Rozmowa w salonie a właściwie monolog ojca.
uzurpatora rodzinnego,
bo tylko tak to można było nazwać, była żenująca. Steven był niewyspany, ale nade wszystko był wkurwiony całą tą sytuacją.
Pan i władca,
pierdolony przywódca stada Craven
Wydał wyrok i rozkaz. A gdzie do cholery prawo oskarżonego do obrony? Kurwa tato nie słuchasz!
naraziliście
lekkomyślnie
tu w domu
Nie spytałeś dlaczego? A gdzie jakieś zaufanie? Gdzie wiara we własne dzieci? Tylko TY masz jedyną słuszną rację?
możesz iść
Merde!
Mamie też pozwoliłeś odejść!
Świat rozmył się, zmiękł w fali nadchodzących łez. Uczucia, których pokazywać nie chciał, których pokazywać nie mógł. Był przecież twardym. Takim powinien być mężczyzna, za którego chciał uchodzić.
Niewzruszona skała
Opoka
Gówno prawda!
Uczucia szarpały jego ciałem jak znerwicowany lalkarz sznurkami marionetki. Nie panując nad sobą, czując że sypie się, że żal dosłownie zalewa go powodzią łez, opuścił towarzystwo.
ukryć
schować
nie dać poznać
***
Spowiedź w pokoju Maddison była oczyszczająca. Przekroczona została pewna bariera, powiedziane słowa, które zmieniały wszystko. Nazwały nienazwane. To nie oni zwariowali. Winien był ON. Teraz, gdy już to stwierdzili, wystarczyło go odnaleźć, zniszczyć, przegonić. Z tą wiedzą byli silniejsi.
Poszedł do swojego pokoju. Poświęcił pół godziny na ogarnięcie bałaganu, który zostawił, z częściowo rozebraną ścianą, po czym rzucił się do łóżka i zapadł w głęboki, regenerujący sen, którego nie zaznał przez kilka ostatnich nocy. Obudził się, gdy słońce oświetliło mu twarz. Kurz wirował leniwie w promieniach słońca padających na bejcowane deski podłogi.
W dużo lepszym nastroju i samopoczuciu rozstawił sztalugę, rozpiął płótno na ramie i zaczął mieszać farbę. Po chwili zapomniał o otaczającym go świecie. Pochłonęło go malowanie. Dał się ponieść chwili. Zanurzył się w odcieniach czerni i bieli. Pędzel sam wybierał drogę i odcień. On tylko pozwolil mu prowadzić rękę. Wyłączył część umysłu. Tworzył.
Po kilku godzinach, gdy słońce chyliło się ku zachodowi a pokój pogrążał w mroku, odstąpił od swego dzieła i pierwszy raz spojrzał na nie z odległości kilku kroków. W powietrzu unosił się przyjemny zapach farby. Rozmyte początkowo mazy i cienie zaczęły nabierać kształtów by ostatecznie przybrać kształt… Podszedł do mokrego jeszcze płótna, ściągnął je ze sztalugi i odrzucił ze złością w kąt pokoju.