Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2015, 20:40   #14
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Wieczór dnia poprzedniego minął Gowdie na słuchaniu powieści, jedzeniu i piciu nie na swój koszt oraz szybkim usunięciu się w cień wspólnej izby sypialnej, gdy tylko jasne stało się to, że kapłana Morra za towarzysza nocnych ekscesów mieć nie będzie. Wszystko szło zgodnie z planem, idealnie wręcz. W nowym towarzystwie czuła się dobrze i z każdą chwilą, można by rzec, że nawet lepiej. W grupie nie rzucała się w oczy, a nawet pośród niej znalazła swoje miejsce, którego miała zamiar pilnować. Na okazję czekać długo nie należało, bo ot... przed wschodem słońca Jost wyszedł z siebie stanął obok, a to już sprawa nie tak zwyczajna jak się mogło śpiącym zdawać. Na wszystkich przebudzonych wraz z Erykowym krzykiem widok rozdzielonego ciała od ducha jawił się ponurym żartem Boga Snów i Śmierci. Dla przebudzonych po niewczasie stało się jedynie anomalią, z która trzeba było się mierzyć. Plan więc został zarządzony... Każdy miał ruszyć wyznaczoną ścieżką, choć Szczygiełkowi było to tak samo w smak jak Bertowe towarzystwo. Wiedząc to Winkel, by postawić na swoim, w trakcie ubierania się, nim jeszcze ktokolwiek opuścił salę sypialną zaczepił Gowdie spokojnie mówiąc do niej:

- Myślę, że rozsądnym będzie jak przejdziemy do głównej sali i coś zjemy. Zatem jak kapłan będzie już przy stoliku zapytam grzecznie czy możemy się dosiąść. Jak go nie będzie siadamy, zamawiamy jedzenie i czekamy aż będzie schodził. Pasuje Ci taki plan?

- Naprawdę uparliście się na tego kapłana? Nie wystarczyłby wam karczmarz tak na jeden raz? Edmund mówił coś przecież o przychylności świeckiej władzy wyznania Morra w takich przypadkach? - wizja śniadania kusiła dziewczynę niezmiennie, choć towarzystwo zapowiadało się niespecjalne, a nawet z każdą chwilą gorsze.

- Gowdie ja już miałem styczność z kapłanami Morra i wiem, że nie każdy jest taki jak uważa Edmund. - powiedział Bert. - Nie bój się. Ja wiem co robię.

- I może jeszcze mam Ci zaufać tak jak i Ty ufasz nam? - w dopełnieniu odpowiedzi wykrzywiła usta w sarkastycznym uśmiechu.

- Nie. - uśmiechnął się również Winkel, ale bardziej serdecznie. - Nie ufaj mi. Jeżeli cenisz własne życie nie ufaj. - dodał z lekkim rozbawieniem. - Chodź, a postaram się aby ten miły, starszy Pan nie zabił Cię widelcem w trakcie jedzenia.

Trzeci raz powtórzone magiczne słowo - "jedzenie" wystarczyło, żeby Gowdie dała za wygraną i roześmiała się z żartu Berta. Nigdy, nie potrafiła długo chować uraz, jeśli jakimś cudem już się jej owe trafiały to odpuszczała je w mgnieniu oka, niczym Eryk niewygodne tematy w drodze do stajni z trupem Josta. Zaraz po wyjściu całej hałastry przez główne wrota karczmy i zajęciu przez Gowdie i Berta miejsc przy stole, z górnego piętra przybytku zszedł kapłan Morra. Ubrany był w swoje czarne szaty, z kapturem narzuconym na głowę, a twarzą zasłoniętą zwykłą, prostą, czarną maską z otworami na oczy, przez które widać było uważne, przenikliwe, zielone oczy. Nie spiesząc się przeszedł przez karczmę w kierunku wyjściowych drzwi nie odpowiadając słowem na pozdrowienie karczmarza. To zachowanie Morryaryty podsuwało Gowdie pod nos wizję bliższą opowieści Edmunda, niż obietnic Berta. Sama była złodziejka najchętniej schowałaby się wtedy pod stół, ale zachowała jeszcze tyle zdrowego rozsądku, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Ostatnie wydarzenia na jej drodze pogłębiły niechęć do profesji i patronactwa, którymi parał się odziany na czarno “miły, starszy pan”. Począwszy od własnego lunatykowania, skończywszy na “wyjściu z siebie” Josta. Nic więc dziwnego, że niespecjalnie cieszył ją widok kapłana i Winkela wskakującego wprost w jego objęcia… No prawie, gdyż Bert widząc schodzącego na dół kapłana spróbował zajść mu drogę i z pewnej odległości, z szacunkiem, skinął mu głową pytając czy może zająć mu chwilę jego cennego czasu. Jak zawsze grzecznie, ale jako, że było ranem - niezbyt nachalnie - przynajmniej jemu się tak wydawało. Gowdie i sam główny zainteresowany widać uznali inaczej, bo ani jedno, ani drugie nie odpowiedziało na pozdrowienia. Gowdie lekko wyprostowała się za to za stołem, żeby wszystko dobrze widzieć, a, jak na zawołanie, Morryta przystanął i spojrzał na Berta zielonymi oczami. Nawet z odległości wzrok ten wyglądał na zimny i jakby nieobecny lub zupełnie niezainteresowany, obojętny... Nic nie mówił. Patrzył na Berta zza maski.

