Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2015, 19:05   #145
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Post wspólny: Viviaen, Abishai no i mój. Dziękuje za miłą współpracę.

- Savoy… - Emma usiłowała brzmieć groźnie, by wymusić na panikującym mężczyźnie natychmiastową i dokładną odpowiedź - ...co się rozpoczęło?

- Właśnie, Savoy - Teodor znów spojrzał na drugiego mężczyznę z na nowo budzącą się podejrzliwością. – Wyjaśnisz, kurwa, te zdjęcia? Na nich ciągle jesteś ty! Ciągle taki sam? I co znaczą te syreny?

Broń, do tej pory leżąca gdzieś pod ręką, znalazła się znów dłoniach pisarza.

- Zaczynam znów podejrzewać, że nasz świr mógł mieć co do ciebie rację. To nagłe uzdrowienie, nie to bym życzył ci śmierci, ale ... sam przyznasz, że nie dajesz mi powodu do tego, bym ci jednak mógł zaufać. Więc, kutafonie, mów. Mów, jak na spowiedzi. Co to za wyjce i co robisz na tych cholernych zdjęciach?! Przekonaj mnie.

- Te syreny… to sygnał alarmowy. - burknął gniewnie Jean Pierre. - Tu nie przechodzi się w Ciemność niespodziewanie. Tu Ciemność… Koszmar zagarnia miasto i to właśnie się dzieje.
Wskazał palcem na ściany, które czerniały pod wpływem nieistniejącego żaru i tynk wraz z tapetą kruszył się i...


“rdzewiał” na ich oczach. Podobnie czyniły księgi rozsypując się po prostu w pył.

Mężczyzna spojrzał na Teodora z furią.
- Wiesz co… mam dość twoich fochów. Cholera… powiedz, czemu ja tobie mam zaufać? Nie słuchaliście moich rad w związku z Edgarem Ricksem. I jak na tym wyszedłem? Straciłem broń, straciłem przytulną kryjówkę… i niemal straciłem życie. Więc do cholery, czemu ja ci mam cokolwiek mówić. Jesteś równie szurnięty co on… Tylko ganiasz z bronią i straszysz jej użyciem. Ale mam to gdzieś… przez ostatnie dni widziałem i przeżyłem gorsze rzeczy. Śmierć od kuli jest więc mało przerażającą alternatywą w porównaniu z tym co nas czeka.

Teodor przez chwilę patrzył na Savoya nieprzyjaznym, paskudnym wzrokiem, a potem nagle rysy twarzy pisarza złagodniały a on sam zaczął się śmiać. Cichym, ale szczerym śmiechem. Opuścił broń.

- Wybacz Savoy. Wszyscy jesteśmy psychicznie wykończeni. Ja też. Nie jestem mordercą. Nie wpakuję ci kulki w łeb. Mylisz mnie z kimś. Jestem ... jak by to kurwa delikatnie nazwać ... jestem skonfundowany. Zagubiony. Przerażony tak, że niemal sram w gacie. Próbuję zrozumieć, co się dzieje. Ty wiesz więcej, siłą rzeczy od razu postawiłem cię tam, pod ścianą z napisem "kutafon, który wie więcej co się tutaj wyrabia". Musimy zaufać sobie. Wszyscy. Nawzajem. Ricks uratował mi już raz życie. Wiesz. W koszmarze. Ty, jak na razie pokazałeś się tylko jak wielce tajemniczy i powściągliwy w słowach mister czarownik, co to leczy swoją dupę samą myślą. A teraz jeszcze te zdjęcia. Więc mi, kurwa, człowieku wybacz nieufność, ale chyba mam do niej powody. Mam?

Spojrzał na dziewczynę jakby szukając w niej oparcia. Odpowiedziała mu skinieniem głowy, potwierdzając jego słowa.

- Jean… ja też się boję. Cały mój świat, taki jaki znałam, runął w gruzy. - mówiła cicho, przerażona ale i zdeterminowana by przeżyć - Spotkałam na swojej drodze stwory, które udawały jednych z nas ale były wysłannikami jakiegoś rewersu. Spotykałam różne koszmarne i krwiożercze bestie, spotykałam też ludzi… ale za każdym razem Koszmar nas rozdzielał. Jeśli i tym razem damy się rozdzielić lub pozabijamy nawzajem, ON zwycięży. Kimkolwiek jest. Więc proszę, przestańcie skakać sobie do oczu i lepiej się ruszmy, zanim i my rozsypiemy się w proch… - była nieludzko zmęczona, fizycznie i psychicznie i było to widać. A jednak jej spojrzenie biegło z nadzieją w kierunku radiowozu. Tylko czy mają szansę, by do niego dobiec i uciec z zamykającej się pułapki?

- Jest problem… - rzekł nieco smętnie Savoy. - Co prawda Silver Ring nie zmienia się w całkowicie inne miasto w tym odbiciu rzeczywistości, ale pewnie pamiętacie, że Hotel… jest zabity od wewnątrz deskami, prawda? Nie da się tej bariery sforsować w żaden sposób. Nawet samochodem… próbowałem. Jedyna nadzieja to znaleźć ukryte wejście do hotelu, gdzieś w mieście. Tylko raz użyte przejście znika, więc nie ma ich tam gdzie się spodziewaliście. *

Teo zauważył spojrzenie Emmy. Pokręcił głową.
- To może być Ricks. Na jego miejscu zacząłbym od komisariatu policji. Uzbroił się. Ściągnął naszą uwagę. A potem zabił.

Odsunął się od okna, tak by przez przypadek ktoś nie zauważył go z ulicy.

- Oczywiście może to też być policjant. Tylko skąd by się wziął normalny policjant w tym popierd... popierniczonym miejscu.

Widać było, że pisarz zaczyna przykładać coraz większą wagę do czystości języka, co zapewne oznaczało, że odzyskuje stracone wcześniej opanowanie.

- Chyba masz rację... - Emma skrzywiła się wyraźnie, ale zdecydowanie odwróciła tyłem do okna i odjeżdżającej nadziei pod postacią radiowozu.

- Nie ma żywych policjantów w tym miejscu… nie ma tu miejscowych w ogóle. Poza potworami. - wyjaśnił Jean Pierre.

- Więc jesteśmy tu, gdzie powinniśmy być i mimo, że możemy sobie obchodzić szpital dookoła, nie wejdziemy do środka nawet mając klucze bo wejść można tylko skądś indziej? Z przypadkowego miejsca, które otworzy się Bóg wie gdzie? - delikatne nutki paniki zabarwiły głos kobiety, ze złością wyszarpnęła z kieszeni jakiś błyszczący przedmiot, który okazał się być zwykłym kluczem i ścisnęła go w dłoni tak mocno, że na podłogę skapnęła pojedyncza kropelka krwi - Nawet tu, w sercu tego całego Koszmaru nie ma ani odrobiny… normalności?

- To miejsce chyba jakąś własną pokręconą logikę, ale Bóg mi świadkiem… nie mam pojęcia na czym ona polega. - stwierdził Jean Pierre. - Jedno jest pewne…

Rozejrzał się po bibliotece która zrobiła śię mroczniejsza i bardziej zniszczona. Jakby przez kilka godzin hulał w niej pożar a na dworze zapadł zmrok. - Nasza trójka z pewnością szybko przyciągnie uwagę jakiegoś Rewersu.

- Rozdzielanie się ma mało sensu. Z doświadczenia też wiem, że ukrywanie się nigdy nie było dobrą strategią. Chyba, że twoje hokus-pokus coś tutaj zaradzi? I te... jak je nazwałeś... rewersy, nie będą w stanie nam zagrozić?

- Rewers to odbicie Ciebie w tym świecie. - wtrąciła Emma - Każdy z nas ma swój, związany w jakiś sposób z tą kartą tarota, która otwiera drzwi. Jest... - urwała na chwilę, szukając odpowiedniego słowa - ...Twoim dopełnieniem. Wiesz, charakterologicznym. Wszystkim tym, co do tej pory spychałeś na dno umysłu i trzymałeś w ryzach. - wzrok miała trochę nieobecny, przypominała sobie swoje pierwsze spotkanie z Krwawą Królową, która była nią - Koszmar daje im siłę i władzę nad potwornymi sługami. Nie wiem, czy spotkałeś już swój rewers czy nie, ale jednego możesz być pewien. On na Ciebie poluje i nie przestanie dopóki Cię nie zabije. Albo Ty nie zabijesz jego…

-Nie… obawiam się że glify i znaki nie wpływają ani na rewersy, ani na ich sługi… Co gorsza przypuszczam, że użycie magii wzmacnia mój osobisty rewers… Merlina. Tak… przypuszczam że moim rewersem jest Merlin.- wyjaśnił Jean Pierre.

- [/i] No to cudownie - mruknął Teo. - Musimy czekać. Może się uda przetrwać. Rozdzielenie się też wchodzi w rachubę i spotkanie tam, gdzie wspominałem. Tylko jest szansa, że nie spotkamy się wszyscy, jeśli wiecie, co chcę przez to powiedzieć. [/i]

- Czekać ? Niby na co? - spytał z powątpiewaniem w głosie Jean Pierre.

- A bo ja wiem? Nie mam pojęcia. Na to, aż znów stanie się normalnie. Nie mam pomysłu gdzie mogą być moje księżycowe drzwi. Ani jak tam się dostać. Możemy przeszukać bibliotekę. Może po tym, jak nadejdzie ten czas rewersów, coś to zmieni. Zostaje najważniejsza decyzja. Czy każde z nas działa na własną rękę, czy idziemy razem i razem stawiamy czoła temu, co może nadejść? Jak sądzicie?

- Nigdy nie zostawałem tutaj długo...starałem się przejść z powrotem jak najszybciej.- zastanowił się Jean Pierre.- Jak dotąd nie byłem tu dłużej niż dwanaście godzin, a wy?

- Też nie. Z tego, co pamiętam. Zawsze kilka godzin. Czasami krócej. Tutaj czas bywa bardzo, bardzo trudny do wyczucia. Szczególnie w ciemnościach, kiedy płynie się mroczną łódką przez kanały. Jak po jakimś pieprzonym Styksie.

- Mi się już zdarzyło nocować. - westchnęła Emma i dodała ze smutkiem - Nie byłam wtedy sama, ale Koszmar nas rozdzielił. Mimo to uważam, że powinniśmy trzymać się razem. Tak długo, jak to będzie możliwe. Chociaż w starciu z moim rewersem niewiele zdziałamy nawet razem… na jej stworzone z krwi sługi działają tylko koagulanty i antykoagulanty, które miałam w torbie... - jęknęła głucho.

-Cała doba? To niesamowite…- stwierdził po zastanowieniu Jean Pierre.- Niemniej możemy poszukać jakichś antykoagulantów w szpitalu… W zwykłym szpitalu. No i pewnie detergenty zwykłe też mogą okazać się użyteczne, prawda? Albo ogień…
Jego wypowiedź przerwały kroki, cichy stukot obcasów… damskich obcasów. Pomiędzy półkami biblioteki przechodziła filigranowa blondynka.



Jej ubranie było nieco usmolone, ale wydawała się być spokojna mimo stanu swego stroju. Przy pasie miała rewolwer… Na jej widok na moment zamarły rozmowy. Każde z nich ją rozpoznało, choć każde znało ją inaczej. Jednakże jej imię znane było im wszystkim. Joan La Sall.

- Joan! - Teo pierwszy poderwał się z miejsca z uśmiechem radości na twarzy. - Jak się cieszę, że cię widzę. Zamartwiałem się!

Ruszył w stronę kobiety chcąc uściskiem wyrazić radość ze spotkania.

- Teo! - teatralnym szeptem zawołała za nim Emma. Z jakiegoś powodu nagłe pojawienie się blondynki zaskoczyło ją do tego stopnia, że poczuła ukłucie niepokoju. Niby to oczywiste, że wszyscy będą próbowali dostać się do Silver Ring tak jak próbowali to zrobić Sue i Gerald ale… ostatnia osoba, której zaufali dzięki Teodorowi okazała się niebezpiecznym szaleńcem. A wyglądało na to, że Joan też ufa…

- Teo… - bardziej westchnęła do siebie niż zawołała do mężczyzny wokalistka i odwróciła się do Savoy’a - Jestem za tym, żeby się przez chwilę nie ujawniać. Zobaczymy, jak ona zareaguje na widok Teodora. To może być pułapka. - zadrżała mimowolnie przypominając sobie, jak własnoręcznie pozbawiła życia “Antona” i mając nadzieję, że ta kobieta nie jest takim samym oszukańczym stworem jak on.

Teodor zignorował jej słowa. Nadal szedł w stronę kobiety z radosnym uśmiechem na twarzy. Każdy mógł zorientować się, że darzy Joan czymś więcej, niż zwykłe uczucie. Czymś, co być może zaślepiło go na tyle, by zignorować głos rozsądku.

- Joan! - powtórzył radośnie.

- Teodor… tak się… martwiłam. – odpowiedziała w końcu Joan odwracając się gwałtownie w stronę grupki ludzi. - Tak długo się błąkam. Skąd tu się wzięliście? - zapytała wyraźnie roztrzęsionym od emocji głosem. Po czym rzuciła się w ramionam Wuornossa, skryła twarz w jego klatce piersiowej i rozbeczała się głośno… i to mimo że ubranie mężczyzny nieco tłumiło jej szloch.

- Mimo wszystko, to spotkanie jest… zbyt…- zamyślił się cicho Jean Pierre.- Zbyt… duży zbieg okoliczności. Może to przeznaczenie?
Teodor tulił do siebie Jean i głaskał ją po włosach, uspokajając, kojąc, szepcąc łagodne słowa i puste zapewnienia o tym, że już jest bezpieczna. Czuł jej zapach, jej ciepło i mimo wszystkich koszmarów wokół ta chwila była czymś prawdziwie dobrym i przyjemnym.

Kiedy się uspokoiła pochylił się i pocałował ją w czoło. Delikatnie, czule. postronnym obserwatorom ten pocałunek mógł zdradzić wszystko, całe emocje jakie Wuornoos czuł do tej kobiety.

- Jean, już dobrze - powiedział cicho. - Ale muszę cię ostrzec, że wraca koszmar. Spotkałem ludzi, którzy wydają się być lepiej zorientowani w tym, co się z nami dzieje. Boże. martwiłem się o ciebie. Znikłaś tak nagle. Przyjechałem za tobą aż tutaj. Do Silver Ring.

- Ja, ja… straciłam kartę…- wydusiła z siebie La Sall i wpadła w kolejny spazm szlochów.Wtuliła się znów w niego i rozbeczała tracąc kontrolę nad emocjami.

Jean Pierre dość długo milczał przyglądając się temu, nim rzekł:

- Myślę, że nie powinniśmy długo przebywać w jednym miejscu. Po tej stronie to niebezpieczne.

- Zabierajmy się więc, ale znów wracamy do tego, gdzie? Joan to jest Emma, i Jean, Emmo, Jeanie to Emma.

Teodor dokonał prezentacji. Koszmar koszmarem, ale dobre maniery obowiązywały wszędzie.

La Sall skinęła tylko głową mówiąc i uśmiechając się ciepło ku Emmie.

- Miło mi… poznać.

Jean Pierre’a obrzuciła nieufnym spojrzeniem. Zapewne znała tą twarz i kojarzyła się jej niekoniecznie dobrze. Co jednak nie miało takiego znaczenia, wszak… jakkolwiek go pamiętała, to raczej niezgodnie z prawdą.

- Mnie również… - uprzejmie odpowiedziała Emma, jednak w jej głosie pojawiło się coś nieoczekiwanego jak… współczucie? Jeśli Joan straciła kartę, nie otworzy swoich drzwi. A to znaczyło, że pozostanie w Koszmarze na zawsze… wokalistka nie sądziła, by drzwi przepuściły niewłaściwą osobę. Gdyby tak mogło być, wszyscy mieliby takie same klucze a drzwi byłyby jedne…
- Proponuję najpierw jeszcze raz przeszukać bibliotekę. Głupio by było wyjść nie sprawdzając najpierw, czy przejście do hotelu nie znajduje się właśnie tu. - dodała po chwili milczenia.

- Dobra myśl - zgodził się Teodor. - Na razie trzymajmy się razem. Wypatrujmy znaków różokrzyża i innych znaków okultystycznych. Może to nas gdzieś doprowadzi.

-Istnieje teoretycznie możliwość przejścia przez drzwi, które otworzy ktoś inny. Tylko nie wiem jakie są konsekwencje. I dla otwierającego i dla osoby przepuszczanej.- stwierdził ostrożnie Jean Pierre. gdy ruszyli przeszukiwać to miejsce. W Koszmarze była ona jeszcze większa i bardziej mroczna.


A z czasem pomieszczenia tego rozciągniętego w rzeczywistości miejsca zaczęły przeczyć fizyce. Kolejne komnaty połączone były schodami całkowicie ignorującymi grawitację. Niczym jakiś szalony labirynt. I nigdzie nie było widać jakichkolwiek znaków różokrzyżowców czy Blackrose Foundation.

- Ostrożnie i powoli. Pomieszczenie po pomieszczeniu. – Teodor szedł przodem obserwując równie uważnie otoczenie co i Savoya. Mieli zamiar zwiedzić całą bibliotekę i znaleźć coś, co pozwoli im wrócić do normalnego świata, wyrwać się z tego koszmaru.
 
Armiel jest offline