Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2015, 11:38   #37
Aisu
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Wcześniej.


Lesena nigdy nie dziwiło to że Sava była ulubioną rozrywką drowów. Pojedynek umysłów z lekką szczyptą chaosu był doskonałym narzędziem do poniżania rywali, i przy tym nie powodował incydentów dyplomatycznego. Może okazjonalny rozlew krwi, czasami, powszechnie zresztą uważany za Faux Pas.
I jak każda popularna rozrywka, miała swoje odmiany. Sava błyskawiczna, której Lesen był zawziętym fanem, Sava chłopska, Sava trzyosobowa, tak przydatna przy symulowaniu polityk domów, a nawet Sava powierzchniowa, ze swoimi dziwnymi pionkami i tą nienaturalną kwadratową planszą.
Lesen był oczywiście mistrzem we wszystkich powyższych. Ale istniały też mniej popularne wersje, których uroku nie najzwyczajniej nie pojmował.
– Sava rozgrywana listownie? Naprawdę Faerneyu? – zerknął na planszę. Nie widziała dużo akcji, połowa pionków była już mocno zakurzona. – Czy ktoś będzie tak uprzejmy i wyjaśni mi jak może funkcjonować gra, w której trzeba czekać dwa miesiące na odpowiedź drugiego gracza? -
– Dzięki naszej niezwykle sprawnej poczcie? – wtrącił jeden z bywalców klubu Savy, najwyraźniej próbując być zabawnym.
– Niczym związek mieszkających daleko od siebie kochanków. – zasugerował z uśmiechem inny drow. - Dekadnie oczekiwania, ale kiedy już się spotykają... – rozsunął dłonie w powietrzu, tworząc tęczę za pomocą tańczących świateł. – Magia. -
– Prawdziwa kochanka bardziej by mu się przydała. – parskneła jedna z drowek. – W tym tempie twoje dzieci będą kończyć tą partię.
– To nie będzie konieczne. – zapewnił z uśmiechem wyższości Faerney, podnosząc z planszy figurę kapłanki. – Zakończę ją w siedmiu ruchach.
' Czyli za jakieś dwa lata. '

***

- Wyglądasz, jakbyś się nudził. Moje bale wyraźnie nie przypadają Ci do gustu… co mam zrobić na następnym, żebyś się lepiej bawił? - Maerinidia pojawiła się przy Lesenie z kieliszkiem wina w dłoni i pozornym zatroskaniem na twarzy, które szybko przerodziło się w drapieżny uśmiech, gdy nachyliła się bliżej i szepnęła - W jednej z tych sal… - wskazała mniejsze komnaty, w których co i rusz znikały drowie pary lub grupki - …jest ustawiony pręgierz.
– Obawiam się że nie jestem dziś w nastroju na takie zabawy. - samiec uciął temat krótko i brutalnie, posyłając czarodziejce czarująco promienny uśmiech. – I wcale nie bawię się tak źle... Po prostu szermierka słowna bywa wyczerpująca, zwłaszcza przy takiej ilości oponentów. - puścił jej oko. – Imponujący pokaz iluzji Naczelna Czarodziejko.
- Magii, mój kochany. Ogień był prawdziwy. - sprecyzowała z uśmiechem Mae - Jeśli nie wierzysz, mogę powtórzyć tę część specjalnie dla Ciebie. Pod warunkiem, że nie będziesz miał żadnych osłon. - zachichotała, przesuwając palcem po kamizelce samca - To bal, nie wojna. Dlaczego wy, wojownicy, jesteście tacy sztywni? Chodzicie, jakbyście kije połknęli. - orzekła kpiąco, sztywno sięgając po zakąskę, którą upatrzyła sobie dokładnie za plecami Lesena.
– Mogę to rozważyć, pod warunkiem że i ty nie będziesz miała na sobie żadnych osłon. – zripostował z uśmieszkiem samiec. – I naprawdę, Mae, nie udajmy że bale nie są dla polityki tym czym wielkie bitwy dla wojen. Tylko... Minimalnie bardziej kulturalne. Minimalnie. - pozwolił czarodziejce zniknąć mu z pola widzenia, co nie było specjalnie skomplikowane z jednym okiem. – Chociaż przyznam otwarcie że nie bardzo rozumiem jaki jest cel tej małej, ekstrawaganckiej kampanii... Z pewnością nie chodziło wyłącznie o zauroczenie nas wszystkich powabnym tańcem? - uśmiechnął się lekko. – Za który zresztą, i myślę że przemawiam tu w imieniu samczej połowy Erelhei-Cinlu, masz nasze serdecznie podziękowania.
- Ach, dziękuję. - iluzjonistka ukłoniła się nieznacznie, śmiejąc cicho - Czy w tym miejscu nie powinno być jeszcze wykładu na temat mojego późniejszego usługiwania Matronie? - zapytała wesoło, zupełnie ignorując wspomniane cele “ekstrawaganckiej kampanii” - Ale powiem Ci jedno w zaufaniu… nie miałam na sobie osłon.
– Doprawdy? - ta uwaga z pewnością zainteresowała samca. – Raczysz zdradzić jak dokonałaś tego wyczynu bez nich?
- Tak łatwo tego ze mnie nie wyciągniesz. - zachichotała czarodziejka i nie zmieniając tonu, zapytała - A jak tam Twój cichy zabójca? Coś chyba przycichło… już po sprawie?
Zainteresowanie samca wyparowało z tempie iście ekspresowym, jeszcze zanim Mae wspomniała o Kosiarzu.
– Nie. Ale obawiam się że nie mogę powiedzieć nic więcej. Sprawy domu. - odpowiedział wyraźnie znudzony.
- Próbowałam być uprzejma. - wzruszyła ramionami Mae, porzucając sztuczny już nieco uśmiech - Mam wrażenie, że za każdym razem rozmawiam z innym wcieleniem Ciebie. Masz tyle masek, że straciłam już rachubę i wszystko ukrywasz za tym swoim denerwującym uśmiechem i podręcznikową uprzejmością. Ciekawi mnie, jaki jesteś pod tym wszystkim. - patrzyła teraz gdzieś w tłum, a może tylko w jakiś jeden punkt, zapominając o przekąsce trzymanej w dłoni - Odpowiedź może się okazać zaskakująca.
[i]- Naczelna Czarodziejko Maerinidio, czuje się urażony. [i] – na jego twarzy na powrót zagościł lekki uśmiech. – Przecież wiesz że nienawidzę ludzi których ukrywają swoja prawdziwą naturę za fałszywym uśmiechem. - dodał, po czym węstchnął lekko. – Naprawdę, Maerinidio, nie rozumiem dlaczego zawsze traktujesz mnie jakbym był ci wrogiem... Jesteś przyjaciółką Sereski, i tym samym przyjaciółką domu, i moją. - poszedł za wzrokiem czarodziejki, przyglądając się tłumowi. W końcu jego wzrok spoczął na pewnej parze. – Ale chyba szkoda marnować wieczoru na takie dywagację. Co powiesz na to byśmy zabrali swoje uprzejme uśmiechy tam gdzie mogą się przydać. - zapytał, spoglądając na Minga i jego córkę.
Maerinidia uśmiechnęła się widząc, na kogo patrzy Lesen.
- Lepszy znany wróg niż nieznany przyjaciel. - mruknęła filozoficznie, ujmując samca pod łokieć - Chodźmy więc.
- A co przed chwilą mówiłem... - pokręcił z dezaprobatą głową, chociaż wydawał się bardziej rozbawiony niż poirytowany. – Ja biorę Aurę, ty Voltisa?
- Hmmmm… zwykle rozmawiam z Aurą… noooo… negocjuję. Zabawianie Voltisa może się okazać nawet zabawne… zgoda więc. - roześmiała się cicho - Prowadź... przyjacielu.
– Więc masz nade mną przewagę. - skinął na sługę by podszedł do nich z winem. – Przedstawisz mnie? - zasugerował, ciekaw co powiedziałaby czarodziejka.

