Nawet będąc wampirem nie na co dzień ma się okazję oglądać swój własny pogrzeb. A krew płynąca po głowie Morgana(przecież on jest tutaj, więc kto tam leży? a kto jest tutaj?..czyżby jednak?) w daremnej próbie podniesienia go spośród umarłych. A jednak...było w tym coś symbolicznego, coś wymykającego się ramom taumaturgii i jej precyzyjnym zapisom. Kolejna kropla spłynęła z nosa w oczodół. I niechcący spojrzał we własne, martwe oczy.
Ból w łopatce. Metaliczny posmak krwi w ustach. Czyjaś ręka w ustach. Uczucie jakby budził się z codziennego snu, a jednak tym razem nie miał za sobą kilku godzin oderwania od rzeczywistości.
Zbyt intensywny wyprost zachwiał Morganem; jednak był zbyt przejęty by na to zważać
-Książę, sabatnicy w tej chwili jadą spalić Elizjum. A inna grupa kończy plądrować schronienie Cara. - wydał parę dziwnych dźwięków jakby próbował jednocześnie zacząć kilka różnych zdań. Spauzował. Znowu tak samo, a może nawet gorzej. Zmienionym, łamiącym się głosem powiedział tylko
-Pozwól mi pokazać-
Błyskawiczna odpowiedź nowego Księcia Omahy, Adam Estreicherera była o tyle prosta co zaskakująca
-Zapraszam. Morganie mów o co się dzieje-
Przed otwartym umysłem potomka zapomnianej siostry Malkava przewinęła się feeria obrazów; ludzie w mundurach, tysiące odbić piątki najbliższych towarzyszy pośmiertnego bytowania i setki innych obrazów. Kalejdoskop zatrzymał się na chwilę na jednej klatce
Sala sądowa w której wszyscy stali przekręciła się i zwinęła w olbrzymi, pusty las wypełniony ciepłą, wilgotną mgłą. Ciepły, kobiecy głos wychodził z ruszających się ust przyklejonych do twarzy Johanna. Niemalże stykając się czołami, tuż obok wisiała twarz Grega otoczona tęczową aureolą. Delikatny podmuch wiatru przyniósł urywek rozmowy
-... to jedyny realny sposób by ten potwór dał ci spokój. Malkavianie są poza jego mocą. Wszyscy naraz i każdy z osobna. Wiesz że to prawda i że nie zostało ci wiele...- Mgła znów zasłoniła na chwilę twarze, jakby śpiesząc się dokądś. Króciutki powiew wiatru z czasów kiedy w tych lasach wciąż polowali Indianie dołożył ostatnie zdanie osoby którą nazywali Johannem
-Daję ci wybór, mi nigdy nie był on dany
Kalejdoskop znów rozkręcił się i wrócił do sali sądowej. Teraz obaj mogli spojrzeć na samych siebie...i zjawiskową istotę opuszczającą pomieszczenie z prędkością nagłej myśli.
Lekko podniszczona mapa Omahy. Ciemnokrwista kropka w miejscu sądu. Wiele innych kropek w mieście, z konstelacją gdzie każda jedna świeciła mocniej od innych skupioną w Elizjum. Tęsknota za ciepłem. Dobrym słowem. Harmonią. Ale coś nagle brutalnym szarpnięciem zatrzymało tą drogę do błogości. Blade, nieczułe aury rozświetlające zaułek chorą poświatą.
Ubrany w żółte ciuchy pracownika komunalnego Nosferatu właśnie skończył posilać się. Rzucił ciałem rosłego Murzyna niczym piłką, trafił do kontenera na śmieci.
-Brawo Billy! Za trzy punkty! - przytaknęła mu młoda latynoska nastolatka klaskając w ręce. Motywem przewodnim jej stroju były przeplatające się czarne i białe poziome pasy: tak ozdobiona była jej długa sukienka, podkolanówki, długie rękawiczki do łokci oraz chusta na szyi. Inny był tylko jej czarno-czerwony gorset i czerwone balerinki. Rozpuszczone włosy częściowo zakrywały bladą od pudru twarz.
- Dzięki Maria. To jak? Wszyscy najedzeni? - nikt nie odpowiedział, więc brzydal wziął to za tak
– Charles maleńki, zjadłeś już zupkę? - sparodiował matkę dbającą o to by jej dziecko zjadło obiadek.
- Spierdalaj! To przez ciebie to wszystko. Dupa z ciebie, nie zwiadowca. Dorwał nas byle Szeryf z prowincji. Dobrze że ten cały Geralt nas wypuścił, tak byśmy siedzieli zakołkowani do samej Gehenny – odburknął mu mały i chudy biały dwudziestoparolatek w białym płaszczu, który właśnie przeładowywał broń zabraną z zimnej już dłoni czarnego członka gangu. Ciało podobnie jak reszta wylądowało w kontenerze.
- Gerolt nie Geralt – do rozmowy wtrącił się niski, ale bardzo pulchny Latynos
- Maria trzymaj ten rewolwer. Billy weź obrzyna. Charles ty też weź broń, tak na wszelki wypadek. - - Nie widzisz że mam ją w dłoni, nasz szanowny dowódco? Gdzie do cholery jest TNT? Znów gdzieś się zgubił. Mister universe, widziałeś go może? - ponarzekał Charles.
- Ostatnio w twojej dupie! Dobra, znajdzie się po drodze. Teraz chodźmy po te materiały do chaty zdechłego księcia. Jaki to był pokój? 23 czy 24? - odburknął Nosferatu
- Nie Billy. Najpierw pójdziemy i spalimy to cholerne elizjum. Później się pochowają i tyle z tego będzie. Nikt nie będzie nas więził przez tyle czasu. Musimy im pokazać że z nami się nie zadziera – poprawił go Latynos.
- You are the boss – brzydal uśmiechnął się krzywo
- Pierdolcie się! - wybuchnął Charles!
- Ja idę do pałacu księcia. Jeśli to co mówił Gerold to prawda, to jest to cenniejsze niż spalenie Elizjum. Pewnie i tak tam już nikogo nie ma.- -A może ci wpierdolić za nieposłuszeństwo, co chłopczyku? - Nosferatu wyciągnął siekierę, na co Charles natychmiastowo wysunął szpony
- Uspokójcie się chłopcy – pisnęła Maria, ale nikt jej nie posłuchał
– faktycznie lepiej będzie pójść po te papiery. To nie jest aż tak daleko. Antonio, ten cały Gerold podobno jest jednym z biskupów pomocniczych kardynała di Polonia!- - Nie Maria. Idziemy do Elizjum. Ja dowodzę i uważam że najpierw musimy im pokazać że z nami się nie zadziera. Jak będą gasić ten swój kurwidołek to wtedy wpadniemy do księcia – Antonio upierał się przy swoim
-Albo niech Charles sam tam pójdzie jak bardzo chce. I tak jest bezużyteczny jak Jurgen go podpuszcza. Dobra, bierzcie butelki i nalewajcie benzyny. Billy ty weź cały baniaczek. - - Z miłą chęcią! Nara frajerze! -Charles odłączył się od grupy i wsiadł do podziurawionego kulami samochodu. Nie czekał, pojechał od razu.
Reszta ruszyła w stronę Elizjum.
~*~*~*~
Piętnaście minut drogi od Elizjum. Świetliste punkty błysły, zapłonęły jak latarnie morskie na dalekim wybrzeżu.
Dom.
W Elizjum czas płynął powoli, jak zawsze. Eryk, Breeze i Christine dyskutowali na luźne tematy, powoli sącząc rum.
Do czasu gdy do środka weszła para. On w garniturze skrojonym na miarę, ona ubrana w stylową i na pewno drogą czerwoną sukienkę. On mało się wyróżniał, ot biały biznesmen lub pracownik korporacji. Za to ona... było na co popatrzeć. Włosy i usta jak ogień, twarz niczym z okładki gazety o modzie, ciało jakby wyrzeźbione przez mistrza Leonarda...i brak jakiejkolwiek aury. Przed oczami umysłu przewinęły się liczne obrazy: Greg i jego tęczowa aureola, miriady iskier otaczające Eryka kiedy siadali z Breeze nad konsolą, blada i odległa twarz Korwina, stwórcy Morgana, żywe, wibrujące halo bezimiennego wilkołaka który nawiedził raz audytorium . Żadna z nich.
Podeszli do baru i bez owijania w bawełnę zapytali o Morgana. Powiedzieli że zaczekają, usiedli, zamówili drogie whisky. Gdy Eryk ich zobaczył, zamarł.
- To Warren Buffet. Czego on tutaj chce? – szepnął do dziewczyn...
