Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2015, 05:58   #595
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
14 Vharukaz, czas Salferytu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Wielki Pierścień Azul, droga na zachód ku powierzchni


Po oczyszczeniu kapliczki humory pewnie się poprawiły u kilku z khazadów gdyż ów miejsce kultu wyglądało od razu inaczej, trudno oczywiście było mówić o dostojeństwie podziemnej kapliczki ulokowanej gdzieś na trakcie ale jednak serce i tak rosło gdy wyrzeźbiona w kamieniu twarz boga Grungniego odzyskała swój dawny, ponury, obiecujący zemstę wygląd. Ergan i Thorin zrobili kawał dobrej roboty gdyż ich wysiłek pozwolił na niemalże perfekcyjne dotarcie kamiennej płyty i pozbawienie jej śladów łajna, krwi i bogowie raczyli wiedzieć czego tam jeszcze, widać boleśnie obaj odczuć musieli bezeceństwa jakich dopuścili się urukazi i to dodało im sił. Gdy kaplica została już należycie oczyszczona zrobiło się niemalże mistycznie, Galeb odmawiający głośno modlitwy wespół z modlącymi się w ciszy Grundim, Erganem, Huranem, Thorinem i Dirkiem, to był nie byle jaki widok biorąc pod uwagę okoliczności w jakich znajdowała się grupa. Do tego akt ofiary ze strony Urgimssona w postaci największego samorodka złożonego na płycie przed praojcem krasnoludów, to było nie byle co. Gest ten byłby może i skromny z punktu widzenia wielu osób ale napełnił on Dirka nadzieją i wiarą, ciarki przeszły mu po plecach tak mocne że aż nieprzyjemne, uczucie uniesienia równe temu które zwykło się przeżywać w wielkich świątyniach podczas oficjalnego odprawiania modłów, tak, z jakiegoś powodu Dirk od razu poczuł się lepiej na duchu. Wkrótce po odpoczynku, modlitwie, posiłku i zebraniu maneli, grupa ruszyła dalej, zgodnie z planem Detlefa obrana została zachodnia droga a wszystkie jej odnogi pominięte, od tej pory podziemny trakt prowadził ku górze zatem każdy krok nie był już tylko krokiem przed siebie ale i męczącym krokiem po nierównej skalnej rampie, która zbliżała się ku powierzchni, każdy już to czuł na swój sposób. Tunel którym podążała drużyna był całkowicie wykuty przez matkę naturę, zatem był bardzo trudnym do przebycia, krzywe podłoże było zdradliwe szczególnie dla rannych którzy mieli niewiele sił w nogach, nitka korytarza wiła się pod różnymi kątami przez co łatwo było stracić orientację. Bywało tak że tunel rozrastał się do gigantycznych rozmiarów, innymi razy malał tak okrutnie że jedynie na kolanach można było go pokonać i choć droga nie była w zasadzie daleka to dłużyła się niemiłosiernie, szczególnie że ranni poważnie Roran i Thorgun decydowali o prędkości pochodu, a to oznaczało najwolniejszą z możliwych prędkości marszu.



Gdzieś nad górami noc zamieniła się właśnie w dzień kiedy grupa zrobiła pierwszy postój, krótki odpoczynek na posiłek i podróż została wznowiona co wykańczało niemalże każdego z krasnoludzkich wojowników w oddziale. Detlef i Grundi trzymali się najlepiej, odrobinę gorzej było jedynie z Khaidar i Thorinem gdyż ci wciąż cierpieli z powodu dużej głębokości na jakiej się znajdowali, trzeba było jednak przyznać że z każdą przebytą milą ta słabość przemijała a to było najlepszym dowodem tego że grupa wędrowała konsekwentnie ku powierzchni. Zrobiło się znacznie chłodniej niż początkowo przypuszczano, skalne ściany mieniły się blaskiem co było spowodowane światłem latarni i pochodni odbijającym się od bardzo cienkiej lodowej warstwy jaka je pokrywała. Z ust każdego z wędrowców wydobywały się kłęby pary a przez ciągły wysiłek fizyczny niektórzy odczuwać poczęli w piersiach kłucie spowodowane zimnym powietrzem. Po kolejnych kilku godzinach marszu zarządzono postój, co prawda na powierzchni było dopiero późne popołudnie ale podziemny świat rządził się swoimi prawami i na tę chwilę był to czas na dłuższy odpoczynek. Po posiłku okazało się że jadła i wody starczy jeszcze na góra jeden dzień, z czego jeśli o to pierwsze szło to racje żywnościowe miały być mniejsze nawet niż połowa, nie wyglądało to dobrze tym bardziej że poza ucztą z pieczonych szczurów, grupa od jakiegoś czasu już posilała się mocno okrojonymi porcjami jadła co odbić się mogło nie tylko na braku sił czy chęci przebycia dalszej części drogi, ale nawet dość poważnie na zdrowiu w tych trudnych klimatycznie warunkach.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
15 Vharukaz, czas Hyrvelitu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Zachodni trakt podziemny, wielka grota nocnych łowców


