Aż do zmroku nic się nie działo. Nikt nie przyszedł po krowę, która pasła się na polanie, choć porykiwała z pełnymi wymionami. Nic nie było słychać z chaty. Z komina unosił się dym - ktoś nadal palił ogień, choć był on niewielki. Na pewno nie dość wielki, by przyzwoicie ogrzać tamto wnętrze.
Zostało około pół godziny dziennego światła - może trochę mniej, jesienią w górach różnie bywa. Należało podjąć decyzję. Jeżeli Ernst chciał udać się do wioski, by przez posłańca podać wieści do leśniczego, musiał się spieszyć. Samotny wędrowiec w środku nocy to dobry początek dla strasznej historii opowiadanej przy kominku w gospodzie, a nie dla jego losów. Mógł również prowadzić obserwację nocą - co oznaczało bycie nieruchomym i bez źródła ciepła w niskiej temperaturze i wilgoci. Istniała też opcja wejścia do chaty, co oznaczało...no cóż, w najgorszym razie mogło być ostatnią decyzją w życiu Ernsta, w najlepszym - najszybsze znalezienie rozwiązania. Istniała też możliwość skrócenia dystansu, a nawet wygrzebania jakiegoś sęku i podjęcia obserwacji w ten sposób. Było to jednak ryzykowne, ktoś mógł usłyszeć kroki albo poczuć jego woń. Być może były też inne opcje. |