Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2015, 10:50   #39
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
To wszystko było chore. Nierzeczywiste, jak ciąg dalszy jednego z tych kruczych koszmarów. Nadgarstki piekły i pulsowały tępym bólem. Wewnątrz szalał huragan skrajnych uczuć. Bunt. Rozczarowanie. Przerażenie. Gniew. Bezradność.
Jak ojciec mógł tak lekko ich podsumować? Nawet o nic nie pytał, nie wnikał pod powierzchowne fakty. Pozwolił jej odejść choć była pewna, że zaprotestuje a później wygłosi jeden z tych rodzicielskich wykładów popartych groźnie ściągniętymi brwiami i ciężkimi westchnieniami rozgoryczenia.
"Możesz iść" bolało niemal jak wymierzony policzek.
Maddie rzuciła się w stronę schodów na tyle szybko aby zgromadzona w kuchni rodzina nie dostrzegła ciężkich łez przecinających policzki.
Może ojciec już jej nie kocha? Może przeholowała ostatecznie choć tak na prawdę nic nie zrobiła?
Cholerny duch! Partacz! Jeśli już rujnował jej życie mógł chociaż dostatecznie głęboko ciąć!
Drzwi trzęsły się w posadach, tak brutalnie je zatrzasnęła. Na parterze musieli wyraźnie słyszeć ich huk, taka umiarkowana manifestacja żalu.

Maddie czuła się źle. W żołądku ciążyła metaforyczna gula, do oczu cisnęły się łzy. Nad życiem nastolatki zawisły gęste chmury i chwilowo przygniótł ją kompletny defetyzm. Przeświadczenie, że już nic nie będzie dobrze. To dopiero początek równi pochyłej a na samym dnie znajdują się ich zmasakrowane ciała, zbiorowy mord w domu Hortonów, powszedni scenariusz wpasowany w historię Playmouth, nic co miałoby zaskoczyć sąsiadów.

Czarne myśli przerwało jej delikatne pukanie w drzwi oznajmiło nadejście brata.
- Maddison? To ja, Steven - chwila ciszy się przeciągała. - Możemy porozmawiać?

- Wchodź - zobaczył, że dziewczyna siedzi na łóżku na skrzyżowanych nogach i brzdąka na gitarze. Policzki miała wilgotne a oczy zaczerwienione.

Siadł w kucki na wykładzinie, tuż przed nią. Pochylił głowę. Długa grzywka opadła mu na czoło. Choć w ten sposób mógł trochę ukryć czerwone od płaczu oczy. Nie wiedział jak zacząć. Bawił się więc papierosem, którego ciągle trzymał w dłoni, niby przysłuchując się.

- Chciałem... - głos mu się łamał. Odchrząknął. - Chciałem, żebyś wiedziała, że ci wierzę. Ta historia o duchach jest nieprawdopodobna i początkowo byłem sceptyczny ale...Będzie ci przeszkadzało jak tutaj zapalę? Otworzę okno i... - odbiegł od tematu wskazując dłonią w kierunku okna.

- Kopsnij jednego i zamknij drzwi - Maddie otworzyła okno na oścież i usiadła na parapecie. - Dzięki. Ze mi wierzysz, szkoda, że tata nie podziela twojego zaufania. Musimy coś zrobić Steve. Zanim skończymy jak tamte poprzednie rodziny.

Zastanawiał się chwilę czy powinien dzielić się z fajkami z młodszą, jakby nie było nieletnią siostrą, w końcu jednak podał jej paczkę i poczęstował ogniem osłaniając go od przeciągu.
- Nie mówiłem o tym wcześniej ale pewnej nocy zbudził mnie głos, który dochodził zza ściany - mówił szybko, jakby się bał przestać. - Zabijcie wszystkich, tak mówił. Właściwie... - odpalił sobie też papierosa i zaciągnął się głęboko - mówił to po francusku.

- Albo wszyscy mamy omamy… - Maddie zaciągnęła się papierosem mróżąc oczy - albo to faktycznie duchy. Boję się Steve. Nie chcę żebyśmy skończyli jak cholerni bohaterowie z “Lśnienia”. Na dobry początek proponuję wycieczkę do lokalnej biblioteki. Trzymają w archiwach kopie gazet, wyszperamy wszystko co ma związek z naszym domem. Może da nam to ogląd na sprawę i podsunie jakieś wskazówki.

- Trochę siedziałem już na internecie i… wiesz, że obie rodziny zostały zamordowane z powodu zdrady współmałżonków - sięgnął w kieszeń i wyciągnął pierścień z symbolem zaciśniętych dłoni. Podał go siostrze. - To znalazłem za ścianą, skąd dochodził głos. Pierścień Claddagh, symbol przyjaźni i małżeństwa, wierności i uczciwości.

- Nam to chyba nie grozi. To znaczy zdrada małżeńska w rodzinie - Maddie obracała drobiazg w dłoni i po chwili oddała go bratu. - Internet to śmietnik, jak się chce rzetelnych informacji i tak proponuję archiwum lokalnej gazety. Jest jeszcze kwestia snów. Bieg przez las, kobieta w ciąży, ściąganie skalpów. To znaleźliśmy na strychu, prawda? Te końskie ogony to były ludzkie włosy i pewnie zdejmował je sam Horton? W ogóle musiał mieć jazdę na polowanie no i… śmierdzi to wszystko indianami. Może w miasteczku żyje ktoś kto jeszcze pamięta starego Hortona i mógłby nam coś o nim opowiedzieć?

- Może tutaj nie chodzi o typową zdradę w małżeństwie - podchwycił. - Można zdradzić na wiele sposobów. Można zdradzić rodzinę, jakieś ideały… ale chyba masz rację. To się nie trzyma kupy.

Chwilę stał nieruchomo zaciągając się dymem.
- A te kruki? Pojawiają się wszędzie… Ciekawe… - myślał na głos. - Ciekawe kto wybudował ten dom? Czy Horton był pierwszym właścicielem? I ciekawe co tutaj było wcześniej? Może trzeba by było rzeczywiście porozmawiać z rdzennymi mieszkańcami? Może znają jakieś legendy?

- Co tu było wcześniej? - Maddie nie mogła się nie uśmiechnąć. - Zaraz dojdziemy do teorii o domu wybudowanym na miejsu starego indiańskiego cmentarza. Z “Lśnienia” przeskoczyliśmy na “Poltergeista”.

W tym momencie rozległo się ciche pukanie do drzwi i do środka weszła ciotka. To bolało. Myśl, że odwaliła przemowę, której Maddie oczekiwała od ojca. Miała ochotę wyśmiać Megan albo walnąć jakąś lekceważącą ripostę ale to nie był dobry moment. Maddioson miała do niej sporo ukrytego żalu, jadu niemal. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że Megan chce zająć miejsce mamy i już dawno obiecała sobie, że nigdy do tego nie dopuści. Poza tym ojciec darzył ją zbyt dużym zaufaniem i poufałością. To było niemal niestosowne. Jej rodzona siostra... Ale teraz Megan miała rację i wykazywała więcej rozsądku niż ojciec. Była jej za to wdzięczna a jednocześnie jej nienawidziła, dziwna kombinacja.

Steven wrócił do siebie i Maddie została sama w tym strasznym, oblanym półmrokiem pokoju. Gdy opustoszał do reszty serce od razu zaczęło walić na potęgę. Wyobraźnia podsuwała najgorsze obrazy, sugestie dźwięków i cieni zbijających się w wymowne kształty.
Czy była aż takim tchórzem? Małą zlęknioną dziewczynką, która woła tatę aby otworzył szafę i sprawdził, że nie czai się tam żaden potwór?
Wrrrr...
Co to było? Skrzypnięcie?
Maddie w panice odwróciła głowę.
Drzwi szafy zdawały się lekko uchylone.
Czy przed chwilą nie były jeszcze szczelnie zamknięte?

- Jest tam ktoś? - jej własny głos zabrzmiał jak lękliwy dziecięcy pisk. - Jake? Chen?

Kolejny szelest dobiegł tym razem z przeciwnej strony. Coś musnęło od zewnątrz okienną szybę. Poruszona wiatrem gałąź? Liść? A może dziób kruka przyczajonego w ciemności? Nim się zorientowała mówiła na głos znajome frazy:

Skrzętny, smętny, jedwabisty szelest zasłon płomienistych
Płoszył, groził, budził jakiś lęk nieznany dotąd mi,
Więc, by serce oszalałe uspokoić, powtarzałem:
"Puka ktoś - a ja zaspałem. Puka ktoś do moich drzwi.
Zagapiłem się, zaspałem, a tu puka ktoś do drzwi!
Nocny gościu - czy to ty?"

Uchyliła okno na oścież i wychyliła nieznacznie twarz. Letnia ciemność omiotła jej twarz i wplątała się w kosmyki włosów. Teraz, gdy Maddie zderzyła się z otwartą przestrzenią o dziwo lęk nie zelżał a jeszcze się nasilił. Klaustrofobiczną duchotę zastąpiła agorafobia w jakimś paskudnym przytłaczającym wydaniu. Jakby balansowała na ostrzu brzytwy, nieważne w którą stronę się poruszy sprowadzi na siebie nieszczęście.

Za plecami znów rozległ się jakiś terkot, a może to tylko pracowały drewniane elementy konstrukcji starego domu? Maddie zatrzasnęła okno i wypadła z pokoju jakby chciała uciec od własnego cienia.
- Tato? - zawołała zbiegając schodami na parter.
Jak trwoga to do ojca. Tatuś. Zawsze kochała go bardziej niż mamę choć wstydziła się tej myśli. Ciekawe czy mama to wie i ma jej za złe?
- Tato?
Kiedy zobaczyła go w kuchni, takiego zmartwionego i obolałego aż ścisnęło ją za serce. Wpadła na niego z impetem niemal wytrącając kubek z jego dłoni, wtuliła twarz w koszulę pachnącą ciepłem i bezpieczeństwem, ciasno objęła go w pasie. Ryczała jak bóbr, bez żadnego ewidentnego powodu i z wielu skrywanych, dokuczliwych i uporczywych, jak zadra przy paznokciu, która nie chce się zaleczyć.
- Tatusiu, nie gniewaj się na mnie, proszę.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 22-01-2015 o 11:00.
liliel jest offline