Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2015, 20:59   #62
TomBurgle
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Nawet będąc wampirem nie na co dzień ma się okazję oglądać swój własny pogrzeb. A krew płynąca po głowie Morgana(przecież on jest tutaj, więc kto tam leży? a kto jest tutaj?..czyżby jednak?) w daremnej próbie podniesienia go spośród umarłych. A jednak...było w tym coś symbolicznego, coś wymykającego się ramom taumaturgii i jej precyzyjnym zapisom. Kolejna kropla spłynęła z nosa w oczodół. I niechcący spojrzał we własne, martwe oczy.

Ból w łopatce. Metaliczny posmak krwi w ustach. Czyjaś ręka w ustach. Uczucie jakby budził się z codziennego snu, a jednak tym razem nie miał za sobą kilku godzin oderwania od rzeczywistości.

Zbyt intensywny wyprost zachwiał Morganem; jednak był zbyt przejęty by na to zważać
-Książę, sabatnicy w tej chwili jadą spalić Elizjum. A inna grupa kończy plądrować schronienie Cara. - wydał parę dziwnych dźwięków jakby próbował jednocześnie zacząć kilka różnych zdań. Spauzował. Znowu tak samo, a może nawet gorzej. Zmienionym, łamiącym się głosem powiedział tylko -Pozwól mi pokazać-
Błyskawiczna odpowiedź nowego Księcia Omahy, Adam Estreicherera była o tyle prosta co zaskakująca -Zapraszam. Morganie mów o co się dzieje-

~*~*~*~
Background

Przed otwartym umysłem potomka zapomnianej siostry Malkava przewinęła się feeria obrazów; ludzie w mundurach, tysiące odbić piątki najbliższych towarzyszy pośmiertnego bytowania i setki innych obrazów. Kalejdoskop zatrzymał się na chwilę na jednej klatce
Sala sądowa w której wszyscy stali przekręciła się i zwinęła w olbrzymi, pusty las wypełniony ciepłą, wilgotną mgłą. Ciepły, kobiecy głos wychodził z ruszających się ust przyklejonych do twarzy Johanna. Niemalże stykając się czołami, tuż obok wisiała twarz Grega otoczona tęczową aureolą. Delikatny podmuch wiatru przyniósł urywek rozmowy -... to jedyny realny sposób by ten potwór dał ci spokój. Malkavianie są poza jego mocą. Wszyscy naraz i każdy z osobna. Wiesz że to prawda i że nie zostało ci wiele...- Mgła znów zasłoniła na chwilę twarze, jakby śpiesząc się dokądś. Króciutki powiew wiatru z czasów kiedy w tych lasach wciąż polowali Indianie dołożył ostatnie zdanie osoby którą nazywali Johannem -Daję ci wybór, mi nigdy nie był on dany
Kalejdoskop znów rozkręcił się i wrócił do sali sądowej. Teraz obaj mogli spojrzeć na samych siebie...i zjawiskową istotę opuszczającą pomieszczenie z prędkością nagłej myśli.
Lekko podniszczona mapa Omahy. Ciemnokrwista kropka w miejscu sądu. Wiele innych kropek w mieście, z konstelacją gdzie każda jedna świeciła mocniej od innych skupioną w Elizjum. Tęsknota za ciepłem. Dobrym słowem. Harmonią. Ale coś nagle brutalnym szarpnięciem zatrzymało tą drogę do błogości. Blade, nieczułe aury rozświetlające zaułek chorą poświatą.

