Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2015, 00:38   #11
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Eryk poszedł spać jako pierwszy z ich grupy. Dzięki ziołom odprężył się, przez co zmęczenie po wędrówce zmogło go jeszcze szybciej. Prawdą było też, iż bez alkoholu bawił się w towarzystwie średnio - wiele opowieści Berta znał, bo traktowały o ich wspólnych przygodach, a komentować w żaden sposób nie miał ochoty. Zapewne wystarczyłyby dwa piwa żeby poczuł się nieco swobodniej, jednak nie mógł sobie pozwolić na powrót do nałogu. Wciąż sobie nie ufał, mimo iż dotąd wytrwale trzymał się wyznaczonych granic.

Mimo ogólnie dobrej atmosfery, zarówno przy ich stoliku jak i całej karczmie, gdy tylko wszedł do izby wspólnej pomyślał o wisielcu. Jednak był to tylko zapalnik, który wywołał skojarzenia z innym złym człowiekiem, ukaranym w taki sam sposób. Wrócił myślami do Biberhof, do dnia wyroku na Tomasie Bauerze, ale i do tego, co było potem. Skakał po wydarzeniach, aż doszedł do wieści przekazanych przez Josta, który jako jedyny ostatnio odwiedził rodzinne strony. Gdy Schlachter powiedział mu o ślubie jego matki z ojcem Marianki, nie zareagował. A powinien, przecież to coś ważnego. I dobrego, od śmierci jego tatki minęło sporo lat, miała przecież prawo czuć się samotna. Powinien tam być, i to nie jako kapłan, nawet gdyby już nim był, ale jako syn. Już kiedy wyjechał z Imre i Bertem jego życie nabrało tempa, i niejako zapomniał o rodzinnej wsi. Oczywiście, wracał do niej myślami co jakiś czas, albo i z chłopakami jakieś wspomnienia przywoływali w podróży, jednak było to na zasadzie umiejscowienia Biberhof nie w pewnym miejscu na mapie, ale w innym czasie, w przeszłości. Zupełnie jakby zakładał, że już nigdy tam nie wróci, i żadne tamtejsze zmiany go nie dotkną. Dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę i zawstydził się swojego egoistycznego postępowania. Czy życie na wsi tak bardzo mu zbrzydło po tych wszystkich podróżach i przygodach? Nie był w stanie na to odpowiedzieć.
Sigmarze, daj mi mądrość, siłę sam z siebie wykrzesam.

Wydarzenia tego poranka były zdecydowanie najbardziej niewiarygodną rzeczą jaka spotkała Eryka, i pewnie jeszcze długo nic się z nimi nie zrówna. To nie tak, że mógł się na to przygotować, że były to konsekwencje ich czynów, że coś takiego czasem się po prostu zdarza. To było coś tak niespodziewanego i strasznego, że przez chwilę Bauer zwątpił we wszystko, dosłownie. W bogów, w życie i w śmierć. Bo gdyby trzy powyższe działały poprawnie, jak niby mogłoby do czegoś takiego dojść?

Pierwszy zobaczył Josta, czy też raczej marę mu podobną, która, jak później wywnioskowali, była jednak Jostem w takiej samej części, co ciało leżące bez tchu na sienniku obok. Całe szczęście od jego krzyku obudziło się tylko kilkoro towarzyszy, i wszyscy zachowali zimną krew. Przynajmniej na tyle, żeby panować nad tonem głosu.


- Arno… - powiedział z trudem Winkel. - Dopilnuj aby nikt nie wszedł do sali, bo Josta… - Ciężko było mu to przecisnąć przez gardło, ale Bert liczył, że krasnolud zrozumiał co się stanie z ich przyjacielem jak zobaczy go łowca czarownic.
Gawędziarz pierwszy raz spotkał się z czymś podobnym dlatego też nie wiedział za bardzo co robić. Podszedł zatem do unoszącego się ducha przyjaciela i postarał się go przyciągnąć do ciała. O ile było to w ogóle możliwe… Okazało się jednak, że owa, na pierwszy rzut oka, bladość jest tak naprawdę spowodowana niematerialnością unoszącego się Schlachtera. Był niczym innym, jak duchem. Dodatkowo gdy ręka gawędziarza przeszyła widmo niczym mgłę, poczuł on przeszywające zimno. Szybko cofnął dłoń i odruchowo pomasował ją.