Voltis wybrał siedzenie blisko tronu Sabalice i rozmawiali cichcem między sobą. Cierpkie miny na ich obliczach świadczyły o tym, że… traktują to jako zawodową uprzejmość i obowiązek związany z sojuszem między ich “Domami”. Starzec nie wydawał się zbyt chętny komplementach. To i może dobrze, bo Sabalice komplementów nie oczekiwała. Natomiast Aura… krążyła po salach zahaczając o różne drowy i prowadząc z nimi krótkie przyjacielskie rozmówki.
Oboje jednak doczekali się momentu, gdy Aura przybliżyła się do ojca. Momentu, gdy oboje byli razem.
W tym właśnie momencie Maerinidia dała się podprowadzić Lesenowi do owej pary. Uśmiechnęła się szeroko do kobiety, mężczyznę obdarzając nieco chłodniejszym choć również zdecydowanie uprzejmym uśmiechem.
- Auro, Voltisie… - ani przez chwilę nie wahała się, czyje imię wymienić jako pierwsze - Pozwólcie, że przedstawię Wam mojego towarzysza… - tu zerknęła na szermierza - Oto Lesen Vae, brat Matki Opiekunki Sereski, wyśmienity wojownik... i mój przyjaciel. - w jej głosie i uśmiechu nie było nawet cienia fałszu. Jedynie spojrzenie pytało, czy samiec zamierza się odezwać, czy pozostawi całą inicjatywę czarodziejce.
Imperator Ming zmierzył oboje władczym wzrokiem, w końcu złośliwy przydomek nie wziął mu się znikąd. Za to Aura okazała się bardziej przystępna. - Ach miło cię widzieć… twój taniec był bardzo zachwycający.
Po czym spojrzała na khazarka pytając. - Prawda ojcze?
- Prawda. - odparł krótko Voltis, zaś sama Aura zwróciła oblicze ku Lesenowi. - Oczywiście dobrze jest nam znany brat Sereski, podobnie jak inna krewna, Lanni Vae. Oboje co prawda z widzenia.
– Mae, schlebiasz mi... Khazarku, Madame Ming. - skinął obydwu głową. Jaki był oficjalny tytuł Aury? - Miło jest mi was w końcu poznać, mam nadzieje że Erelhei-Cinlu traktuje was jak należy. Czy drowie przyjęcia są w każdym calu tak dekadenckie jak to sobie wyobrażają na powierzchni? - zażartował wesoło.
- Jest niewątpliwie. - stwierdziła z uśmiechem Aura, acz Ming dotarł. - Choć niektóre świątynie Bastet potrafią być równie dekadenckie… jak i Loviatar też. Niemniej w samym Thay bardziej rozpieszczamy umysł niż ciało.
– I ze wszystkich kultów Thay to Bastet zostawiliście na powierzchni. - westchnął samiec. – Nigdy was Ludzi nie zrozumiem. – dodał z teatralnie zbolałą miną, którą szybko porzucił na rzecz swojego codziennego promiennego uśmiechu. – Ale cieszę się że Ci się podoba. Może jest w E-C coś co chcielibyście wprowadzić u siebie?
Zanim Ming, sądząc po jego minie, zdążył palnąć jakąś gafę o wyższości Thay nad drowami, córka uprzedziła go mówiąc. - Na razie jeszcze przebywamy tu zbyt krótko i zbyt słabo znamy miasto, by wydawać takie opinie.
- Myślę, że macie z Lesenem niepowtarzalną okazję przedyskutowania tego tematu… - Mae uśmiechnęła się do córki Khazarka - Musisz wiedzieć, że przebywał przez parę lat na powierzchni… A Ty mój drogi musisz wiedzieć... - tu spojrzała na samca - ...że Aura jest doskonałą tancerką. A z tego co widziałam, jeszcze nie miała okazji zatańczyć.
– Doprawdy? - samiec uniósł z zainteresowaniem brew, spoglądając na Aurę. – W takim razie nie mogę stać z boku i patrzeć jak polityka i kurtuazja pozbawiają nas wszystkich okazji do podziwiania twojego wdzięku, Madame Ming. – Wyciągnął w jej stronę dłoń, i porwał na parkiet.


