Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2015, 23:16   #291
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sprawa się rypła… znowu. Nie żeby to Jeana dziwiło… wszystko było improwizowane na poczekaniu. Wszystko opierało się na niepewnych założeniach. Brak solidnego wywiadu… na to tu cierpieli.
Nic nowego.
Niemniej trochę martwiło go, to że wszystko wydawało się być na jego głowie.
- Po kolei, po kolei… co się stało… dlaczego ogar siedzi w lochu. I co z resztą?- zapytał gnom zupełnie zaskoczony tymi wieściami.
-Po pałacu zaczęli masowo krążyć gwardziści, akurat dziwnym trafem gdy chciałyśmy wejść w sposób niezauważony.- Seravine założyła dłonie na biodrach.- Weszłyśmy akurat do komnaty, gdy za drzwiami przeszła grupka zbrojnych elfów a ten tutaj...
Kopnięcie w nerkę butem o twardej podeszwie. Więzień z workiem na głowie wygiął się, jęcząc przy tym boleśnie.
-Zaczął szaleć. Chennet władował mu do pyska knebel, ale strażnicy i tak się zainteresowali. Gnojka wyciągnęłyśmy oknem, ale Chennet zrobił burdę i mam dziwne wrażenie że doszło do rękoczynów...
I kolejny kopniak, tym razem od Clavis.
-Próbował się wyrwać, dupek jeden... To go trochę obiłam. Po Jaśku i Horacym brak informacji z tego prostego powodu, że ledwo na podrzucenie listów Ivette nam starczyło czasu...
- Trzeba więc wytłumaczyć, że jeden z ochroniarzy... ma ten tego... ataki hmm... apopleksyi i rzuca nim wtedy niczym rybą wyjętą z wody.
- mruknął pod nosem gnom.- I trzeba biedaka... no... wiązać wtedy, dla jego bezpieczeństwa i zdrowia. Cóż... trudno się mówi. Trzeba się jednak wywiedzieć co Ivette zrobi i jaka jest sytuacja ogólna.
Jean zaczął chodzić tam i z powrotem.- Bez tego ślepi jesteśmy jak te krety. Więźnia tego odstawić tutejszym elfom trzeba i... wracać do miasta. Wieści potrzebujemy.
-Jak się denerwujesz, rzuca ci się na konstrukcje zdania.- zauważyła Seravine.- Powrót to nie problem, ale w zaistniałej sytuacji musieliśmy pozbyć się drania możliwie precyzyjnie, chociaż nie powiem, wrzucenie go nieprzytomnego do fosy nawet kusiło...
Bertrand spojrzał groźnie na klęczącego jeńca.
-Nie czeka go za to kara?- zapytał.- Jeśli ujdzie mu to na sucho, pewnie spróbuje czegoś podobnego w przyszłości...
-No właśnie!- i kolejny kopniak od Claviss.
Aegnor skrzywił się wyraźnie.
-To teoretycznie wasz więzień, nie wtrącam się... Nie zmienia to jednocześnie faktu że musimy zacząć się przygotowywać. W tę lub inną stronę. Zwiększenie straży pałacowej sugeruje iż Veneanarowie poczuli się w jakiś sposób zagrożeni twoim zniknięciem.
-Oby list który dałam Ivette wywarł na nich chociaż minimalne wrażenie.- Seravine przygryzła w zamyśleniu kciuk.- Inaczej, mogą nie mieć interesu w trzymaniu nas tu dłużej, a wtedy czeka nas partyzantka pełną gębą chociażby po to żeby wyciągnąć cię z powrotem do A'loues.
Jean spojrzał na więźnia, a potem na Aegnora, następnie rzekł.- Jesteś winien mordów na ludności cywilnej elfiego królestwa i pewnie innych zbrodni o których mi nie wiadomo. Wykazałeś się niesubordynacją, a co gorsza głupotą... Jestem pewien, że tutejsze elfy osądzą cię sprawiedliwie i szybko. Chyba że cudownie przypomni ci się jakikolwiek powód, dla którego mam nie pozwolić elfom wymierzyć ci szybką sprawiedliwość.
Mężczyzna próbował rozejrzeć się dookoła z workiem na głowie i nawet nie widząc jego twarzy, Jean mógł wyczuć koncentrację i szybko biegnące myśli przez głowę więźnia.
-Mam!

-Och, doprawdy?-
Seravine założyła ręce na piersi, sceptycznie unosząc brew.- Cudowne objawienie...
-W A'loues czegoś szukali. Szukają! Cholera, nie wiem co to ale dowódca regularnie otrzymywał i wysyłał wiadomości na bagna! Cały oddział transportował je w jedną i drugą stronę, dziesięciu chłopa z jednym świstkiem!