- Czekaj! - Eryk wydał z siebie głos, gdzieś pomiędzy krzykiem, a szeptem, spóźniony jednak o chwilę.
- Lodowaty - wymruczał Bert, starając się dodać ten fakt do reszty i złożyć do kupy.
- Jost, czy… możesz się ruszyć? W sensie… ten ty? - Nowicjusz wskazał na unoszącą się w powietrzu zjawę.
Jost-duch przez moment wpatrywał się w swoje leżące bez ruchu ciało, po czym spojrzał na siebie, jakby usiłując dostrzec różnice między tamtym a sobą.
- Czy... on... ja... nie żyję? - spytał niepewnie, po czym przesunął się odrobinę w stronę leżącego. Nie bardzo wiedział, czy to jawa, czy może ciąg dalszy koszmarnego snu. Stale miał nadzieję, że to ostatnie...

Eryk, leżący najbliżej, powoli, z wahaniem podsunął palce pod nos śpiącego Schlachtera. Nie czuł ani nie widział, żeby ten oddychał, jednak dla pewności, ostrożnie położył dłoń na jego piersi. Pytanie ducha okazało się być słuszne. Eryk nie wyczuwał ani bicia serca, ani unoszenia się klatki piersiowej. Jost… był martwy!
- On… Ty nie oddychasz - powiedział ze zgrozą w głosie. - Bert, czy wczoraj dowiedziałeś się czegoś więcej o tej sprawie nekromanty? Tego rzeźnika?
- Ciekawe, czy udałoby mi się usiąść... położyć... i jakoś wrócić do siebie - powiedział zwiadowca cicho i zdecydowanie niepewnie. Pochylił się i spróbował dotknąć swego ciała. Wizja życia jako duch zdecydowanie mu nie odpowiadała. Nie bardzo sobie to wyobrażał. Poza tym... jeśli umarł, to chyba powinien powędrować do Ogrodów Morra, a nie snuć się tuż nad podłogą, przyciągając zaciekawione, ale i niespokojne spojrzenia kompanów.
- Nie pytałem nikogo o nekromantę - powiedział Winkel do nowicjusza Sigmara. - Jedynie o Czarną Strzałę - dodał zszokowany gawędziarz. - Wypytywanie się o niego było bezcelowe… Jost sprawdź czy możesz wlecieć gdzieś gdzie Ciebie nikt nie zobaczy, na przykład na dylatację tego budynku… Musimy to sprawdzić jakby obcy się obudzili albo przyszedł gospodarz czy obsługa.

Winkel podszedł do ciała Josta wcześniej zabierając swoje nakrycie. Bert szczelnie owinął ciało tak, że spod przykrycia wystawała jedynie głowa, którą twarzą gawędziarz skierował w kierunku przeciwnym do śpiących obcych.
- W razie czego możemy powiedzieć, że nasz kolega odsypia. Podziała jak załatwimy to do południa… Eryk, powiedz, że wiesz co robić…
- No... ja chyba stąd pójdę
- powiedział cicho Jost. - Bo lepiej, żeby mnie nikt nie widział... Jego zresztą też chyba nikt nie powinien widzieć... To znaczy ciała…
- Z chęcią bym je stąd wyniósł, ale to skrajnie niebezpieczne - powiedział Winkel po zastanowieniu. - Nie znam miejsca gdzie byśmy mogli je ukryć. Wymagałoby albo pilnowania albo też istnieje ryzyko, że ktoś je znajdzie. Nie przychodzi mi nic innego do głowy jak dokładnie sprawdzić dom rzeźnika… Musimy się spieszyć, bo łowca spali go lada dzień…
- Chwilowo tam bym się mógł schować - odparł Jost. - Ale nawet gdyby coś tam znalazł, to pewnie nic bym nie zdołał rozpoznać. - Ani przeczytać, dodał w myślach.
- Myślę, że muszę iść ja i… może Edmund lub Gowdie? - zapytał Bert. - Dla nowicjusza Sigmara to zbyt niebezpieczne, a Arno przyda się przy ciele.