***

Słyszał o słabości Aury do przyjęć, nie był więc zdziwiony gdy okazało się że zapewnienia Mae o tanecznych zdolnościach Aury nie były przesadzone.
Aż żałował że sam nie był lepszy.
– Ciesze się że enklawa Erelhei-Cinlu stała się na tyle ważna że skierowano tu Ciebie i twojego ojca. - Jedną z zalet przestrzeni parkietu, i towarzyszącej mu muzyki, było to że tancerze mogli swobodnie rozmawiać, z dala od wścibskich uszu. – Spędziłem trochę czasu wędrując po powierzchni, i trochę już zatęskniłem do zachodniej kultury. Mam nadzieje że twoi rodacy zostaną tu na dłużej.
-To bardzo… dyplomatyczna wypowiedź i cieszę się że ją usłyszałam z twych ust. Lesenie Vae.- rzekła z uśmiechem Aura, ale czy mu uwierzyła… to już inna sprawa.
– Oh, jestem pewien że słyszałaś to już z tuzin razy przez ostatnie miesiące, z bardziej elokwentnych ust od moich. - uśmiechnął się ze zrozumieniem szermierz, słysząc uprzejmie skrywany sceptycyzm w jej głosie. – Chociaż... – zreflektował się. - Może niekoniecznie. Raczej nie jest to popularny sentyment... Jeszcze nie. - zakręcili się w piruecie, przemierzając parkiet. – Ale nie będę cię zanudzał, Pani, polityką. Cieszmy się wieczorem – odsłonił białe zęby w szczerym uśmiechu, kończąc temat.
- Zgoda.- stwierdziła Aura uśmiechając się wesoło

