Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2015, 11:21   #42
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MADDISON, JAKE, STEVE

Na początku, kiedy rozłożyli materace w jednym z pokojów, było to trochę sztywne i dziwaczne. Nie byli już dziećmi. Każde z nich było lub uważało się za dorosłe. Steve był w Paryżu i pracował, Jake uważał się za stuprocentowego, młodego samca, a Maddison za dojrzalszą, niż miała lat.

Więc na początku zwyczajnie leżeli nasłuchując dźwięków, które odbiegały by od normy. Potem jednak napięcie rozluźnił Steve jakimś durnym żartem. W jego ślady poszedł Jake i nawet najbardziej przerażona Maddison zaczęła się śmiać.

Potem znaleźli nowy temat. Zabawę pod nazwą „a pamiętacie, jak”.

A pamiętacie jak Mad wysmarowała wszystkie szafki masłem czekoladowym, gdy była małym berbeciem, a jak rodzice zaczęli sprzątać to okazało się, że to jednak nie było masło czekoladowe. A pamiętacie jak Jake polował na wróżkę zębuszkę, bo chciał zobaczyć skąd przylatuje i zabrać jej kasę. Albo czy pamiętacie jak Steve uciekał przed psem sąsiadów, tym no, jak mu tam, Torpedą i zgubił buty.

Każda kolejna opowieść była coraz pikantniejsza, zabawniejsza, aż w końcu śmiali się do rozpuku. W tej chwili byli rodziną, byli Cravenami, byli kochającym się rodzeństwem i ni straszne im były wszystkie duchy czyhające w tym nowym, nawiedzonym domu.

Poszli spać szczęśliwi, bliscy sobie jak nigdy kilka godzin wcześniej.
Gotowi stawić czoła wszelkiemu złu tego świata.

ARNOLD

Arnold drzemała w gabinecie, gdzie słyszał wyraźnie śmiechy wnuków. To były dobre, ciepłe, szczęśliwe śmiechy. Takie śmiechy były jak drogowskaz dla jego zabłąkanej pamięci. Wskazywały ścieżki do zapomnianych dni szczęścia, młodości, życia.

Arnold nie bał się umierania. Bał się niedołężności. Bał się niezaradności. Bał się tego, że zapomni wszystko, wszystkich. Że zapomni nawet siebie.

I wtedy go zobaczył. Mężczyznę stojącego w gabinecie, w kącie, przy regalach z książkami. Tymi, które pozostawili poprzedni właściciele domu.
Mężczyzna uśmiechał się, więc i Arnold się uśmiechnął. Nieznajomy nie wyglądał groźnie. Wyglądał raczej smutno. Jak zagubione w ciemnościach dziecko.

- Powiedz im … - Arnold usłyszał szept mężczyzny.

Nadstawił czujniej uszu, wiedząc, że to co zostanie teraz powiedziane, będzie czymś niezwykle ważnym. Że ten mężczyzna chce ich ostrzec przed czymś, podać pomocną dłoń.

- Powiedz im, że on znów poluje.

- Kto?

- Weź to! Weź …

Mężczyzna wskazywał palcem jakąś książkę. Arnold podszedł bliżej i przyjrzał się obwolucie. Bez okularów, które zostawił na stoliku, nie mógł jednak odczytać tytułu.

- Musisz! – Powiedział nieznajomy, którego twarz nadal była ukryta w nienaturalnym cieniu.

- Co muszę? – dociekał Arnold nieco już poirytowany tymi półsłówkami.

- Za późno! Za późno!

Szept mężczyzny przesycony był panicznym strachem.

- Uciekaj! Są tutaj!

Arnold poczuł za sobą czyjąś obecność. Ale nie zdążył się odwrócić. Jakaś potężna siła szarpnęła nim w tył, wyrwała z ust stara urwany krzyk, a potem stracił świadomość.


MEGAN, DANIEL


Śmiech dzieci dobiegający do ich uszu był niczym remedium na stracone nerwy. Daniel nie pamiętał, by dzieci były tak radosne od czasów gdy, … Nie pamiętał, kiedy ostatnio słyszał, by się tak śmiały.

Za oknami wiatr popędzał chmury. Zanosiło się na deszcz. A dzieci śmiały się i śmiały. Ukołysani tym śmiechem i swoją bliskością w końcu zasnęli.
Bez żadnych duchów, koszmarów, lęków.

