Wampirzyca przygniatała gangstera do podłogi. Trzymała za dłoń z granatem, wbijając kolano w głęboką bruzdę powstałą z powyrywanych żeber. Unosiła nad donem uzbrojoną w szpony łapę. Widziała, jak samymi źrenicami śledzi kołysanie unurzanych w życiodajnej cieczy pazurów. Krew zbierała się na ich czubkach i powoli ściekała na całą, jeszcze, szyję mężczyzny. Spalając Vitae, rozjuszona walką, z trudem powstrzymywała się, aby szybko tego nie zmienić. Ostatecznie nasyciła się bezsilnością w oczach starca, gdy Scully zatopił naostrzone drewno w jego sercu.
Podniosła się z ziemi. Zaszczyciła spojrzeniem ocalałą. Nie uciekła. "Dobrze i tak bym ci nie pozwoliła". Zbliżała się powoli, widząc w niej kogoś znajomego, może siebie, z przeszłości. Wyciągnęła ramię. Zaciekawiona badała pole otaczające kobietę. Przyjrzała się wnętrzu swojej dłoni. Strząsnęła z niej coś pomiędzy pieczeniem, kłuciem i wyładowaniem elektrostatycznym. Przekrzywiła głowę. Uniosła usta w nikłym uśmiechu. Rozmytym ruchem przemieściła się za plecy śmiertelniczki i pchnęła ją do piwnicy. Delikatnie, na tyle delikatnie, na ile pozwalały opite osoczem mięśnie. Nie chciała jej przewrócić, ani... złamać kręgosłupa.
- Wyjście jest там - wyjaśniła. Krótko i zwięźle. Nie lubiła swojego głosu w chwilach, gdy Bestia wypływała ku powierzchni. Był niski i charczący. Dopełniał obrazu umazanej krwią istoty, wyjętej z sennych koszmarów. - Policja z zaświatów. Ścigamy niebezpiecznych uciekinierów... - Łgała, ledwo zachowując powagę. - Agent Smith, a to jest agent Jone... agent Jones się nie pokaże, jest bardzo nieśmiały! - Zaniosła się śmiechem. Złym i bezdusznym.
Wciągnęła do składu zwłoki martwej dwójki spod piwnicznych drzwi. Zniszczyła oświetlenie na korytarzu. Wrota zamknęła i zaryglowała. Teraz miała pewność, że ewentualni, zwabieni strzałami, podwładni dona, nie będą mieli jasności zaistniałych zdarzeń, że samo sforsowanie wejścia zajmie im wystarczająco dużo czasu. Złapała trupy za kołnierze, przesunęła w ciemny kąt, między beczki, gdzie mogła się swobodnie pożywić. Wyszła z ciemności, jeszcze bardziej obryzgana niż poprzednio. Powoli wracała do siebie, psychicznie. Oblizała wargi z brunatnej czerwieni. Ponownie zawiesiła spojrzenie na uratowanej dziewczynie.
- Wyjedź, zapomnij, żyj i... trzymaj się z dala od Omahy. - Nie brzmiało to jak prośba, ani porada, bardziej jak zawieszona w powietrzu groźba.
Odwróciła się i zabrała za przetrząsanie zbrojowni, sprawdzenie skrzyń, zawartości butelek i zamurowanego przejścia.
- Przepraszam, przepraszam, że nie zdążyłam - powiedziała cicho, tak że nikt poza nią samą nie rozróżnił słów.