Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2015, 03:47   #5
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Wystarczyło kilka sekund, by na galeryjce dla dziennikarzy i podrzędnych gapiów zapanował chaos. Część ludzi zaczęła w popłochu kierować się do wyjścia. Inni stali jak oniemiali, z otwartymi ustami obserwując koszmar rozgrywający się na spieczonej słońcem płycie lotniska. Na tle całej tej kolorowej masy wyróżniały się jednostki cykające sweet focie płonącej maszyny i biegających w dole, wyraźnie zestresowanych żołnierzy. Czyniły to z typowym dla zachodnich turystów taktem i wyczuciem. Czyli na chama i bez skrępowania.

Choć Constance od zawsze lubiła mundury i mundurowych, tych ostatnich zaszczyciła raptem dwoma szybkimi ujęciami. Póki żyli i nie krwawili, nie byli istotni. Zaczną się liczyć, gdy zamienią wygodne uniformy na czarne plastikowe worki, do których koroner wleje ich szufelką, uprzednio zdrapując ze ściany. Dopiero wtedy przestaną być bezimiennym oddziałem wojskowych. Poszczególne jednostki zyskają tożsamość, a ich rodziny przeczytają coś na kształt:
“Pułkownik John White - zginął podczas wybuchu bomby, zdetonowanej przez zamachowca samobójcę na lotniku Benazir Bhutto w stolicy Pakistanu. Zamach ten kosztował życie 35 osób, w tym piętnastu amerykańskich żołnierzy, uczestniczących w misji pokojowej. Śmierć ponieśli szeregowi: Jon Black, Steve Blue, David Green...i tak dalej i tak dalej.”
Do tego pełen grozy nagłówek, parę mocnych zdjęć i gotowe - pechowe ofiary ktoś okrzyknie bohaterami, Wujek Sam ufunduje im piękny pogrzeb: z hymnem granym na trąbce, oraz całą resztą atrakcji.
Wdowa pęknie z dumy,dziennikarzowi zaś skapnie odpowiednio wysokie honorarium. W XXI wieku najlepiej sprzedawały się cierpienie, tragedia i śmierć - Morneau doskonale o tym wiedziała i umiała to wykorzystać.
Nie na darmo takich jak ona nazywano hienami, albo sępami: pojawiali się pierwsi, zanim zwłoki zdążyły porządnie ostygnąć i bez żadnych emocji uwieczniali ludzkie nieszczęście. W zamian dostawali wygodne pensje, wbrew pozorom wyższe niż przysłowiowe trzydzieści srebrników.

Kobieta ruszyła razem z tłumem, zagłębiając się w klimatyzowane wnętrze terminalu z wyraźną ulgą. Pochodziła z Wielkiego Jabłka i, jak każda osoba żyjąca na co dzień w klimacie umiarkowanym, dotkliwe odczuwała pakistański upał. W terminalu zastała jeszcze gorszy burdel, niż ten za plecami.
Ludzie przepychali się, wpadali na siebie i ściany. Ktoś krzyczał, ktoś płakał, gdzieś z lewej strony doleciała do jej uszu wypowiadana piskliwym tonem modlitwa po rosyjsku, z prawej ktoś klął szpetnie w urdu.
-Proszę zachować spokój i kierować się w stronę oznaczonego wyjścia, wszystko jest pod kontrolą! - z ogólnego rozgardiaszu wybijał się głos typka z ochrony, bezskutecznie próbującego opanować rozhisteryzowaną masę. Przechodząc obok niego kobieta zauważyła, że biedak pocił się gorzej niż ona...a to był już spory wyczyn. Korzystając z zamieszania, przeskoczyła barierkę, odgradzającą część dla gawiedzi, od części dla personelu. Szybkim krokiem ruszyła przed siebie, starając się wyglądać naturalnie, jakby miała wszelkie ludzkie i boskie prawa, by tu być.

Nie uszła dwudziestu metrów, gdy czyjaś ciężka łapa wylądowała na jej ramieniu.
- Tu nie wolno przebywać cywilom. - słowa wypowiedziano po angielsku, ale z wyraźnym akcentem.
-Dokumenty - dodał drugi głos: niższy, ochrypły i wyraźnie podejrzliwy.
Dziennikarka zaklęła w duchu. Nie musiała patrzeć za plecy, by wiedzieć że ma do czynienia z miejscowymi - z nimi zawsze było najwięcej problemów, a;e z drugiej strony byli bardziej podatni na próby przekupstwa i łatwiej łykali podparte faktami ściemy. Z wytrenowaną, pełną przejęcia i determinacji miną obróciła się w ich kierunku, nie czekając aż wpadną na pomysł wyprowadzenia jej w kajdankach.