-Gdzie?- Bertrand nieufnie zmarszczył brwi.
-Gdzieś za Frontiere!
- Hmm… cóż… słowo się rzekło.-
westchnął Jean i spojrzał na elfa.- Aegnorze, niech wasi woje zamkną go w jakiejś celi i trzymają przy życiu. Może się jeszcze przydać.
Po czym potarł podbródek w zamyśleniu.- No cóż… przyjdzie mi się chyba samemu przespacerować po mieście. Co do Chenneta, to wątpię by stała mu się jakaś większa krzywda. Ot, Ivette przyjdzie się wytłumaczyć z burdy jaką wywołał jej krewki ochroniarz. Niemniej… z chęcią bym się rozejrzał koło budynku w którym powinni przetrzymywać Ogara. Drogi Aegnorze, masz może nie rzucającego się w oczy przewodnika pod ręką?
-Ty masz.-
odparł druid, wskazując głową na Claviss która uśmiechnęła się pod nosem.
-Stąd do miasta i z powrotem doprowadzę każdego.- oznajmiła, wyraźnie z siebie zadowolona.- Dobrze że jestem po właściwej stronie, bo inaczej elfiaki mogłoby mieć spore problemy. Po za tym, ten wasz drugi tunel jest zaskakująco łatwy do znalezienia...
-I zakrycia w razie czego.- odparł cierpko stary elf, skinieniem głowy nakazując swoim pobratymcom zabrać więźnia.- Pozostaje nam jeszcze pomówić z wodzem leśnych elfów. Chwilowo nie chce rozmawiać z nikim, uważając nas albo za zdrajców, albo za nic nie wartych mieszczuchów. Ot, typowe konwersacja między poszczególnymi, elfickimi rasami.
Naprawdę, gorzej z nimi jak z ludźmi.

Seravine zaś potarła podbródek.
-Chociaż jakby tak po cichu uwolnić Ogara i wyciągnąć go z miasta, król miałby kolejny zarzut na swoim koncie i problem do rozwiązania...
-A w samym pałacu powinien być już Ringeril.-
dodał Betrand.- Dobrze wymawiam jego nazwisko tak w ogóle?
- Porwanie... to mi się podoba chyba.-
zamyślił się gnom podkręcając wąsa. -Ale po kolei... najpierw uparciuch, potem zwiad, potem reszta...- westchnął Jean zniechęcony wizją pogaduszek z leśnym elfem.- Spróbuję mu przemówić do rozumu. Prowadź do niego Aegnorze.
Druid skinął głową.
-Jak sobie życzysz...

-A my?-
Seravine rozłożyła ręce i uniosła brwi.- Jesteśmy tu, pamiętasz? Dwie bohaterki które niosły za sobą tego zdradzieckiego szczura!

Bertrand parsknął.
-Już już, dostaniecie kubek mleka w nagrodę.
-Och, chciałyby!-
Dennise uśmiechnęła się pod nosem, ruszając za Kotem.- Pójdę z tobą, może fakt że uratowałam jego bezwartościowe dupsko sprawi że stanie się ono chociaż minimalnie bardziej wartościowe...
Optymizm rzecz święta.