Gowdie przez moment siedziała na posłaniu bez ruchu, bezwiednie zaciskając jedynie dłoń na rękojeści noża. Jej usta rozchylone w zdumieniu nie były w stanie wydusić ani jednego słowa, zaś kwestie wypowiadane nad nieruchomym, zimnym ciałem jednego z jej nowych towarzyszy przelatywały gdzieś obok niej, jakby jej samej tam nie było. Nic sensownego nie wymyślono, nie podjęto żadnych rozsądnych kroków, nikt z nich nie pojmował tego wydarzenia. “Może obrażono Morra?” - przeszło jej przez myśl. Zawsze uważała, że od tego Boga należy trzymać się jak najdalej, ale widocznie był teraz potrzebny. Wszak obie jego domeny wpłynęły na Josta - śmierć i sen. Dnia poprzedniego spotkała, aż dwie osoby, które miały coś wspólnego z Panem Snów - Edmund i Kapłan z sali głównej karczmy. Jako, że drugiego nie miała pod ręką lekkim krokiem o prędkości zbliżonej do końskiego kłusu przystąpiła do posłania Edmunda i pochylając się tuż nad nim spróbowała go obudzić. Najpierw cicho powtarzając mu do ucha, że kradną mu buty, co oczywiście zagłuszył dwugłos czeluści męskiego jestestwa współdzielony z jednym z jegomości wyglądających na leśników. Potem zwyczajnie kopiąc go kolanem pod żebra. Na zdziwione spojrzenia reszty znajomych na sali rzuciła za plecy kwestią:
- Yorriego nie będę budzić sama. Niech się na coś twoja gadanina Bert przyda. Pójdziemy jak wszyscy wstaną. - Po czym zwróciła się do Edmunda:
- Wstawaj leniu, bo ci do wyra kapłana Morra przyślę.
- Bert, a może...Cholera, może zagadamy tego kapłana? Podpytasz, niby z ciekawości, albo nie wiem… Powiesz, że książkę piszesz, wiersz, kurwa fraszkę, i chcesz wiedzieć, czy coś takiego - wskazał niezbyt pewną dłonią unoszącego się Josta - jest możliwe, i jakie mogą być przyczyny. Pójdę z Tobą, a Edmund i Arno przeszukają dom rzeźnika. Gowdie i Yorri zostaną tutaj przy… ciele. - Spojrzał spanikowany po wszystkich obecnych. - Nie wiem, co innego możemy tu poradzić.
- Chcesz wysyłać naszą maszynę oblężniczą na zwiady do domu nekromanty? - zapytał cicho, z nietęgim uśmiechem Winkel. - Mogę iść podpytać kapłana, ale lepiej będzie jak krasnoludy zostaną przy ciele...
- A jeśli ktoś tam będzie?
- odparł Eryk. - Edmund sam sobie da radę? Nie znasz go, nie wiesz, co potrafi.
- Jak krasnoludy zostaną przy ciele to jeszcze powiedzą, że usiekli biedaka, a jeden to nawet tak zdolny, że przez sen. - Dziewczyna przypomniała sobie, że samo gadanie zazwyczaj nie działa na dobudzanie towarzyszy. Z tego też samego powodu ponownie zasadziła kopniaka Edmundowi.
- Scheiße! Was ist los mit dir?! - jęknął Edmund przewracając się z pozycji pełnego rozkroku do pozycji agonalno-embrionalnej. - Kto mnie do chuja kopie? - Edmund odwrócił się i spojrzał pełnym nienawiści wzrokiem na Gowdie. - Czego?! - ni to ryknął, ni to wycharczał trzymając się za żebra.
- Słonko wstało, ptaszek kwili, a nasi nowi kumple Morra wkurwili - odpowiedziała dalej wisząc nad nim i szczerząc się w odpowiedzi na jego grymasy. - Rusz się - rzuciła na odchodne przeskakując między śpiącymi żeby samej, mimo wcześniejszych zareczeń, obudzić też krasnoluda. Z tym była trochę ostrożniejsza i zwyczajnie potrząsnęła jego ramieniem, sadowiąc się wygodnie obok i zwracając twarzą w stronę strapionych towarzyszy.
- A może to nie sam Morr, bo co on ma do nas? W końcu zwłoki nieszczęśnika znalezionego po drodze zakopane, więc swoje Edmund odrobił. Może to właśnie świński nekromanta zza grobu nas straszy? Dziwne, że go nie spalili, nie? Na pokaz powiesili, jakby właśnie na pokaz był potrzebny. Może miał kumpla lepszego w tym biznesie niż on sam, albo właśnie zaszedł za skórę jakiemu i dlatego jako zasłonę go Łowcy wydali, a dalej bawią się w czary. Zresztą na co Łowcy Czarownic i Kapłanowi Morra ochroniarz. Krzywi jacyś są jak na moje oko - zastanowiła się na głos widząc miny zebranych, którzy układali plany po omacku, nic nie widząc i nie próbując nawet znaleźć.
- Gelekh d’ashrud bark? - mruknął zaspany Yorri. - Ne ikrid… znaczy się, co… - potarł knykciami oczodoły i popatrzył w przestrzeń. - Jeszcze pięć…

Zobaczył Josta i wybudził się już całkowicie.
- Psiamać. - Krasnolud wytrzeszczył gałki oczne, nie wierząc w to, co widzi. - Spirit? Quid est meretrix? Maledicite terrae … co się stało?
- Poligloty sebya blin - mruknęła pod nosem po kislevsku, tak, że pewnie tylko Yorri ją słyszał.

Edmund siedział na brzegu łóżka w swoim zestawie nocnym, czyli jedynie w koszuli, i zastanawiał się co tu się do cholery dzieje. Być może wypił nieco za dużo piwa, albo też nie pił go na tyle często i stał się bardzo ekonomicznym zawodnikiem w upijanie się, albo na środku pokoju stała zjawa. Eteryczna postać wyglądała dokładnie jak jego nowy towarzysz, także Edmund uśmiechnął się i pomachał zjawie, w sumie sam nie wiedział czemu. Jego zamglony umysł, bądź co bądź ledwo wyrwany z pięknego snu o kobietach w mikrokolczugach, które jak słyszał są bardzo popularne w tym sezonie, nadal nie potrafił ogarnąć tego całego zebrania pośród nocy. Ze strzępków rozmowy, które jakoś utkwiły mu w uszach wiedział, że Jost potrzebuje pomocy i jest w to wplątany nekromanta, chyba. “Ale czemu brat karczmarza miałby kogokolwiek nękać po śmierci?” zapytał sam siebie Edmund w myślach.

- Myślę, że mało kto odważyłby się zarzucić Arno, że zabił kogoś we śnie. W tak nie honorowy sposób… - powiedział Winkel. - Dla brodaczy honor to sprawa święta, Gowdie - pouczył dziewczynę niczym małe dziecko Bert. - Nawet jak dojdziemy do tego, że łowcy i kapłanowi ochrona nie jest potrzebna to nie zmieni to naszej sytuacji. Uważałem, że lepiej jakby krasnoludy nie szły do domu rzeźnika, bo zwyczajnie rzucają się w oczy i robią więcej hałasu. Znam Arno bardzo dobrze i mimo iż to świetny wojownik to wiem, że nawet on w razie czego z łowcą czarownic nie miałby najmniejszych szans… Jost spróbuj się ukryć. Jak ustaliliśmy jedni pilnują ciała, inni idą do domu nekromanty, a ja i Eryk idziemy zagadać kapłana. Składy osobowe zostawiam wam. Gotowy? - zapytał nowicjusza Sigmara gawędziarz wstając.
- E tam odważył, ktoś by się pewnie znalazł, ale ile razy w życiu by swój wyczyn powtórzył to już inna gawęda. - Dziewczyna puściła oko krasnoludowi. Po czym spojrzała raz jeszcze na nic nierozumiejącego Berta i spróbowała prościej:
- Może być inny nekromanta, a ten rzeźnik mógł nawet nic nikomu nie być winien. Łowca czarownic może być oszustem, z resztą jak każdy z nas - mimowolnie uniosły się jej kąciki ust. - Trzeba by było rozpytać jak dobry był ten ich nekromanta żebyśmy faktycznie wiedzieli czego szukać. Mogę iść do rzeźni, mogę zostać z trupem. Rozdwoić, jak Jost, się nie dam.
- Ja się przejdę do domku tego nekromanty
- powiedział Jost. - Tam będzie zdecydowanie mniejszy ruch, niż w tej karczmie.

Edmund nieco bardziej już rozumiejąc sytuację wstał, uprzednio schowawszy swój sprzęt w spodniach, czym zwrócił uwagę swoich towarzyszy. Uwagę to nie najlepsze słowo, patrzeli się na niego apatycznie jak wsuwa resztki koszuliny za pas.
- Jest cholernie późno, a wy chcecie zrobić coś cholernie głupiego. - Musiał zignorować kilka podniesionych brwi. - Kto kurwa idzie do kapłana Morra pytając o duchy w środku nocy? Rzeczywiście to nie jest podejrzane. I to jest ostatnia osoba z którą chcemy rozmawiać, no chyba, że waszym pomysłem jest pożegnanie Josta na wieczność. Nie wiem co wam nawkładali do głów, ale kapłan Morra woli was zabić, niż pomóc przeżyć. Nie idźcie do niego! - Tutaj podniósł nieco głos i zaraz go ściszył słysząc potężne chrapnięcie któregoś z drwali. - Ja to widzę tak. Ja i Arno idziemy do domu rzeźnika, sprawdzimy co się tam dzieje, myślę, że nic, ale będziemy potrzebować lepszych oczu od moich - uśmiechnął się do krasnoluda. - Bert i Eryk idą do karczmarza, on się boi, ale nie nekromanty, tylko jego trzech najlepszych gości, może wie coś więcej i będzie w stanie nam pomóc, możecie mu nawet zagrozić, że jeżeli nie pomoże to Kapłan Morra spali mu tawernę, szczególnie jak znajdzie tutaj duchy. Ale jak na moje rzeźnik to jego brat albo najlepszy przyjaciel, widziałem w jego oczach tęsknotę. - Tutaj Edmund stracił nieco animuszu. - Jost i Gowdie, myślę, że powinniście zostać tutaj. Nie wiemy czy to nie jest tylko chwilowe, a raczej nie chciałbyś stracić swojej szansy błąkając się po okolicy. Gowdie będzie dotrzymywać towarzystwa i w razie czego możecie udawać… ekhm.. parę kochanków. Pijaka wywalą z wyra od tak, a pary zakochanych nie ruszą, przynajmniej tak szybko. Yorri, ty mógłbyś zbadać ciało, które wisi na szubienicy. Jakoś mi się nie chce wierzyć, że to robota kapłana. Nie jest to godny sposób na traktowanie zmarłych, a zgodnie z tym co słyszałem, nawet nekromanta zasługuje na odkupienie w oczach Morra.