Żywa przed chwilą scena zamgliła się i zatrzymała. Dookoła głowy Eryka zaczęła rosnąć bańka myśli i uczuć. Ale o ile po drodze było słychać echa setek ludzi których powierzchowne myśli można było wręcz czytać w ich oczach, to tutaj ściana woli stała jak ściana dźwięku, odbijająca wszystko co nadchodziło i burząc ład myśli. Ale kilka koncepcji było zbyt prostych żeby się rozpaść. Troska o bliskich. Gwałtowne, paniczne zagrożenie.. Pierścień znajomych rąk, wszystkie ciepłe, choć to nie to fizyczne ciepło. Ogień w wspólnym domu. I smutna, wykrzywiona twarz Geralda przelewająca się w oblicze Morgana.
~*~*~*~
Jedna z dłoni w kręgu oblekła się w nienaturalną czerń; gruba, odrzucająca lina prowadząca do ... do posterunku policji.
Anthony wraz z Zebedeuszem właśnie przekraczali próg biura oficera. Tym razem bańka nie zawierała tak olbrzymiej ilości emocji jak poprzednim razem, ale i natura obrony była zupełnie inna. Przed istotą siedzącą na tronie z żywego cienia pojawiła się wisząca twarz Morgana; pomiędzy nimi odegrał się pokaz marionetek. Sploty ciemności przepychały się z krwią tworząc figurki rdzawych istot w mroku. Figurki w kilkunastu krokach dobiegły do znajomego konturu Elizjum i budynek zapłonął krwistym ogniem. Ale nie. Marionetki, cofnęły się. Na scenę wszedł dubler człowieka na tronie i przykrył ich swoim płaszczem. Elizjum ocalało. Takt później zaczął się inny taniec; było tam o przeszłych obietnicach, wspólnych planach i jednej osobie łączącej ...film znów przyśpieszył.
~*~*~*~
Zmasakrowany człowiek na podłodze. Malutki, śmieszny krzyżyk...oblewający dzierżącą ją dziewczynę słabiutką złotą aurą.
Nieznany gość który wspomógł ich w walce w sądzie i
Scully przyczajony za nią. Są razem, walczą z kimś. Nie z tą dziewczyną. Więc może...?
Każde światło rzuca cień. Promienie bijące z malutkiego obiektu broniły dostępu jak wcześniej ściana dźwięku i morze ciemności. Ale, być może wyczuwając brak wrogich intencji, litościwie dały się schować w cieniu za dziewczyną. I szeptać do ucha. Ciepłe słowa o tym że nie są jej wrogami. Że właśnie ją uratowali. I że mogą uratować kogoś jeszcze. Jeżeli powie im że Elizjum(nagle przewinęła się seria idei: święte miejsce, rozmowa, dumnie powiewająca biała flaga) za chwile zapłonie. Prośba. O współczucie.
~*~*~*~
Kolejny raz świat przyśpieszył, jednak teraz motorem była ciekawość.
Świat zwolnił w siedzibie księcia, gdzie w pokoju numer 24 kilka osób w kominiarkach z latarkami w ręku przeszukiwali pomieszczenie. Właśnie znaleźli skrytkę i wyjęli z niej zawartość. Kilkanaście teczek, każda podpisana imieniem i nazwiskiem. Wszystko w starym dobrym stalinowskim stylu. Otworzyli jedną z nich. Była podpisana „Jefferson Midnight”. Przejrzeli jedną. Zdjęcia, adresy, powiązania, znajomości. Wszystko w jednym miejscu.
Szukajcie, może jeszcze znajdziemy coś ciekawego.
- Za 15 minut spadamy! - rzucił ktoś z południowym akcentem
Chaos...
... i niezdecydowanie. Potrzeba kogoś kto weźmie za rękę i wskaże drogę. Drogę z powrotem. Przez chwilę krążyli dookoła trzech stojących ramię w członków Camarilli. I przerażeniem przechodzącym przez myśli Morgana nie wrócili do jego ciała. W pełnym pędzie uderzyli w Adama.
~*~*~*~
Kilka sekund później Adam i Morgan oderwali wzrok. Tremere zatoczył się do tyłu, i dopiero widok Eryka pozwolił mu skupić wzrok. I myśli. To było wieki temu...ale było pytanie. Ah. Zagrożenie.
Obrócił się do Eryka
-Wydaje ...mi się że Johann jednak... nam pomógł. Tak.- Pomyślał o wizjach które niemalże pokazał Adamowi; musi o nich porozmawiać z swoim bratem w Piramidzie, ale to poczeka. Aż zbierze myśli. Aż będzie decyzja i zaczną działać