Sam Aegnor zaś spokojnym krokiem ruszył przez opustoszałe części dawnego, drowiego miasta ku lazaretowi gdzie trafili na samym początku. Po poznaniu historii tego miejsca, ziejące czernią okna nie stały się jednak ani trochę mniej ponure.
- Jestem wdzięczny... naprawdę... i ooo... dopilnować trzeba, by te elfy poprawnie zamknęły zdradzieckiego szczura.-przypomniał Jean idąc za elfem.- A potem odpocznijcie zanim wyruszymy do miasta.
-Jakiś ty szczodry we wdzięczność.-
rzuciła sarkastycznie Seravine, głową nakazując Claviss i Bertrandowi by ruszyli za nią. Zaskoczeni tym wszystkim gwardziści popatrzyli to za jedną, to za drugą grupą i ostatecznie podzielili się, truchcikiem eskortując gości.
Aegnor westchnął cicho.
-Jak dużo wiesz o mentalności leśnych elfów?- zapytał w końcu, kiedy lazaret znalazł się już w polu widzenia.
- Nic a nic.- westchnął Jean zerkając na poirytowaną Seravine. -Ale mam wrażenie że pogaduszki z leśnym elfem będą pikusiem w porównaniu z tym co mnie czeka.
-Cóż... Z umiarkowaną pewnością mogę się zgodzić jeśli wasze relacje są takie jak przypuszczam...-
przyznał elf, uśmiechając się pod nosem i unosząc brwi, gdy z lazaretu jego uszu dobiegły krzyki.
W środku, po otworzeniu drzwi, Jean i stary elf zobaczyli dość nietypową scenę.
Centralnym jej elementem był starszy półelf z wąsem, miotający się i rzucający wściekle przekleństwa w stronę siedzącego na łóżku leśnego kuzyna. Medyka trzymało dwóch zaskoczonych jego werwą gwardzistów, trzeci zaś tępą stroną włóczni przytrzymywał na łóżku uśmiechniętego z zadowoleniem dzikiego herszta.
Aegnor uniósł brwi.
-Co tu się... ?
-Nasz drogi gość w ramach podzięki za zmianę bandażu i badanie gardła bardzo dosadnie wyraził się na temat matki pana doktora.-
odparł zimno ten trzeci gwardzista, patrząc na zadowolonego dzikusa z wyraźną odrazą.
Denise zmarszczyła brwi.
-Ale co on powiedział... ?
Gwardzista powtórzył.
Nim Jean czy Aegnor zdążyli zareagować, Denise wywinęła się pod ręki druida i już znalazła się przy swoim niedawnym pacjencie. W brew pozorom, miała sporo siły, zwłaszcza z rozpędu.
Gwardzista wytrzeszczył oczy widząc jak leśny elf pada na posłanie z krwawiącym nosem.
-Ty mała kur...
Drugi cios, tym razem w brzuch.
-Gnomia dziwk...
Trzeci cios, w podbrzusze.
-Pieprz...- zaczął i pobladł, gdy Denise złapała go za kołnierz, w drugiej ręce mając swoja buławę. Skrzek, jaki wydobył się z jego ust był bezcenny.
-Przeproś doktora...- wycedziła przez zęby a Jean dobrze wiedział że jeden niewłaściwy ruch ze strony dzikiego elfa i zwyczajnie nie będzie miał się z kim dogadywać.
Denise była oazą spokoju, i tylko czasami, w pewnych określonych sytuacjach, okazywało się że pod ową oazą drzemie wulkan.
-Czyli dzikie elfy nie są tak dzikie... tylko bardziej... hmm... to banda wsioków o manierach zapijaczonych marynarzy? -podsumował swe wrażenia gnom.
Aegnor westchnął.
-O nie nie. Swoich traktują z kurtuazją, szacunkiem i ogromnym poważaniem... Ba! Nawet półorków i krasnoludów nawet jakoś szczególnie nie nienawidzą, bo zwyczajnie nie mają z nimi kontaktów. Jeśli zaś idzie o elfy z innych ras, lub co gorsza, elfy krwi mieszanej...
Głową wskazał na doktora, który po dość bełkotliwych przeprosinach odstąpił o krok, gniewnie poprawił surdut, z ziemi zgarnął okulary i wściekły jak gniazdo os wyszedł, klnąc pod nosem.
Denise zaś cofnęła się o krok, puszczając kołnierz dzikusa i zabierając stopę z jego piersi.
-No...- mruknęła tonem sugerującym że każde niewłaściwe zachowanie leśnego elfa znacząco poprawi jej nastrój.
Buławę przypięła do paska, ręce założyła na piersi.
- Wybacz mój drogi, ale to żadna wymówka. Mogę nie cierpieć koboldów i mieć w pogardzie esomijiskich pierdzistołków... niemniej nie zmieni mnie to w chama pozbawionego wszelkiej ogłady. Trzeba mieć jakieś standardy kulturalne, nawet gdy obcuje się z rasami których się nie lubi.- Jean uniósł rękę w górę wskazując palcem w sufit.- Zwłaszcza z rasami których się nie lubi, jeśli nie chce się ośmieszać własnego ludu.
Dziki elf spojrzał krzywo na Jeana i splunął na bok krwią.
-Czego chcesz, karle... ?- wychrypiał, z mocnym akcentem.- Nic nie ma. Nic nie powiem.
Cóż, był ciut bardziej rozmowny niż wtedy, na polanie. Nawet rozwinął w sobie znajomość wspólnego, a nie cedził przez zęby obelg po elficku.
Denise była zaskakująco dobrą dźwignią tej konwersacji.
- I dobrze.Skoro nie będziesz gadał to w takim razie pewnie posłuchasz.- uśmiechnął się bezczelnie gnom.- Twoje życie jest niewiele warte dla uzurpatorów panujących w królestwie. Twoi bracia i siostry są wyżynani, a twoja puszcza wycinana. Twoja zemsta okazała się… porażką.
Splótł ramiona razem.- Poniosłeś klęskę na całej linii i tylko dzięki łaskawości karłów jeszcze oddychasz. Niemniej… Ja mogę ci dać czego pragniesz. Zemstę. A dokładniej informacje, gdzie fałszywi muszkieterzy rozbijają obozowiska. Nie są one może za dokładne, ale i tak lepsze to, niż ganianie na oślep po lesie z okrzykiem "zemsta" na ustach.
-Powiedzmy że słucham...-
burknął po dłuższej chwili zastanowienia, wodząc wzrokiem po twarzach zebranych w pomieszczeniu osób.- Powiedzmy że jestem w stanie przymknąć oko na fakt, że zamierzacie wykorzystać nas w wojnie, którą pewnie żeście sami rozpętali... Co będę z tego miał?
Aegnor przewrócił oczami.
- Wstępnie, minimalną rehabilitację w naszych oczach?
Dziki elf z trudem powstrzymał się od splunięcia.
- No nie wiem... Przetrwanie twojego ludu, powstrzymanie wyrębu lasu i takie tam detale.- wzruszył ramionami gnom najwyraźniej nie przejmując się pogardą dzikiego elfa.- A i nie zapominajmy o twych poległych towarzyszach zabitych na rozkaz króla w lesie.
Jean potarł swój wąs palcami mówiąc.- To chyba sporo prawda? W zasadzie my zajmujemy się obalaniem obecnej władzy tobie pozostawiając rozprawienie się z tymi, którzy wyrządzili krzywdę tobie i twemu ludowi. Więc... w ogóle nie rozumiem czemu się dąsasz. To przecież nie tak, że ty pomagasz nam... to my ułatwiamy tobie zadanie w imię wspólnych celów.
-Jesteś obcy...-
zaczął, na co Aegnor wzniósł ręce nad głowę i wydał z siebie pełny złości, starczy warkot.
-A ty głupi, Sel'Kalai! Bogowie, czemu twój ojciec musiał mieć jednego syna i pół tuzina córek?!
Dziki elf zmrużył oczy ale nie skomentował słów druida.
-Więc jednak nas pamiętasz...
-Pamiętam każde plemię które odwiedziłem, chłystku, i nie obrażaj mnie sugestiami sklerozy! Pomożesz nam czy nie?