- Szanowny duchowny. - zaczął oglądany. - Mógłbym Panu zająć chwilę spokojną rozmową czy też bardzo się Pan śpieszy z powodu jakiejś pilnej sprawy? - zapytał gawędziarz z szacunkiem patrząc w oczy rozmówcy.

Zakapturzony duchowny zmierzył Winkela od stóp do głów ruchem oczu a potem znowu zawiesił wzrok na twarzy gawędziarza. Mrugnął. Nic nie mówił. Znowu.

- Jeżeli ma oświecony kapłan jakąś nie znoszącą zwłoki czynność do wykonania to proszę bardzo, nie zatrzymuję. Jednak jeżeli może Pan mi poświęcić kilka minut swojego czasu to zapraszam do stolika… - powiedział Winkel spokojnie pokazując na stolik, przy którym wcześniej umówił się z Gowdie. - Oferuję posiłek, o ile duchowny respektuje. - dodał z lekkim uśmiechem co pod ciężarem kamiennego oblicza kapłana nie było łatwe.

Morryta przeniósł wzrok na stolik, potem zerknął jeszcze na Berta, odwrócił się na pięcie i ruszył ku drzwiom. Przed wyjściem zatrzymał się jeszcze i uważnie przyjrzał się wszystkim w karczmie nim wyszedł. Pod ciężarem tego wzroku Gowdie odruchowo zaczęła się kulić w sobie. Winkel zaś tylko westchnął po tym jak kapłan opuścił przybytek i powoli ruszył ku stolikowi. W tym czasie karczmarz podszedł do stolika gdzie siedziała Gowdie i wycierając stół sam nawiązał do chwilę wcześniej obserwowanej sytuacji:

- Ten kapłan z nikim nie gada. Tylko z tym Kislevitą i łowcą. Dziwny… - wzdrygnął się. - Co zjesz panienko? Jajka z kiełbasą mogą być?

Gowdie lekko wychyliła się z nad stołu, za którym usilnie próbowała się “nie chować” i powitała karczmarza szerokim, dziewczęcym uśmiechem. Niezgrabnie poprawiając warkocz spojrzała w stronę nadchodzącego Berta i na przedstawione jej menu przytaknęła energicznie głową. Jakiś dobry początek już był, zanim nastąpiła kontynuacja w postaci odpowiedzi dziewczyny zdążył oczywiście wtrącić się już gawędziarz. Cóż, może uważał, że ma dość dziewczęcego uroku potrzebnego im do tego starcia i to za nich oboje.

- Witam Pana oberżystę! - rzucił lekko radośnie Winkel. - Co dzisiaj poleca szefowa kuchni? - zapytał siadając obok Gowdie.

- Jajecznica. - odpowiedział patrząc na Gowdie. - Zara podam.

- Trochę taki introwertyk z tego kapłana. - powiedział do dziewczyny Winkel. - Przez cały mój monolog jedynie mnie sondował, słuchał, a później wyszedł. Byłem jak zawsze grzeczny. - dodał Bert.

- Nie każdy zna grzeczności, nie można przecież wymagać od każdego tego czego wymaga się od siebie. - uśmiechnęła się dziewczyna. - Karczmarz twierdzi, że nie Morryta nie mówi tylko z tobą, ale też z nikim poza łowcą i Kislevitą - ostatnie słowo wypowiedziała z obcym akcentem, jakby powstrzymując się od użycia innego.

- Od dawna znasz kislevski? - zapytał Bert. - Nie wyglądasz na dziewczynę stamtąd. Większość jakie spotkałem były szerokości Arno… Biceps też miały porównywalny. - uśmiechnął się pod nosem Winkel.

- Jakbym wyglądała jak dziewczyna stamtąd to dziś nie włóczyłabym się z wami, ale chowała siódemkę własnych dzieci. Po kislevsku znam parę słów, jak każdy chyba. Ty nie umiesz? Bo wyglądasz jakbyś umiał wszystko, a przy najmniej starasz się tak wyglądać, co wcale na złe nie wychodzi. Dzięki temu niewiele do roboty innym zostaje. No i przecież każdy lubi ciężką pracę, zwłaszcza, jak wykonuję ją ktoś inny. - nie przestawała się uśmiechać.

- Siódemkę?! - zapytał się Winkel zadziwiony. - Zatem rodziłabyś długie lata, bo twoja miednica wygląda jakby mogła wyrzucać maksimum po pół noworodka. - zaśmiał się Bert. - Póki co raczej się nie włóczymy. - dodał. - Ktoś mi kiedyś powiedział, że włóczenie zaczyna się po tuzinie kufli piwa i dwóch tygodniach bez mycia. Zatem… My się wcale nie włóczymy. Nie znam kislevskiego, a nawet niewiele z tego co bym chciał potrafię. - dodał lekko wykrzywiając usta.

- Mogę cię nauczyć. To proste! Bilin- kuźwa, job twoju…

Karczmarz wrócił z talerzami.

- Smacznego.

- Oberżysto. - zagadnął Winkel mężczyznę. - Możemy zamienić kilka słówek na spokojnie? Byłbym bardzo wdzięczny.

- Ze mną? - karczmarz nieco rozpromienił się. - A o czym? - przycupnął na ławie.

Gowdie zrobiła odrobinę więcej miejsca obok siebie, żeby mógł się wygodnie rozsiąść z czego mężczyzna nie omieszkał skorzystać przysuwając się bliżej Szczygiełka, jednocześnie łypiąc okiem za bar w kierunku zaplecza.

- Na początek chciałem zapytać czy aby kapłan nie został jakoś urażony w czasie śledztwa, które prowadził z łowcą? - zapytał się Bert zaciekawiony.

- W ogóle się do mnie nie odzywa, a z tego co widziałem do nikogo poza swoimi dwoma towarzyszami nic nie mówi. Ktoś mu jakąś przykrość wyrządził?

- Skąd. Taki już musi być. Żadnych przykrości tutaj. No chyba, że za przykrość brać można obecność nekromanty w naszym miasteczku. Taki wstyd…
- pokiwał głową. - ...i kto by się spodziewał. Peter. Rzeźnik. Nigdy bym nie podejrzewał. - zrobił wielkie oczy.

- Dobrze wiemy jak to wygląda z punktu widzenia prostych, uczciwych mieszkańców. - powiedział Winkel cicho na tyle aby usłyszała go jedynie Gowdie i karczmarz. - Pochodzę z małej mieściny, w której został niegdyś...

Dziewczyna miała zamiar kopnąć Berta pod stołem w kostkę, ale w ostatniej chwili zrezygnowała. Za bardzo odbiegał od tematu, na który widocznie sam karczmarz miał ochotę się wyżalić, a oni przepuszczali taką okazję.

- Tak? Co się u was stało panie? - zaciekawił się Jakub.

- Mów mi Bert. - powiedział chłopak patrząc przyjaźnie na rozmówcę.

- Dobrze świnko. - wyciągnął rękę. - Kuba jestem.

- Miło mi. Moja piękna towarzyszka… - pokazał na Gowdie gawędziarz czekając aż ta się przedstawi.

- Żona? - uśmiechnął się.

- Gowdie - powiedziała niemal równocześnie z oberżystą.

- Nie. Obecnie. - powiedział Winkel puszczając oko do kobiety, na co ta zakrztusiła się czymkolwiek co miała obecnie w ustach.

- Taaaak. - karczmarz zawiesił wzrok na Gowdie chwilę za długo.

- Jak mówiłem Jakubie pochodzę z małej mieścinki, w której niegdyś bestialsko zamordowany został kapłan Sigmara. Zwłoki były zmasakrowane. Dobry był z niego człowiek. Uczynny, miły, pracowity...

- Oh.. - wpadł w słowo Jakub. - To całkiem jak nasz kaznodzieja, całkiem! Niedawno sprowadził się nam ze stolicy. Nową świątynia, miasteczko nam się rozrasta i kult sigmarowy przydzielił nam kapłana. - powiedział dumnie.

- Wyobraź sobie sytuację zupełnie taką jak u was. Ginie duchowny, a mordercą jest jeden z mieszkańców, których znałem od urodzenia. Nie śmiałem nawet podejrzewać kogokolwiek z nich więc pierwsze podejrzenia padły na jedynych dwóch przyjezdnych. Niewinni jednak byli. - mówił Bert cicho odtwarzając historię sprzed lat. - Jak się baron dowiedział o śmierci kapłana przyszło pismo, że za dwa dni pojawi się łowca czarownic. Mieliśmy wybór. Albo znaleźć winnego albo patrzeć jak cały dobytek wszystkich osadników płonie, a sami oni zapewne wraz z nim. - wykrzywił się gawędziarz okropnie. - Dwa dni na znalezienie mordercy wśród ludzi, których się darzyło ogromnym szacunkiem. Byłem jednym ze śledczych. U nas kultystą okazał się karczmarz, ale…

- Ale..? - powtórzył Jakub.