STEVE

Obudził się bez powodu, sam z siebie, w środku nocy. Obok słyszał oddechy. Niespokojny, nerwowy i pospieszny oddech Jaka. Lekki, spokojny oddech Maddison. Cichy, ledwie słyszalny oddech psa. I …

Zamarł sparaliżowany strachem, niezdolny ani się poruszyć, ani otworzyć oczu, ani zmienić pozycji. Po prostu leżał i słuchał jeszcze jednego oddechu. Straszliwego, obcego, nie należącego do nikogo z nich oddechu.

Odgłos rozbrzmiewał tuż obok. Steve czuł wręcz czyjąś obecność, czyjąś bliskość.

Oddech odbijał się w pustym pomieszczeniu, kołatał w jego uszach, oplątywał swoją głębią, jak sieć pajęcza muchę.

- Madd – zdołał wydusić przez ściśnięte strachem gardło. Ledwie cichy pisk. Nic więcej.

- Jake – Steven wydusił z siebie kolejny pisk.

Chien warknął, szczeknął, obudził się i przerażający oddech ucichł.
Steve zobaczył, jak obok niego Jack budzi się z gwałtownie z krzykiem.

JAKE


Zasnął gdzieś w połowie ostatniej, sennej opowieści Stevena. We śnie nawiedził go koszmar.

Pełzał pośród błota, przerażony, jak wtedy, gdy zagubił się w lesie. W nosie czuł smród spalenizny. Duszący dym wdzierał się głęboko do płuc. Wypełniał je paskudnym, smolistym odorem.

Do zlepionych błotem i krwią uszu Jake'a dobiegały rozedrgane, przeraźliwe dźwięki, podobne do tych, które słyszał w lesie, lecz nie tak straszliwe.
W ustach chłopak czuł smak krwi. Gęsty i słonawy, podobny do tego, kiedy Olaf Bringston sfaulował go butanie podczas mecz, albo gdy wdał się w bójkę z Karlem Romero o jakąś dziewczynę.

Nagle Jake poczuł, że coś chwyta go za włosy, unosi głowę w tył, a potem poczuł jak zimne ostrze, rozcina mu skórę na gardle, głęboko otwierając tchawicę, arterię.

Obudził się z wrzaskiem, widząc że obok siedzi też Steve.


MADDISON


Sama nie wiedziała, kiedy zasnęła. Potrzebowała snu. Bardzo.

Przyśnił się jej Arnold. Dziadek rozmawiał w gabinecie z jakimś mężczyzną. O czymś rozmawiali. A potem nagle usłyszała, jak dziadek krzyczy i jak krzyczy Jake obok niej.

Otworzyła oczy. I wtedy poczuła, jak jakieś zimne, lodowate dłonie chwytają ją za stopy i zaczynają ciągnąć z materaca na podłogę, prosto w stronę otwartych drzwi na korytarz.

Wrzasnęła przeraźliwie.


MADDISON, JAKE, STEVE


Steve i Jake ujrzeli, jak Maddison budzi się obok nich, i nagle zaczyna szorować brzuchem po podłodze, ciągnięta w stronę otworzonych drzwi na korytarz.

Jej szamoczące się nogi wierzgały uniesione w powietrze. Rozcapierzonymi dłońmi próbowała przytrzymać się podłoża, ale bez skutku.

Wyglądało to tak jakby ktoś ciągnął ją w stronę drzwi, chociaż pokój był pusty!

Obaj chwycili siostrę za ręce! Jeden za jedną, drugi za drugą! Rozpaczliwie trzymali walcząc z niewidzialną siłą, ciągnącą z drugiej strony.

Maddison wrzeszczała przerażona. Chłopaki również krzyczeli. A to coś szarpało i ciągnęło Maddison w stronę drzwi nie robiąc sobie nic z wysiłków obu braci, by utrzymać siostrę w pokoju.


DANIEL


Usłyszeli krzyki. To wrzeszczały dzieciaki. Rozpaczliwie, przerażone, zagubione.

Daniel nie namyślał się wiele. Wyskoczył z łóżka i popędził w stronę, skąd dobiegały krzyki.

Wpadł do pokoju widząc, jak Maddison unosi się do połowy w powietrzu, jak wierzga nogami, jak Steve i Jake próbują utrzymać ją na miejscu.
Córka wrzeszczała, chłopaki krzyczeli do niej, by się trzymała, pies Steve'a jazgotał próbując ugryźć niewidzialnego przeciwnika, a Daniel zdębiał.

Cała te scena przypominała, jak żywcem wyjęta, scenę z jakiegoś horroru o mściwym demonie. Tylko, do cholery, to nie był tani film. To było życie. Ich życie!

I nagle, bez chociażby sygnału ostrzegawczego, tajemnicza siła trzymająca Maddison puściła i dziewczyna rąbnęła o podłogę, momentalnie kuląc się w pozycji płodowej, płacząc i krzycząc. Daniel podbiegł do córki, czując w pewnym momencie, jakby obok niego przemknął podmuch wiatru cuchnący zepsutym mięsem i ropiejącymi zębami.

Przykucnął przy Maddison, podobnie jak dwaj bracia. Na szyi Jake'a zobaczył krew, której wcześniej nie było. Jakby głębsze zadrapanie przy goleniu, a na kostkach córki, w miejscu gdzie mogły trzymać ją niewidzialne ręce, zobaczył wyraźnie zaznaczające się na jasnej skórze, sine wybroczyny.

MEGAN

Daniel wybiegł w stronę krzyków, a Megan poderwała się z łóżka i ruszyła za nim. Nim jednak dobiegła do drzwi te zatrzasnęły się jej przed nosem! Chwyciła klamkę wołając Daniela, ale ten jej nie usłyszał, a drzwi nie chciały puścić, chociaż szarpała z całych sił.

- Daniel! – wrzasnęła.

Lecz jej krzyki zagłuszyły krzyki dochodzące z pokoju, w którym spały dzieciaki.

I wtedy poczuła, że już nie jest sama w pokoju. Że ktoś lub coś stoi za jej plecami. Zacisnęła ze strachu powieki, lecz wrażenie obecności nie znikało.
Odwróciła się wbrew sobie, sparaliżowana ze strachu licząc, że pokój będzie pusty, a te dziwaczne, potworne uczucie, które ją nawiedziło, okaże się tylko wytworem jej imaginacji pobudzonej przez nocne krzyki.

Jednak nie! O mało serce nie wyskoczyło jej z piersi, kiedy zobaczyła postać stojącą po drugiej stronie pokoju, pod oknem. Megan nie mogła uwierzyć własnym oczom!

To była Karen!

Megan poczuła, jak wilgotnieją jej oczy. Jak zaciska się jej gardło – ze strachu i wzruszenia jednocześnie.

Nagle przez bladą twarz zmarłej siostry, żony Daniela i matki jego dzieci, przebiegł jakiś cień, oczy zalśniły dziko, okrutnie.

- Są moi! – wrzasnęło widmo i w jednym ułamku sekundy znalazło się przy Megan.

Megan poczuła, jak coś chwyta ją i ciska w tył, wprost na drzwi. Niczym szmaciana kukła rzucona w kat przez rozkapryszonego bachora pisarka uderzyła plecami w drzwi, które otworzyły się z trzaskiem. Megan znalazła się na podłodze w korytarzu. Spojrzała do pokoju, ale nie widziała już Karen, tylko łóżko na którym kilka godzin wcześniej kładła się spać razem z Danielem.

ARNOLD

Obudziły go krzyki. Znów.

Śnił jakiś sen. Chyba o tym, że był w gabinecie. Teraz jednak spał w swoim łóżku, w pościeli. Więc to musiał być sen.

Krzyki. Tak. Pamiętał. Jutro musi wcześniej wstać. Praca. Delegacja. Chyba.

- Martha! – krzyknął tak, by usłyszała go żona.

- Daniel znów jest głodny. Albo narobił! Zrób coś. Ja musze rano wstać, na litość boską! Kobieto!

Zadowolony z tego, jak załatwił sprawę, obrócił się na drugi bok. Krzyki ucichły. Dobra kobieta. Kupi jej kwiaty na przeprosiny po powrocie z delegacji , bo może był za ostry?

Musiał. Przecież musi mieć siłę pracować na ich utrzymanie. Rolą mężczyzny jest praca, kobiety rodzenie i wychowywanie dzieci. Tak ten świat jest ułożony i tak zapisano a konstytucji Stanów Zjednoczonych.
Znów pogrążył się w niespokojnym śnie.
 
Armiel jest offline