Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2015, 18:12   #6
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Islamabad; Lotnisko; 2017.06.02 godz 12.45; 34*C





110380 - D'Marge



Lance "Styx" Vernon i Marek Kwiatkowski



Para kontraktorów wkroczyła do akcji z marszu biorąc się w pierwszej kolejności za zlikwidowanie obsługi wyrzutni która była największym zagrożeniem dla uszkodzonej maszyny jaką widzieli na uzbrojeniu napastników.

Dwie pary doświadczonych w wojennym rzemiośle rąk uniosło swoje karabinki ku terrorystom na balkonie i pociagneły za cyngle swoich automatów. Pociski bezbłenie trafiły w cel błyskawicznie likwidując wrogą sekcję RPG. Niestety to przykuło uwagę reszty ich braci którzy skierowali ogień swoich karabinów w stronę dwóch uzbrojonych obcokrajowców. Tylko wkm dalej dopełniał swojego destrukcyjnego dzieła demolując uziemioną i płonącą maszynę. Ogień gdzieś z tuzina automatów skumulowany na dwójce najemników przygniótł ich za ich osłonami uniemożliwiając dalsze przemieszczanie się. Do tego okazało się, że nie są tak całkiem beznadziejni. Lance usłyszał charakterystyczne puknięcia połączone z potężnym uderzeniem w pierś. Wiedział, że oberwał. Nadal był przytomny więc pancerz wytrzymał jednak siła kilku pocisków wybiła mu powietrze z płuc zmuszając do złapania oddechu.

Obaj wiedzieli, że wiążąc ogniem drużynę przeciwnika narażają się na wielkie niebezpieczeńśtwo. Jednak czysto taktycznie wsparcie w postaci dóch wypełnionych żołnierzami ciężarówek było tuż, tuż. Jeśli włączą się do walki razem uzyskają miażdżącą przewagę i liczebną i ogniowa nad przeciwnikiem. Musieli tylko wytrwać do tego czasu.

W tym czasie Marek po zlikwidowaniu erpegowców wziął za cel obsługę zmotoryzowanego wukaemu, widział jak brodacz w fresie z wrzaskiem po zaliczeniu jego trafień i wypada za burtę pojazdu znikając mu z pola widzenia. W tym czasie wciąż Lance który akurat składał się do ponownego strzału oberwał po raz kolejny. Tym razem bardziej pechowo bo seria z kałacha przeszyła nie chronioną pancerzem mu nogę. Zawył z bólu gdy ten dotarł od miejsca zranienia do jego mózgu. Był jednak twardzielem i weteranem, wiedział, że jeszcze trochę brudasy muszą się postarać jeśli chcą go załatwić na dobre. Wiedział jednak też, że z biegania nici, będzie mógł co najwyżej kuśtykać. Ciało reagowało zgodnie z naturą czyli od razu odczuł silne pragnienie, suchość w ustach i się cały spocił jakby właśnie skońćzył bieg. Znacznie utrudniało mu to operowanie bronią ale jednak nadal reprezentował poziom mogący zawstydzić "nie uszkodzonego" przeciętnego strzelca.

W tym czasie żołnierze zdąrzyli się już włączyć do akcji na całego. Wyglądało, na to, że przyjechał chyba z cały pluton na tych ciężarówkach. Obaj kontraktorzy widzieli jak pod wspólnym ogniem sytuacja z początku walki niemal się odwróciła. Teraz bandyci byli pod zmasowanym ogniem przeciwnika i padali jeden po drugim. Kierowca pick upa widząc, że jego bracia zbierają cięgi odpalił brykę i próbował zwiać. Marek prawie na pożegnanie trafił kolejnego turbaniarza ktory próbował przejąć wkm po zabitym koledze. Niestety pociski prześliznęły się obok turbanu.