W czasie jak Edmund się produkował zdołał się też w jakiś magiczny sposób ubrać. Zarzucił jedynie kaptur na głowę i zaproponował:
- Jak tylko czegoś się dowiemy to każdy z nas wróci tutaj i może wpadnie nam do głowy jakiś lepszy plan. Jak myślicie?
- Plan zupełnie jak mój, tylko niech któryś mi trochę ubierze te zwłoki - wskazała Gowdie skinieniem głowy to co zostało z Josta.

Bert spojrzał na Gowdie lekko przekręcając głowę i starając się zrozumieć tok rozumowania tej niepozornej istoty. Winkel podejrzewał, że musi pochodzić z nizin skoro oczyszcza z zarzutów rzeźnika równocześnie wysnuwając wniosek, że winnym jest ktoś inny. To, że łowca czarownic to oszust wyznałby zapewne każdy świadom reputacji jaką posiada jego profesja.
- Świetny pomysł! - Niemal uniósł z rozbawieniem ręce Winkel patrząc na dziewczynę. - Chodźmy do mieszkańców zapytać jak dobry był ich lokalny nekromanta i czy aby rzeźnik nie był jedynie ofiarą, której społeczność się pozbyła aby zachować w swoich szeregach prawdziwego, jakże przydatnego niegodziwca - zatarł ręce gawędziarz mówiąc cicho. - Ciekawe czy potrafił ożywić zaledwie kilku umarlaków czy może chodziły one za nim tuzinami - zaśmiał się chłopak po czym uspokoił nagle i spojrzał na Edmunda. - Wybacz Edmund, ale... Dopiero się poznaliśmy. Lubię Cię mimo iż wyznałeś nam, że nie pierwszyzną jest dla Ciebie okraść bliźniego. Zaufanie buduje się z czasem, a nie z dnia na dzień. Sytuacja jakiej jesteśmy świadkami zapewne przyśpieszy ten proces, ale... mimo iż twój plan jest niezły nie uzależnię od jego powodzenia życia mojego przyjaciela. Jost jest dla mnie naprawdę bardzo, bardzo ważny. Dla Ciebie jego brak zostałby odebrany jedynie jako śmierć nowo poznanego towarzysza, o którym niemal nic nie wiesz. Dla mnie cały świat zmieniłby się diametralnie, bo nie tylko podróżowaliśmy ze sobą od miesięcy, ale też wspólnie się wychowaliśmy, razem w rodzinnej wiosce należeliśmy do straży oraz wspólnie rzucaliśmy się w wir walki intelektualnej i fizycznej. Dlatego też lepiej jak zajmiemy się realizacją planu kogoś kto chociaż poprawnie ocenia porę dnia i wie, że już wschodzi słońce, a nie jest noc jak raczyłeś wspomnieć. Wybacz mi, ale chyba masz jakieś uprzedzenia do kapłanów Morra dlatego też lepiej będzie zostać przy wcześniejszym planie... - Winkel spojrzał na swoich przyjaciół zostawiając jednak ostateczną decyzję ich osądowi.
- Wzruszasz mnie niepomiernie za każdym razem, gdy otwierasz usta Bert. Rób jak uważasz, ale ja nie będę narażać się na posadzenie o dewiacje i bogobojne spalenie na stosie lub zwyczajowe utopienie, jeśli gorliwy wyznawca Morra mówi ci, że to zły pomysł, to chyba coś o tym wie. Jak wy idziecie do kapłana to ja do domu rzeźnika, a spać z trupem możesz sobie sam - syknęła Gowdie.
- To, że już świta znaczy jedynie tyle, że mamy mniej czasu - stwierdził Edmund. - Nie mam zamiaru się kłócić. Niech najbardziej zainteresowany zdecyduje co mamy zrobić w jego sprawie - wskazał palcem na zjawę. - Nie pragnę niczyjej śmierci - bronił się Edmund.
- Nie powiedziałem, że pragniesz jego śmierci Edmundzie - powiedział Winkel. - Doceniam to, że starasz się pomóc. Naprawdę to świadczy jedynie o tym jak bardzo mylące może być pierwsze wrażenie po tym co rzuciłeś na przywitanie grupy. Niemniej jednak, nie obraź się proszę, nie zaufam komuś kogo dopiero co poznałem na tyle aby powierzyć mu życie Josta. - Bert spojrzał na Gowdie. - Ty na serio wzięłaś tę propozycję z włażeniem do wyra na poważnie? Nawet gdybyś była w stanie to zrobić nie zostawię Ciebie z nim. Gdyby wstał jeden z drwali, wpadł ktoś z obsługi albo inny klient uciekłabyś w panice, a Arno… Krasnolud pewniej by coś zaradził, bo znowu on jest bardziej oddany sprawie gdyż Jost to jego przyjaciel, a nie nowa znajomość. Eryk, Jost, Arno, wy decydujcie. Yorri, mam nadzieję, że jako umysł uczony podzielasz moje zdanie, że z zaufaniem trzeba ostrożnie. Wybaczcie.