- Ale było tak jak u was, Jakubie. Albo wydajemy jednego ze swoich albo odpowiada cała społeczność. Jego rodzina była w szoku, wszyscy byli w szoku. Sami śledczy byli w szoku. Nie mogłem w to uwierzyć. Przez długi czas uważałem, że nasza mieścina straciła nie jednego dobrego człowieka, a dwóch… - zasmucił się chłopak.

- Ale, zaraz, zaraz… Jak to jak u nas? - oberżysta zdziwił się niepomiernie. - Nasz kapłan wezwał ze stolicy zawodowców, bo dziwne głosy z cmentarza ludzi straszyły. My nikogo sami nie samosądzili. - obruszył się. - Śledztwo żadne mnie nie dotyczy. Tylko, że teraz łowca, jak już pogromił umarlaków z Morrytą i tym Kislevitą, to gdy skazali pojmanego nekromantę, i powiesili, to węszą dalej czy innej śmierdzącej tutaj nekromancją szajki nie ma… - ostatnie zdania powiedział ciszej.

- Okropna sprawa powiem Ci, Jakubie. Podobieństwo, o którym wspomniałem jest takie, że u nas nadal wielu wspomina starego, poczciwego Thomasa. Tak samo jak u was mało kto pewnie wierzy w winę rzeźnika. Przecież widzę…

- Wszyscy wierzą. - obruszył się karczmarz. - Coś ty świnko… On i jego umarlaki zabili wielu chłopa z naszej straży zanim łowca przyszedł z odsieczą… Pierwej próbowaliśmy sami poradzić sobie z Peterem, ale pogromił nas. Z grobów nasi przodkowie wstali do jego zewu… Oh… To nie to samo co u was, jakwyście niewinnego ukatrupili… Pewnie dalej sprawca albo wioska cała zamieszana i niech no tylko łowca się jaki dowie. Nie rozpowiadaj o tem lepiej świnko...

- Rzeczywiście sprawy są całkiem inne, ale Thomas był winny. Tego mieliśmy niezbite dowody zarówno przed jego skazaniem, jak i po nim pojawiły się nowe. - rzucił Bert. - Po prostu czasem wydaje nam się, że znamy człowieka, a tak naprawdę nie wiemy o nim nic. Skoro nekromanta rozbity to dlaczego oni nadal węszą? Nie rozumiem.

- A to nie znasz widzę się na tym. - machnął ręką oberżysta. - Oni szukają pretekstu żeby nasza wioskę spalić. Na pewno…. Tak na wszelki wypadek… Na pewno… Węszą i szukają dalej, jakby miał wspólników… - westchnął.

- Też się tego obawiam. - powiedział z lekkim przejęciem Bert. - Niektórzy łowcy to fanatycy. - dodał bardzo cicho. - Dlaczego nie spalili ciała tylko go powiesili? Myślisz, że ku przestrodze dla jego pomagierów o ile jacyś istnieją?

Jakub wzruszył ramionami.

- Nie znam się na tym. Ale Peter straszy znakomicie…

Nim rozmowa dobiegła końca wrócił Eryk, który zaś za Berta dyskusję przedłużył, nie przynosząc wiele ciekawszego, niż zostało powiedziane do tamtej pory. Gowdie objedzona dość miała słuchania wiecznie tego samego i pod pretekstem zewu natury miała pierwszą okazję tamtego dnia spędzić chwilę czasu poza opiekuńczym wzrokiem, czy to Berta, czy Eryka, czy samego Kislevity. Choć ten ostatni najbardziej ją ciekawił to rozmowę z nim zostawiła sobie na inną okazję, wpisując się niejako to do jego rozkładu zajęć, szerokim uśmiechem jakim go pożegnała, gdy pochwyciła jego spojrzenie. Na chwilę ówczesną miała plan sprawdzić samej dom rzeźnika, wszak łączyła w sobie talenty do tego wręcz stworzone. Drogę wybrała okrężną by nie trafić na Arno i Edmunda i jednocześnie taką żeby poznać najbliższą okolicę jeśli przyszło by popłochu uciekać. W samej podróży myśli zajęła przypominaniem sobie języków, którymi władała w zakresie większym niż tylko przekleństwa, a które mogłyby się przydać w oględzinach siedziby lokalnego czarnoksięstwa.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline