Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2015, 21:49   #13
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kliknij w miniaturkę

Jost nie bardzo wiedział, co ma ze sobą robić. Wszak nie mógł zostać w karczmie, szczególnie w sytuacji, gdy rozłożyli się tu noclegiem Łowca Umarłych, tfu... Czarownic, wraz z towarzyszącą mu kompanią.
Pozostawało schować się gdzieś w jakimś zaciszu i czekać.
Tylko na co?
Żywił cały czas cień nadziei, ze zdoła jakoś wrócić do swego ciała, ale nie wiedział jak... Skoro dotknięcie własnego ciała nie pomogło, to co mu pozostało? Prócz, oczywiście, znalezienia osoby, która mu zrobiła taką nieprzyjemność. Tylko kto to był, skoro nekromanta wisiał sobie spokojnie na szubienicy...

- Zadbajcie o niego... O mnie - powiedział, mając cichą nadzieję, że dopóki ciało będzie całe, dopóty on ma szansę do niego wrócić. Nawet gdyby miał przepytać wszystkich kapłanów Morra w całym Imperium. Bo w końcu co mu mogli zrobić, skoro był duchem?
Co prawda obawiał się, że istnieją pewne sposoby, rytuały, pozwalające na przepędzenie ducha, na odesłanie go do królestwa Morra, ale miał cichą nadzieję, że do czegoś takiego trzeba się dość długo przygotowywać, a jego, jako ducha, nie obowiązywały żadne więzy.
W zasadzie nawet nie musiał się nikomu pokazywać. Wszak wystarczyło zanurzyć się pod ziemię. Skoro potrafił przeniknąć przez łóżko, to czemu nie przez podłogę?
I wnet się okazało, ze teoria i pragnenia to jedno, a rzeczywistość to drugie.
Nijak pod ziemię nie dało się Jostowi schować. Podlecieć w niebo, a raczej ku sufitowi, też nie zdołał. Metr i koniec. A ziemi jako takiej nawet dotknąć nie zdołał.
Kopnąłby ze złosci jakiś stołek, ale co by to dało? Tylko by się naraził na śmieszność.

A chwilę później przekonał się, że duch ma swoje kolejne ograniczenia.
Próba opuszczenia karczmy bez zwracania na siebie uwagi, na skróty, przez ścianę, zakończyła się tragicznie.
Nie, nie uknął, ale gdyby mógł zemdleć, to z pewnością by to zrobił.
- Nigdy więcej - obiecał sobie. - No chyba że z Łowcą Czarownic na karku.

Sprawdził jeszcze, czy jego ciało dotarło bezpiecznie do stajni, po czym ostrożnie, opłotkami, ruszył w stronę lasu. Jeśli, oczywiście, to mizerne skupisko drzew można było nazwać lasem.
Nikt go nie zauważył, z czego - nie da się ukryć - był całkiem zadowolony. Zdecydwanie tego mu brakowało do szczęścia - ogólnej sensacji na wieść o pojawieniu się ducha, na dodatek włóczącego się po okolicy w blasku dnia.

Stamtąd był świetny widok na spokojną, wiejską okolicę. I na cmantarz.
- Coś w sam raz dla mnie - pomyślał ponuro.
Ale jeszcze się tam nie wybierał.
Ponownie rozejrzał się dokoła by sprawdzić, czy ktoś czasem nie zamierza odwiedzić lasu, ale w okolicy nikogo nie było. Wszędzie panowały spokój i cisza, przerywane jedynie śpiewem ptaków, które albo nie zauważały Josta, albo też nie bały się ducha.
Korzystając z chwili spokoju Jost postanowił sprawdzić możliwości swego "ciała".
Mógł mówić i machać rękami. Kopać - oczywiście bez jakikolwiek skutków dla nogi lub kopniętego obiektu.
Nie mógł ściągnąć kurtki (ciepła jakoś nie odczuwał; ani chłodu), ani wyciągnąć miecza. Czego trochę żałował, bo z pewnością wymachujący mieczem duch sprawiałby lepsze wrażenie.
Mógł sobie usiąść (a raczej zawisnąć cal nad ziemią). Mógł kawałek wzlecieć ponad ziemię. Parę stóp. Tak jakby go ktoś przywiązał do ziemi. Na krótkiej, bardzo krótkiej smyczy.
Czy to było powodem, że był duchem - i równocześnie nie był? Nie do końca umarł i dlatego nie mógł opuścić tego - cytując bardów - ziemskiego padołu?
Tylko dlaczego umarł?

Jost zerwał się z ziemi, tknięty pewną myślą.
A może ktoś chciał ukraść jego ciało? Wyrzucony duch zrobił miejsce dla innego ducha? Robota nekromanty lub jakiegoś jego wspólnika?
To mu się nie podobało. Bardzo nie podobało. A może jeszcze bardziej, niż bardzo...
Na polach pracowali już ludzie. Musiał się tą myślą podzielić z pozostałymi. Tyle tylko, że w tym momencie zdecydowanie nie mógł tego zrobić.
Musiał czekać na okazję.
A do tego czasu mógł sobie zrobić małą wycieczkę na cmentarz. Oczywiście ostrożnie, chowając się za krzewami... A nawet idąc przez krzewy. Zdecydowanie nie musiał się martwić o to, że gałęzie poszarpią mu ubranie.

Nisko schylony, rozglądając się na wszystkie strony i korzystając z każdej możliwej osłony ruszył w stronę cmentarza.
 
Kerm jest offline