo

Pożegnanie wybawców nie było takie, jakiego spodziewali się ulliaryjscy wojownicy. Opuścili spustoszone Kenku-Aku z kwaśnymi minami i pustymi rękoma. Niewiele bowiem dobytku pozostało do rozdzielenia między oficerów, a jeszcze mniej pomiędzy zwykłych wojaków. Jedyne, co znaleźli w Siedliszczu Kenku to nowa choroba, zgliszcza i niepewny sojusznik, który na do widzenia obrzucił ich kamieniami. Na dodatek czekała ich droga powrotna przez koszmarne, wodne otchłanie. W armii archonta brakowało wszystkiego, ale przede wszystkim jednego – morale.

Wkrótce, po trudach podróży i kilkunastu śmierciach w otchłaniach zimnych wód, żołnierze powrócili do swej kochanej ojczyzny. Przywitano ich z wielką ekscytacją i radością, jednak oni sami jej nie przejawiali. Przynieśli bowiem coś, czego nikt się tutaj nie spodziewał. Ciało archonta.

GRIMMBALD
  • Tchórz
  • Sprawiedliwość
  • Niezdarność
  • Wielkoduszność
  • Gospodarność

Archont nie przeżył owej straszliwej kampanii. Nie dalej niż dzień drogi od Sluepburga zmarł z przemęczenia i choroby. Społeczność ulliaryjska stanęła przed problemem sukcesją.

Bo właściwie wszystko było jasne – Grimmbald, najstarszy z synów starego władcy miał przejąć po nim władzę. Okazało się jednak, że sytuacja jest znacznie trudniejsza niż mogłoby się wydawać. Otóż jeden z braci Grimmbalda, niejaki Hordalaan ogłosił, że ojciec jego właśnie chciał widzieć na tronie, o czym niejednokrotnie go zapewniał. Ponadto, Grimmbald miał nie posiadać absolutnie najmniejszych zdolności do zarządzania Sluepburgiem, zaś, jak utrzymywał Hordalaan, nagły zgon ojciec mógł jakoś dziwnie łączyć się z rzekomymi ambicjami jego brata, który posiadał przecież bliskich przyjaciół wśród dowódców, którzy pojechali na kampanię razem ze zmarłym archontem.

Jakby tego było nie dość, kapłani ogłosili, że jedynym prawowitym władcą jest inny syn archonta – Finnain, słynący ze swej szczodrości wobec kleru i wielkiej pobożności. Finnain był przez nich przedstawiany jako jedyna właściwa alternatywa wobec ślamazarności Grimmbalda i brawury Hordalaana. Wkrótce i ulica wyrobiła sobie zdanie na ten temat, a koronacja Grimmbalda odbyła się pośród kakofonii gwizdów i wyzwisk. Stało się jasne, że władza nowego archonta nie jest uznawana przez znaczną część społeczeństwa.

Młody archont musiał stawić czoło nie tylko ambicjom braci, ale również chorobie, jaką przywieźli ze sobą wojacy z Kenku-Aku. Choroba okazała się dość szybko ostro zakaźna i trzeba było podjąć konkretne środki przeciwdziałania, nim ogarnie całą społeczność. Przybysze Kenku, którzy pojawili się wraz z powracającym wojskiem w Sluepburgu, nie byli w stanie załatwić swych spraw przez informacyjny chaos, jaki zapanował po koronacji nowego archonta. Postanowili zatem poczekać, aż sytuacja się wyklaruje.

Nowozdobyta broń – łuk, bardzo spodobała się lokalnym dowódcą i już wkrótce, bez wiedzy archonta, wprowadzono ją do powszechnego użytku. Tymczasem, pośród anarchii, jaką spowodowały kłopoty z sukcesją, na rynku Sluepburga wyrósł ogromny wulkan, taki jak przed laty, a starzec z wieży ponownie dał znać o swoim gniewie. Trzeba się było spieszyć - tym bardziej, że przy granicy miasta zauważono coraz liczniejsze patrole koboldów.
 
MrKroffin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172