Po pół godzinie forsownego marszu dotarł do Gawranicy. Słońce zachodziło, rozpalając ognie na dachówkach drewnianej świątynki Sigmara - jedynym budynku, nawiasem mówiąc, posiadającym inne niż strzecha pokrycie dachu. Aby ugadać posłańca na chyżym koniu, trzeba było gadać z sołtysem, Witem Garbatym. Bez pisma od lorda czy chociaż leśniczego, szykował się bolesny dla sakiewki wydatek, chyba, że Ernst fortelu jakiegoś użyje. Wit, były niedźwiednik, nie tylko z miszkami umiał sobie radzić, wiedział, jak rządzić ludźmi, z jedną ręką z miodem, a drugą z knutem. |