Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2015, 16:49   #12
Fyrskar
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Wieczór był miły, a Yorri, niekontrolowany przez nikogo, wypił kilka piwa kufelków, rozwodnionego, ale jednak. Bo to wiadomo, kiedy czas na popijawę kolejną będzie? A alkohol, jaki by nie był, pozytywnie wpływa na każdą rozmowę, a i słuchanie Bertowych opowieści - ciekawych skądinąd - wspiera niepomiernie. A i uśmiech na twarzy pijącego kwitnąć zaczyna, to i do otoczenia milej nastawiony jest. Dużo milej, nawet powiedzieć można.

A to, że wieczora nie pamiętał niemal całkowicie, jak przez mgłę tylko wspomnienia do niego trafiały, to inna już kompletnie sprawa jest.

A poza tym, filozofować po piwku zaczął, to pamiętał akurat, bo proces ów przeważnie w głowie jego zachodził, tamuj trybiki kręciły się, zgrzytały, informacje przetwarzały.

Z filozofowania tego wyciągnął przeważnie mądrości ludowe, znane szeroko, podzielił się nawet kilkoma z nich. Bez skutków nadmiernych, bo bełkotał wtedy już straszliwie a potwornie. No, ale tak to już było, stan upojenia alkoholowego źle działał na wymowę ludzką - i nieludzką - na słowa przez rozmówców wypowiadane. Z rzadka więc upojeni dyskutanci mądrościami w tym stanie im przekazanymi podzielić się mogli. Ale czasami, czasami... czasami artysta jakiś mglistość pamięci, język plączący się przezwyciężał. A wtedy powstawały mądrości objawione, arcydzieła sztuki wszelakiej. I problemy, bo zwyczajowo taki napity o słowo za dużo mówił, o gest za dużo robił. A ci, którym się nic nie objawiło, konsekwencje bolesne wyciągali, źle się dla mędrców takich życie na padole ziemskim kończyło.

Potem zaś Yorri poszedł spać. Bo śpiący był niepomiernie. I nad wyraz, zarazem.




Lato 2518 roku K.I., ranek

Weissdrachen, karczma "Pod trzema Tańczącymi Smokami", sala wspólna

Yorri młody był, niedługo lat czterdzieści ino kończyć miał. Ale świata kawałek zwiedził, myśleć mógł, że gdzie jak gdzie, ale w karczmie nic go nie zadziwi.

Mylił się. Gdy Gowdie go obudziła zrobił minę, jak gdyby zobaczył ducha. Bo... w gruncie rzeczy owej takowego ducha ujrzał. A że duch był to jego nowego towarzysza, tedy miną zrobił głupią i perspektyw pozytywnych niedającą. Nim się otrząsnął...

Nim się otrząsnął towarzysze jego wszystek rozplanowali, a Yorri... a Yorri został oddelegowany do pilnowania niby-trupa Josta. Niezbyt kusząca perspektywa, rzec to musiał.




Lato 2518 roku K.I., ranek

Stajnia karczemna

Stajnia była dość przestronna, o ścianach drewnianych i wysoko położonym, krytym słomą dachu. Prócz boksu dla koni i stosów siana w stajence wyróżniało się jedynie pięterko, na które prowadziła drabinka. I tam, wraz z kompanami, wspólnymi siłami, umieścił trupa.

Yorri przeklął bogów. Głowa bolała go, jak gdyby ktoś mu ją na kowadle położył, młotem jął w nią uderzać. Potrzeba mu było kufelka piwa na rozjaśnienie myśli. Albo dzbanka.

Stajni było cicho - za cicho - nie działo się nic. yorri położył się na zalegającym na pięterku sianie, ale nie rozluźnił się, siedział spięty. W końcu, jak by nie patrzeć, koło niego leżał trup.

Minął kwadrans, pół godziny i Rdestobrody zaczął się niecierpliwić. Powinni już wrócić, pomyślał. Po godzinie chciał wstać, zejść na dół... i wtedy do stajni wsunęła się młoda dzieweczka. Yorriemu zdawało się, że to karczmareczka. Sypnął na Josta sianem i przylgnął do desek. Wychylił się nieco. Dziewczyna wypatrywała czegoś przez uchyloną okiennicę. Nim minął kwadrans, do środka wszedł chłopak, w wieku dziewczyny i jął całować karczmareczkę, obejmować ją. Yorri zaklął, widząc, że idą w objęciach prosto do drabinki na pięterko.

- Cholera… - wymamrotał Yorri - to się porobiło…

Obejrzał się na Josta. Trupa zobaczyć nie mogą, cholera, jego też nie. Zaklął szpetnie. Co robić, co robić… ach, po co trupa do stajni było ciągnąć. Psie chwosty… rozejrzał się po pięterku. Hm… na pięterku pewno i stajennym zdarza się być, hałas, jakby kto chodził… zlękną się może, że kto przyuważy…

Wstał, zwalił na Jostowe ciało tyle siana, ile wlazło i ruszył do przodu, nie starając się skradać. Szedł tak, by go nie zauważyli - niech będzie dla nich stajennym szukającym czegoś na górze, stajennym, który mógłby ich zoczyć i ojcu dzieweczki, karczmarzowi Jakubowi wygadać.

Rozejrzał się, licząc, że jakieś narzędzie dźwiękowe tu jest, hałasu by narobić można. Jednocześnie liczył, że młodzieniec nie jest stajennym, takowy sprawdzić by mógł chcieć, kto to na górze kręci się...

Umyślnie zahaczył o grabie, te zahaczyły o widły, obie upadły - prost na łopatę i kilka inszych cepów i narzędzi nieznanego pochodzenia i użytkowania. O tak, teraz ci na dole wiedzą, że ktoś jest na górze… pozostaje liczyć, że spowoduje to raczej pospieszne opuszczenie stajni, niźli chęć badania zjawiska…

Yorri usłyszał szebkie kroki w pospiechu i że nieco więcej na chwilę światła budzącego się dnia wpadło do stajni, na moment, bo cień znowu zakrył ściany, gdy wrota domknęły się z powrotem.

- Dzień dobry Herr Kichner! - powiedział głośno wesoły sądząc po głosie młodzieniec. - Po jajka przyszedłem!

Ożesz… to się wpakował. W gnój po uszy się wpakował. Szlag, szlag… co robić. A może… może wmówi im, że przespał się tu za aprobatą karczmarza. Ale nie, mogli go widzieć wczoraj, w karczmie. Przekleństwo.

Odkaszlnął, wsadził sobie do ust przygarść siana, szalik zagryzł, kaszlnął jeszcze raz, głośniej.

- Jajka - mówił płynnie reikspielem, licząc, że siano i lekkie seplenienie kaszlące ukryje akcent. - na dole winny być gdzieś. A jak nie ma, to pewnikiem Jakub wziął, zaniósł gdzie. A zresztą… co się szwendasz z rana? Roboty nie masz, junge?

Przylgnął do podłogi, schylił się. I sypnął na ciało Josta sianem, jeszcze raz. Teraz już niemal nic nie było widać zza siana.

Przez szpary w podłodze widział jak blondynek patrzył do góry na pięterko drapiąc się po głowie. Wzruszył ramionami. Poszedł do części gdzie były kury i przez jakiś czas grzebał się tam. Potem idąc w stronę wyjścia obrócił się jeszcze, popatrzył, nawet wspiął się trochę na palce.

- Do widzenia Herr Kichner...

Yorri przycisnął się mocniej ku ziemi.

- Wypróżniać kiszki akuratnie zamiaruję młodzieńcze. - mruknął. - Tedy miło by były, gdybyś opuścił stajenkę.

Wyszedł. Przez kwadrans nic się nie działo, aż nagle Yorri usłyszał z jednego końskiego boksu, który zdawał się być wcześniej pustym, jakieś dźwięki czyjeś tam obecności. W końcu wyszedł stamtąd chwiejnym krokiem zaspany wieśniak, usmarowany w brudzie, słomie i tak dalej. Podszedł do zagrody z krową i wyprowadził ją na zewnątrz.

Yorri odetchnął. Przynajmniej ten go nie zauważył. Może na pastwisko poszedł, pilnować będzie. Yorri opadł na siano, licząc, że do powrotu nie będzie działo się już nic nieprzyjemnego...
 

Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 20-01-2015 o 20:54.
Fyrskar jest offline