***

Khalas zaczynał się zachowywać jak jakiś chłopak na posyłki. Oby ten cały Lesen był warty zachodu.
- Chciałeś się spotkać to jestem. O co chodzi?
– Oh, o nic istotnego. Po prostu chciałem cię poznać. - odpowiedział z uśmiechem samiec, stawiając przed nimi dwa puchary i butelkę wina.
Gabinet Kapitana Straży niewiele się różnił od innych drowich sal jakie Khalas miał już okazję odwiedzić, lub niedługo będzie miał. Jednak wyraźnie przesiąkł charakterem właściciela, i pełen był specyficznych przedmiotów nagromadzonych przez lata. Jedna półka zawierała sobie zmumifikowaną głowę, inna rząd roślin doniczkowych, a całość rozświetlała niezwykle jasna kula u sufitu. Chociaż prawdopodobnie najbardziej imponujący by spory obraz za plecami Lesena – Erelhei-Cinlu pod błękitnym niebem.
– Rozluźnij się Khalasie. Przybyłeś tu z ostatnią karawaną, zgadza się? - nalał im obu. – Nie możesz dać się zwariować już w pierwszym miesiącu.
Thayanin usiadł, ale wyraźnie nie był spokojniejszy.
- Dokładnie, uwierz mi mój pierwszy miesiąc nie jest zbyt spokojny. I wybacz, jeżeli nie uwierzę, że “po prostu chcesz mnie poznać”. Drowy mają opinię, imponującą nawet wśród Czerwonych Magów.
– Pochlebca. - zaśmiał się samiec. – Ale jesteśmy chyba jedynymi sąsiadami których jeszcze nie próbowaliście podbić, więc może coś w tym jest. Nie mam żadnego ukrytego motywu... Narazie. Po prostu liczę się z tym że będziemy się widywać w regularnych odstępach czasu. - - wytłumaczył, nawiązując do widzeń oka.
- Zobaczymy. O ile artefakt wydaje się urzyteczny, uzależnienie od innych, z czego większość mi nie przychylnych, sprawia, że powiątpiewam czy gra jest warta świeczki.*
- Nieprzychylnych? Skąd taki pomysł? - odparł szczerze rozbawiony – Fakt, wszyscy byliśmy zdziwieni waszym pojawieniem się, ale to wcale nie oznacza że z marszu darzymy was jakąś szczególną antypatią. Erelhei-Cinlu jest dość tolerancyjne na tle innych drowich miast.
- To jakby powiedzieć, Thay nie jest takie złe jeżeli weźmiemy pod uwagę Twierdzę Zhentil.- Khalas się uśmiechnął - Co więc chciałbyś wiedzieć?
– Oh, nie udawaj świętoszka. Nie tak dawno w całym Faerunie Czerwony Czarnoksiężnik był synonimem tyrana. My drowy mamy troszkę dłuższą pamięć niż wy ludzie. - mrugnął porozumiewawczo i chwycił kielich. – Na dobry porządek, co cię sprowadza do Erelhei-Cinlu? Sam się zgłosiłeś do tej enklawy, czy jesteś tu z przymusu?
- Jak sądzisz? Oczywiście, że z przymusu. Bez urazy do twojego miasta, ale żaden Thayski mag z groszem ambicji, nie będzie chciał tu spędzać czasu.
– Oh, zapewniam cię, ma swoje uroki. Przekonasz się z czasem. - uśmiechnął się chytrze – Jeżeli dobrze słyszałem jesteś Strażnikiem Skarbu? Podatki, cła, i takie tam? Raczej niewdzięczna robota.
- Każdy gdzieś musi zacząć. Im niżej tym bezpiecznej i łatwiej jest się wspiąć. Droga dłuższa, ale słyszałem, że liczy się podróż a nie cel.
– Aż ci zazdroszcze. - zaśmiał się pod nosem samiec. - Na szczycie jest dość nudno. Nie ma do czego aspirować. To jak się czujesz na nowym stanowisku? Czym cię testują na dobry początek?
- Ściąganiem haraczu ze wszystkiego co posiada chociażby miedziaka. - Khalas westchnął - Najgorzej jest ze świątyniami.- czerwony mag spojrzał na swego rozmówcę - W sumie chciałem cię o coś zapytać. Twój dom, albo przynajmniej ktoś z niego oskarża naszego Mistrza Kupców, oraz grozi mu smiercią. Nie wiesz nic na ten temat?
– Masz na myśli, jak mu tam, Farnasa? - upewnił się samiec. – Owszem. Technicznie rzecz biorąc to ja go oskarżam, jako Kapitan straży. - przez jego twarz przemknął cień sadystycznego uśmiechu, tak przelotny, że czarodziej nie był pewien czy pzypadkiem go sobie nie wyobraził. – Widziano go jak rozmawia z jednym z oficerów Vae, i jak razem opuszczają główna halę w „Odnóżach Pająka”. Rzeczonego oficera znaleziono później martwego. Dom Vae nie może tego przecież zignorować, prawda? - wytłumaczył, podtrzymując pogodny ton głosu.
Khalas odczekał chwilę, najwyraźniej spodziewając się czegoś więcej.
- To wszystko? Był ostatnią osobą, z którą oficjalnie widziano nieboszczka? Tyle wystarczy, aby cudzy dom żądał twojej głowy w mieście drowów? - delikatny wyraz rozbawienia malował się na twarzy Khalasa.
– Dość żeby go zamknąć na czas procesu. - sprostował. – Zbiorę dowody, przesłucham świadków, a potem zostanie uczciwie osądzony. Nikt nie domaga się jego głowy... Jeszcze.
Khalas spojrzał na swego rozmówcę.
- I powiedziałeś to wszystko bez drgnięcia. Muszę przyznać tak niedorzecznej bajki dawno nie słyszałem.
– Prawda? - uśmiechnął się promiennie samiec. – A jednak nic więcej ode mnie nie dostaniesz, dopóki nie zdradzisz jaki jest twój w tym interes. Nie wydaje mi się żeby rzeczony Farnas był twoi podkomendnym - zauważył z chytrym uśmiechem Lesen, popijając wino i rozkładając się wygodnie na fotelu. Khalas mógłby przysiąść że drow celowo starał się wyglądać jak złoczyńca z kiepskiej sztuki teatralnej.
A czerwony mag nigdy nie widział się w roli bohatera.
- A myślisz, że od kogo między innymi ściągam podatki? Jest mi potrzebny, bo jest wygodny. Jeżeli go zabijesz, będą wybierali nowego, z którym będę musiał nowe umowy ustalać.- spojrzał na drowa, czekając na jego następny ruch.
– Niewątpliwie byłoby to dla ciebie niezwykle problematyczne. - samiec chyba nie dostrzegał w czym problem. – Jeżeli jest winny, zawiśnie. To takie proste. Naprawdę, Khalasie, nie wiem czego tu ode mnie oczekujesz.
[i]-Oczekuję, że jesteś przekupny. Odpuść sobie tą farsę z męczeniem jednego z moich “podkomendnych” za rzekome zamordowanie jednego z waszych “podkomendnych”, którego jestem pewien nie rozpoznałbyś w tłumie, a może ci się to opłaci.
- „Może” mi się to opłaci? - samiec uniósł leciutko brew.
- Oczywiście będziesz miał moją wdzięczność, no i oczywiście wdzięcznośc Farnasa. Zapewnisz, że relacje między enklawą a twoim domem nie będą napięte… i zapewnie ci niższe ceny dla towarów sprzedawanych na terenie enklawy?- Khalas spojrzał z delikatnym uśmiechem na drowa, zastanawiało go czy rzucił dość duży kawałek mięsa.
Lekkie ściągniecie brwi sugerowało że chyba jednak nie.
– Khalasie, obydwoje wiemy że Farnas to trochę zbyt mała ryba by enklawa zaniepokoiła się jego stratą... I naprawdę... nie zdążyłem jeszcze przejrzeć zeznań wszystkich światków, a już chcesz mnie przekupić żebym go zostawił. Raczej byś tego nie robił gdybyś faktycznie wierzył w jego niewinność. - wytknął wesoło, bawiąc się kielichem. – Ale fakt, niespecjalnie mnie obchodzi czy jest winny czy nie. Jednak ktoś musi zawisnąć, i jeżeli nie Farnas, to kto?
- Czy sądzę, że to zrobił? Nie, bo to nie ma sensu. Szczerze uważam, że jest to wasza drowia zabawa w “Uprzykrzyjmy życie rivvilowi” kosztem “zbyt małej ryby by enklawa się zaniepokoiła jego stratą”... chciałem cię przekupić, abyście sobie odpuścili. Jeżeli to jest jednak prawdziwa sprawa. No cóż, jeżeli ktoś ma zawisnąć to jak sądzę znajdę kogoś, kto będzie wygodniejszy dla mnie i może dostarczy trochę rozrywki.
– Widziałem już wiele morderstw które „Nie miały sensu”, i to nie tylko w Erelhei-Cinlu, taka linia obrony jest nic nie warta. - zbył argument ruchem ręki. – Znajdź mi innego podejrzanego, to rozważę twój pomysł. I Khalasie. – obrzucił mężczyzne troche zmęczonym spojrzeniem. – Nie żartowałem z tym procesem. Odgórne życzenie Matki Opiekunki Sereski, klasyczny proces sądowy, tak jak na powierzchni.
-Nigdy nie sądziłem, że pierwszy jaki zobaczę, będzie w podmroku. U dorwów… z ich powszechnie znanym szacunkiem do prawa. - twarz Czerwonego Maga malował obraz delikatnego niedowierzania - Mogę zapytać, dlaczego? Myślałem, że u was to działa, że jesteś bez winy dopóki, ktoś cię nie przyłapie.
– Rękami próbujesz wcisnąć mi łapówkę, a ustami narzekasz na bezprawie. - zauważył ewidentnie rozbawiony.
- Czy ja narzekam?
- A nie? A po co w ogóle się fatygujemy z procesem, to sam nie wiem, ale matrona sobie jeden zażyczyła, więc go dostanie. - powtórzył.
-Bezprawie otwiera możliwości. Co by się stało, gdyby twój główny podejrzany… zniknął?
– To by było niezwykle niefortunne, ale nie przewiduje takie rozwiązania. Zwłaszcza że...- wyciągnął z kieszeni mały magiczny zegar. – Moi ludzie składają właśnie prośbę o jego ekstradycję. Dla jego własnego dobra, lepiej żeby go im wydali.
Przez krótką chwile przestał się uśmiechać.
- Z ciekawości. A jeżeli nie?
– Jego szanse wyjścia żywo z całej tej awantury drastycznie spadną. - schował przyrząd. – W każdym razie, temat uważam za zakończony. Skoro tak ci na nim zależy, zaproszę cie za parę dni jak już przeanalizuje zebrane dowody i będziemy mogli negocjować dalej. Opowiedz lepiej jak ci idą negocjacje ze świątyniami. Miałeś już przyjemność rozmawiać z Elizabeth?
- Arcykapłanka Loviatar? Jeszcze nie, mam pozdrowić?- przez chwilę zastanawiało Khalasa skąd drow zna kapłankę bogini fanów sado-masochizmu. Po chwili stwierdził, że nie chce wiedzieć.
– Czemu nie? - uśmiechnął się samiec. – Khalasie, wydajesz się być rozsądnym człowiekiem. Nie to co nasz... drugi przyjaciel z widzeń. - nawiązał do Amona. – Powiedz, planujesz zrobić karierę wśród drowów?
- Nie nazwę tego karierą. Nigdy nie planowałem zajść wysoko. Zostać Khazarkiem, skopać domy z ich pozycji i śmiać się na złotym tronie, kiedy masa niewolników mnie zaspokaja. Miła perspektywa, ale niedorzeczna. Jeżeli mam plany, to są one na dalszą przyszłość.
– Ubierz prawdę w dowcip, a nigdy się nie zorientują, hm? To jakie plany na bliższa przyszłość?
- Zależy co się stanie z Farnasem… Jeżeli przeżyje robię to co zawsze, jeżeli nie… hm.. Strażnik Skarbu i Mistrz Kupców… nie brzmi źle.*
– Kolekcjonowanie tytułów jest dobre tylko do łechtania własnej próżności. - zaśmiał się samiec. – Ale czemu nie? W każdym razie obawiam się że będziemy musieli zakończyć nasze spotkanie, czas nagli. Ale dam ci przyjacielską radę... Bądź dla Elizabeth miły, możesz na tym dużo zyskać... - klasnął dłońmi. –Nie pozwól mi cię zatrzymywać, Khalasie. – jego uśmiech przybrał nieprzyjemny wyraz.
– Masz dużo zrobienia. Postaraj nie dać się zabić.

***

Xullmur’ss przyszedł na spotkanie pierwszy, usiadł i spokojnie czekał na resztę kabały. Miał swoją propozycję jednak to zgromadzenie zdecyduje ostatecznie. Najważniejszym było nie stracić widzenia, nie wybierając nikogo.
- Witaj - rzuciła Han’kah od progu. Pogwizdując doszła do barku i nalała sobie alkoholu na dwa palce, wydawało się, że ma doskonały nastrój.
-Widzę, że jesteśmy radośni. Dobra pogoda czy ścierwo wroga pod butami?
- Bardzo wąsko mnie skatalogowałeś mój nowy przyjacielu - Han’kah zajęła miejsce w fotelu zarzucając buty na stolik i uśmiechając się tajemniczo. - Cieszą mnie też inne rzeczy… Wykwintne bale. Plotki z przyjaciółmi. Zycie rodzinne… - zamoczyła usta w trunku.
-Wymieniłem też pogodę nie tylko chrupot kości.-zaśmiał się.- Coś konkretnego?- zapytał z zainteresowaniem.
- Takie tam… - odparła wymijająco. - Nic ważnego.
– Wiecie. - Lesen powitał dwójkę ruchem dłoni. – Pomiędzy tymi wszystkimi tańcami w twierdzy Godeep prawie zapomniałem o Oku. Powinieneś był wpaść, Xull. Poproś Mae następnym razem, niech cię przemyci na liście gości.
- Witaj Lesenie- Xullmur’ss skinął głową. - Gdyby naczelna Czarodziejka była szczodra, wprowadziłaby mnie na listę gości sama.
- Z moją szczodrością nie miało to nic wspólnego. - Maerinidia z szelestem płaszcza i sukni wkroczyła do komnaty i z ulgą zajęła miejsce, po drodze bez wahania nalewając sobie do kielicha mocnego, korzennego wina - Plebs nie miał wstępu do Twierdzy i tyle, za to miał jarmark w dzielnicy. Ale o tym przecież wiesz. Wydobrzałeś już? - uśmiechnęła się uprzejmie - Poza tym... - upiła długi łyk, spoglądając wprost w miejsce, gdzie powinny być oczy maga - ...zaczynasz mieć złą sławę w mojej dzielnicy. Musiałabym mieć naprawdę ogromną motywację, by przekonać Matronę do Twojej obecności na Sali Balowej. A takiej nie mam. Zresztą... - wzruszyła ramionami - ...na te tematy można rozmawiać długo, a na to nie mam czasu. Jaką masz propozycję na dzisiejsze wieszczenie?
– Narozrabiałeś. – uśmiechnął się do czarodzieja, zajmując miejsce przy stole. – Właściwie, to jest coś, co nurtuje mnie od dłuższego czasu... Zanim przejdziemy do pozostałych kandydatów, to chce żebyśmy sprawdzili los Verdaeth. Tak na wszelki wypadek. Wciąż jest kilka rzeczy w inwazji, które niespecjalnie mi pasują...
-Nie mam nic przeciwko by w pierwszej kolejności sprawdzić Verdaeth. To dobry wybór. Moim jest Keelsorn i jeśli Verdaeth nie żyje, chciałbym wieszczyć jego osobę. On również ma coś wspólnego z Inwazją, w dodatku jego udział jest dziwny. To całe obleganie Domu Kapłanek, atak na Shi’quos. Chce wiedzieć co knuje i jest naszym jedynym znanym połączniem z liIthlidami. Co do złej sławy w dzielnicy, cóż taka sława jest najlepsza. Moja obecność jako twojego gościa byłaby zapewne uzasadniona. Naczelna Czarodziejka mogłaby zaprosić kogo zechce z nisko urodzonych. Nie dziwi mnie jednak przesadnie brak tej szczodrości. Co do mnie natomiast jak widać mam się dobrze. Starałem się nie uszkodzić waszego jarmarku, co ograniczało moje możliwości.
- Cóż za wspaniałomyślność... - zakpiła czarodziejka. Wyraźnie nie była w humorze do szermierki słownej - Gdybyś pozwolił sobie na więcej, w tej chwili siedziałbyś sobie w “wygodnym” loszku Godeep a nie tu. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę? - westchnęła i pokręciła głową. Jak można aż tak nie rozumieć mechanizmów zachowania i interakcji społecznej?
- Ja nie mam nic przeciwko Verdaeth. Tyle, że nie żyje, więc kula się nie uaktywni. Kto potem?
- Zgadzam się - dodała oszczędnie Han’kah. - Nie sądzę żeby kula zareagowała ale śmiało.
- Dlatego wycofałem się, nie służy mi taka gościnność- odpowiedział czarodziejce. Po czym zwrócił się do pani pułkownik- Keelsorn ci odpowiada po Verdaeth?
Samiec wzruszył ramionami, co mogło oznaczać zgodę. Albo i nie.
– Verdaeth, była matrona domu Tormtor. - zwrócił się do kuli.
Kula zamigotała przez chwilę, a potem poczerniała. Nie pojawił się żaden obraz. Verdaeth musiała już przejść Kelvemorowy osąd i dołączyć do grona orantów Lolth.
– No trudno, można było się tego spodziewać. - Lesen westchnął lekko. – W takim razie... Czy na pewno chcemy wieszczyc Keelsorona? - zwrócił się do Xullmursa. – Keelsoron to relikt przeszłości, cokolwiek wiedział o Illithidach zdradziło nam jego Simulacrum. Już lepiej wieszczyć Khazaraka, to jest aktualny wróg Erelhei-Cinlu.
- Jestem za Keelesoronem - mruknęła Han’kah wpatrzona w dno swojej szklanki.
- Wróg? Jest tu za zgodą Domów i na ich życzenie. To Domy sprowadziły Czerwonych. Nie wiadomo co wiedziało Simulacrum. Może wydał je specjalnie na łaskę Aleval, z ograniczonymi informacjami? Warto to sprawdzić, Khazarka możemy wieszczyć w kolejnym widzeniu. - zaproponował pojednawczo Xullmur’ss i czekał na odpowiedź Lesena i Mae.
Maerinidia przewróciła wymownie oczami i upiła solidny łyk trunku.
- Jeśli dzięki temu przestaniesz wreszcie mówić tylko o tym jednym zapomnianym przez wszystkich wyrzutku to niech Ci będzie, w tym momencie wszystko mi jedno. Nie mam czasu na jałowe dyskusje.
– Jakim cudem ty jeszcze żyjesz? - samiec spojrzał na czarodzieja z mieszaniną autentycznego zaskoczenia i trudno skrywanego rozbawienia. – Jeżeli naprawdę uważasz że Ming jest przyjacielem Erelhei-Cinlu tylko dlatego, że matrony zgadzają się na jego obecność, to zastanawiam się jakim cudem uchowałeś się wśród nas aż tak długo... Właściwie... - obrzucił go badawczym spojrzeniem. – Nosisz drowie imię, ale skąd mamy pewność że naprawdę jesteś jednym z nas? - przechylił lekko głowę. – Dogadywałeś się zaskakująco dobrze z tym Czerwonym Czarodziejem... - zmrużył lekko oczy, ale po chwili zdecydował się porzucić temat. – Ale niech wam będzie. Miejmy tego zdrajcę z głowy. Keelsoron, zdrajca drowiej rasy, dawniej z domu Shi'quos. – skupił się na kuli.

