Sołtys milczał dłuższą chwilę, rozważając wieści.
- Innego kazałbym przegnać, ale twoją reputację znam. Jak mówisz, tak i pewnie jest. Z pochodniami na mutanta nie pójdziemy, bo jak który zginie, do końca życia będą mi baby wypominać. Syna swojego na Ważce, kobyłce pod siodło trzymanej, pchnę do zamku z wieścią. Matka, zajmijcie się gościem.
Kiedy Ernst pałaszował potrawkę z zająca z kaszą i zapijał mlekiem, grzejąc się przy ogniu, Wit syna swego wezwał i słowo w słowo to, co Ernst mówił, przekazał, następnie kazał sobie powtórzyć. Jak to ludzie niepiśmienni, dobrą pamięć obaj mieli. Chłopak nie zwlekając ruszył z kopyta do zamku. Nawet konno czekała go co najmniej godzina dłużej, a że była to noc, to pewnie i dłużej.
Sołtys tymczasem starszych gospodarzy wezwał i nakazał, by w każdym obejściu co najmniej jeden zdolny do walki nie spał i przy włóczni czuwał, ogień rozniecał. Sam zaś na obchód ruszył, do czego i Ernsta zaprosił. Ludek górski, do niebezpieczeństw nawykły, ostrzeżenia nie zlekceważył. Mało kto po obejściach spał, bydlątek i dzieci pilnując. Niewielkie ogniska rozpalono między domami, przejścia w ostrokole zastawiono przenośnymi krzyżakami i wozami.
Sołtys z Ernstem wleźli do świątynki, bo z jej dzwonnicy najlepszy był widok na okolicę. Wioska kapłana nie miała, wędrowni przychodzili nabożeństwa odprawiać, toteż i nikt im nie przeszkadzał.
-A teraz, jak uszu innych nie ma, powiedzcie mi, łowco, jak myślicie, co to. Powiedzieliście mi to, co widzieliście i to się wam chwali, bo paniki nie sialiście, ale teraz mówcie - co to może być najgorszego, nawet jeśli dowodów nie macie, jeno przeczucia. Na mnie prawie dwie setki ludzkich żywotów i jak o ich dobro chodzi, to ja ani strachu, ani miłosierdzia nie okazuję. - i tu sołtys nie kłamał. Koło wioski był Kruczy Zagajnik - kilka ledwo starych drzew, zwanych tak, bo do trucheł bandytów i zielonych bywało całe stada kruków się zlatywały. Ciężką mieli sprawiedliwość górale. |