Sel spojrzał krótko na Jeana.
-A jaką mam gwarancję że gdy to wszystko się skończy, następny władca nie przegna nas znowu w podgórskie ostępy, co?
- Nie masz zapewne żadnej gwarancji.-
wzruszył ramionami Jean nie przejmując wyraźnie sugestiami Sel'Kalai'a.- Nie wiadomo co z twoim ludem zamierza zrobić następny władca. Za to już wiesz co zrobi obecny i... zapewne wkrótce nie będzie już leśnych elfów przy życiu przy obecnych elfach na tronie.
Splótł ramiona razem dodając.- Natomiast obecna potencjalna władczyni siedzi w tej norze i jest samotna. Jak skończysz się użalać nad sobą i dąsać na niesprawiedliwość świata to może dla odmiany zaczniesz działać, by zyskać wpływy u niej i gwarancje których pragniesz.
Podrapał się po karku.- Nie wiem jakie są dzikie elfy, ale aloues'kie gnomy nie czekają bezczynnie na zagładę rozpaczając nad krzywdami, których odwrócić się już nie da.

-I słusznie, ambasadorze Le Courbeu.

Jean niemal odruchowo spiął się i obrócił na pięcie kiedy za jego plecami rozległ się głos królowej.
Udonium uniosła lekko brew, widząc opad szczęki ze strony indoktrynowanego dzikusa.
-Guu...
-Widzę że pozyskujecie sojuszników.-
rzuciła niby obojętnie i pozwoliła podsunąć sobie krzesło gdy ruszyła w stronę takowego. Jej strażnicy byli jak cienie.- Dobry doktor był łaskaw wyrazić swoją opinię na temat swojego pacjenta gdy minęłam go pod lazaretem...
-Guu...

Królowa zmarszczyła brwi i ze znudzeniem machnęła na oszołomionego wodza.
-On tak cały czas?- zapytała z kwaśną miną.- I gwoli ścisłości, do samotności mi jeszcze daleko, panie Jean. Chwilowo mam co najwyżej małe środki.
Dennise uśmiechnęła się pod nosem, unikając jednocześnie wzroku swojego pracodawcy.
- Przedtem był bardzo wygadany... ani chybi prawiczek co z kobietami gadać nie potrafi.- ocenił Jean przyglądając się dzikiemu elfowi. Po czym skłonił się królowej.- Tak czy siak... jestem ambasadorem A'loues. Nie mogę składać mu obietnic czy dawać gwarancji w imieniu waszej wysokości. Takie otwarte mieszanie się w wasze sprawy, byłoby źle widziane.
On również był zaskoczony... niczym mały chłopiec złapany przez matkę na malowaniu ścian domu farbami, ale w przeciwieństwie do dzikiego elfa umiał zamaskować swe zaskoczenie bezczelnymi kłamstewkami.
-Ech... Jak dobrze że leśne elfy czytały listy które wysyłałam im za czasów moich rządów.- odparła znudzonym głosem monarchini, opierając się łokciem o stół i spierając policzek na dłoni.- Nie żebym proponowała w nich jakieś wsparcie, zawiązanie współpracy czy zapewnienie spokoju przy przeniesieniu się na ziemie ich przodków... Tak tylko mówię, przecież nie wysyłałabym nigdy takich listów.
Coś w głowie elfa drgnęło, przez co zamrugał.
-Listy...- zaczął, z miną kogoś kto robił coś głupiego pod presją otoczenia i właśnie odkrył że sam musi się z tego tłumaczyć.- Zaginęły...
-Doprawdy?-
Jaina, uosobienie niewinnej ciekawości, uniosła brew.
A Jean znacząco pokiwał głową spoglądając na zahukanego przez władczynię dzikiego elfa i udając, że rozumie co tu się dzieje. Uznał, że pytanie o to zostawi sobie na inną okazję, o ile znajomość meandrów stosunków między elfimi plemionami i rasami będzie mu kiedyś potrzebna.