Kula zamigotała i pokazała małą grotę, która równie dobrze mogła być naturalną piwnicą któregoś z domów plebejuszy, jakich było wiele. Keelsoron niewiele się zmienił odkąd wróżyli go ostatnio. Nadal wysoki, nadal blady, nadal długowłosy, nadal szarkai. Zadbał by grotę ciężko było wywróżyć, sądząc po glifach na ścianie.
I jak zwykle były nekromatna Shi’quos zajmował się eksperymentami i badaniami zapewne tym razem alchemicznymi. Piętrzyły się na jego stole fiolki i menzurki z dziwnymi płynami. A on sam ubijał w moździerzu jakąś substancję.
Nie był sam. W kącie kupa cieni w kształcie sporego kota wielkości jaszczurki wierzchownej spoglądała na niego swymi ślepiami.



Ochroniarz prosto z planu cienia. Keelsoron przez dość długi czas, był zajęty swymi badaniami… a to mieszając jakieś substancje, a to dolewając coś do podgrzewanej fiolki… a to notując coś w podręcznym notatniku. Wreszcie eliksir był gotowy i po rzuceniu na niego kilku zaklęć związanych z negatywną energią szarkai nie czekając, aż płyn ostygnie wypił zawartość fiolki.

- No proszę. Chłopiec nie próżnuje - zaczęła Han’kah zaplatając dłonie w pasie. - Całkiem nieźle się urządził. I raczej nigdzie nie uciekł.
Xullmur’ss patrzył dokładnie podczas pierwszej części widzenia na ręce czarodzieja. Notował uważnie co z czym miesza i co dodaje.
-Hmm negatywna energia dobrowolnie wlewana w żywy organizm. Ciekawe, ciekawe… -mamrotał podczas notatek.
– Taka jaskinia równie dobrze może znajdywać się w Erelhei-Cinlu, jak i na drugim końcu kontynentu. - samiec odpowiedział Han'kah. – Być może nie odczuwałby potrzeby aż tak się osłaniać gdyby przebywał daleko od EC... Ale to mało przekonujący argument.
- Ale mam inny serdeńko. Skoro Keelesoron tak gorliwie bawi się w achemię musi mieć łatwy dostęp do składników. Musi być w mieście. A te są tylko dwa. I nadal stawiam na E-C. *

