Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-01-2015, 23:16   #291
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sprawa się rypła… znowu. Nie żeby to Jeana dziwiło… wszystko było improwizowane na poczekaniu. Wszystko opierało się na niepewnych założeniach. Brak solidnego wywiadu… na to tu cierpieli.
Nic nowego.
Niemniej trochę martwiło go, to że wszystko wydawało się być na jego głowie.
- Po kolei, po kolei… co się stało… dlaczego ogar siedzi w lochu. I co z resztą?- zapytał gnom zupełnie zaskoczony tymi wieściami.
-Po pałacu zaczęli masowo krążyć gwardziści, akurat dziwnym trafem gdy chciałyśmy wejść w sposób niezauważony.- Seravine założyła dłonie na biodrach.- Weszłyśmy akurat do komnaty, gdy za drzwiami przeszła grupka zbrojnych elfów a ten tutaj...
Kopnięcie w nerkę butem o twardej podeszwie. Więzień z workiem na głowie wygiął się, jęcząc przy tym boleśnie.
-Zaczął szaleć. Chennet władował mu do pyska knebel, ale strażnicy i tak się zainteresowali. Gnojka wyciągnęłyśmy oknem, ale Chennet zrobił burdę i mam dziwne wrażenie że doszło do rękoczynów...
I kolejny kopniak, tym razem od Clavis.
-Próbował się wyrwać, dupek jeden... To go trochę obiłam. Po Jaśku i Horacym brak informacji z tego prostego powodu, że ledwo na podrzucenie listów Ivette nam starczyło czasu...
- Trzeba więc wytłumaczyć, że jeden z ochroniarzy... ma ten tego... ataki hmm... apopleksyi i rzuca nim wtedy niczym rybą wyjętą z wody.
- mruknął pod nosem gnom.- I trzeba biedaka... no... wiązać wtedy, dla jego bezpieczeństwa i zdrowia. Cóż... trudno się mówi. Trzeba się jednak wywiedzieć co Ivette zrobi i jaka jest sytuacja ogólna.
Jean zaczął chodzić tam i z powrotem.- Bez tego ślepi jesteśmy jak te krety. Więźnia tego odstawić tutejszym elfom trzeba i... wracać do miasta. Wieści potrzebujemy.
-Jak się denerwujesz, rzuca ci się na konstrukcje zdania.- zauważyła Seravine.- Powrót to nie problem, ale w zaistniałej sytuacji musieliśmy pozbyć się drania możliwie precyzyjnie, chociaż nie powiem, wrzucenie go nieprzytomnego do fosy nawet kusiło...
Bertrand spojrzał groźnie na klęczącego jeńca.
-Nie czeka go za to kara?- zapytał.- Jeśli ujdzie mu to na sucho, pewnie spróbuje czegoś podobnego w przyszłości...
-No właśnie!- i kolejny kopniak od Claviss.
Aegnor skrzywił się wyraźnie.
-To teoretycznie wasz więzień, nie wtrącam się... Nie zmienia to jednocześnie faktu że musimy zacząć się przygotowywać. W tę lub inną stronę. Zwiększenie straży pałacowej sugeruje iż Veneanarowie poczuli się w jakiś sposób zagrożeni twoim zniknięciem.
-Oby list który dałam Ivette wywarł na nich chociaż minimalne wrażenie.- Seravine przygryzła w zamyśleniu kciuk.- Inaczej, mogą nie mieć interesu w trzymaniu nas tu dłużej, a wtedy czeka nas partyzantka pełną gębą chociażby po to żeby wyciągnąć cię z powrotem do A'loues.
Jean spojrzał na więźnia, a potem na Aegnora, następnie rzekł.- Jesteś winien mordów na ludności cywilnej elfiego królestwa i pewnie innych zbrodni o których mi nie wiadomo. Wykazałeś się niesubordynacją, a co gorsza głupotą... Jestem pewien, że tutejsze elfy osądzą cię sprawiedliwie i szybko. Chyba że cudownie przypomni ci się jakikolwiek powód, dla którego mam nie pozwolić elfom wymierzyć ci szybką sprawiedliwość.
Mężczyzna próbował rozejrzeć się dookoła z workiem na głowie i nawet nie widząc jego twarzy, Jean mógł wyczuć koncentrację i szybko biegnące myśli przez głowę więźnia.
-Mam!

-Och, doprawdy?-
Seravine założyła ręce na piersi, sceptycznie unosząc brew.- Cudowne objawienie...
-W A'loues czegoś szukali. Szukają! Cholera, nie wiem co to ale dowódca regularnie otrzymywał i wysyłał wiadomości na bagna! Cały oddział transportował je w jedną i drugą stronę, dziesięciu chłopa z jednym świstkiem!

-Gdzie?- Bertrand nieufnie zmarszczył brwi.
-Gdzieś za Frontiere!
- Hmm… cóż… słowo się rzekło.-
westchnął Jean i spojrzał na elfa.- Aegnorze, niech wasi woje zamkną go w jakiejś celi i trzymają przy życiu. Może się jeszcze przydać.
Po czym potarł podbródek w zamyśleniu.- No cóż… przyjdzie mi się chyba samemu przespacerować po mieście. Co do Chenneta, to wątpię by stała mu się jakaś większa krzywda. Ot, Ivette przyjdzie się wytłumaczyć z burdy jaką wywołał jej krewki ochroniarz. Niemniej… z chęcią bym się rozejrzał koło budynku w którym powinni przetrzymywać Ogara. Drogi Aegnorze, masz może nie rzucającego się w oczy przewodnika pod ręką?
-Ty masz.-
odparł druid, wskazując głową na Claviss która uśmiechnęła się pod nosem.
-Stąd do miasta i z powrotem doprowadzę każdego.- oznajmiła, wyraźnie z siebie zadowolona.- Dobrze że jestem po właściwej stronie, bo inaczej elfiaki mogłoby mieć spore problemy. Po za tym, ten wasz drugi tunel jest zaskakująco łatwy do znalezienia...
-I zakrycia w razie czego.- odparł cierpko stary elf, skinieniem głowy nakazując swoim pobratymcom zabrać więźnia.- Pozostaje nam jeszcze pomówić z wodzem leśnych elfów. Chwilowo nie chce rozmawiać z nikim, uważając nas albo za zdrajców, albo za nic nie wartych mieszczuchów. Ot, typowe konwersacja między poszczególnymi, elfickimi rasami.
Naprawdę, gorzej z nimi jak z ludźmi.

Seravine zaś potarła podbródek.
-Chociaż jakby tak po cichu uwolnić Ogara i wyciągnąć go z miasta, król miałby kolejny zarzut na swoim koncie i problem do rozwiązania...
-A w samym pałacu powinien być już Ringeril.-
dodał Betrand.- Dobrze wymawiam jego nazwisko tak w ogóle?
- Porwanie... to mi się podoba chyba.-
zamyślił się gnom podkręcając wąsa. -Ale po kolei... najpierw uparciuch, potem zwiad, potem reszta...- westchnął Jean zniechęcony wizją pogaduszek z leśnym elfem.- Spróbuję mu przemówić do rozumu. Prowadź do niego Aegnorze.
Druid skinął głową.
-Jak sobie życzysz...

-A my?-
Seravine rozłożyła ręce i uniosła brwi.- Jesteśmy tu, pamiętasz? Dwie bohaterki które niosły za sobą tego zdradzieckiego szczura!

Bertrand parsknął.
-Już już, dostaniecie kubek mleka w nagrodę.
-Och, chciałyby!-
Dennise uśmiechnęła się pod nosem, ruszając za Kotem.- Pójdę z tobą, może fakt że uratowałam jego bezwartościowe dupsko sprawi że stanie się ono chociaż minimalnie bardziej wartościowe...
Optymizm rzecz święta.

Sam Aegnor zaś spokojnym krokiem ruszył przez opustoszałe części dawnego, drowiego miasta ku lazaretowi gdzie trafili na samym początku. Po poznaniu historii tego miejsca, ziejące czernią okna nie stały się jednak ani trochę mniej ponure.
- Jestem wdzięczny... naprawdę... i ooo... dopilnować trzeba, by te elfy poprawnie zamknęły zdradzieckiego szczura.-przypomniał Jean idąc za elfem.- A potem odpocznijcie zanim wyruszymy do miasta.
-Jakiś ty szczodry we wdzięczność.-
rzuciła sarkastycznie Seravine, głową nakazując Claviss i Bertrandowi by ruszyli za nią. Zaskoczeni tym wszystkim gwardziści popatrzyli to za jedną, to za drugą grupą i ostatecznie podzielili się, truchcikiem eskortując gości.
Aegnor westchnął cicho.
-Jak dużo wiesz o mentalności leśnych elfów?- zapytał w końcu, kiedy lazaret znalazł się już w polu widzenia.
- Nic a nic.- westchnął Jean zerkając na poirytowaną Seravine. -Ale mam wrażenie że pogaduszki z leśnym elfem będą pikusiem w porównaniu z tym co mnie czeka.
-Cóż... Z umiarkowaną pewnością mogę się zgodzić jeśli wasze relacje są takie jak przypuszczam...-
przyznał elf, uśmiechając się pod nosem i unosząc brwi, gdy z lazaretu jego uszu dobiegły krzyki.
W środku, po otworzeniu drzwi, Jean i stary elf zobaczyli dość nietypową scenę.
Centralnym jej elementem był starszy półelf z wąsem, miotający się i rzucający wściekle przekleństwa w stronę siedzącego na łóżku leśnego kuzyna. Medyka trzymało dwóch zaskoczonych jego werwą gwardzistów, trzeci zaś tępą stroną włóczni przytrzymywał na łóżku uśmiechniętego z zadowoleniem dzikiego herszta.
Aegnor uniósł brwi.
-Co tu się... ?
-Nasz drogi gość w ramach podzięki za zmianę bandażu i badanie gardła bardzo dosadnie wyraził się na temat matki pana doktora.-
odparł zimno ten trzeci gwardzista, patrząc na zadowolonego dzikusa z wyraźną odrazą.
Denise zmarszczyła brwi.
-Ale co on powiedział... ?
Gwardzista powtórzył.
Nim Jean czy Aegnor zdążyli zareagować, Denise wywinęła się pod ręki druida i już znalazła się przy swoim niedawnym pacjencie. W brew pozorom, miała sporo siły, zwłaszcza z rozpędu.
Gwardzista wytrzeszczył oczy widząc jak leśny elf pada na posłanie z krwawiącym nosem.
-Ty mała kur...
Drugi cios, tym razem w brzuch.
-Gnomia dziwk...
Trzeci cios, w podbrzusze.
-Pieprz...- zaczął i pobladł, gdy Denise złapała go za kołnierz, w drugiej ręce mając swoja buławę. Skrzek, jaki wydobył się z jego ust był bezcenny.
-Przeproś doktora...- wycedziła przez zęby a Jean dobrze wiedział że jeden niewłaściwy ruch ze strony dzikiego elfa i zwyczajnie nie będzie miał się z kim dogadywać.
Denise była oazą spokoju, i tylko czasami, w pewnych określonych sytuacjach, okazywało się że pod ową oazą drzemie wulkan.
-Czyli dzikie elfy nie są tak dzikie... tylko bardziej... hmm... to banda wsioków o manierach zapijaczonych marynarzy? -podsumował swe wrażenia gnom.
Aegnor westchnął.
-O nie nie. Swoich traktują z kurtuazją, szacunkiem i ogromnym poważaniem... Ba! Nawet półorków i krasnoludów nawet jakoś szczególnie nie nienawidzą, bo zwyczajnie nie mają z nimi kontaktów. Jeśli zaś idzie o elfy z innych ras, lub co gorsza, elfy krwi mieszanej...
Głową wskazał na doktora, który po dość bełkotliwych przeprosinach odstąpił o krok, gniewnie poprawił surdut, z ziemi zgarnął okulary i wściekły jak gniazdo os wyszedł, klnąc pod nosem.
Denise zaś cofnęła się o krok, puszczając kołnierz dzikusa i zabierając stopę z jego piersi.
-No...- mruknęła tonem sugerującym że każde niewłaściwe zachowanie leśnego elfa znacząco poprawi jej nastrój.
Buławę przypięła do paska, ręce założyła na piersi.
- Wybacz mój drogi, ale to żadna wymówka. Mogę nie cierpieć koboldów i mieć w pogardzie esomijiskich pierdzistołków... niemniej nie zmieni mnie to w chama pozbawionego wszelkiej ogłady. Trzeba mieć jakieś standardy kulturalne, nawet gdy obcuje się z rasami których się nie lubi.- Jean uniósł rękę w górę wskazując palcem w sufit.- Zwłaszcza z rasami których się nie lubi, jeśli nie chce się ośmieszać własnego ludu.
Dziki elf spojrzał krzywo na Jeana i splunął na bok krwią.
-Czego chcesz, karle... ?- wychrypiał, z mocnym akcentem.- Nic nie ma. Nic nie powiem.
Cóż, był ciut bardziej rozmowny niż wtedy, na polanie. Nawet rozwinął w sobie znajomość wspólnego, a nie cedził przez zęby obelg po elficku.
Denise była zaskakująco dobrą dźwignią tej konwersacji.
- I dobrze.Skoro nie będziesz gadał to w takim razie pewnie posłuchasz.- uśmiechnął się bezczelnie gnom.- Twoje życie jest niewiele warte dla uzurpatorów panujących w królestwie. Twoi bracia i siostry są wyżynani, a twoja puszcza wycinana. Twoja zemsta okazała się… porażką.
Splótł ramiona razem.- Poniosłeś klęskę na całej linii i tylko dzięki łaskawości karłów jeszcze oddychasz. Niemniej… Ja mogę ci dać czego pragniesz. Zemstę. A dokładniej informacje, gdzie fałszywi muszkieterzy rozbijają obozowiska. Nie są one może za dokładne, ale i tak lepsze to, niż ganianie na oślep po lesie z okrzykiem "zemsta" na ustach.
-Powiedzmy że słucham...-
burknął po dłuższej chwili zastanowienia, wodząc wzrokiem po twarzach zebranych w pomieszczeniu osób.- Powiedzmy że jestem w stanie przymknąć oko na fakt, że zamierzacie wykorzystać nas w wojnie, którą pewnie żeście sami rozpętali... Co będę z tego miał?
Aegnor przewrócił oczami.
- Wstępnie, minimalną rehabilitację w naszych oczach?
Dziki elf z trudem powstrzymał się od splunięcia.
- No nie wiem... Przetrwanie twojego ludu, powstrzymanie wyrębu lasu i takie tam detale.- wzruszył ramionami gnom najwyraźniej nie przejmując się pogardą dzikiego elfa.- A i nie zapominajmy o twych poległych towarzyszach zabitych na rozkaz króla w lesie.
Jean potarł swój wąs palcami mówiąc.- To chyba sporo prawda? W zasadzie my zajmujemy się obalaniem obecnej władzy tobie pozostawiając rozprawienie się z tymi, którzy wyrządzili krzywdę tobie i twemu ludowi. Więc... w ogóle nie rozumiem czemu się dąsasz. To przecież nie tak, że ty pomagasz nam... to my ułatwiamy tobie zadanie w imię wspólnych celów.
-Jesteś obcy...-
zaczął, na co Aegnor wzniósł ręce nad głowę i wydał z siebie pełny złości, starczy warkot.
-A ty głupi, Sel'Kalai! Bogowie, czemu twój ojciec musiał mieć jednego syna i pół tuzina córek?!
Dziki elf zmrużył oczy ale nie skomentował słów druida.
-Więc jednak nas pamiętasz...
-Pamiętam każde plemię które odwiedziłem, chłystku, i nie obrażaj mnie sugestiami sklerozy! Pomożesz nam czy nie?

Sel spojrzał krótko na Jeana.
-A jaką mam gwarancję że gdy to wszystko się skończy, następny władca nie przegna nas znowu w podgórskie ostępy, co?
- Nie masz zapewne żadnej gwarancji.-
wzruszył ramionami Jean nie przejmując wyraźnie sugestiami Sel'Kalai'a.- Nie wiadomo co z twoim ludem zamierza zrobić następny władca. Za to już wiesz co zrobi obecny i... zapewne wkrótce nie będzie już leśnych elfów przy życiu przy obecnych elfach na tronie.
Splótł ramiona razem dodając.- Natomiast obecna potencjalna władczyni siedzi w tej norze i jest samotna. Jak skończysz się użalać nad sobą i dąsać na niesprawiedliwość świata to może dla odmiany zaczniesz działać, by zyskać wpływy u niej i gwarancje których pragniesz.
Podrapał się po karku.- Nie wiem jakie są dzikie elfy, ale aloues'kie gnomy nie czekają bezczynnie na zagładę rozpaczając nad krzywdami, których odwrócić się już nie da.

-I słusznie, ambasadorze Le Courbeu.

Jean niemal odruchowo spiął się i obrócił na pięcie kiedy za jego plecami rozległ się głos królowej.
Udonium uniosła lekko brew, widząc opad szczęki ze strony indoktrynowanego dzikusa.
-Guu...
-Widzę że pozyskujecie sojuszników.-
rzuciła niby obojętnie i pozwoliła podsunąć sobie krzesło gdy ruszyła w stronę takowego. Jej strażnicy byli jak cienie.- Dobry doktor był łaskaw wyrazić swoją opinię na temat swojego pacjenta gdy minęłam go pod lazaretem...
-Guu...

Królowa zmarszczyła brwi i ze znudzeniem machnęła na oszołomionego wodza.
-On tak cały czas?- zapytała z kwaśną miną.- I gwoli ścisłości, do samotności mi jeszcze daleko, panie Jean. Chwilowo mam co najwyżej małe środki.
Dennise uśmiechnęła się pod nosem, unikając jednocześnie wzroku swojego pracodawcy.
- Przedtem był bardzo wygadany... ani chybi prawiczek co z kobietami gadać nie potrafi.- ocenił Jean przyglądając się dzikiemu elfowi. Po czym skłonił się królowej.- Tak czy siak... jestem ambasadorem A'loues. Nie mogę składać mu obietnic czy dawać gwarancji w imieniu waszej wysokości. Takie otwarte mieszanie się w wasze sprawy, byłoby źle widziane.
On również był zaskoczony... niczym mały chłopiec złapany przez matkę na malowaniu ścian domu farbami, ale w przeciwieństwie do dzikiego elfa umiał zamaskować swe zaskoczenie bezczelnymi kłamstewkami.
-Ech... Jak dobrze że leśne elfy czytały listy które wysyłałam im za czasów moich rządów.- odparła znudzonym głosem monarchini, opierając się łokciem o stół i spierając policzek na dłoni.- Nie żebym proponowała w nich jakieś wsparcie, zawiązanie współpracy czy zapewnienie spokoju przy przeniesieniu się na ziemie ich przodków... Tak tylko mówię, przecież nie wysyłałabym nigdy takich listów.
Coś w głowie elfa drgnęło, przez co zamrugał.
-Listy...- zaczął, z miną kogoś kto robił coś głupiego pod presją otoczenia i właśnie odkrył że sam musi się z tego tłumaczyć.- Zaginęły...
-Doprawdy?-
Jaina, uosobienie niewinnej ciekawości, uniosła brew.
A Jean znacząco pokiwał głową spoglądając na zahukanego przez władczynię dzikiego elfa i udając, że rozumie co tu się dzieje. Uznał, że pytanie o to zostawi sobie na inną okazję, o ile znajomość meandrów stosunków między elfimi plemionami i rasami będzie mu kiedyś potrzebna.

Aegnor westchnął.
-Najpewniej listy te zostały nieprzeczytane i dziwnym trafem ktoś uznał że ogień akurat dogasa, prawda?
Elficki wódz skrzywił się, nie komentując tego zaskakującego jasnowidzenia ze strony starego druida.
Ostatecznie to Undonium przerwała te mentalne tortury na krewkim dzikusie i westchnęła.
-Gwarancje otrzymaliście już dawno, ale zwyczajnie ją zignorowaliście. Teraz musimy współpracować bardziej, niż kiedykolwiek. Nie wiem jak się układaliście pod moją nieobecność, ale ja jestem gotowa na spore poświęcenia żeby osiągnąć pewien konsensus. Nawet tymczasowy...

-Ha! Wiedziałem!

-Tymczasowy, bo znając życie zerwiecie sojusz prędzej czy później. Ja nie zamierzam tego uczynić, ale was zwyczajnie znam.

I znów ta upadlająca dla elfa cisza.
- Jeśli chcesz się użalać nad swym ludem elfie.- stwierdził Jean krótko.- To rób to samotnie. Myślę że jej wysokość zgodzi się cię wypuścić wolno, byś nadal mógł mścić swych oprawców z naszą lub bez naszej pomocy... lub iść w cholerę. Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż twoje dąsy. Ratowanie królestwa, ratowanie twego ludu. Nie chcesz pomóc w tym pomóc? Obejdzie się bez twego wsparcia.- stwierdził nonszalanckim tonem gnom.- Najwyżej pomścimy twych towarzyszy za ciebie... przy okazji całej tej zawieruchy.-
Dzikus westchnął.
-Zgoda.- powiedział w końcu.- Moje plemię i podległe nam szczepy pomogą w tej przeklętej wojnie. Nasze łuki będą cichą śmiercią w... w...
Mężczyzna, tak jak wszyscy dookoła, zamarł obserwując jak królowa spokojnie wyjmuje zza pasa mały, ozdobny sztylet, przykłada go do dłoni i bez szczególnego grymasu rozcina sobie skórę dość głęboko by kilka sporych kropel spadło na podłogę.
Następnie rzuciła sztylet w stronę elfa, a ten odruchowo złapał go w powietrzu.
-Nie mam ochoty słuchać twego gadania, zwłaszcza że niestety, jestem po części z waszej krwi. I krwią to przypieczętujemy.- spokojnie wyciągnęła w jego stronę rękę z której ciurkiem płynęła niekoniecznie błękitna, ale jednak krew.- Jak ci na imię, wodzu?
-Ardat...-
powiedział, wciąż zaskoczony, zaciskając dłoń na wąskim ostrzu.
Jean osobiście wolał w inny sposób pieczętować umowy, ale cóż... nie wtrącał się w obyczaje innych ras, czekając aż królowa załatwi "politykę" swego ludu.
Ostateczności elfka i dzikus uścisnęli dłonie po czym królowa na spokojnie przesunęła rękę na bok, gdzie jeden z jej gwardzistów szybko rzucił się na krwawiącą ranę z bandażem i butelką ostro pachnącego płynu o właściwościach odkażająco-upajających.
Ardat zaś otarł dłoń o koszulę.
-Rozumiem że nie jestem już więźniem...
-Zrozum, że od teraz podlegasz za równo mi, co panu Le Courbeu.- odparła spokojnie królowa, głową wskazując na gnoma.- Ambasadorze Jean, pomijając więźnia osadzonego w naszym najciemniejszym lochu, co teraz. Mam nadzieję że pozyskanie sojuszników będzie prowadziło do jakiś wymiernych akcji...
Całkowicie ignorował alkohol skwierczący cicho na jej dłoni. Jeśli rana była w jakikolwiek sposób brudna... już nie była.
- Nadal moją propozycją jest rozbicie jednocześnie grupek muszkieterów ukrywających się w lasach i zastawieniu pułapki na generała.- wyjaśniać zaczął Jean.- Nie wiem na ile ona wyjdzie. Nie wiem czy mój list zrobił odpowiednie wrażenie. Został jednak przekazany mojej... agentce.
Podrapał się po podbródku.- Jeśli jednak chwycą przynętę to w ich interesie będzie tragedia. Ambasador ubity wraz z porywaczami. Ciekawe czy pochowają mnie z honorami
Wzruszył ramionami.- Byłoby zabawnie to zobaczyć. Niemniej mój plan jest prosty, pułapka na pułapkę. W środku przynęta czyli ja i leśne elfy, tych pewnie otoczą ludzie generała, zakładając że sam generał osobiście dostarczy okup tak jak żądają porywacze. Naokoło z nich zaś kolejny krąg, tym razem pułapka właściwa. Znajdą się więc czarodzieje tutaj, którzy byliby w stanie stworzyć kilka simulacrum w tym moje własne, na przynętę?
-Oczywiście.- Jaina spojrzała przelotnie na sprawnie założony bandaż i wstała.- Mam kilku wprawnych czarodziejów pod ręką, kilka zaklęć nie powinno być dla nich problemem... O ile wszystko się uda.
Aegnor skinął głową.
-Trzeba zacząć przygotowania do zasadzek... Bardziej przydam się ewentualnym grupom przyczajonym w lesie niż tutaj, grzejąc tyłek na niewygodnym krześle... pani.
Królowa uśmiechnęła się pod nosem, ruszając w stronę drzwi.
-Cóż, nie mam innego wyboru jak wam zaufać.- przechodząc, położyła dłoń na ramieniu jednego ze swoich gwardzistów.- Gabriev.
-Tak pani?
-Dostarcz ambasadorowi wszystko czego mu trzeba. Od tej chwili, masz za zadanie wykonywać wszystkie jego rozkazy.

Gwardzista skinął głową i spojrzał na gnoma. Następnie westchnął.
-Cholercia…

-Gabriev... tak? Znasz dobrze miasto?- zapytał gnom pocierając podbródek.
-Spędziłem w nim kilka ostatnich miesięcy... Tak, znam wszystkie miejsca gdzie wejście nie grozi oblezieniem przez pająki, pogryzieniem przez animowane magicznie meble ani złapaniem jakiejś wrednej klątwy.- gwardzista nie wydawał się szczególnie uradowany rolą podwładnego Jeana, ale najwyraźniej słowo królowej było dla niego święte.
Ardat zaś wstał ze swojej leżanki i zaczął krążyć po lazarecie z mocno zamyśloną miną.
- To dobrze... potrzebujemy przewodnika po mieście. Musimy się dowiedzieć co w trawie... znaczy w mieście piszczy.- uśmiechnął się bezczelnie gnom.- Wiesz gdzie plebejusze obgadują możnych?
-Na górze? Chroniłem w nim królową przez cała długość jej rządów więc... Tak, znam wszystkie ważne miejsca, kilka bocznych uliczek oraz przejść o których mało kto wie.-
gwardzista nie wydawał się szczególnie uradowany rolą podwładnego Jeana, ale najwyraźniej słowo królowej było dla niego święte.
Ardat zaś wstał ze swojej leżanki i zaczął krążyć po lazarecie z mocno zamyśloną miną.
- A tobie co?- zapytał Ardata Jean rozważając kolejne posunięcia.
-Cóż...
-Znając życie idiota wieszał psy na wszystkich elfach do tej pory, i teraz zastanawia się jak wyjaśnić ten nagły sojusz swoim ziomkom... Prawda?-
Aegnor uśmiechnął się radośnie.
Dziki elf skrzywił się.
-Milcz starcze...
-To przyszykuj przebrania. Jedno dla siebie, drugie dla kobiety… o swoje zadbam sam.-
rzekł Jean.- Przyjdź do mej kwatery za… pół godziny?
Tyle bowiem potrzebował, by rozmówić się z Seravine. A przynajmniej taką miał nadzieję.
-Hmmm...
Gwardzista skinął głową i odszedł, Denise zaś uśmiechnęła się lekko.
-Jak myślisz, pogryzie cię, wypatroszy czy po prostu zrobi burdę jakiej nie zapomnisz do końca życia?- zapytała, mając na myśli oczywiście złodziejkę.- Mam tylko cichą nadzieję że nie zabrałeś jej tutaj tylko dlatego że czujesz się samotny w łóżku...
- Zobaczymy... Wątpię jednak by mnie wypatroszyła. To by było zbyt proste. A kobiety nie lubią prostych rozwiązań.- westchnął Jean.
-Dzięęęki.- kapłanka przewróciła oczami.

Rozciągnięta na leżance złodziejka uniosła brwi, widząc wchodzącego do salonu Jeana. Z pretensjonalnym westchnieniem usiadła, odrzuciła na bok najpewniej bezcenny zwój z jakimiś drowimi rycinami i spojrzała na kochanka.
-No witam.- mruknęła.
- Będę szczery… sytuacja się zrobiła mocno chaotyczna. I wielowątkowa. I po ludzku jej nie ogarniam.- wzruszył ramionami Jean zerkając na nią spojrzeniem jakie podejrzał u swego chowańca.
Po czym tłumaczył dalej.- Gdy to się wszystko skończy na pewno podziękuję ci w sposób w pełni oddający moją wdzięczność za twą nieocenioną pomoc.
-Lizus z ciebie, wiesz?-
zapytała Seravine, przewracając oczami.- Wiesz, ja generalnie wiedziałam że tu będzie burdel, ale żeby aż taki?! Miałam się zemścić na tych dupkach którzy mnie postrzelili i roznieśli całkiem milutką kryjówkę, ale do cholery! Wojna domowa u elfów?!
Prychnęła, rozdrażniona.
-W mieście nie ma nawet za bardzo co kraść…
- Bez przesady... podlizuję się tylko najpiękniejszym kobietom.-
rzekł żartobliwie Jean i wzruszył ramionami dodając tym samym tonem.- To nie czyni ze mnie lizusa. Tylko bawidamka.
Potarł wąsa pytając.- Nie ma co kraść? A te wszystkie przebogate posiadłości, łącznie z naszą?
-Naszą wyczyszczę wyjeżdżając... Cała reszta zaś... Pustki. W sensie pustki w kategoriach które mogłyby mnie interesować.
- wstała z leżanki i przeszła się po pokoju, wyraźnie poirytowana.- Pozostałe posiadłości natomiast mają tam tylko ogromne obrazy, posągi i zero interesującego mnie złota i kamieni szlachetnych. Porażka. Jakby ktoś potrzebował dużo pieniędzy i to na gwałt. Przykładowo, ktoś kto te posiadłości skonfiskował na rzecz korony.
- I pewnie tak jest.-
stwierdził Jean.- Pytanie tylko gdzie wydają te fundusze. Część z pewnością idzie na przekupienie arystokratów w A'Loues. Reszta... pewnie na broń z Middenlandu.
-Paradoksalnie, gdybym wydała to złoto na dobre wino, błyskotki, fatałaszki i może mała willę, wyszłoby to z pożytkiem dla świata.-
dziewczyna kopnęła dywan, westchnęła po czym spojrzała na Jeana.- Dobrze. Czego chcesz. Na pewno nie przyszedłeś wchodzić mi do tyłka tylko dlatego że masz kiedyś w planach znów mi się do niego dobrać.
- W zasadzie to nic konkretnego. Wybieram się na wycieczkę po mieście. W przebraniu i z przewodnikiem.
- wyjaśnił Jean.- Jeśli nie masz nic ciekawego mogłabyś się wybrać z nami. Oczywiście... to nie jest przymus. Chcę się dowiedzieć jaki wydźwięk wywołały działania Ivette na ulicy, może przyjrzeć się więzieniu gdzie trzymają Ogara i posłuchać plotek. Nic wielkiego. Jednak jeśli jesteś tu zajęta, to nie chcę cię odrywać od przyjemności.
-Wiesz że równie dobrze mógłbyś teraz do mnie podejść i powiedzieć "Idę ryzykować życie, grać elfom na nosie i wyciągać naszych sojuszników z mamra, miłej herbatki, nie martw się o mnie".-
złodziejka zmarszczyła nos, i przechodząc obok Jeana, ściągnęła mu kapelusz i sama go założony.- Mou die! Jestem Kot w Butach, szpieg i bawidamek, wąsy takie krzaczaste! Mou die!
Komicznie przejaskrawiając zawadiacki krok kochanka, obróciła się na pięcie i cisnęła mu nakryciem głowy w twarz, dość delikatnie, ot żeby łapiąc go wykonał kilka nieskoordynowanych ruchów rękami.
-Gdzie mamy się spotkać z tym "przewodnikiem"?
- Nie zamierzam aż tak ryzykować, wiesz dobrze że wysoce urodzeni nie przyglądają się plebsowi zbyt uważnie. A miasto jest duże.-
zaprotestował nieco cichutko gnom. Westchnął smętnie. - Po prostu musimy wiedzieć co się dzieje, a siedząc tu pod ziemię niczego się nie dowiem.
-W sumie siedząc w pałacu bazowałeś na moich oczach i uszach...

Tak, Seravine może nie wypruła Jeanowi flaków, ale była w nieprzyjemny sposób celnie uszczypliwa.
-Chodźmy, kocie, bo zaraz podwiniesz ogon pod siebie i dasz drapaka do czyjegoś łóżka... Ale mam dziwne wrażenie że Sargas nie powinien z nami iść.
Kocur, który snuł się za swoim panem jak cień, podniósł łeb i zmarszczył brwi. Naprawdę, był to jeden z nielicznych kotów które potrafiły robić to w sposób kontrolowany i czysto perfidny.
Ta mina mówiła wyraźnie "Co ty człeniu do mnie powiedziałaś?"
- Przebieżka po powierzchni dobrze mi zrobi i jemu też.- rzekł w odpowiedzi Jean głaszcząc kocura.- W pałacu była inna sytuacja... Teraz skoro zaginąłem, mogę się rozejrzeć bez zwracania uwagi innych.
-Wiesz że generalnie kocur wielkości wyrośniętego psa zwraca uwage, prawda?-
Seravine spojrzała krytycznie na zaklinacza i jego pupila.- Cholera, gdyby ciut podrósł, mógłbyś na nim jeździć!
Kot mruknął pogardliwie, krocząc dumnie przez plac.

Pod lazaretem, czekał nowy podwładny Jeana z zawiniątkiem na kolanach. Elf był równie radosny co kot po kastracji.
- On i tak chodzi swoimi drogami.- zaśmiał się Jean i wzruszył ramionami.- Nie będzie nam towarzyszył. Rozejrzy się oddzielnie.
-To wielki kocur...-
zaczęła Seravine ale skapitulowała gdy gwardzista wstał na ich widok.
-Ambasadorze. Mam o co prosiłeś. Królowa sama to poleciła.
Złodziejka zamarła. Niech bogowie błogosławią królową Undonium, bo jakikolwiek nie był jej cel, strój wybrany dla Seravine jak najbardziej pasował do jej gustów. Czerwony jedwab spływał z dłoni Gabrieva, obszyty złotem.


Ostatecznie kobieta odchrząknęła.
-Może być.
- Tak się u was żony kupców i córki rzemieślników ubierają?-
zapytał nieco zdziwiony gnom.
-Elficka próżność.- odparł gładko gwardzista.- I nie, u mnie się tak nie ubierają, ale w Sivelius jak najbardziej. W czymś takim twoja towarzyszka nie powinna wzbudzać zainteresowania większego niż średnio zamożna mieszczanka na spacerze... Chyba że mamy udać się do slamsów.
Seravine uniosła brew.
[i]-Macie tu slamsy?
-Każde miasto jakieś ma. Elfickie są bardziej jak getto.
- No cóż.. to ty idź się przebrać, a ja też się przebiorę.-
mruknął Jean i sięgnął do swego dziedzictwa krwi, by rzucić czar. Ostatnio jego krew się wzmocniła toteż potrafił całkowicie zmienić swoją postać. Choć w ograniczonym zakresie. Niemniej szybko stał się.


Białowłosym elfem w dość pospolitym stroju sługi.
-Mrau.- rzuciła dla zasady Seravine jeszcze w progu.- Jak wrócę, zajmiesz się moimi uszami. Nie mam zamiaru sobie niczego doklejać...

Gabriev wrócił szybciej od złodziejki, ubrany w coś co mogło za równo zadowolić zawadiackiego, młodego elfa o wyskokowych upodobaniach co dowolnego mieszczanina dość uprzywilejowanego by pozwolić sobie na trochę ekstrawagancji.


Westchnął, trzymając kciuk za pasem gdzie wcześniej miał miecz.
-W mieście i sztylet może być podejrzanym widokiem.- wyjaśnił krótko.
Tymczasem gnom w elfiej postaci zaciął się w palec, musiał podać Seravine kropelkę krwi, by móc przenieść zaklęcie na nią.
- Nie szkodzi.. idziemy się rozejrzeć i poplotkować. Ostatnie czego nam potrzeba to walka i zwracanie na siebie uwagi.- wyjaśnił Jean.
-Wierzysz że to wszystko może pójść aż tak łatwo... ?- elf westchnął cicho.- To wszystko nie jest najbardziej dopracowanym planem świata.
-Jakby co, zawsze mamy kanały.
-Seravine z wdziękiem zstąpiła na plac, uśmiechając się przy tym z wyraźnym zadowoleniem. -I tych kilku rzezimieszków którzy ostali się w stolicy, ale to już ostateczność... Czary-mary?
- Przecież nie będziemy szturmować więzienia, ani zaczepiać możnych, ani próbować wykraść listów. Ot posłuchamy co mówią w stolicy, przyjrzymy się ich nastrojom.-
stwierdził Jean podając zakrwawiony palec pod usta Severine.- Niestety odrobinę krwi musisz posmakować, bym przenieść zaklęcie na ciebie.
-Ty, elfiak...