Tak jak myślała, ochroniarzy było dwóch. Potwierdziło się też przeczucie co do ich pochodzenia. Na pierwszy rzut oka wyglądali jak bracia - różnił ich tylko wzrost. Gapili się wyczekująco, w ich twarzach dziennikarka wyraźnie widziała napięcie i niepewność. Nie zastrzelili jej na dzień dobry, lecz dłonie trzymali na kaburach, uważnie obserwując każdy ruch.
Nie miała czasu do stracenia, jeśli fortel miał się powieść, nie mogła zwlekać.
- Constance Ivy Morneau - wyrzuciła z siebie, podtykając plakietkę pod nos Wyższego - Jestem dziennikarką i ...
- Pani nie może tu być, proszę pójść z nami - Niższy wszedł jej w słowo, nie zdejmując ręki z ramienia.
-Czy wy w ogóle wiecie co się dzieje?! - podniosła głos, nadając mu dramatycznego tonu - Zaatakowano żołnierzy, którzy przybyli tu z misją pokojową, żeby zapobiec wojnie!
-Tym bardziej… - zaczął Niższy, lecz tym razem to ona nie pozwoliła mu dokończyć.
-To mój obowiązek! Jestem specjalnym wysłannikiem New York Times’a. - zrobiła krótką przerwę niby na zaczerpnięcie oddechu. Chciała, by ostatnie słowa w pełni dotarły do mężczyzn. Dobry sprzedawca wiedział, że klient rejestruje jedynie początek i koniec wypowiedzi. Musiały być one jak najbardziej atrakcyjne, a wszelkie kruczki wypowiedziane na wydechu pomiędzy nimi. Odrobina bzdur i nagięcie faktów też się sprawdzało - Przekazać światu z jakim poświęceniem i determinacją ludzie tutaj walczą o pokój i wolność! Świat musi się dowiedzieć co tu się stało. Zobaczyć prawdę, uhonorować poświęcenie tych, którzy dzień w dzień przeciwstawiają się terrorowi i przemocy - ludzi, którzy nie pozwalają żeby ten kraj pogrążył się w anarchii i chaosie! Bez was nie dam rady, potrzebuję waszej pomocy. - zakończyła, patrząc Wyższemu prosto w oczy, po czym przeniosła wzrok na Niższego. Obawiała się, że tym razem przesadziła i zaraz zakończy wycieczkę ze stalowymi bransoletkami na nadgarstkach, ale kto nie ryzykuje, ten nie gra.

Po dłuższej chwili Wyższy prawie niezauważalnie skinął głową.
-Chodź - rzucił cicho, biorąc ją pod ramię i zaczął prowadzić wgłąb korytarza. Drugi ochroniarz szedł z tyłu, dysząc im w karki.
Morneau pogratulowała sobie wyobraźni, szczerząc się szeroko...oczywiście wewnątrz głowy. Na zewnątrz pozostawała przejęta, z tą samą maską na twarzy. Problem przebicia się przez płytę lotniska został rozwiązany, dodatkowo zyskała dwie żywe, uzbrojone tarcze. Wiedziała, że ci dwaj nie mówili wprost, ale najwyraźniej liczyli na odpowiednią fotkę i wzmiankę o sobie w artykule. Każdy chciał zostać bohaterem chwili, a okazja ku temu nadarzała się wprost idealna. Ciekawe czy wiedzieli, że najlepszy bohater to martwy bohater?
Wolała ich nie uświadamiać...

***

Trasę do służbowego samochodu ochrony pokonała niczym we śnie. Dopiero nieznośny upał, ostre słońce i dobiegające z oddali odgłosy wystrzałów uświadomiły Constance w co tak naprawdę się pakuje.
Pchała się w sam środek zbrojnej potyczki pomiędzy terrorystami, a zawodowymi żołnierzami. Wystarczyła jedna zbłąkana kula i koniec...to ona wróci do domu w czarnym worku.
-Uda się - wyszeptała pod nosem.
Próbowała zachować spokój i dystans, zwalając drżenie dłoni na zbyt dużą ilość kofeiny, ale znała prawdę.
Im bliżej do celu, tym silniejszy odczuwała niepokój. Żeby się opanować sięgnęła po aparat. Świat zza obiektywu zawsze był mniej realny. Szklana szybka stanowiła filtr, zmieniający najbrutalniejszą rzeczywistość w dwa wymiary fotografii.
Nie ma cię tutaj, to tylko kadry filmu. - powtarzała w myślach i przytakiwała mechanicznie produkującemu się od dwóch minut Wyższemu.
-... teraz odpowiadam za ciebie, więc słuchasz moich rozkazów i wykonujesz je bezzwłocznie. Jeśli powiem “padnij”-padasz płasko na ziemię. Żadnego dopytywania o powód, rozglądania się. Żadnej samowolki i biegania dookoła. Pilnujesz moich pleców i nie odchodzisz dalej niż na trzy kroki, jasne?
-Jak słońce - mruknęła i w samochodzie zapadła cisza, przerywana tylko suchymi trzaskami spustu migawki.

Zatrzymali się niecałe sto metrów od płonącej i ostrzeliwanej maszyny. Ku swej olbrzymiej radości kobieta dostrzegła, że reszta psiarni została w terminalu. Ktoś krzątał się też przy pierwszej maszynie, wśród poprzewracanych bagaży i ogólnego zamieszania.
- No to zaczynamy, panowie - rzuciła wesoło, wyskakując na zewnątrz. Przed sobą miała idealny widok na najlepszą akcję: dojeżdżające właśnie ciężarówki i wysiadających z nich żołnierzy - wyszli całkiem nieźle na tle płonącego, przekrzywionego silnika i podziurawionej kulami karoserii samolotu. Uchwyciła ruch załogi w kokpicie (najwyraźniej ktoś tam wciąż dychał) i dwóch zapalczywych gości, którzy strzelali do ubranych w miejscowe łachy agresorów. Niecierpliwie przeszukiwała okolicę w poszukiwaniu rannych i zabitych. Nikt jeszcze nie zginął, ale patrząc na wielgachny karabin, przymocowany do pickupa...

-Nie wychylaj się, bo oberwiesz! - usłyszała krzyk Wyższego. Sekundę później klęczała za samochodem, a zdarte kolana piekły jak diabli. Pokręciła głową i kucnęła przy przednim kole.
- Dzięki stary - burknęła, podnosząc aparat na wysokość oczu.
Nie znosiła, gdy ktoś przerywał jej pracę, ale facet miał rację.
Dziura w czaszce była ostatnią rzeczą, jaką chciała wynieść z tego przeklętego lotniska.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 30-01-2015 o 20:03.
Zombianna jest offline