Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2015, 11:39   #26
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Inteligentne spojrzenie Pani Sweetiman zabłysło iskierką rozbawienia.
- Shawford proszę Pana to bardzo mała miejscowość. Wszyscy się tutaj znamy i jeśli wolno mi zauważyć obcy od razu rzucają się w oczy. Jeśli Pan pyta czy tu gdzieś jest dom do wynajęcia, to niestety nie. Nie mamy też żadnego biura nieruchomości. Chyba że w Winchester. Od czasu śmierci Pani Brown nic się nie zwolniło.
Uśmiechnęła się lekko do Monro’a.
- Podobno jacyś panowie z londyńskiej policji zatrzymali się u Państwa Summers. Gdyby któryś z nich szukał bardziej zacisznego lokum, może powinien porozmawiać z kimś u kogo pracowała Pani Brown, nie sądzi Pan?
Panią Sweetiman najwyraźniej bawiła, ta rozmowa pełna podtekstów. Widać nieczęsto zdarzało jej się prowadzić rozmowę, z kimś równie sprytnym. Ściszając głos powiedziała:
- Nikt z policji nie przyszedł nas wypytać. To znaczy mnie i Ednę. – wskazała wzrokiem zakatarzoną urzędniczkę – A mogłybyśmy powiedzieć wiele ciekawych rzeczy.
Nachyliła się do Monro’a jeszcze bardziej ściszając głos, choć na poczcie nie było nikogo oprócz dwóch kobiet i Richarda.
- Otóż pamiętam, jak .. no, niech pomyślę … kiedy to było, Edna? — Edna w drzwiach bezradnie siąknęła nosem. — Tego dnia, kiedy zginęła Pani Brown? Nie, dzień przedtem … czy jeszcze dzień wcześniej? Tak, to był poniedziałek. Racja. Została zabita w środę. Tak, to był poniedziałek. Przyszła kupić buteleczkę atramentu.
— Potrzebowała buteleczki atramentu? –
spytała Edna, która już przestała udawać, że podsłuchuje.
— Pewno chciała napisać list — powiedziała bystro pani Sweetiman.
Siąkająca nosem Edna przyczłapała zza drzwi do sklepu i włączyła się do
rozmowy.
— Była inna — stwierdziła. — Z czegoś zadowolona … no … właściwie nie
Zadowolona … przejęta.
— Może masz rację —
powiedziała pani Sweetiman.
— Co nie znaczy, żebym to wtedy zauważyła. Ale teraz, jak to mówisz … może
jakaś ożywiona?
— Pamiętasz co mówiła? –
spytała Edna.
— Normalnie bym nie pamiętała. Ale po tym, jak została zamordowana, z tą
policją i w ogóle, wtedy wychodzą rożne rzeczy. Nic nie mówiła o Gormanie,
to pewne. Mówiła coś o Carpenterach i o pani Upward … Wie pan, o tych domach,
gdzie pracowała.
— Och, tak. Właśnie powiedz Panu u kogo sprzątała. –
stwierdziła Edna trącając łokciem koleżankę.
Pani Sweetiman odpowiedziała bez zwłoki.
— W poniedziałki i czwartki chodziła do pani Summers „Na Smugach”. To
chyba tam, gdzie się pan zatrzymał? –
spytała niby niewinnie pani Sweetiman.
— Myślę, że nie jest panu za wygodnie „Na Smugach”? Pani Summers jest miła, ale pojęcia nie ma o prowadzeniu domu. Żadna kobieta wracająca z zagranicy nie zna się na tym. Straszny bałagan miała tam zawsze do sprzątania pani Brown, przynajmniej tak mówiła.
Edna tylko zachichotała. Pani Sweetiman kontynuowała.
- Tak, w poniedziałki po południu i w czwartki rano pani Summers, następnie wtorki rano doktor Rendell, a po południu pani Upward w Szczodrzeńcach. W środy pani Wetherby w Zagrodzie Myśliwego, a w piątki pani Selkirk … teraz ona jest panią Carpenter. Pani Upward to starsza dama, która mieszka z synem. Mają pokojówkę, ale starzeje się i pani Brown chodziła tam raz w tygodniu, żeby nadgonić pracę. U państwa Wetherbych nikt się chyba długo nie utrzyma … pani domu to osoba słabego zdrowia. Państwo Carpenterowie mają piękny dom i dużo przyjmują. Wszystko to bardzo przyzwoici ludzie.
Z tą nieodwołalną oceną mieszkańcow Shawford pani Sweetiman przerwała, bo na pocztę weszła klientka.


***


Wylewność, to zdecydowanie nie była cecha charakteryzująca Jamesa Gormana. Podobnie jak i uprzejmość. Bowiem na pytania Adamsa zareagował poirytowanym:
- Już mówiłem, to policji i to wiele razy. – stwierdził z naciskiem. – Nikogo nie spotkałem, z nikim nie rozmawiałem.
Zacisnął mocno usta i spuścił głowę. Popadanie w skrajności od nerwowości i złości, do rezygnacji i apatii niezbyt dobrze o nim świadczyło, ale czyż w jego sytuacji było, aż tak dziwne.
- Nie wiem … chyba nie. Niewiele jadłem. Nie miałem pieniędzy. – dodał jakby tonem usprawiedliwienia.
Zdecydowanie Gorman był mało pomocny.
Nie mając już nic więcej do załatwienia Adams zbierał się do wyjścia. Przeszedł właśnie te wszystkie korytarze i zakratowane drzwi. Znalazł się w obszernej Sali, z której wychodziło się z budynku. Zatrzymał się na chwilę, by założyć kapelusz i zapiąć płaszcz. Z tego co widział przez oszklone drzwi na zewnątrz zaczęło padać. Wtedy usłyszał urywek rozmowy jaka odbywała się pomiędzy stojącym za masywnym drewnianym kontuarem policjantem, takie kontuary były typowym wyposażenie na posterunkach policji i sądach, a jakąś ubraną w jasnoturkusową garsonkę z dzianiny blondynką. Kobieta była odwrócona tyłem do Adamsa i mężczyzna mógł zauważyć prościutkie szwy na jedwabnych pończochach opinających zgrabne łydki.
- Przykro mi, ale nie może się Pani widzieć ze skazanym. Nie bez zgody sędziego. – policjant zbywał kobietę oficjalnym i nieco znudzonym tonem.
- A czy … może Pan powiedzieć Panu Gormanowi, że byłam tu? – spytała z nadzieją w głosie. Głosie młodym w brzmieniu.
- Przykro mi proszę Pani, ale nie bez zgody sądu.
- No tak, oczywiście. –
westchnęła zrezygnowana i wyraźnie poirytowana bezdusznością policjanta.
Obrócił się na pięcie i skierowała w stronę wyjścia.


***


Po dokonaniu „dywersji” Hem musiał się uzbroić w cierpliwość, bo ani John, ani Mary nie kwapili się w zaglądaniu do skrzynki na listy zajęci oboje swoimi czynnościami przy prowadzeniu domu i obsłudze gości. Z nudów chłopak zaczął znów przeglądać kąty licząc, iż może znajdzie coś ciekawego i … znalazł. Jeśli miał jakieś wątpliwości co do tego, że Państwo Summers byli w Indiach, to zostały one przynajmniej częściowo rozwiane, otóż na jednej z komód pod jakimiś ciuchami znalazł kilka oprawionych w drewniane ramki fotografii. Tu Pani Summers jechała na słoniu, ewidentnie indyjskim, tam zaś Pan Summers z dumną miną i karabinem w ręku trzymał stopę na karku martwego tygrysa. Jakby tego było mało, by pognębić podejrzenia młodego Hindusa na trzeciej fotografii Mary i John stali uśmiechnięci przed białym budynkiem Tadż Mahal.
Hem odłożył zdjęcia, bo w pokoju obok usłyszał wołanie Mary.
- John chodź tu szybko! John!
Hague ostrożnie podszedł do drzwi spojrzał lekko je uchylając. Zobaczył rudowłosą Mary trzymającą w ręku podrzuconą przez niego kartkę.
Na piegowatych policzkach dziewczyny dostrzegł szkarłatne rumieńce, jej pierś podnosił się i opadała w rytmie przyspieszonego oddechu.
Po chwili zaniepokojony wołaniem żony zjawił się kapitan Summers.
- O co chodzi kochanie? – spytał gdy Mary bez słowa podała mu kartkę papieru.
John przeleciał wzrokiem po przyklejonych literach.
- A cóż to znowu u diabła? – spytał zdumiony – Skąd to masz?
- Było w naszej skrzynce mój drogi.
- Co za bezczelność. To jakiś szantażysta.
- Co z tym zrobimy? –
spytała rzeczowo Mary.
John podrapał się w zadumie po nosie.
- Cóż. Nie działajmy pochopnie. To jakiś cwany łotrzyk moja droga.
- Myślisz, że to jeden z naszych gości? Podali się za policjantów, ale Mój Boże przecież ich nie wylegitymowałam.
- Uspokój się kochanie. Mam gdzieś numer do tego inspektora z Winchester, jak on się nazywał?
- Chyba Davis.
- Zadzwonię do niego. Razem na pewno złapiemy tego szubrawca. Nic się nie martw. –
pocałował żonę czule w czoło – Zachowuj się jakby nigdy nic. Pójdę zadzwonić na pocztę.
- Nic z tego idę z Tobą. –
Mary chwyciła go za rękę.
- Ależ kochanie bądź rozsądna. Nie możemy zostawić domu bez opieki. – kapitan próbował uwolnić się z uścisku żony. – Po za tym jest tu ten mały Hindus.
- A jeśli to on? John nie zostawiaj mnie. –
głos Mary się załamał i była bliska płaczu.
- Ależ kochanie nie dramatyzuj. – kapitan objął ramieniem żonę i przytulił starając się ją uspokoić, co zaowocowało tym, że Mary rozpłakała się na dobre i wtuliła w męża.
- Mam pomysł. Idź na górę do pani Chester i poczekaj tam na mnie. Zgoda?
Mary pociągając nosem kiwnęła tylko z ulgą głową.
Oboje poszli w kierunku schodów.
Po jakimś czasie ze schodów dziarsko zbiegł pan Summers. Hem ze swojego miejsca dostrzegł, jak przed wyjściem z domu kapitan coś chowa do kieszeni płaszcza. Coś co niepokojąco przypominało rewolwer wembley Mk VI, jakiego używała brytyjska armia.
 
Tom Atos jest offline