Aegnor westchnął.
-Najpewniej listy te zostały nieprzeczytane i dziwnym trafem ktoś uznał że ogień akurat dogasa, prawda?
Elficki wódz skrzywił się, nie komentując tego zaskakującego jasnowidzenia ze strony starego druida.
Ostatecznie to Undonium przerwała te mentalne tortury na krewkim dzikusie i westchnęła.
-Gwarancje otrzymaliście już dawno, ale zwyczajnie ją zignorowaliście. Teraz musimy współpracować bardziej, niż kiedykolwiek. Nie wiem jak się układaliście pod moją nieobecność, ale ja jestem gotowa na spore poświęcenia żeby osiągnąć pewien konsensus. Nawet tymczasowy...

-Ha! Wiedziałem!

-Tymczasowy, bo znając życie zerwiecie sojusz prędzej czy później. Ja nie zamierzam tego uczynić, ale was zwyczajnie znam.

I znów ta upadlająca dla elfa cisza.
- Jeśli chcesz się użalać nad swym ludem elfie.- stwierdził Jean krótko.- To rób to samotnie. Myślę że jej wysokość zgodzi się cię wypuścić wolno, byś nadal mógł mścić swych oprawców z naszą lub bez naszej pomocy... lub iść w cholerę. Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż twoje dąsy. Ratowanie królestwa, ratowanie twego ludu. Nie chcesz pomóc w tym pomóc? Obejdzie się bez twego wsparcia.- stwierdził nonszalanckim tonem gnom.- Najwyżej pomścimy twych towarzyszy za ciebie... przy okazji całej tej zawieruchy.-
Dzikus westchnął.
-Zgoda.- powiedział w końcu.- Moje plemię i podległe nam szczepy pomogą w tej przeklętej wojnie. Nasze łuki będą cichą śmiercią w... w...
Mężczyzna, tak jak wszyscy dookoła, zamarł obserwując jak królowa spokojnie wyjmuje zza pasa mały, ozdobny sztylet, przykłada go do dłoni i bez szczególnego grymasu rozcina sobie skórę dość głęboko by kilka sporych kropel spadło na podłogę.
Następnie rzuciła sztylet w stronę elfa, a ten odruchowo złapał go w powietrzu.
-Nie mam ochoty słuchać twego gadania, zwłaszcza że niestety, jestem po części z waszej krwi. I krwią to przypieczętujemy.- spokojnie wyciągnęła w jego stronę rękę z której ciurkiem płynęła niekoniecznie błękitna, ale jednak krew.- Jak ci na imię, wodzu?
-Ardat...-
powiedział, wciąż zaskoczony, zaciskając dłoń na wąskim ostrzu.
Jean osobiście wolał w inny sposób pieczętować umowy, ale cóż... nie wtrącał się w obyczaje innych ras, czekając aż królowa załatwi "politykę" swego ludu.
Ostateczności elfka i dzikus uścisnęli dłonie po czym królowa na spokojnie przesunęła rękę na bok, gdzie jeden z jej gwardzistów szybko rzucił się na krwawiącą ranę z bandażem i butelką ostro pachnącego płynu o właściwościach odkażająco-upajających.
Ardat zaś otarł dłoń o koszulę.
-Rozumiem że nie jestem już więźniem...
-Zrozum, że od teraz podlegasz za równo mi, co panu Le Courbeu.- odparła spokojnie królowa, głową wskazując na gnoma.- Ambasadorze Jean, pomijając więźnia osadzonego w naszym najciemniejszym lochu, co teraz. Mam nadzieję że pozyskanie sojuszników będzie prowadziło do jakiś wymiernych akcji...
Całkowicie ignorował alkohol skwierczący cicho na jej dłoni. Jeśli rana była w jakikolwiek sposób brudna... już nie była.
- Nadal moją propozycją jest rozbicie jednocześnie grupek muszkieterów ukrywających się w lasach i zastawieniu pułapki na generała.- wyjaśniać zaczął Jean.- Nie wiem na ile ona wyjdzie. Nie wiem czy mój list zrobił odpowiednie wrażenie. Został jednak przekazany mojej... agentce.
Podrapał się po podbródku.- Jeśli jednak chwycą przynętę to w ich interesie będzie tragedia. Ambasador ubity wraz z porywaczami. Ciekawe czy pochowają mnie z honorami
Wzruszył ramionami.- Byłoby zabawnie to zobaczyć. Niemniej mój plan jest prosty, pułapka na pułapkę. W środku przynęta czyli ja i leśne elfy, tych pewnie otoczą ludzie generała, zakładając że sam generał osobiście dostarczy okup tak jak żądają porywacze. Naokoło z nich zaś kolejny krąg, tym razem pułapka właściwa. Znajdą się więc czarodzieje tutaj, którzy byliby w stanie stworzyć kilka simulacrum w tym moje własne, na przynętę?
-Oczywiście.- Jaina spojrzała przelotnie na sprawnie założony bandaż i wstała.- Mam kilku wprawnych czarodziejów pod ręką, kilka zaklęć nie powinno być dla nich problemem... O ile wszystko się uda.
Aegnor skinął głową.
-Trzeba zacząć przygotowania do zasadzek... Bardziej przydam się ewentualnym grupom przyczajonym w lesie niż tutaj, grzejąc tyłek na niewygodnym krześle... pani.
Królowa uśmiechnęła się pod nosem, ruszając w stronę drzwi.
-Cóż, nie mam innego wyboru jak wam zaufać.- przechodząc, położyła dłoń na ramieniu jednego ze swoich gwardzistów.- Gabriev.
-Tak pani?
-Dostarcz ambasadorowi wszystko czego mu trzeba. Od tej chwili, masz za zadanie wykonywać wszystkie jego rozkazy.

Gwardzista skinął głową i spojrzał na gnoma. Następnie westchnął.
-Cholercia…

-Gabriev... tak? Znasz dobrze miasto?- zapytał gnom pocierając podbródek.
-Spędziłem w nim kilka ostatnich miesięcy... Tak, znam wszystkie miejsca gdzie wejście nie grozi oblezieniem przez pająki, pogryzieniem przez animowane magicznie meble ani złapaniem jakiejś wrednej klątwy.- gwardzista nie wydawał się szczególnie uradowany rolą podwładnego Jeana, ale najwyraźniej słowo królowej było dla niego święte.
Ardat zaś wstał ze swojej leżanki i zaczął krążyć po lazarecie z mocno zamyśloną miną.
- To dobrze... potrzebujemy przewodnika po mieście. Musimy się dowiedzieć co w trawie... znaczy w mieście piszczy.- uśmiechnął się bezczelnie gnom.- Wiesz gdzie plebejusze obgadują możnych?
-Na górze? Chroniłem w nim królową przez cała długość jej rządów więc... Tak, znam wszystkie ważne miejsca, kilka bocznych uliczek oraz przejść o których mało kto wie.-
gwardzista nie wydawał się szczególnie uradowany rolą podwładnego Jeana, ale najwyraźniej słowo królowej było dla niego święte.
Ardat zaś wstał ze swojej leżanki i zaczął krążyć po lazarecie z mocno zamyśloną miną.
- A tobie co?- zapytał Ardata Jean rozważając kolejne posunięcia.
-Cóż...
-Znając życie idiota wieszał psy na wszystkich elfach do tej pory, i teraz zastanawia się jak wyjaśnić ten nagły sojusz swoim ziomkom... Prawda?-
Aegnor uśmiechnął się radośnie.
Dziki elf skrzywił się.
-Milcz starcze...
-To przyszykuj przebrania. Jedno dla siebie, drugie dla kobiety… o swoje zadbam sam.-
rzekł Jean.- Przyjdź do mej kwatery za… pół godziny?
Tyle bowiem potrzebował, by rozmówić się z Seravine. A przynajmniej taką miał nadzieję.
-Hmmm...
Gwardzista skinął głową i odszedł, Denise zaś uśmiechnęła się lekko.
-Jak myślisz, pogryzie cię, wypatroszy czy po prostu zrobi burdę jakiej nie zapomnisz do końca życia?- zapytała, mając na myśli oczywiście złodziejkę.- Mam tylko cichą nadzieję że nie zabrałeś jej tutaj tylko dlatego że czujesz się samotny w łóżku...
- Zobaczymy... Wątpię jednak by mnie wypatroszyła. To by było zbyt proste. A kobiety nie lubią prostych rozwiązań.- westchnął Jean.
-Dzięęęki.- kapłanka przewróciła oczami.

Rozciągnięta na leżance złodziejka uniosła brwi, widząc wchodzącego do salonu Jeana. Z pretensjonalnym westchnieniem usiadła, odrzuciła na bok najpewniej bezcenny zwój z jakimiś drowimi rycinami i spojrzała na kochanka.
-No witam.- mruknęła.
- Będę szczery… sytuacja się zrobiła mocno chaotyczna. I wielowątkowa. I po ludzku jej nie ogarniam.- wzruszył ramionami Jean zerkając na nią spojrzeniem jakie podejrzał u swego chowańca.
Po czym tłumaczył dalej.- Gdy to się wszystko skończy na pewno podziękuję ci w sposób w pełni oddający moją wdzięczność za twą nieocenioną pomoc.
-Lizus z ciebie, wiesz?-
zapytała Seravine, przewracając oczami.- Wiesz, ja generalnie wiedziałam że tu będzie burdel, ale żeby aż taki?! Miałam się zemścić na tych dupkach którzy mnie postrzelili i roznieśli całkiem milutką kryjówkę, ale do cholery! Wojna domowa u elfów?!
Prychnęła, rozdrażniona.
-W mieście nie ma nawet za bardzo co kraść…
- Bez przesady... podlizuję się tylko najpiękniejszym kobietom.-
rzekł żartobliwie Jean i wzruszył ramionami dodając tym samym tonem.- To nie czyni ze mnie lizusa. Tylko bawidamka.
Potarł wąsa pytając.- Nie ma co kraść? A te wszystkie przebogate posiadłości, łącznie z naszą?
-Naszą wyczyszczę wyjeżdżając... Cała reszta zaś... Pustki. W sensie pustki w kategoriach które mogłyby mnie interesować.
- wstała z leżanki i przeszła się po pokoju, wyraźnie poirytowana.- Pozostałe posiadłości natomiast mają tam tylko ogromne obrazy, posągi i zero interesującego mnie złota i kamieni szlachetnych. Porażka. Jakby ktoś potrzebował dużo pieniędzy i to na gwałt. Przykładowo, ktoś kto te posiadłości skonfiskował na rzecz korony.
- I pewnie tak jest.-
stwierdził Jean.- Pytanie tylko gdzie wydają te fundusze. Część z pewnością idzie na przekupienie arystokratów w A'Loues. Reszta... pewnie na broń z Middenlandu.
-Paradoksalnie, gdybym wydała to złoto na dobre wino, błyskotki, fatałaszki i może mała willę, wyszłoby to z pożytkiem dla świata.-
dziewczyna kopnęła dywan, westchnęła po czym spojrzała na Jeana.- Dobrze. Czego chcesz. Na pewno nie przyszedłeś wchodzić mi do tyłka tylko dlatego że masz kiedyś w planach znów mi się do niego dobrać.
- W zasadzie to nic konkretnego. Wybieram się na wycieczkę po mieście. W przebraniu i z przewodnikiem.
- wyjaśnił Jean.- Jeśli nie masz nic ciekawego mogłabyś się wybrać z nami. Oczywiście... to nie jest przymus. Chcę się dowiedzieć jaki wydźwięk wywołały działania Ivette na ulicy, może przyjrzeć się więzieniu gdzie trzymają Ogara i posłuchać plotek. Nic wielkiego. Jednak jeśli jesteś tu zajęta, to nie chcę cię odrywać od przyjemności.
-Wiesz że równie dobrze mógłbyś teraz do mnie podejść i powiedzieć "Idę ryzykować życie, grać elfom na nosie i wyciągać naszych sojuszników z mamra, miłej herbatki, nie martw się o mnie".-
złodziejka zmarszczyła nos, i przechodząc obok Jeana, ściągnęła mu kapelusz i sama go założony.- Mou die! Jestem Kot w Butach, szpieg i bawidamek, wąsy takie krzaczaste! Mou die!
Komicznie przejaskrawiając zawadiacki krok kochanka, obróciła się na pięcie i cisnęła mu nakryciem głowy w twarz, dość delikatnie, ot żeby łapiąc go wykonał kilka nieskoordynowanych ruchów rękami.
-Gdzie mamy się spotkać z tym "przewodnikiem"?
- Nie zamierzam aż tak ryzykować, wiesz dobrze że wysoce urodzeni nie przyglądają się plebsowi zbyt uważnie. A miasto jest duże.-
zaprotestował nieco cichutko gnom. Westchnął smętnie. - Po prostu musimy wiedzieć co się dzieje, a siedząc tu pod ziemię niczego się nie dowiem.
-W sumie siedząc w pałacu bazowałeś na moich oczach i uszach...

Tak, Seravine może nie wypruła Jeanowi flaków, ale była w nieprzyjemny sposób celnie uszczypliwa.
-Chodźmy, kocie, bo zaraz podwiniesz ogon pod siebie i dasz drapaka do czyjegoś łóżka... Ale mam dziwne wrażenie że Sargas nie powinien z nami iść.
Kocur, który snuł się za swoim panem jak cień, podniósł łeb i zmarszczył brwi. Naprawdę, był to jeden z nielicznych kotów które potrafiły robić to w sposób kontrolowany i czysto perfidny.
Ta mina mówiła wyraźnie "Co ty człeniu do mnie powiedziałaś?"
- Przebieżka po powierzchni dobrze mi zrobi i jemu też.- rzekł w odpowiedzi Jean głaszcząc kocura.- W pałacu była inna sytuacja... Teraz skoro zaginąłem, mogę się rozejrzeć bez zwracania uwagi innych.
-Wiesz że generalnie kocur wielkości wyrośniętego psa zwraca uwage, prawda?-
Seravine spojrzała krytycznie na zaklinacza i jego pupila.- Cholera, gdyby ciut podrósł, mógłbyś na nim jeździć!
Kot mruknął pogardliwie, krocząc dumnie przez plac.

Pod lazaretem, czekał nowy podwładny Jeana z zawiniątkiem na kolanach. Elf był równie radosny co kot po kastracji.
- On i tak chodzi swoimi drogami.- zaśmiał się Jean i wzruszył ramionami.- Nie będzie nam towarzyszył. Rozejrzy się oddzielnie.
-To wielki kocur...-
zaczęła Seravine ale skapitulowała gdy gwardzista wstał na ich widok.
-Ambasadorze. Mam o co prosiłeś. Królowa sama to poleciła.
Złodziejka zamarła. Niech bogowie błogosławią królową Undonium, bo jakikolwiek nie był jej cel, strój wybrany dla Seravine jak najbardziej pasował do jej gustów. Czerwony jedwab spływał z dłoni Gabrieva, obszyty złotem.