~*~*~*~
Background

Ubrany w żółte ciuchy pracownika komunalnego Nosferatu właśnie skończył posilać się. Rzucił ciałem rosłego Murzyna niczym piłką, trafił do kontenera na śmieci.
-Brawo Billy! Za trzy punkty! - przytaknęła mu młoda latynoska nastolatka klaskając w ręce. Motywem przewodnim jej stroju były przeplatające się czarne i białe poziome pasy: tak ozdobiona była jej długa sukienka, podkolanówki, długie rękawiczki do łokci oraz chusta na szyi. Inny był tylko jej czarno-czerwony gorset i czerwone balerinki. Rozpuszczone włosy częściowo zakrywały bladą od pudru twarz.
- Dzięki Maria. To jak? Wszyscy najedzeni? - nikt nie odpowiedział, więc brzydal wziął to za tak – Charles maleńki, zjadłeś już zupkę? - sparodiował matkę dbającą o to by jej dziecko zjadło obiadek.
- Spierdalaj! To przez ciebie to wszystko. Dupa z ciebie, nie zwiadowca. Dorwał nas byle Szeryf z prowincji. Dobrze że ten cały Geralt nas wypuścił, tak byśmy siedzieli zakołkowani do samej Gehenny – odburknął mu mały i chudy biały dwudziestoparolatek w białym płaszczu, który właśnie przeładowywał broń zabraną z zimnej już dłoni czarnego członka gangu. Ciało podobnie jak reszta wylądowało w kontenerze.
- Gerolt nie Geralt – do rozmowy wtrącił się niski, ale bardzo pulchny Latynos - Maria trzymaj ten rewolwer. Billy weź obrzyna. Charles ty też weź broń, tak na wszelki wypadek. -
- Nie widzisz że mam ją w dłoni, nasz szanowny dowódco? Gdzie do cholery jest TNT? Znów gdzieś się zgubił. Mister universe, widziałeś go może? - ponarzekał Charles.
- Ostatnio w twojej dupie! Dobra, znajdzie się po drodze. Teraz chodźmy po te materiały do chaty zdechłego księcia. Jaki to był pokój? 23 czy 24? - odburknął Nosferatu
- Nie Billy. Najpierw pójdziemy i spalimy to cholerne elizjum. Później się pochowają i tyle z tego będzie. Nikt nie będzie nas więził przez tyle czasu. Musimy im pokazać że z nami się nie zadziera – poprawił go Latynos.
- You are the boss – brzydal uśmiechnął się krzywo
- Pierdolcie się! - wybuchnął Charles! - Ja idę do pałacu księcia. Jeśli to co mówił Gerold to prawda, to jest to cenniejsze niż spalenie Elizjum. Pewnie i tak tam już nikogo nie ma.-
-A może ci wpierdolić za nieposłuszeństwo, co chłopczyku? - Nosferatu wyciągnął siekierę, na co Charles natychmiastowo wysunął szpony
- Uspokójcie się chłopcy – pisnęła Maria, ale nikt jej nie posłuchał – faktycznie lepiej będzie pójść po te papiery. To nie jest aż tak daleko. Antonio, ten cały Gerold podobno jest jednym z biskupów pomocniczych kardynała di Polonia!-
- Nie Maria. Idziemy do Elizjum. Ja dowodzę i uważam że najpierw musimy im pokazać że z nami się nie zadziera. Jak będą gasić ten swój kurwidołek to wtedy wpadniemy do księcia – Antonio upierał się przy swoim -Albo niech Charles sam tam pójdzie jak bardzo chce. I tak jest bezużyteczny jak Jurgen go podpuszcza. Dobra, bierzcie butelki i nalewajcie benzyny. Billy ty weź cały baniaczek. -
- Z miłą chęcią! Nara frajerze! -Charles odłączył się od grupy i wsiadł do podziurawionego kulami samochodu. Nie czekał, pojechał od razu.
Reszta ruszyła w stronę Elizjum.

~*~*~*~

Piętnaście minut drogi od Elizjum. Świetliste punkty błysły, zapłonęły jak latarnie morskie na dalekim wybrzeżu.
Dom.
W Elizjum czas płynął powoli, jak zawsze. Eryk, Breeze i Christine dyskutowali na luźne tematy, powoli sącząc rum.
Do czasu gdy do środka weszła para. On w garniturze skrojonym na miarę, ona ubrana w stylową i na pewno drogą czerwoną sukienkę. On mało się wyróżniał, ot biały biznesmen lub pracownik korporacji. Za to ona... było na co popatrzeć. Włosy i usta jak ogień, twarz niczym z okładki gazety o modzie, ciało jakby wyrzeźbione przez mistrza Leonarda...i brak jakiejkolwiek aury. Przed oczami umysłu przewinęły się liczne obrazy: Greg i jego tęczowa aureola, miriady iskier otaczające Eryka kiedy siadali z Breeze nad konsolą, blada i odległa twarz Korwina, stwórcy Morgana, żywe, wibrujące halo bezimiennego wilkołaka który nawiedził raz audytorium . Żadna z nich.
Podeszli do baru i bez owijania w bawełnę zapytali o Morgana. Powiedzieli że zaczekają, usiedli, zamówili drogie whisky. Gdy Eryk ich zobaczył, zamarł.
- To Warren Buffet. Czego on tutaj chce? – szepnął do dziewczyn...
Żywa przed chwilą scena zamgliła się i zatrzymała. Dookoła głowy Eryka zaczęła rosnąć bańka myśli i uczuć. Ale o ile po drodze było słychać echa setek ludzi których powierzchowne myśli można było wręcz czytać w ich oczach, to tutaj ściana woli stała jak ściana dźwięku, odbijająca wszystko co nadchodziło i burząc ład myśli. Ale kilka koncepcji było zbyt prostych żeby się rozpaść. Troska o bliskich. Gwałtowne, paniczne zagrożenie.. Pierścień znajomych rąk, wszystkie ciepłe, choć to nie to fizyczne ciepło. Ogień w wspólnym domu. I smutna, wykrzywiona twarz Geralda przelewająca się w oblicze Morgana.

