Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2015, 13:03   #105
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Lurker zastanawiał się tylko chwilę.
- Dwa portery!
Nancy skinęła głową i zniknęła w składziku wydzielonym od głównego pomieszczenia szmacianą zasłoną. Kiedy wróciła, niosła w wielkich dłoniach dwie butelki wypełnione ciemnym alkoholem. Do tego czasu Denis zdążył otaksować gości i stwierdzić, że póki co, nie ma tu z kim i o czym rozmawiać.
Tawernie można było zarzucić wiele, lecz z pewnością nie brak szerokiej gamy alkoholu. Ciemne piwo pieniło się obficie nawet w butelce, w smaku zaś dominowała przyjemna, acz silna gorycz. Louis podniósł swój trunek, szkła uderzyły o siebie. (-2 dukaty)
- Do licha, dawno nie piłem czegoś równie dobrego - stwierdził zupełnie szczerze.
Postacie dwóch obcych dla tego miejsca mężczyzn stale zwracały uwagę innych zebranych. Większość ograniczała się do złowrogich spojrzeń tudzież rzucanych półgębkiem epitetów. Gościł tu także pewien człowiek, który nie zwykł rzucać słów na wiatr i miast złorzeczyć, od razu przechodził do czynu.
- Co słychać, chłopczyku? - usłyszał Arcon tuż przy swoim uchu.
Powoli odwrócił się w prawą stronę, gdzie stał oparty o bar mężczyzna. Nawet czerwona opaska na głowie nie miała tak wściekłego koloru, co jego oczy. Wyglądał na podrzędnego marynarza, może nawet majtka, przy czym był sporych gabarytów. Jeszcze przed chwilą należał do grupy przy długim stole, gdzie przechwalał się znajomością z kapitanem Dewayne’m.


Nancy na chwilę spoważniała i pogroziła tamtemu palcem.
- Już ci mówiłam, stary capie. Nie zaczepiaj moich gości.
Marynarz rozłożył teatralnie ręce, co miało oznaczać jego domniemaną niewinność.
- Ale czy ja coś robię, Nancy? Chciałem tylko porozmawiać. Dbam o dobrą atmosferę tego miejsca, ha!
Karczmarka tylko westchnęła. Louis chciał już oponować, ale barczysty jegomość powstrzymał go ręką.
- Halo, halo! Myślę, że ten młodzik umie sam o siebie zadbać. Co my tu mamy? Toż to nasz ojczysty porter. Doskonały wybór.
Siłą odebrał Denisowi napój i mocno pociągnął z szyjki. Alkohol ani trochę nie zabił odoru wydobywającego się z jego ust. Objął lurkera ramieniem w rzekomo przyjaznym geście.
- Wiecie, jak kto pije takie wspaniałości, znaczy się u niego powodzi. Wybaczcie wścibskość czy coś - sarkazm w jego głosie był więcej niż zauważalny - Chodzi o to... grzech się nie podzielić nadmiarem dukatów.
Louis wymownie spojrzał na pas Denisa, który uczynił to samo. Brudne palce mężczyzny właśnie w tej chwili zacisnęły się na skórzanym mieszku lurkera. Nim zdążył zareagować, drab zamachnął się na niego drugą ręką.

Dewayne nie był typem człowieka, który potrafił dłużej zagrzać gdzieś miejsce. Perspektywa kolejnej podróży nęciła go, toteż po rozmowie z Richardem, od razu ruszył pomówić ze swoimi ludźmi.
- Dobra zmiana planów! Płyniemy do domu odebrać jeden z moich statków. Później płyniemy dalej... A i mała zmiana zawodowa. Teraz przechodzimy na samozatrudnienie.
- Co to znaczy kapitanie?
- Piracimy głąbie... piracimy…
Te słowa rozbudziły nowy blask w oczach pozostałej z załogi garstki ludzi. Byli rozbici i bez statku, mimo to kapitan miał w sobie coś takiego, iż potrafił wskrzesić nadzieję w najgorszych warunkach.
Kolejną wiadomość przyniósł przypominający pazia, chłopiec ze służby szlachcica. Okazało się, że Delegatura załatwiła już wszystkie formalności związane z transportem. Co jak co, potrafili działać szybko.
Casimir i jego drużyna stanowili liczyli sobą zbyt małą liczbę osób, by wzbudzać podejrzenia przynależności do bandy morskich łupieżców. Dlatego mogli dość swobodnie poruszać się po mieście. Co prawda wielu strażników bacznie im się przyglądało, lecz żaden z nich nie uznał za stosowne zatrzymać grupki.
W dokach spotkał się z zawiadowcą portu i odebrał od niego dokumenty potwierdzające przyjęcie statku oraz należnego wyposażenia. Tak jak się spodziewał, dano mu ledwie namiastkę dawnego nabytku.


Dwumasztowy szkuner było dość lekkim statkiem z mocno ograniczonym miejscem na pokładowe uzbrojenie. Zmniejszona ładowność oznaczała mało miejsca, ale i zwrotność oraz co najważniejsze - szybkość.
Casimir przejrzał co znajduje się na samym statku. Uberton nie zamierzał go puszczać w świat jako kompletnego gołodupca. Wysłużone, dwie armaty wciąż były ,,na chodzie”. Nie zabrakło zapasów prochu, jednej szalupy, zapasowych żagli, flar, sieci. Znajdował się tu również prowiant, świeża woda oraz zestaw lin jak fały, szoty czy brasy. Ot, podstawowe wyposażenie. Pod pokładem znajdowała się ładownia, pomieszczenia dla załogi oraz kajuta kapitańska. Dewayne stanął na mostku i spojrzał na resztę dawnej załogi. Czekała go długa droga, a on dysonował zaledwie paroma ludźmi. Z pewnością nie martwił się o orientację na otwartym morzu - sam był świetnym nawigatorem. Niemniej jednak żegluga z tak znacznym deficytem w ludziach była ryzykowna. Różnorakie manewry, choćby na mieliznach, wymagały pełnej koordynacji drugiej tyle liczby osób.
Natomiast czas naglił. Stary korsarz (lub już pirat) zapytywał sam siebie czy może pozwolić na dłuższe marudzenie w Rigel.

Historyk nie zdążył dobrze się rozgościć w przepastnych salach glidii, gdy Zoi doprowadziła go pod drzwi swojej sypialni. Kobieta ledwie rozbudziła w nim ciekawość, żeby zaraz zmienić temat na ten z wyraźnie jednoznacznym podtekstem. Co dokładnie kryły w sobie gabloty, czym było źródło niskich dźwięków? Odpowiedzi na te pytania musiały jeszcze zaczekać.
Nie dało się nie zauważyć, że Zoi jest w swoim zachowaniu zaborcza. Jacob miał do czynienia z szerokim wachlarzem zachowań kobiet, ale w tym konkretnym przypadku było coś osobliwego.
Clemes widząc, że jej sygnały nie pozostają bez odpowiedzi, wreszcie chwyciła mężczyznę za poły i przyciągnęła do siebie. Miękkie usta spoczęły na jego wargach, lekko przemieszczając się to w prawo, to w lewo. Spleceni, wtargnęli do środka pomieszczenia, kotłując się i ściskając w drodze do łóżka z szerokim baldachimem.


Nawet w tym uniesieniu, Cooper pozostawał czujny na tyle, aby dostrzec mnogość egzotycznych artefaktów stanowiących wystrój komnaty. Na komodach piętrzyły się figurki tubylców z Serpens, gdzieś stał zabytkowy akwalung, w innym jeszcze miejscu dostrzegł cały księgozbiór Goldsteina.
Nadzy, legnęli w ciepłym posłaniu, na tyle głębokim, że wspólna uciecha ironicznie przypominała nurzanie się głębinach. Zoi nic nie mówiła, tylko zasypywała kochanka pocałunkami, jednocześnie splatając nogi wokół jego tułowia.
Gdy było po wszystkim, obydwoje odsunęli się od siebie, rozłączając gorące ciała. Właścicielka cechu cicho dyszała, z czasem jej oddech zwolnił, wreszcie pozostał niesłyszalny. Alkohol zrobił swoje, kobieta szybko oddała się w objęcia snu. Wokół zapanowała cisza, przerwana jedynie odległym trzeszczeniem konstrukcji gildii poddawanej ciśnieniu wody. Jacob jeszcze raz spojrzał na Clemes. Zastygła bez ruchu i chyba nie miała się prędko wybudzić. Nieświadomie otworzyła mu właśnie drogę do swoich włości.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 21-01-2015 o 16:41.
Caleb jest offline