-Em... ?

-Odwróć się.

Seravine była okrutna, naprawdę. Wredna, okrutna piękność o ognistym temperamencie. Bez szczególnych oporów objęła wargami dwa palce gnoma, obecnie w elfiej postaci, oblizała je w sposób co najmniej zmysłowy, a następnie nachyliła się ku kochankowi, gdy ten magicznie przyprawił jej już szpiczaste uszy.
-Zero seksu przez tydzień...- szepnęła, cofając się o krok.

Jean westchnął cicho niespecjalnie przejmując się tą deklaracją. W końcu nie pierwszy raz słyszał taką deklarację od kobiety. I nie zawsze takie obietnice były przez nie dotrzymywane. Szpieg potrafił być bowiem przekonujący. Niemniej wzdychał z innego powodu. Seravine nie rozumiała bowiem magii, która płynęła w żyłach zaklinacza. Nie dziwiło to Jeana, bo dla złodziejki i podobnym jej osobom, magia była remedium na wszystkie problemy. Niemal cudowną siłą, która pozwalała wszystko łatwo zmienić. Tymczasem gnom wiedział, że magia jest siłą którą można naginać do swoich potrzep… naginać, nie w pełni kontrolować, czy lepić jak plastelinę. Nadal istniały jakieś ograniczenia, nadal istniały reguły które musiał przestrzegać, by moc magiczna była posłuszna jego woli. A że owe reguły wydawały się nie dotyczyć mroczniejszej części jego dziedzictwa to cóż… to już była kwestia, której Le Courbeu wolał nie poruszać.

Zresztą należało się skupić na zadaniu. A w tej chwili najważniejszą częścią zadania, było nie zwracanie na siebie uwagi. Dlatego cała trójka miała się rozejrzeć pomiędzy najmniej zamożną warstwą społeczeństwa elfów… Na tą na którą rządzący zwracają najmniejszą uwagę, rzemieślników, drobnych kupców, karczmarzy, służących i pokojówki. Gnom liczył na plotki i ploteczki, chciał poznać nastroje wśród zwykłych elfów i tematy ich rozmów. Był ciekaw czy do opinii publicznej udało się przebić sensacji o porwaniu ambasadora obcego kraju. Był ciekaw ich zdania na temat panującej pary, na temat innych krajów. Należało jednak unikać nadmiernego wypytywania i przyciągania, ot… trójka ciekawskich elfów. Całkowicie niewartych zapamiętania i wtapiając się w tłum.I kot wałęsający się samopas, najlepiej z dala od nich.
Dyskrecja i anonimowość stanowiły podstawę tej misji.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 24-01-2015, 17:37   #292
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Tydzień przerwy.

Nie było chyba niczego lepszego od ciężkiej, skropionej krwią i potu pracy od zasłużonego odpoczynku w najbardziej rozrywkowym mieście kontynentu. Sklepy czekające na odwiedzenie, tawerny i zajazdy, restauracje ze świetnym jedzeniem i oczywiście status Inkwizytora, otwierający niemal wszystkie drzwi.

W wybornym towarzystwie, całość przypominała niezbyt grzeczną czy moralną sielankę z miastem rozpusty w charakterze tła. Heishiro błąkał się za swoją panią, jej nierozłączną przyboczną oraz wszelkimi niespodziewanymi kompankami ich wojaży niczym cień, nie do końca świadom czemu ciągle odczuwał potrzebę pilnowania Tsuki.

A nie, chwila, przecież ulice miasta wręcz pękały od plotek na temat kryzysu dyplomatycznego, oskarżeń Esomii wobec Skuld i generalnego szykowania się do wojny, którą niechcący zapoczątkowała relaksująca się po barach Tsuki.

Rankiem, dnia ósmego, kiedy to słodkie dni beztroski minęły jak z bicza strzelił, Laurie podniosła głowę znad poduszki i spojrzała smętnie na Tsuki.

-Ej, a może udasz że jesteś chora?- zapytała z nadzieją kapłanka, wstając w rozcheustanej, błękitnej koszuli.

Ostatnich kilka dni było naprawdę, bardzo przyjemne.

-Byłoby miło, ale trzeba pracować. W końcu jakoś okazuje się, że złoto, które nagromadziłam, a które pozwoliłoby mi żyć komfortowo przez długi czas tutaj czy dowolnym innym miejscu, jakoś szybko się rozpłyną w tamtych wioskach, mimo faktu, że do tej pory jakoś utrzymywały się dobrze bez tego złota, które wniosę.-

Tego nie rozumiała, ale pewnie Laurie miała jakiś powód by tak mówić. No bo skoro wioski się utrzymywały bez problemu to czemu przeniesienie się tam kosztowałoby ją takie krocie, że nagroda za zabicie demona byłaby tak szybko zużyta?

Jedna z tych rzeczy, których nauczy się pewnie w przyszłości.

-Ale po powrocie pewnie nie dadzą nam od razu zadania... albo dadzą, cholera wie, ale przynajmniej będziemy mogły ogarnąć nasze mieszkanie, wywietrzy się je i będziemy mogły spać w naszym łóżku. Nie to by te tutaj było złe... ale jest coś dobrego w możliwości spania we własnym łóżku.-

-Ta... Generalnie to jechanie na twojej reputacji bohaterki zaoszczędziło nam sporo wydatków.- Laurie uśmiechnęła się lekko, siadając na łóżku i przeciągając.

Westchnęła, kiedyś gdzieś z dołu rozległ się odgłos uderzeń młotkiem o coś twardego, najpewniej rozgrzaną stal, tak notorycznie przekształcaną w pancerz poprzez zakwaterowanego w piwnicy Yoshiego.

-Cholera, on się czai żeby tylko zacząć jak się obudzimy... ?- mruknęła, rozgoryczona.- Po za tym, on tam manufakturę założył?! Szlag by to...

Dziewczyna wstała i zebrała z krzesła swoje rzeczy.

Generalnie, nie było tak źle. Zabuza bardzo wziął sobie do serca zadanie opancerzenia Heishiro i przez bity tydzień giął, przekuwał, rozgrzewał i hartował stal, nie raz do późnej nocy lub od bladego świtu, przy czym to ostatnie irytowało nie tylko Laurie ale także innych mieszkańców kamienicy.

Szczęśliwie, Tsuki umiała przemawiać, a opis tego gdzie wetknięte miały zostać obcęgi Yoshiego jeśli się nie ogarnie był nad podziw barwny. Od tamtej pory, kuł już w bardziej cywilizowanych godzinach.

Trzask drzwi po drugiej strony korytarza był delikatną sugestią że Heishiro też wstał, i standardowo poleciał zapytać czy jego zbroja jest już gotowa.

Laurie westchnęła.

-Jak dziecko... Generalnie, ciekawe co u Walshwooda.


Ta. Inkwizytor sprzedał Tsuki cynk o podejrzanym zakonie Pana Światła nieopodal jej przyszłych ziem i zniknął, mając zająć się pograniczem z Esomią oraz przygotowaniem wojska do walki.

Fuksiarz, z dala od procedur i polityki.

-Pewnie się śmieje i zaciera ręce, że on będzie zajmował się przygotowaniami do bitki, a my będziemy musiały udać się na sprawdzenie podejrzanego zakonu... na 90% podejrzany to demon, nekromanta, demonolog, okultysta lub seksualny dewiant. I najpewniej przyjdzie nam znowu walczyć z demonem lub awatarem jakiegoś demona lub bóstwa. W sumie... to nie byłby pierwszy raz gdy to się zdarzyło.-


Wzruszenie ramionami z jej strony i lekki uśmiech.

-Cóż... pora zacząć dzień, nie ważne jak bardzo się nie chce...-

Tsuki naprawdę rozumiała ból Laurie. Po prawdzie, podzielała go, ale trzeba popracować i zarobić na utrzymanie. Nie to, by groziła jej głodówka. Ostatnia wypłata była zacna, jeśli pominąć wcześniej zebrane pieniądze.

-Ta... Ale generalnie miło że Catwalk do nas wpadła. W sumie, nie spodziewałem sie jej tutaj tak szybko...

Ubierając się, rzuciła kątem oka oceniające spojrzenie na Tsuk i w trakcie ich porannego rytuału zawiązała przyjaciółce obi, siłując się z nią jednocześnie na spojrzenia.

W chwili go otworzyła usta, żeby poruszyć temat złodziejki i jej nietypowej roli w ich dość stabilnej relacji, drzwi podskoczyły w zawiasach.

Kapłanka westchnęła, cofając się o krok.

-Co tym razem Heishiro?!- krzyknęła, poirytowana.- Kawałek karwasza, naramiennika czy może ochraniacz na jajka?!

-Em...- stojący po drugiej stronie drzwi samuraj odchrząknął, ciut speszony.- No w sumie wszystko po trochu, ale generalnie Carl czeka na dole...

Ach, stary dobry żółwik.

-Będziemy za moment...-


Gdzie... ach, pod łóżkiem.

Miała całkiem nowy pas do swojego kimono, ten sam kolor i długość, ale nie był tak zużyty. Bo to nie tak, że mogła kupić kimono tutaj, jak już to pewnie wyglądałoby bardziej na coś wyciętego z worka na ziemniaki niż porządny twór jaki nosiła.

-Chyba widziałam twój pancerz w kuchni...-

Co on tam robił, nie miała pojęcia, ale leżał rozłożony na stole z jakiegoś powodu. Jej własny był spokojnie odłożony w kąt pokoju.

I... gdzie te skarpetki?

Na lampie, razem z wczorajszą bielizną Laurie.

Świętowanie ostatniego dnia wolności poszło chyba ciut bardziej ekstremalnie niż pamiętała to Tsuki, ale niczego nie żałowała. Ostatecznie, pomagając Laurie z zapięciami jej napierśnika, wyszły z pokoju do czekającego na zewnątrz Heishiro.

Kapłanka zmarszczyła brwi.

-I gdzie ten twój pancerz, co... ?

-Na dole, ostatnie poprawki, nitowania i zdobienia. Powinien być gotowy na dowolną robotę którą zamierza nam zlecić nasz ulubiony chuderlak. Generalnie, nie wygląda jednak na szczególnie zachwyconego...


Generalnie, osobowość Carla uniemożliwiała mu bycie złym bezpośrednio na Tsuki i jej grupę, o jakimkolwiek niezadowoleniu lub krytycyźmie nie wspominając. Wniosek był tylko jeden.

Robota którą mieli się zająć, mogła nie przypaść im do gustu.

Stojąc na parterze, pod schodami na piętru, uśmiechnął się nerwowo i uniósł na powitanie dłoń, ciut wybity z rytmu ciągłym stukaniem z piwnicy.

-Em... Witajcie! Dość tu głośno!

A może to dlatego tak się denerwował bo przy ich ostatnim spotkaniu Tsuki kazała Heishiro wrzucić go do jednego z tych miejskich przybytków gastronomicznych, gdzie na stołach wiły się półnagie tancerki niemal wszystkich ras.

Kto wie?

Kto wie, kto wie...

-Carl.-

Lekkie skinięcie głową i, po upewnieniu się, że wszyscy byli gotowi, skierowanie się ku klasztorowi zakonnemu. Jakoś Carl czuł się tutaj pewniej i bezpieczniej, a specjalnie się temu nie dziwiła. Znał teren i w końcu jeśli tutaj nie mógł liczyć na bezpieczeństwo to ciężko było by gdziekolwiek je czuł.

Poza swoim żółwim pancerzykiem, naturalnie.

-Nie trzeba empatii by wyczuć, że nie jesteś w najlepszym humorze. Wal prosto z mostu, tak będzie najlepiej.-


-Ech... To ta nowa robota...- zaczął, ruszając wraz z dość egzotyczną trójkę przez miasto. Rzecz jasna mieszkańcy tej konkretnej dzielnicy przywykli do kręcącej się tam elfki z chichoczącą kapłanką oraz wielkim ochroniarzem, reszta miasta zaś jakoś potrafiła kalkulować fakty na tyle dobrze że wyspiarka z Czarną Oznaką na ramieniu zwykle oznaczała Tsuki, wielką bohaterkę.

Od czasu incydentu w Ambasadzie, samurajka chowała swój znak statusu pod płaszczem.

Laurie westchnęła.

-W jakie bagno pakujesz nas tym razem... ? Kultyści? Heretycy? Demony?

-Straż miejska.-
odparł krótko.- Potrzebują pomocy a mistrz Fendel uznał że potrzebujecie ciut więcej obycia przed objęciem władzy nad własnym kawałkiem ziemi.

Miła starcza twarz, siwa broda i częsty uśmiech na twarzy cudnie maskowały sadystyczne skłonności Wielkiego Mistrza Inkwizytora.

Heishiro zmarszczył brwi.

-A dlaczego ty jesteś taki struty?

-Bo to ja będę odpowiadał jeśli w gniewie Tsuki potnie jakiegoś dupka sądzącego że mu wszystko wolno. Wskazane jest załatwić sprawę bezkrwawo...


-Nie potnę jeśli naprawdę o to nie poproszą... jedynie będę bić po pyskach. I Heishiro będzie bił po pyskach.-

Wzruszenie ramionami.

-A Laurie zrobi tą swoją minę co sprawia, że czujesz się jakbyś zrobił coś niewybaczalnego. I też w sumie przywali, ale z gracją jakiej mi i Heishiro brakuje.-

Kolejne wzruszenie ramionami.

-Nie martw się! Nie zapeszę, ale jestem pewna, że nie użyjemy przemocy bez uzasadnienia... a co dokładniej mamy w ogóle zrobić?-

-Cóż... Co powiesz na temat szmuglu odstawianego przez nieprzyzwoicie bogatych szlachciców nie rozumiejących że jesteśmy w stanie aktywności wojennej i ciche wywożenie z kraju broni z prywatnych arsenałów może źle się dla nas skończyć?

Laurie zmarszczyła brwi.

-Ale skoro to prywatne arsenały, nie możemy nic w związku z tym zrobić aż do ogłoszenia stanu wojennego...

-I to jest pies pogrzebany.-
Carl pokręcił głową.- Mają prawo wszystko sprzedawać i wymieniać na wybrane przez siebie dobra, i najpewniej do czasu gdy Rada Kupiecka posłucha nas i zrobi co trzeba, większość broni trafi na północ i zachód.

Heishiro zmarszczył brwi.

-Nie można ich po prostu oskarżyć o zdradę? Bo robią to rozmyślnie, tak?

-Robią to, bo uważają że wojna negatywnie wpłynie na ich interesy. Po co sprzedawać broń własnemu krajowi po cenach hurtowych skoro taki Wislew zapłaci półtora razy więcej z pocałowaniem ręki. Patriotyzm u kupców nie jest szczególnie wyeksponowaną cechą...

Chwila ciszy i lekki uśmiech.

-Cóż, to co wiem o prawie Skuld wystarczy by relatywnie legalnie to zablokować, więc nie powinno być... zbytnio wielkich problemów, bo jakieś na pewno będą. Kupcy raczej postarają się o to, ale w drugą stronę, i tak pewnie znają bardziej znane osoby z Inkwizycji i wiedzą, że mam opinię bardzo... szybkiej do walki.-

No i był jeszcze Heishiro. Wielka góra mięśni była przydatna jakby nie patrzeć.

-Chociaż pewnie będzie trzeba użyć odrobiny bełkotu, ale damy radę...-

-Generalnie mam kilka adresów pod którymi możecie szukać interesujących nas osób... Was osób. Ja... Ja jakoś wolę nie brać w tym udziału.-
zakonnik uśmiechnął się niepewnie.- Generalnie jednak, nie musicie przejmować się ani zaproszeniami, ani nawet ich chęcią spotkania z wami.

-W końcu porządna, inkwizycyjna robota.-
Heishiro uśmiechnął się pod nosem.-A generalnie gdzie my idziemy?

-Walshwood poprosił mnie przed wyjazdem o zainteresowanie się pewnym zakonem, o ile wiecie o czym mówię. Tym zajmiecie się potem, po mojemu przynajmniej ale generalnie... Jak bardzo powszechne waszym zdaniem jest wpłacanie do klasztoru małej górki złota żeby przyjęto doń czyjąś córkę?

Laurie zamarła.

-Każą sobie płacić za przyjmowanie adeptek?

-Tak.


Już tutaj coś nie pasowało.

-Ta... szybko rozwiążemy tą sprawę z wywozem broni i zajmiemy się zakonem. Przy okazji...-


Chwila zastanowienia.

-Ile wpływu ma Inkwizycja na handel w Skuld? Przykładowo, mogłaby ona wprowadzić drobny podatek lub nowe przepisy, bez konsultacji i czekania, jeśli uzna to za potrzebne z jakiegoś powodu? Przykładowo problemów z aktywnością demonologów i złapaniem sporej grupy w trakcie przywoływania demonów na terenach Skuld? Taki powód starczy jako usprawiedliwienie dla nagłego wprowadzenia przepisów?-

-Zależy czy przepis będzie adekwatny, chociaż łatwiej jest znieść czyjeś prawo niż na szybko stworzyć nowe.-
odparł Carl, skubiąc się po policzku.- Tylko Lordowie Inkwizytorzy, czyli niedługo także ty, mogą tworzyć prawa na podległych im ziemiach a czasami nawet po za nimi, ale wtedy sytuacja musi być naprawdę krytyczna. Pamiętam jak w czasie Wielkiej Inwazji pewien inkwizytor zabronił opuszczania miasta mimo że ludzie chcieli uciekać przed nadchodzącą armią heretyków. O świcie okazało się że pod murami od dawna tkwiły rozdzieracze, potwory potrafiące zagrzebać się w ziemi i w ciągu sekund wymordować tuzin nieopancerzonych celów.

-A.-
Laurie uśmiechnęła się nerwowo.- Musisz o Leporze Wzniesionym. Tak, generalnie inkwizytor uratował im wtedy życie. Szkoda że o świcie tłuszcza go powiesiła, wybiła jego przybocznych a potem otworzyła bramy, tylko po to by z powrotem je zamknąć gdy kilku pierwszych uciekinierów zmieniło się w chmury krwi i mięsa.

Heishiro prychnął.

-Ten kontynent jest jednak głupi...

-To nie jest wielkie odkrycie.-


To naprawdę nie było. Ludzie z tego kontynentu byli głupi. No, ale nie na co dzień stwierdzamy, że woda jest mokra lub słońce jest jasne. Takie rzeczy zaczynają szybko przestawać zawracać nam głowę.

Niedługo i on przestanie zwracać na to uwagę. Kwestia przyzwyczajenia.

-Pytanie tylko czy się bronił. Bo wiem, że jeśli mnie by próbowali zlinczować lub, niech ich bogowie ich bronią, zranić kogoś pod moją komendą, to populacja miasta by spadła.-


-Lepore miał wtedy prawie siedemdziesiąt lat i sześciu przybocznych do ochrony. Kilkunastu mieszczan pewnie zginęło zanim przytłoczyli ich swoją ilością.- odparła spokojnie dziewczyn, odprowadzając wzrokiem szereg nowych rekrutów do straży miejskich, musztrowanych na ulicy przez krzykliwego sierżanta.- Jakby zaatakowali nas... Cóż, pewnie stos trupów byłby dość duży by móc się wycofać za niego. Z resztą, na Cuthberta, ta tłuszcza którą rozsiekaliście w Drevis. Ilu ich tam było?

-Dużo.-
odparł krótko Heishiro, uśmiechając się pod nosem.- Bardziej problematyczny był tamten wampierz który prawie uciekł wtedy Tsuki...

Co prawda, to prawda.

Generalnie jednak, miasto tętniło życiem i była to częściowo zasługa elfki. Ludzie mając w perspektywie wojnę, starali się żyć pełnią życia. Jak zauważył w czasie pijatyki Gorves, wskazując na jednego ze swoich ludzi odstawiającego wygibasy na parkiecie "Tylko ktoś kto zajrzał w oczy śmierci może tak machać łapskami na parkiecie!"

Nawet pod koszarami inkwizycji Św. Cuthberta było znacznie więcej ludzi niż normalnie. W chwilach zagrożenia, współpraca z tą organizacją musiała być kojarzona z ochroną.

Że też w okresie spokoju ludzie po cichu psioczyli na inkwizytorów, ciesząc się jednocześnie że są to prawdziwi łowcy demonów a nie Esomijcy wariaci.

-Cosik żywo tutaj... dobrze.-


Jeśli było tyle żywych osób to przynajmniej wiadomo, że ruch nie zamarł więc pieniądz w obrocie. Nawet ona, mimo niezbyt wielkiego doświadczenia, wiedziała jak ważne jest by nawet w trakcie wojny, ludzie kontynuowali swoje życie.

-Użyjemy wymówki, że z powodu ataku kultystów i ich prób przywołania demonów, każdy okręt wypływający musi zostać sprawdzony dokładnie w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów korupcji. Od deski do deski, czy ktoś nie ukrywa osób konszachtujących z wrogami kraju.-


Albo coś innego.

Można było wymyślić setki powodów.

-Sporządzę odpowiednie pismo i podetknę je Zahardowi pod nos jak tylko go znajdę.-
odparła z uśmiechem Laurie.

Carl westchnął.

-Ta... Już widzę radość celników z nowych obowiązków, konieczności grzebania się w górach papierów i... i...-
zmarszczył brwi.- I generalnie przy czymś taki rozlew krwi jest równie prawdopodobny co nagłe zaprzestanie prze El'Jango nazywania cię "donna".

Zakonnik uśmiechnął się radośnie, pełen ulgi a następnie spojrzał na Tsuki, wchodząc do holu gdzie strażnicy unieśli nawet lekko tarcze w nieformalnym salucie w stronę elfki.

-Mam dane trzech głównych handlarzy odpowiedzialnych za uszczuplanie naszych zasobów wojennych. I o ile dwóch to ostatnie dupki, trzeci jest nie tyle zachłanny co pod niewłaściwym wpływem.

-Czyyyli że co?-
Heishiro zmarszczył brew.

-Ten kupiec to Boris Kvazarevicz, szlachcic ze wschodniego Wislewu. Przybył tutaj ledwie miesiąc temu i nie zna do końca sytuacji naszej polityki wewnętrznej oraz stosunków z sąsiadami. Plus wierzy w solidarność szlachecką i w to że pozostała dwójka, hrabia Von Kirkwald oraz wielmożny Sarren z Westalii...

-Wcale nie wykorzystuje go jako pionka.-
dokończyła Laurie.- Sssłodko.

-Zaczniemy od niego skoro wieży w solidarność szlachecką to raczej wysłucha co ma do powiedzenia odpowiednik królowej małego państwa. Zdetronizowana, ale jednak nadal.-


Ziemie Klanu Wiru były może nie największe, ale na pewno należały do bogatszych terytoriów. Kiedyś, przed najazdem. I kiedyś znowu będą należeć do jej krwi.

-Co do tamtych dwóch... cóż, jestem pewna, że w przeszłości składali fałszywe donosy na konkurencję, ja sama chcę anonimowo zgłosić donos, że ponoć przemycają oni ciężarne kobiety do odprawiania mrocznych rytuałów. Trzeba będzie sprawdzić ich transporty...-


Hmm... a może wprowadzi podatek od głupoty? Im głupsi tym więcej płacą, zbankrutuje pewnie połowę kupców w mieście, ale ile złota popłynie do skarbca miasta!

-Hmm... Może wybierzmy jedno, ich statki tak czy siak zostaną sprawdzone jak tylko Lord Zahard postawi prafkę gdzei trzeba, po co jeszcze na nich donosić... ?-
zaczął Carl ale uniósł brwi gdy Laurie zachichotała diabolicznie, budząc do działania swoją wewnętrzną sucz.

-Potrzebne mi będę tylko nazwy ich statków towarowych.

-O bogowie.-
zakonnik przewrócił oczami, przeszedł przez hol i o dziwo, nie ruszył schodami na dół, jak do tej pory, ale na wyższe piętro.

Bycie oficjalnym kapelanem śledczym wiązało się chyba z kwaterą lepszą niż knitka nieopodal archiwów.

-Pozwólcie że najpierw podrzucę wam odpowiednie dokumenty na ich temat, potem wymyślicie jak najskuteczniej rzucić im kłody pod nogi.


Otworzył drzwi kluczem zdobne, dębowe drzwi. Heishiro zamarł.





-Em... Carl... ?- mruknął, kiedy zakonnik długim krokiem pokonał stosik pergaminów rozsypanych tuż za progiem.

-Tak?

-Ile już tu rezydujesz... ?

-Trzy dni.-
Carl przerzucił kilka opasłych tomów z szafki na podłogę i obejrzał się przez ramię.- A co... ?

-Cóż... Szybko się rozgościłeś.


Delikatnie mówiąc.

-Jestem całkiem pewna, że kładzenie książek na podłodze, tak samo zwojów, nie jest najbardziej przyjazne i bezpieczne.-


Łatwo coś rozlać lub nadepnąć na coś. Zdarzyło się jej, nie z książkami i zwojami, ale w dzieciństwie kilka razy rozlała mleko gdy, idąc po ciemku z kuchni, przywaliła w ścianę.

Im mniej się powie o tym jaką gapą była, tym lepiej.

Na pewno musimy postarać się by zrobić wszystkie procedury jak najbardziej nużącymi, dłużącymi się i upierdliwymi. Przykładowo, potrzebę posiadania trzech kopii potwierdzenia o opłacie ceł, dodatkowo potwierdzony lokalnie świstek papieru mówiący o legalnym pochodzeniu towaru by wiadomo kto uczciwie handluje.

-Więc... jakieś pomysły jak ich pognębić?-

Carl pokiwał nieprzytomnie głową, niby przyjmując do siebie uwagę na temat zaprzestania sortowania papierów wedle filozofii "pierwszej wolnej przestrzeni pod ręką" i z tryumfalnym okrzykiem wyciągnął spod jakiejś grubej księgi skórzaną, płaską torbę przewiązaną sznurkiem oraz zalakowaną czerwonym woskiem.

-Oto wasze dane wywiadowcze... Razem z dodatkiem na temat pewnego zakonu.


Laurie, znając obyczaj, złapała plik i otworzyła go na szybko, by następnie przejrzeć blisko dwa tuziny dość gęsto zapisanych kartek.

-Boris Kvazarevicz, Adolf Von Kirkwald i Giovani Sarren...-
zmarszczyła brwi.- Ale z tego co tutaj pisze, wynika że ci dwaj ostatni mają ledwie po transportowym karaku a Boris...

-Boris ma galeon.- Carl skinął głową.- "Chlubę Wissu". I jak pewnie się domyślacie, problemy logistyczne jego kolegów zniknęły z chwilą zawarcia z nim sojuszu handlowego.

Chwila ciszy i zastanowienia, przerwana prostym...

-Trzech kupców ma trzy statki? To nie są najwidoczniej zbyt bogaci.-

Nie wiedziała jak określić poziom bogactwa tutaj, ale słyszała o wielkich flotach kupieckich i rodach mających dosyć okrętów by, jeśli doszło do wojny, podwoić wielkość floty kraju gdzie zamieszkiwali!

Prywatyzacja była silna tutaj, na pewno silniejsza niż na Jadeitowych Wyspach. Nie dawali takich wpływów osobom nie będących w rodzie lub będących sojusznikami owego rodu.

-Przynajmniej mamy jakiś argument czemu tak zależy im na stosunkach z nim. Jak rozumie... byłoby wygodniej gdybyśmy postarali się ograniczyć zniszczenie mienia publicznego do minimum?-

-Wspominałem o tym...-
Carl przewrócił oczami.- Wiesz, kilkukrotnie. Mało rozwałki, mało zabitych i... ach, no tak... To ja oberwę jeśli uznasz że załatwienie tego w dotychczasowym stylu jest najlepszym rozwiązaniem wiec proszę cię, zaklinam...

-Tak, tak.-
Laurie skinęła głową.- Ej... Tutaj mam rozkłady ich dnia, ulubione miejsca na rozrywkę, opisy wszelkich brudów... Czy zakon kazał ich szpiegować, czy co?

-Nie. Nie zakon.-
skryba uśmiechnął się.- Straż Miejska Lantis z rozkazu Rady Kupieckiej. Von Kirkwalda i Sarrena podejrzewano o szpiegostwo handlowe. Mieli ich na oku więc my mamy teraz całkiem ładną bazę wywiadowczą.

Heishiro uśmiechnął się pod nosem.

-Pytanie tylko czy chcemy to załatwić uprzejmie, czy grozić im wiadrem ich własnego szamba... ?-
jego uśmiech wyraźnie sugerował ze to drugie bardziej mu odpowiada.

-Póki co będziemy uprzejmi i porozmawiamy z ich partnerem, tym miłym i nowym. Wyjaśnimy mu sytuację oraz poinformujemy, że jego partnerzy są podejrzewani o szpiegostwo handlowe oraz działania na rzecz osłabienia ekonomii Skuld, po czym jeśli ma rozum, postanowi się odciąć od nich by nie zostać pociągniętym.-

Wzruszenie ramionami ze strony elfki, która lekko się uśmiechnęła.

-A jeśli ma więcej rozumu w głowie niż przeciętne krzesło to szybko się połapie, że zawiązali ten sojusz by korzystać z jego statku i, gdy dojdzie co do czego, użyć go jako zasłony dla swoich działań. W końcu oni wszystko robili legalnie i nie wiedzieli nic o nieczystych praktykach ich nowego wspólnika.-

Całkiem dobre gdyby nie to, że tak w sumie, wystarczyło trochę pomyśleć by znaleźć motyw.

A to, że dostała informacje od Zakonu, wcale nie miał nic do rzeczy z jej "genialną" dedukcją. Wcale!

Czasami trzeba sobie podnieść samoocenę.

-Ta...-
Lurie uśmiechnęła się leciutko, przeglądając te dwie strony poświęcone właśnie Borisowi.- Hmm... I właśnie tutaj może być problem.

-Znaczy?-
Heishiro uniósł brwi, i nim kapłanka otworzyła usta, Carl zaśmiał się nerwowo.

-Cóż... Jest uprzedzony względem inkiwzycji. Generalnie. Miał styczność głównie z Esomijczykami i tak trochę... No ten...

-Sugerujesz że musimy go przekonać bez odkrywania tego z kim naprawdę współpracujemy?-
Heishiro założył ręce na piersi.

Zakonnik uśmiechnął się nerwowo.

-Doookładnie...

Laurie westchnęła.

-Cóż... Możemy się ku temu w jakiś sposób przygotować, ale z tego co tu widzę, jeśli nie jest w wynajmowanej przez siebie rezydencji, krąży pomiędzy torem wyścigów konnych, areną do walk rycerskich i stowarzyszeniem szermierczym.- dziewczyna zerknęła na Tsuki.- Przynajmniej nie ma nudnych zainteresowań.

-Ta...-
Heishiro zmarszczył nos.- Bogaty paniczyk lubiący obstawiać który koń wygra, kto pierwszy da sobie tępym mieczem przez łeb lub nienaostrzoną szpadą w...

-Nienienie!-
dziewczyna pokręciła głową.- On w tym wszystkim sam uczestniczy.

Aha. Robiło się coraz ciekawiej.

-Cóż, oznakę mogę zdjąć, nie będzie problemu. I zawsze mogę mu powiedzieć, że jestem luźno związana z Inkwizycją ze Skuld, nie esomijskim odpowiednikiem. Biorę zlecenia, które pozwalają mi polować na kulty związane z demonami lub skorumpowanych oficjeli.-


Przewróciła oczyma.

-W razie czego, zgarniemy obu kupców podejrzanych o działania przeciw Skuld i przytargamy ich do celi na, przepisowo możliwe, 48 godzin przetrzymania gdy prowadzone jest śledztwo.-


-Cóż, jeśli nie chcesz wpaść na niego na ulicy i zacząć gadać od rzeczy na temat swoich korzeń oraz plotek na temat jego koleżków, lepiej zaaranżować to w ciut bardziej przemyślany sposób.-
Carl przewrócił oczami.- Jakby co, Zakon może pomóc.

-Hmmm... cóż, chyba nie zostaje wielki wybór. Rzucę mu wyzwanie do pojedynku, żadnej stawki, jedynie porównanie naszych umiejętności.-


Zawsze coś.

-Jazda konno to nie moja specjalność, tak samo turnieje. A mieczem... umiem walczyć, nawet przyzwoicie.-

-Hmm...-
Carl skubnął swoją krótką, niezbyt gęstą bródkę.- To może się udać...

-O ile załatwimy to w sposób możliwie dystyngowany.-
dokończyła Laurie.- I wybacz Tsuki, jesteś wspaniała jako przełożona i wiem że wioska którą nam powierzą trafi w dobre ręce ale...

-Jesteś bezpośrednia.-
dokończył szybko Heishiro, nie chcąc mieć dwóch boczących się na siebie kobiet przy boku.- To dobrze. Mało która kobieta taka jest ale w tej sytuacji...

-Pojedynek musi zostać odpowiednio zainicjowany. Konwersacją. Ładnym strojem.-
Carl dołączył się do zbiorowego wysiłku wyjaśnienia Tsuki że wpadnięcie do klubu szermierczego i wyzwanie Kvazarowicza na miecze bez odpowiedniej gry wstępnej może okazać się... niewystarczające. Zakonnik przełknął ślinę.- Wiesz, bogata wyspiarska szlachcianka, odpowiedni... strój. Spotkanie na torze wyścigów konnych, odpowiedni dobór słów...

Oni sugerowali... sugerowali przebieranki, półsłówka i generalne wodzenie zagranicznego kupca za nos. Jej! Wojowniczce z Klanu Wiru, jego Dziedziczce i przyszłej władczyni sporego kawałka ziem na Jadeitowych Wyspach!

Długa, długa wiązanka przekleństw i obelg w jej myślach, które były wymierzone na wszystko co można.

-Załóżmy, że to zrobię... ubiorę się w kimono, po prostu nie wezmę pancerza. I pójdę... obstawiać wyścigi konne. Porozmawiam z nim i będzie walka. Żadnych bali. Żadnych... rozmów na temat mariaży.-


I widząc jak Carlowi otwierają się usta, szybko ucięła jego słowa.

-Na więcej, nie ma mowy. Zawsze mogę odstawić sprawę by inna osoba się tym zajęła.-


Laurie pokręciła głową, gdy Carl chciał zaprotestować, przez co w ostateczności zakonnik pokręcił głową i westchnął cicho.

-Cóż... Liczmy w takim razie na to że szorstka, egzotyczna ślicznotka która zna się na mieczach będzie dla niego dostatecznie interesująca żeby chcieć konwersować. Chociaż nie, chwila, on jest ze wschodniej tundry... Każda ślicznotka powinna go zainteresować.


Heishiro przewrócił oczami.

-Znaczy że ja mam robić za ochroniarza czy zniknąć... ?

-Dogadamy to znajdując Tsuki odpowiednią kieckę, która będzie pasować do Benihime zatkniętej za jej pas.-
odparła Laurie, łapiąc przyjaciółkę pod łokieć i ruszając w stronę drzwi.- Załatw nam trzy miejsca w loży na wyścigach i możliwość wejścia do tego całego klubu.

-Co ja?! Bileter jestem?!-
Carl zrobił urażoną minę i rozłożył ręce.

Laurie uśmiechnęła się pod nosem.

-On to powiedział, nie ja...

-Kieckę...-


Chwila ciszy.

-Mogę kupić kimono jeśli znajdziemy kogoś kompetentnego do wykonania go, ale nie założę tego co miejscowi uznają za suknię w jakiejkolwiek formie.-


Miała swoją dumę, do cholery!

-Wiesz, pamiętasz jak po zjedzeniu sushi z mojego brzucha...-
zamarła.- Nie, zakładam że tego nie pamiętasz. Ja sama nie jestem pewna czy to nawet faktycznie miało miejsce... Tak czy siak, znalazłyśmy tamtą uliczkę zaludnioną głównie przez twoich rodaków.