Gowdie otarła iluzoryczną łzę spod oka i wzruszyła ramionami, choć tamtym ruchem ręki maskowała rumieniec, który pojawił się na jej twarzy, gdy Bert wspomniał o “włażeniu do wyra”. Nie miała zamiaru pomagać, ani przeszkadzać, a z zwłaszcza nie miała ochoty robić tego co jej powiedzą. Jako człowiek uczony, wiedziała, że żeby komuś wybaczyć, wpierw należy się nim przejąć, a z tym jest dokładnie tak samo jak z zaufaniem, o którym była kwiecista mowa.
- Damy radę przenieść ciało do stajni - powiedział powoli Eryk, jednak z każdym słowem nabierał pewności siebie. - Weźmiemy go z Edmundem i poprowadzimy jak pijaczka, przykrytego kocem. Z daleka nikt nie zauważy, ludzi jeszcze na zewnątrz tylu nie powinno być. A do stajni ino kawałek. Położymy go tam, że niby źle się czuł, źle spał i musi odpoczywać na świeżym powietrzu, karczmarz powinien zrozumieć. Tam będzie mniejsza szansa, że ktoś się go czepi, i zyskamy nieco czasu. Co wy na to? - spytał, spoglądając zarówno po przyjaciołach, jak i nowych towarzyszach. - Resztę widzę tak - rzekł, korzystając z chwili ciszy i faktu, że zdążył przemyśleć co miał do przemyślenia. - Yorri zostanie przy Joście, w stajni, Ja i Bert poczekamy aż kapłan Morra zejdzie i zagadamy go, dyskretnie wybadamy. Może wcześniej uda się podpytać karczmarza, jak się ichniejszy nekromanta objawiał, dlaczego w ogóle Łowca się tu pojawił. Gowdie, tu mogła byś pomóc. Nie mów, że nie widziałaś, jak na Ciebie patrzył. W tym czasie Edmund i Arno spróbują szczęścia u rzeźnika. To nie tak, że muszą się przekradać przez całą wieś - tu spojrzał na Berta. - Arno może stać na czatach, podczas gdy Edmund znajdzie jakieś wejście, może od tyłu, od podwórza. Zobaczycie. Hm, i co? Jakieś lepsze pomysły? Musimy się spieszyć - zaakcentował na koniec z powagą.
- Zapewne miałbym kilka “ale” do tego planu, ale już dość czasu zmitrężyliśmy. Brzmi całkiem składnie. Możemy ruszać - rzucił Winkel w kierunku nowicjusza Młotodzierżcy.

Yorri skinął głową.
- Zgadzam się, ale tylko dlatego, że przy was ciężko dojść do głosu - burknął i skończył się ubierać. Po namyśle wsadził topór za pas, sztylet zaś do cholewy buta. - Zostanę ze Schlachterem, na pięterku stajennym, jeśli jest, go schowamy i pilnować go będę.
- Karczmarz się na mnie patrzył? - zapytała z lekkim rozbawieniem i niedowierzaniem w głosie idąc już koło Eryka.
- Przestań - Bauer uśmiechnął się, pierwszy raz dzisiejszego ranka, jednak szybko na powrót posmutniał. - Mrugniesz do niego, spojrzysz smutno, i powiesz, że to musiał być szok, odkryć w mieścinie kultystę, i takie tam, kobiece wsparcie dla nas. O nic więcej nie prosimy.
- Dobra, koniec pogaduszek, Eryk łap za drugą rękę
- wysapał Edmund próbując podnieść ciało Josta w pojedynkę.


Mieli plan i wszyscy, mniej lub bardziej, byli gotowi się go trzymać. Eryk jednak wiedział, że mimo tego mają marne szanse. Ale co innego mógł zrobić?
Właśnie teraz, w tak nietypowej sytuacji, poczuł odpowiedzialność na swoich barkach. Może to przez słowa Berta, a może to jego kompleksy i skrywane, wiecznie niespełnione pragnienie bycia potrzebnym. Teraz miał okazję i żałował, że sytuacja jest tak dramatyczna i obca nie tylko Bauerowi, ale każdemu z nich. Rozważał w głowie różne scenariusze, ale niewiele ich było, a i wiedza, którą dysponował była niewystarczająca. Pozostali dyskutowali, przegadywali jeden drugiego, Bert nawet znalazł czas aby pouczać Gowdie, stojąc obok ducha Josta. Chwilami cała sytuacja zdawała się sięgać granic absurdu, a Eryk starał się wyciszyć, uspokoić dygocące wciąż ciało, i wymyślić rozwiązanie. Słuchając pobieżnie słów reszty, wreszcie sklecił coś, co, jak mu się zdawało, jako jedyne dawało szansę na uzyskanie jakichś nowych informacji. Nikt nie oponował, co dodało mu pewności siebie. Nie dużo, ale wystarczająco, żeby zapanować nad drgawkami i samodzielnie się ubrać, a chwilę potem nieść z Edmundem ciało nieszczęsnego Josta. Jego duch zaś oddalił się w kierunku lasy, co było dobrym pomysłem. Eryk spojrzał na niego ze smutkiem. Nie wiedział co się z nim stało, dlaczego, ani jak to odwrócić, ale poprzysiągł sobie, że się dowie. Od tego zależało nie tylko życie Josta, ale też równowaga psychiczna samego Bauera.

Odsłonili kotarę i weszli do sali biesiadnej. Karczmarz z żoną już sprzątali, przygotowali salę do śniadania, chociaż Jedzenia jeszcze nie przygotowywali. To dobry znak, uznał Eryk, jest wystarczająco wcześnie, żeby przeszli do stajni nie zwracając niczyjej uwagi. Niczyjej poza właścicielami, którzy zerknęli na nich życząc na odchodne dobrego dnia, jednak pewnikiem byli oni bardziej zainteresowani tym, czy obcy zostaną u nich dłużej, niż stanem prowadzonego przez dwójkę mężczyzn Josta.

Zgodnie z oczekiwaniami, ulice był puste, mimo iż słońce już wstało i wschód tracił swój urok na rzecz oślepiających promieni. Bez problemów, ale nie bez wysiłku, donieśli ciało do stodoły. Krasnoludy idące przodem dały im znać, że stajnia jest pusta. Oczywiście, były tam zwierzęta, jednak boksy z końmi, krowami i świniami były ustawione dalej od wejścia, więc żadne nie wypłoszyło się grupki nieznajomych zapachów. Zaraz obok wrót były małe kupki siana, jednak wszystko zbyt widoczne z zewnątrz. Yorri zasugerował wyższą kondygnację, i po chwilach nieopisanego wysiłku, z ledwością wtaszczyli ciało na pięterko z sianem. Pilnował go, zgodnie z planem, Rdestobrody, zaś Edmund i Arno udali się do domu rzeźnika.

Eryk, życząc im powodzenia, ruszył w kierunku karczmy, gdy zobaczył wychodzącego z niej kapłana Morra. Zwolnił nieco kroku, jednak tylko na chwilę. Może Bert zdążył z nim porozmawiać, a może ten go odprawił z niczym, jedno było pewne - Bauer sam do niego nie podejdzie. Nie, żeby się bał. Po prostu nie miał pojęcia, jak miałby zagaić i wypytać Morrytę bez wzbudzania podejrzeń. Zresztą, Winkel chciał jeszcze o tym z Erykiem porozmawiać po jego powrocie ze stajni, ale, jak widać, uporali się chwilę za późno.

Po wejściu do "Trzech smoków" nowicjusz zauważył, że Bert wraz z Gowdie rozmawiają z Jakubem przy jednym stole. Chciał udać się do wspólnej izby, aby nie spłoszyć karczmarza, jednak to właśnie Jakub zwrócił się do niego, gdy tylko zamknął za sobą drzwi.

- A gdzie wy tak od rana? Wszyscy jeszcze śpią. Się niedługo miasteczko obudzi. - Karczmarz popatrzył na Bauera. - A świnki co właściwie u nas robią? Przejazdem tylko, czy osiedlić może się chcą? - popatrzył po wszystkich. Z zaplecza głowę wystawiła młoda dziewczyna, córka karczmarza, wczorajszego dnia usługująca do stołów razem z ojcem. Pod groźnym spojrzeniem Jakuba schowała się do środka.
- Witamy dzień razem ze wschodzącym słońcem. Takie przyzwyczajenie - uśmiechnął się Eryk, siadając naprzeciwko właściciela. - My przejazdem, na Festiwal Kiełbas do Franzenstein zmierzamy. Chociaż, moglibyśmy zostać, jeśli pomoc nasza byłaby potrzebna. - Tutaj zerknął w stronę wisielca. - Przykra sprawa. Łowca z woli Sigmara coś mówił, że to nie koniec kłopotów? Gdyby czegoś nie podejrzewał, raczej by nie zostawał… - zasugerował ściszając głos. - Moglibyśmy pomóc, jesteśmy grupą wszelakich talentów. - Nie wiedział, ile wyciągnęli z niego towarzysze, nie zawadzi więc napomknąć w ten sposób. W końcu, karczmarz swoim pytaniem niejako go sprowokował.
- Pomóc? Jak? - Jakub zapytał sceptycznie.
- Prości ludzie o Łowcach Czarownic mogą wiele powiedzieć, również niezbyt pochlebnie - zaczął Eryk cicho - ale trzeba przyznać, że to ludzie z doświadczeniem, instynktem i błogosławieństwem samego Sigmara. Mówi się czasem, że są nadgorliwi albo nawet fanatyczni, ja wiem, swoje słyszałem, nie musisz zaprzeczać. Ale prawda jest taka, że bardzo często mają rację w swoich osądach. Jeśli został tu, bo uważa, że wasz rzeźnik miał wspólnika, to możliwe, że tak właśnie jest. Jeśli rzeźnik miał jakichś bliskich przyjaciół, albo widziałeś go gdzieś, gdzie się go nie spodziewałeś, robiącego coś, czego nie rozumiałeś, co pozornie nie miało sensu… Jeśli nam o tym powiesz, możemy to dyskretnie zbadać. Jak trop okaże się być niewłaściwy, nikt nie ucierpi. Im szybciej Łowca wyjedzie, tym lepiej dla całego Weissdrachen, prawda? To jak, Jakubie?
- Sam nie wiem... naszego ojca duchownego o radę zapytać bym musiał. Tyś człek sigmarowy, że chcesz dobrze to ufam, lecz nie byłaby to przeciw woli kultu sprawa? Tak knuć za plecami łowców.... - pokręcił głową. - Muszę z ojcem Holiebkiem pogadać. - Wstał od stołu zerkając ku Kislevicie, który przyglądał się ich stołowi i wzniósł do góry pusty kufel.
- Nie knuć - wyjaśnił Bauer wstającemu mężczyźnie. - Wszak cel mamy jeden. Tylko drogę do niego mamy… delikatniejszą.
- Peter człek spokojny był. Samotnik. To i zwodził nas. On przyjaciół nie miał. Sam jeden był jak palec
- powiedział na odchodne. - A Herr Holiebek zakazał nam łowcom w drogę wchodzić a tylko współpracować. Nic my nie wiemy - rozłożył ręce.
Bauer pokiwał spokojnie głową odchodzącemu mężczyźnie i zamyślił się.

- Jest bezpieczny. Raczej nikt nas nie widział - powiedział po chwili milczenia do pozostałej dwójki.
Zanim się obejrzał, a przyniesiono mu posiłek. Jadł powoli, z nerwów ledwie mógł coś przełknąć. Poprosił Berta o streszczenie jego rozmów. Wyglądało na to, że z kapłana Morra nic nie wyciągną, chociaż to właśnie jego wiedza mogłaby naprowadzić na jakiś trop. Sam karczmarz też nic konkretnego nie powiedział, może poza wyjaśnieniem, jak owe problemy z nekromantą się objawiały, i że nie ma wątpliwości odnośnie winy wisielca, Petera. A może jednak było coś przydatnego? Niby to oczywiste, ale jednak o tym nie pomyśleli, nie znając przyczyny wezwania Łowcy. Musieli sprawdzić cmentarz. Nie teraz, musieli poczekać na powrót wyprawy z domu rzeźnika, ale zaraz potem Eryk zaproponuje właśnie to - przeszukanie cmentarza.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline