Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-01-2015, 21:09   #61
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Księżyc wisiał wysoko nad okrytym śniegiem lasem. Niewysoki, otulony kożuchem kształt przemykał wśród drzew, zostawiając za sobą płytkie odbicia stóp. Tajga była nieprzyjaznym miejscem. Natura nie okazywała litości jej nielicznym mieszkańcom. Robiło się dużo gorzej, gdy ci sami sobie stawali się największymi z wrogów. Kłusownicy, zbiegli więźniowie, plejada typów spod ciemnych gwiazd. Ostatnio w pobliże siedziby wędrowca zawitała jedna z takich grup.

Człowiek zatrzymał się, zdjął kaptur. Pozwolił rudym, gęstym włosom wysypać się na plecy. Dziewczyna, miała nie więcej niż trzynaście lat. Stała przytulona do pnia. Nasłuchiwała. Przyszli z południa. Okradli ich ze skór, zabrali zapasy żywności, pobili ojca, gdy próbował się sprzeciwić. Kręcili się po okolicy. Nie chcieli odejść. Rozochoceni, stawali się coraz bardziej niebezpieczni. Ponownie zjawili się przed dwoma dniami. Wydaj swoje córki, wydaj bo spalimy cię z chałupą, rechotali. Od ponad tygodnia nie pozwoliła rodzeństwu powrócić do domu. Zamieszkali w jednej z jaskiń. "Не волнуйтесь. Старшая сестра будет защищать вас". Zawsze mówiła im przed snem.

Mocniej ścisnęła karabin, długością prawie dorównywał jej wzrostowi. Zbliżała się do obozu. Niosły się z niego śmiechy, niewybredne żarty i pijackie zawodzenia. Spojrzała na skaliste wzgórze wyłaniające się znad drzew. Zwali je Wilczymi Kłami - kamienne kolumny wznosiły się ku niebu, zataczając łuk podobny żuchwie. Chroniły nieckę polany przed zawieją.

- Хорошее место - pochwaliła wybór, wchodząc na górę jedyną z wygodnych ścieżek. Kucnęła, zrzucając z ramienia tobołek. Dłuższą chwilę majstrowała przy wnykach, rozstawiając i maskując pułapkę. Niedługo potem leżała między skałami, obserwując świat z perspektywy lunety. Twarz brodatego mężczyzny oświetlona w płomieniu ogniska wydała się jej obrzydliwa, niegodna człowieka.

- Мой лес. Вы моя добыча - szept opuścił usta dziecka razem z parą. Zatrzymał się na grubym wełnianym szalu. Wymierzyła w pierś i pociągnęła za spust. Czekała. Nie otworzyła się ziemia, by porwać ją w głąb siebie. Z niebios nie zstąpili aniołowie. Śmierć ludzkiej istoty niczym nie różniła się od śmierci jelenia. Przeładowała broń i obrała za cel następnego bandytę. Przy pełni księżyca, na Wiedźmiej Polanie przelała się krew.

Próg domu przekroczyła nad ranem. Niewielka chałupa z drewnianych bali. Może ciasna i pozbawiona wygód, ale za to ciepła. Ojciec leżał pod futrami mamrocząc niespokojnie. Od czasu uderzenia w głowę silnie gorączkował. Dorzuciła drewna do metalowej kozy. Zdjęła odzienie grzejąc się w bliskości skwierczącego ognia. Zwróciła rumiane oblicze w stronę nadchodzącego świtu. Wciągnęła rześkie powietrze. Przeciągnęła się. Wstawał nowy dzień. Potem zapadła ciemność. Rudowłosa osunęła się na ziemię. Jej oczy uciekły pod powieki, całym ciałem wstrząsnęły dreszcze, a z ust potoczyła piana. Aniołowie przybyli z opóźnieniem. Śniła koszmary - podszepty rozbudzonej krwi przodków.

~*~*~*~

Wampirzyca zacisnęła gniewnie zęby. W swoim życiu przemierzyła morza trupów. Jednak niepowodzenie w uniknięciu kolejnych zabolało. Nie wiedziała dlaczego. Przecież piony musiały zostać zbite, torując drogę do figury. Swoim odejściem zapewniały Maskaradzie niewzruszony sen. Teraz straciło to na znaczeniu. Za późno na cokolwiek innego. Tym co chciała zrobić ponad wszystko, było dać upust frustracji.

Przestąpiła nad stygnącym ciałem zabitej. Przejrzała się w odbiciu zeszklonych, martwych oczu. Nikt inny, bezduszny, samolubny potwór. Niezdolny do poświęceń. Don przemieszczał się po planszy wykonując swój ruch.

[MEDIA]http://fc07.deviantart.net/fs70/i/2012/298/0/e/vampire_clan_gangrel_by_z_grimv-d5iw3xp.jpg[/MEDIA]

Przeraziła się na swój widok. Wahała. Chwilę później uspokoiła wsłuchana w modlitwę.

- Bóg cię wysłuchał - minęła kobietę, stając na drodze pocisku, przygotowana na ukąszenie ołowianej kuli.

Ruchy Золy nabierały nienaturalnej gracji. Odwróciła się w stronę Włocha, a obraz jej twarzy zawibrował, rozmyty podobnie do uderzonej struny. Trwał, blakł i stał się przezroczysty, podczas, gdy Spokrewniona, rozpędzona mocą krwi, zbliżała się do celu. Zostawiała za sobą ciemne, poszarpane smugi. Rozciągniętą linię czerwonych ślepi, przecinającą nienawistne widmo. Wino, czy benzyna? Nieważne. Nasze miejsce jest w piekle.

Pierwszy, żądny rozrywania mięsa, druzgotania kości cios zmierzał na skos, przez bark, obojczyk i mostek. Drugim, napędzanym skrętem bioder atakiem miała zamiar wprowadzić dłoń w osłabiony staw i pozwolić ramieniu gangstera, temu z granatem, oddzielić się od reszty tułowia. Dać mu wolność, możliwość poznania piwnicznych zapasów szybując parę metrów od ciała.
 

Ostatnio edytowane przez Cai : 18-01-2015 o 21:21.
Cai jest offline  
Stary 19-01-2015, 20:59   #62
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Nawet będąc wampirem nie na co dzień ma się okazję oglądać swój własny pogrzeb. A krew płynąca po głowie Morgana(przecież on jest tutaj, więc kto tam leży? a kto jest tutaj?..czyżby jednak?) w daremnej próbie podniesienia go spośród umarłych. A jednak...było w tym coś symbolicznego, coś wymykającego się ramom taumaturgii i jej precyzyjnym zapisom. Kolejna kropla spłynęła z nosa w oczodół. I niechcący spojrzał we własne, martwe oczy.

Ból w łopatce. Metaliczny posmak krwi w ustach. Czyjaś ręka w ustach. Uczucie jakby budził się z codziennego snu, a jednak tym razem nie miał za sobą kilku godzin oderwania od rzeczywistości.

Zbyt intensywny wyprost zachwiał Morganem; jednak był zbyt przejęty by na to zważać
-Książę, sabatnicy w tej chwili jadą spalić Elizjum. A inna grupa kończy plądrować schronienie Cara. - wydał parę dziwnych dźwięków jakby próbował jednocześnie zacząć kilka różnych zdań. Spauzował. Znowu tak samo, a może nawet gorzej. Zmienionym, łamiącym się głosem powiedział tylko -Pozwól mi pokazać-
Błyskawiczna odpowiedź nowego Księcia Omahy, Adam Estreicherera była o tyle prosta co zaskakująca -Zapraszam. Morganie mów o co się dzieje-

~*~*~*~
Background

Przed otwartym umysłem potomka zapomnianej siostry Malkava przewinęła się feeria obrazów; ludzie w mundurach, tysiące odbić piątki najbliższych towarzyszy pośmiertnego bytowania i setki innych obrazów. Kalejdoskop zatrzymał się na chwilę na jednej klatce
Sala sądowa w której wszyscy stali przekręciła się i zwinęła w olbrzymi, pusty las wypełniony ciepłą, wilgotną mgłą. Ciepły, kobiecy głos wychodził z ruszających się ust przyklejonych do twarzy Johanna. Niemalże stykając się czołami, tuż obok wisiała twarz Grega otoczona tęczową aureolą. Delikatny podmuch wiatru przyniósł urywek rozmowy -... to jedyny realny sposób by ten potwór dał ci spokój. Malkavianie są poza jego mocą. Wszyscy naraz i każdy z osobna. Wiesz że to prawda i że nie zostało ci wiele...- Mgła znów zasłoniła na chwilę twarze, jakby śpiesząc się dokądś. Króciutki powiew wiatru z czasów kiedy w tych lasach wciąż polowali Indianie dołożył ostatnie zdanie osoby którą nazywali Johannem -Daję ci wybór, mi nigdy nie był on dany
Kalejdoskop znów rozkręcił się i wrócił do sali sądowej. Teraz obaj mogli spojrzeć na samych siebie...i zjawiskową istotę opuszczającą pomieszczenie z prędkością nagłej myśli.
Lekko podniszczona mapa Omahy. Ciemnokrwista kropka w miejscu sądu. Wiele innych kropek w mieście, z konstelacją gdzie każda jedna świeciła mocniej od innych skupioną w Elizjum. Tęsknota za ciepłem. Dobrym słowem. Harmonią. Ale coś nagle brutalnym szarpnięciem zatrzymało tą drogę do błogości. Blade, nieczułe aury rozświetlające zaułek chorą poświatą.

~*~*~*~
Background

Ubrany w żółte ciuchy pracownika komunalnego Nosferatu właśnie skończył posilać się. Rzucił ciałem rosłego Murzyna niczym piłką, trafił do kontenera na śmieci.
-Brawo Billy! Za trzy punkty! - przytaknęła mu młoda latynoska nastolatka klaskając w ręce. Motywem przewodnim jej stroju były przeplatające się czarne i białe poziome pasy: tak ozdobiona była jej długa sukienka, podkolanówki, długie rękawiczki do łokci oraz chusta na szyi. Inny był tylko jej czarno-czerwony gorset i czerwone balerinki. Rozpuszczone włosy częściowo zakrywały bladą od pudru twarz.
- Dzięki Maria. To jak? Wszyscy najedzeni? - nikt nie odpowiedział, więc brzydal wziął to za tak – Charles maleńki, zjadłeś już zupkę? - sparodiował matkę dbającą o to by jej dziecko zjadło obiadek.
- Spierdalaj! To przez ciebie to wszystko. Dupa z ciebie, nie zwiadowca. Dorwał nas byle Szeryf z prowincji. Dobrze że ten cały Geralt nas wypuścił, tak byśmy siedzieli zakołkowani do samej Gehenny – odburknął mu mały i chudy biały dwudziestoparolatek w białym płaszczu, który właśnie przeładowywał broń zabraną z zimnej już dłoni czarnego członka gangu. Ciało podobnie jak reszta wylądowało w kontenerze.
- Gerolt nie Geralt – do rozmowy wtrącił się niski, ale bardzo pulchny Latynos - Maria trzymaj ten rewolwer. Billy weź obrzyna. Charles ty też weź broń, tak na wszelki wypadek. -
- Nie widzisz że mam ją w dłoni, nasz szanowny dowódco? Gdzie do cholery jest TNT? Znów gdzieś się zgubił. Mister universe, widziałeś go może? - ponarzekał Charles.
- Ostatnio w twojej dupie! Dobra, znajdzie się po drodze. Teraz chodźmy po te materiały do chaty zdechłego księcia. Jaki to był pokój? 23 czy 24? - odburknął Nosferatu
- Nie Billy. Najpierw pójdziemy i spalimy to cholerne elizjum. Później się pochowają i tyle z tego będzie. Nikt nie będzie nas więził przez tyle czasu. Musimy im pokazać że z nami się nie zadziera – poprawił go Latynos.
- You are the boss – brzydal uśmiechnął się krzywo
- Pierdolcie się! - wybuchnął Charles! - Ja idę do pałacu księcia. Jeśli to co mówił Gerold to prawda, to jest to cenniejsze niż spalenie Elizjum. Pewnie i tak tam już nikogo nie ma.-
-A może ci wpierdolić za nieposłuszeństwo, co chłopczyku? - Nosferatu wyciągnął siekierę, na co Charles natychmiastowo wysunął szpony
- Uspokójcie się chłopcy – pisnęła Maria, ale nikt jej nie posłuchał – faktycznie lepiej będzie pójść po te papiery. To nie jest aż tak daleko. Antonio, ten cały Gerold podobno jest jednym z biskupów pomocniczych kardynała di Polonia!-
- Nie Maria. Idziemy do Elizjum. Ja dowodzę i uważam że najpierw musimy im pokazać że z nami się nie zadziera. Jak będą gasić ten swój kurwidołek to wtedy wpadniemy do księcia – Antonio upierał się przy swoim -Albo niech Charles sam tam pójdzie jak bardzo chce. I tak jest bezużyteczny jak Jurgen go podpuszcza. Dobra, bierzcie butelki i nalewajcie benzyny. Billy ty weź cały baniaczek. -
- Z miłą chęcią! Nara frajerze! -Charles odłączył się od grupy i wsiadł do podziurawionego kulami samochodu. Nie czekał, pojechał od razu.
Reszta ruszyła w stronę Elizjum.

~*~*~*~

Piętnaście minut drogi od Elizjum. Świetliste punkty błysły, zapłonęły jak latarnie morskie na dalekim wybrzeżu.
Dom.
W Elizjum czas płynął powoli, jak zawsze. Eryk, Breeze i Christine dyskutowali na luźne tematy, powoli sącząc rum.
Do czasu gdy do środka weszła para. On w garniturze skrojonym na miarę, ona ubrana w stylową i na pewno drogą czerwoną sukienkę. On mało się wyróżniał, ot biały biznesmen lub pracownik korporacji. Za to ona... było na co popatrzeć. Włosy i usta jak ogień, twarz niczym z okładki gazety o modzie, ciało jakby wyrzeźbione przez mistrza Leonarda...i brak jakiejkolwiek aury. Przed oczami umysłu przewinęły się liczne obrazy: Greg i jego tęczowa aureola, miriady iskier otaczające Eryka kiedy siadali z Breeze nad konsolą, blada i odległa twarz Korwina, stwórcy Morgana, żywe, wibrujące halo bezimiennego wilkołaka który nawiedził raz audytorium . Żadna z nich.
Podeszli do baru i bez owijania w bawełnę zapytali o Morgana. Powiedzieli że zaczekają, usiedli, zamówili drogie whisky. Gdy Eryk ich zobaczył, zamarł.
- To Warren Buffet. Czego on tutaj chce? – szepnął do dziewczyn...
Żywa przed chwilą scena zamgliła się i zatrzymała. Dookoła głowy Eryka zaczęła rosnąć bańka myśli i uczuć. Ale o ile po drodze było słychać echa setek ludzi których powierzchowne myśli można było wręcz czytać w ich oczach, to tutaj ściana woli stała jak ściana dźwięku, odbijająca wszystko co nadchodziło i burząc ład myśli. Ale kilka koncepcji było zbyt prostych żeby się rozpaść. Troska o bliskich. Gwałtowne, paniczne zagrożenie.. Pierścień znajomych rąk, wszystkie ciepłe, choć to nie to fizyczne ciepło. Ogień w wspólnym domu. I smutna, wykrzywiona twarz Geralda przelewająca się w oblicze Morgana.

~*~*~*~

Jedna z dłoni w kręgu oblekła się w nienaturalną czerń; gruba, odrzucająca lina prowadząca do ... do posterunku policji. Anthony wraz z Zebedeuszem właśnie przekraczali próg biura oficera. Tym razem bańka nie zawierała tak olbrzymiej ilości emocji jak poprzednim razem, ale i natura obrony była zupełnie inna. Przed istotą siedzącą na tronie z żywego cienia pojawiła się wisząca twarz Morgana; pomiędzy nimi odegrał się pokaz marionetek. Sploty ciemności przepychały się z krwią tworząc figurki rdzawych istot w mroku. Figurki w kilkunastu krokach dobiegły do znajomego konturu Elizjum i budynek zapłonął krwistym ogniem. Ale nie. Marionetki, cofnęły się. Na scenę wszedł dubler człowieka na tronie i przykrył ich swoim płaszczem. Elizjum ocalało. Takt później zaczął się inny taniec; było tam o przeszłych obietnicach, wspólnych planach i jednej osobie łączącej ...film znów przyśpieszył.

~*~*~*~

Zmasakrowany człowiek na podłodze. Malutki, śmieszny krzyżyk...oblewający dzierżącą ją dziewczynę słabiutką złotą aurą. Nieznany gość który wspomógł ich w walce w sądzie i Scully przyczajony za nią. Są razem, walczą z kimś. Nie z tą dziewczyną. Więc może...?
Każde światło rzuca cień. Promienie bijące z malutkiego obiektu broniły dostępu jak wcześniej ściana dźwięku i morze ciemności. Ale, być może wyczuwając brak wrogich intencji, litościwie dały się schować w cieniu za dziewczyną. I szeptać do ucha. Ciepłe słowa o tym że nie są jej wrogami. Że właśnie ją uratowali. I że mogą uratować kogoś jeszcze. Jeżeli powie im że Elizjum(nagle przewinęła się seria idei: święte miejsce, rozmowa, dumnie powiewająca biała flaga) za chwile zapłonie. Prośba. O współczucie.

~*~*~*~

Kolejny raz świat przyśpieszył, jednak teraz motorem była ciekawość.
Świat zwolnił w siedzibie księcia, gdzie w pokoju numer 24 kilka osób w kominiarkach z latarkami w ręku przeszukiwali pomieszczenie. Właśnie znaleźli skrytkę i wyjęli z niej zawartość. Kilkanaście teczek, każda podpisana imieniem i nazwiskiem. Wszystko w starym dobrym stalinowskim stylu. Otworzyli jedną z nich. Była podpisana „Jefferson Midnight”. Przejrzeli jedną. Zdjęcia, adresy, powiązania, znajomości. Wszystko w jednym miejscu.
Szukajcie, może jeszcze znajdziemy coś ciekawego.
- Za 15 minut spadamy! - rzucił ktoś z południowym akcentem

Chaos...

... i niezdecydowanie. Potrzeba kogoś kto weźmie za rękę i wskaże drogę. Drogę z powrotem. Przez chwilę krążyli dookoła trzech stojących ramię w członków Camarilli. I przerażeniem przechodzącym przez myśli Morgana nie wrócili do jego ciała. W pełnym pędzie uderzyli w Adama.

~*~*~*~

Kilka sekund później Adam i Morgan oderwali wzrok. Tremere zatoczył się do tyłu, i dopiero widok Eryka pozwolił mu skupić wzrok. I myśli. To było wieki temu...ale było pytanie. Ah. Zagrożenie.
Obrócił się do Eryka -Wydaje ...mi się że Johann jednak... nam pomógł. Tak.- Pomyślał o wizjach które niemalże pokazał Adamowi; musi o nich porozmawiać z swoim bratem w Piramidzie, ale to poczeka. Aż zbierze myśli. Aż będzie decyzja i zaczną działać
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 19-01-2015 o 21:50.
TomBurgle jest offline  
Stary 19-01-2015, 21:22   #63
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Morgan mógł wyczuć rozedrganie Regenta Adam najchętniej pomógłby ludziom i walczył z Sabatem oraz bronił Elizjum. Jednak to, że ktoś zadał sobie trud, aby włamać się do domu Cara oznaczało, że są tam kluczowe informacje

- Jedziemy do domu Cara! Są tam ważne dokumenty musimy je odbić z rąk włamywaczy! Pędem do samochodu. - Tym razem nie było miejsca na dyskusje.

- Alister ukryjesz ciała w przejściu za Szafą. Zmyj krew i zasłoń wybite okna a potem zamknij budynek. Kiedy już skończysz masz ruszyć naszym śladem straciliśmy dziś o jednego guhola za dużo ochronie cię, ale nie chcę mieć na głowię się policji i oskarżeń o wielokrotne zabójstwo - Rozkazał swemu nowemu słudze.
 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 19-01-2015 o 21:28.
Brilchan jest offline  
Stary 19-01-2015, 22:59   #64
 
archiwumX's Avatar
 
Reputacja: 1 archiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputację
Eryk, gdy karmił Morgana sam się dobrał do jednego z ciał i uzupełnił codzienną utratę krwi na metabolizm.

Gdy otrząsnął się z wizji Tremere zauważył, że regent rzuca różne polecenia. Najważniejsze dla niego brzmiało:
Trzeba się udać do siedziby cara i ją odbić z rąk oprychów!

Pobiegł za Adamem do samochodu.
 
__________________
Szukam tajemnic i sekretów.
archiwumX jest offline  
Stary 20-01-2015, 19:22   #65
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Sto bodźców i ułamek sekundy na reakcję. O kant dupy z taką imprezą.

Na scenie pojawiły się jakieś kobiety - całe szczęście w dalszym ciągu skrywał go płaszcz niewidoczności, więc Maskaradę zachowano. Z resztą problem z ochroną Tradycji prędko się rozwiązał - jedna z nich została zastrzelona przez Włocha, zaś pozostałe sekundy drugiej zostały policzone. Niepokój Nosferatu budziły nagromadzone w pomieszczeniu butelki. Może i nie był Sherlockiem, ale doświadczenia z sądu zaczęły kiełkować. Gdyby tylko wierzył w Boga, mógłby wymówić jakąś modlitwę.

Chociaż na chwilę obecną bardziej przydałoby mu się porządne zaklęcie.

Gdy Scully spisał już na straty obie panie, Zoła wyrwała się do przodu, popisując się tą całą swoją nadludzką sprawnością. Nie to żeby Juergens miał kompleksy, ale wachlarz dyscyplin Krzykaczki budził respekt. Zamieniła dłonie w szpony, którą to umiejętność Szczur przypisywał Gangrelom. Wszystko wskazywało na to, że chce własnym ciałem zasłonić kobietę. Szaleństwo!

Rozległ się huk wystrzału i od tej chwili, Scully zaczął działać jak automat. Wyminął uciekającą kobietę, wciąż kryjąc się przed jej wzrokiem. Wtargnął do środka pomieszczenia i omiótł je wzrokiem. Widząc, że Zoła częstuje gangstera razami, wykorzystał nadarzającą się okazję i spróbował przeszyć serce wroga sztyletem. Pozwolił by krew wzmocniła jego siłę.
 

Ostatnio edytowane przez ObywatelGranit : 20-01-2015 o 21:24.
ObywatelGranit jest offline  
Stary 21-01-2015, 19:59   #66
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Wampirzyca przygniatała gangstera do podłogi. Trzymała za dłoń z granatem, wbijając kolano w głęboką bruzdę powstałą z powyrywanych żeber. Unosiła nad donem uzbrojoną w szpony łapę. Widziała, jak samymi źrenicami śledzi kołysanie unurzanych w życiodajnej cieczy pazurów. Krew zbierała się na ich czubkach i powoli ściekała na całą, jeszcze, szyję mężczyzny. Spalając Vitae, rozjuszona walką, z trudem powstrzymywała się, aby szybko tego nie zmienić. Ostatecznie nasyciła się bezsilnością w oczach starca, gdy Scully zatopił naostrzone drewno w jego sercu.

Podniosła się z ziemi. Zaszczyciła spojrzeniem ocalałą. Nie uciekła. "Dobrze i tak bym ci nie pozwoliła". Zbliżała się powoli, widząc w niej kogoś znajomego, może siebie, z przeszłości. Wyciągnęła ramię. Zaciekawiona badała pole otaczające kobietę. Przyjrzała się wnętrzu swojej dłoni. Strząsnęła z niej coś pomiędzy pieczeniem, kłuciem i wyładowaniem elektrostatycznym. Przekrzywiła głowę. Uniosła usta w nikłym uśmiechu. Rozmytym ruchem przemieściła się za plecy śmiertelniczki i pchnęła ją do piwnicy. Delikatnie, na tyle delikatnie, na ile pozwalały opite osoczem mięśnie. Nie chciała jej przewrócić, ani... złamać kręgosłupa.

- Wyjście jest там - wyjaśniła. Krótko i zwięźle. Nie lubiła swojego głosu w chwilach, gdy Bestia wypływała ku powierzchni. Był niski i charczący. Dopełniał obrazu umazanej krwią istoty, wyjętej z sennych koszmarów. - Policja z zaświatów. Ścigamy niebezpiecznych uciekinierów... - Łgała, ledwo zachowując powagę. - Agent Smith, a to jest agent Jone... agent Jones się nie pokaże, jest bardzo nieśmiały! - Zaniosła się śmiechem. Złym i bezdusznym.

Wciągnęła do składu zwłoki martwej dwójki spod piwnicznych drzwi. Zniszczyła oświetlenie na korytarzu. Wrota zamknęła i zaryglowała. Teraz miała pewność, że ewentualni, zwabieni strzałami, podwładni dona, nie będą mieli jasności zaistniałych zdarzeń, że samo sforsowanie wejścia zajmie im wystarczająco dużo czasu. Złapała trupy za kołnierze, przesunęła w ciemny kąt, między beczki, gdzie mogła się swobodnie pożywić. Wyszła z ciemności, jeszcze bardziej obryzgana niż poprzednio. Powoli wracała do siebie, psychicznie. Oblizała wargi z brunatnej czerwieni. Ponownie zawiesiła spojrzenie na uratowanej dziewczynie.

- Wyjedź, zapomnij, żyj i... trzymaj się z dala od Omahy. - Nie brzmiało to jak prośba, ani porada, bardziej jak zawieszona w powietrzu groźba.

Odwróciła się i zabrała za przetrząsanie zbrojowni, sprawdzenie skrzyń, zawartości butelek i zamurowanego przejścia.

- Przepraszam, przepraszam, że nie zdążyłam - powiedziała cicho, tak że nikt poza nią samą nie rozróżnił słów.
 
Cai jest offline  
Stary 23-01-2015, 16:29   #67
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Scully wstrzymał oddech. To znaczy już dawno, dawno temu przestał się bawić w podobne konwenanse, ale nawyki czyniły swoje. Zdawało się, że dzięki szybkiej akcji Zoły, ocalało kobieta nie dostrzegła jego oblicza. Co jeśli nie miał racji? "Hej, jestem dziwką, wpadłam na chwilę do dona włoskiej mafii i przy okazji napotkała na potwora. Wiecie, brzydki, łysy, długie zęby". Dobra, mógł sobie pozwolić na takie ryzyko.

Postanowił pomóc towarzyszce. Swój ubytek krwi uzupełnił na wartowniku zamordowanym przed drzwiami. Oczywiście nie zapomniał o zalizaniu rany. Wrócił do piwniczki i zaczął przeglądać butelki:
- No, no, nieźle. Kiedyś zabiłbym za takie zapasy - rzucił do towarzyszki. Po chwili przyłączył się do poszukiwań. W tym celu postanowił wykorzystać Douga:
- Szukaj brachu ukrytych norek - wysyczał w języku Bestii.

- Co tam mówisz? - rzucił do uwalonej krwią ruskiej. - Powinniśmy się pospieszyć. Jakby nie patrzeć nawet z Road Devilem nie poradzimy sobie z prywatną armią dona. W sumie już nas tu nie powinno być. Zabierajmy truchło i znikajmy - na poparcie swych słów pochwycił zakołkowanego pechowca.
 
ObywatelGranit jest offline  
Stary 25-01-2015, 01:16   #68
 
Halfdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Halfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skał


Joslyn Castle, zwany też Lynhurst. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych budynków Omahy, zbudowana na początku XX wieku przez Georga Loslyna, właściciela drukarni. Została zaprojektowana w stylu Scottish Baronial, który wiele inspiracji czerpał ze średniowiecznych zamków oraz wież. Budowla ma cztery piętra, w których mieści się 35 pokoi w tym recepcję, salę balową, koncertową, bibliotekę, pracownię malarską wraz z wystawą a nawet kręgielnię. Obok znajduje się parking oraz dwa budynki gospodarcze, w jednym z nich znajduje się kolekcja karoc i stajnia. Całość jest otoczona pięcioma akrami ogrodu. Oaza spokoju w centrum dużego miasta.
Nic dziwnego że książę zagarnął taki budynek na swoją oficjalną siedzibę. Nie mieszkał tutaj jednak na stałe, jego prawdziwe schronienie było nieznane. Kustoszem posiadłości był Gerold Wademann. W dzień mieści się tutaj kierownictwo kilku prestiżowych szkół, oraz akademik dla uczniów których rodzice mają zbyt dużo pieniędzy albo mają to szczęście być podopiecznymi Gerolda.

Susan Bury pierwszy raz w życiu łamała prawo. Wraz z piątką towarzyszy weszła w nocy do budynku, przekraczając policyjną taśmę "police line do not cross". Drzwi były otwarte, nie było też żadnego strażnika. Minęli recepcję i doszli do ogromnej sali ze schodami.



Na obitych drewnem, bogato zdobionych ścianach w całym budynku wisiała broń, mnóstwo broni białej. Nie żadne repliki tylko prawdziwe naostrzone miecze, topory, halabardy, szable, włócznie, młoty, łuki, kusze, tarcze, zbroje, sztylety, buzdygany, gwiazdy poranne i maczugi. Co ciekawe była tam tylko europejska broń - nie było żadnej japońskiej katany, nunczaku, czy scimitara. Jej towarzysze oglądali z uznaniem te okazy i każdy wybrał coś dla siebie. Susan umiała tylko kroić marchewkę, więc zdjęła tylko sztylet. Weszli po schodach i Miguel poprowadził ich do pokoju numer 24, obok biblioteki.
W pokoju znajdował się gabinet. Jedyna ściana z oknem była zastawiona przez masywne dębowe biurko, drugie mniejsze stało obok ustawione pod kątem prostym wzdłuż rogu pomieszczenia. Stało na nim prawdziwe pióro do pisania oraz kałamarz. Kto jeszcze używa takich rzeczy? Resztę ścian zasłaniały regały z przeróżnymi papierami i księgami. Były też drugie drzwi, pewnie prowadzące do biblioteki.
Gdy reszta przeszukiwała pokój, Susan została wyznaczona do stania na czatach, wyglądała ukradkiem przez drzwi. Odetchnęła z ulgą, na szczęście budynek był pusty. Co ja tutaj robię? - myślała za każdym razem gdy skrzypnęła deska lub zawiał wiatr. No właśnie, co mnie z nimi trzyma? Może powinnam odpuścić i nie zadzierać z diabłem tak jak oni? Spojrzała na swoich towarzyszy.



Jeśli można by uznać kogoś za dowódcę tej grupy, byłby to Miguel Vasquez. Niedawno świętowali jego trzydzieste urodziny. Pochodzi z Meksyku z Tijuany, ale bardzo niechętnie mówił o swojej przeszłości. Wiadomo że od dziecka był członkiem gangu, który prowadził odwieczną wojnę o wpływy z innym gangiem. Walki były naprawdę krwawe i Miguel wzdrygał się na samo wspomnienie tego dantejskiego piekła. Wspomniał tylko raz swoją ciężarną siostrę, której dziecko zostało wyszarpane z brzucha na jego oczach. Po wielu latach odkrył że całym tym konfliktem zarządza dwóje ludzi: każdy był szefem jednego gangu. Nie, te osoby nie były już ludźmi. Przynależeli do czegoś większego, a sami zwali się "Lasombra". Cała ta wojna, nakręcona spirala nienawiści która była dla Miguela całym życiem, była dla nich tylko grą, jakby szachami. Spotykali się jak starzy kumple i przechwalali się który z nich zmusił swoich podwładnych do okrutniejszych czynów. Miguel wpakował im w te plecy po których się poklepywali cały magazynek, Lasombra jednak niewiele się tym przejęli. Przyzwali ciemność. Nastoletni wtedy chłopak zdołał jakoś uciec i ucieka tak po dziś dzień. Został uznany za zdrajcę i kartel Tijuana ciągle za nim węszy. Miguelowi udało się samodzielnie zlikwidować trzech Kainitów. Przed śmiercią poopowiadali mu trochę o wampirzym społeczeństwie. Ostatni z nich musiał być kimś znaczącym, latynos musiał się więc zaszyć gdzieś na końcu świata. Omaha była idealna. Szybko się tu zadomowił i zwerbował Mikasiego.