kpr. Ronny Rose



Jego ludzie trzymali się razem z nim tak na pace ciężarówki jak i potem gdy wyskoczyli z niej. W międzyczasie jednak mieli chwilę ogarnać zbliżające się pole walki. Potężny Globemaster nawet z kilkuset metrów wydawał się duży. Z bliska był po porstu ogromny. W miarę jak się zbliżali odgłos strzelaniny potężniał i widzieli już jak co chwila z ciemnooliwkowej maszyny odpadają kolejne fragmenty poszycia. Silniki, z których jeden z ostro dymił a drugi zwyczajnie płonął również nie napawały oka swoim widokiem. Wiedzieli też jak równolegle do ich ciężarówek przez płytę lotniska dojeżdża jakaś osobówka ochrony która zatrzymała sie kilkadziesiąt metrów od ostrzeliwanego samolotu, wyskoczyła z niej trójka ludzi i schowało za nią ale wyglądało na to, że więcej nie zamierzają się angażować w walkę.

Tymczasem jednak dotarli do przekrzywionej i uszkodzonej maszyny. Każda z ciężarówek objechała ją z innej strony w ten sposób już po wyskoczeniu na płytę nie blokowali sie nawzajem i mieli szerszą linię ostrzału. Ronny widział teraz z bliska, że ich przeciwnikami są chyba jacyś tubylcy wspomagani przez wkm na pick up'ie. Obecnie wieksząść tubylców koncentrowała ogień na dwójce ubranych w zachodni, militarnych sposób mężczyzn odstzeliwujących się im z automatów.

Jednak i wkemiści nie próżnowali, widząc nadjeżdżajacą odsiecz dla zalogi samolotu przenieśli ogień na nich. Podobnie część bandytów przeniosła ogień na żołnierzy. Efektu ich ostrzału kapral nie zauważył ale co innego obsługi wkemu. Mimo, że wszyscy z jego plutonu padli na ziemię by stanowić mniejszy cel to pobocze lotniska stanowiło teren do ukrycia porównywalny z murawą na boisku. Odległość też była niezbyt duża a przy takiej ilości celów było małoprawdopodbne, że ktoś nie oberwie. No i oberwali. Ronny jeszcze nie widział kto ale widział jak potężne, przeciwsprzętowe pociski poderwały parę umundurowanych ciał z ziemi zupełnie jakby byli wykopani przez niewidzialnego superkopacza. Przed tak potężną amunicją nie chroniły żadne ludzkie pancerze. W górę pofrunęły odciete ręce, nogi, jakiegoś nieszczęścnika przecięło w pół a inny zaliczywszy trafienie po osi wzdłużnej ciała prawie sie rozpadł rozbryzgując swoim wnętrzem wszystkich dookoła.

Jednak wszyscy byli żołnierzami i ich wyszkolenie, karność i dyscyplina dały o sobie znać. Prawie w jednym momencie pozostali żołnierze otworzyli ogień ze swojej broni. Siła ognia zmotoryzowanego plutonu współczesnej piechoty skumulowana na dość małej przestrzeni sprawiła, że napastnicy zostali błyskawicznie roztrzelani. Sam kpr. Rose trafił faceta próbującego przejąć wkm po zabitym koledze w nogi i widział jak tamten krzyczy i upada na pakę pick up'a. Jednocześnie kierowca próbował się wycofał. Silnik japońskiej maszyny ryknął i zmusił ją do błyskawicznego ruszenia z kopyta. Start samochodu był szybki ale pociski przemykajace powietrze z kilkukrotną prędkościa dźwięku były jeszcze szybsze. Zmasowana chmura ołowiu zdławiła całe zycie tlące sie w uruchumionej maszyne a ją samą zmieniająć we wrak który z rozpędu uderzył w jakąś latarnię, obrócił się jeszcze o pół obrotu zatrzymując się ostatecznie na ścianie pobliskiego domu. Strzelanina trwała jeszcze chwile póki nie padła komenda przerwania ognia. Cisza zdawała się równie ogłuszająca jak dopiero co zamilkła kanonada.

Nagle z samoloty otworzyły sie boczne drzwi i wychyliła się postać w lotniczym kombinezonie i białym hełmie charakterystycznym dla lotniczych załóg. - Nie strzleajcie! Jestem Amerykaninem! Trafili nas, potrzebuje lekarza! - krzyknął lotniczy zalogant w stronę wciaż zaległych na murawie żołnierzy.



Costance Morneau



Dziennikarce udało się przekabacić dwóch z ochroniarzy. Chociaż poświęcając czasem rzut oka na nich przycupniętych za samochodem sprawiali wrażenie, że woleli by sie znaleźć z powrotem na swoim posterunku na terminalu.

Jednak dziennikarka NYT miała zdecydowanie ciekawszych modeli, aktorów i sceny do fotografowania niż dwójka ochroniarzy z lotniska. Miała świetne miejsce. Może nie doskonałe bo by się przydało coś tak z wyżej do ładnego złapania sceny ale jak na tak gorączkową improwizację miejsce miała po prostu świetne. Była tak blisko jak Robert Capa, guru i ojciec nowoczesnego fotoreporterstwa nakazał.

Strzelała fotkę za fotką. Sytuacja zmieniałą się błyskawicznie a byłot yle bohaterów i scen do uwiecznienia! Wpadła w specyficzny stan koncentrując się na uwiecznianiu znikajacych chwil, walcząc z czasem i chaosem który jak zawsze, upierał się by maksymalnie utrudnić tę robotę zalewając ją całą gromadą detali z ktorych na raz można było uwiecznić tylko jeden!

Miała uwiecznioną samotną walkę dwóch uzbrojonych białasów z gromadką turbaniarzy. Widać było, że są pod cieżkim ostrzałem a mimo to odgryzali się neiźle. Widziała jak jeden z nich oberwał i to kilkukrotnie. W tym raz chyba w nogę widząc jak nagle grzmotnęło nią do tyłu, brodacz wrzasnął a potem w charakterystycznym geście złapał sie za nią. Miała też złapany mometn gdy bandyci trafili w kokpit samolotu, chyba z tego dużego karabinu. W jednej chwili coś czy ktoś tam sie ruszał a w nastepnej coś huknęło, szyba poszła się jebać a okna przyozdobiły czerwonawe ciapki. Więcej ruchu w kabinie nie zauważyła. Była też przy tym jak amerykańscy żołnierze byli trafiani a ich poszarpane ciała rzucało na bok i do tyłu jak ochłapy chabaniny rzucane przez rzeźnika. Na koniec miała też świetne ujecie pobojowiska na ulicy za płotem zapełnionego martwymi i dogorywajacymi ciałami napastników, ich wręcz roztrzelaną bryką ktróra efektownie zaliczyła przed znieruchomieniem latarnie i ścianę domu. Szkoda, że nie wybuchła byłby komplet. Ale może jeszcze jednak wybuchnie?



Jeremy Newport



- Oczywiście panie Newport! - pracownica biura okazała się profesjonalistką i nie traciła czasu na zbędne pytania. Co prawda Jeremy nie miał już wpływu na to co dalej się stanie jednak jakby co to zameldował "odpowiednie władze" i miał pod tym względem czyste sumienie. Zdawał sobie sprawę, że nawet jakby w tej chwili wysłać do nich jakiekolwiek wsparcie to przebicie się przez ogarnięte rewolucyjna gorączką miasto będzie ciężkie. Przez najbliższe kilkadziesiąt minut byli zapewne zdani na siebie. No ale może jednak coś w bazie wymyślą? Może ktoś jest w pobliżu? orientował się w stałych punktach miejscowych sił w mieście no ale przecież miasto żyło i stagnacja była mu obca.

Po rozłączeniu się z ambasadą miał chwile na obserwację działań żołnierzy pozostałych przy "jego" maszynie. Najwyraźniej major i jego ludzie nie byli w ciemię bici. Pod jego rozkazami, przekazywanymi zgodnie z heierarchią w dół, żołnierze działali jak sprawny organizm. Otoczyli samolot kordonem bezpieczęństwa i czekali w przyklęku na to co sie wydarzy. najdłużej rozkąłdali sie ludzie z rkm-ami ale nawet oni w końcu byli gotowi. Takie skondensowanie mundurów i broni robiło wrażenie zapewne na niejedny, zwłaszcza tak sprawnie przeprowadzone. Choć czujne oko Jeremy'ego dostrzegło pewną nerwowość ruchów i niepweność oczekiwania u co niektórych żołnierzy. - Jebane Pakole... Będzie drugi Afganistan... - warknął jakiś przebiegający żołnierz do swojego kumpla.

- Panie Newport, powinniśmy wracać do ambasady, tu nie jest bezpiecznie. - rzekł do kierownika komitetu powitalnego sierżant Dobson, który był odpowiedzialny za marines, wyznaczonych do eskorty dyplomatów. - Mam informację od naszego kierowcy o roruchach na zewnątrz. Jeśli tu zostaniemy możemy mieć kłopot dotarcia do naszych pojazdów. - zameldował mu zgodnie z regulaminem o problemie podoficer.

Jeremy rozejrzał się. Przy pierwszej maszynie pozostała chyba większość albo przynajmniej spora część kontyngenciarzy pod wodzą majora Coleman'a. Co się działo przy drugiej maszynie niezbyt dobrze widział z tej odległosci. Z silników nadal unosił się słup dymu i ognia ale strzelanina umilkła lub miała jakąś przerwę. Na balkonie terminalu wciąż kłębił się tłumek "psiarni" obecnie głównie za pomocą różnych teleobiektywów złapać obraz tego co się dzieje przy drugim samolocie. Zdaje się, że stracili zainteresowanie tymi których mieli pod swoimi stopami. Nigdzie jednak nie zauważył tej zombiakowej wiedźmy pewnie poleciała dręczyć kogoś innego. Ale wiedział, że w związku z tak nadzywczajną sytuacją pewnie rzucą sie w końcu na niego i trzeba będzie ich nakarmić jakimś oświadczeniem. Gdyby oficjalny atachee ambasady tego nie zrobił byoby wrażenie, że albo uciekł albo Amerykanie mają coś do ukrycia. A to byłoby niedobre i amatorskie roziwązanie. Wyglądałoby, że stracił głowę albo nie jest samodzielny i musi się naradzić w ambasadzie co powiedzieć. Widział też spojrzenie "Niezapominajki", też wyczuwała, że wkrótce trzeba będzie coś im powiedzieć.

Zadzwonił jego smartfon. Ambasada. - Jeremy? Jak sytuacja? Słuchaj, jedzie do was policja, razeb z brygadą antyterrorystyczną. Są najbliżej. Powinni być za jakiś kwadrans. Ale sam wiesz jak z tymi dojazdami teraz wygląda. - dzwonił Adams, spec od kontaktów z różnymi służbami i organizacjami na mieście. Panował nad głosem ale dało się słychac też zaniepokojenie i niepewność. Pewnie jeszcze w ambasadzie nie mieli pełnego obrazu sytuacji bo kto prócz niego mógł jeszcze zadzwonić tak szybko?

Zaraz po rozmowie z Adamsem smartfon znów ożył. Tym razem na wyświetlaczu pojawiła się kontakt oznaczony znajomą i ukochaną twarzą ładnej blondynki. - Jeremy? Jesteś cały? Nic ci nie jest? - spytała z lekkim francuskim akcentem jaki dało sie zauważyć dla wprawnego ucha gdy była czymś zdenerwowana. Serię pytań wyrzuciła jednym tchem. Gdy tylko go usłyszła słychac było wyraźną ulgę w jej głosie. Mówiła dalej ale z głosu nie znikał niepokój i niepewność. - Słuchaj Jeremy jadę na lotnisko na przylot waszych żołnierzy ale są są straszne korki. I dużo ludzi... Demonstranci... Niektórzy szabrują albo rozbijają sklepy... Już prawie jestem na miejscu... Słyszałam strzały... Co tam się dzieje? Zaraz tam będę. Ale pełno ludzi ucieka z lotniska... - najwyraźniej rozmawiała prowadząc samochód i musiała być już naprawdę blisko skoro widziała główny terminal.

- Jakie jest oficjalne stanowisko ambasady amerykańskiej w takiej sytuacji? - usłyszał dochodzący z balkou głos dziennikarza ze stajni BBC. Najwyraźniej psiarnia przypomniała sobie o jego istnieniu bo po pytaniu Brytyjczyka większosć jego kolegów po fachu zwróciła się ponownie ku atachee prasowemu amerykańskiej ambasady.
 
Pipboy79 jest offline