Z początku nic się nie działo. Potem… ciałem Keelsorona zaczęły targać drgawki, które potem przeszły w gwałtowne torsje. Zawartość fiolki została zwrócona, a na obliczu Keelsorona pojawiło się niezadowolenie.
Westchnął nieco gniewnie.-No cóż… Powrót do początku.
Otworzył notatnik, a potem zabrał się do zapisywania czegoś szybkim i nerwowym ruchem dłoni.
Nawet nie zauważył, jak drzwi za nim się otworzyły i weszła przez nie niska plebejska drowka, o pospolitych rysach twarzy.
-Ty...<szmer> uzyskać...<szmer>? Twoi... <szmer> milczą.- nie mówiła zbyt wyraźnie. Jej szept wręcz czynił jej wypowiedzi mało zrozumiałymi.
-Cóż poradzić. Z pewnością wrócą. Nie zostawią tej porażki zamkniętą sprawą. A póki co…- wzruszył ramionami Keelsoron, zapewne przywykły do jej sposobu mówienia.-Chciałaś czegoś ode mnie. Czy znów… zamierzasz mnie oskarżać o złamanie umowy, które de facto nie zawierałem z wami.
-Nie... <szmer> czekać-odparła w odpowiedzi drowka, której twarz była… pozbawionych cech charakterestycznych. Ot, typowa stereotypowa plebejka, ani ładna, ani brzydka… wtapiająca się idealnie w tłum.
-Nie musicie. Ja was nie trzymam. Możecie wracać do waszych czeluści.- stwierdził Keelsoron nawet nie próbując udawać zainteresowania jej problemami.
<end of part two>
-Widzę, że nie tylko Keelsoron sprzymierzył się z Ithlidami. Nasza mała szeptaczka chyba jest zawiedziona, brakiem pomocy z zewnątrz. Ciekawe co ci zdrajcy z tego mają- podrapał się po brodzie zamyślony.
- Nie próbuję nawet wyciągać wniosków z tego widzenia. Mało konkretne - podsumowała Han’kah nie kryjąc znudzonej miny.
– Przynajmniej przypomniało nam że Keelseron nie jest jedynym którego osierocili Illithidzi. - odarł Lesen, przyglądając się plebejskiej drowce z ogromny zainteresowaniem, skutecznie pomijajac fakt że Han’kah miała rację.
Pułkownik ziewnęła a po chwili przedłużającej się ciszy dodała z wyrzutem.
- Nie myślałam, że kiedyś to powiem ale… bez Valyrin te widzenia wieją nudą. Niemal żałuję, że wybebeszyłam jej syna, zasabotowałam plany i zmusiłam do ucieczki.
– Nie wydaje mi się żeby utrata Areny specjalnie ją zabolała. - zauważył samiec – Z drugiej strony, nie mogę powiedzieć że rozumiem jaki był większy zamysł skoro opuściła miasto po wojnie. Zupełnie jakby rozwalenie domu Despana było celem nadrzędnym i uznała że jej robota została wykonana. -
- Nie tyle opuściła miasto po wojnie co po upadku własnego Domu do którego mocno się przyłożyła. Może uciekła ze strachu, może ze wstydu a może… po prostu przeleciała już wszystko w E-C co dało się przelecieć i postawiła na ekspansję reszty świata - Han’kah uśmiechnęła się złośliwie. Odchyliła nieco przez oparcie fotela i pogładziła samca po policzku. - Wpadnij do mnie jutro. Dzisiaj mam gościa.
– Co mówi o Valyrin to że ten ostatni wariant wydaje się najbardziej prawdopodobny? - uśmiechnął się wesoło samiec, nie odtrącając dłoni drowki. – Ósma pasuje?
- Pasuje. Choć może lepiej zaplanuję nam ten wieczór. Chcesz… iść na nabożeństwo do świątyni Eilservs? - zaczęła wyliczać z błyskiem podekscytowania w oku. - Albo zatłuc się w pojedynku do pierwszej nieprzytomności? A może… kogoś razem zamordować?
– Nabożeństwo Eilservs? - brew samca powędrowała do góry – Myślałem że obrządków religijnych unikasz jak plemię goblinów kąpieli.
- Ostatnio, do moich nieskazitelnie złych cech postanowiłam dodać także szczyptę fanatyzmu - powiedziała w ten sposób, który mógł równie dobrze zwiastować kłamstwo co prawdę. - Moja duchowa przewodniczka łamie moją wrodzoną buntowniczość i otwiera mnie na aksjomaty wiary.
Drow bardzo powoli przechylił głowę, nawet nie kryjąc wyrazu czystego niepohamowanego sceptycyzmu.
- Nie podoba mi się ta mina - drowka skrzywiła się i ziewnęła wracając spojrzeniem do kuli.
[i] - To nie opowiadaj takich mało prawdopodobnych dowcipów. ]/i] – uśmiechnął się samiec, wracając wzrokiem do kuli -... Chociaż osobiście zawsze wierzyłem że bliżej ci do ideału Lolth niż sama przed sobą przyznajesz...

-Ty… <znów szmer>...-wypowiedź kobiety, była jednak dobrze słyszalna dla Keelsorona, który z irytacją rzekł.- Nie może mnie o to obwiniać. Nie ja wam obiecałem zwycięstwo, ani ucztę nawet… Czyż nie dopuściłem ciebie i twych pobratymców do zapasów Shi’quos? Ja spełniłem swoją obietnicę, a że moi panowie zawiedli?
Wzruszył ramionami wracając do notowania.
- Przysięgałeś… <szmer>... głód.- niewątpliwie drowka był na niego zagniewana. Bowiem w jej głosie słychać było wyrzut. Szkoda, że mówiła tak niewyraźnie.
- Och, dajże spokój. Mam własne problemy.-odparł z irytacją Keelsoron.- Nie mogę spełniać tylko waszych kaprysów.
- Obietnica <szmer>... zdradziłeś…. <szmer>... nas zguba.- wymruczała niewyraźnie drowka.
-Nie dramatyzuj. A jak tak bardzo jesteście głodni, to… nekropolia jeszcze nie jest pod kontrolą Eilservs. Nie zwrócą uwagi na zmniejszoną ilość nieumarłych grasującą między grobowcami. A nawet, gdyby zrócili, to wątpię by ich matrona się tym przęjęła. Na zarośnięty odwłok Lolth… mineło już tyle czasu, że czujność straży Eilservs na pewno osłabła.- westchnął przesadnie dramatycznie Keelsoron pragnąc zapewne spławić namolną i kłopotliwą towarzyszkę niewoli. Co mu się zresztą udało. Opuściła ona jego kryjówkę. A Keelsoron znów wrócił do bazgrania w notatniku, co trwało aż do końca widzenia.

-Ciekawe jakie efekt chce uzyskać Keelsorn tymi miksturami. -sam też właśnie kończył notatki z widzenia.- No chyba nie było aż tak nudno prawda?
- Tyle o ile - skomentowała Han’kah nadymając ze znudzenia usta. - Do następnego - zasalutowała niedbale i ruszyła w stronę drzwi.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."

Ostatnio edytowane przez Aisu : 22-01-2015 o 12:28.
Aisu jest offline