Mikasi miał dwadzieścia osiem lat i był indianinem z plemienia Omaha. Jego imię oznacza "kojot". Pochodził z West Point, niedaleko rezerwatu. Duża część jego rodziny wyjechała do miasta w poszukiwaniu lepszego życia. Po paru miesiącach kontakt się urwał, więc Mikasi ruszył do miasta w poszukiwaniu dwóch swoich sióstr, wujka oraz kuzyna. Jedną siostrę znalazł w burdelu, druga już nie żyła. A reszta zapadła się pod ziemię. Wszystkie tropy prowadziły do osoby która przedstawiała się jako Bosa Stopa. Poszedł na policję, tam jednak został pobity i zagrożono mu że go zabiją jak się będzie nim interesował. Mikasi był zdesperowany, najął detektywa i wspólnie obserwowali Bosego. Wkrótce spotkali kogoś kto również chce go upolować. Był to Mi'-mi-te, "urodzony w nowiu". Nakryli go w trzymetrowej hybrydy wilka i człowieka. Detektyw uciekł w panice, ale Mikasi nie odczuwał strachu. Potwór zamienił się w człowieka, jego współplemieńca. Zaprzyjaźnili się. Mimite opowiedział mu o tym że Bosa Stopa jest wampirem. Wiedział również jak zwalczać wampiry. Po miesiącu przygotowań urządzili zasadzkę na Bosą Stopę. Niestety zmiennokształtny został pojmany a na Mikasego urządzono polowanie. Wtedy spotkał go Miguel, który był już zaprawiony w ukrywaniu się. Indianin przystał do latynosa i razem stworzyli zespół.





Trzecim kompanem był James, nazwiska nigdy nie podał, na oko był koło czterdziestki. Nie mówił wiele o swojej przeszłości. Wiadomo że był drwalem, pracował w rzeźni i pochodził z Kanady. Jego motywacja do polowania na wampiry była zupełnie inna niż reszty. James był ghulem, nie chciał jednak mieć pana i być marionetką. Polował więc na wampiry dla ich krwi, by przedłużyć swoją młodość i nadzwyczajną siłę oraz chęć do życia. Po dwóch piciach wystawiał je na słońce. Dorwał już dziesięciu Kainitów gdy poznał Jessie, czwartą kompankę. Dziewczyna pochodziła z Valentine w hrabstwie Cherry. Czyli z największego zadupia w całych stanach. W jej rodzinnej wiosce nie było nic ciekawego do roboty. Spała już z wszystkimi chłopakami w okolicy i żaden nie jej nie zadowolił, alkohol się jej znudził, narkotyków nie było. Zostały polowania, dziewiętnastolatka szczyciła się tym że ustrzeliła dwie kaczki jednym strzałem. Wiało nudą, do czasu gdy przybył James. Od razu przypadli sobie do gustu. Razem upolowali Dallasa, wampira za którym gonił drwal. Spróbowała krwi i jej świat odzyskał barwy. To było sto razy lepsze niż lokalne imprezy. A James był lepszym kochankiem niż wszyscy ze wsi razem wzięci. Chciała więcej, ale wampir niestety uciekł. Ruszyli więc za nim, trop prowadził do Omaha. Niesamowitym przypadkiem spotkali Miguela i Mikase i tymczasowo się do nich przyłączyli. Będzie zabawa!



Piątym jej kompanem był Robert Hawling. Weteran Wielkiej Wojny miał siedemdziesiąt pięć lat i niedawno odeszła jego żona. Ich jedyne dziecko, córka Margareta nie odzywała się do nich od dwudziestu lat. Nie pokłócili się, nic z tych rzeczy. Po prostu kontakt się urwał i już. Z dnia na dzień. Gdy Margareta nie pojawiła się na pogrzebie matki coś w nim pękło. Poszedł do córki, ta jednak zbyła go szybko. Szukał pomocy w wielu miejscach. Robert znalazł rozwiązanie u wróżki do której regularnie chodziła jego żona. Stara wiedźma o dziwo mu pomogła - dała mu namiary na Miguela i na Suzan borykającą się z podobnym problemem. Tam dowiedział się że jego córka jest pod wpływem więzów krwi wampira. Chcąc zdjąć zły urok, postanowił przyłączyć się do grupy i zgładzić pomiota Szatana.



Ostatnia jestem ja, bezbronna uczennica liceum - pomyślała Susan - Co mnie z nimi łaczy? Oczywiście wampir. Moja ukochana siostra Christine jest w sidłach jednego z nich. Zapomniała już o rodzinie, unika nas jak tylko może. To wszystko wina uroku. Muszę go z niej zdjąć, inaczej nie wybaczę sobie tego do końca życia! - jej rozmyślania przerwał głośny szept:
- Mam! Ta wiedźma miała rację! - Miguel rozłożył podpisane imieniem i nazwiskiem teczki na biurku - Patrzcie, są wszystkie wampiry w mieście - Otworzył jedną z nich - Zdjęcia, imiona sług, schronienia, miejsca żerowania! Teraz ich dorwiemy!
Przeglądając dalej trafił na teczkę podpisaną "owce udające wilki". Tym razem Miguel już się tak nie cieszył - Kurwa mać! my też tu jesteśmy - zobaczył dane na swój temat, zaciekawił go dopisek "nasłać ich na tego nowego Nosferatu" - Ja pierdolę, byliśmy cały czas na muszce. Skąd wiedzieli, byliśmy ostrożni... - usłyszał wrzask gdzieś na zewnątrz - Dobra, Suzan, ładuj to do plecaka i spadamy stąd.
Miguel nauczył Suzan że broń palna kiepsko działa na wampiry. W Meksyku miał ksywkę machetero i dobrze posługiwał się ostrzami. A tych na ścianach nie brakowało. Wybrał dla siebie krótki miecz w prawej ręce i sztylet w lewej. Indianin miał łuk, włócznię i tomahawk. James zdjął ze ściany spory topór, znacznie lepszy niż ten którym posługiwał się do tej pory. Jessie miała dwa rewolwery, zaś starzec kuszę i pistolet. Suzan wyjęła z kieszeni sztylet, ale gdy schodzili w dół po schodach stwierdziła że musi jednak znaleźć dla siebie coś lepszego... Może halabarda?




Jefferson Midnight dojechał do pałacu jako pierwszy. Zaparkował trochę dalej by włamywacze nie zobaczyli go jak parkuje. Wyszedł z auta i zaczął skradać się w kierunku głównego budynku. Przycupnął za drzewem i zobaczył światła latarek w jednym z pomieszczeń na drugim piętrze. Wyciągnął pazury i już miał wchodzić do środka gdy zobaczył jak jego ręka odpada od tułowia. Chwilę później poczuł piekielny ból. Odwrócił się i zobaczył wampira w białym płaszczu, gdy ten zadawał mu drugi cios swoimi pazurami. Zdążył tylko krzyknąć zanim jego głowa upadła na ziemię, a ciało rozsypało się w proch. Charles prychnął, splunął, schował się za drzewem i zniknął.




Gdy doszli do ogromnych podwójnych schodów w kształcie litery U, Mikase dostrzegł na drugim końcu sali kilka postaci. Jedna z nich miała szpony i ostrze w rękach.
- Wampiry! Szykujcie się! Suzan, znajdź inne wyjście, my zatrzymamy ich tutaj! - słyszała Suzan jak przez mgłę. Zobaczyła go. To on jest wampirem! To on więzi jej siostrę!
- MORGAN! JAK MOGŁEŚ! - krzyknęła, ale w tym momencie starzec szarpnął ją i zaciągnął za drzwi.
- Szybko młoda panno, nie ma czasu do stracenia. Szukaj innych schodów! - zdecydowany, wojskowy ton Roberta nie pozostawiał miejsca na dyskusję. Zobaczyła tylko jak James zdejmuje ze ściany tarczę z jakiej rzymscy legioniści robili żółwia w tym nowym francuskim komiksie o Galach, a Miguel przewraca pomnik Lenina. Albo Rasputina, kto tam ich rozróżnia...




Doug wyskoczył z kieszeni swojego pana. Wreszcie! Było mu tam ciasno, nie mógł się szwędać. Szczur najpierw pogrzebał w martwych drzewach. Czuł przyjemny zapach czarnego proszku co tak fajnie błyska i świszczy gdy się pali. W jednym powalonym i wydrążonym, dość sporym konarze w nienaturalnym kwadratowym kształcie był proszek w metalowych szyszkach, w drugim był w metalowych krowich plackach. No i w metalowych patykach, ale tego wszędzie jest pełno. Nuda. Były też sztuczne ludzkie twarze, papiery, metalowe krążki. Podszedł do nowej ściany jaskini, pełno w niej było dziur. Przecisnął się przez jedną, ale zaraz się zawrócił, gdyż zobaczył w środku zdechłego chodzącego człowieka, śmierdzącego tak że Dougowi aż łzawiły oczy. Minął rozdygotaną dziewczynę i podreptał do mniejszej sali, w kierunku woni która męczyła go odkąd tutaj weszli.
SER! DUŻO SERA! I mięcho. Wszystko naturalne, wiszące na gałęzi jak jabłka. Szczur zaczął obchodził pomieszczenie dookoła, próbując znaleźć odpowiednie miejsce do wspinaczki. Gdy już je znalazł poczuł jak coś powaliło go na ziemię i wyrwało mu spory kawał futra. Spojrzał do góry i zobaczył ukrytą na ścianie jaskini pokrytą łuskami istotę, łypiącą na niego zezowatymi oczyma. Stwór wciągnął do buzi swój długi język na którego koniuszku był przylepiony kawał futra. I parę pcheł. Co za debilna istota, jakbym miał taki język to sięgnąłbym sera, a nie zżerał pchły. Na drugi cios długim lepkim językiem Doug był już przygotowany. Zrobił unik i dostał tylko w ucho. Dziabnął za to pazurami. Szybko podbiegł do ściany, wyskoczył jak mógł najwyżej i wbił głęboko zęby w napastnika. Powisiał trochę na przeciwniku, szarpiąc zębami aż w końcu dostał ogonem i spadł. Stwór wycofał się wyżej, poza zasięg skoku Douga, wciąż trzymając się ściany swoimi czterema chwytnymi łapami. Jego poharatany pysk zaczął się szybko zrastać, Doug zapiszczał wesoło. Zwycięstwo! Ser jest mój!




Veronica nie stała jak osłupiała. Podniosła broń dona i zaczęła celować w drzwi, na wypadek gdyby wszedł tu jakiś gangster. Wiedziała że don nie pozwoli jej wyjść stąd żywej. Nagle ogarnęło ją dziwne uczucie współczucia, solidarności, poczuła że te dwie dziwne postaci, Smith i Jones są jej sojusznikami.

Elizjum zaraz zapłonie – powtarzała na głos swoje myśli, które wyraźnie nie były jej - Kim jesteś? Co to jest Elizjum? Pomogę ci, ale jeśli to bezpieczna przystań to chciałabym się tam teraz znaleźć.
- Kurwa jego mać – usłyszała a w pomieszczeniu pojawiła się kolejna postać. Przerażający mężczyzna wyszedł z miejsca, które wskazywała jej agentka Smith. Wyglądał na motocyklistę, ale śmierdział chlorem a nie wódką. Powiedział parę zdań, coś o tunelu prowadzącym na zewnątrz, o pułapkach i o gazie. Pułapki gazowe w tunelu? Może któraś z tych masek się nada... Powoli podeszła do świeżo postawionej ściany, zerknęła na górę i znalazła po drugiej stronie trumnę. To pewnie tam spał ten wampir! Teraz to już bez znaczenia, gdyż potwór miał kołek w sercu.
 

Ostatnio edytowane przez Halfdan : 27-01-2015 o 10:11.
Halfdan jest offline  
Stary 27-01-2015, 17:39   #69
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Należało działać wściekle szybko.

Doskonała myśl przewodnia dla kogoś, kto ma rychłą perspektywę randki z rozjuszonym gangiem makaroniarzy. Wrócił Doug, który wspiął się po połach płaszcza swego pana i wypiszczał swój raport. Scully odruchowo przytakiwał, jakby wysłuchiwał starego kumpla przy szklaneczce Bourbona.
- Nieźle się spisałeś skurczybyku! - podrapał szczura po grzbiecie, tak ja ten lubił najbardziej.
- Młoda - rzucił do Victorii. Nie było dalej sensu utrzymywać Maskarady przed kimś, kto i tak wiedział zbyt dużo by żyć poza ich światem (albo żyć w ogóle). - Bądź tak miła rozpieprz każdego, kto waży wychylić się za tych drzwi. Dzięki z góry i załóż maskę, będziemy szli tunelem.

Scully odnotował w myślach słowa kobiety na temat Elizjum. W świetle popieprzonych wydarzeń ostatnich kilku godzin, mogły się one okazać istotne.

Nie czekał na resztę - spakował do kieszeni tyle granatów, ile dało rady, a także odnalazł ukrytego kameleona. W sumie nie wiedział czemu to robi, ale czuł podświadomie, że gadzina może coś wiedzieć. Nie miał pojęcia jak obchodzić się z jaszczurkami, więc zdał się na Bestię.
- Spokojnie bratku - wyszeptał w dziwnej Mowie i schował go do wypełnionej granatami kieszeni (rzecz jasna nie tej, w której siedział Doug).
- Słuchajcie - rzucił do dwóch kobiet i harlejowca. - Wynosimy się tą drogą, którą przyszedł Road Devil. Poślę Douga przodem - patrzcie na niego uważnie - będzie zatrzymywał się przy pułapkach. Sugeruję nałożyć PeGazy, chlor może nieźle poparzyć oczy i gardło, gdy któremuś z nas przyjdzie gadać w jego oparach.

Miał już ruszać, gdy niesiony instynktem, w ostatniej chwili sprawdził celę, w której według Douga znajdował się jakiś trup.
 
ObywatelGranit jest offline  
Stary 28-01-2015, 21:21   #70
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
- Хорошо - Золa przytaknęła. Zgadzała się z Juergensem w znacznej części planu, na pewne rzeczy patrzyła jednak zgoła odmiennie. Pojawienie się większej liczby gangsterów otwierało nowe możliwości. Włącznie z otwieraniem ścian, sufitów i ludzkich serc. Stąpając w ciężkiej atmosferze modlitw, grzechów i kar za przewiny, chciała użyć jedynego ze znanych remediów - ognia. Ognia, który oczyszcza, ognia, który spopiela, ognia który płonie chimeryczną czerwienią.

Czy wybuch ściągnie na głowę gangsterów miejskie służby? Stanie się pretekstem dla policji do przetrząsania posiadłości i reszty posiadanych przez nich magazynów w poszukiwaniu nielegalnej broni. Powodem do aresztowań, wyroków, początkiem końca organizacji? Może to za dużo, równie dobrze reakcja mogła nie nadejść, inna poza satysfakcją. Poczęstunek dawką bezsilności, którą tak lubili karmić swoje ofiary.

Przyglądała się Nosferatu, jak napychał kieszenie granatami. Śledziła ich drogę, wodząc leniwie wzrokiem. Szybkim ruchem położyła łapę na jednym z nich. Zważyła broń w dłoni. Podrzuciła kilka razy.

- Chcesz znać moje zdanie... - zagadała. - Robak to szpieg, zghulony szpieg i lepiej zawczasu ukręć mu łeb - skreśliła kameleona na samym początku, nie dając szans znajomości na piękny rozwój. Odsunęła się jak najdalej od rzuconego ziarna niepewności. W skupieniu zajęła tkaniem sieci z ludzkich żywotów.

Skrzynia z minami ważyła tyle co nic. Sprawdziła zawartość, zbadała jakość zapalników, sposób ich działania. Przeniosła pojemnik w pobliże wejścia. Dwie miny wyjęła. Nucąc melodię z filmu projektowanego ostatnio w kinie, mocowała w pobliżu granat. Wspomagała się sznurami, na których wisiało jedzenie. Płonąca tęczówka spojrzała przez oko zawleczki. Przewlekła przez nią koniec, zawiązała. Drugi przytroczyła do drzwi. Przemieszczenie wrót miało wyrwać zabezpieczenie z gniazda. Odcisnęła szminkę na metalowych karbach w zmysłowym pocałunku. "From Russia with Love", wyszeptała zalotnie, słysząc coraz donośniejsze okrzyki zza ściany.

Przeciągnęła martwego wartownika do ukrytego pomieszczenia. Zostawiała przy tym dość wyraźny ślad sunięcia zwłok. Przymknęła regał maskujący przejście. Ciało rosłego gangstera ułożyła na drugiej z min. Trik był prosty. Ruszenie truchła z naciskowej płyty miało spowodować detonację.

- A towarzysze stali się gniazdem szrapneli - dokończyła tylko sobie znaną biblijną przypowieść. Ton na granicy westchnienia i ponurego pogodzenia z naturą wszechświata.

Przerzuciła przez plecy karabin, ujęła w ręce bezpański granatnik. Podążyła tunelem wsłuchując się w ciszę. Wyczekiwała hałasu eksplozji. Założyła maskę, tylko na chwilę. Guma pachniała znajomo, wizjer ograniczał widzenie. Zerwała ją z twarzy. Chciała dostrzegać pułapki, nie w nie wchodzić.

- Tylko jedne narodziny są uświęcone - zakręciła P-Gazem na palcu. - Używajcie zabezpieczenia - posłała go w kąt.

~*~*~*~

- Elizjum zapłonie... - Mantra Veroniki robiła się nudna. Stawała czymś w rodzaju wołania o knebel. Spokrewniona powstrzymała się z powodu pewnej utajonej, lecz niewątpliwej zalety - głos ocalonej zwiastował koniec tunelu. Золa wydostała się na zewnątrz. Ściągała nitki pajęczyn przylepione się do włosów.

- Нравится нам это или нет, dona trzeba przesłać Morganowi - napomknęła. Wyciągnęła dłoń w kierunku kobiety. - Chodź, dla ciebie to koniec, wrażeń na tę noc...



Plan wieczoru przewidywał odstawienie dziewczyny do bezpiecznej, w swojej losowości kryjówki i ułożenie jej do snu w towarzystwie silnych farmaceutyków z pierwszej lepszej obrabowanej apteki. Potem, wizyta w Elizjum.

~*~*~*~


Nocna lampka rozświetlała nieduże pomieszczenie. Łóżko, kilka mebli, oprawiona fotografia z wodospadem. W kącie telewizor, połyskujący pustym ekranem. Drzwi z głębi prowadziły do łazienki. Na podłodze leżała wykładzina w kolorze szaroburym z kilkoma starymi plamami, które widać, mocno opierały się próbom usunięcia. Fotel o brązowym obiciu znajdował się poza kręgiem światła. Gościł wampirzycę. Siedziała z butem wspartym o kolano, bawiła się pustym kieliszkiem. Cień skrywał jej twarz. Na stoliku nieopodal stała otwarta butelka Chianti i przewrócone opakowanie z tabletkami nasennymi.

Kainitka wstała, przeciągnęła się, masując mięśnie karku. Zbliżyła do okna. Spoglądała w noc przez nieznacznie odciągniętą zasłonę o zapachu kurzu. Veronica, tak zdawała się nazywać pechowa dziewczyna, złapała spokojny sen. Przestała się rzucać i majaczyć jak w delirium po odstawieniu. Prezentowała się dość marnie, rozmazany makijaż, obita, w porozdzieranym ubraniu. Rany się zagoją, gorzej z piętnem psychicznym. Золa zostawiła jej na komodzie strój na zmianę. Towar wprost ze sklepu, najnowsza kolekcja, szacunkowa rozmiarówka. Obok niego gotówkę, broń i krótki list.

Wiedziała, że powinna patrzeć na całokształt. Nie skupiać się na detalach, jednak nie ruszało jej to ani trochę. Żadnego dyskomfortu, nawet cicha satysfakcja. Jeśli młoda nie będzie w stanie udźwignąć brzemienia, przyjdzie się zwrócić do kogoś z Rodziny. Lasombra odpada. Może Czarodziej będzie w stanie wyczyścić wspomnienia. Elizjum zapłonie? To i dobrze, za uratowanie budy będziesz mi wisiał przysługę, Morgan. Spokrewniona podniosła z podłogi cały zabójczy inwentarz, wsunęła ręce pod szelki plecaka. Wyszła na zewnątrz i pozwoliła połknąć ciemności.

 

Ostatnio edytowane przez Cai : 01-02-2015 o 11:28.
Cai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172