Nadszedł kolejny dzień, po kolejnej nocy, na szczęście znów spokojnej. Kto wie, być może Detlef i Dirk faktycznie zdołali zablokować sekretne skalne wrota w kopalni złota i tym samym odcięli podążający za nimi pościg. Zakładając taki scenariusz można by śmiało założyć że przewaga oddziału khazadów i tak nie byłaby duża gdyż skaveny przemieszczały się bardzo szybko pod pręgierzem swych panów, natomiast oddział Detlefa wędrował niezmiernie wolno ze względu na rannych i brak rozeznania w terenie. Najważniejsze jednak że można było wznowić marsz w spokoju. Tego dnia każdy już czuł w nozdrzach powiew świeżego powietrza, musiało ono dostawać się pod ziemię jakimś większym otworem niż zwyczajne kanały wentylacyjne, to było ewidentnie czuć. Po kolejnych postojach, posiłkach i zaspokajaniu pragnienia można było wędrować dalej w nieco lepszych humorach, jednak warto było zauważyć że w manierkach i bukłakach było już niemalże pusto a żywność była tylko wspomnieniem, do tego zostało kilka pochodni co z jednej strony odciążyło tragarzy a z drugiej było niczym obietnica nadchodzącej ciemności prowadzącej w nieznane. Droga dalej pięła się ku górze gdy idąca na szpicy Khaidar dostrzegła coś leżącego pod ścianą, po bliższych oględzinach stało się jasne że to martwy skaven, kilkanaście kroków dalej leżał kolejny, i następny… w sumie było tam sześć ciał. Każdy z thaggoraki był przebity włócznią lub rozchlastany toporem, trudno było na pierwszy rzut oka powiedzieć jak długo ciała już tam leżały. Niedługo później do nozdrzy krasnoludów dotarł zapach palonego drewna i pieczonego mięsiwa, a im dalej zapuszczała się grupa tym tunelem tym więcej różnych odgłosów słyszała. Pierwej jakieś ryki, dziwne, krótkie jakby urywane, później coś jakby się złamało, być może gałąź! Odgłosy były bardzo osobliwe, w końcu jednak poza słuchem, krasnoludy mogły wreszcie wykorzystać wzrok, ich oczy wychwyciły w głębi korytarza jakieś światło. Gdy grupa zbliżyła się do końca tunelu wtedy wszystko stało się jasne, wraz z tym dlaczego ci którzy byli w podziemnej ogromnej sali nie zauważyli nadchodzących dawi, a to dlatego że przebywające tam skaveny były uwikłane w jakiś dziwny pojedynek słowny!



Szczuroludzi w ogromnej jaskini było dziewięciu z czego trzech spało w pobliżu wielkich głazów po lewej od tunelu którym przybyli khazadzi. Daleko, w głębi sali było dwóch skaveńskich wojowników którzy stojąc w snopie światła, które padało z niewielkiej szczeliny w sklepieniu jakieś sto pięćdziesiąt stóp nad poziomem podłogi, ćwiartowali chyba jakiegoś zwierza, po czym obdzierali go ze skóry. Najciekawsza była jednak grupa czterech thaggoraki po prawej stronie, dwóch z nich stało pod ścianą z kuszami wycelowanymi w dziurę w suficie, a kolejna dwójka stała na obrzeżach wielkiej sterty orczych ciał i w swym wstrętnym języku wykrzykiwała coś do góry. Po kilku zdaniach nastała krótka cisza, po niej zaś w okrągłym otworze umiejscowionym jakieś sześćdziesiąt stóp nad podłogą, pojawiła się jakaś gęba i rzuciła kilka słów w charczącym, kalającym słuch języku, było bardziej niż pewne że tak język jak i głos należą do orka. Wtedy z dołu znów rozpoczęła się tyrada piskliwych zdań w queekish, na to z góry poleciały w odpowiedzi grube czarne strzały które wbiły się w stertę orczych kadawerów… sądząc po ilości strzał orków musiało być najmniej cztery. Co ciekawe, owa wymiana zdań oraz pocisków z broni miotającej, w ogóle nie zbudziła śpiącej trójki skaveńskich wojowników. Z otworu, z którego nadleciały strzały, wisiały trzy grube liny, ich dolne końce były skryte gdzieś w stercie trupów urukazi, których musiało być najmniej dwanaście… na górze liny były zaczepione gdzieś poza zasięgiem tych którzy przebywali w grocie. Na jednej z lin, wisiał głową w dół ork, którego noga uwięziona była w zwojach grubego powrozu, zielonoskóry osobnik był martwy, co zauważyć dało się nie tylko po tym iż ciekła z niego krew lub że się nie ruszał, ale najlepszym tego dowodem było ze dwie dziesiątki bełtów którymi było naszpikowane jego całe ciało. Z otworu z którego zwisały liny nie dobiegało światło inne niż słaba i migotliwa poświata być może z pochodni lub ogniska, drugi otwór, ten wysoko w wyższym stropie sali, z całą pewnością prowadził na zewnątrz, przezeń do groty dostawał się snop światła które pozwalało zauważyć w niewielkich niszach w ścianach, niesamowicie wielką kolonie nietoperzy która o dziwo, zdawała się nie reagować na pokrzykiwania skavenów i orków. Poza wspomnianymi już, w grocie było pięć wielkich głazów, trzy po lewej licząc od pozycji oddziału Detlefa oraz dwa, mniej więcej w centrum sali, każdy z nich był wysoki mniej więcej na trzy stopy i szeroki na sześć do ośmiu stóp. W ścianach sali było nie mniej jak dwanaście półek skalnych na których były wejścia do tuneli, trzy z wejść były na poziomie podłogi, właśnie w jednym z takich tuneli stała grupa khazadów, kolejne trzy miały wejścia na wysokości piętnastu stóp i po trudnej wspinaczce dałoby rade się do nich dostać, jednak pozostała szóstka wejść była rozsiana na różnych wysokościach po ścianach które były całkowicie poza zasięgiem krasnoludów.



Na tę chwilę khazadzi pozostali w ukryciu, dzięki temu że szczuroludzie byli uwikłani w swego rodzaju utarczki słowne z orkami, nie zdołali oni zauważyć światła pochodni khazadów, to jednak było jedynie kwestią czasu gdy się zorientują co i jak.
 
VIX jest offline