~*~*~*~

Jedna z dłoni w kręgu oblekła się w nienaturalną czerń; gruba, odrzucająca lina prowadząca do ... do posterunku policji. Anthony wraz z Zebedeuszem właśnie przekraczali próg biura oficera. Tym razem bańka nie zawierała tak olbrzymiej ilości emocji jak poprzednim razem, ale i natura obrony była zupełnie inna. Przed istotą siedzącą na tronie z żywego cienia pojawiła się wisząca twarz Morgana; pomiędzy nimi odegrał się pokaz marionetek. Sploty ciemności przepychały się z krwią tworząc figurki rdzawych istot w mroku. Figurki w kilkunastu krokach dobiegły do znajomego konturu Elizjum i budynek zapłonął krwistym ogniem. Ale nie. Marionetki, cofnęły się. Na scenę wszedł dubler człowieka na tronie i przykrył ich swoim płaszczem. Elizjum ocalało. Takt później zaczął się inny taniec; było tam o przeszłych obietnicach, wspólnych planach i jednej osobie łączącej ...film znów przyśpieszył.

~*~*~*~

Zmasakrowany człowiek na podłodze. Malutki, śmieszny krzyżyk...oblewający dzierżącą ją dziewczynę słabiutką złotą aurą. Nieznany gość który wspomógł ich w walce w sądzie i Scully przyczajony za nią. Są razem, walczą z kimś. Nie z tą dziewczyną. Więc może...?
Każde światło rzuca cień. Promienie bijące z malutkiego obiektu broniły dostępu jak wcześniej ściana dźwięku i morze ciemności. Ale, być może wyczuwając brak wrogich intencji, litościwie dały się schować w cieniu za dziewczyną. I szeptać do ucha. Ciepłe słowa o tym że nie są jej wrogami. Że właśnie ją uratowali. I że mogą uratować kogoś jeszcze. Jeżeli powie im że Elizjum(nagle przewinęła się seria idei: święte miejsce, rozmowa, dumnie powiewająca biała flaga) za chwile zapłonie. Prośba. O współczucie.

~*~*~*~

Kolejny raz świat przyśpieszył, jednak teraz motorem była ciekawość.
Świat zwolnił w siedzibie księcia, gdzie w pokoju numer 24 kilka osób w kominiarkach z latarkami w ręku przeszukiwali pomieszczenie. Właśnie znaleźli skrytkę i wyjęli z niej zawartość. Kilkanaście teczek, każda podpisana imieniem i nazwiskiem. Wszystko w starym dobrym stalinowskim stylu. Otworzyli jedną z nich. Była podpisana „Jefferson Midnight”. Przejrzeli jedną. Zdjęcia, adresy, powiązania, znajomości. Wszystko w jednym miejscu.
Szukajcie, może jeszcze znajdziemy coś ciekawego.
- Za 15 minut spadamy! - rzucił ktoś z południowym akcentem

Chaos...

... i niezdecydowanie. Potrzeba kogoś kto weźmie za rękę i wskaże drogę. Drogę z powrotem. Przez chwilę krążyli dookoła trzech stojących ramię w członków Camarilli. I przerażeniem przechodzącym przez myśli Morgana nie wrócili do jego ciała. W pełnym pędzie uderzyli w Adama.

~*~*~*~

Kilka sekund później Adam i Morgan oderwali wzrok. Tremere zatoczył się do tyłu, i dopiero widok Eryka pozwolił mu skupić wzrok. I myśli. To było wieki temu...ale było pytanie. Ah. Zagrożenie.
Obrócił się do Eryka -Wydaje ...mi się że Johann jednak... nam pomógł. Tak.- Pomyślał o wizjach które niemalże pokazał Adamowi; musi o nich porozmawiać z swoim bratem w Piramidzie, ale to poczeka. Aż zbierze myśli. Aż będzie decyzja i zaczną działać
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 19-01-2015 o 21:50.
TomBurgle jest offline