-Tak, ja to pamiętam.-
Heishiro nagle zainteresował się własnymi paznokciami.- Pomijając twoje deklaracje zbudowania drugiego pałacu Cesarza w Górach Popielnych i zapraszania wszystkich jak leci by się tam przenieśli, zrobiliśmy zaskakująco dobre wrażenie... ty zrobiłaś, pani.

Laurie uśmiechnęła się nerwowo.

-A to sushi... ?

-Nie wiem, Catwalk wykopała mnie z alkowy nie szczególnie bawiąc się w podawanie przyczyny.

-Cóż, tak długo jak to będzie porządne kimono, żadna nieudolna próba podrobienia ich przez miejscowych albo tworzenia karykatur przez rzekomych "geniuszy".-


Było wielu takich co niby mieli niesamowity talent i tworzyli różne dziwadła, które potem reklamowali jako najnowsze trendy. Obrzydliwe.

-Plan mamy, o tamtym zakonie, który mamy sprawdzić, możemy porozmawiać po tym jak zajmiemy się kupcami.-


Heishiro uśmiechnął się.

-Ale będzie zabawa...-
rzucił, pełnym nieszczerego współczucia głosem w stronę Tsuki.- Aż żałuje że z wami nie idę.

-Idziesz.- Laurie uśmiechnęła się okrutnie.- Ciebie też trzeba ubrać. Ochroniarz, pamiętasz?

Heishiro spojrzał z przerażeniem na swoją panią.

-Założysz swoją nową zbroję, będziesz miał przy czym się pokazać.-

I niewinne spojrzenie, lekkie wzruszenie ramionami po czym, z delikatnym uśmiechem, spojrzenie na Laurie.

-Za to ty ubierzesz się by wyglądać mądrzej niż normalnie wyglądasz, co będzie trudne, ale zrobimy z ciebie mojego doradcę. Nic nowego.-

Zaiste, nic nowego.
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
Stary 26-01-2015, 22:43   #293
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Petru przyglądał się z fascynacją zmieniającej się Ta'Vi. Siłą woli powstrzymał dłoń która miała wielką ochotę sięgnąć po rękojeść runicznej broni. Nie rozumiał tego co widzi, a to budziło ukrywającą się w nim agresję.

Swoją drogą, mógł teraz zrozumieć co Rulf albo Aust czuli gdy jego magiczne zdolności objawiły się płomieniami ogarniającymi znienacka jego dłonie...

- Nie mam niczego co by należało do chłopaków - powiedział, narzucając sobie spokój gdy spoglądał w niezwykłe oczy szamanki. - Austowi oddałem bomby, a cała reszta, z tego co mogłem mieć od M'kolla, była w plecaku, ten zaś straciłem... poza mapami - przypomniał sobie naraz. - Jedną z nich dostałem od M'kolla, ale to po prostu kopia, nie sądzę by przywiązywał do niej wagę. I było to dość dawno temu. Ceth, w tobie nadzieja - zerknął na druida.

W jakimś przebłysku zdał sobie sprawę z tego że NADAL nie wiedział jakie bóstwa wyznają mieszkańcy wsi. Może zamiast wiary w bogów praktykują kult duchów przodków, jak wosowie, ale śladów tego również nie dostrzegł w czasie spaceru po osadzie i to go martwiło. O co tu na demony chodzi?

- Daj tą mapę - odparła krótko Ta'Vii, nie zwracając szczególnej uwagi na nagłe napięcie mięśniu u Petru. - Nada się bardziej niż twój czerep, zwłaszcza że przy rytuale mógłbyś mieć wizje przeszłości, przynajmniej w tym konkretnym wypadku, a tych lepiej uniknąć w twoim przypadku.

Wzruszyła ramionami, przyjmując od tropiciela pomiętą mapę, rozkładając ją i oglądając z pewnym zainteresowaniem.
- Ręcznie rysowana a mimo to dość dokładna... Nieźle.

Następnie, ku zaskoczeniu siedzącej naprzeciwko dwójki, ułożyła papier rozłożony ponad ogniskiem, tak by środek mamy znajdował się bezpośrednio nad muskającym go językiem ognia.

O dziwo, pomimo dziwnego, poszarpanego dymu który zaczął unosić się znad kartki, sam pergamin nie zajął się ogniem, drżąc tylko od podmuchów ciepłego powietrza generowanych przez ognisko. Po kilku sekundach zaczął dosłownie podskakiwać nad płomieniem, wypuszczając z siebie coraz więcej tej dziwnej, ciemnej esencji.

Tropiciel zacisnął szczęki, słysząc komentarz na swój temat. Tym niemniej milczał. Jeśli istniała szansa że Ta'Vi pomoże mu znaleźć M'kolla czy Skuldyjczyków to gotów był na dużo więcej niż wysłuchiwanie jej złośliwości.

Po chwili zdał sobie sprawę z tego że niekoniecznie musiały być to tylko złośliwości. Kto wie, biorąc pod uwagę jego pochodzenie, co mogłoby wypełznąć pod wpływem magii szamanki. Co, albo kto, i jak bardzo mogłoby to być nieprzyjemne - zreflektował się spoglądając na odrastające w ekspresowym tempie pazury.

Niespecjalnie miał jednak czas się nad tym zastanawiać. Płomień lizał mapę z oznaczeniem zbiorników wody, ujęć i przeróżnych innych wskazówek ułatwiających przeżycie na Naz'Raghul - na tyle na ile tropiciele Palenque spenetrowali krainę wokół Miasta Światła. Była to wiedza zdobyta w nader gorzki sposób i okupiona licznymi ofiarami, sama zaś mapa - starannym kompromisem pomiędzy koniecznością zapewnienia jak największej dokładności poszukującemu pomocy, a obawą przed zdradzeniem zbyt wiele gdyby karta wpadła w niepowołane ręce. Dajmy na to, kultystów.

Petru wiedział ile jest warta ale nie pisnął ani słowa. To ciągle był tylko przedmiot, tak samo jak łuk, pancerz czy nawet runiczna klinga. Jeśli miał ją poświęcić by pomóc przyjaciołom, niech i tak będzie. Na razie jednak trzymał gębę na kłódkę i w skupieniu przyglądał się widowisku, zastanawiając się co Ceth o nim myśli. Staruszek pewnie więcej z tego rozumiał...

Albo i nie, biorąc pod uwagę jak z uniesionymi brwiami wodził wzrokiem pomiędzy nucącą coś szamanką a mapą.

Dym nad mapą zaś, o ile w ogóle był to dym, zaczął splatać się, zbijać i formować niczym bańka powietrza pod wodą, popychana i miażdżona gwałtownymi prądami morskimi.

Po kilku sekundach całość rozdęła się, jakby do granic możliwości, a następnie cofnęła gwałtownie w sobie i spłaszczyła do grubości kartki papieru. Brzegi dziwnej materii falowały, środek zaś był gładki niczym lustro.

Lustro, w którym zarówno Ceth jak Petru dostrzegli niewyraźne kształty. Kilka powyginanych drzew, trudnych do odróżnienia od ciemności zalegającej pomiędzy nimi. Zarośla. Krzaki.

Płomień.

Płomień, i siedząca przy nim, okryta płaszczem postać chroniąca się przed podmuchami wiatru.

Druid przełknął ślinę.
- Czy to...?

Jakby słysząc jego głos, postać drgnęła, poderwała się na nogi i obróciła wokół własnej osi.



M'koll.

Twarz przyjaciela mignęła Pelorycie tylko ułamek sekundy, nim nałożona na łuk strzała została pchnięta przez cięciwę prosto w to, co po drugiej stronie zwierciadła zobaczył zaskoczony zwiadowca.

Obraz eksplodował, odkształcając się przez sekundę na kształt grotu strzały. Ta'Vii wrzasnęła dokładnie w tej samej chwili i machnęła dłonią, zrzucając z ognia kopcącą się mapę.
- Sukinsyn… - jęknęła boleśnie, jedną dłonią zasłaniając oczy.

- M'koll, to ja, Petru! - krzyknął tropiciel, podrywając się na nogi nawet mimo tego że wiedział iż było już za późno.

- Ugaś mapę! - krzyknął do Cetha, ale sam przypadł do Ta'Vi, przeklinając się w duchu że zapomniał o tym jak M'koll może zareagować na zbyt wnikliwe próby podejrzenia go. Przyklęknął przy dziewczynie.
- Ta'Vi, co ci się stało? - możliwie łagodnie sięgnął do jej dłoni zasłaniającej twarz. - Pokaż oczy!

M'koll żył! Żył i miał się dobrze! Mimo całego niepokoju o Ta'Vi Petru poczuł ulgę tak wielką że z trudem powstrzymał się od podziękowania na głos Ojcu Słońce za Jego łaskawość i opiekę nad przyjacielem. Zamiast tego łagodnie spróbował odsunąć dłoń dziewczyny, spodziewając się bogowie jedni wiedzą jak okropnego widoku. Może atak zwiadowcy w jakiś sposób zranił szamankę?

Szamanka syknęła, dała Petru po łapach i skrzywiła się.
- Mogłeś ostrzec że to jeden z tych co trafiają muchę w locie… - mruknęła niechętnie, odejmując dłoń od twarzy. Z kącika jej lewego oka płynęła jakaś ciemna ciecz.

Na pierwszy rzut oka Petru uznał że to krew, i już był gotów rzucić się na dziewczynę z zaklęciami leczniczymi gdy ta prychnęła tylko gniewnie, poprawiając przekrzywioną opaskę na głowie.
- Dam sobie radę, uczucie bólu to jedno, faktyczna rana, drugie. Tutaj otrzymała po prostu bardzo realistyczną symulację strzały w oku...

Ceth, który z zaskoczeniem odkrył że mapa nie jest nawet ciepła, spojrzał na szamankę.
- Co to za czary...?

- Niecywilizowane - przedrzeźniła go Ta'Vii znów siadając przy ogniu. - Moje. Dobra, ilu jeszcze mam odszukać. Bo jeszcze jedna taka strzała w oko i stracę zainteresowanie pomaganiem wam, obojętnie od tego co ci obiecałam.

Jej ton pozostawił jednak sugestię że ponowne przekonywanie jej nie było jednak wykluczone z wachlarza możliwości.

- Nie wiedziałem czego się spodziewać - przyznał Petru i usiadł przy Ta’Vi, nieco uspokojony. - Czy ten ktoś dojrzy albo usłyszy kogoś obok ciebie? M’koll, Rulf… i Aust również - zerknął na druida, jakby spodziewając się że ten zaprzeczy iż półelf mógł przeżyć walkę - to wyśmienici tropiciele, czujni i bystrzy. Nie wiem czy przy następnej próbie nie będzie podobnie - powiedział z przygnębieniem. - Ale jeśli chłopaki zobaczyliby albo usłyszeli mnie… albo ciebie przemawiającą w moim czy Cetha imieniu - może by się udało! Ceth, wymyśl coś! Może są w pobliżu!
Palenquiańczyk był rozgorączkowany i pod wrażeniem. Nigdy nie słyszał o czarach jakie ujrzał przed chwilą. Jeśli Ta’Vi potrafiła w tak młodym wieku nauczyć się czegoś… czegoś takiego, to co będzie potrafiła za kilka-kilkanaście lat?

Druid pokiwał tylko głową, lekko tracąc rezon na wspomnienie tropiciela. Ta'Vii zaś przewróciła oczami, obserwując jak starzec zaczyna przerzucać rzeczy w swojej torbie, szukając czegoś związanego z pozostałą dwójką towarzyszy.
- Mogłabym nadać cieniowy wygląd któregoś z was, co do przemówienia, wszystko zależy od odległości... W przypadku tego twojego M'kolla musiał być najwyższej dwieście, trzysta kilometrów stąd bo najwyraźniej dosłyszał trzask ogniska. Im dalej, tym gorzej...

- A ile wysiłku by cię to kosztowało? - zapytał Ceth, nie podnosząc głowy znad torby.

- Trochę - szamanka wzruszyła ramionami. - Jednak przy następnej strzale w oko...

- Wiem, wiem, koniec współpracy. - w ręku druida pojawił się sztylet o szerokim ostrzu, obleczony w powypalaną skórę. Rękojeść była krzywa i ciut stopiona, ostrze ciemne od nagrzania w wysokiej temperaturze.

Ta'Vii z zainteresowaniem obejrzała otrzymaną broń.
- Piorun go trafił?

- Miałem go przy sobie stojąc wewnątrz kręgu przez który przepływała dzika energia. Na biodrze mam po nim wypalony ślad... Dostałem go od Rulfa gdy stwierdził że moje oganianie się kosturem od kultystów wygląda przynajmniej komicznie.

Ta'Vii dorzuciła gałązek do ognia.
- To który mówi? - zapytała krótko.

- Ja - powiedział Petru. - Bez urazy, Ceth, ale jeśli Rulf ma zareagować tak samo szybko jak M’koll to lepiej żebym to ja go wypatrywał i działał. Ale dostrzegam też inny problem - odwrócił się do Ta’Vi - jeśli tak bardzo jesteśmy rozrzuceni, musimy znaleźć punkt orientacyjny by wiedzieć gdzie się szukać...

- Mam! - strzelił palcami i spojrzał na Cetha - Wulkan. Czynny wulkan który widziałem po teleportacji! Dzień szybkiego marszu stąd był całkiem dobrze widoczny, choć wśród gór. Nie wiem ile mu podobnych jest w pobliżu - zakłopotał się i znowu popatrzył na Ta’Vi. - Chyba że znasz inne miejsca, na tyle okazałe by mogły służyć jako wskazówka. Albo by w inny sposób zlokalizować chłopaków.

- Będę cię prosił byś później … jeszcze raz odszukała M’kolla - dodał zacinając się i prosząco spoglądając szamance w powleczone czernią oczy. - Spróbuję powstrzymać go przed atakiem. Wiem że nie odwdzięczę ci się do końca życia, ale zrób to dla mnie, Ta’Vi.

- Spróbujmy wulkan… - mruknęła Ta'Vi, po raz kolejny przewracając oczyma. - Przodkowie, czemu ja się na to zgadzam...

Spojrzeniem uciszając Cetha, który już otworzył usta by to skomentować, umieściła sztylet ponad ogniskiem i ponownie pozwoliła by płomień okopcił go niemal w całości a następnie zaczął powoli przezeń przenikać pod postacią nieregularnych strzępków.

Strzępki te, powoli i z pewnymi trudnościami znów zbiły się w dziwną, cienistą masę która tym razem, dla odmiany, zbliżyła się do Petru i tym razem nie przybrała postaci lustra, ale raczej kuli która bez ostrzeżnia uderzyła w twarz Peloryty.

Efekt był podobny do podmuchu wiatru.

Przed oczami Petru pojawiły się mgliste obrazy, w jego uszach zaś... rozległ się znajomy głos.

- Nawiedzony z ciebie wariat, wiesz...?

- Spierdalaj - drugi głos był zachrypnięty, ale o wiele bardziej znajomy. - Ty i twoi koleżkowie.

- No dalej, poopowiadaj o Naz'Raghul. Wszyscy chcą posłuchać!

- Spierdalaj mówię...

- Hah! Głupi pijak! Ten idiota zdezerterował, wrócił do garnizonu i uparcie zaczął wciskać pułkownikowi że muszą go wysłuchać, że za południową granicą są całe hordy heretyków i że trzeba ratować jakąś dziewczynę, bo jest im potrzebna do jakiegoś rytuału! No dalej, poopowiadaj jeszcze o Pelorytach w Naz'Raghul, bagiennych krasnoludach i wróżkach. Nie chcesz? Może to rozwinie ci język...

Chlust. Następnie świst, jęk, głuche uderzenie. Potem kolejne. I kolejne. W międzyczasie dźwięk tłuczonego szkła i przewracanych mebli.

Kiedy obraz finalnie uformował się w coś zrozumiałego dla Petru, oczom tropiciela ukazało się coś podobnego do sali wspólnej w Pelanque. Były tam ławy, stoły, krzesła...

A przy długim blacie za którym ustawiono liczne butelki stał Rulf, obecnie trzymający za włosy jakiegoś wyrywającego się mężczyznę i walącego jego twarzą raz za razem o blat.

- Ty... skurwy... SYNU! - ryknął, odrzucając nieprzytomnego biedaka, przyjmując na twarz prawy prosty od kolegi sponiewieranego rozmówcy a następnie łamiąc nowemu napastnikowi rękę brutalnym blokiem.

Trzeciego z nagabującej go grupy kopnął w krocze, następnie rozbijając mu na twarzy butelkę. Czwartemu po prostu wbił trzymaną w ręku szyjkę głęboko w bark i zataczając się wrócił do kontuaru.

Sięgając po swój kufel, zamarł gdy po drugiej stronie blatu dostrzegł coś, co mogło być widmowym obrazem Petru.
- O kurwa... Delirka...

Czary Ta'Vi mogły być niedoskonałe na duże odległości, ale dla początkującego zaklinacza i kapłana jakim był mieszaniec, ocierały się o prawdziwy, cholerny cud. I nie chodziło tu o efekty pojawiające się w momencie zadziałania, ale tego że - jak Petru sobie uświadomił z nagłą jasnością - dziewczyna swą magią dotarła do miejsca nigdzie indziej jak w Skuld... Naprawdę nigdy się nie wypłaci Ta'Vi...
- Rulf, to ja, Petru! - ryknął czym prędzej, znając biegłość z jaką Skuldyjczyk wywijał toporkami. - Jest ze mną Ceth i Lu'ccia! Odpowiedz coś!!!

- O w mordę… - mruknął harcownik, pochylając się nad szynkwasem. - Gada...

- Razem z Cethem i Lu'ccią jesteśmy w siedzibie plemienia jeźdźców-nomadów wodza Wikmaka na północy Naz'Raghul, sojuszników Skuld. Wiemy że M'koll żyje i spróbujemy go odszukać, nie wiemy co z Austem ale spróbujemy go odnaleźć jeśli żyje. Potem ruszymy do Skuld!

Podpity mężczyzna zamurgał niepewnie.
- Nomadzi... Plemiona...? - trybiki w jego głowie chyba zaczęły działać. - Cholera, to chyba jednak nie są haluny... Gdzie wy...?

Zaczął, a następnie zaklął, gdy ktoś chwycił go za ramię. Petru nie znał się na prawach panujących w ojczyźnie swoich dawnych towarzyszy, ale odruchowo zadany cios tyłem głowy, który rozkwasił nos mężczyzny stojącego za Rulfem mógł mieć opłakane skutki.

Nieznajomy miał na sobie płaszcz, hełm i kolczugę, tak samo jak jego trzej stojący ciut z tyłu towarzysze.

Rulf westchnął, gdy zrozumiał swoją sytuację.
- W mordę...

Sekundę później trzech strażników miejskich siła rozpędu rozpłaszczyła go na ladzie, unieruchomiło rękę i zaczęło siłować się z kajdanami. Rulf uśmiechnął się mimo to, puścił Petru oko i szarpnął się gwałtownie.

Ostatnią rzeczą jaką Peloryta zobaczył nim obraz rozwiał się do reszty był wybijający szybę brodacz, wyskakujący z karczmy przez okno.

Z tyłu dobiegł go głos Cetha.
- Cholera, mogłaś uprzedzić że nic nie będę widział!
- Wizja się kończy, zaraz ci wszystko opowie...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 26-01-2015, 22:44   #294
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Mieszaniec wciągnął drżąco powietrze w płuca, ciągle zszokowany i zaskoczony tym co ujrzał jak i mistrzostwem zaklęcia Ta'Vi. Może i miało swoje ograniczenia - jak przedmiot związany z osobą ku której chciało się sięgnąć - ale...
- Sięgnęłaś do samego Skuld - sapnął, spoglądając w czarne jak polerowany węgiel, niezwykłe oczy szamanki. - Ta'Vi, to niewiarygodne...
- Rulf żyje - powiedział zwracając się ku Cethowi. - Ujrzałem go w karczmie w Skuld, trafił tam gdzie jego garnizon stacjonuje! Jego... wasi krajanie nie uwierzyli mu gdy opowiedział co się stało, ale mnie rozpoznał i usłyszał mimo tego że raczył się trunkiem. Nie wiem co zamierza, mam nadzieję że nic głupiego - powiedział marszcząc lekko brwi i siłą woli powstrzymując się od prośby by szamanka raz jeszcze przywołała jego obraz. Tak samo jak wcześniej siłą powstrzymywał się przed tym by chwycić harcownika i "przeciągnąć" go do namiotu. Wolał nie myśleć co by się stało i co by z nim zrobiła Ta'Vi, gdyby to przeżyła. Najpewniej urwałaby mu tę część ciała która wcześniej dostarczyła jej tak wiele radości.

Wraz z przyległościami.

- Posiadasz coś należącego do Austa? - zapytał druida, po czym znowu spojrzał na "Staruchę". - Nasz trzeci towarzysz... może być martwy - wydusił z siebie wreszcie. - Jeśli próba odnalezienia go może być dla ciebie niebezpieczna albo bolesna, to nie mam prawa cię o to prosić i nie będę.

Ceth odetchnął z ulgą.
- Cholera, martwiłem się że mogłem wysłać go na jakąś bezludną wyspę na środku oceanu lub co gorsza, poza Wordis... Dobrze, bardzo dobrze... Chociaż w sumie nie do końca, jeśli ten uparty drań dalej będzie rozgłaszał na prawo i lewo to co tu zobaczył. Mogą go uznać za szaleńca...

Ta'Vi zaś zamyślona machnęła tylko ręką na Petru, nie patrząc w jego stronę.
- Tak tak, jestem cudowna, nie ma co... Ale jeśli nie żyje, do potwierdzenia tego wystarczyć może nawet jego wspomnienie, myśl...

- Aaale? - Ceth wybudził się z lepkiego obłoku ulgi i spojrzał wyczekująco na szamankę.

- Nie wiem czy po prostu zobaczę ciemność, miejsce jego zgonu czy też jego, w niekoniecznie materialnej postaci. A że duchy niezbyt przejmują się prawami naszego świata, i jeśli zgon jakoś wpłynął na niego... Cóż...

Petru słyszał jak ojciec Valerian wspominał o nich kilkukrotnie. Duszach które nie mogły z jakiś powodów opuścić tego świata, uwięzionych na planie materialnych, nie rzadko szalonych. Mało która wola była dość silna by uporać się ze świadomością własnej śmierci.

Szaleństwo u takich nieszczęsnych zjaw zwykle następowało w ten czy inny sposób. Jedne odcinały się od otaczającego je świta, krążąc jak we śnie i nie dostrzegając ludzi, inne popadały w agresywny szał, upodabniając się do zwierząt.

Tropiciel odetchnął znowu. Nie posiadając niczego należącego do półelfa najpewniej byli skazani wyłącznie na sprawdzenie czy harcownik w ogóle żyje. A jeśli faktycznie jego dusza błąkała się, zamknięta na Planie Materialnym po zgonie w zrujnowanej świątyni…

Ojcze Słońce, miej miłosierdzie...

- Pozwól że znowu spojrzę na niego, chyba że ty, Ceth, tym razem wolisz - powiedział cicho, niechętnie, ale druid lepiej znał Austa a od tego mogło zależeć czy w ogóle istnieje szansa by go zlokalizować. - Pamiętaj - zapytaj czy orientuje się gdzie jest, jeśli może być że gdzieś niedaleko to wskaż wulkan jako miejsce ku któremu może się kierować - i pozostaje nam mieć nadzieję że ten sam widzieliśmy. Jeśli zaś Aust nie żyje… - wzruszył ramionami, ale gest w żaden sposób nie niósł w sobie obojętności. - Przekonamy się.

- On... On potrzebny będzie jako katalizator - ucięła wszelkie wywody Ta'Vii, znów wrzucając czerwone gałązki do ognia, oraz ku zaniepokojeniu Cetha, układając obok zwinięte w wałek futra, zupełnie jakby druid miał położyć się z głową w płomieniach.

Starzec uśmiechnął się nerwowo.
- No więc...
- Mapa nie spłonęła to ty spłoniesz? - rzuciła poirytowana szamanka. - Kładź się.

- Em... No już, już - Ceth spojrzał na Petru na zasadzie "szczęściarz jeden..." po czym ułożył się na wałku z futra, pochylił głowę nad ogniskiem i krzyknął, gdy Ta'Vii złapała go za kołnierz i pchnęła głowę na metalowy okrąg na którym wcześniej układała mapę oraz sztylet.

Niezbyt przejęta uniosła brew.
- Co, pali?
- Nie... Ale nabiłaś mi guza...

- Ty lepiej myśl o tym waszym towarzyszu. - odparła cierpko szamanka, siadając obok ogniska. - A ty Petru... Jesteś pewien że wolisz wersję z opcją rozmowy?

Lekko uniosła brew, patrząc wyczekująco na tropiciela. Znad twarzy Cetha zaczęły unosić się obszarpane smużki cienia.

Mieszaniec spoglądał ponuro na Cetha, podenerowany chyba podobnie jak staruszek, tyle że z odmiennych powodów. Bał się tego co ujrzy, nie tyle samego widoku co tego co on może oznaczać. Półelf... oberwał, bez wątpienia. Biorąc pod uwagę jak bardzo towarzysze zostali rozrzuceni, dotarcie mu z pomocą na czas mogło być niemożliwe.

A możliwe że i tak było już za późno...

Potrząsnął głową i odetchnął głęboko.

"Pelor jest pierwszym wśród równych, bez Jego światła nic nie jest możliwe."

- Jeśli przeżył, muszę z nim porozmawiać - powiedział zdecydowanie.

Przygotował się psychicznie na znajomy widok, nawet jeśli miałby to być obraz podobny do tych z nawiedzonego wąwozu w drodze z wioski wosów do Magicznej Doliny. Przez krótką chwilę pomyślał o Elii i jej podopiecznych w Dolinie. Miał wielką nadzieję że przeżyli atak kultystów, tak samo jak Buri-Ghkan i jego ludzie - starcie z nieumarłymi.

- W razie czego, krzycz.- Ta'Vii uniosła dłonie nad ognisko, przymknęła oczy i po chwili kula cienia znów objęła twarz Petru, tym razem jednak otaczając go mroczną ciszą.

Żadnych słów, żadnych dźwięków, nawet mglistych obrazów z odległych miejsc.

Po kilkunastu sekundach Petru prawie podskoczył, gdy gdzieś niedaleko rozległ się płacz dziecka. Silny. Ciemność dookoła natomiast, zaczęła przybierać mniej więcej kształty ścian.

Niskich ścian.

Małego domu.

Kiedy tropiciel przywyknął do tego dziwnego stanu, całość zaczęła mieć dla niego chociaż śladowe ilości zrozumienia tego co widzi. To był dom. Krążyły po nim liczne, niskie postacie zbyt zajęta żeby dostrzec cień, gdziekolwiek by się on nie znajdował.

Były też słowa, słowa których Petru nie znał. I otoczona dziwnymi, smukłymi postaciami kołyska. W niej, płakało dziecko. Nim jednak obraz wyostrzył się na tyle, żeby mieszaniec mógł dostrzec jakieś szczegóły, wszystko zniknęło.

Ta'Vi zmarszczyła brwi.
- Em...

Ceth spojrzał to na szamankę, to na towarzysza.
- No i? Co widziałeś? Nie było krzyków, co uznaję za dobry znak...
- Ceth...
- Tak?
- Lepiej wyjmij czerep z ogniska.

Petru siedział przez chwilę w milczeniu, ledwo pamiętając by w ogóle oddychać. Wielu rzeczy się spodziewał, ale czegoś takiego...
- Nie wiem - powiedział wreszcie bezradnie, jak już mu się od dawna nie zdarzyło. - Nie wiem co to było i co oznacza...

Dopiero wtedy spojrzał na druida i ruszył zadek by pomóc mu ratować tlącą się łepetynę. Gdy wrzaski ucichły i Aep Craith wrócił do stanu umożliwiającego wysłuchanie go opowiedział co ujrzał. Możliwie jak najdokładniej.
- Aust był półelfem - dodał, gdy opisywał sylwetki otaczające kolebkę. Obrócił się spoglądając to na Ta'Vi, to na Cetha. - Czy to może znaczyć że, bo ja wiem, odrodził się? W... tym dziecku? Czy to jakieś jego przedśmiertne majaki?

Ceth, wciąż śmierdzący spalenizną, pokręcił powoli głową.
- Cholera... On mówił coś że jego rodzina wierzy w dalsze życie po śmierci ale to... to...

- Jest możliwe. - odparła Ta'Vii, z cichym westchnieniem opadając na pobliską stertę futer i sięgając po pobliski kielich. - Jeśli szukałam jego duszy, a znalazłam... To coś, nie wiem coś ty tam widział, należy zakładać że ona tam była.

- Mi to ze słuchu przypomina niziołki... Elfy zwykle nie budują domów w sensie stricte a gnomy nie są takie chude. Ech, cholera. Nie wiem co o tym myśleć.

- Cieszcie się.- szamanka znów wzruszyła ramionami. - Podobno po reinkarnacji człowiek ma taki reset, zachowuje pewne odruchy, charakter i tak dalej, ale generalnie zaczyna od nowa. Reinkarnacja w psa zaś... Niezbyt mądry pomysł ładować ludzką świadomość do tej skołowanej łepetyny. Ale jak kto woli.

Ceth wydął usta.
- Szlag... Chociaż po prawdzie, bałem się że będzie gorzej.

Petru siedział i słuchał, nie wiedząc czy cieszyć się, czy smucić. Otrzymał właśnie dowód na wędrówkę dusz i mógł jedynie przypuszczać z jakim zainteresowaniem ojciec Valerian przyjmie jego opowieść kiedy powróci do Palenque. A to przypomniało mu o...
- M'koll - mruknął, zorientował się że zrobił to na głos i podniósł wzrok na szamankę. - To znaczy... dziękuję - powiedział miękko, z uczuciem. - Aust zginął i pozostaje nam się cieszyć że się odrodzi, a nawet nie mogłem przypuszczać że się o tym przekonam, dzięki tobie. Mam ostatnią prośbę - pokaż mi M'kolla. Może zdążę z nim porozmawiać. A jeśli istnieje ktoś kto po takiej katastrofie jak teleportacja na ślepo jest w stanie zorientować się gdzie się znajduje i znaleźć drogę, to właśnie M'koll…

Szamanka zamrugała.

Następnie uniosła dłonie, wygięła palce niczym szpony i zadrżała na całym ciele, ściągając przy tym wargi i nadymając policzki.

- ARGH! - wydała z siebie w końcu wściekły krzyk, i sprawiając że Ceth odruchowo cofnął się do tyłu. Ta'Vizaś prychnęła gniewnie, i do pełnego efektu brakowało tylko pary buchającej jej z nosa. - Daj takiemu palec, upieprzy ci rękę! Szlag mnie zaraz jasny trafi! Wiedziałam że będą z wami same, pieprzone problemy!

Nie przerywając jednak tyrady, zabrała ostatnie z uszykowanych gałązek i zaczęła układać je dookoła ogniska. Po chwili zmrużyła oczy.

Ceth przełknął ślinę.
- Em... Tak?

- CZEMU JESZCZE NIE MAM W RĘKU MAPY?!

Krzyknęła, sprawiając że obaj mężczyźnie podskoczyli nerwowo na dźwięk jej głosu. Druid rzucił się do swojej torby i wyrzucając wszystko ze środka wydobył lekko okopcony kawałek pergaminu.
- Mam...!

- No! - dziewczyna gniewnie wyrwała mu z ją ręki, kładąc na rusztowaniu. - Petru, gęba nad ognisko. Migiem!

Tropiciel sumiennie zapisał w pamięci konieczność napomnienia Cetha aby ten trzymał Lu’ccię z daleka od Ta’Vi. Jeśli obie panie na siebie trafią, to przy charakterku szamanki epicka awantura była nie tyle prawdopodobna, co pewna. I nie wiadomo czym mogła się skończyć.

Milczał, dając dowód że przynajmniej czasami wie kiedy trzeba trzymać pysk zawarty na kłódkę. Zamiast tego przygotował się i nastawił psychicznie, by zareagować nim już zaalarmowany M’koll wypuści strzałę. Posłusznie czekał, choć niecierpliwość go paliła.

Znów to samo. Materialny cień, rozmycie otoczenia, długa chwila niepewnego czekania.

Kiedy obraz dookoła Petru znów zaczął się klarować, pierwszą rzeczą jaką Peloryta dostrzegł był ogień, przy którym siedziała zgarbiona postać... Zgarbiona postać, która jakby wiedziona instynktem, poderwała się na równe nogi, wyciągając strzałę z kołczanu na plecach.

Obok, ale jednocześnie jakby z daleka, tropiciel dosłyszał głos siedzącej nieopodal Ta'Vi.
- Tylko nie to...

Cięciwa zatrzeszczała, gdy M'koll nałożył nań strzałę i naciągnął, aż do ucha.

- M'koll! To ja, Petru...! - strzała przemknęła ze świstem tuż obok głowy mieszańca. - … nie strzelaj?

Najlepszy zwiadowca w Palenque bardzo powoli opuścił łuk.
- Co do...? - wymamrotał, przekrzywiając głowę. - Petru...?
- Tak! Oprócz Austa, wszyscy żyją, wraz z Cethem i Lu'ccią jesteśmy u nomadów na północnym wschodzie Naz'Raghul! U wodza Wikmaka! Gdzie ciebie wyrzuciło?!

M'koll, wciąż niepewny tego z czym ma do czynienia, niechętnie opuścił łuk.
- Daleko. To pewna... Jest tu zimno, na północy widać śnieg a mimo to tutejsi ludzie łażą w samych koszulach... O tym że Naz'Raghul traktują jak słowo tabu, nie wspomnę... Co z resztą? Widziałem jak Rulfa zassało w powietrze, Austa... Austa nie widziałem od jego popisu z granatami w tamtej podziemnej świątyni...

- Jak nazywają się tamci ludzie?! Aust nie żyje, ale Rulf dzięki łasce Ojca Słońce jest w Skuld i wie co z nami, a ja, Ceth i Lu’ccia jesteśmy wśród nomadów Graniczników wodza Wikmaka na północnym-wschodzie - Petru powtórzył, wolniej i wyraźniej, bo nie wiedział ile poprzednio zwiadowca usłyszał. - Będziemy szli do Skuld, zapewne Przesmykiem Granicznym. Kieruj się do Skuld, będę cię szukał! - mimo ogromnej ulgi i radości Peloryta był skupiony na tym by wyzyskać każdą sekundę kontaktu. - Jakie nazwy usłyszałeś od tamtych ludzi?!

- Większość nie rozumie wspólnej mowy - odparł M'koll gdy obraz zaczął się powoli rozpływać. - Gadali coś o atamanie, to chyba ich wódz... Cholera, niewyraźny się robisz.

Obok rozległ się głos Ta'Vii.
- Jest cholernie daleko, zaraz stracę kontakt... Powiedz co musisz i koniec, obojętnie czego ci nie obiecałam, nie będę okupywać tego tygodniową migreną i krwawieniem z nosa...

- Zmierzaj do Skuld, niech Pelor cię prowadzi, znajde cię. Zaklęcie się kończy - ostrzegł tropiciel i ruchem ręki dał znać by Ta'Vi przerwała koncentrację.

- I co? - Ceth spojrzał wyczekująco na Petru kiedy cień opadł z jego twarzy.

Generalnie, dokładne powtórzenie słów M'kolla nie było dla peloryty szczególnie trudne, zwłaszcza że aż tak dużo ich nie było. Ta'Vii, wciąż poirytowana tym wszystkim, zaczęła zagaszać ogień, chować do skrzyni składniki potrzebne do rytuału a z jej oczu spłynął cień, zastąpiony gniewnymi błyskami.

Stary druid zaś, westchnął.
- Cóż, szczęście w nieszczęściu, przynajmniej nadal ten sam kontynent...
- Znaczy? - szamanka rzuciła mu cierpkie spojrzenie. - Męczyłam się żebyście mogli pogadać z kimś w Krevhlod?

- Lepiej, na ziemiach Sojuszu Wislewskiego - odparł krótko Ceth, kręcąc głową. - Opis się zgadza. Chłód, odporni na niego miejscowi, fakt że Naz'Raghul traktują jak przekleństwo albo coś podobnego... No i atamani. To tam wojennych wodzów plemienia nazywa się w ten sposób.

- Co kraj to obyczaj - mruknęła rozdrażniona Ta'Vii.

Ceth spojrzał najpierw na dziewczynę, potem na Petru i finalnie wstał, otrzepał się, wymamrotał coś na pożegnanie i wyszedł z namiotu, zauważalnie przyśpieszając kroku na zewnątrz.

Ta'Vii, nie odwracając się w stronę Petru, prychnęła.
- Wciąż tu jesteś.

- Zgadza się - przyznał Petru. - Proponuję masaż, a kiedy się odprężysz podziękuję ci odpowiednio, a i na ból głowy czy krwotok spróbuję poradzić. Jesteś wspaniała, możesz sobie machać ręką na moje słowa, ale chcę żebyś wiedziała że doceniam co zrobiłaś.
Jego ulga była tak wielka że gotów był znosić nawet humory Ta'Vi. M'koll i Rulf żyli i wiedzieli też o nich. Łaska Lśniącego Boga była z nimi.
- Pozwól mi z sobą zostać - powiedział łagodnie.

- Jestem w nastroju na coś innego niż masaż - odparła, wstając i podchodząc do skrzyni. - Jestem zła. Bardzo zła. I wierz mi, nie chcesz zbliżać się do mnie wtedy w żadnych okolicznościach, w szczególności w takich o jakich pewnie teraz myślisz...

Uśmiechnęła się pod nosem.
- Chyba że masz dość odwagi zrobić coś, czego wstydzić będziesz się do końca życia. - odwróciła się, w rękach trzymając... linę. Z sadystycznym uśmiechem napięła ją, unosząc brew.

Mieszańcowi opadła szczęka. Dopiero po naprawdę długiej chwili odzyskał jasność umysłu. O tyle o ile, bo prosty tropiciel za diabła nie potrafił się domyślić co dziewczyna ma na myśli.
- Po prawdzie chciałem cię przytulić, poleżeć z tobą i pogadać - powiedział powoli, wpatrując się w linę. - Wysmaganie cię po tyłeczku, danie się związać czy co tam zamierzasz z tym sznurkiem, nie wpisywało się w moje plany, co najwyżej dobranie się do twych krągłości, jak ci już złość przejdzie. Ale… co mi tam, może być interesująco - uśmiechnął się szeroko.

Miał tylko nadzieję że przeżyje upodobania szamanki...


Gdy do profesjonalnie zaciągniętych na ciele mieszańca więzów dołączył pas krępujący nogi, a Ta’Vi z rumieńcami podniecenia na twarzy jęła rozpalać świece po bokach które czemuś umknęły uwadze Petru, ten warknął, czując jak zniewolenie budzi w nim bardziej ognistą i złowrogą część dziedzictwa; na pewno nie tą rzekomo niebiańską. Ta’Vi przyklęknęła przy nim ze świecą w dłoniach, z uwagą obracając ją i obserwując mięknący wosk, nim ze złowieszczym uśmieszkiem spojrzała na swą ofiarę. Petru odpowiedział warkotem rodzącym się w głębi jego gardła.
- Warczysz, piesku? - wydyszała kobieta i smagnęła go rzemieniem. Tropiciel targnął się w więzach.

Ból nie był problemem przy jego grubej skórze, uwięzienie również. Jeśli już to bał się tego co zrobi z Ta’Vi gdy będzie miał ją w swojej mocy.
- To z ochoty na myśl o tym jak przełożę cię przez kolano i obiję tyłek - warknął, napinając mięśnie aż udręczona lina skrzypiała. Oberwał za to jeszcze raz.

Będziesz miała szczęście jeśli w ciągu najbliższego tygodnia usiądziesz na dupie.

Płaskowyż dzisiaj naprawdę nie będzie spokojnym miejscem…
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 02-02-2015, 20:45   #295
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Buttal


Resnik nerwowo obserwował obraz powoli klarujący się ponad kryształem. Na plecach czuł spojrzenia wszystkich obecnych w pomieszczeniu towarzyszy oraz gorąc potencjalnego gniewu Belegarda, jeśli staremu krasnoludowi nie przypadnie do gustu pomysł wciągnięcie w ich sprawy zagranicznych magów.

-No? Co jest? Słychać mnie!- nawet Marius podskoczył gdy z zamazanego obrazu dobiegł lekko poirytowany, męski głos.- Co to znowu za szmelc, na wszystkie demony piekieł! Nic nie widzę! Tutaj Nadrektor Redman!

Buttal przełknął ślinę.

-Em… Halo? Tutaj wysłannik nadzwyczajny Kompanii Handlowej Hejn Mynt, Buttal Res…

-Wiem, wiem! Już mi powiedziano coś za jeden! Nadzwyczajnie niekompetentny. Czego ty używasz że odrobina magii w powietrzu sprawia że po mojej stronie mam permanentne wyładowanie energii które za chwile pizgnie?!

-Em… Kryształ komunikacyjny.-
Buttal bezwiednie podrapał się po brodzie.- Ale ja nie o tym… Chciałem w imieniu Hejn Mynt poprosić Uniwersytet w Ironbridge o pomoc. Magowie cienia w sposób mało finezyjny próbują przeszkodzić nam w porozumieniu… Em?

Krasnolud zmarszczył brwi, słysząc po drugiej stronie kilka podniesionych głosów.

-O czym on bredzi… ?

-Cholera, to jednak krasiek jest, no nie? Im trudno namieszać we łbach…

-Ty, a może pijany?

-Cicsza, cisza do cholery!-
głos osoby z którą Buttal rozmawiał do tej pory zdominował przestrzeń po drugiej stronie, by następnie uspokoić się nieco i odchrząknąć.- Proszę o wybaczenie… Więc, panie Resnik, czy jest pan pewien że osobniki które dopuściły się ataku na pana osobę były magami cienia? Wedle naszych danych…

-Tak, to na pewno byli magowie cienia.-
Marius pochylił się do przodu, mrużąc oczy przy próbie zobaczenia czegokolwiek w nieczytelnym obrazie.- Mam tutaj… specjalistę, który ich przesłuchał. Było wszystko. Księga czarów z cienistymi zaklęciami, zmiana ciała w ciemną esencję po śmierci i…

-Z kim ja rozmawiam do jasnej cholery?!


Buttal zerknął na hrabiego, wzruszył ramionami i nabrał tchu.

-Z moim gospodarzem który zapewnił nam bezpieczne schronienie. Hrabia Marius Maudrel.

-Ach.-
obraz zadrżał na to jedno, krótkie słowo.- Middenlandczyk…

-Middenlandczyk który nie przejmując się za bardzo polityką zagraniczną swojej ojczyzny, gości u siebie Baledorską delegację.-
zauważył Maudrel, przewracając oczami.- Więc szybko, proszę się zdecydować czy kończymy tą konwersację teraz czy będziecie w stanie zaakceptować „szkopka” jako ewentualnego partnera w interesach?

Dłuższa chwila ciszy która nastała po drugiej stronie magicznego kryształu sprawiła że Buttal zdążył rzucić jeszcze okiem na stojacego obok Torrgę i Dłofa, by finalnie odetchnąć gdy głos Nadrektora znów wywołał wibracje obrazu generowanego przez magiczne ustrojstwo.

-Cóż… Tak więc jak próbowałem powiedzieć nim tak nieuprzejmie mi przerwano, wedle danych naszej uczelni oraz licznych, sprzymierzonych z nami organizacji, wszyscy magowie cienia zostali albo spacyfikowani, albo przygarnięci i indoktrynowani przez kapłanów Olidamary. Czy jest pan pewien że napastnikami byli magowie cienia?

Buttal skinął głową, sam nie wiedział dlaczego.

-Tak. Co prawda nie byli to jacyś niesamowici mistrzowie, ale jak najbardziej adepci. Adepci mający za zadanie wesperzeć Tancerzy Cienia chcących nas zabić. Ci których zdołaliśmy pośmiertnie przesłuchać, wyjawili nam że jest ich więcej. Znacznie więcej. Cała organizacja cierpiąca co prawda na problemy z płynnością finansową, ale jednak…- brodacz uśmiechnął się nerwowo.- Ktoś podobno sporo im zapłacił za moją głowę…

-Hmmm… To wszystko brzmi bardzo poważnie. I niepokojąco
.- nadrektor wydawał się szczerze zatroskany.- Wiele lat temu magowie cienia byli dość potężni by targnąć się na życie kilku monarchów, w tym króla Conlimote. Wtedy wszystkie katedry magiczne otrzymały jeden, krótki rozkaz… Eksterminować wroga. Cicha wojna która się wtedy zaczęła kosztowała życia zbyt wielu ludzi…

Buttal przełknął ślinę, sporo ryzykował ale w sumie co miał do stracenia?

-Wojna to okropna rzecz… Zwałaszcza jeśli poświęcenie walczących miałoby pójść na marne…- zaczął, dość ostrożnie.- Zwłaszcza że wasz dawny wróg dał radę przetrwać… Przetrwać i zebrać dość sił by częściowo ponowić dawny proceder.

Krugan spojrzał najpierw na Buttala, po czym wyczekująco zerknął na kryształ.

W końcu mistrz Redman odezwał się ciut mocniejszym głosem.

-Cóż, w zaistniałej sytuacji muszę zwrócić uwagę na pewien mały szczegół… Wspomniałeś, panie Resnik, że udało wam się przesłuchać zamachowców pośmiertnie. Co dokładnie miał pan na myśli?

Kurier uśmiechnął się nerwowo.

-Mamy tutaj… nietypowego sojusznika.

-Nekromantę?

-Em… Nie, panie nadrektorze. Wampira.

-Och.

-Krasnoludzkiego wampira.-
słysząc nagłą ciszę po drugiej stronie Buttal zaryzykował rozwinąć myśl.- Ale w pełni cywilizowanego. Próbuje pomóc w modernizacji zachodniego Middenlandu no i wychodzi na to że tak trochę należy do niemal antycznego klanu który był współzałożycielem naszej linii królewskiej… I pije byczą krew.

Redman odchrząknął.

-Chodzi o ten fikuśny drink z sokiem pomidorowym i…

-Nie.


Po dłuższej chwili nadrektor odzyskał język w gębie.

-Cóż… W zaistniałej sytuacji, oprócz Mistrza Katedy Ognia Flambee, wyślę też mistrza Flicka z Katedy Komunikacji Post Mortem. Tak na wszelki wypadek…

Buttalowi trochę opadła szczęka.

-P… Pomożecie?

-Tak. I o ile normalnie policzylibyśmy sobie za tą pomoc naprawdę przyzwoitą sumę, zistniała sytuacja nakazuje nam zapomnieć o ewentualnych kosztach wobec nieciekawych perspektyw jakie mogą nastąpić jeśli nie podejmiemy stosownych kroków.


Maudrel opadł na pobliski fotel, blady z ulgi.

-No nie wierzę własnym uszom… Pozostaje nam tylko ustalić możliwie najkrótszą drogę z Ironbridge do Drakendorfu i… SZLAG!- hrabia podskoczył, krasnoludy zebrane dookoła kryształu cofnęły się o krok a powietrze na środku pomieszczenia eksplodowało magiczną energią, by następnie uformować się w coś przypominającego rozdarcie w czasie i przestrzeni.

Ze środka wyszedł wysoki, ubrany na czerwono mężczyzna o rudych włosach. Kostur który trzymał w dłoni był okopcony, pokryty sadzą oraz odkształcony tu i tam, jakby od wysokiej temperatury. Wieńczyła go konstrukcja podobna do obramowania pochodni lub koksownika.




-Flamblee.- przedstawił się krótko.- Słyszałem że macie kłopoty.


Jean Battiste Le Courbeu


Te mniej bogate części miasta, z którymi Jean nie miał okazji zapoznać się do tej pory, okazały się znacznie bardziej zdatne do życia. Ulice roiły się od przechodniów, będąc zupełnym przeciwieństwem okolic pałacu a i Gwardia Królewska zniknęła z pola widzenia, zastąpiona przez standardowych strażników miejskich, równie zajętych poszukiwaniem przestępców co tłusty kot polowaniem na myszy.

Czasami się zdarzało, ale bardziej na zasadzie „głupia mys wlazła mi w łapy” niż czegokolwiek innego.

Nawet główny rynek dzielnicy śródmiejskiej przypominał coś co za równo Jean i Seravine znali chociażby z A’loues. Z tą różnicą że brakowało tu popularnej różnorodności etnicznej typowej dla takich dużych przybytków handlu. Żadnych Amirathczyków zachwalających swoje zioła, ani jednego Middenlandzkiego bubka z beczkami piwa, o włochatych handlarzach z Krevhlod nie wspominając.





Tylko elfy, skąpane w pomarańczowych promieniach powoli zachodzącego słońca. A i nawet pośród nich trudno było szukać ogorzałych przedstawicieli leśnych plemion, wyższych o głowę zwiadowców czy wychudzonych elfów słonecznych.

Jednocześnie, sami mieszkańcy byli tego świadomi.
Dwie elfki, tak na oko już po trzysetce, wędrowały pomiędzy straganami, narzekając znudzonymi głosami.

-Ech, mój mąż znów będzie narzekał że obiad jest bez smaku. Stary głupek a grymasie jak dziecko…

-Mój to samo, ale co ja mu poradzę że na targu ostatnimi czasy już nawet o sól trudno?-
pokręciła głową i zerknęła na stojącego przed jednym ze straganów, białowłosego mężczyznę z ciut zafrasowaną miną. Uśmiechnęła się, trąciła koleżankę biodrem i podeszła do egzotycznego nieznajomego.- Może w czymś pomóc… ?

-Em.-
elfk podskoczył, obrócił sie na pięcie i uniósł brwi na widok dwóch zaciekawionych niewiast.- Co? Nie! W sensie… Dziękuję pani bardzo, ale po prostu nie mogę zrozumieć jakim cudem tutejszy targ jest taki… Biedny!

Elfka zaśmiała się niemal po macoszemu i puściła koleżance oko. Sam Jean zaś uśmiechnął się w duchu, gratulując sobie takiego przebrania a nie innego. Strój, karnacja, nawet kolor włosów działały na lokalne mężatki niczym lep na muchy.

Do tej pory dowiedział się już o nagłym zwiększeniu podatków od każdego mieszkańca, przy jednoczesnym braku jakichkolwiek dozorców zajmujących się ściąganiem pieniędzy od wierzycieli, pierwszym od wielu lat powołaniem milicji miejskiej w obrzeżnych dzielnicach bo wszyscy żołnierze i zawodowi strażnicy zostali wezwani do pałacu, a i o pałacowym przewrocie usłyszał głównie tyle, że z perspektywy prostych mieszczan była to raczej mała zmiana w tle niż wielki wpływ na ich codzienne życie.

Szczęśliwie, przystojniakowi ze wschodnich miast zdobywanie informacji nei przychodziło szczególnie trudno, o ile w otoczeniu informatorki nie kręcił się zazdrosny mąż.

Tak czy inaczej, obie elfki porozumiały się wzrokiem a potem skupiły na Jeanie.

-Widzę że pan nie jest stąd.- zauważyła ta wyższa, o długiej szyi.

-Em… Poniekąd. Swego czasu mieszkałem w Sivellius ale potem sprawy rodzinne zmusiły mnie do wyjazdu na wschód, w góry…

-Aaaa. Pogranicznik
.- ta niższa, o przyzwoitym jak na elfkę biuście, konspiracyjnie mrugnęła do koleżanki.- Rozumiem że u was łatwiej jest o egzotyczne towary których u nas tak brakuje, mój piękny panie.

Jean uśmiechnął się niepewnie, całkiem dobrze odgrywając speszenie.

-No tak. Wydaje mi się to poniekąd oczywiste. Brak zagranicznych handlarzy w stolicy jest z mojej perspektywy czymś…

-Okropnie męczącym.-
dokończyła ta wyższa, wzdychając głośno.- Ale niestety, większość spakowała manatki i wyjechała gdy tylko w życie weszły nowe podatki. Mówiono że dodatkowe koszta życia w mieście mocno uderzyły w nas, zwykłych obywateli, ale wszyscy nabrali wody w usta gdy kupcy handlujący zagranicznymi towarami zobaczyli listę dwudziestu nowych praw podatkowych dotyczących ich towarów.

-Oj tak.
- cycata skinęła głową.- Najpierw uciekli nie-elfy. Pamiętasz Al-Quazara. Miły, młody człowiek. Wiał gdzie pieprz rośnie, dosłownie! Okazało się że sprzedając nam swoje przyprawy, musiałby jeszcze dopłacać do całego interesu. Kiedy zniknęli wszyscy kupcy zza granicy, weszły kolejne prawa, tym razem nakładające niemożliwe cła na miejscowych, ściągających towary z innych krajów.

Jean zasępił się, marszcząc brwi.

-To bardzo dziwna polityka, tak bić po własnym handlu międzynarodowym…- gnom, tudzież elf, uniósł brwi gdy obie eflki zaśmiały się ze szczerym rozbawieniem.

-Równie ładny co łatwowierny!

-Uroczy.-
wyższa uśmiechnęła się z pobłażaniem.- Oczywiście że to szkodliwa polityka, ale gdyby mieszkał pan tu na stałę, odkryłby tak zwaną rotację. Na każdego dobrego, rozsądnego arystokratę na tronie, przypada przynajmniej jeden głupi, całkowicie wywracający stolicę do góry nogami. Poprzednia królowa promowała rozwój, handel i politykę współpracy z innymi rasami, dbając jednocześnie o to żeby nikt nam na głowę nie wlazł. Nowy król zaś próbuje wszystkim udowodnić że elfy poradzą sobie ze wszystkim same.

-Jednocześnie pozwalając by na łeb wlazł mu najwyraźniej jego brat i w skrajnym przypadku, zagraniczni najemnicy.-
pomyślał Jean ale nie wypowiedział tych słów na głos, uśmiechając się do dwóch rozmówczyń.- Czyli rozumiem że to przybycie gnomiego ambasadora do pałacu to krokm w lepszą stronę.

Obie niewiasty uniosły brwi.

-Gnom? To on jest gnomem?

-Słyszałam plotki że wyprawił jakiś nieprzyzwoity bankiet, ale nic po za tym.

-Zdefiniuj „nieprzyzwoity” moja droga.

-Em…-
cycata odchrząknęła, ciut zawstydzona.- A czy to ważne? Podobno już wyjechał.

Jean uśmiechnął się i pokłonił uprzejmie, rozkładając przy tym ręce w geście nauczonym go przed wyjściem przez Aegnora. Podobno elfy z nielicznych, górskich miast na wschodzie miały bardzo określoną manierę i jeśli chciało się wypaść wiarygodnei, należało o niej pamiętać.

-Cóż, dziękuję paniom za tą jakże pouczającą konwersację.

Dwie elfki zachichotały, dygając i odchodząc pod ramię, niezbyt dyskretnym szeptem zachwycając się przyjezdnym nieznajomym.

Jean westchnął i podrpał się po karku.

-I czego się dowiedziałeś?- zapytał, niby samego siebie, a stojący przy pobliskim straganie Gabriev obrócił się, wgryzając w zakupione za trzy miedziaki jabłko.

-Do rewolucji sporo tutaj brakuje.- odparł przebrany elfk, rozglądając się dookoła, po niezbyt zainteresowanym nimi rynku.- Ludzie są poirytowani, to fakt, ale jak pewnie sam zauważyłeś, Veneanar cholernie dobrze utrzymuje plotki z pałacu w arystokratycznych dzielnicach. Tutaj mieszczanie nie wiedzą nawet o utarczkach z leśnymi elfami wewnątrz puszczy…

-Taa…
- Jean odruchowo przejechał dłonią po twarzy, czując wyraźny brak wąsa do podkręcenia.- Dlatego nie wiem, czy powinienem się martwić plotkami o tym że już podobno stąd wyjechałem. Chociaż biorąc pod uwagę że w zestawie z tą informacją usłyszałem domniemania iż na wyprawionej przeze mnie uczcie doszło do orgii…

-Pozostaje nam liczyć że twoja przyjaciółka zebrała jakieś bardziej pomocne informacje, bo póki co, straciliśmy prawie cały dzień na słuchanie głupot…-
zmarszczył brwi, gdy spod pobliskiego straganu wyskoczył Sargas, z kawałkiem pergaminu zetkniętym za obrożą.

Jean szybko schylił się, w locie niemal przechwycił wiadomość po czym pozwolił Sargasowi pobiec dalej, świadom furory jaką wielki kocur robił pośród tutejszych elfów. Z niezrozumiałych powodów brany był za pół-rysia.

Gabriev rzucił gnomowi pytające spojrzenie.

-Hm?

-To od Seravine.-
odparł krótko Jean.- Pisze że znalazła coś co może mnie zainteresować, i że czeka w północnej alejce Placu Półksiężyca. Wiesz gdzie to jest?

-Nieopodal.-
elf odrzucił ogryzek jabłka i ruszył pomiędzy straganami.- Czemu wysłała kota, zamiast przyjść osobiście?

-Tego właśnie chciałbym się dowiedzieć
.- mruknął Jean, chowając świstek za pas.


***


Plac Półksiężyca okazał się niewielkim skwerkiem na granicy zwykłych, i tych bardziej podejrzanych dzielnic elfiego miasta. Trochę dzieci, kilku zajętych swoimi sprawami mieszczan, dwóch czy trzech przekupniów zbyt zmęczonych życiem żeby pchać się ze swoimi towarami an faktyczny targ.

I alejka, wąska i zacieniona, wewnątrz której zmaterializowała się Seravine w swojej czerwonej sukni, absolutnie nie pasującej do otoczenia w jakim się znalazła.

Jean obejrzał się przez ramię, upewniwszy że nikt ich nie śledził po czym spojrzał wyczekująco na kochankę.

-Więc? Co takiego znalazłaś?

Dziewczyna skinęła tylko głową na cień obok otoczonego iluzją gnoma, który nagle okazał się osobą. A dokładniej, elfem o dość ciemnej karnacji, ubranym w prosty skórzany pancerz oraz szaro-bury kubrak ułatwiający zlanie się z tłem.




Złodziejka uśmiechnęła się pod nosem.

-Powiedzmy że zaciągnęłam języka tu i tam, w czasie moich nocnych eskapad i dałam radę dotrzeć do miejscowych… specjalistów. Tak przy okazji, jesteś mi winien tysiąc sztuk złota w kamieniach szlachetnych.

Jean uniósł brwi.

-Co takiego?

-Nasza uwaga kosztuje, panie Kot.-
odparł krótko ukryty w cieniu elf z dość dziwnym, zaciągającym akcentem bardziej typowym dla kozaków zza Wissu niż elfów.- Pana przyjaciółka obiecała nam nieliche ciekawostki i możliwości, jeśli zechcemy się z panem spotkać. Jednocześnie odmówiła podania jakichkolwiek szczegółów bez pana zgody

Seravine uśmiechnęła się pod nosem.

-Chciałeś wiedzieć co w trawie piszczy. Po mojemu najwięcej wiedzą o tym ci, którzy siedzą pod ziemią.

Ciemnoskóry elfk wyczekująco spojrzał na Jeana.


Tsuki


Siedząca na zydelku Laurie po raz pierwszy czuła od swojej przyjaciółki oraz przełożonej strach. W sumie, każdy musiał się czegoś bać. Heishiro przyznał że prędzej biegłby za nimi cały kontynent niż zgodził użyć balonu albo sterowca, Carl bał się chyba wszystkiego a Tsuki… Cóż, Tsuki z Klanu Wiru, przyszła Lady Inkwizytor która na widok balora westchnęła tylko, poirytowana, która została bohaterką Skuld odkrywszy niecne knowania pod Esomijską ambasadą, nieustraszona elfka tak skora do sięgania po miecz… Bała się najwyraźniej krawcowych.

Stojąc na małym piedestale, cała blade, ze ściągniętymi wargami i rozbieganymi oczami raz za razem podskakiwała, gdy mała, pomarszczona babina o skośnych oczach okrążała ją, wchodziła na małą drabinkę by zdjąć przymiarki i generalnie wykonywała swoją pracę, jaką było uczynienie z Tsuki eleganckiej damy z Jadeitowych Wysp.

Póki co, głównie generowała coraz większą nerwowość samurajki.

-Jodan ni doji?!- zapytała nerwowo, w swoim ojczystym języku.

-Igura, Tsuki-sama.

-Po no kyodo?!


Krawcowa westchnęła cieżko, spojrzała na Laurie i płynnie przeszła na wspólny, wskazując na Tsuki malutkimi nożyczkami, którymi sprawnie cieła płachty materiału narzucone na elfkę.

-Panienka by powiedziała Tsuki-sama że ja nic jej tutaj strasznego nie robię.

Samurajka zmarszczyła brwi.

-Wypraszam sobie takie uwagi.- odparła prawie urażona.- Nie robię nic nieuzasadnionego…

-Taaak?-
Laurie uśmiechnęła się, opierając o ścianę.- A to jak próbowałaś zrobić uniki gdy ta miła pani podeszła do ciebie z poduszeczką igieł?

-A o akupunkturze słyszałaś?
- Tsuki wystawiła język, jednocześnie obserwując kątem oka jak cierpliwa staruszka spina igłami materiał na jej biodrach.- Z resztą, u mnie w domu nie było tak ładnie i przyjemnie.

-Niech zgadnę.- kapłanka przewróciła oczami.
- Miałaś straszliwego krawca, albo straszliwą garderobianą, w zestawie ze straszliwym nauczycielem szermierki i przerażającą nauczycielką ceremonii herbacianej.

Elfka zadrżała.

-Panna Akira…- powiedziała głosem pełnym strachu podszytego szacunkiem.- I jej ruzga…

Luarie uśmiechnęła się lekko.

-Im szybciej się uspokoisz, tym szybciej będzie koniec.

Tsuki uspokoiła się, ale tylko odrobinę. Co i tak oznaczało ciągłe, nerwowe pytania, podejrzliwe spojrzenia i skananie na wąskim podeście przy każdym podejrzanym ruchu pani Yakumi przez następne pół godziny.

Cóż… Zdaniem, Laurie, było warto.


***


Tsuki skrzywiła się.

-Czuję się głupio… To idiotyczne!

-Bo ja wiem?-
Laurie uśmiechnęła się pod nosem, obchodząc towarzyszkę.- Na miejscu nie możesz pojawić się w tym twoich spodniach do ćwiczeń, niezbyt pasują. Twoje kimono samo w sobie zas jest ciut przykuse zaś to…

-Nie zgadzam się! To to…

-Kimono z czarnego, podwójnie kładzionego jedwabiu, zdobione ręcznym haftem.-
odparła pani Yakumi, stojąc obok i w zadowoleniu ćmiąc wąską fajkę przywiezioną najpewniej z Jadeitowych Wysp.- Panienki musiało strasznie długo nie być w ojczyźnie że nigdy nie widziała tego kroju.

-Co? Jasne że widziałam takie kimona ale… ale…


Laurie parsknęła.

-Ale wolała wałęsać się z mieczem, w pancerzu i najlepiej z bandą wyrostków z którymi czasami okładała się na treningach.- wyjaśniła kapłanka, na co stara krawcowa skinęła głową, wypuszczając kącikiem ust wąską strużkę dymu.

-Ach, ten typ dziewuchy… No nie powiem, to wałęsanie się dobrze jej zrobiło, przepisowa figura, wiem co mówię.

Tsuki westchnęła, przytłoczona tym wszystkim, i spojrzała w lustro stojące pod ścianą.




Niby… Niby leżało jak trzeba, przyzwoicie sięgało jej powyżej kolan i generalnie nawet nie zbliżało się do kontynentalnych parodii strojów z jej ojczyzny, ale samo poddanie się takiej typowo... dziewczyńskiej modzie wywoływało w Tsuki wstręt samą możliwością.

Z głośnym westchnięciem obciągnęła boki stroju.

-Ma spory dekolt…

-Można bardziej ściągnąc płowy, panienko.-
rzuciła z uśmiechem krawcowa, ukazując dwa srebrne zęby i sporo brakujących.- Po za tym, te bandaże z których pani korzysta świetnie zakrywają wszystko pod spodem… Ale generalnie jednak nie słyszała panienka o tutejszej bieliźnie. Jest całkiem niezła jeśli się przywyk…

-Dość! Dość! Dość!-
Tsuki zeskoczyła z podwyższenia, świadoma że jeśli nie przestanie się opierać, ta szczwana starowina podpuści Laurie do czegoś strasznego.- Ile płacę?

Zasuszona wyspiarka uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

-Hehehe…

Kilka minut później, wciąż ubrana w nowe kimono Tsuki westchnęła, wychodząc z małego zakładu krawieckiego w bocznej uliczce Bulwaru Zegarowego.

-Mówiłam, nie targuj się. Ale nieee… Musiałaś!

Laurie, ze zwieszoną głową, pociągnęła nosem.

-Przepraszam.

-Ja wiem że takie staruszki wyglądają niepozornie, ale taka ryba fugu też nie wygląda na morderczą a spróbuj zjeść nawet malutki, źle przygotowany kawałek!

-Wybacz Tsuki…

-Ech, dobrze że nie doszła do dwukrotnego przebicia, bo wierz mi, byłyście już cholernie blisko
.- mruknęła elfka, wychodząc w światło dnia i klepiąc się po wiszącej przy aksamitnym pasku sakiewce.- Piętnaście sztuk złota… Cóż, biorąc pod uwagę że to kreacja na jedną robotę…

Zamarła, gdy zza rogu wyjechała wielka, złocona karoca zaprzężona w cztery konie.




Na koźle, obok wyprężonego z dumy staruszka w czarnym płaszczu i cylindrze, siedział Heishio.

-O nie.- Tsuki pobladła.- Nie nie nie.

Laurie uśmiechnęła się pod nosem.

-Karoc też się boisz? W domu miałaś jakiegoś strasznego woźnice, albo, nie wiem, koń cię pogryzł… ?

-Spójrz jakie to badziewie!


Nikt nie mówił że infiltracja wyższych sfer będzie łatwym zadaniem.


Petru


Dwóch stojących na palisadzie wojowników ćmiło fajki w dość nerwowej atmosferze.

-Hmmm…- mruknął pierwszy, przygryzając ustnik i bardzo uporczywie wbijając wzrok w jakiś punkt na horyzoncie.- Starucha wie co robi.

-Jesteś pewien?- młodszy, szczuplejszy wartownik spojrzał na bardziej doświadczonego kolegę. Fajkę ćmił tylko dlatego, że czyniła to reszta mężczyzn w plemieniu. On sam od wdychania dymu dostawał zawrotów głowy.

-Taaa… Jeszcze pamiętam jak dała radę odczarować jednego z przybocznych wodza.- weteran pokiwał głową, gładząc brodą długą, cienką bródkę.- Biedak miał pecha, dostał zaklętą strzałą od goblińskiego klątwiaka. Mocny urok. Bardzo mocny. Wywoływał u niego krwawy szał i dawał mu nadludzką siłę na widok światła.

Młodzian przełknął ślinę. Dziwne dźwięki niosące się ze strony płaskowyżu ucichnęły, przynajmniej na chwilę.

-Jak to zrobiła?

-Nikt nie wie. Wrzucili go, spętanego łańcuchami i linami do jej namiotu, z workiem na głowie. Ona zaś tylko prychnęła, kazała zasunąc płachtę a kiedy wychodzili, zaczęłą rozcinać więzy. Byłem przy tym. Myślałem że będziemy musieli wtedy szukać nowej szamanki…

-No i co? I co?

-Nic
.- wojownik zaciągnął się fajką.- Odeszliśmy, jak kazała. Potem w środku rozległy się wrzaski, tego biedaka, Mikaha, a potem cisza. Najpierw żeśmy myśleli że zabił ją, a potem się ocknął i zrozumiał co uczynił. Potem wewnątrz namiotu zgasło światło.

Cisza, jaka zapadła, sprawiła że młodzian zdecydował się na pociągnięcie tematu. Oraz starszego towarzysza za język.

-Em… I co w tym takiego niezwykłego… ?

-Bo to nie było na zasadzie zagaszenia ogniska czy zdmuchnięcia świeczek. W środku dnia, kiedy na niebie nie było żadnej chmurki, wnętrze wypełnił najprawdziwszy w świecie mrok. To były czary, chłopcze, potężne czary…


Młody wojownik podskoczył, jak na zawołanie i ku złośliwości losu, po płaskowyżu znów poniosły się potępieńcze krzyki i zawodzenie. Chłopak mocniej chwycił rękojeść wiszącego przy pasku miecza i zerknął na niewzruszonego towarzysza warty.

-Jak sądzisz, co mu jest… ?

-To podobno mieszaniec. I to taki z Naz’Raghul.-
odparł nieśpiesznie mężczyzna, wypuszczając z ust kłąb dymu.- Nawet jeśli nie jest niebezpieczny dla nas, jako plemienia, nie oznacza to że w głowie ma wszystko jak trzeba. Może wypędza z niego duchy, złe wspomnienia… szaleństwo. Kto to wie?

Wojownik uśmiechnął się pod nosem, widząc szczery strach w oczach szczeniaka.

-Jak chcesz to możesz… możesz…- zmarszczył brwi i zaniemówił, wbijając wzrok w odległą ścianę gór na horyzoncie.- Biegnij do wodza.

-Ale… Ale co się… ?

-Już!-
krzyknął, ruszając wzdłuż palisady.- Nie ma czasu. Bić na alarm!

Wewnątrz drewnianych murów wybuchła wrzawa.


***


Ta’Vii jęknęła, zadrżała w kolanach a następnie odkleiła się plecami do torsu wciąż spętanego Petru, jednocześnie uwalniając oręż mieszańca z okowów swojej kobiecości. Zaśmiała się, z trudem utrzymując równowagę.

-Łał.- rzuciła z szerokim uśmiechem, obracając się w stronę Petru w którego oczach widać było tylko zwierzęcy szał.- Muszę przyznać że wkładasz w to więcej uczucia jeśli nie masz do dyspozycji rąk.

-Chodź tu!


Szamanka zaśmiała się perliście, świadoma że odskoczyła do kochanka zaraz po zaspokojeniu własnych potrzeb a sekundę przed tym jak on sam skończył. Było to okrutne i grało mu na nerwach lepiej niż biczowanie czy dodatkowe zaciskanie pęt.

-Poproś ładnie…- zanuciła, podchodząc bliżej rozbestwionego Peloryty, robiąc przy tym niewinne oczy.

Liny napięły się, drewniane wsporniki namiotu zatrzeszczały.

-Chodź tutaj!- ryknął Petru, ustami prawie dosięgając twarzy szamanki.- Chodź!

-Nie powiem, wolę cię takiego niż świętoszka ciągle dziękującego swojemu bogu za każdą chwilę spędzoną ze mną.- odparła z uśmiechem Ta’Vii, wciąż pozostając na skraju zasięgu kochanka, jednocześnie sięgając po niemalże całkowicie roztopioną świecę płonącą w glinianej miseczce.- To miłe ale… Ale to zwierz mnie naprawdę interesuje

-Nie igraj ze mną!


Petru napiął mięśnie i zacisnął zęby, wyginając się niczym struna. Dziewczyna zachichotała, kładąc dłoń na jego piersi i mrużąc oczy.

-Przecież właśnie tego chcesz…- wyszeptała, unosząc świecę na wysokość ich twarzy.- Tego… właśnie… chcesz…

Petru jak zahipnotyzowany obserwował jak jego kochanica gasi płomyk i bardzo powoli przechyla miseczkę, prosto na… na… Peloryta wytrzeszczył oczy i zawył tak pierwotnie że okoliczne wilki pustynne zamarły, a następnie odpowiedziały swoim zewem.

Ta’Vii zaś zaśmiała się radośnie.

-Dziękuj swemu bogu za gróbą skórę, mieszańcu.- wykrzyknęła, odrzucając miseczkę i wpijając się w usta Petru.

Potem zdarła zaschnięty wosk z ciała kochanka.

Dźwięk dzwonu bijącego na alarm oboje nie usłyszeli jeszcze długie minuty, aż Petru nie ocknął się, odkrywszy że szamanka rozcina jego pęta. Zamrugał, wciąż oszołomiony tym co przedchwilą miało miejsce. Ta’Vii chodziła w wyraźnym rozkroku.

-Przesadziłem… ?- wychrypiał, na co szamanka parsknęła.

-Nie gadaj głupot. Coś się zbliża.

-Jeśli przesadziłem to powiedz, mam zaklęcia…

-Petru!-
dłoń dziewczyny trafiająca go w twarz zadziałała podobnie do kubła wody na głowę.- Biją na alarm! Coś jest nie tak!

Peloryta zawstydzony skinął głową i rozmasował nadgarstki, wracając czucie dłoniom

-Tak… Wybacz, ja tak trochę…

-Leć głupku.-
przerwała mu Ta’Vii, łapiąc za twarz i całując.- O mnie się nie martw, powiedz Wikmakowi że zaraz dołączę.

-Tak jest!

-I Petru!

-Tak?

-Załóż spodnie.


Wypadając z namiotu, czerwony na twarzy Peloryta niemal zderzył się z sięgającym do płachty Cethem. Druid westchnął poirytowany, głową wskazując na odległe stoki gór.

-Ogłuchliśta wy w tym namiocie?! Chodź, wyraźnie goblasy postanowiły zebrać dla nas godny komitet powitalny.- wykrzyknął, wspinając się na grzbiet Wichera.

Po zoboczach gór płynęła rzeka.


 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 07-03-2015, 19:48   #296
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Heishiro uniósł brwi na widok swojej pani, uśmiechnął się lekko i nim karoca wytraciła całą prędkość, zeskoczył z kozła, przebiegł kilka kroków i pokłonił się przed Tsuki.

-Panienko, powóz gotowy.- oznajmił, bardzo świadom tego jak najpewniej czuje się teraz elfka.- Carl specjalnie załatwił nam środek transportu który samym wyglądem zapewni nam wjazd na tor wyścigów konnych... Chociaż z tego co zrozumiałem, dziś są tam walki na kopie.

Staruszek na koźle zaś wyszczerzył się radośnie, unosząc lekko cylinder.

-Pszepani.


Preferowałaby konia. Albo wóz bojowy. Albo cholerne sanki śnieżne na których zjeżdżała w dzieciństwie z ośnieżonych szczytów jakie znajdowały się na ziemiach jej rodu!

Mimo wszystko eflka wiedziała jak się zachować więc pozostawało jedynie zachować neutralność. Było uprzejme skinięcie głową i skierowanie się do karocy.

-Miejmy za sobą tą farsę.-


Zachowywać się jak arystokratka. Chłodna uprzejmość i brak życia, gdyby nie puls to można by ja pomylić z lalką. Ale przynajmniej Heishiro pamiętał o otworzeniu drzwi przed nią, byle tylko pamiętał o otworzeniu ich przy wychodzeniu.

Jeszcze tylko ręką upewnienie się, że miała swoje tanto i wakizashi, jej katanę miał Heishiro, a Laurie miała pieniądze na obstawianie zakładów.

Sama kapłanka uśmiechnęła się lekko, siadając obok przyjaciółki i kładąc dłoń na jej dłoni.

-Dasz radę. Wiem że dasz. Byłaś wychowywana żeby być damą, a rodowód to ty masz taki że aż mózg się marszczy.-
dziewczyna wzruszyła ramionami.- A jakby co, obok masz mnie, swoją asystentkę i służkę oraz mocarnego ochroniarza którego przywiodłaś ze sobą z targanej wojną ojczyzny...

-A jakby to nie wystarczyło, zawsze masz to.


Heishiro wyszczerzył zęby. Wakizashi tkwiło wygodnie za plecami Tsuki, gotowe do dobycia. Tonto zaś z przodu, jak mały, ozdobny sztylet noszony przez bogate damy tego kraju, lubiące udawać że potrafią się obronić.

Żadne z nich nie mogło się równać z ukrytą w jedwabnej, tradycyjnej sakwie Benihime, spoczywająca na barku samuraja.

Laurie westchnęła.

-Do tego nie chcemy dopuścić.-
rzuciła chłodno do Heishiro, by ostatecznie skupić jednak na Tsuki.- Pamiętaj, Boris Kvazarevicz uchodzi za świetną partię więc aż pod sufit ma uległych panien chichoczących przy każdym jego słowie. Podobno go to irytuje. Nie wiem. Taka plotka. Biorąc jednak pod uwagę twoje upodobania i miejsca gdzie lubi przesiadywać...

-O wspólny temat nie powinno być chyba trudno.-
siedzący naprzeciwko Heishiro wzruszył ramionami.- Chyba.

-Miecze i walka, a także rywalizacja.-


Wzruszenie ramionami. To nowe kimono było takie średnio w jej guście. Zbyt pasujące do młodych trzepiotek, które mimo bycia szlachtą próbowały się buntować przeciw tradycji i nosiły bardziej krzykliwe kreacje.

-Ale wiem co robić. Spokojnie wchodzę, zajmuję miejsce z wami jako moimi przybocznymi, spokojnie obstawiam kolejne wyścigi i nie zachowuje się jakbym miała orzech zamiast mózgu. Wierzę, że jestem w stanie tego dokonać.-

-Cóż, zostaje tylko pytanie jak ściągnąć uwagę Borisa...-
Laurie zmarszczyła brwi i zamyśliła się. Zamarła jednak, słysząc serdeczny śmiech po drugiej stronie siedzisk. Heishiro trząsł się, najwyraźniej czymś rozbawiony.

Kapłanka spojrzała na niego groźnie.

-No co... ?

-Ściągnąć uwagę Borisa?-
wykrzyknął niemal.- Każdy facet w loży pewnikiem dostanie krwotoku z nosa na widok Tsuki, więc jeśli ten cały szlachetka z północy nie jest ślepy, nie będzie problemu...

-Problemem może być fakt że inni też nie są ślepi.-
mruknęła Laurie.- Hmm... Miejmy nadzieję że ładna wyspiarka nie wywoła wysypu zalotników...

-Pomijając fakt, ze właśnie zapeszyłaś... to tak, wywołam zainteresowanie. Egzotyczna uroda i kimono, które sięga do kolan...-


Co nadal była niżej niż jej kimono zakłądane pod pancerz, chociaż wtedy nosiła spodnie dodatkowo. Tradycyjne, luźne spodnie by nie ograniczać swych ruchów. A skoro nosili je nawet mnisi to raczej pewne, że nie ograniczały.

-... ale od tego jest Heishiro, by jawnie dawać odpowiedź zalotnikom. Przede wszystkim odrzucać od razu tych, którzy powinni urodzić się z innym zestawem organów rozrodczych i pracować w specjalnych domach dla kobiet. Takie coś raczej jasno oznajmi moją opinię o tego typu osobach. Podobnie jak ma Boris Kvazarevicz z jego trzepiotkam.-

-Cóż...-
Laurie uśmiechnęła się lekko.- Tylko ty nie zmień się w jedną pod tym jego spojrzeniem... Cholera, jak to opisała tamta informatorka. Coś o mięknących nogach i wzroku świadczącym o duszy pełnej... Dobra, nie ważne. Ale koleś potrafiłby rozbierać dziewczynę wzrokiem nawet przez ścianę.

-Cóż...-
Heishiro uśmiechnął się pod nosem.- Mógłbym rzec że chętnie bym go poznał, gdyby nie fakt że panienka Tsuki musi, chcąc czy nie, poznać go na tyle żeby... Żeby...

-Żeby zasugerować mu w odpowiednim momencie że jego partnerzy handlowi żerują na nim.-
odparła znudzona Laurie.- Cholera, czasami mam wrażenie że w twoim przypadku mózg to taka linka która sprawia że uszy nie odpadają ci od głowy...

-Em... Co?

Dziewczyna przewróciła oczami.

-I pamiętaj, Tsuki, nie wyciągaj tego tematu na siłę. Masz czas. No i jakby co, zawsze możesz kiwać głową i patrzeć na rosłych facetów zwalajacych się z koni za pomocą tępych kopii...

Nim jednak Laurie dokończyła myśl, kareta skręciła gwałtownie, minęła próg drewnianej bramy i wjechała na mały, wewnętrzny dziedziniec pod torem do wyścigów konnych, przerobionym tymczasowo na arenę. Karoca stanęła.

Drzwiczki uchyliły się a w progu pojawiła się dumna, pomarszczona twarz.

-Jesteśmy na miejscu, pszepani.

Heishiro wyszedł pierwszy, rozejrzał się a następnie zaoferował Tsuki dłoń przy schodzeniu ze schodków.

Cóż, trzeba się postarać.

Skorzystała z pomocy Heishiro, Laurie też skorzystała, ale już w drodze do samej areny samuraj trzymał się dwa korki za nimi.

W końcu to "pani" prowadziła. Chyba, że miałaby kilku przybocznych, wtedy dopuszczalnym byłoby puszczenie paru przodem. Ale z jednym, ustawiało się go za sobą.

Nie mówiąc o fakcie, że Heishiro był tutaj bardziej nie dla jej ochrony, ale by chronić innych przed nią. Potrafiła nad sobą panować, co nie zmieniało faktu, że nie miała cierpliwości rzemieślnika.

-Laurie, nie odchodź, ale postaraj się dostrzec gdzie dokładniej robi się zakłady. Czy to tak w towarzystwie czy może ktoś specyficzny wyznaczony do tego.-

Przynajmniej ona sama miała opanowaną kamienną twarz do perfekcji, spojrzenie typu "Ty marny robaku, jak śmiesz pełzać w mojej obecności!" i jej lewa dłoń nigdy nie oddalała się specyficznie od jej boku, wszystkie gesty wykonywała prawą.

Lewą dobyłaby tanto w razie zajścia takiej potrzeby.

Szczęśliwie, nie było takiej potrzeby.

Szczęśliwie dla szambelana który pokłonił się przed nadchodzącą elfką w dość lizusowski sposób. Szczęśliwie dla dwóch strażników którzy na gest kłaniającego się mężczyzny otworzyli wrota, zza których dobiegał tenten kopyt i końskie rżenie...

Laurie, idąca tuż obok Tsuki, zamarła odkrywszy że tuż za skrzydłami drzwi, nie odgrodzone żadnym płotem, trwały już pewnie od dłuższej chwili walki rycerskie, o których sama elfka słyszała tyle pokpiewających uwag ze strony podróżników w rodzinnych stronach, którym udało się dotrzeć do kontynentu i wrócić.

Faktycznie, spychali się z siodeł drągami.




Trudno jednak było odmówić im przepychu w jakim to czynili.

Stojący w zacienionym progu sługa pokłonił się nisko.

-Szanowni goście...-
zaczął, i uniósł brwi gdy Laurie podetknęła mu pod nos obarczony złotą pieczęcią pergamin.

-Loża szlachecka. Górny rząd. Prowadź.-
zarządziła wzniośle na co ubrany schludnie służący pokiwał szybko głową.

-Tak, tak, oczywiście...


Idąc za nieszczęśnikiem po schodach, Laurie rzuciła na przyjaciółkę okiem.

-Co sądzisz... ?


Przejeżdżający akurat po torze rycerz w czarnej zbroi strącił właśnie konkurenta z siodła, trafiając go kopią w przyłbicę hełmu. Drzewiec trzasnął, najpewniej tak samo jak nos pechowego jeźdźca.

-Zbroje specjalnie obciążone, które na polu walki nie miałyby miejsca bo osoba nosząca je byłaby nieruchoma praktycznie. Zwycięża ten, który potrafi mocniej uderzyć i jest cięższy.-


Tego typu turnieje nie były zbyt... wymagające. Bierzesz kij, kierujesz w tą stronę i niech będzie wola przodków, bogów czy cokolwiek ktoś by wyznawał.

-Pomijam fakt, że uderzenia w głowę są tanią zagrywką. Działającą, ale chwytają się jej tylko desperaci. Nie mówiąc o fakcie, że 3 na 4 śmierci na takich turniejach zdarzają się z powodu ciosów w głowę, hełm jest jakby nie patrzeć lżejszy od napierśnika.-


Laurie skinęła głową.

-Desperaci oraz ci którzy chcą się popisać. Zerwanie komuś hełmu z głowy uznawane jest za pokaz ogromnych umiejętności i... i...-
uniosła brwi gdy sługa otworzył przed nimi zdobione drzwi na szczycie schodów, zalewając klatkę schodową ciepłym światłem zachodzącego powoli słońca.

Dni stawały się coraz krótsze, szczęśliwie jednak noc wciąż nie dawała rady pochłonąć sobą większej części doby.

Sama loża zaś...

Fotele, liczne. Sofy, stoliki zastawione kieliszkami i butelkami, a ponad nimi wszystkimi iście cyrkowy namiot osłaniający bogatych widzów przed deszczem i wiatrem, pozwalając im tym samym na swobodne rozmowy i przepuszczanie za równo złota na zakładach, co wina przez kiszki.

Laurie odchrząknęła.

-Powiedziano nam że zajmiemy miejsce pośród odpowiednio... dystyngowanych gości.-
zasugerowała, i cholera, gdy tak się rządziła brzmiała naprawdę seksownie.- Von Krach, Stimmer, Kvazarevicz...

Sługa posłusznie skinął głową.

-Oczywiście. Niestety fotel pana Von Kracha jest dziś pusty, pan Stimmer poczuł się gorzej a pan Kvazarevicz...

-Tak... ?-
kapłanka uniosła brew, kiedy Tsuki czuła na swoich plecach spojrzenia wszystkich facetów obok których miejsc przeszli.

Sługa odetchnął.

-Pan Kvazarevicz zaś właśnie skończył swoją walk
ę.

Kątem oka, elfka dostrzegła okrytą pancerzem postać wspinającą się po schodach na górę. Cóż, jeśli dobrą oznaką miał być fakt że ktoś umie dobrać sobie pancerz praktyczny, zamiast wiadra z falbanką na czubku w charaterze hełmu, to Boris miał już plus.




Tsuki i jej świcie przypadło miejsce o kilka sof od fotela z dwoma ubranymi w białe koszuli mężczyznami o krzaczastych wąsach w charakterze służby, i możliwe, przybocznych.

Żaden problem. Poza tym, zbyt blisko do tropionej zwierzyny też nie należało podchodzić.

Ale uniosła dłoń tak by obfity rękaw jej kimona zasłaniał jej usta, gdy nachyliła się lekko w stronę Laurie, szeptem mówiąc jedno słowo. Taki odpowiednik złożenia dłoni by zasłonić usta, ale bardziej elegancki, a częsty pośród dam w jej stronach. A trzepiotki używały go by ukrywać rumieńce, nieszczególnie udanie, ale jednak.

-Zakłady.-

Chyba raczej proste do zrozumienia o co jej chodziło.

I zajęła swoje miejsce, zakładając jedną nogę na drugą. Cóż, ci co popatrzą dostrzegą ładny widok, ale to tyle. Dalszą drogę mogła przebyć jedynie Laurie, ale to nie tutaj, nie teraz.

-No kogo?- zapytała jeszcze tylko szeptem a następnie oddaliła się, by po podejściu do kolejnego szambelana, tak dla odmiany obarczonego ogromną księgą oraz sakwą przy boku, spojrzeć na Tsuki.

Elfka w tym czasie miała czas przyjrzeć się zawodnikom szykującym się do kolejnych potyczek. Na pierwszym torze ziemię rył kopytami czarny wierzchowiec na którego grzbiecie usadzono szerokiego w barach rycerza w zbroi przypominającej metalowe bloki. Dobrze że nieszczęsne zwierze wyglądało jak zbitek mięśni, bo inaczej pewnie zarwałoby się pod swoim jeźdźcem.

Naprzeciwko zaś czekał szczupły chłopak w srebrnej zbroi, lekkiej i dość podobnej do tej którą w czasie służby nosiła Laurie. Lekka, mocna, grawerowana na piersi w herb z dwoma stojącymi rumakami. Hełm chłopaka zaś przypominał srebrne, poplątanie kłącze opinające całe jego twarz z setką prześwitów. Było to o wiele lepszym rozwiązaniem niż wąska szpara w hełmie, przez którą oglądał świat jego przeciwnik.

Nawet tarcza rycerza była nietypowa, bo lekka, wypolerowana na błysk i wypukła na zewnątrz w przeciwieństwie standardowych, płaskich sercówek jakie nosili potykający się jeźdźcy.

Laurie czekała, mając w ręku jedną z wyspiarskich monet z litego złota, wartą kilkaset Skuldyjskich lintarów.

Wymagane ryzyko żeby nie stracić autentyzmu. Wszelkie straty rekompensowane przez zakon.

-Zgrabniejszy. Jedzie pod słońce, hełm nie pozwoli na oślepienie go, ale ten odblask może oślepić osiłka. Nie mówiąc o fakcie, że może być szybszy i po jego tarczy kopia łatwiej się ześlizgnie jeśli zablokuje.-

A prawdziwy powód, dla którego go wybrała, był dużo prostszy. On po prostu stawiał na większą grację w walce niż inni, tak samo Tsuki zawsze stawiała na szybkość i pewność cięć, nie czystą siłę fizyczna.

Jego styl był jej bliższy, a nawet jeśli przegra, cóż, nie miała piekielnego szczęścia do zakładów. Nie wyznawała też żadnego bóstwa by mieć boską przychylność. Z kolei przodkowie działali na innych zasadach czyli nie interweniowali bez wezwania.

Jedyne co zrobiła to uniosła lekko lewą dłoń i skierowała dwa palce w lewo, w stronę z której wyruszy świecidełko. Cóż, nie najgorsze przezwisko jakie mogła wymyślić.
Prawa ręka spoczywała zaś na jej kolanach. Brak kieszeni jak w płaszczu oznaczał smutną rzeczywistość braku możliwości schowania dłoni do owych kieszeni.

-Słusznie.-
mruknął Heishiro.- Ja na tej samej zasadzie postawiłbym na tego dużego ale...

-Panna Tsuki Uzumaki stawia na Sir Palavena.-
oznajmiła spokojnym, pewnym głosem Laurie i cóż, w loży słychać było ją na tyle wyraźnie by kilka głów odwróciło się z zainteresowaniem w jej stronę, a jednocześnie nikt nie uznał że się wydziera.

Za swoimi plecami Tsuki niemal poczuła ruch, kątem oka, bez obracania głowy, dostrzegła rąbek podbitego czerwonym aksamitem płaszcza, kiedy ktoś, najpewniej Kvazarevicz, zajął miejsce wcześniej wskazane przez służącego jako to należące do zagranicznego arystokraty.

Pośród szlachty, większe poruszenie wzbudziła wielka, szczerozłota moneta postawiona przez Tsuki. Sama elfka czuła jednak z tyłu głowy czyjeś intensywne spojrzenie.

Na tor natomiast, wyszedł obrany na pstrokato paź z chorągwią, którą zamachał kilkakrotnie przy akompaniamencie kilku trąbek. Przy ostatnim wymachu, zakończonym muśnięciem czubka drzewca o błoto, jeźdźcy spięli konie i chyba nikt nie zwrócił uwagi na chłopaczka, który w przekomiczny sposób czmychnął na bok.

Ta walka skończyła się po pierwszym starciu.

Sir Palaven faktycznie był szybki, zwinny i miał lepsze pole widzenia. Właśnie to też, sprawiło że na swojej wypoczętej klaczy ruszył przed siebie niczym srebrna smuga, ustawiając koniec swojej kopii idealnie naprzeciwko zbliżającej się piersi swojego przeciwnika.

Lord Luthor Brune, jak później przedstawiony został rycerz w czarnej zbroi, opierał się chyba tylko i wyłącznie na własnej sile fizycznej. Tarczę trzymał mocno, kopię sztywno i generalnie liczył chyba na to że przeciwnik sam się na nią nadzieje.

Kopia Świecidełka roztrzaskała mu się na piersi w sposób imponujący. Najpierw, eksplodowała głowica, potem górna część drzewca a następnie w powietrze wzleciał żelazny pierścień umieszczony w połowie kopii.

Nie nie wyglądało na trafienie, ale na próbę fizycznego zepchnięcia przeciwnika z konia.

Udaną.

Prawdziwe emocje pośród widzów wzbudził jednak nie Sir Paleven, ale właśnie Lord Brune, który spadając z konia zamachnął się kopią, trafiając drzewcem w bok szyi opuszczającego tarczę przeciwnika.

Odległy chrzęst dotarł nawet do uszu Tsuki siedzącej na swoim miejscu loży. Chrzęst, szybko zagłuszony gniewnym okrzykiem wszystkich widzów zrywających się ze swoich miejsc.

Heishiro spojrzał niepewnie na swoją panią.

-Em... Ten duży chyba jednak nie ma ze mną za dużo wspólnego.

Nie umiał przegrywać, to pewne.

W tym czasie czterech strażników opadło już Lorda Luthora, który wyrywając się próbował dobyć miecza, klnąc na wszystkich dookoła z leżącym na środku toru Palavenem włącznie.

Do lśniącego rycerza pędem podbiegł jego giermek, kilku służących i felczer w skórzanym fartuchu. Laurie, blada, spojrzała z dołu na Tsuki, jakby pytając co powinna zrobić.

Znowu machnięcie ręką. Tym razem całą dłonią, w stronę leżącego rycerza. Sir... Palaven? Tak, chyba tak. Cóż, Lord Luthor będzie miał kłopoty po tym co zrobił.

Przynajmniej jakiejś zasady w tych zawodach.

-Heishiro... ja o siebie zadbam, idź przypilnować by dobry Lord Brune nie stronił od wywiązania się z poniesienia konsekwencji za swój czyn... jestem pewna, że nie potrzeba mu rąk w każdym razie.-

Nawet tutaj, grając szlachciankę... którą, swoją drogą, była! To nadal miała swoje podejście do takich osób.

Laurie skinęła głową, odebrała wygraną swojej pani ze zesztywniałej ręki przerażonego szambelana i bez szczególnych wstępów przeskoczyła nad drewnianą barierką, by następnie przeskakując po kilka miejsc na trybunach wpaść na tor i uklęknąć przy rannym rycerzu, unosząc nad nim dłonie.

Heishiro zaś nie musiał nawet wymijać ludzi. Wszyscy po prostu schodzili mu z drogi gdy ciężkim krokiem ruszył w stronę zdobnych schodów, jednym spojrzeniem wymusił otworzenie przed nim ceremonialnej bramy przez którą zwykle wchodzili członkowie Rady Kupieckiej rządzącej Skuld a następnie przeszedł po rozmiękłej ziemi ku ryczącemu w szale, wymachującemu mieczem lordowi.

Strażnikom nie płacili dość by dali się pociąć furiatowi.

Tsuki natomiast poczuła delikatny powiew powietrza za swoimi plecami, lekkie kroki a gdy podniosła wzrok żeby sprawdzić kto zasłania jej słońce swoją wysoką postacią zobaczyła... cóż. Jego.

Boris faktycznie pasował do opisów sprzedanych jej przez Laurie w karecie.




Czarnowłosy, przystojny, pozornie zaniedbany ale bardziej polegało to na celowym uniknięciu wymuskania twarzy do granic możliwości.

Ta...

Kvazarovicz spojrzał Tsuki w oczy, uśmiechnął się delikatnie i pokłonił szarmancko, unikając jednak transkulturowego nietaktu jakim byłaby próba pocałowania elfki w dłoń.

-Panna Tsuki... jak mniemam.-
powiedział głosem od którego faktycznie dziewki mogły tracić czucie w nogach.- Wybacz mi proszę moją impertynencję, ale pozwoliłem sobie wykorzystać nieobecność panienki... mocarnego obrońcy.-

Słowo "mocarny" nie było wykorzystane jako kpina, a raczej uprzejmość ze strony kogoś, kto w pełni potrafił ocenić możliwości bojowe Heishiro i porównać je do swoich.

W tej samej chwili, stojący przed Luthorem lennik Tsuki wykonał brutalne, szybkie cięcie które przeszyło karwasz lorda i pod ostrym kątem wbiło mu się w ramię, rozcinając najpewniej wszystkie ścięgna pomiędzy łokciem a nadgarstkiem oszalałego bogacza.

Twarz Boris nie drgnęła nawet gdy po całym torze poniósł się straszliwy, bolesny wrzask który spłoszył kilka koni.

-Hrabio Kvazarovicz.-


Cóż, nie zachowywała się jak dama mdlejąca na widok pierwszej lepszej osoby. Jeśli hrabię można określić "pierwszą lepszą osobą".

-Nie ma czego wybaczać.-

I znowu gest wykonany dłonią, na miejsce obok niej.

-Ale skoro już przybyłeś, byłoby nieuprzejmie z mojej strony nie poświęcić ci czasu, prawda, hrabio?-


Sama zaś przyglądała się jak Heishiro potraktował furianta na arenie. Czy była złą osobą, że ten widok napawał ją szczerą radością? Niecodziennie można dopiec szlachcie, która stawia się ponad swój poziom, bo w głowie tego goryla nie działo się zbyt wiele. Na pewno nie jeśli bez zastanowienia tak zaatakował Świecidełko po przegranej.

Szlachcic uśmiechnął się i skinął głową.

-Muszę przyznać że jest panienka... bardzo intrygującą osobą.-
przyznał Boris, odrzucając płowe płaszcza na bok, tak by mógł spokojnie usiąść na fotelu bez gniecenia stroju. Generalnie, wiatr był chyba zbyt słaby żeby uzyskać tak imponujące rozdęcie peleryny.- Mało która z przychodzących tu osób potrafi celnie wytypować osobę tylko obserwując jej zachowanie, ruchy...

Spokojnie sięgnął po dwa puste kieliszki, pchnięciem kciuka wysunął korek z butelki wina i napełnił oba naczynia do połowy, w pierwszej kolejności podając jedno Tsuki nim sam zainteresował się własnym.

-Czy wolno mi spytać, dlaczego wybrała pani Sir Palavena?- zagadnął uprzejmie, wygodnie zakładając nogę na nogę i rozsiadając się w fotelu.- Przyznam, że jestem tego bardzo ciekawy.

-Hrabia... Furiat, czy jak mu tam, to stereotyp rycerza. Wielki, umięśniony i pokryty metalem. Czyli, mówiąc prosto, wielki, głupi i w zbroi, która bardziej przeszkadza niż chroni. Za to Sir Palaven jechał w lekkiej i błyszczącej zbroi, która odbijała światło padające na niego wprost w oczy Hrabiego Furiata.-

Wino było... a w sumie średnie, preferowała piwo orzechowe albo sake. Lub zimne mleko, ale tutaj raczej nie znajdzie się Yuki-Onna w służbie, która potrafiłby schłodzić świeże mleko, jak w domu.

-W dodatku jego tarcza była zaokrąglona. Kupia mięsa jak Hrabia Furiat nie mógłby trafić celnie bez dużej ilości szczęścia więc w jego uderzenie musiałoby się ześlizgnąć, sama tarcza też była dobrze wypolerowana. Ogólnie... oślep i bądź jak najmniejszym celem dla przeciwnika.-


Chwila zastanowienia i ostatecznie padła najprawdziwsza odpowiedź. Lub przynajmniej taka najbliższa prawdzie z dotychczasowych.

-Dodatkowo sama preferuję finezję ponad brutalną siłę w walce.-

-Tak jak i ja...-
odparł spokojnie hrabia.- Czasami. Jednak to ty, panienko, miałaś rację, a nie ja. A wiesz dlaczego?

Uśmiechnął się lekko, obserwując kątem oka jak Heishiro spokojnie uchyla się przed wyprowadzonymi lewą ręką ciosami i upokarza lorda na oczach wiwatującej tłuszczy.

W tym samym czasie Laurie pomogła przełożyć Sir Palavena na nosze i wraz z felczerem ruszyła w stronę bocznych drzwi areny, przeznaczonych pewnikiem tylko dla jeźdźców.

Boris odetchnął.

-Ty wybrałaś zwycięzcę. Wyszkolenie, sprzęt, kalkulacja, przygotowanie. Sir Palaven od lat walczy głównie w turniajach i właśnie w nich jest najlepszy. Lord Brune zaś, nigdy jeszcze nie walczył w turnieju, ale przez lata toczył wojny podjazdowe w imieniu każdego kto odpowiednio dużo zapłacił. Skrwawionym złotem kupił swój tytuł, i właśnie to sprawiło że zaryzykowałem postawienie na niego... I poniekąd miałem rację. Wybrałem mordercę. Ty zaś panienko, wybrałaś zwycięzcę...


Upił łyk słodkiego trunku i zerknął na Tsuki.

-To spory talent, wybierać w ten sposób... A może jest to powszechna umiejętność w twojej odległej ojczyźnie. Nie spotkałem wielu wyspiarzy którzy w tych stronach mieliby dość czasu i cierpliwości by bawić się w trywialne zabawy dla znudzonych arystokratów...

Czy on aby sam na początku nie dźgał kopią innych rycerzy? Dystans do siebie czy hipokryzja?

Przewrót oczyma, jego komentarz definitywnie zasługiwał na przewrót oczyma.

-Nie spędzam całego czasu na takich zajęciach. Jedynie od czasu do czasu, minimum jakie się ode mnie wymaga by było to w dobrym guście. Preferuję samodoskonalenie, jak moi przodkowie, ponad turienie. Zwłaszcza, że najbliższe memu sercu są pojedynki, które nie zaczynają się i kończą w jedną chwilę.-

O, tutaj mówiła zdecydowaną prawdę, nawet jeśli odrobinę pokrętnie ją sformułowała.

-Ale ostatecznie postawiłam na styl, nie siłę.-

-Mówisz jak prawdziwa wojowniczka. Tego nie się oszukać... Udawać.-
Boris pokiwał z uznaniem głową gdy kolejnym unikiem a następnie kopnięciem w kolano wściekłego lorda, Heishiro zakończył sprawę, powalając mężczyznę na ziemię i ciężkim stąpnięciem podbitego chodaka łamiąc jego miecz na pół.- Spotkałem wielu urodzonych żołnierzy w swoim życiu. Wielu stanęło przeciwko mnie. Czasami żałuje że z niewieloma mogłem pomówić tak jak z tobą, panienko... Jak ktoś z dalekiego zachodu postrzega naszą kulturę? Nasz mały, pełen pychy "pępek cywilizacji"?

-Cóż...-

I dopiero tutaj Tsuki pozwoliła sobie spojrzeć na hrabiego, kątem oka i lekko przekrzywioną głową, ale zawsze coś.

-Będąc szczerą, nigdy nie chciałabym się zamienić miejscem narodzin. Zaczynając od samego faktu, że tytuł rycerski jest tutaj traktowany jak coś co można kupić, i faktycznie można, poprzez fakt, że taki koncept jak honor w tych stronach to dosłownie obce słowo, a kończąc na pozwalaniu na to by odprawiano takie cyrki jak ten incydent w ambasadzie esomijczyków, do tego co się teraz wyprawia na rynkach.-

Parsknięcie śmiechem, niezbyt wesołym.

-Szczury od razu opuszczają pokład, nie ma honoru pośród tych dla których wartości niematerialne straciły swój walor materialny.-


On zaś patrzył cały czas... i uśmiechał się.

-Nie mówisz tylko jako szlachcianka z dalekiego kraju która przybyła tutaj i odkryła że nie wszędzie honor jest tak ceniony jak w twoich rodzinnych stronach...- odstawił kieliszek, również lekko przekrzywiając głowę. W jego uśmiechu było coś dziwnego, jakby zachęta, żeby zachęcać go do ukazania zębów.- Jestem z północy, z zimnych, pięknych ziem wschodniego Wislewu z których niestety musiałem wyjechać dla dobra mojego rodu... Podróżując, nabrałem poglądów bardzo podobnych do tych, których ty nabrałaś po prostu obserwując ludzi kontynentu. A więc, Tsuki... pozwól że pozwolę sobie na tą poufałość, gdyż jestem aż za dobrze świadom że pomimo dziewczęcego lica, możesz być starsza ode mnie. Nazywając cię panienką, czułem się, jakbym cię obrażał.

Przekrzywił lekko głowę.

-Od jak wielu lat dzierżysz miecz?

Benihime, grzeczne ukryta w pokrowcu, stała za oparciem fotela Tsuki.

-Wbrew pozorom, jestem młoda nawet jak na członka mojej rasy. 37 lat. A trening zaczęłam... mając pięć lat.-


Ponad trzydzieści lat treningu, od maleńkiej. Oczywiście nie zaczęła od latania z mieczem, to by była głupota i przepis na wiele uciętych kończyn.

-Nie od razu byłam uczona jak władać mieczem, ale ćwierćwiecza ćwiczeń i walk ostrzami mam za sobą.-


Może nie tyle co najstarsi rycerze czy najemnicy, ale liczyła się też jakość i intensywność walk. Bo wątpiła by chociaż połowa rycerzątek, małych dzieci udających prawdziwych rycerzy, brała udział w wojnach. No bo ostatecznie, jeśli miało się więcej synów i tylko jeden dziedziczył wszystko, reszta musiała sama się starać. A posłanie takiego do wojska gdzie dostanie przytulną posadkę to zawsze dodatkowe przechwałki dla rodziny.

I co z tego, że pełnił funkcję równie docenianą co majtki na tyłku dziwki, skoro zawsze można było powiedzieć, że miało się syna oficera.

Który nie mógłby wywalczyć sobie drogi na wolność z worka po ryżu, ale jednak!

-Pociecha w tym, że mam tyle doświadczenia, a wciąż nie doszłam nawet do dziesiątej mojego żywota.-


Boris zaśmiał się cicho, patrząc spokojnie na Aleks.

-Taka młoda... Biorąc jednak pod uwagę twoje słowa, Tsuki, oraz moją szczątkową wiedzę na temat twojej ojczyzny, pozwolę sobie na śmiały wniosek iż mamy coś wspólnego.-
lekko przechylil się w stronę elfki, uważnie obserwując jej twarz.- Ile z twojej obecności tutaj ma cokolwiek wspólnego z wolną wolą?

Jak na kogoś opisanego jako "porywczego szlachcica", Kvazarevicz miał cholernie analityczny umysł. I przenikliwe spojrzenie.

-Miejscowi.-


Jakże inspirująca odpowiedź!

-A dokładniej, miejscowi, którzy wparowali na Jadeitowe Wyspy ze swoimi butami i zgarnęli prawię połowę ziem nim zostali opanowani i teraz sami muszą się bronić bo nie byli gotowi na tak długą okupację.-


Sprostowanie, żeby nie było nieporozumień.

-Ja miałam pecha, że ziemie mojego rodu należały do tych, po których przeszła zaraza z kontynentu i jestem ostatnią z klanu. I tak, zamierzam wrócić, gdy będę silniejsza i zbiorę silną grupę. W końcu... nie wypada zostawiać gości na długo samemu, to byłoby nieuprzejme z mojej strony.-

-Dwójka wygnańców.-
powiedział, jakby sam do siebie.- Jeden z głupoty, jeden ze złego losu... Chciałem powiedzieć że współczuję ci, Tsuki. Utraty klanu. Teraz jednak powiem tylko że współczuję tym, którzy cię go pozbawili, bo ziemia twoich przodków nasiąknie głęboko ich krwią.

Usta zwilżył winem.

-Zwłaszcza, że masz czas. W zaistniałej sytuacji to ogromny atut, elficka długowieczność. Wyglądasz co prawda na osobę równie niecierpliwą co ja, ale gdybyś jednak chciała, możesz czekać dekady, zbierając siły i usypiając czujność wroga.-
uśmiechnął się.- Przerażone zaskoczenie to jedna z najpiękniejszych ekspresji jakie można zobaczyć na twarzy wroga przed rozpłataniem jej na dwoje.

Był chyba pierwszą osobą która uwierzyła Tsuki na słowo że odzyska ojczyznę. Nawet Laurie wymagała czegoś więcej niż jednej, wspólnej nocy by zdobyć wiarę w możliwości elfki.

Boris zaś ciągle się uśmiechał.

-Kojarzysz może wiarę w przodków, jedną z religii praktykowanych na Jadeitowych Wyspach?-


Lekki uśmiech na ustach elfki jako jawny pokaz jej dobrego humoru. No bo czemu nie, ona miło wspominała tą moc jaką otrzymała ostatnim razem.

-Jestem swego rodzaju kapłanką. Jednak nie używam modłów, a miecza. A moje ofiary to nie pochwały i złoto, a krew. W moim klanie, przelewając krew przeciwników i składając ją przodkom, zyskujemy siłę. Przykładowo, moja Benihime, przekuta z miecza mojego dziadka, dzięki błogosławieństwu tego samego dziadka, pozwala mi zabrać siły życiowe ranionych osób. Kiedy zaatakowano wyspy, nie użyto elitarnych oddziałów, a masę mięsa armatniego uzbrojonego w miecze i muszkiety, których wtedy nie znaliśmy jeszcze. Kiedy wrócę, złożę ofiarę przodkom. Wielką i wspaniałą ofiarę, która rozsławi nasze imię w zaświatach. Ale póki co...-

I machnęła ręką na arenę.

-Będą wznowione zawody teraz czy z powodu śmierci jaśnie ciemnego furiata będzie przełożenie? Bo to pierwszy turniej tego typu na którym jestem i nie wiem jak tutaj rozwiążą.-

Boris ocknął się dopiero po kilku sekundach, z pewnego rodzaju fascynacją przyglądając się rozpromienioną twarz Tsuki i ogień płonący głęboko w jej oczach.

-Walki zaraz zostaną wznowione. Zgon walczącego mało kiedy sprawia żeby widownia straciła zainteresowanie. Po prawdzie, zwykle wzmacnia to tylko jej apetyt.-
dłonią rozmasował policzek. Wydawało się że chciał coś powiedzieć, ale po ponownym spojrzeniu na Tsuki, powstrzymał się. Nie wyglądał jakby często coś powstrzymywało go od wypowiedzenia swoich myśli.

Lekko poruszył szczęką na boki.

-Powiedz mi, naprawdę interesują cię te infantylne zabawy w walkę pomiędzy dumnymi głupcami w niepraktycznych zbrojach?

Heishiro zaś zaczął powoli wspinać się po schodach z powrotem do loży. O dziwo, Lord Luthor przeżył, na co wskazywało jego pełznięcie w krwawym błocie i kasłanie własną posoką.

Był twardy. Ale głupi. Po spotkaniu z Heishiro zaś, miał małe szanse na pełny powrót do zdrowia, na który i tak pewnie nie będzie miał czasu. Z ziemi, niedelikatnie podniosło go czterech strażników.

-Niezbyt. Gdyby wszyscy zawodnicy używali finezji tak jak Sir Palaven, wtedy byłoby to ciekawe widowisko. Ale skoro już przełożeni wcisnęli mi zaproszenie i karocę z woźnicą to nie wypadało po prostu tego zmarnować. Zwłaszcza, że to wiesz, przełożeni.-

Przewrót oczyma był wymowny, ale ostatecznie nie mogła nic poradzić. Miała zadanie i musiała je wykonać by mieć dobre statystyki.

Skoro mogła pokonać wielkiego demona... to w sumie nie miało nic do rzeczy z subtelnością, minimalną chociażby, jakiej trzeba było użyć tutaj. Tyle dobrego, że Hrabia Boris przynajmniej nie należał do paniczyków.

-Tak samo niezbyt mnie interesują polowania czy inne tego typu rozrywki. Preferuję zabawy z moich stron. Klanowe polowania na Oni, demony znaczy się, uczty oraz pojedynki gdzie liczą się umiejętności.-

Na tym pierwszym była, niestety, tylko raz. Upolowali cztery Kappy i małą grupkę Kitsune. Kapp się pozbyli, lisicę z dwójkę jej małych przeprosili i wypuścili.

Były jakieś zasady i nie ważne, że polowanie, kultura obowiązywała.

-Cóż, ryzykując gniew twego obrońcy, pozwolę sobie w takim razie zaproponować rozrywkę inną niż te nieszczęsne pojedynki.-
Kvazarevicz wstał, poprawił płaszcz i spojrzał na Tsuki, wyciągając w jej stronę dłoń.- Pytaniem jest, czy wolisz patrzeć gdy wojownicy godni tego miana ścierają się na ubitej ziemi, czy też samej chwycić za miecz, z tym że w zamkniętych murach.

Heishiro zwolnił, widząc obrót sytuacji. Laurie zaś zdyszana pojawiła się na schodach i już gotowa była pobiec do elfki, gdyby nie czekający na odpowiedź Boris.

Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.

-I jeśli trafnie wyczytuję twą pogardę do otrzymanego odgórnie środka transportu, zawsze mogę zaproponować mój powóz.


Uśmiech elfki był jasny oraz, jeśli znajdowałbyś się na jego końcu, powodujący dreszcze.

-Ależ Hrabio... sugerujesz by tak delikatna dama jak ja chwyciła za miecz i ruszyła do śmiertelnego tańca z przeciwnikami, czerpiąc przyjemność ze skrzyżowania ostrzy i skrwawienia rąk?-


Tutaj zostawało jedynie złapać za rękę i skorzystać z pomocy przy wstaniu.

-Z przyjemnością. Oczywiście, znajdzie się miejsce dla mojej świty? Nie chciałabym pozbawić ich przyjemności obejrzenia czegoś co nie jest odgrywane przez aktorów w teatrze.-


Cóż... może nie będzie aż tak źle?

-O ile twój przyboczny będzie musiał zadowolić się miejscem na dachu lub na koźle, o tyle twoja zdolna asystentka może dołączyć do nas w środku. Są cztery miejsca, a ty masz szczęście mieć obrońcę zajmującego więcej niż jedno.- Kvazarevicz wystawił łokieć, oferując wsparcie, ale zrobił to w tak nienachalny sposób że nie byłoby problemu w wypadku odmowy ze strony Tsuki.- Jak mniemam, nie wysłałaś jej do Sir Palavrena tylko po to by dodała mu otuchy uśmiechem?

Kiedy ruszyli spokojnym krokiem, za plecami dwójki, prócz Heishiro i Laurie ustawili się jeszcze dwaj wąsaci przyboczni Borisa, najpewniej jego rodacy. Był typem który w bliskim otoczeniu nie zdzierżyłby raczej obcokrajowców.

To był ciężki wybór, nigdy temu nie zaprzeczy, ale postanowiła dać hrabiemu ten honor i skorzystała z jego oferty. Nie była to wielka sprawa dla niej, ale jednocześnie nie ma co niepotrzebnie rozdawać okazji tego typu.

-Laurie była i jest głęboko wierzącą osobą i zdolna kapłanką. Jej usługi tak samo są przydatne, zwłaszcza jej zaklęcia leczące. A to, że są osoby, które nie były w stanie docenić jej zdolności, to już jedynie mój własny zysk.-


Ech, jakiś postęp robiła, ale na prawdziwy temat jeszcze zdecydowanie nie pora.

-Chętnie posłucham więcej o innych twoich zyskach, Tsuki... I może o twojej ojczyźnie w drodze do bractwa szermierczego. Nazwą proszę się nie martwić, nawet jeśli ktoś ośmieli się mieć jakieś obiekcje... Cóż, rzekłbym że ja to załatwię, ale mam dziwne wrażenie że osobiście poradziłabyś sobie lepiej niż ze mną.


Na zewnątrz zaś, czekał już jego powóz.




-Wislewska robota.-
rzekł, podchodząc doń i otwierając przed Tsuki drzwi.- Cenię sobie praktyczność środka transportu.

Dobrze że nie widział tamtej złoconej karety...
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
Stary 08-03-2015, 22:11   #297
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dupa blada… i inne przekleństwa.
Mieli zbierać plotki, a nie mieszać w kotle tutejszej półświatka. Jak to będzie wyglądało w raporcie? Zatrudniliśmy złodziei i innych rzezimieszków, którym obiecaliśmy poparcie polityczne dla ich żądań. Albo pieniężne… Dobrze, że dziedzictwo budziło się coraz gwałtowniej, bo jak Ivette go znajdzie, to obedrze żywcem ze skóry. I jeszcze posoli.
Jean nie był pewien czy szpiegowanie obejmowało robienie rewolucji przy pomocy upadłej królowej i złodziejskiej menażerii stolicy. To nie była zbyt koronkowa robota z jego strony. Ale cóż mógł poradzić? Poza graniem kartami, które mu rozdano.
Te jednak wątpliwości nie odbijały się na tworzy gnoma, który był elfem obecnie. Jean uśmiechał się wesoło, jakby wszystko to było częścią jego genialnego planu, jakby przewidział posunięcia do tej chwili i następne też. Jakby wszyscy grali tak jak on zaplanował.
- Zanim zaczniemy… jak wam się widzą obecne rządy? - zapytał więc z uśmiechem Jean porzucając elfie maniery i powściągliwość. - Miasto które wydaje się umierać, zastraszeni kupcy, panoszący się po lasach ludzcy bandyci i poirytowane ich obecnością plemiona dzikich elfów.
-Właśnie podsumował pan wszelkie problemy jakie mamy z obecną władzą.-
odparł spokojnym, głębokim głosem elf wychodząc z cienia. Zmiana oświetlenia sprawiła jedynie że jego karnacja stała się ciut mniej szara, włosy zaś nie przypominały już płynnej smoły.- Pałacowe gierki nie obchodziły nas tak długo, jak nie uderzało to w ludzi, czyli pośrednio także w nas. Jaki jest sens obrabowywania bogatych dzielnic kiedy paser woli szykować się na głodowe lata i za rubin, oferuje ci ziemniaki.
Złodziej zaśmiał się cicho, zakładając ręce na piersi i obchodząc iluzoryczną postać Jeana.
-Szczęśliwie, nie jest jeszcze aż tak źle ale ja i mnie podobni dostrzegamy pewne... symptomy nadchodzącej choroby.
- Oferuję wam możliwość odwrócenia owego trendu w polityce.-
stwierdził Jean z uśmiechem.- Bądź co bądź, będzie tylko gorzej. Komuś przy tronie marzy się upadek mojego królestwa i jest gotów poświęcić wasze królestwo i dobrobyt w celu osiągnięcia swych zamiarów. Ściągnął w granice Sivellius renegatów gwardii pistoletowej, wymordował waszych magów gdy się mu sprzeciwili i jest pewnie gotów uczynić kolejne zbrodnie... A gdy zabraknie mu kupców go ogołacania ze złota, sięgnie po biedaków... i was przy okazji.
-Nas nie znajdzie.-
odparł krótko elf.- Ale żadnemu z moich kolegów nie uśmiecha się opcja opuszczenia ojczyzny niczym szczury uciekające z tonącego okrętu. Mało kto lubi patrzeć na własne miasto, a przynajmniej tą część nazywaną domem, obracaną w perzynę. Nawet złodziejom.
Uśmiechnął się cierpko.
-I wiemy o niektórych z niecnych uczynków Veneanarów.
Cóż, nie był głupi skoro używał liczby mnogiej. Albo przynajmniej dobrze poinformowany.
- Chcę im właśnie pomieszać szyki. Popsuć plany na tyle, by osoba siedząca za tronem się ujawniła. Zamierzam porwać generała. Bez niego król sobie nie poradzi. - odparł z szaleńczym uśmieszkiem Jean i sięgnął dłonią po wąs, który zamierzał podkręcić... a którego nie było. Więc z irytacją potarł policzek.
-Brzmi to dość... ambitnie. Ale z odpowiednio rozstawionymi czujkami, właściwą dezinformacją i godnym tego wszystkiego zapleczem wywiadowczym... Tak, mogłoby ci się to udać.- elf pokiwał w zamyśleniu głową.- Nie zmienia to jednak faktu że daleko nam do rebeliantów za ideę, i kiedy to wszystko się skończy, miło by było odkryć jakąś drobną... gratyfikację.
Parsknął cicho.
-O tym jednak potem. Czego dokładnie oczekujesz ode mnie i moich kolegów, panie Kot?
Spojrzał pytająco na gnoma, zakładając ręce na piersi.
- Nic groźnego i nic trudnego. Chcę chaosu...- uśmiechnął się Jean splatając ręce razem.- Otóż niedawno porwano ambasadora A'loues, co jest niewygodne dla króla i generała. I niewątpliwie chcą tą informację utajnić. A ponieważ ja chcę zrobić z ambasadora przynętę, to... potrzebuję nagłośnić tą sprawę. Potrzebuję by miasto żyło plotkami na temat tego porwania. By wieści dotarły do uszu zarówno przekupek jak i możnych. Chcę by sytuacja godziła w prestiż królewskiego majestatu i generał zmuszony był się zaangażować osobiście w sytuację. Bo tyran który nie jest skuteczny naraża się na śmieszność. A ciężko się bać kogoś, z kogo się kpi po cichu... prawda?
-Cóż... Jest w tym niemało racji, panie Kot.-
złodziej obrócił się na pięcie.- I tak, nawet do nas, głównie dzięki pewnym gadatliwym pokojówkom, udało się dotrzeć do tych informacji trudno nam było jednak znaleźć dlań praktycznie zastosowanie inne niż wysłanie dyskretnego listo do A'loues...
Skubnął brodę, zamyślony.
-Ale jednak, czy podobnego typu wybiegi nie zaszkodzą interesom naszego sąsiada na tych ziemiach. Wielu, może nie wszyscy, ale całkiem sporo moich kamratów uważało A'loues za potencjalnego sojusznika przy próbach przywrócenia w Sivellius dawnego porządku...
Czy on zarzucał jakiś haczyk?
- Niewątpliwie A'loues mogłoby tu wjechać na białych koniach, zrobić porządek i osadzić jakąś marionetkę na tronie, ale... nie wiem jak elfy, niemniej ludzie nie lubią jak im ktoś z zewnątrz narzuca władców. Zwłaszcza gdy czyni to rasa, którą w skrytości ducha pogardzają.- zaczął rozważać głośno gnom.- Taki czyn wywołałby niewątpliwie rewolucję, a tego typu chaos nie jest potrzebny ani temu królestwu ani jego sąsiadom. Nie. Mam na podorędziu władcę, który będzie odpowiednią osobą na tronie i zapewni spokój przy minimalnym rozlewie krwi, ale wpierw podstawy obecnej władzy muszą być podcięte.
-Czy wolno mi zapytać o jakim to znowu władcy jest mowa?- zapytał złodziej, zerkając pytająco na Jeana.- Wiesz, przykładowo, panie Kot, od kilku miesięcy moi znajomi specjalizujący się w przemycie i kontrabandzie dostarczają poza mury pewne określone ilości podstawowych medykamentów, alkoholu oraz oliwy, sugerujące w dość wyraźny sposób że klienci płacący im za te towary mają na utrzymaniu ciut większą grupę...
Stojący obok Gabriev zmarszczył brwi ale nic nie powiedział, pozwalając by to Jean rozegrał ta partię po swojemu.
- To nie-spo-dzian-ka.- rzekł Jean przykładając palec do ust. I wzruszył ramionami dodając. -Świat byłby nudny, gdyby wszystko było wiadomo od razu, prawda? Zresztą przypuszczam, że i tak się domyślasz, więc… tą informację zostawmy na wielki finał.
-Ta... Skoro jednak ustaliliśmy wstępnie co i jak, panie Kot, proponowałbym udać się w minimalnie bardziej ustronne miejsce i omówić bardziej szczegółowy plan, chyba że póki co ma pan w planach jedynie żebyśmy siali ploty i pokazywali jak beznadziejnymi władcami są zwolennicy Veneanara.-
ciemnoskóry elf uniósł lekko brew.- A, i jeszcze w ramach formalności, możesz mi mówić pan Smoke.
- Prowadź więc panie Smoke.
- rzekł uprzejmie gnom kłaniając się elfowi.
Elf uśmiechnął się, skinął głową i... odstawił beczkę na której wcześniej siedział, kopniakiem podniósł dość szeroką kratę do kanału i skłonił się dworsko, wywołując leciutki uśmieszek u Serafine.
-Serio...?
-Sama panienka mówiła że mamy ucho pod ziemia. Dosłownie.- odparł złodziej, ale ostatecznie przewrócił oczami, podchodząc do szerokiego na metr otworu.- Ale cóż, skoro macie zastrzeżenia, idę pierwszy.
Odbił się lekko na czubkach palców, obrócił wokół własnej osi a sekundę później z wnętrza kanału rozległ się plus. Gabriev zas odruchowo sięgnął po przytroczony do paska sztylet gdy z pobliskiego okna znajdującego się trzy metry nad ziemią wyskoczył kolejny ulicznik, z białą szarfą na głowie.
-Zamknę za wami "drzwi" drodzy goście.- wyjaśnił, zerkając w górę uliczki.- Radzę się pośpieszyć. Może i jest tu spokojniej niż na wyższym mieście, ale straż też czasami się zdarza...

Jean spojrzał po swych towarzyszach i jako pierwszy ruszył za panem Smoke. Nie mieli co tracić czasu na dalsze stanie jak kołki na ulicy.
Elfickie miasto czy też nie, kanały zawsze były kanałami. Ciemnymi, wilgotnymi ale szczęśliwie nie cuchnącymi aż tak jak można było się spodziewać, a i ściany oraz wyloty studzienek były lepiej zadbane niż w A'loues.
Gabriev uniósł brwi.
-Miasto utrzymuje jeszcze oddziały kanalarzy... ?
-Nie.-
Smoke wzruszył ramionami.- Ale jednocześnie wysyła tu specjalistów ze zbrojną obstawą kiedy coś się zapcha, więc w naszym interesie leży, by wszystko przelewało się bez zarzutów...
Krata nad ich głowami zasunęła się ze zgrzytem. Sam Jean wyczuwał wręcz liczne wpatrzone weń oczy. Tylko Serafine wydawała się w pełni zrelaksowana i obojętna względem takiego obrotu spraw.
Smoke ruszył w górę kanału.
-Macie poniekąd szczęście, panie Kot, że większość gangów i wolnych strzelców uznało ostatnimi czasy za ważniejsze obserwacje ulic oraz pałacu a niżeli kradzieże w opuszczonych rezydencjach... Mamy spory wywiad.
- To pewnie wiecie, że członek świty ambasadora został zamknięty w więzieniu.. czy też areszcie, prawda?
- odparł Le Corbeu nie przejmując się złodziejaszkami poukrywanymi w ciemnych zaułkach kanałów.
-Tak... Ale ty powinieneś wiedzieć chyba o tym najlepiej, prawda?- złodziej uśmiechnął się pod nosem, nie zwalniając kroku i nie obracając się nawet w stronę Gabrieva który sięgnął po nóż i Serafine, która uniosła po prostu brew.
W ciemności dało wyczuć się wyraźne poruszenie.
-Niech twoi przyboczny dadzą sobie lepiej spokój z bronią, bo z waszej trójki tylko on jest faktycznie elfem. Dobra iluzja, muszę przyznać, dość żebym nie przebił jej wzrokiem a jednocześnie nie dość dobra by nie dało się dostrzec pewnej... sztuczności.
Savoy uśmiechnęła się pod nosem.
-No niezły jest...
-Radziłbym jednak odpuścić sobie te zabawy. Szef, tudzież jego przedstawiciele, nie lubią rozmawiać z kimś kto zmienia swoją postać w ten sposób... Macie szczęście że na samym targu nie spotkaliście nikogo o wzorku równie bystrym co mój.
Cóż, elfki obłapiały co prawda Jeana wzrokiem, ale właśnie na obłapianiu były najbardziej skupione.
- Nie mogę... Jeszcze musimy wrócić do swoich, a ja nie rzucać przeobrażeń w nieskończoność. I jeszcze jedna sprawa. To nie jest iluzja.- uśmiechnął się bezczelnie gnom.- Nie jestem na tyle głupi, by stosować tak łatwe do przejrzenia zaklęcie.
-Nie zmienia to jednocześnie faktu że nie jesteś też elfem... Ale cóż, rozmówisz się z kimś to ma lepsze kompetencje przy podejmowaniu istotnych dla nas sojuszy. Ja... Ja jestem ładną buzią witającą gości.

Zaśmiał się z własnego żartu, zakręcił w boczny kanał i przystanął, stanąwszy nos nos ze ścianą. Po chwili konsternacji westchnął, i dłonią zaczął błądzić po kamieniach.
-Ech, paranoiczna banda, ci przemytnicy. Zawsze zamykają za sobą drzwi i... zmieniają lokację zamka, jakby licząc że w czymś im to pomoże.- mówiąc to, Smoke wciskał z cichym kliknięciem kolejne cegły, które niemal bez dźwięku wsuwały się w głąb ściany jak po naoliwionych szynach.

Wnętrze zaś okazało się nie kanałem, a prostym korytarzem, bardziej podobnym do jakiegoś starego przedpokoju niż lochu.
Gabriev zmarszczył brwi.
-Czy to... ?
-Stare, dawno zapieczętowane korytarze ewakuacyjne przeznaczone dla rodziny królewskiej.-
złodziej wzruszył ramionami.

-Ale... mówiono że to tylko legendy...

-Cóż, gdyby nie zadźgano królewskiej rodziny która miała z nich skorzystać, może komuś przekazano by tajemnice ich położenia. My sami odkryliśmy je niespełna dekadę temu...


Towarzyszący Jeanowi gwardzista królowej Undonium wydawał się szczerz poruszony.
Le Corbeu znacznie mniej... wszak wiadomo, że byle kamienny zamek mający więcej niż czterdzieści lat miał tajne komnaty, korytarze, tajne lochy. Wzruszył więc ramionami podążając dalej, by jak najszybciej załatwić sprawę.
Idąc, Jean wyczuł że korytarz podnosi się lekko przez blisko sto metrów, by finalnie wyrównać swój poziom, zakręcić ostro i znów biec przed siebie kolejne sto... dwieście... trzysta kroków...
Niestety, orientacja przestrzenna pod ziemią bywała czasami przydatna, przez co gnom i jego towarzysze nie wiedzieli za bardzo gdzie się znajdują, biorąc jednak pod uwagę długość tunelu oraz fakt że weszli doń gdzieś pod peryferiami miasta...

Tak, bardzo możliwe że gdziekolwiek by nie szli, znajdowali się już po za miejskimi murami. Finalnie, Smoke znów przystanął, wyjął z kieszeni klucz i spokojnie wsunął go do zamka... jednego z około setki, rozsianej po całej powierzchni sporych drzwi.
Kliknęło, idealnie naoliwione zawiasy nie wydały z siebie nawet dźwięku a oczy Jeana zapiekły od nagłego uderzenia światła wypełniającego... cóż, klatkę schodową która widziała już zdecydowanie lepsze dni.
Zdewastowany budynek toczył nierówną walkę z przyrodą i sądząc po stanie schodów… przegrywał.
Serafine zamrugała, zaskoczona.
-Em…
- Jakiś porzucony... dworek?
- zapytał Jean rozglądając się po nowym miejscu, które robiło wrażenie. Ale nie zaskakiwało... taki porzucony dworek, gdzieś w lesie miał sens. Przy tylu zawirowaniach politycznych istnienie takich miejsc było sensowne. Ów dworek pewnie należał do rodu, któremu się nie udało i został usunięty, a posiadłość obrabowana ze skarbów popadła w zapomnienie.
-Jak widać.- Smoke skinął głową.- Znaleźliśmy go razem z tunelami... A dokładniej szef znalazł. A raczej ten który z czasem stał się naszym szefem. To skomplikowane, nie zmieniając jednocześnie faktu że miejsce to posiada swoistą... aurę, która pozwala nam z niego bezpiecznie korzystać.
Wspinając się po schodach, Jean odruchowo rzucił okiem przez okno, prawie w całości porośnięte bluszczem. Po jego drugiej stronie widać było ścianę drzew, małą polankę, odległe wieże Sivellius... oraz delikatną, magiczną mgiełkę.
Kiedyś, musiała być to iluzja, obecnie, czar musiał w jakiś sposób rozmazywać obraz starej ruiny, tak by nie dało się jej dostrzec z pewnej odległości.
Idąc, Jean usłyszał pod podeszwą grzechot. Gdy spojrzał w dół, dostrzegł... złoty, mocno zaśniedziały, łańcuszek z doczepionym doń, startym przez czas medalikiem.
Serafine uniosła brwi.
-Em... Zguba?

-Znajda.
- złodziej wzruszył ramionami, zaszczycając zniszczony kawałek biżuterii przelotnym spojrzeniem.- Wasza, jeśli chcecie. Kiedy przybyliśmy było tu tego pełno, i nawet po latach nadal można znaleźć tego typu niewiele warte błyskotki...
Stary dwór, otoczony ongiś silnym zaklęciem maskującym, połączony z nigdy nie użytym tunelem ewakuacyjnym, który w momencie odnalezienia wciąż pełen był skarbów…
- A gdzie jest wasz nieustraszony przywódca?- zapytał żartobliwie Jean.
Smoke parsknął.
-Najpewniej? Na swoim starym, wytartym fotelu na poddaszu, kontemplując nad złożonością życia i innymi filozoficznymi bzdetami...

-Albo za waszymi plecami, sprawdzając kogo przyprowadził mu pod dach wyszczekany ulicznik lubiący komentować przyzwyczajenia swojego szefa...

Głos przywódcy lokalnych złodziei był głęboki i lekko zachrypnięty.
Elf podskoczył. Gabriev, Serafine i sam Jean natomiast obrócili się na pięcie by zobaczyć szczupłą, niewysoką postać której jeszcze ułamek sekundy wcześniej nie było za ich plecami.

-Szefie...

-Sam zajmę się swoimi gośćmi... Smoke.

-Tak, szefie...

Herszt, o dziwo, nie był elfem. Jednocześnie, pomimo pewnych ludzkich cech, nie był też człowiekiem. Chmura dziwnej magii otaczająca mężczyznę dosłownie przenikała jego ciało, sprawiając że po krótkiej chwili, Jean odpuścił sobie używanie swojego Wiedźmiego Wzroku.
Jednocześnie karnacja, ruchy czy sam głos złodziejskiego mistrza... wydawały się niematerialne. Dziwne.
Serafine nerwowo przełknęła ślinę.
-A pan to... ?

-Shadow.-
odparł krótko blady mężczyzna, przechodząc pomiędzy swoimi gośćmi i ruszając w górę, po schodach, nie wywołując przy tym nawet najlżejszego poruszenia w powietrzu.- I dziękuję za "nieustraszonego przywódcę". Mało kto ma czelność nazywać mnie w ten sposób. Sądzą że by mnie to obraziło.
Cóż... przynajmniej miał jakieś poczucie humoru, pomijając wywołującą ciarki na plecach aparycję.
Wampir?... Takie przypuszczenia pojawiły się w głowie gnoma, na widok tego osobnika. Jean mógł się co prawda mylić. Jednak sama świadomość, że znajdował się w jednym pokoju z wampirem rodziła chęć poszukania jakiegoś kołka. Na szczęście Shadow nie unikał światła wpadającego przez okna, co wykluczało przynależność do rodziny krwiopijców.
- Miło poznać panie... Shadow.- mruknął Jean.- Ja jestem ... z tego co słyszałem, ponoć wiadomo kim.
-Widzę że... Smoke znów próbował na kimś tych swoich umysłowych sztuczek. Psychologia... Ech, nawet jak na standardy elfów, jest strasznie zarozumiały.-
dziwny mężczyzna uśmiechnął się lekko, szybko wspinając się po schodach.- On ma instynkt, i to niezły, w szczególności jak na elfa. Zakładam że informacje które otrzymał od pana naprowadziły go na trop, przez co próbował się upewnić... Ech, zaczynam pleść. Elfia maniera mi się udziela. Niedobrze...
Zaśmiał się cicho.
-Ja zaś najzwyczajniej w świecie mam... oko. Chociaż ta iluzja jest niczego sobie, pogratulować... panie ambasadorze? Nie ma w okolicy zbyt licznych gnomów o tak monumentalnych wąsach.
- To nie jest iluzja... -
westchnął Jean pocierając podstawę nosa. Owszem wiedział, że potężni czarodzieje potrafią postrzegać prawdziwą naturę rzeczy. Ale zwykle tak zaawansowani magowie potrafili też rozumieć różnicę pomiędzy iluzją, a prawdziwą transmutacją. Le Corbeu więc nie wiedział czemu ów osobnik popełnia tak oczywistą pomyłkę. Machnął jednak na to ręką. Nie przybył tu w roli guwernera.- Nieważne. Sprawa jest prosta. Wasze elfy zaczęły mieszać w moim królestwie i rekrutować renegatów z wojska jego wysokości Roberta Maximieliena de Chanteur. - imię króla gnom wypowiedział z nabożną czcią, bo przy swoich wadach Le Corbeu był zaprzysięgłym rojalistą i gorącym patriotą.- Nie mogliśmy takiej zniewagi puścić płazem, prawda? Coś więc trzeba zrobić z obecną władzą, tyle że... moje królestwo nie może się w to oficjalnie mieszać. To mogłoby mieć komplikacje na scenie międzynarodowej, no i wywołać chaos tutaj. Elfy muszą te sprawy rozstrzygnąć między sobą.
-Ale tego nie zrobią.-
odparł krótko Shadow.- Są rozbici, nawet pośród własnych sojuszu. Rojaliści chowający się po lasach nie potrafią porozumieć się ze swoimi pobratymcami z klanów, król z bratem nie do końca rozumieją że kiedy wszystko strzeli, to oni będą pierwszymi do obwinienia przez cały, cholerny świat a ci którzy pchają ich do rzucenia własnego państwa na kolana są dość dobrzy bym nawet ja nie mógł ich odszukać... Chociaż nie powiem, renegaci z A'loues nawet nie próbują się kryć. Panoszą się. To... rozczarowujące.
- Dlatego ja... mam moją tajną broń. Osobę która może chwycić to całe towarzystwo z pyski. Pod warunkiem jednakże, że nie będzie miała przeciw sobie zorganizowanego oporu. I dlatego potrzebny jest mi mały chaos. Niech generał poczuje, że sytuacja wymyka się spod kontroli, niech... -
zamyślił się Jean szukając dobrego określenia.- Niech nie wiedzą za co się złapać. Najważniejsze co chcę osiągnąć teraz to nagłośnienie porwania ambasadora A'loues przez leśne elfy. Niech każda przekupka o tym plotkuje, niech nie da się tego zatuszować, ani zamieść pod dywan.
-To brzmi jak plan, panie... Kot?- Shadow uśmiechnął się lekko, docierając w końcu do drzwi na szczycie klatki schodowej.
Po przekręceniu klucza w zamku i uchyleniu drzwi, z półmroku spojrzało w stronę Jeana, Serafine i Gabrieva kilka tuzinów małych, paciorkowatych oczu z wnętrz licznych klatek.


Shadow wyminął je, nie generując nawet odrobiny hałasu. To samo Serafine, chociaż kilka łebków zwróciło się w jej stronę gdy przechodziła pomiędzy klatkami, a jeden czy dwa słowiki zaśpiewały cicho.
W przypadku Gabrieva zaś... Elf postawił jedną stopę na skrzypiącej podłodze a poddasze wypełniły ptasie trele. Ciekawy system wczesnego ostrzegania, nie ma co.
Shadow usiadł na stojącym pod ścianą fotelu.
-Sianie plotek to jednak dość mało, biorąc pod uwagę że pana towarzyszka była gotowa zawezwać nas na pomoc. Zakładam że kilkanaście kradzieży, rozboje i generalne podburzanie nastrojów w mieście byłoby o wiele lepsze niż same plotki... ?
Zmarszczył brwi gdy na klatce dało się słyszeć szybkie kroki.
- Tylko jeśli ten niepokój byłby "przypadkowy". Nie chcemy, żeby coś zaczęli podejrzewać. Niemniej jeśli spokój stolicy zostanie naruszony, autorytet władcy ucierpi i tym bardziej król będzie chciał wykazać się skutecznością. Myślałem też o... odbiciu więźniów z aresztu, by ośmieszyć siły porządkowe. - zamyślił się Jean.
- O moim podwładnym... ale żeby to ukryć, należy uwolnić wszystkich i może zostawić jakieś ulotki wzywające do buntu przeciwko...hmmm... opresji szlachty.... ooo to dobre. Należy podkopać zaufanie wśród kupców i szlachty do władcy, który nie dość że uciska to jeszcze nie potrafi zaprowadzić porządku.- Jean popadł w kolejny trans planowania zapominając o całym świecie.
-A już myślałem że mówisz, panie, o dość nietypowej dwójce napadniętej w drodze z królewskiej biblioteki przez nieznanych sprawców uzbrojonych w broń palną, uratowanej i obecnie przebywającej pod opieką pewnych rzezimieszków o lepkich palcach i złotych sercach...
Gabriev zmarszczył brwi, Serafine zaś miała na twarzy mieszaninę ulgi oraz obaw, biorąc pod uwagę że wcześniej sama nigdzie nie mogła znaleźć żadnych informacji czy plotek o starym, zasuszonym człowieku w niemodnej peruce i towarzyszącym mu osiłku mieszanej krwi.
- Eeee... tych też.- co prawda gnom z początku nie bardzo wiedział o co chodzi, ale będąc zawodowym łgarzem, nie dał po sobie poznać zaskoczenia.
-Pytaniem jest, gdzie ich panu odesłać?- Shadow rozłożył ręce.- Proszę wybaczyć, ale na twoim miejscu, ciut bardziej zacząłbym martwić się o los moich podwładnych, skoro wykorzystując zamieszanie, ktoś próbował pozbyć się po cichu dwóch z nich...
Złodziej westchnął, gdy coraz głośniejsze kroki zatrzymały się raptownie tuż przed drzwiami jego kwatery.
-Ani chwili spokoju…
- Tym gdzie ich odesłać akurat się zajmie mój człowiek.- g
nom wskazał na Gabrieva i poprawił się dodając.-...elf. No. Hmm... Poza tym chciałbym nagłośnienia tych spraw. W końcu władza, która nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa dyplomatom obcych państw, jest z pewnością niezbyt kompetentna i w innych dziedzinach.
Shadow skinął głową.
-To da się zrobić... Ech, wejść!

Młody rzezimieszek musiał być młody za równo jak na standardy elfów, co i ludzi. Niewyrośnięty, z deczka pryszczaty i co najważniejsze zdyszany po wbiegnięciu na poddasze.

-Szefie...

-Mam nadzieję że to coś poważnego.

-Tak, szefie... ja... chłopaki...


-Poważnego na tyle, żebyś przestał dyszeć, złapał oddech i na spokojnie wyjaśnił mi co się dzieje, zanim stracę cierpliwość.
Chłopak głośno nabrał powietrza.
-ZAPAKOWALI TAMTEGO CZŁOWIEKA Z ARESZTU NA POWÓZ I WIOZĄ GO W STRONĘ LASU!- wyskrzeczał na resztce pojemności płuc, sprawiając że siedzące w klatkach ptaki poderwały się znowu ze swoich żerni, podnosząc świdrującą w uszy wrzawę.
Serafine spojrzała szybko na Shadowa.
-Czy ten człowiek to aby nie nasz... ?

-Żadnego innego nie nakazałem obserwować.-
rzucił krótko przywódca łotrzyków, wstając ze swojego miejsca.- Panie Kot...
Posłał Jeanowi dość ponure spojrzenie.
-Sprawy chyba właśnie się skomplikowały...
- Może nie aż tak bardzo… Chcą go zlikwidować bez świadków, więc obstawa jest pewnie niezbyt liczna.-
zamyślił się gnom pocierając podbródek zwracając się do Shadowa.- Więc paradoksalnie jest nam ta sytuacja na rękę. Trzeba tylko działać szybko i energicznie. To na jakie wsparcie mogę przy tej okazji liczyć z waszej strony?
Po czym dodał po chwili.- No i chciałbym spotkać się z tą dwójką, którą żeście uratowali, a którzy są pod waszą opieką.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 09-03-2015, 21:08   #298
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
cz 1

To było ciekawe. Nawet bardzo. Zostawało pluć sobie w brodę że nie odwiedziło się brata w ciągu ostatnich trzech lat. Ale zawsze coś było na głowie. No ale cóż..

-Tak, mamy. Jestem Resnik. A gdzie mistrz Flick jeśli mogę spytać? zapytał uprzejmie Buttal -Obawiam się że mogą szybko znów czegoś spróbować przy użyciu cieni

- Skąd takie wnioski?- zapytał czerwonowłosy mag, oglądając się na portal z którego wyszedł - W sensie o ile rozumiem ewentualne próby zabójstwa pana osoby są swego rodzaju nieuniknione, magowie cienia zwykle nie odpuszczają swoim ofiarom, o tyle skąd pewność że coś będzie miało miejsce w najbliższym czasie...

Maudrel również rzucił okiem na portal -Em... Oczekuje pan kogoś... ?

-Tak, mojego kolegę... poniekąd po fachu.

Portal znów zafalował a obraz z drugiej strony stał się wyraźnie ciemniejszy. Po chwili wytoczył się ze środka brodaty, ubrany na ciemno starszy mężczyzna o ciut zdezorientowanej minie.



Chyba źle znosząc podróż, prawie poleciał do przodu, co skończyło się że czaszka zaskoczonego Dłofa posłużyła mu za podłokietnik -Na wszystko co dobre, za stary na to jestem...

Brwi Dłofa zaś utworzyły idealną, poziomą linię.

-Po pierwsze mieli agenta wśród moich ludzi. Kupili go, a następnie nawiedzały go cienie. Mam wrażenie, że pilnowali go w jakiś sposób i jeśli nie mnie, spróbują wykończyć jego, czyli świadka. Po drugie, acz to zupełny strzał jeśli komunikują się przez cienie, a kilku ich ludzi w tym jeden z przesłuchiwanych zamieniają się w cienie to może mogą dowiedzieć się czegoś od nich...na przykład że wiemy o nich coraz więcej...a wtedy przyspieszą działania. Nie znam się na tym ale zgaduje, że choćby takiego demona można przyzwać gdziekolwiek... wyjaśnił swe podejrzenia krasnolud.


-Cóż, skoro nalegacie...- Flambee wzruszył ramionami, jego starszy towarzysz zaś poprawił na głowie kapelusz, prychnął oczyszczając zatoki i ruszył za Buttalem oraz Maudrelem, idącymi na przedzie. Hrabia odchrząknął

-Cóż, szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się że...
-Wybicie magów cienia ma u nas wyższy priorytet niż eksponowanie naszej niechęci do waszego idiotycznego, ksenofobicznego kraju.- przerwał mu mag płomieni - Chociaż nie powiem, ta wioska jest ciut inna.

-Em... Dziękuję, staram się...

-Aż żal w sumie kiedy człowiek zda sobie sprawę że pewnie zamordują pana prędzej czy później zaściankowi sąsiedzi albo nawet pańscy właśni poddani...

Cisza jaka zapadła była... niezręczna.

Cóż można było rzec. Brzmiało to zadziwiająco prawdziwie. Albo to, albo inna inkwizycja czy tłum strażników moralności wszelakiej. Szanse hrabiego zwiększyć mogła obecność krasnoludzkich rzemieślników i kupców, lecz jednocześnie i napięcie-niezwykle groźne w tej sytuacji - miała moc wywoływania burzy. Resnik zapamiętał by kwestie tej ochrony omówić z Dimzadem...Po prawdzie, w długiej perspektywie pytaniem było czy zmiana planowana przez hrabiego miała zmienić i cały kraj...czy może tą prowincję zniszczyć? A może oderwać ją, czyniąc na pół lennem Morr, sojusznikiem jakim była Kamienna Baszta? Czy było by to najgorsze z wyjść? Dzięki bogom, była to sprawa czynników dużo nad nim. W końcu dotarli na miejsce, Buttal zapukał zaś uprzejmie, dając znać że wrócili po czym wszedł do środka. To mogło być ciekawe. Wampir, nekromanta i mag ognia. Jak w kiepskim dowcipie.

Stary krasnolud siedział akurat w fotelu, w zamyśleniu czytając trzymaną w ręku książkę o straszliwie wytartej okładce i kartkach żółtych tak bardzo, że wyglądały bardziej jak zasuszone płaty skóry niż pergamin.Flambee, który wszedł tuż za Buttalem, uniósł brwi

-A więc to ten wampir... Czuć od niego ciut więcej magii od standardowego trupa..

-Wypraszam sobie.- rzucił krótko Ungror, zamykając książkę - Do trupa mi zaskakująco daleko. Już krwiopijca byłby bardziej poprawny politycznie i... Em. Przepraszam?

Wampir odchylił się lekko do tyłu gdy w niemal ekspresowym tempie przed jego osobą znalazł się siwobrody staruszek, który na widok antycznego nieumarłego zupełnie zapomniał o swoich poteleportacyjnych dolegliwościach. -Niesamowite! Niewiarygodne!

-A pan to... ?

-Mistrz Horacy Flick. Katedra Komunikacji Post Mortem na Uniwersytecie w Ironbridge!

Kątem oka, Ungror spojrzał na Buttala
-Cóż... Oczekiwałem kogoś mniej... Entuzjastycznego.

Flambee zaś ukrył twarz w dłoniach, ustawiając sie tak by mało kto zobaczył jego małe, prywatne załamanie postawą towarzysza i kolegi z uczelni.

- Eeeeem...tego...ekhm...zabójcy? spróbował wrócić na konkretniejsze tematu Buttal, nie bardzo wiedzac co choćby rzecz w tak niedorzecznie...niespodziewanej sytuacji

-Powinienem się niedługo skontaktować z mistrzem Dimzadem i tak jakby...bardzo by mnie ucieszyło gdybym miał mu coś do powiedzenia ... Tak więc może...spróbujmy się nimi zając? zasugerował nieśmiało. - Ekhm, jestem dość pewien że pan Ungror będzie tu później nadal...przez kilka tysiącleci... Tak więc może....

-Mavolio jest pilnowany przeze mnie.- odparł krótko wampir
- I przez pana Wilczasza, przy czym pragnąłbym zaznaczyć że umożliwienie mu przeżycia wobec groźby śmierci z każdego cienia wymagało ode mnie sporo... koncentracji.

Flambee skinął głową, niechętnie obracając się plecami w stronę Ungrora
-Teoretycznie prosty czar może zapewnić mu permanentną ochronę na stosunkowo niewielkim, zamkniętym obszarze. Podzielił się chociaż częścią informacji, czy będę musiał wyciągnąć mu je z gardła?

- Powiedział co wiedział jak sądzę. Wziął dziesięć tysięcy sztuk złota za mojego trupa, po czym okrył że umawianie się z tajemniczymi ludźmi w kapturach w zatęchłej karczmie jest po prostu głupie, a cena za moją głowę ciapkę zaniżona. Nie zadawał pytań, wystawił nas a gdy chciał się wycofać, już nie mógł. Trupy wiele nie powiedziały. Ich szefowa umknęła w las. Ot, ślepa uliczka wydaje się. Mamy figurki jakie zostały użyte do przyzwania demonów. rzekły wskazując na dowody leżące na biurku -Obawiam się że nie wiemy wiele więcej.

-Oj mamy, mamy.- Flambee uśmiechnął się szeroko, ruszając w stronę drzwi. Prowadzący ich Maudrel wydawał się zaskakująco milczący, a biorąc pod uwagę jego styl bycia, aż dziw że tak łatwo pozwolił zrobić z siebie postać tła - Was.

-Czyyyli?- idący obok Torrga zmarszczył brwi - Chcecie zrobić z nas żywe przynęty co cuś?

Płomienny mag zaśmiał się głośno, sprawiając że Kargunson zmarszczył brwi -Oj nie podoba mi się to...

-Wy już jesteście przynętami!- odparł, nad podziw pogodnie - Chcecie tego, czy nie. Raz opłaceni, magowie cienia nie odpuszczą, chociażbyście umknęli do Amirath albo na płomienny dysk ognia krążący dookoła Wordis. Oni was znajdą, bo to jedna z części paktu cienia. Giną wszyscy magowie, albo ich cel. Dlatego zwykle nie porywali się na osoby zbyt dobrze chronione, bo to mogłoby doprowadzić do ich samozagłady. Wyniszczenia.

-Nie rozumiem...- Maudrel obrócił się przez ramię - Ale dlaczego musieli to robić... ?

-Bo magia cienia w swej najłatwiejszej do opanowania wersji, okupowana jest morzem krwi.- odparł krótko Ungror - Tak w skrócie.

Flambee uniósł brwi, zaskoczony widzą antycznego wampira.

-Znaczy się macie zamiar przesłuchać schwytanych albo zabijać coraz to kolejnych jakich za nami wyślą? Nie będzie to trochę ...cóż..kłopotliwe? Pomijając już reakcje mojego szefa na wiadomość że udaje się negocjować z gnomami z Groningem w eskorcie magów z Ironbridge? W końcu no...może im się w końcu powieść, nie? Wystarczy im jedna fartowna próba. Już byśmy byli martwi gdyby nie interwencja Ungrora..cóż, jesteśmy dość łatwymi celami, bądźmy szczerzy. wysypał z siebie serię pytań Resnik. w końcu zamrugał myśląc intensywnie, by w końcu dorzucić jedno jeszcze - Jeśli najłatwiejsza wymaga morza krwi to...czego wymaga ta trudniejsza?


-Nieprawdopodobnej wręcz samodyscypliny, skupienia i silnej woli, połączonych z umiejętnościami.
- znów wyjaśnił Ungror, wychodząc na dziedziniec. Chmura nietoperzy jak na zawołanie wzniosła się w powietrze, tworząc całkiem przyjemny cień ponad głową nieumarłego krasnoluda.


-O jakim demonie dokładnie mowa...- zainteresował się ten starszy z dwójki magów, zdejmując z głowy kapelusz i ścierając pot z lśniącego czoła

- Standardowe demony mogą być przyzywane za pomocą zaklęć, potężniejsze demony, wewnątrz odpowiednich kręgów, diabły, nawet złą ludzką wolą w odpowiedniej ilości a cienie za pomocą poprawnych zaklęć...

-To marnie, nie?- burknął Dłof, nieprzyzwyczajony do robienia za podłokietnik bez możliwości walnięcia osoby która go tak potraktowała w ten sposób

-Nie szczególnie.- mruknął Flambee - Bo wymaga to dość bliskiej obecności osoby przyzywającej.

-Sądzę, że najlepiej będzie przejść do sąsiedniej sali, byśmy mogli okazać zdobyte przedmioty. Tam przebywa też najlepiej z nas poinformowany. Zmora, zmara...jakoś tak się nazywał zdaje się ten demon, ale to Kurgan chyba najlepiej wyjaśni z kolei wskazał na kompana -Gdyż to on je rozpoznał. a tymczasem chodźmy proszę do gabinetu


Marius odchrząknął -Nie wspominałeś aby że słońce to problem dla niższej kategorii wampirów...

-Taaak...- starzec parsknął.- Ja od niego po prostu dostaje migreny.

Flambee zaś zamachał poirytowany dłonią -Mniejsza o szczegóły! Nasz plan zaś, jest prosty. Poczekać na atak, złapać jednego a następnie przeteleportować drania do Ironbridge, gdzie dowiemy się od niego wszystkiego. Istnieją potężne czary, wyciągające informacje nawet z czyjejś podświadomości...

Cóż, aż strach się bać.

- Ekhm..tak przez ciekawość...a czy aby waszych teleportacji tutejsi nie wykryją? I nie będzie z tego jakiegoś kryzysu czy coś? Słyszałem że mają z tym ciagły ból dupy...ekh spytał Buttal, spoglądając przepraszajco na hrabiego. -A właśnie, Ungrorze, mój szef chcial z tobą porozmawiać...z toba i hrabią. Powiedział, że zbierze potencjalnych inwestorów. Chyba zapomniałem o tym wcześniejw spomnieć w tym całym zamieszaniu

-Pytaniem jest, co wolisz załatwić pierwsze, panie Resnik?- Flambee oparł swój kostur na ramieniu
- Ciągnięcie swojego wiarołomnego podwładnego za język czy też rozmowę z szefuńciem, który z tego co zrozumiałem jest dla ciebie dość straszliwym osobnikiem.

Torrga odchrząknął, maskującym tym samym śmiech. Hrabia zaś spojrzał na gołębnik dookoła którego krążyły...
- Em, czy to były zjawy... ?

Kruganowi na widok niematerialnych widziadeł opadła szczęka.

-- Szef poczeka... krzyknął Resnik rzucając się do bieguw kierunku gołebnika. Miał bardzo bardzo złe przeczucia co do losów swego, jak to było? Wiarołomnego podwładnego. Czyzby się spóxnili?

-Spokojnie!- Ungror przewrócił oczami, po raz pierwszy od kiedy Buttal go spotkał, podnosząc głos - To jest właśnie mój sposób ochrony Mavolio!

Maudrel spojrzał z niedowierzaniem na brodacza -Najpierw gadające trupy, teraz zjawy nad wieżą... Cholera, czemu od razu nie wyciągniesz mi z fosy hordy szkieletowych wojowników?!

-A chcesz?

-Argh!


-Przepraszam. rzekł Buttal, zatrzymując się natychmiast i spoglądając na starego krasnoluda -[/i]Moje nerwy ostatnia mają się kiepsko. Duzo gorzej niż mogłem przypuszczać. Porozmawiajmy najpierw z Mavolion...później skorzystam z kryształy. A, panie Flambee. Owszem, boje sie swego szefa...ale większość północy też[/i]

-Kolejny krasnolud z przerostem ambicji nad wzrostem...

-Gdyby krasnolud miał mieć ambicje proporcjonalne do wzrostu, daleko by nie zaszły.- burknął Krugan.- Po za tym mówimy tutaj o osobistym doradcy finansowym króla Oldinsona więc polemizowałbym jednak z tym całym przerostem...

-Och.- nekromant... to znaczy profesor z katedry Komunikacyjni Post Mortem Flick uniósł lekko brwi, zerkając na towarzysza - Nadrektor nie wspomniał że pracujemy z takimi szychami?

-Coś wspomniał.- burknął Flambee.

Flick uśmiechnął się zaś pogodnie i spojrzał na idącego obok Ungrora
-A te zjawy... Skąd je pan wytrzasnął? Bo czegoś takiego nie da się naturalnie stworzyć, nawet wampirowi. Potrzebne są do tego odpowiednia aura, sporo skupienia, i cóż... denaci.

-Powiedzmy że nie wyrwałem zza światów nikogo kto by tego nie chciał.- odparł ozięble krasnolud
- Z resztą, ten zamek jest starszy nawet ode mnie, nietrudno więc o lokalnych zmarłych z niedokończonymi sprawami...

Idąc do wieży, Buttal dostrzegł kilka wyraźniejszych sylwetek. Cóż, wychudła pokojówka o surowym wyrazie twarzy gryzła się przykładowo z jakimś wielkim, brodatym barbarzyńcą krążącym kilka stóp od niej i co jakiś czas przecinającym jej drogę.Po za tym żołnierze, strażnicy, kilku ludzi w zapomnianych mundurach dawnych armii.

-A co one właściwie robią? postanowil doedukować się Resnik. -W każdym razie Dimzad przerostów ambicji nie miewa, conajwyżej nagłe wybuchy gniewu. A ja jestem bardzo zdecydowany by uniknąć wydelegowania do handlu piachem w Amirath, tak więc.. Wolę nie podpadać. Zwłasszcza że król sam mnie upominał że mu na sukcesie tego wyjazdu zależy...co może wyjaśniać czemu ktoś tyle zapłącił za mój łeb..

-Cienie są materialne. Do walki z nimi trzeba magicznej, poświęczonej broni, najczęściej ze srebra, a i tak są cholernie szybkie i nie muszą się martwić materialnymi przeszkodami. Podobnie jak zjawy, które jako inna niematerialna istota, mogą je zranić. A że zjawy są na moich rozkazach...- Ungror wzruszył ramionami.

Siedzący na parterze wieży Wilczasz wstał, unosząc lekko brwi.-Widzę że magiczna kawaleria przybyła...- rzucił, uśmiechając się dość okrutnie
- Gagatek na górze już chyba kilkukrotnie zmoczył majty od tych widmowych koleżków przenikających ściany. Może będzie bardziej chętny do rozmów...

- Pewnie dociera do niego w co sie władował... Acz już wcześniej był diablo wystraszony. Nie dziwię mu się...ale czego on do cholery oczekiwał po takim interesie to nie wiem... Tak czy inaczej, chodźmy rzucił, sam pierwszy ruszając do środka, a dalej po schodach: -Mavolio, to my...
-Aha...

Tak, Comanche zdecydowanie brzmiał jak ktoś na skraju załamania nerwowego. Ivo prychnął tylko, wychodząc na zewnątrz, uznawszy najwyraźniej że przy dwóch magach i bandzie krasnoludów on nie jest tam potrzeby.Na parterze zrobiło się ciut ciasno.
-Tak więc ten... Powiedz mi że te duchy to wasze i że nie mam omamów...

-Nie masz omamów.- rzucił coraz bardziej poirytowany Ungror - Złaź! Mamy magów i wiemy jak ci pomóc!

-Co?! Nie!- Mavolio chyba podskoczył - Wolałbym... Wolałbym żeby jak już, to ktoś wszedł tutaj...

-Kiedy ma ze sobą naładowany pistolet?- mruknął Marius - Marny plan...

-Eh, nie jęcz. Skąd pomysł że lepiej i bezpieczniej ci tam, na strychu. Złaś i bierzmy się za zabezpieczenie cię nim tamci sie pokapują i spróbuję coś ci zrobić. No.,.,złaź. Nic ci nie będzie odkrzyknął Resnik. Faktycznie, nie czuł potrzeby pójścia pod lufę histeryka.

-A skąd mam mieć pewność że... ARGH!
- krasnolud wrzasnął, strzelił a następnie prawie stoczył się drabinie na dół, wyraźnie się przy tym obijając. Finalnie stęknął a przez klapę w podłodze wyleciała jedna ze zjaw, najwyraźniej pomagając Comanche pokonać swój strach.

Krugan pokiwał głową z pewnym uznaniem -Okrutne, nekromantyckie praktyki ale muszę przyznać że skuteczne...

-Dziękuję.- odparł Ungror, obserwując jak Dłof i Torrga podnoszą zdrajcę pod ręce i przytrzymują go w tej dość niewygodnej pozycji

- Zabierzcie go na plac, im więcej słońca tym lepiej...

Sam Mavolio spojrzał żałośnie na Buttala

-Zabiją mnie, jak nic mnie zabiją..

.-Nikt cię tu nie zabije, idioto!- Maudrel nie wytrzymał i uniósł z irytacją ręce nad głowę
- Bogowie, co za kretyn.

-Ja nie o was mówię...Flambee spojrzał brodacza sceptycznie i westchnał.-I to na ratowanie tak żałosnej istoty będę marnował moje zaklęcia... ?


-Ekh. spójrzmy na to szerzej....na marnowanie zaklęć w celu dopadnięcia tamtych... zasugerował Resnik, jakoś nie mając zbyt wielkich pokladów dobrej woli czy pomysłów (ba, chęci nawet) na tłumaczenie Mavolio. -Załatwmy to zabezpieczenie, później pogadajmy i lecimy...chyba wszystkim nam zalezy by wrócic do codziennej normy, prawda?

-Codzienna norma nie będzie u nas możliwa przez przynajmniej dekadę
- odparł pogodnie Flick - Tyle lat zajęło nam upewnianie się że wybiliśmy wszystkich magów cienia ostatnim razem. Tutaj może zająć to nawet więcej czasu..

.-Co oni chcą mi zrobić?- zapytał niepewnie Comanche, ciągnięty po schodach do gołębnika przez niedawnych towarzyszy broni - Buttal, co tu się dzieje... ?

-Wiesz...- zaczął tracący cierpliwość nekromanta - Jakby co to mogę mu po prostu wyssać dusze i ją przesłuchać...

Zagraniczny krasnolud pobladł, kiedy został usadzony na środku placu. Flambee z chrzęstem poruszył karkiem i rozruszał barki, szykując się chyba do dość skomplikowanego zaklęcia.

-Nie kuś.... Krugan gotów nas wtedy zastrzelić....Chyba że jest gotów dać nam wstępne odpuszczenie...To jak? Floin by się chyba zdecydował... spróbował rozładować atmosfere Buttal. Sprawa była dośc skomplikowana i krasnolud mial dziwne wrażenie że wyjaśnienie jej Belegardowi Dimzadowi nie będzie łatwiejsze...to znaczy, już wcześniej tak sądził ale to pzekonanie wzrastało coraz bardziej. Dziesięc lat polowania na magów cienia...Oł...tak właściwie...to więc i dziesięć lat magowie cienia będą polować na niego....Oł.

-No dobrze.- odetchnął Flambee, unosząc dłonie nad głowę Mavolio - Nie ruszaj się. I mówię to dla twojego własnego bezpieczeństwa.

-Dobrze ale co... AAAAA!!

Światło, które rozbłysnęło z dłoni płomiennego maga sprawiło że nawet Buttal musiał odwrócić wzrok, to samo z resztą Dłof, Bolci i Torrga. Tylko Maudrel był przyzwyczajony do jasności na tyle żeby zmrużyć oczy, Ungror zaś przezornie całkowicie odwrócił się od miejsca odprawianego rytuału.Po dłuższej chwili krzyków przerażonego Comanche, było już po wszystkim. Na czole bladego krasnoluda zaś, dogasała powoli świetlista runa, wyryta lub też wypalona na jego skórze siłą zaklęcia.

Flambee odetchnął
-Od teraz kiedy w pobliżu twojej bezwartościowej osoby pojawi sie stwór z cienia, zaklęcie od razu zmieni cię w chodzącą latarnię o sporej mocy, która uniemożliwi zbliżenie się do ciebie, jeśli nie rozwali od razu przyzwanego stwora... Nie dziękuj.

-Czyli... Czyli jestem bezpieczny?

-Taaak...- Marius uśmiechnął się ozięble.- O ile będziesz współpracować. Obecni tutaj uczeni panowie wspominali coś o bardzo skutecznych zaklęciach pozwalających zajrzeć ci do głowy, odrobinkę w niej mieszając...

Przerażony krasnolud spojrzał błagalnie na kuriera-Buttal, powiedz że to żart tylko... Ja naprawdę nie wiem za dużo...

-W takim razie mów to nie dużo... zaproponował zirytowany lekko krasnolud, zachowujac jednak spokojny głos - Czeka mnie rozmowa z Dimzadem i naprawde wolałbym coś wiedzieć. no..śmiało...skoro jesteś bezpieczny to opowiadaj

- Przyszli do mnie już po tym jak dostałem wiadomość od Belegarda...- powiedział ze zbolałą miną brodacz, siedząc na środku placu - Tak po prostu. Powiedzieli mi najpierw że będą sabotować wasz przejazd, żeby nie wyszło i żeby generalnie nie doszło do żadnych porozumień...

-A potem zaatakowali powóz.- mruknął Dłof - Do tego zmierzasz?

-Tak.- Mavolio skinął głową - Nie tak wyobrażałem sobie sabotaż, a kiedy skontaktowali się ze mną w karczmie, kiedy wszyscy byli nieprzytomni, powiedziałem im że nie tak to miało wyglądać i... i...

-Zagrozili ci śmiercią.- Maudrel westchnął - Typowe. Wybacz że nie doceniam twojego męczeństwa ale...

-Ale ciebie chmura cienia nie podniosła z podłogi i nie złapała za gardło, tak?- warknął ze złością Comanche
- Wtedy zacząłem zastanawiać się że skoro mogą mnie zabić, to czemu nie ciebie tymi przeklętymi czarami... I wtedy zrozumiałem. Mają dość mocy by dopaść kogoś komu nikt nie rzuci się na pomoc, ale na kogoś z taką obstawą jak ty, potrzebowali dodatkowo kreta. Mnie... A ja głupi się zgodziłem za nawet nieszczególnie okazały kopczyk złota...

Chrzęst zaciskanych w pięści dłoni Torrgiego zasygnalizował że zaraz dojdzie do mordobicia.


-Przypomnij mi....czy ten nieszczególnie wielki kopczyk złota to nie było przypadkiem jak sam mówiłeś...dziesięć tysięcy sztuk złota? Ja rozumiem, każdy ma własne standardy...i własne potrzeby...ale...CZY CIEBIE POJEBAŁO wydarł się krasnolud, który chyba miał już jakby dość - Co ty sobie wyobrażałeś. Że za dziesięć tysięcy sztuk złota to będzie jakaś niewinna zabawa? Do kurwy nędzy...a pomyslałeś sobie chociaż co mogłeś wywołać? I co by zrobiło Hejm Mynt...nawet nie im a tobie? zapiąc głośno Resnik starał sie uspokoić co szło mu w widoczny sposób z wielki trudem. W końcu zapytał.-Powiedzieli wprost że masz niedopuścic do porozumień? To by zmniejszało liste podejrzanych dodał spoglądając po zebranych -Midenlandczy powstańcy, Wolna Kompania Handlowa albo ktoraś z innych konkurencji.. Wiesz coś jeszcze Mavolio?

-Bardzo nie podobają im się wszelkie porozumienia i traktaty, tyle zrozumiałem. Narzekali na pokój pomiędzy Conlimote a A'loues, że Middenland i Wislew nie walczą jak kiedyś i tak dalej...- odparł nerwowo krasnolud - Rozmawiały przy mnie, znaczy te cienie, i nie mówili o tym jakby to była konspiracja czy coś... Bardziej jak ja bym rzekł "dzisiejsza zima to nie to samo co przed laty"...

Flambee westchnął, nie przejmując się szczególnie gniewem Buttala przed którym odsunęli się wszyscy, nawet Ungror i Maudrel -Norma.- mruknął.
- Za czasów swojej świetności, magowie cienia potrafili garściami korzystać na konfliktach zbrojnych i niesnaskach między państwami..

-Ale co przeszkadza im sojusz pomiędzy kompanią handlową a inną kompanią handlową?- Flick zmarszczył brwi - Prawda, gnomy to raczej cech, i to zagraniczny, ale nie rozumiem co może im w tym przeszkadzać... ?

-Może nie mają sił na porywanie się na coś wiekszego?- Wilczasz, stojacy z tyłu, wzruszył ramionami - No co? Tak mówię...
-To brzmi sensownie...Mówicie wszyscy o czasach gdy byli silni....a od czegoś zacząć muszą. Poza tym nie okłamujmy się....kompanie handlowe są silniejsze niż bywały dawniej. Hejm Mynt moimi rekoma wydało pół miliona złotych koron nie zauważając tego nadmiernie.,... To wielkie sumy ale nie gigantyczne...tak samo jak mniemam - dla gnomów, sądząc po tym co wiem o układach na jakie iść mam.... Hejm Mynt nie jest państwem ale jest silniejsze niż byłby dowolny niemal arystokrata czy książe gdyby to jego sprowokowano do wojny zdecydowanie, cos w tym było i wyjaśniało to sporo.
-Słowem, magowie cienia równie dobrze mogą dopiero odzyskiwać siły...

-Co być marionetką w czyiś rękach.- dokończył Ungror, wyraźnie zamyślony - Pamiętacie co mówił tamten przesłuchiwany przez nas trup. Zapłacono im. Bardzo dużo, a przynajmniej dość dużo by zdecydowali się wyjść z ukrycia. I teraz równie dobrze mogą żałować tego układu, co jeszcze bardziej chcieć go wypełnić...

-Mamy więc generalny zarys sytuacji.- Maudrel założył ręce na piersi - Pytaniem jest... Co z nim?

-My zdrajców zwykle wieszamy.- mruknął Flambee, trącając Mavolio końcem kostura - Tak tylko, sugeruję...

-Pomijając fakt że przed chwilą zmarnowałeś potężne zaklęcie by zapewnić mu bezpieczeństwo.- Mistrz Flick uśmiechnął się cierpko - Ech, magowie ognia, najpierw robią, potem myślą...
 
vanadu jest offline  
Stary 09-03-2015, 21:09   #299
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
cz2

Mavolio zaś zdrętwiał na wspomnienie pętli na swojej szyi.
-A ja planuje zatrzymać go do końca tej misji...drugiego finansisty nie znajdę.... rzekł po czym spojrzwszy lodowatym spojrzenie w głąb oczu Mavolio kontyuował -Po czym zależnie od efektów wróci na swoje stanowisko...przy dużo mniej odpowiedzialnych zleceniach...albo poszuka sobie pracy baaardzo daleko od krasnoludzkich osiedli...prawda Mavolio?
Poczekawszy na efekt swoich słów kontyuował -Czas nam na rozmowe z Dimzadem...zobaczymy co on powie...ui czy jego śledztwo coś dało
Comanche przytakiwał. Przytakiwał szybko i gorliwie, a jego strach sugerował wyraźnie że gdyby mógł, teraz siedziałby na łodzi do Amirath, by tam przez najbliższych kilka lat odparzać sobie tyłek od piasku i pasać wielbłądy.

Ungror potarł grzbiet nosa-Cóż... lepiej ułóż sobie w głowie co chcesz powiedzieć, Buttal, bo mam bardzo dziwne wrażenie że twój pracodawca będzie chciał bardzo, ale to bardzo precyzyjnych informacji.

-W zaistniałej sytuacji, pakt z Drakenwaldem może nie być dla was priorytetem, ale możesz zapewnić Dimzada że poczekamy aż rozwiążecie swoje problemy.- powiedział Maudrel, obserwując jak Mavolio zostaje podniesiony na proste nogi.- Wróćmy do tego kryształu..

.-Kryształu?- Flambee prychnął - Bogowie ratujcie, tylko nie to ustrojstwo. Sami rzucimy zaklęcie, jeśli będzie taka możliwość.

-Ekhem!

-No dobrze dobrze, Flick rzuci, ja się aż tak na tym nie znam...

Krugan zerknął kątem oka na Buttala -Nie jestem pewien czy czarodzieje stawiający mu kolejne magiczne zwierciadła w gabinecie ucieszą Belegarda...


-Belegarda chwilowo nic nie ucieszy, może z wyjątkiem nagłego obudzenia sie i odkrycia że jesteśmy złym snem...Czy dało by się przesłać jakieś tekstowe lub głosowe informacje? Na przykład zapytanie do szefa czy zechciałby nas teraz przyjąć? spytał magów. Może to przeszło by łatwiej... -Z tym kryształem coś jest nie tak? Kupiłem go od jednego z waszych...podobno standardowa technologia..No, w kazdym razie co mam powiedzieć chyba wiem...Znając go przygotował zaplecze pod ten interes...lub mnóstwo pytań, no ale na te nasi czcigodni inwestorzy odpowiedzą jak sadze. Obawiam się że wiem jaka będzie jego reakcja na atak demonów, pozostaje więc pytanie jak delikatnie wyjaśnić mu udział naszych szacownych magów z Ironbrigde...Zanim dostanie zawału albo mnie zabije sadzać że musi za to zapłacić

-Możemy rzucić czar który aktywuje połączenie w stylu portalu tylko za zgodą odbiorcy.- odparł Flick skinął głową - Po mojemu będzie to lepsze rozwiązanie niż ewentualny transfer myśli bo coś takiego... Cóż, powiem tylko tyle że mało kto czuje się komfortowo dotykając swoją jaźnią czyjejś innej. Jaźni w sensie. W sensie...

-Oni zrozumieli Flick.- Flambee przewrócił oczami - Pośpieszmy się, im szybciej to będziemy mieli za sobą tym lepiej. Czemu mam dziwne wrażenie że obserwowanie jak wijesz się przed szefem będzie równie zabawne co z czasem nużące?

Krugan parsknął, wchodząc do gabinetu który został otworzony przed nimi przez kłaniającego się uprzejmie Sebastiana -Wiesz, jedyny plus tego wszystkiego jest taki, że na odległość cię nie udusi.

Flick zaś podszedł do biurka, rozłożył nań pergamin z wyrysowanym nań kręgiem zawierającym w sobie pięcioramienną gwiazdę.

- Taaaaak.... Potwierdził Butal. To był plus. Chyba że magia nie zadziała. w każdym razie postanowił nie komentować uwag magów...zbyt ryzykowne było iż mogli mieć rację. Zresztą... im więcej świata widział Resnik, tym bardziej dochodził tym bardziej uważał że Dimzad nie jest taki zły... W sensie... może wredny ale nie zły...prawdopodobnie. -Dobra, zaczynajmy. Załatwimy to sprawnie...a później zostanie tylko wsiadać w powóz i do Groningen, jeśli wszystko będzie ustalone

Po kilkunastu długich sekundach mała, lśniąca kulka wygenerowana czarem przez Flicka eksplodowała, tworząc lustrzaną powierzchnię szeroką mniej więcej na metr, na której powierzchni... Cóż, czego innego się spodziewać, pojawiła sie skwaszona twarz Belegarda -Zdajesz sobie sprawę, Resnik, że egzekwujesz więcej mojego czasu niż wszyscy delegaci razem wzięci... ?- zamilknął, marszcząc brwi na widok otaczającej Buttala gromady - Hm. Witam panów.

Maudrel skłonił się teatralnie. Stojący z tyłu Ungror nie odezwał się jeszcze a Flick bardzo szybko zwrócił na siebie uwagę siwego brodacza, ładując nos w portal komunikacyjny -Działa? Działa! Świetnie. Kontynuujcie panowie.

Dimzad zmrużył oczy.-Reeesnik... ?- rzucił groźnym tonem.

-A więc tak szefie. Jest dobra wiadomość i zła wiadomość. Dobra jest taka, że rektor uniwersytetu magicznego w Ironbridge pozwolił sobie uprzejmie przydzielić chwilowo tych dwóch archimagów wskazał w ich kierunku -Mistrzów Flicka i Flambee, celem rozwiązania naszych problemów. Zła jest taka że wkrótce po ostatniej rozmowie zaatakowały nas dwa demony, przysłane przez wynajęty przez kogoś zakon zabójczych magów cienia, których to magowie z Colimonte zwalczali kiedyś w czasie dziesięcioletniej wojny...i tak jakby chyba kogoś ominęli. Tak w ogóle to ekh... Resnik speszył się na chwilę, lecz nabrawszy tchu kontynuować z godnością (względną) -To szef sam kazał się komunikować jak tylko będzie możliwy kontakt z inwestorem. Szef pozwoli, hrabia Maurice Maudred oraz mistrz Ungror dokończył wskazując właściwe osoby.

-Tak... Witam panów, chociaż nie powiem, sytuacja jest mniej komfortowa niż bym oczekiwał...
- Dimzad opadł się wygodniej na fotelu na którym siedział i potarł czoło, patrząc kalkulując na zebraną przed sobą bandę - A już myślałem że odkrycie że mój asystent po pijaku klepał ozorem na prawo i lewo jest w jakiś sposób przełomowe... Dobrze więc, Buttal, powoli i od początku. Rzeczy najważniejsze, póki mam jeszcze do ciebie cierpliwość. Czemu zaatakowali? Czego chcieli... ?

Flick już nabrał powietrza i dumnie wypiął kurzą pierś ale Flambee złapał go za ramię i uciszył gestem, sugerując że to krasnoludy powinny załatwić między sobą sprawy ogólne.Stary nekromanta westchnął ciężko -Ale jakby co to tu jestem...- jego postawa sugerowała że był tym typem staruszka wewnątrz którego siedział młody chłopak i zastanawiał się co właściwie się stało.


-Chcieli mnie zabić. Jak rozumiem uznali że spowodowało by to opóźnienie lub uniemożliwienie zawarcia układu z gnomami. Ktoś zapłacił im dużą, niesprecyzowana sumę. Musiała być bardzo duża biorąc pod uwagę że wyszli na powierzchnie po... tu rzucił pytając spojrzenie mistrzom magiiNo w każdym razie po długim okresie przebywania w ukryciu. Z tego co mi wyjaśniano magowie cienia są czy to ze względów ideologicznych czy z powodu generowania poprzez to zysków, zainteresowani sianiem ciągłego chaosu i konfliktów

-Cudownie, kurwa. Takich wrogów nam brakowało.- rzucił z przekąsem Belegard, stukając palcami o podłokietnik fotela - Zupełnie jakby brakowało nam jadowitych, zawistnych żmij nie lubiących nas tylko dlatego że istniejemy... Cóż, nie zmienia to jednak faktu że dowiedzieliście się całkiem sporo o naszym wrogu. Jak mniemam, wypada mi za to podziękować panom z Uniwersytetu... ?

Wzrok zwrócił na stojących obok czarodziejów. Flambee odchrząknął, chyba nie lubiąc być chwalonym za coś z czym nie miał za wiele roboty -W sumie, panie Belegard, przyjechaliśmy prawie na gotowe... Nasza praca dopiero się zaczyna.

Ungror parsknął widząc jak wzrok Dimzada krąży szybko pomiędzy magami a tłumaczącym się Buttalem.


i]Większość zasługi w naszym przeżuciu, oraz późniejszym uzyskaniu informacji przypada panu Ungorowi. Gdyby nie on było by z nami więcej niż krucho. [/i] wyjaśnił Buttal. Po pierwsze była to prawda, po drugie dopiero co przypomniał sobie o obecności starego wampira...który spokojnie swoją krasnoludzkościa oraz nie oszukujmy się, faktem bycia wampirem, mógł odciągnąć uwagę Dimzada - Problemem pozostaje kto konkretnie wyłożył te pieniądze. Jeśli miałbym pozwolić sobie na analizę, jeśli chodzi o sposób działania, wrogość wobec kompanii i bezczelność...no i przypadkowy bonus jakim była by moja śmierć, Wolna Kompania Handlowa zdaje się być logicznym zleceniodawcą. Z tego co choć śladowo dowiedziałem się o nich w czasie misji w Kamiennej Baszcie, bez problemu posunęli by się do czegoś takiego, a list i ingerencja szefa musiały mocno zaboleć ich finanse, gdy stracili szanse na przejęcie portu i tym samym handlu w regionie

- Polemizowałbym.- odparł krótko Dimzad - Wykupiliśmy ostatnio kilka jej oddziałów i zaoferowaliśmy spory grosz za zostanie naszymi chłopcami na posiłki. Przyjęli zlecenie, a szczerze wątpię żeby te wsobne szczury były dostatecznie rozwleczone w swoich oddziałach by miały dość miejsca na wewnętrzny rozłam.

-Możliwe jest że to komuś z Middenlandu ten sojusz nie przypadł do gustu.- milczący do tej pory Maudrel wzruszył ramionami - Ksenofobia jest u nas dość powszechna. Na tyle powszechna, żeby ktoś był gotów wydać mała fortunę na utarcie nosa "przybłędom z północy" czy jak inaczej nazywane są u nas krasnoludy z Baledor.

Krugan milczał, spojrzał jednak znacząco na Resnika, by następnie dyskretnie skinąć głową w stronę milczącego Mavolio ze zwieszoną głową.


-Być może faktycznie, acz zdecydowanie utrudnia to niestety wykrycie potencjalnych winnych. Tak po prawdzie jeśli tak przedstawiała by się sytuacja, odkrycie kto to był może być niemal niemożliwe, bez przebicia się do wewnetrznego kregu Cieni. Ekh, szefie... gdy wrócimy konieczne może być znalezienie Mavolio...hm, nowego przydziału..mniej związanego z zewnętrzną naszą działalnością... zaczał delikatnie kransnolud.

-A to ponieważ?- stary brodacz zmarszczył gniewnie brwi - Nie mów mi że ten zagraniczny fircyk dostał pietra na widok tych całych magów, czy jak nazywa się to cholerstwo które was zaatakowało?! Bogowie, jeśli wszystkie zagraniczne krasnoludy takie są, to nich mi przodkowie świadkiem, przeklinam Dzień Wstrząsu który oddzielił kontynentalne twierdze od Morr! Pod żelazną ręką króla te powsinogi nigdy by tak nie zmiękły.

Ungror uśmiechnął się leciutko, świadom że to co zaraz zostanie powiedziane, w żaden sposób nie poprawi mniemania Dimzada o zagranicznych krasnoludach.

- Można powiedzieć że sie ich spietrał, tak...To znaczy najpierw sprzedał mnie im za dziesięć tysięcy sztuk złota....a spietarł sie później jak im nie wyszło i zaczeli winić jego. Miał mi strzelić w łeb, ale sumienie mu nie pozwolilo tak jakby... wyjaśnił Resnik jak najzwięźlej, schodzac na pół kroczku w bok. Też był świadom co zaraz nastąpi i wolał nie ryzykować przez przez portal komunikacyjny jednak coś przeleci...but albo inny kawał cięzkiego szajsu.

Cóż...Latające papiery, przewrócony stolik do herbaty i latające krzesło na którym jeszcze przed chwilą siedział Belegard były ledwie dodatkiem do nawałnicy ludzkich, krasnoludzkich i orkowych przekleństw jakie wyrzucił z siebie stary kupiec, próbując cisnąć czymś ciężkim prze portal, w stronę Mavolio który odruchowo schował się za poirytowanym tym faktem Dłofem.Finalnie, kiedy Belegard chwycił wiszący nad swoim kominkiem topór bojowy mający chyba z pięćset lat, cisnął nim i chyba rozłupał jakiś regał, siwobrody krasnolud opamiętał się na tyle żeby podnieść z ziemi fotel, ustawić go na swoim miejscu i usiąść na nim.

-Po tej robocie Comanche wylatuje z roboty. W ramach premii dostanie odliczony od wypłaty bilet do Kolonii...

Mavolio pobladł.Kolonia znajdowała się na Długim Przesmyku, na obszarze wód granicznych Naz'Raghul i wschodniego Amirath. Jeszcze sto lat temu była to kolonia karna, potem kolonia a finalnie ten kawałek spopielonej ziemi wulkanicznej służył jako miejsce wygnania wszystkich tych, którzy na kontynencie nie mieli już czego szukać.Ton Dimzada sugerował wyraźnie że wszelkie sprzeciwy mogą skończyć się tylko zmianą celu podróży A'loueskiego krasnoluda, na przykład na daleką północ, w krainy wendoli, orków i lodowych gigantów. Na ziemię niczyją.Albo od razu pod ziemię. W drewnianej skrzynce.

Kolonia, przy takich na przykład zaswiatach albo więziennej norze orków zdawała się mieć całkiem dużo plusów. I stawiała potencjalne zesłanie do Amirath jako oznakę pozytywną i całkiem dobrą alternatywę. Lepiej zresztą Mavolio, niz na ten przykład Buttal. Ten postanowił zmienić temat (i nastrój szefa) jak najszybciej, zachęcająco kiwnąwszy więc reką na hrabiego oraz Ungora, chrząknięciem zwracając uwagę szefa, rzekł
-Może jeśli szef pozwoli, zajmiemy sie kwestią tej inwestycji.. Skoro wszyscy zainteresowani sa na miejscu, warto by to załatwić i rozpocząc roboty. Jesień już długa i po prwdzie nie wiadomo kiedy uderzy zima a do tego czasu dobrze by było przygotować jak najwięcej, chociażby zaplecze techniczne i podstawowe konstrukcje zewnętrzne by móc spokojnie kontyuować projekty i prace rzemieślnicze już we wnętrzach... Hrabia Maudred jest żywotnie zainteresowany tym by sprawnie to przebiegło...a fakt wykonania prac tuż przed zimą jak sądzę pozwoliłby ustabilizować projekt i opóxnic reakcje lokalnej konserwy..

-Werg!- Dimzad machnął poirytowany ręką.- Zgoda. Wstępnie, bezpłatnie, wyślę do was ekipę która rozpocznie oznaczanie terenu oraz zwiad po podziemiach o których wspominałeś. Wyprawię też z nimi kapłana run, który zapozna się ze stanem Podziemnej Drogi po waszej stronie granicy...

Ungror odchrząknął
-Kapłana? Kapłani w moim towarzystwie mogą być... problematyczni. W szczególności ci z zacięciem do wymachiwania dookoła poświęconą, srebrną bronią. Jestem już dość stary, panie Dimzad...

-A ja nie głupi.- bankier przewrócił oczami - Zapoznam go z sytuacją i może wspomnę twoje nazwisko. Wampir czy nie, resztka po klanie-założycielu naszej linii władców zasługuje przynajmniej na odrobinę szacunku...[/]

Maudrel uniósł brwi -A trakty... ?

-Trakty w głąb Middenlandu to nasz ostatni problem.- uciął Belegard, coraz bardziej poirytowany. Palcami bębnił o poręcz fotela szybciej i szybciej
- Najpierw ustalmy czy wydobywanie waszej miedzi w ogóle się opłaci... Po za tym, Buttal zamarudził już u was dość czasu. Ma dostać się do Groningen. Im szybciej, tym lepiej.

Wzrok starego kupca padł na jego podwładnego -Masz szczęście, Resnik, ze gnomia mentalność nie pozwala zbytnio przejmować się czymś takim jak "spóźnienie na pertraktacje".

Generalnie, spóźnienie w gnomim słowniku to rzecz bardzo nieczęsto używana... Podobno gnom uważa się za spóźnionego jeśli umrze przed dotarciem na spotkanie.

-Z samego rana ruszę w drogę proszę szefa... Nie ma problemu. Tylko połatamy powóz...W ciągu kilku dni będziemy u celu zapewnił Resnik -Jakieś dyspozycje na wypadek wykrycia kto za nas zapłacił?

-Cóż... Podejmijcie każde konieczne środki i kroki. Za wszystko odpowiadam ja, i Hejn Mynt.- Dimzad zmarszczył groźnie brwi
- Nie pozwolę by ktokolwiek w sposób bezkarny podnosił rękę na przedstawicieli mojej kompani handlowej. W razie czego, o wsparcie poprosimy samego króla. Jakby na to nie patrzeć, ta misja ma jego osobisty patronat...

Maudrel uniósł brwi, zaskoczony -O tym mi nie wspominałeś, panie Resnik?

-Cóż, zasadniczo to informacja poufna. Jakimże byłbym przedstawicielem jeśli bym je ujawniał je na prawo i lewo, z całym szacunkiem rzecz jasna. odparł uprzejmie Buttal. -Cała misja handlowa i zakup jakiego mamy dokonać jest na królewski rozkaz. W każdym razie jak pan hrabia wie, dyskrecja jest w tym biznesie cnotą, a że pan hrabia poszukiwał kontaktu z kompania a nie królem, uznałem że ujawnianie tego faktu nie będzie konieczne. Zresztą całą drogę przedstawiam się jako wysłannik Hejm Mynt, nawyk jak sądzę... dodał z namysłem. W każdym razie po chwili zerknął na swego mocodawcę i powiedział jeszcze -Może być szef spokojny, nie pozwolimy by im to uszło...kimkolwiek są

-Świetnie.- Dimzad wstał ze swojego fotela i zmarszczył brwi - Cóż... Tą rozmowę uznaję za zakończoną, Resnik, więc z łaski swojej poproś któregoś z tych twoich magów, żeby usunęli to cholerstwo z mojego gabinetu. Następnym razem proszę też najpierw stawiać ten... portal w gabinecie mojego przyszłego asystenta, a nie moim. Pięć metrów w tył i wszyscy będziemy zadowoleni. Ja będę.

Ungror, obserwując znikającego z dysku bankiera, uniósł brwi -Czy mi się wydaje, czy on jakoś unikał faktu że płacić za całe przedsięwzięcie tutaj będzie mu wampir... ?

Krugan wzruszył ramionami, nie wiedząc nawet jak to wszystko skomentować.

-Zgadza się. Poczekaj jak archikapłan w oficjalnej dokumentacji i przysłana tu ekipa kapłanów techników do naprawy podziemnej drogi będą tego unikać. Tak bardzo jak nikt tego jeszcze nie unikał. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości...To co panowie, z rana ładujemy się do resztek powozu i jedziemy dalej? Panowie magowie, hrabio? Mistrzu Ungrorze?Jakieś sugestie? Zostawię panu hrabiemu tak jak planowaliśmy kryształ komunikacyjny i jeden zwój na wszelki wypadek. Dimzad powinien zadbać już o wszystko, tak więc mam nadzieje że nie będą mi mieli panowie za złe, ale jeśli szybko nie dotrę do stolicy to zabójcy będą najmniejszym z moich problemów wyjaśnił z uśmiechem.

-Radziłbym wam odpocząć przed wyjazdem, bo mam dziwne wrażenie że ten zamek jest jednym z ostatnich bezpiecznych schronień na waszej drodze go Groningen.- odparł wampir, kręcąc głową - Ja z resztą też muszę udać się na spoczynek. Od trzech dni nie miałem okazji wyciągnąć się w trumnie...

-T... Trumnie?- Krugan uniósł brwi - Czyli ta część jest prawdziwa... ?

-Tak naprawdę...- Flick uniósł do góry palec, z iście akademicką miną
- ...to trumny są jedynym, prawdziwym słabym punktem w przypadku wysokich wampirów. Słońce, srebro, czosnek to domeny słabszych wampirów, które często nie posiadają nawet trumien w których mogłyby się skryć...

-Tak, tak, dziękuję, opowiedz im wszystko na mój temat.- antyczny krasnolud ruszył w stronę kominka, wcisnął odpowiednią płytkę i bez krępacji zszedł po schodach, wywołując małe zaskoczenie ze strony wszystkich po za Maudrelem oraz Resnikiem.

Bolvi przełknął ślinę -On tak zawsze używa przy gościach tajnych przejść... ?

-Tylko gdy jest zmęczony.- Marius uśmiechnął się krzywo.- To co? Potrzebujecie czegoś na drogę prócz powozu? Mój nie nadaje się chwilowo do podróży, ale moi cieśle dali radę doprowadzić wasz do stanu używalności. Z pewnymi usprawnieniami.



Powóz faktycznie doznał nie tyle napraw co całkowitej odmiany. Dotychczasowa ruina nie tylko odzyskała dach, drzwi i ściany ale wzmocnione znacznie, i dające jak widać było już na pierwszy rzut oka zdecydowanie większą ochronę. Krótkie oględziny pozwoliły odkryć liczne stalowe płyty wstawione we wszystkie istotne ścianki, a przypominające stalowy murek. Na dachu mieściły się kolejne, również osłonięte siedziska, samo siedzisko kozła osłonione było zaś jeszcze solidniej, przez co powóz sprawiał, trzeba to przyznać, dziwne wrażenie. Zapakowawszy się na drogę, a i po prawdzie całą broń nabiwszy i rozłożysz obok otworów strzelniczych, załadowawszy prowiant i całą resztę Buttal ruszył odpocząć trochę przed długą podróżą, wymieniając ostatnie uwagi z gospodarzami. Może dlatego nie dostrzegł smutnego incydentu jaki rozgrywał się opodal koryta z wodą, gdzie jego współrasowcy dziękowali z całą serdecznością swych pięści zdradzieckiemu kompanowi. Sam Resnik padł zmęczony i zasnął właściwie od razu, gdy tylko wszedł do komnaty. Z rana, po odświeżającej kąpieli i solidnym śniadaniu zszedł na dół gotów do drogi.
 
vanadu jest offline  
Stary 11-03-2015, 00:45   #300
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację


- Wikmaka musim odszukać! - tropiciel nieco ostrożniej niż zwykle ładował się na wilka - poparzony woskiem oręż wymagał odrobiny powściągliwości. Skóra gruba czy nie, o rodowe klejnoty mus dbać.

Wicher nie wiedział o kłopotach Petru, a jeśli by nawet wiedział, miałby je zapewne w dupie. Wystartował niczym... istota z innego planu o potężnych łapach, sile tura i nie znająca zmęczenia, znaczy - jak to Wicher. Palenquiańczyk złapał się kolców i modlił by nie odgryźć sobie języka, kiedy każdy skok wolka wstrząsał jeźdźcami a kamienie i ziemia pryskały spod łap wierzchowca. Plusem było to że jasność umysłu wracała tropicielowi w okamgnieniu. A wraz z nią budziła się bojowa furia.

A to że Petru pobolewało gdzieniegdzie, potęgowało agresję. Czerwień wypełzała z wnętrza umysłu mieszańca, rozlewała się przed nim i barwiła świat. Z gardła Petru wyrwał się warkot. Dzisiaj będzie zabijać.

Myśl, myśl! - jakaś trzeźwa część jego umysłu obudziła się i odezwała. Walczył z khoon ahr - szkarłatną zasłoną - zwykle przyczajoną, ale zawsze obecną. Zdusił furię, a palisada była coraz bliżej.
- Ceth! Albo orkowie i gobliny zbiesili się, plunęli na czarta i ruszyli by pomścić tych którychśmy wyrżnęli w ich leżu, albo ten pierdolec uniósł się gniewem i to on ich pognał w trop! I albo będzie szedł na ich czele, albo zmierza po Lu’ccię! - Petru miał nadzieję na pierwsze lub drugie, ale czuł przez skórę że demon idzie po nią - Źródło. Tylko że Peloryta miał jeszcze coś niecoś do udowodnienia demonowi. Odruchowo spojrzał na rękojeść runicznego miecza, daru jego Ojca. Daru, bo czymże innym było to że odnalazł go w Jego zrujnowanej świątyni?

Przydałby się też łuk, dobry łuk, lepszy od broni którą zwykle się posługiwał, a który został w celi wraz ze zbroją, jaka by ona pocerowana nie była. Nurtowało go w jaki sposób Granicznicy zamierzali odeprzeć żywą lawinę toczącą się ku wiosce. Petru wiedział że do pięt nie dorównuje nomadom w walce z siodła. Palenquiańczycy pokładali wiarę w mury okalające osadę jako ostatnią linię obrony, a właściwą siłą Miasta Światła byli jego tropiciele i woje tacy jak M’koll czy Petru, bezustannie patrolujący okolice. Walka z konia była mu obca.

Na szczęście, jeszcze na zewnątrz i gdy już wpadali do wnętrza Petru dostrzegał wojowników obsadzających palisadę z łukami i bronią białą. Nie wątpił że Granicznicy formują już mobilną rezerwę do kontrataku czy wsparcia zagrożonych odcinków, ale na razie będzie miał co robić, niż być tylko zawadą.
- Ceth, weźmiemy Lu’ccię na mury i będziemy jej pilnować na wypadek gdyby demonowi chodziło właśnie o nią! Możesz odesłać Wichra tak by był gotowy powrócić w każdej chwili i wypruć czartowi flaki? - krzyknął, wskazując jednocześnie kierunek gdzie mignęła mu biała grzywa wodza Graniczników.

Zahamowali przed Wikmakiem i Petru zeskoczył z wierzchowca.
- Ta’Vi kazała przekazać że niedługo dołączy do wioski! - zaraportował wodzowi.
- Świetnie! - szczeknął wódz, mając w ręku jeden z tych dziwnych mieczy używanych przez jego plemię. - Przyda nam się.


- No my też sporo... - zaczął Ceth i uniósł brwi kiedy Wikmak zeskoczył z palisady, chwycił jeden ze stojących przy studni pakunków i rzucił go pod łapy Wichera. Wilczur obwąchał paczkę i prychnął gniewnie gdy druga prawie trafiła go w nos.

Druid zmarszczył brwi.
- Co do...?
- Macie jechać. Na północny zachód. - oznajmił nomad. - Nie wierzę żeby horda wyległa z nory tylko dlatego że zabiliśmy kilka tuzinów które nieopatrznie wylazło na światło słońca.

Lu'ccia, która wypadła z pobliskiego namiotu z pękiem strzał w rękach uniosła brwi, słysząc słowa wodza.
- Wyrzucacie nas...?
- Chronimy - odparł chłodno Wikmak. - Siebie i was. Konno nie dopadną was jeśli się pośpieszycie. Horda zaś... postaramy się by gobasy miały inne zajęcie niż szukać was oddalających się na horyzoncie.

Ceth spojrzał niepewnie na Petru, skubiąc brodę.
- Wywiezienia stąd Lu'cci faktycznie może nie być tak głupim pomysłem...

Mieszaniec zgrzytnął zębami. To było kolejne miejsce skąd wyrzucano ich nie dając przyłożyć ręki do obrony.
- Wyjeżdżamy - zakomenderował raptownie. - Zbierajcie rzeczy, zaraz do was dołączę. Wodzu, dziękujemy za gościnę. Niech łaska Ojca Słońce was chroni. Będę się za was modlił.

Nie czekając na odpowiedź Wikmaka skłonił przed nim głowę po czym popędził do podziemi mieszczących jego celę i skromny dobytek. Gnał jak wiatr, ale nie na tyle znowu szybko by nie dostrzec czegoś dziwnego.

Kolejni wojownicy zbroili się w zrujnowanej budowli, szczerzącej ku niebu zerodowane wichurami i kwaśnymi deszczami ściany. Wynosili oręż, ale tylko co starsi mieli w dłoniach te dziwaczne, pozornie nieporęczne, krzywe miecze. Młodsi łapali za tarcze, krótkie włócznie, co poniektórzy - łuki. Tropiciel dojrzał wewnątrz budowli rozbłyski światła słonecznego na wypolerowanych ostrzach których nikt nie ruszał. Ki diabeł?

Wrzask z innej strony sprawił że zapomniał o pytaniu. Gwałtowna, krwawa walka rozgorzała na palisadzie - kilku Graniczników siekło i dźgało goblinie pokraki szturmujące znienacka umocnienia, inni już gnali ku starciu lub szyli z łuków, wychyleni poza palisadę. Petru zwolnił na chwilę czując khoon ahr wijącą się niczym wąż, ale mimo nagłości uderzenia nomadzi nie wydawali się specjalnie zaskoczeni czy wstrząśnięci i pomoc im nie wydawała się potrzebna.

Ale atak infiltratorów sprawił też że Petru uzmysłowił sobie iż prawie pewne jest że to czart nadal kieruje orkami i goblinami. Znając ich swarliwą naturę niemal niemożliwością było by na własną rękę spróbowali wymagającego przygotowania podstępu. Tym bardziej obrońcy musieli mieć się na baczności.

Zbiegł do podziemi, porwał łuk, strzały, dobytek i zbroję, rozejrzał się i łyknął z dzbana nim wypadł z powrotem na plac. Wściekła walka dogorywała - nie mając atutu zaskoczenia mała grupa goblinów nie zdołała wszcząć zamętu a teraz ginęła w krzyżowym ogniu łuczników. Petru warknął i zatrzymał się by porządnie założyć swą pokiereszowaną, poznaczoną śladami ciosów i zaklęć, wielokrotnie reperowaną zbroję. Jeden z młodzików, zbrojny we włócznię i tarczę, zatrzymał się przy nim i pomógł przy dopinaniu naramiennika. Mieszaniec był zdumiony tym gestem, ale zgadywał że chłopak trafnie ocenił że ma jeszcze trochę czasu nim gobliny dopadną palisady.
- Dzięki! - krzyknął ponad wrzaskami zbliżającej się hordy. Wskazał na zbrojownię, nie mogąc powstrzymać ciekawości - Dlaczego nie bierzecie mieczy?
- Musimy na nie zasłużyć! - odkrzyknął rudzielec. - Jeśli przeżyjemy taką bitwę, będziemy godni by wreszcie ująć Arakhy w dłonie!

To wiele tłumaczyło. Petru pokiwał głową.
- Głęboko unurzaj ostrze swej włóczni! - pożegnał młodziaka. Miasto Światła nie było społecznością która sprawność w boju ceniłaby najwyżej, ale położone było w Naz’Raghul i jego mieszkańcy choć po części rozumieli wojowniczą kulturę. Chłopak zapewne wiedział o tym że mógł zginąć, o ile nie był zbyt młody lub głupi, ale obowiązek i chęć udowodnienia swojej wartości przeważały nad strachem. Tropiciel z Palenque z pewnością to rozumiał. Ale nie było czasu by nad tym deliberować.

Majdan pełen był Graniczników i ich wierzchowców. Wikmak szykował oddział jazdy - zapewne do oskrzydlającego uderzenia. A może do jakiegoś innego manewru? Wydawało się nieprawdopodobne by w takiej chwili bawić się w malunki, ale wojownicy - dojrzali mężowie o zwalistych, poznaczonych szramami sylwetkach i nogach krzywych jakby je prostować na beczce - w skupieniu przyozdabiali konie wzorami czynionymi czerwoną farbą. Byłby to jakiś przesąd albo zwyczaj?
- Gdzie wasze łuki?! - przeciskując się krzyknął do szpakowatego Granicznika który wcześniej w sali jadalnej tłumaczył Lu’cci zawiłości diety nomadów. Ten wzruszył ramionami i znaczącym gestem uniósł Arakha.
- Strzały się kończą, a lance łatwo więzną w trzewiach i pękają na goblinich ścierwach. Tym - potrząsnął zakrzywionym mieczem - nawet kilka łbów tych zasrańców można ściąć za jednym zamachem!

- Gobliny! - wrzasnął ktoś i tym razem nikomu nie było do śmiechu. Petru wyszarpnął własny miecz z pochwy i wyszczerzył zębiska. Jeden z wierzchowców runął na twardą ziemię z rękojeścią sztyletu wystającą z szyi. Pomiędzy końskimi nogami migotały kulasy pokrak, a szczęk żelaza, bojowe okrzyki i wrzaski rannych w jednej chwili wypełniły powietrze. Palenquiańczyk i Granicznik rzucili się do biegu.

Pierwszy, wprost ociekający wodą goblin nadział się na runiczną klingę gdy wysunął się zza spłoszonego konia, prosto przed rozpędzonego Petru. Nienaturalnie ostry miecz przeszył go na wylot, a siła tropiciela sprawiła że przecięty tułów otworzył się jak upiorny kwiat gdy ostrze wydarło się z ciała. Krew chlusnęła na ziemię. Czerwona furia brała mieszańca w posiadanie i Petru walczył by ją powstrzymać. Nomad wyprzedził go i spadł na inną pokrakę, rąbiąc zamaszyście. Tropiciel skoczył w przód, a wyłaniający się zza walczących goblin zamarł na ułamek sekundy gdy emanująca od Petru fala wściekłości omiotła go i wstrząsnęła nim do głębi. Święty miecz rozłupał mu czaszkę.

W kilka chwil Granicznicy rozprawili się z goblińskim komandem, płacąc jednak cenę w rannych i zabitych.
- Ze studni wylazły, sukinsyny! - wychrypiał poznany przez Petru jeździec. - Przez kratę musiały się przecisnąć, co to ją od rzeki oddziela!

Faktycznie, każde z połamanych, skrwawionych ciał przemoczone było do szczętu.

- Przygotowały się do tego ataku - szepnął Petru. - On się przygotował!

Pomknął wśród zamętu i niespokojnych wierzchowców, byle prędzej odnaleźć Lu’ccię i Cetha.

Druid i dziewczyna czekali nieopodal grupy jeźdźców, szykujących się do wyjazdu. Ceth nadal siedział na grzbiecie gotowego do drogi Wichera, Lu'ccia zaś... Lu'ccia trzymała za lejce wielkiego, ciemnoszarego wierzchowca rwącego kopytami miękką ziemię placu.

Dziewczyna zamarła, widząc goblinią juchę którą obryzgany był Petru.
- Jesteś cały?!
- Możesz jechać? - przeszedł bardziej do rzeczy Wikmak, wyjeżdżając z grupy swoich nomadów. - Gobliny są póki co w rozsypce po pierwszym ataku, nie będzie lepszego momentu na atak...
- Tak… - Ceth skinął głową. - Ale... Ale gdzie jest wasza szamanka?

Wódz zmarszczył brwi, zamrugał a następnie rozejrzał się po palisadzie, nie tyle zaniepokojony co... ciekawy. Okolice lustrował bardziej jakby patrzył na ciekawe zjawisko a nie sygnał możliwej straty wartościowego członka plemienia.
- Dziwne...

- Dziwne?! - Lu'ccia wytrzeszczyła oczy na Wikmaka. - Cholera, kobieta nie zdążyła tutaj przybyć, na zewnątrz masz hordy goblinów, a ty mi mówisz że to "dziwne"?! Jaja sobie robisz...?

Nim jednak dziewczyna zdążyła dokończyć obelgę, po drugiej stronie drewnianego muru goblinie wrzaski zmieniły się w pewien wyrafinowany sposób. Lekkie podniesienie ich tonu oraz częstotliwości, wyraźne poruszenie i finalnie... eksplozja istnego jazgotu sygnalizująca absolutną panikę w szeregach goblinów.

Kilkanaście sekund później, pośród przerażonej, pełnej szacunku ciszy Ta'Vi wzniosła się na chmurze cienia ponad palisadę. A dokładniej rzecz ujmując otoczona mrokiem postać, która lądując wydaliła z siebie spokojną i opanowaną szamankę.


Kobieta jak gdyby nigdy nic poprawiła skórzany kaptur który zsunął jej się z ramienia po czym lekkim krokiem ruszyła po schodach w dół palisady. Zachowywała się jakby nagła zmiana w cienistego potwora i z powrotem była dlań czymś absolutnie naturalnym.

Cethowi lekko opadła szczęka. Lu'ccia przełknęła ślinę, pobladła. Wikmak uśmiechnął się.
- Mam swoje powody przez które się o nią nie martwiłem... Jazda! Na koń!

Petru otrząsnął się z szoku - szoku, bo choć magię Ta’Vi już poczuł na własnej skórze, to kolejny raz zaskoczyła go w pełni. Prosty jak drut tropiciel mógł jedynie zgadywać do czego Starucha jest zdolna i jak wielkie są jej moce.

Starucha…

W niczym nie zmieniało to faktu że mieli zabierać dupy w troki.
- Pilnujcie się przed czartem! Żegnaj, pani! - krzyknął do Ta’Vi po czym bez zwłoki włożył nogę w strzemię i dosiadł myszatego. Wyciągnął dłoń ku Lu’cci i pomógł jej się wdrapać na wierzchowca. Rozejrzał się niespokojnie gdy Źródełko sadowiło się za nim. Demon był gdzieś blisko, był tego pewien, tak samo jak tego że objawi się wkrótce. Urazili jego dumę, zagrozili mu a Lu’cci potrzebował do swych plugawych badań.
- Ojcze Słońce, daj siłę i chroń potrzebujących Ciebie - wyszeptał, kierując wierzchowca tam gdzie wódz Graniczników wskazywał.

Ta'Vi pokręciła głową.
- Zjeżdżaj stąd, idealny chłopcze!

Ceth uśmiechnął się nerwowo, kiedy siedząc na grzbiecie Wichera wzbudzał zarówno niepokój jeźdźców co ich wierzchowców, które instynktownie widziały w ogromnym wilczurze zagrożenie.

Chyba tylko żelazna dyscyplina w jakiej nomadzi wytrenowali swoje rumaki sprawiała że nie doszło do jakiś wybuchów paniki, a i wierzchowiec na którym siedział Petru z Lu'ccią ledwie potrząsał łbem, podenerwowany.

Wikmak wyjechał na czoło całej grupy. Bez słowa uniósł swój krzywy miecz, na co wrota z ciężkich, drewnianych pali zaczęły unosić się do góry na trzeszczących linach.

Pierwsi jeźdźcy ruszyli.

Lu'ccia zaś, jakby wyczuwając zarówno nerwowość konia co jeźdźca z którym nań siedziała, uniosła się lekko na nogach.
- Twój przyśpieszony kurs jazdy może i był dobrym pomysłem ale... Ech, cholera! Suń się! Ja prowadzę, ty po prostu machaj w razie czego mieczem!

Trzymając Pelorytę za ramię, dziewczyna zaczęła gramolić się na miejsce przed nim, jednocześnie łapiąc trzymane przez niego lejce.

Tropiciel wysunął nogę ze strzemienia i przechylił się, ułatwiając Skuldyjce zamianę miejsc. W ramach mentalnego ćwiczenia spojrzał raz jeszcze ku Ta’Vi rozważając jej słowa.

“Idealny chłopcze...”

Potrząsnął głową. Przy całej jej biegłości w magii i szacunku jakim darzyło ją plemię nadal go nie rozumiała. Trudno, nie ona pierwsza i pewnie nie ostatnia.

Złapał się łęku siodła sięgając przed dziewczynę, teraz gdy to stopy Lu’cci znalazły się w strzemionach musiał się pilnować jeszcze bardziej przed spadnięciem. Dziewczyna rzuciła wierzchowca w ślad za Wikmakiem, Granicznikami i Cethem na Wichrze. Mieszaniec po raz pierwszy miał okazję zakosztować innego sposobu prowadzenia wojny niż znany mu z Miasta Światła.


Szarża nomadów rozszczepiła flankę goblinów niczym uderzenie topora. Rozpędzone wierzchowce powalały pokraki na podobieństwo kręgli, krzywe miecze migotały niczym żywe srebro i wypuszczały w powietrze strumienie czarnej juchy. Jeźdźcy cięli goblinoidy z niezrównaną wprawą której Petru nie miał szans dorównać. Ale nie to było dzisiaj jego zadaniem. Co nie znaczyło że nie spoglądał z zazdrością na Wikmaka gnającego na czele swoich weteranów, precyzyjnie ścinającego łby i odrąbującego kończyny. Niektóre obalone impetem gobliny podrywały się z ziemi z rozwartymi w panice paszczękami tylko po to by paść pod kopytami wielkich zwierząt i bronią ludzi. Walka nie była jednostronna - na jeźdźców sypał się z obu stron grad strzał i prymitywnych pocisków, a część pokrak nie poddała się przerażeniu i próbowała rozpruwać brzuchy i łamać nogi wierzchowców. Inne umykały w popłochu.

Khoon ahr wypełzała na wierzch, znowu powlekając świat czerwienią na widok rzezi gdy Granicznicy przebili skrzydło atakujących i spadli na ich tyły. Chęć by samemu rzucić się do walki była wręcz nie do powstrzymania a zapach krwi oszałamiał. Ale manewr Wikmaka otworzył malutkiej grupce drogę na północny zachód, Lu’ccia zaś gnała szaleńczo przed siebie, nie zważając na mordercze żądze Petru - a raczej nie wiedząc o nich. Jadąc bez strzemion mieszaniec musiał z całej siły trzymać się łęku siodła i ściskać kolanami boki wierzchowca.
- Mijaj ich z lewej strony! - krzyknął Lu’cci do ucha, bowiem runiczny miecz trzymał w prawicy. Na próżno, równie dobrze mógł próbować wznieść się machając rękoma i spluwając pod siebie - dziewczyna w zapale wrzeszczała, klęła, szarpała za wodze a ich biedny koń chyba tylko cudem nie został wypatroszony gdy wpadał na pojedyncze gobliny i całe ich gromady! Petru rozrąbał jeden i drugi czerep omal nie tracąc klingi uwięźniętej w kości, a jego zaciśnięta w pięść dłoń skruszyła czaszkę. Kamienne ostrze włóczni rozdarło mu nagolennik a nagły grad strzał obramował ich tak dokładnie że Petru nie wierzył własnym oczom i uszom widząc i słysząc przemykające wszędzie naokoło i niemożebnie blisko pociski. Poniewczasie okazało się że przeznaczone były dla Cetha i Wichra - ogromny wilk właśnie przeskoczył nad Petru i Lu’ccią, a w pysku astralnej istoty tkwiło oderwane ramię. Wicher zwinął się w miejscu i skoczył na łuczników, omal nie gubiąc Cetha. Petru naprawdę nie zazdrościł staremu pamiętając o jego hemoroidach. Sam musiał się pilnować by nie odgryźć sobie języka!
- Ceth! Do diabła ciężkiego, wydostańmy się stąd! - wrzasnął i z całej siły zacisnął dłoń na łęku a kolana na bokach zwierzęcia, kiedy to skoczyło z wysiłkiem ponad stosem porąbanych trupów. Na szczęście Aep Craith nie miał heroicznych zapędów i klnąc niemal tak plugawie jak kultysta Gereona skierował Wichra w ślad za Lu’ccią. Ta na chwilę wstrzymała wierzchowca. Cały płaskowyż wydawał się wypełniony goblińską hordą, pędzoną demony jedne wiedzą czym - wolą czarta, bitewną gorączką, może głodem albo żądzą zemsty? Czarny dym unosił się nad nią, buchając z pochodni i mieszając się z kurzem wznieconym tysiącami stóp. Tysiące włóczni, pik i innych, gorzej rozpoznawalnych broni błyszczało nad głowami pokrak, a strzały o czarnych brzechwach i lotkach sypały się na Graniczników - a także Petru i jego towarzyszy.

Jedna wyrzeźbiła tropicielowi szramę na łopatce gdy pod ostrym kątem przebiła skórznię. Petru warknął a Lu’ccia otrząsnęła się z osłupienia.
- Wiooo! - krzyknęła dźwięcznie. Wierzchowiec runął przed siebie, ku masywowi skalnemu. Palenquiańczyk, skoro już panował nad żądzą walki, uznał że byłoby dobrze gdyby uciekinierzy nie wpadli wprost na jakąś spóźnioną goblinią gromadę; spóźnioną, ale gotową do walki. Jego życzenie się spełniło, ale niedokładnie tak jakby sobie tego życzył.

Przejeżdżając koło skałek zwolnili nieco by nie zamęczyć konia. I wtedy Wicher zatrzymał się przy wielkiej, czarnej plamie krwi barwiącej głaz. Świeżej i obfitej, jakby przed chwilą rozedrzeć goblina na pół i skropić jego juchą skałę aż do ostatniej kropli. Co dziwniejsze, wokół nie było znać żadnego ciała.
- Petru, widzisz to? - krzyknął druid. Całkowicie niepotrzebnie.
- Jedziemy stąd! - odkrzyknął tropiciel, a jego podejrzenia co do bliskości czarta odezwały się ze zdwojoną siłą. Mocniej zacisnął rękojeść miecza w dłoni. Wicher zwrócił łeb w jedną i drugą stronę, węsząc. Ruszyli.

Ich mała gromada przemykała coraz dalej na tyłach kłębiącej się hordy gdy wszyscy troje dostrzegli nowych uczestników bitwy. Ogromnych.

Olbrzymy siedziały spokojnie za skałą i bez niezdrowego dla żołądka pośpiechu pożywiały się. Żołądek podszedł Petru do gardła na widok ich “stołu biesiadnego”. A raczej potraw na nim. Stanowiły go goblinie ciała, cały ich stos bezceremonialnie rzuconych jedno na drugie.

Olbrzymy niespiesznie obróciły głowy ku synowi Pelora i Skuldyjczykom.
- W nogi - zakomenderował Petru.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172