Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2015, 06:58   #36
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Arnold poszedł na górę do pokoju wnuczki. Cieszył się ze schodów. Było ich w sam raz. Nie za dużo, nie za mało. W sam raz. Nie za dużo, aby się zmęczył i nadwyrężył stawy, kości i serce. Nie za mało, żeby nie miał potrzebnego ruchu. Najgorzej było przerwać aktywny tryb życia. Zatrzymać się i umrzeć na stojąco jak koń, którego nikt nie wyprowadza ze stajni jak nieboszczyka z prosektorium. Chciał pozyć jeszcze trochę dla rodziny, wnuków i dla siebie też. Wszedł do pokoju wnuczki uprzednio zapukawszy i cierpliwie poczekawszy na pozwolenie wejścia, gdy odpowiedział, że „Dziadek”.

Usiadł w obrotowym fotelu przy biurku Maddie i patrzył na spokojne niedzielne niebo, na którym leniwie wisiały pierzaste obłoki. Wnuczka była bezpieczna. Wnuczka była w niebezpieczeństwie. Taki wiek, takie emocje, takie okoliczności dorastania i... taki dom. Nie lubił prawić morałów. Podobno niektórzy twierdzili, że był mrukiem. Maddison była dla niego cenniejsza od życia. Kochał wszystkie wnuki, lecz nie po równo, inaczej, choć nie znaczy, że mniej. Była tylko jedna ona. Dla niego mała Maddie, która teraz małą już nie była. A mimo wszystko, gdy na nią patrzył wiedział, że to ta sama, wspaniała dziewczynka. Odważna, mądra i silna, przy której nauczył się w ciągu jej życia więcej niż przez całe swoje, szybkie, za szybkie.

Zdawać by się mogło, że jeszcze wczoraj odbierał dyplom z uczelni. Wyrzucał na wiatr akademicką czapkę. Wierzył, że ma przed sobą wielkie, pełne, nieskończone, bo niezaczęte, życie. Dopiero z biegiem lat odkrył, że wszelkie wymiary są relatywne, byty skończone a wiedza oceanem zamkniętym w naparstku.

Lubił sobie z Maddie pomilczeć tak jak na cmentarzu z Marthą. Nie przeszkadzał wnuczce w byciu sobą, zwłaszcza w jej pokoju, gdzie był gościem. A ona pewnie dla niego starała się być również sobą, tą prawdziwszą, bez maski. Po prostu być razem. Rozumiał, że nie rozumiał jej na tym etapie życia, lecz akceptował w pełni. Wymknęła mu się gdzieś między układaniem życia bez Marthy, a tym zdziwieniem, że kolor różowy małej Maddie już nie jest ulubionym, filmy Disney’a są dla dzieci, a gumy cynamonowe straciły magiczną moc, tak samo zresztą jak i bajki na dobranoc. A może bajki były dla Daniela?

Mimo wszystko czuł, że to etap, taki sam jak każdy inny. Maddie potrzebowała pomocy w najprostszej formie zrozumienia i miłości. I Steven, w którym wzbierało morze fal emocji, co groziły niebezpiecznym wystąpieniem z brzegów. Żywiołem młodości, który nieokiełznany musiał znaleźć bezpieczny brzeg, aby nie rozpętać chaosu bez sensu, nawałnicy złych emocji. Mógł przynieść katastrofę lub ofiarować oczyszczenie jak słoneczna cisza po sztormie. Ten dom mógł być trumną lub okrętem. Bo Steven dawno wypłynął na głęboką wodę sam, bez ojca, bez matki, bez rodziny i dlatego miotał się jak drobna łupinka rzucana na grzbietach spienionych fal dysonansu między ideałem marzeń a pięknem brzydoty betonowych ścian nie do wywarzenia; szarej rzeczywistości, którą samemu trzeba pomalować kolorami słów, wyborów, czynów, jak kredkami. A Jake... Jake był na krawędzi dorosłego życia i musiał się wyszumieć. Przed nim było jeszcze kilka lat na odkrycie, innej rzeczywistości, świata dorosłych, z którym dopiero zaczynał romans, z góry skazany na mniejsze lub większe rozczarowanie, bo nie do końca spełniony w wyobrażeniach.
Staremu człowiekowi dziwnie jasno kreśliły się pod sklepieniem wysokiego czoła obrazy czystych myśli, choć niekoniecznie mądrych.

Ocknął się pod dotykiem wnuczki. Mieli iść na dół na spotkanie z głową rodziny. Zagubioną po stracie szyi. Matki, żony, siostry, synowej. Mogli zapomnieć o złych emocjach i zacząć wszystko od nowa. Mogli zwyciężyć. Mogli... Mogli też pogłębiać przepaść niezrozumienia.



***





Ocknął się w fotelu w bibliotece. Miejscu bezpiecznym, przyjemnym i dziwnie intymnym jak wygodne, stare buty lub znoszony, przytulny sweter. A mimo wszystko nie wiedział gdzie jest. Co tam robił? Jak długo? Dlaczego? Powinien wiedzieć? Myślał. Chciał myśleć. Nie umiał. Zapomniał, tak jak wymyka się dawno nie używana umiejętność? Lecz nie, ten stan nie mógł trwać w nieskończoność. Powinien wstać? W końcu, jak po stu latach, wróciły wspomnienia. Z ulgą wypuścił wstrzymany oddech a z oczu ustąpił lęk niezrozumienia.
I słyszał, wyraźnie. Szedł za jej głosem jak ślepiec przez ciemność. Zobaczył ją w salonie. Stała rozmawiając z nieznajomym.

Wszedł energicznie do pomieszczenia i pośpiesznie podszedł do żony.

- Kochanie jedźmy już do domu. - powiedział zaczesawszy włosy dłońmi do tyłu.

Zmierzył przenikliwym wzrokiem stojącego przed kobietą mężczyznę.

- Kim pan właściwie jest? - zapytał zmarszczywszy brwi.

- Tato… - mimo iż słowo to padło z nieudawaną troską znać też w niej było zniecierpliwienie i rozdrażnienie mężczyzny, który mimo nerwowości szwagierki tylko przez grzeczność czekał aż ta skończy mówić i przestanie zastawiać mu drogę - To Megan. Siostra Karen. Jesteśmy w Plymouth. Marthy tu nie ma.

Przez chwilę patrzył w heterochromatyczne oczy ojca, ale nie mogąc w nich dopatrzeć się przypomnienia, pokręcił głową.

- Poczekaj. Przyniosę Ci jej zdjęcie. Zostawiłeś je.

Po czym odwrócił się i ruszył do pokoiku za kuchnią.

Wariat! Krzyknął głos w Arnoldzie.

- Kochanie... - zdziwiony niepomiernie odpowiedzią Arnie szepnął nachylając się ku Megan. - To jakiś szaleniec. Uciekajmy stąd. - rzucił poważnie ujmując kobietę za rękę.

Megan nie zabrała ręki ale też nie ruszyła się z miejsca. Westchnęła tylko i bezradnie spojrzała na zagubionego, starszego mężczyznę - Ale dokąd chcesz uciekać, Arnie? Jesteśmy w domu. - z trudem zapanowała nad głosem - A ja mam na imię Megan, nie Martha… - miała wrażenie, że mogła tak tłumaczyć do wieczora a i tak Arnie będzie wiedział swoje więc po chwili namysłu poprowadziła go do dużego lustra wiszącego w holu - Spójrz na siebie, jesteś już dziadkiem. Daniel to Twój syn a na piętrze są Twoje wnuki. A ja… ja jestem tylko siostrą ich zmarłej matki. - zakończyła, przełykając łzy.

- Spójrz tato - powiedział wracając do salonu Daniel. Podszedł do Arnolda i wręczył mu jego ulubioną wyświechtaną już przez czas fotografię - Poznajesz ją? Mama. Z tyłu jest data zdjęcia.

Arnold ciężko oddychał patrząc na swoje odbicie w lustrze. Puścił dłoń Megan odrywając od jej oczu swój przestraszony wzrok. Wziął od syna do trzęsącej się ręki zdjęcie Marthy. Wodził wzrokiem między fotografią, własnym obiciem i twarzach otaczających go ludzi.

Jak zza mgły wracały strzępy głosów, obrazów, uczuć. Wspomnienia powracały nieśmiało jak znajome nuty melodii.

- Danny? - wykrztusił w końcu. - Aleś wyrósł… - przełknął ślinę.

Po twarzy Arniego przebiegł skurcz. Zapał się za skroń. Spuścił głowę a kiedy ją podniósł w wylęknionym i zagubionym spojrzeniu czaił się strach.

Po bucie z nogawki seniora leciała strużka cieczy zbierająca się na parkiecie w rosnącą kałużę.

Daniel przymknął na kilka sekund oczy. Potem otworzył je i wziął ojca pod ramię. Na jego twarzy malowało się zmęczenie. W spojrzeniu pewnie też. To jednak ukrył nie patrząc ojcu w oczy.

- Nic się nie stało. Chodź. Pomogę Ci.

Zaczął prowadzić Arnolda w kierunku jego łazienki.

Arnold pozwolił prowadzić się synowi, lecz szedł sztywno i niepewnie. Milczał wyraźnie skrępowany.

Przy łazience zatrzymał się. Co tu robił? Dlaczego miał mokre spodnie?
CO SIE DZIEJE?!!
Musiał zachować spokój. Mężczyzna zdawał się być życzliwym. Arnie był skołowany. Nie wiedział gdzie uciekł mu czas od ostatniego... No właśnie... Ostatniego czego? Nie wiedział gdzie jest, kiedy, dlaczego i... z kim. Zdawało mu się jednak, że byli na ty. I pomagał? Po co go prowadził do ubikacji?

- Poradzę sobie. - rzekł cicho zbierając się w sobie. - Zawołaj Marthę.

- Mamy tu nie ma - odpowiedział równie cicho Daniel. Po chwili wahania stanął przed ojcem i spojrzał mu w oczy. - Nie ma jej z nami od ośmiu lat.

Westchnął i otworzył drzwi do łazienki. W środku nie było krzesła. Wniósł je do środka z pokoju.
Kiedy tamten zajmował się meblem Arnie zmarszczył brwi i zacisnął pięści.

Nie było Mathy? Co on wygadywał? Mamy? Jakiej mamy? I dlaczego z nimi? Facet mógł być jednak niebezpieczny! Arnie bił sie z myślami, jeśli pustkę w głowie starca, o którą odbijały się przerażone strzępy zaniepokojonyc znaków zapytania z alarmowymi wykrzyknikami, można było tak nazwać.
Powinien grać przedstawienie przed szaleńcem, czy kategorycznie domagać się wyjaśnień?

- Jak to nie ma?! - podniósł głos. - A gdzie jest?! - zażądał odpowiedzi podejrzenie patrząc na obcego mężczyznę asekuracyjnie cofnąwszy się o krok ku umywalce, gdzie leżała brzytwa.

I ten dom. Skąd go znał? Ten dom. Skąd on znał jego?
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 19-01-2015 o 07:10. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline