Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2015, 01:02   #110
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ I: Szaleństwo kapłanów

Erilien en Treves, Quelnatham Tassilar, Ocero

“Pod Dębem”. Karczma, która w pełni zasłużyła sobie na swoją nazwę. Umiejscowiona była, może nie dokładnie pod, ale w pobliżu dębu, który uniknął miejskiej wycinki. Pogoda dopisywała, ale każdy, kto spojrzałby w niebo zauważyłby zbierające się powoli chmury zwiastujące odpoczynek dla rozgrzanego Miasta Wspaniałości.

Po przekroczeniu porządnych dębowych drzwi znaleźli się pośród innych bywalców karczmy, którzy, o dziwo, nie wyglądali nawet na bliskich pyskówki. Tak jak i wcześniej nie widzieli ochroniarzy, ale mogli zacząć się zastawiać czy tacy nie są na zapleczu lub wmieszani pomiędzy innych.
Jedno było trzeba przyznać właścicielowi karczmy, że albo radził się odpowiedniej osoby co do wystroju, albo sam posiadał wyśmienity gust… jak i najwyraźniej umiejętność utrzymania gości w ryzach. Ławy i stoły nie były tak poniszczone, jak to ma miejsce w pośledniejszych przybytkach, chociaż od odpowiedniego podniszczenia się nie uchroniły. Na ścianach wisiały drzeworyty przedstawiające Waterdeep w swojej chwale. Izba była odpowiednio oświetlona, a ze znajdującego się w niej zdobnego kominka podczas zimnych i mroźnych dni musiało wydobywać się słodkie ciepło, które połączeniu z grzanym alkoholem musiało działać cuda.
Cała karczma pachniała jadłem, aktualnie jakąś pieczenią, co przypomniało Erilienowi o czymś bardzo ważnym.

Szybko zobaczyli Ocero siedzącego na krótkiej ławie obok jednego ze stołów usadowiwszy się tak, żeby móc widzieć wejście do karczmy i tym samym powracających towarzyszy. Wyglądało na to, że zupełnie nie jest w nastroju, a raczej jest naprawdę porządnie poirytowany. Zobaczywszy Eriliena i Quelnathama rozpogodził się trochę i wskazał zapraszającym gestem na ławy dostawione do stołu, przy którym siedział.
Nigdzie jednak nie widzieli Aerona.

Kiedy zasiedli przy stole Ocero krótko nakreślił im sytuację. Pół-elf, kiedy on sam był zajęty rozmową z Tarniusem nie poczekał na niego tylko po prostu… poszedł gdzieś. Kapłan nie miał pojęcia “gdzie cholerny pół-elf polazł”, a jedyne co wiedział, że ten zapowiadał powrót wieczorem… który właśnie dochodził swego początku.
Nie musieli jednak czekać długo.
Zanim zdołali się zorientować do środka wszedł “uciekinier” z nieodgadnionym wyrazem twarzy żeby bez wahania skierować się do ich stołu. Nie usiadł jednak od razu tylko zatrzymał się, spojrzał na Ocero, którego mina była, delikatnie mówiąc, niepocieszona i rzucił:
- Co?

* * *

Stało się to, czego się można było spodziewać. Zbierające się nad Waterdeep chmury w końcu pociemniały i choć raczej nie powinny urodzić burzy, to jednak nigdy nie dało się całkowicie przewidzieć ruchów przyrody. Pierwsze krople spadły jak jeszcze byli w karczmie w oczekiwaniu na wyznaczony czas spotkania. Gdy wychodzili nie rozgorzała jeszcze ulewa, ale deszcz padał z pewnym zacięciem.

Wyruszyli przez ulice i uliczki Miasta Wspaniałości, kierując się wskazówkami podanymi przez Ocero, co do położenia owego “Białego Aksamitu”, bo chociaż kapłan nie znał tego miejsca, to jednak z tego, co zapisane zostało na kartce zdołał mniej więcej zlokalizować je. Musieli niestety przejść spory kawałek tą ciemną, deszczową nocą.
A deszcz wzmagał na sile.

[media]http://www.soilerosion.net/image/raindrop.jpg[/media]

Dotarli w końcu, czując jak krople rozbijają się o ich płaszcze i wtedy odkryta została przed nimi prawda. “Biały Aksamit”nie był karczmą, jak mogli przypuszczać. Okazał się być… sklepem z odzieniem. Był to niewielki budynek, kiedyś jasny, a teraz ubrudzony kurzem ulicy i piachem, który na pewno widział swoje lepsze lata. Nie był jednak kompletnie zniszczony, a raczej nadgryziony zębem czasu, a remonty nie były najwyraźniej ulubioną formą wydawania pieniędzy jego właściciela.
O ile cokolwiek innego było.

Przez szybę wystawową zobaczyli kilka drewnianych, najprostszych manekinów bez głów, za którymi wisiała zasłona odgradzająca sklep na noc, ubranych w przykładowe odzienie. Nie było trzeba być znawcą, żeby zrozumieć, iż przeznaczone one są raczej dla średniozamożnej klienteli i aksamitów zapewne się tu nie doświadczy. Niemniej kiedy patrzyło się tak z ulicy na nocą, podczas wzmagającego się deszczu, z jakiegoś powodu te uformowane, nawet nie tak kształtnie, kawałki drewna wydawały się być niepokojące.

Nagle rozległ się szczęk zamka drzwi wejściowych i uchyliły się one nieznacznie, ale nikt się w nich nie pojawił.

W środku panowała ciemność rozwiewana tylko ledwo widocznym przez uchylone drzwi bladym światłem, zapewne pojedynczej świecy.


Theodor Greycliff



Farell nie pojawił się.

Nie było także pewności czy pojawi się w ogóle. Dostał dwa dni i czas mu się kurczył, co Theodor raczej wystarczająco mu nakreślił. Mogło stać się wszystko-od pochwycenia go przez Machę, przez opory jego podwładnych, do zwykłej zdrady. Mógł jednie wywęszyć okazję na ujście z życiem z tamtej sytuacji. I dać sobie czas na przygotowanie taktyki.
Jaka by nie była prawda, teraz Theodor stanął w martwym punkcie. Wojna wisiała na włosku, a z jakiegoś powodu Kruk nie chciał pójść na współpracę jeżeli nie wróci Farell i jego siła bojowa. Mogło to się wydać posunięciem naprawdę nie na miejscu, o ile nie po prostu głupim, bo przecież kto o zdrowych zmysłach sam zmniejsza swoje szanse na przetrwanie? Przecież każdy w takiej chwili trzymałby się jak tonący brzytwy, aby tylko wszystko poszło po jego myśli. Biały Kruk jednak nie chciał, chociaż musiał sobie zdawać sprawę z tego, że jego szanse nie są pewne w jego położeniu.

Jaki był tego powód? Czemu Farell i jego ludzie byli tak ważni, że Biały Kruk był w stanie położyć na szali tak wiele?

- Aż tak tęsknisz za popłuczynami z drowa? Nie martw się, twój przyjaciel niedługo się pojawi. - z zamyślenia wyrwały Greycliffa słowa Arneliusa, który patrzył na niego bacznie oderwawszy się od swoich zapisków.

Elerdrin. Ludzie Arneliusa odszukali Theodora, aby powiadomić go, że ten mężczyzna pragnie się dziś z nim spotkać w “Trzech Srebrniakach”. Na razie go jednak nie było, więc pozostało mu towarzystwo tej lichwy.

Moneta rozejrzał się. Jeszcze przed chwilą Arnelius wyduszał pieniądze z dłużnika, ale najwyraźniej załatwiwszy sprawę zwrócił uwagę na zamyślonego Theo. Osobliwe było, że ten zwykle nieskory do rozmowy o niczym człowiek tym razem sam zagadnął Greycliffa.

“Trzy srebrniaki” jeszcze bardziej podupadły na wyglądzie. Wyglądało na to, że ktoś musiał tu ostatnio nieźle ponarozrabiać, jako że wewnątrz oraz na zewnątrz było widać nie tylko objawy potężnej walki, większej niż typowe karczemne, ale także ślady próby podpalenia tego przybytku. W połączeniu z i tak godnym pożałowania dawnym stanem owego miejsca dawało to piorunujące wrażenie. Zawsze brudne i mało zadbane pomieszczenie teraz było w jeszcze gorszym stanie, ale sądząc po tym, że gości nie brakowało Theodor mógł przypuszczać, iż tego jakości klienteli nie przeszkadza taka jakość miejsca, w którym będą grać, obłapywać panienki i pić na umór.
Żadne zaskoczenie.

Zaplecze, gdzie znajdowało się “biuro” Arneliusa również przeżyło ciężkie chwile i tutaj było widać najkonkretniejsze ślady po ogniu. Niemniej najwyraźniej budynek był w na tyle dobrym stanie, aby nie musieć go zamykać, na szczęście dla tego poborcy opłat.
Sam Arnelius także nosił widoczne jeszcze ślady po tym, co tu miało miejsce. Prawą dłoń miał zabandażowaną i krzywił się, kiedy musiał coś zapisać. Również lewy policzek nie uniknął swojego losu, a Theodor widział na nim ślady po poparzeniu, niezbyt poważnym, ale ślad mógł pozostać. Nie wiadomo było czy nosił na ciele inne obrażenia.

Do środka, z przesiąkniętego gwarem głównej izby, wszedł młody, ludzki chłopak, wyraźnie cały zestresowany. Tym bardziej zestresowany, kiedy zobaczył stan Arneliusa oraz karczmy. Wiedział, że nie będzie łatwo.

- Wróciłeś. - mruknął Arnelius odrywając spojrzenie od Theodora. - Myślałem już, że będzie po ciebie wysyłać chłopców z zaproszeniem nie do odrzucenia.
Nowo przybyły przełknął ślinę i odezwał się pełnym paniki głosem:
- P-proszę… Jeszcze kilka dni…
- Paniczyk nie ma tyle, żeby oddać za panienki i hazard? - Arnelius z udawanym niedowierzaniem pokręcił głową. - Wstyd.
- Błagam, ludzie Machy mnie ograbili…
- A co mnie to obchodzi? - parsknął Arnelius, po czym zamyślił się i zwrócił do Theodora. - Moneto, a ty jak się zapatrujesz na niewolnictwo?

Chłopak zadrżał i wlepił wzrok w Greycliffa.


Gaspar Wyrmspike



[media]http://dezineguide.com/wp-content/uploads/2012/10/Violet-Purple-Flowers.jpg[/media]

Gaspar słyszał, że jedna z pomniejszych świątynek z doków, bodaj Selune, spłonęła jakiś czas po nastaniu milczenia bogów, ale na szczęście żaden podobny los nie spotkał świątyni Sharess, która była bliska jego sercu. Idąc w jej kierunku podziwiał różowy marmur, z którego została zrobiona ogród przylegający do niej, pełny rozmaitych kwiatów, w większości w odcieniach czerwieni i fioletu, korzystających z łaskawego lata.

Kiedy przestąpił próg powitało go radosne miauknięcie jednego ze świątynnych kotów- burej kotki o różowym nosku i białych łatach na pyszczku. Posadzkę zasnuwały kolorowe poduszki ozdobione zawiłymi wzorami kwiatowymi i geometrycznymi, a w powietrzu unosił się słodki zapach, od którego przeszywało Wyrmspike’a przyjemne mrowienie.

Wyglądało to tak, jakby wszystko wróciło do normy, a bogowie nigdy nie zamilkli...

Pół-elfia kapłanka właśnie wyszła z korytarza prowadzących do części przeznaczonej dla niej i zobaczywszy Gaspara wskazała na poduszki, na których sama usiadła.
Kiedy zajął miejsce obok Orissy, kapłanka spojrzała na niego pełnymi zmęczenia oczami, ale kiedy się odezwała, jej głos był troskliwy i spokojny:

- Potrzeba ci duchowego wsparcia, Gasparze?

Biała kotka bez zażenowania wsunęła się na kolana Gaspara i mrucząc ugniatała jego nogi w próbie sprawienia, aby stały się bardziej miękkie. Minusem było, że używała to tego także pazurków, powierzchownie wbijając je w spodnie Wyrmspike’a.

Gaspar jednak widząc oczy Orissy zrozumiał, że jednak nie wszystko wróciło do normy...

* * *

“Przystań”, do której Gaspar, a raczej Azul Gato, zacumował bynajmniej nie należała to tych spokojnych. Umiejscowiona była pomiędzy uliczkami przyległymi do doków, na uboczu, z dala od ciekawskich oczu. W końcu był na tyle blisko, że musiał zejść z dachów i przybrać nową postać, jako że budynki zrobiły się niskie i istniała możliwość, iż ktoś go przyuważy, a tego nie było mu trzeba na misji. Kot musiał przeciskać się przez wąskie przesmyki pomiędzy budynkami, zmagając się o zalegające w nich śmieci.
Przynajmniej letnia pogoda dopisywała, choć chmury leniwie zaczęły gęstnieć nad Waterdeep, najwyraźniej mając zamiar wydać na świat potomstwo, które ulży rozgrzanej ziemi.

W końcu jednak trudy zostały uwieńczone zwycięstwem.
Gato w przybranej formie stanął przed grubymi, drewnianymi drzwiami, które wyraźnie swoje przeżyły sądząc po bliznach jakie na sobie nosiły. Przez brudne okna z trudem przez tą nienaturalną mgłę sączyło się światło. Z wnętrza dało się słyszeć równie rozbawione głosy, jak i poważniejsze, sprzeczające się.
Alkohol i sprzeczka. Idealny przepis na burdę w karczmie.
Kiedy Gaspar spojrzał w górę, na szyld zauważył, że jest on prawie, że najeżony bełtami, które musiały należeć do bywalców w wyśmienitym, zakrapianym nastroju, którzy obrali sobie nikomu nie wadzący szyld. Najwyraźniej właściciel nie widział potrzeby wymiany tego elementu, a może nawet zauważał w nim ciekawą reklamę…

Wyrmspike bez wahania wszedł do środka, aby znaleźć się w typowym, karczemnym chaosie, jednym z takich, który zdaje się być cechą wrodzoną takiej jakości przybytków. Ku uldze zobaczył, że pomimo podniesionych, sprzeczających się głosów nie zapowiadało się na bójkę… na razie. W takim miejscu mogło się wszystko szybko zmienić. Oczywiście dwóch pół-orków podpierających ściany, najwyraźniej służących za ochronę mogło zniechęcać, ale wystarczająca ilość alkoholu działa cuda. Z drugiej strony wyglądali oni raczej na typowych zabijaków niż prawdziwych ochroniarzy. Widział też osobników rozglądających się uważnie, w oczekiwaniu na coś, ciężko było powiedzieć czy tęskno im do bójki, czy każdy spodziewał się kogoś, ale na pewno nie podziwiali zwyczajów znudzonych marynarzy i biedniejszych mieszkańców Waterdeep.

Co jakiś czas Gaspar przyuważył panienkę roznoszącą zamówienia, jak i panienkę, która oferowała zgoła inne usługi. Karczmarz stał za szynkiem pochłonięty swoją pracą, zaś goście dokazywali, pewnie tak jak zawsze, a było ich tego wieczora naprawdę wielu.

- Hej, nowy! - Gato doszedł rozbawiony głos nieogolonego mężczyzny, który zarzucił mu ramię na barki. - Bądź kumpel, postaw kolejkę!

Faktycznie, ciężko było sobie wyobrazić Amandeusa Wildhawka pośród tej zbieraniny, ale w końcu nic nigdy nie wiadomo...
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 19-01-2015 o 10:39.
Zell jest offline