Ostatecznie kobieta odchrząknęła.
-Może być.
- Tak się u was żony kupców i córki rzemieślników ubierają?-
zapytał nieco zdziwiony gnom.
-Elficka próżność.- odparł gładko gwardzista.- I nie, u mnie się tak nie ubierają, ale w Sivelius jak najbardziej. W czymś takim twoja towarzyszka nie powinna wzbudzać zainteresowania większego niż średnio zamożna mieszczanka na spacerze... Chyba że mamy udać się do slamsów.
Seravine uniosła brew.
[i]-Macie tu slamsy?
-Każde miasto jakieś ma. Elfickie są bardziej jak getto.
- No cóż.. to ty idź się przebrać, a ja też się przebiorę.-
mruknął Jean i sięgnął do swego dziedzictwa krwi, by rzucić czar. Ostatnio jego krew się wzmocniła toteż potrafił całkowicie zmienić swoją postać. Choć w ograniczonym zakresie. Niemniej szybko stał się.


Białowłosym elfem w dość pospolitym stroju sługi.
-Mrau.- rzuciła dla zasady Seravine jeszcze w progu.- Jak wrócę, zajmiesz się moimi uszami. Nie mam zamiaru sobie niczego doklejać...

Gabriev wrócił szybciej od złodziejki, ubrany w coś co mogło za równo zadowolić zawadiackiego, młodego elfa o wyskokowych upodobaniach co dowolnego mieszczanina dość uprzywilejowanego by pozwolić sobie na trochę ekstrawagancji.


Westchnął, trzymając kciuk za pasem gdzie wcześniej miał miecz.
-W mieście i sztylet może być podejrzanym widokiem.- wyjaśnił krótko.
Tymczasem gnom w elfiej postaci zaciął się w palec, musiał podać Seravine kropelkę krwi, by móc przenieść zaklęcie na nią.
- Nie szkodzi.. idziemy się rozejrzeć i poplotkować. Ostatnie czego nam potrzeba to walka i zwracanie na siebie uwagi.- wyjaśnił Jean.
-Wierzysz że to wszystko może pójść aż tak łatwo... ?- elf westchnął cicho.- To wszystko nie jest najbardziej dopracowanym planem świata.
-Jakby co, zawsze mamy kanały.
-Seravine z wdziękiem zstąpiła na plac, uśmiechając się przy tym z wyraźnym zadowoleniem. -I tych kilku rzezimieszków którzy ostali się w stolicy, ale to już ostateczność... Czary-mary?
- Przecież nie będziemy szturmować więzienia, ani zaczepiać możnych, ani próbować wykraść listów. Ot posłuchamy co mówią w stolicy, przyjrzymy się ich nastrojom.-
stwierdził Jean podając zakrwawiony palec pod usta Severine.- Niestety odrobinę krwi musisz posmakować, bym przenieść zaklęcie na ciebie.
-Ty, elfiak...

-Em... ?

-Odwróć się.

Seravine była okrutna, naprawdę. Wredna, okrutna piękność o ognistym temperamencie. Bez szczególnych oporów objęła wargami dwa palce gnoma, obecnie w elfiej postaci, oblizała je w sposób co najmniej zmysłowy, a następnie nachyliła się ku kochankowi, gdy ten magicznie przyprawił jej już szpiczaste uszy.
-Zero seksu przez tydzień...- szepnęła, cofając się o krok.

Jean westchnął cicho niespecjalnie przejmując się tą deklaracją. W końcu nie pierwszy raz słyszał taką deklarację od kobiety. I nie zawsze takie obietnice były przez nie dotrzymywane. Szpieg potrafił być bowiem przekonujący. Niemniej wzdychał z innego powodu. Seravine nie rozumiała bowiem magii, która płynęła w żyłach zaklinacza. Nie dziwiło to Jeana, bo dla złodziejki i podobnym jej osobom, magia była remedium na wszystkie problemy. Niemal cudowną siłą, która pozwalała wszystko łatwo zmienić. Tymczasem gnom wiedział, że magia jest siłą którą można naginać do swoich potrzep… naginać, nie w pełni kontrolować, czy lepić jak plastelinę. Nadal istniały jakieś ograniczenia, nadal istniały reguły które musiał przestrzegać, by moc magiczna była posłuszna jego woli. A że owe reguły wydawały się nie dotyczyć mroczniejszej części jego dziedzictwa to cóż… to już była kwestia, której Le Courbeu wolał nie poruszać.

Zresztą należało się skupić na zadaniu. A w tej chwili najważniejszą częścią zadania, było nie zwracanie na siebie uwagi. Dlatego cała trójka miała się rozejrzeć pomiędzy najmniej zamożną warstwą społeczeństwa elfów… Na tą na którą rządzący zwracają najmniejszą uwagę, rzemieślników, drobnych kupców, karczmarzy, służących i pokojówki. Gnom liczył na plotki i ploteczki, chciał poznać nastroje wśród zwykłych elfów i tematy ich rozmów. Był ciekaw czy do opinii publicznej udało się przebić sensacji o porwaniu ambasadora obcego kraju. Był ciekaw ich zdania na temat panującej pary, na temat innych krajów. Należało jednak unikać nadmiernego wypytywania i przyciągania, ot… trójka ciekawskich elfów. Całkowicie niewartych zapamiętania i wtapiając się w tłum.I kot wałęsający się samopas, najlepiej z dala od nich.
Dyskrecja i anonimowość stanowiły podstawę tej misji.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline