Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2015, 20:06   #15
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
-Jak się czujesz? - spytał Arens, siadając obok łóżka na którym znajdował się Sychea. - Rozmawiałem z magami i Eabiosem. Twierdzą, że ten miecz to jakaś mieszanka amethystów i inkantacji magicznych. Cios który cię załatwił był tym samym, którym udeżyłeś w miecz. - wyjaśnił. - Powinieneś być już w formie, acz nie licz na trzecią szansę. O co właściwie tam poszło? - zapytał.
- To tutejszy zbuntowany lord - smutek szatyna zdawał się emanować z jego ciała na wszystkie strony. Nie posiadał przeważnie otaczającej go aury. Nie wydawał się być silny, czy wyjątkowy. Zdawało się, że wszelaka pewność siebie opuściła go wraz z utraconą krwią.
- Jeśli chcecie uzyskać wsparcie tego kraju, to lepiej byłoby mieć coś podkreślającego wasze intencje. - dodał, spoglądając ciemnymi oczami na Arensa.
- Oh. Nie będziemy wchodzili w układy pokojowe, raczej będziemy zmuszeni go podbić. - wyjaśnił Amens. - Gdy leżałeś dołączył do nas przyjaciel Malie. Podobno kazała nam nie wchodzić w głąb wyspy. Ten kraj współpracuje z wrogiem od dawna.
Alchemik uśmiechnął się. - Tak się wsłuchiwałem gdy walczyliście. Twój przeciwnik był niezwykle szalony na punkcie posiadania celu w życiu. Niezwykłe placebo. - osądził. - Zastanawia mnie jak faktycznie osągnął swoją transformację.
- Ciężko posiadać cel, gdy świat co chwilę udowadnia, że źle wybrałeś. - Sychea nie ukazywał widzianej jeszcze dzień temu siły. Nie miał potrzeby, by to robić. Był słaby, mimo wszystkich swoich starań. Westchnął, nie wiedząc co ma ze sobą począć.
- Oh, Malie jest pewnie znacznie bardziej wpływowa niż gdy ostatnio ją widziałem. - stwierdził.
- Jeżeli coś chcesz osiągnąć, wypada mieć plan "na wszelki wypadek. - skomentował Amens. - Nie mam pojęcia co się z tobą działo przez cały ten czas, ale brzmi dość ciekawie. Całe szczęście jeszcze nie umarłeś. - westchnął. - Swoją drogą mam cię wszystkim przedstawiać jako Sychea czy..? Nie miałeś specjalnie dobrej reputacji.
- Obecnie poruszam się pod mianem Venganzy, jednak i to imię zdaje się nie przynosić mi zbyt wiele sukcesów - stwierdził, rozkładając ręce na boki. Powoli uniósł głowę, spoglądając na swojego byłego właściciela. - Całość zależy od ciebie. - stwierdził.
Amens uśmiechnął się niewinnie. - Oh? Nie jestem twoim tatą. Sam zdecyduj, co planujesz dalej? - spytał - Wracasz do nas, czy masz jakąś swoją wędrówkę? - spytał, zainteresowany. - Jakoś nie byłeś przesadnie uradowany gdy cię znalazłem. Nawet nie wiem, czy ci na nas zależy.
- Pozostanę więc Venganzą, niech me imię czci moment w którym podjąłem pierwszą prawdziwie swoją decyzję - stwierdził, uśmiechając się blado. Jego dłonie znalazły się na materacu, powoli podnosząc swe ciało. Mógł podróżować dalej bez większego sensu, lub wrzucić się w wir zdarzeń, których nie rozumiał. Oba wyjścia były równie złe.
- Nie wiesz, czy Amy i B.B.Holmes ciągle żyją? - zapytał, przeczuwając że jego pierwsza ojczyzna uległa jakiejś zmianie.
- Hmm...nic nie obiecuję. Ale nie pamiętam, abym widział ich imiona na liście zmarłych. - stwierdził - Osobiście nigdy nie przyjmuję pospulstwa w biurze, więc sam ich nie widziałem. - wyznał.
- Są właściwie jedynym powodem, dla którego mógłbym wrócić w Ferramenckie szeregi. - odparł, zaciskając pieść lewej ręki. Myślał, co powinien zrobić, analizował swą najbliższą przyszłość.
- Acz jeśli planujecie zniszczyć ten kraj - z przyjemnością pomogę, chociażby z boku, pomagając bez szczególnej rangi. - dodał, zaś jego usmiech nabrał nieco wigoru. - Wystarczy zniszczyć znajdujące się przed pałacem drzewo magii - cała gospodarka tego miejsca upadnie, jak i większość władzy nad społeczeńśtwem - Sychea pominął, czy może zapomniał o śmierci większej części populacji.
- Wiemy jak one działają. Chociaż dopiero tutaj odkryliśmy wampirzy potencjał. - skrzywił się Amens. - Jak podejmiesz jakąś decyzję to daj mi znać. Jeżeli potrzebujesz nowego ekwipunku, jest w ładowni. Wybierz coś sobie. - podniósł się leniwie z miejsca. - No chyba, że masz jakieś pytania? Albo coś do powiedzenia?
- Jakie macie plany wobec tego miejsca? - zapytał, szukając jakiejkolwiek możliwości zaczepienia się do dominującej ten świat wojny. Innej niż “przecież kiedyś byliśmy po jednej stronie”.
- Póki co żadne. Pewnie skończymy ścinając drzewo, a reszta wyjdzie sama. - pokręcił głową w niezadowoleniu. - Mamy mały problem. Wspomniałem wcześniej o Sidhe, prawda? To przeciw nim jest ta kampania.
- Oh, z przyjemnością pomogę zabić obecną królową Membry, czy jakkolwiek się teraz nazywają - uśmiechnął się, a jego przygaszone oczy powoli i nieśmiale wracały do swego dawnego blasku.
Amens wzruszył ramionami. - Cokolwiek ci odpowaida. - uśmiechnął się, po czym opuścił pomieszczenie.
- Dziękuję za pomoc. - powiedział donośnym głosem, nim przywódca alchemików zdążył opuścić pomieszczenie. Westchnął, gdy znalazł się samemu w pomieszczeniu. Co mógł uczynić, by jakkolwiek wpłynąć na tą wojnę? Czy w ogóle powinien to robić?
Większości osób w tym momencie ukazywałaby się barwna przeszłość, wszystkie miłe i przyjemne wspomnienia. Sychea był jednak inny. Poza krótkim mignięciem twarzy Amy, widział tylko śmierć. Wojna była czymś, co zapewniało mu możliwość bycia. Podążania za swoim instynktem. Jego imię pochodziło od zemsty, którą przysiągł gdy porzuciła go Ferramentia.
Zdekapitowane ciało Emei, cieknąca strumieniami krew, nadziana na olbrzymie ostrze głowa dziewczyny. Czy spełnił wtedy swój cel? Czy kiedykolwiek był on prawdziwy?
Wstał, powoli krocząc w kierunku drzwi. Myśli krążyły po całej jego świadomości, a on nie potrafił dojść do jakiejkolwiek formy kompromisu między nimi. Znowu nie miał pojęcia, co powinnien uczynić. Gdzie się podziać?
Miał ciało Membrańczyka, korzenie Ferramentczyka, umysł i przeszłość która powinna wykluczyć go z obu społeczeństw. Każda z jego “ojczyzn” znalazła się po przeciwnych stronach konfliktu, który najwidocznej pokrywał kolejne kraje. Ten konflikt nie był czymś łatwym do zignorowania. Jego rozwój miał wpłynąć na kształt świata.
Jego dłoń zetknęła się z klamką, a on czuł chłód metalu. Dziwne, ale po raz pierwszy czuł zimno metalu. Gdy dotykał broni - czuł przepływające przez nią emocje. Skondensowaną siłę właściciela. Jeśli ta stykała się z jego ciałem - całość była zupełnie inna. Czuł płonącą złość, lub strach jego użytkownika. Jego ciało zawsze reagowało na zetknięcie się z metalem. Tym razem było inaczej. Czuł… neutralność przedmiotu. Niewrażliwość.
Otworzył drzwi, sam nie miał powodu by stać się tylko statystą w tych wydarzeniach. Był aktorem, który musiał wywalczyć swoją drogę na scenę, odzyskać jedną z głównych ról wbrew woli losu.
Gdy dotarł do arsenału, rozpoczął bezowocne poszukiwania odpowiedniej broni. Oczywiście - wybranie takiej nie było w zasięgu jego zdolności.
- Potrzebuję najlepsze Oodachi, półtoraręczny, albo nawet dwuręczny miecz. Coś w tym rodzaju. - stwierdził, szukając jakiegokolwiek technika, zbrojmistrza, czy kogoś odpowiedzialnego za to miesjce.
- Oodachi? To jakieś tutejsze? - zdziwił się zbrojmistrz nadzorujący skład. - Półtora i dwu ręczne mamy. Coś konkretnie? - spytał.
- Tak, to nieszczególnie Ferramencka broń. - westchnął, rozkładając ręce na boki w geście bezradności. Najwyraźniej nie miał zamiaru tłumaczyć konceptu tej broni. Albo zwyczajnie go nie rozumiał.
- Silne, wytrzymałe, nie musi mieć zbyt wielu kieszeni. - nieznacznie sprecyzował swe słowa.
Mężczyzna zamieszał się kręcąc wokół stojaków z brońmi, aż w końcu wypatrzył Claymore. Wskazał na niego i spojrzał na Venganzę pytająco. - Nada się?
- Wytrzyma długo? - zapytał, wątpiąc że odpowiedź technika będzie zgodna z prawdą przez więcje niż kilka walk.
Mężczyzna wzruszył ramionami. - Tyle co każdy inny. Jak nie będziesz nim ciął skał to raczej szybko się nie wyszczerbi.
- Jeszcze kilka noży do rzucania, czy zwykłych sztyletów, i jakiś pas na mocowanie. Dodatkowo pochwa do tego Claymore z uchwytem na plecy. - dodał, spoglądając na technika. Jak nisko upadł, ludzie się nawet go nie boją...
Technik sprawnie się uwinął z zbieraniem akcesorii i wystawianiem ich na stół. Żądał jeszcze podpisu od Venganzy, aby było wiadomo, komu wydał ekwipunek. Chwilę po tym Sychea udał się na pokład, szukać znowu Amensa. Znalazł go na pokładzie. Rozmawiał z...Mushim.
- Pomogę wam - stwierdził, kładąc dłoń na barku Amensa. - Chociażby by odpłacić za pomoc - dodał, nie chcąc ujawniać swych przekonań.
Alchemik przytaknął skineiem głowy. - Dobrze mieć cię spowrotem. - przyznał. - Masz gościa.
Mushi spojrzał na Venganzę pozbawiony pewności siebie. - Fujiwara no mokou pojawił się w mieście. Kwestia godzin zanim zacznie się drugi zamach... - odezwał się, pomijając wszystkie możliwe wstępy i formy grzecznościowe. - Nie mamy szans. Ale mógłbyś pomóc. Gdybyś wyzwał Wakashiego na pojedynek, zgodziłby się walczyć jeden na jednego. Gdybyś go zabił, Mokou straciłby dużą część swojej siły.
- Wątpię, bym miał szanse w tym starciu. Zostało mi to udowodnione - westchnął, zaś jego oczy wbiły się w ziemię. - Z chęcią spróbuję, jednak będę potrzebował czegoś na wsparcie, wzmocnienie. Nie rzucę się trzeci raz na śmierć nie mając przeciwko niej żadnych sztuczek. - dodał, z dziwnym jak na niego rozsądkiem.
- Powiedziałbym, że się boisz. - zdziwił się Amens. - Nasz nowy kolega też jest alchemikiem. Możemy zorganizować jakąś mieszankę. - ocenił. - Będziesz wtedy zmuszony wygrać jak najszybciej. - spotrzegł. - Zanim jakiekolwiek efekty uboczne uderzą w organizm.
- W tym z przyjemnością pomogę. Nie zapomniałem nic zarówno z twoich nauk, jak i tych pochodzących od mej matki - stwierdził, zaciskając prawą pięść.
- Czy się boję? - Sychea zapytał, najwyraźniej zirytowany tym stwierdzeniem, ton jego głosu podniósł się nieco. - Każdy się boi. Bycie pokonanym nie jest zbyt przyjemne. Wyrwanie nogi, gdy twoje zmysły są zwielokrotnione - również. - dodał, uśmiechając się prowokująco.
- Jednak potrafię odróżnić strach przed śmiercią, od obawą przed walką. - stwierdził, rozluźniając pięść.
- Nie boję się Wakashiego, zwyczajnie bez odpowiednich substancji nie widzę możliwości pokonania go. Przynajmniej, póki nie rozwinę się nieco. - zakończył.



Grupa złapała Wakashiego w ostatnim momencie. W swojej zwierzęcej formie, mężczyzna opuszczał właśnie dom. Towarzyszył mu męzczyzna, którego Sychea jeszcze nie znał.
Był wysoki, miał długie, związane kokardą białe włosy. Ubrany był w zwykłe łachmany: białą koszulę i byle jakie czerwone spodnie. Jego oczy miały agresywny wyraz. W ustach znajdował się papieros. Używka znana dobrze artystom.
Na jego widok Sychea doznał najbardziej przedziwnego odczucia. Innego nawet od tego, którym obdażył go pierwszy widok wakashiego. Wtedy czuł obawę, sugestię, że powinien uciekać. Czuł większy niepokój względem broni zwierzoczłeka niż jego samego. Z drugiej strony, miał wtedy jakąś pewność siebie, że w najgorszym wypadku po prostu przeżyje.
Tym razem jednak, Sychea miał po pierwsze świadomość, że nieznajomy nie kieruje wobec niego żadnej morderczej intencji. Miał jednak w sobie przedziwne przeczucie, że gdyby taka intencja się znalazła, nawet ucieczka nie będzie miała większego znaczenia.
Aura którą rozsiewał Sychea była aurą strachu, niepokoju. Im ktoś mniej wierzył w siebie tym większe miał trudności w obliczu Venganzy. Większość odczuwała ją w ten czy inny sposób. Nieznajomy jednak miał swoistą aurę gniewu. Aurę, która nie wywoływała strachu samego w sobie. Tylko aurę, która wzbudzała poczucie ulgi, gdy nie była skierowana na odbiorcę.

Gdy Wakashi dojrzał zbliżającego się Sychea, wyciągnął rękę, blokując nieznajomemu dostęp do zgromadzonych. - Wybacz, ale chyba muszę coś jeszcze dokończyć. - westchnął przebudzony. - Nie martw się. Mu nie chodzi o ten kraj. Mu chodzi o mnie.
Nieznajomy odpowiedział bez słowa, odwracając się. Skonfundowany tym zjawiskiem Amens wystąpił o krok w przód, krzycząc. - Zaraz? Andy!? - krzyknął, żądając wyjaśnienia. Chyba nawet chciał go gonić, ale widział, że musi być w pobliżu dla Sychea.
- To był Fujiwara no Mokou. - wyjaśnił Mushi, rozwiewająco statnie drobinki niepewności.
Amens uspokoił się po chwili.
-Będziesz miał mniej więcej minutę. - wyjaśnił Arens. - Potem zaczną pojawiać się skutki uboczne. Jeżeli nie zginiesz przez nie w trakcie walki, to po następnych dwóch zabiją cię toksyny. Będziesz potrzebował odtrutki jak najszybciej. - wyjaśnił Ferramencki alchemik.
Tymczasem Wakashi rozstawił się na środku drogi, miecz zaciśnięty w dłoni z całej siły. - Powracasz do mnie jak zaraza. Masz chociaż jakiś powód? Zaraz mi powiesz, że walka sama w sobie to twoje ryiu. - skrzywił się mężczyzna.
Były strażnik królewski, po raz kolejny stojący przy boku swego poprzedniego szefa. Złapał miecz w dwie ręce i ruszył na przeciwnika. Zaczął na mniej więcej połowie swej maksymalnej prędkości.
- Moje imię, Venganza, symbolizuje zemstę, której poszukuję. Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, możesz uznać to za moje Ryiu. - odparł, w trakcie biegu w stronę przeciwnika. Gdy znalazł się w odległości dwóch metrów, aktywował jego jedyne kryształy, by gwałtownie przyśpieszyć. Zamierzał wyprowadzić cięcie wymierzone w bok przeciwnika, by , gdy to zostanie zablokowane, opaść nisko i wykonać gwałtowny obrót, przyśpieszając wystawioną nogę, by przewrócić przeciwnika.
-Walczysz ze mną dla swojego honoru? - spytał, łapiąc w wolną dłoń nadlatujące ostrze. Zacisnął rękę na mieczu z całej siły. Natychmiast zaczął krawić. Druga ręka cofnęła się nieco w tył, gotowa do pchnięcia.
Mściciel, niedoszły członek nieistniejącej w tym świecie grupy Avengers, opadł na nogi, puszczając swe ostrze. Wykonał obrotowe kopnięcie w parterze, atakując w kostki przeciwnika by wybić go w powietrze. Następnie zamierzał wykopać przeciwnika jeszcze wyżej.
Wakashi ruszył w przód z pichnięciem - chybił o włos. Kopnięcie nie miało jednak efektu. Wakashi drgnął, ale nie przewrócił się. Wyszczerzył zęby unosząc ostrze, gotowy do cięcia w dół.
Szatyn odskoczył w bok, w stronę kopiącej nogi. Następnie chciał wbić swą nogę kopnięciem wzmocnionym maną kopnięciem w rzepkę.
Sychea odskoczył w bok bez problemu. Widząc oddalenie się przeciwnika, Wakashi wyrzucił wcześniej ściskane ostrze, gotowy do przyjęcia następnego ataku. Zamachnął się gotów ciąć w bok nadlatującego Sycheę. Uderzenia nastąpiły niemal natychmiastowo, lecz Venganza wyraźnie odczuł jakiś sukces. Cięcie wyrzuciło go na bok. Miał na torsie dość poważną, acz nie za szeroką ranę między dwoma z żeber. Wakashi z kolei...miał dziwacznie wygiętą nogę. Stał jednak odważnie i prosto. Bardzo powoli i uważnie odwrócił się w stronę Sychea, wyraźnie niezadowolony.
Venganza zacisnął zęby, ruszając w stornę przeciwnika. W trakcie biegu wyciągnął z odpowiednich uchwytów dwa sztylety. Gdy zbliżył się na około 1,5 metra rzucił oboma w kierunku grdyki przeciwnika, sam zaś aktywował przyśpieszające go gemy by znaleźć się po stronie rannej nogi przeciwnika, atakując kopnięciem w znajdującą się nieco dalej, zdrową nogę. Tym razem za cel obrał tylnią stronę kolana. Jeśli obali przeciwnika, dołoży do tego obrotowe kopnięcie w twarz wroga.
Wakashi zdawał się nie przejmować dwoma nadlatującymi ostrzami, gdy przygotowywał się do kolejnego zamachu ostrzem. Coś z mieczem nie grało, krew na nim zaczęła zbierać się na ostrzu. Jeden z sztyletów przeleciał tuż obok szyi przeciwnika, drugi trafił pod nią, odbijając się od utwardzonej skóry. W końcu Wakashi wykonał swój zamach, mimo, że Sychea był jeszcze metr od niego.
Niespecjalnie szeroka fala krwii uwolniona przez ostrze byłaby mało kłopotliwa, gdyby nie wąskość alei. Sychea zmuszony był do przewrotu w przód, dzięki któremu uniknął obrażeń. Wylądował na przeciw Wakashiego, którego ostrze już było w drodze na dół, na twarz Venganzy.
https://www.youtube.com/watch?v=ze5W8cDHcsQ
Na twarzy Venganzy pojawił się uśmiech. Nie mógł powiedzieć, że wszystko szło zgodnie z jego planem. Do osięgnięcia takie stanu rzeczy było daleko. Miał jednak nadzieję. Zraniona noga przeciwnika sprawiała, że każde następne uderzenie będzie słabsze, niż te z początku starcia. Ryś nie należał do unikających osób, jednak nawet to zostało mu odebrane. Dodatkowo, czas między dwoma manewrami z pewnością nieznacznie się wydłużył.
Sychea odskoczył na bok, w kierunku zdrowej nogi przeciwnika, by wykonać proste kopnięcie w rzepkę.
O ile sychea uskoczył w ostatnim momencie od pierwszego cięcia, o tyle kolejne, idące zaraz za nim, wbiło się od boku w jego bark. Nie przeszkodziło to na szczęście w kopnięciu, które odbyło się, raniąc rzepkę. Ta jednak w nieco elastyczny sposób ustawiła się spowrotem na miejscu. Sam ruch jaki wykonał Wakashi do cięcia, był równie zdrowy.
-Przestań. Walcz jak mężczyzna. - poprosiło zwierzę. - Na dobrą sprawę mogę sobie zrobić protezę z własnej krwii. Pewnie umarłbym po walce, ale zdążył cię zarżnąć.
- Nie pokonam cię w honorowy sposób - były strażnik królewski uśmiechnął się. Na jego twarzy brakowało radości, był to raczej ciężki, wymuszony gest. Dwoma dłońmi złapał za nadgarstek przeciwnika. Zarówno z prawej, jak i lewej wypłynęła magia. Różnica czasu była równa… Połowie długości fali, którą zamierzał wywołać. Chciał, by obie wzmocniły się w kluczowym punkcie - kości przeciwnika.
Wakashi dostał złego przeczucia w miarę szybko. Jego twarz wyrażała coś w rodzaju gorączkowej próby walki o ratunek. Może w głębi duszy wiedział co się szykuje. Pchał i ciągnął ostrze z całej siły, starając się jak mógł. Jednak im silniej ciął, tym mniej Venganzy ranił. Ponieważ barku tam nie było. Nieświadomie, mimowolnie Sychea zmienił część swojego ciała w czarną mgłę. Zmuszane do używania magii amethystowe ostrze nie było w stanie jej rozwiać, a pulsująca magia zaczęła uderzać w szkielet Wakashiego. Raz po razie krew zaczynała spływać mu z ust, wykrzywionych w grymasie bólu. Sychea dorwał go tam, gdzie przeciwnik się tego nie spodziewał - od środka.
-Koniec jest zawsze banalny. - wyrzucił z siebie Wakashi, gdy jego ciało mogło znieść mniej i mniej magicznej ofensywy. Aż w końcu upadło na ziemię.
Venganza najwyraźniej uznał przeciwnika za wartościowego - po raz pierwszy od dawna nie przebił czaszki trupa. Może zwyczajnie nie był w stanie tego uczynić? Podniósł miecz wroga, traktując go jako nowe trofeum. Zastanawiał się, czy miecz Emei ciągle znajduje się na górze włości lorda, oraz, czy warto owe splądrować.
Odszedł w kierunku miecza Eabiusa, oparł jego ciężar na bark i skręcił w kierunku Amensa.
- Gotowe - oznajmił, z braku lepszych możliwości.
- I to w mniej niż minutę. - ucieszył się Amens wyciągając z płaszcza fiolkę, której zawartość wyglądała nieco przesadnie podobnie do wody. - Przynajmniej nie musimy martwić się o antidotum.
Mushi milczał przez chwilkę. Z papierosem w ustach zastanawiał się nad czymś. W końcu wypluł go, aby się odezwać. - Nie daliśmy ci nic na magię. Nie mieliśmy. Od jak dawna zmieniasz się w mgłę? - spytał, zdziwiony.
- Może mutacje matki w końcu w pełni się rozwinęły? - westchnął, rozkładając ręce na boki. był świadom wiedzy Amensa. Przypuszczał, że znał on prawdę. Po co jednak dzielić się nią z całym światem?
Mushi spojrzał na Amensa. - Próba wzmacniania magii neutralizuje toksyny wzmacniające ciało. Nieprawdaż?
Amens wzruszył ramionami. - Sychea...czy ty jesteś jeszcze mniej człowiekiem, niż ostatnio? - spytał. - Słyszałem o membrańczykach stosujących placebo aby szybciej rozwinąć zdolności duszy. Jak ten, tutaj. - skinął głową na martwego Wakashiego. - Ale są inne metody. Jak pobudzanie przepływu many.
- A może bardziej? - Venganza rozłożył dłonie na boki w geście bezradności. Na jego ciele roiło się od drobinek potu, jeden bok był pokryty krzepnącą krwią.
- Na pewno wyglądam bardziej jak Ferramentczyk. - dodał, wyraźnie rozbawiony tym wnioskiem. Był stać się “człowiekiem” musiał porzucić swe czlowieczeństwo. - Ścięcie drzew many odblokowuje utraconą wcześniej wszechstronność. - zakończył, cytując wypowiedź Thalanosa.
Amens zmróżył lekko oczy. - Jak nie chcesz rozmawiać to w sumie wszystko jedno. - stwierdził. - Nie jesteś mi winien żadnych tłumaczeń. - wyciągnął rękę z butelką. - A teraz pij, zanim coś cię trafi.
Antidotum znalazło się w ustach chłopaka, a ten odetchnął z ulgą. Jego ciało zdawało się rozpoznawać specyfik jako coś wcześniej znanego. Nie było to w pełni zgodne z prawdą, po prostu jego zapach, czy może smak był czymś kojarzonym z domem.
- Z tego co wiem, Diamondus jest po naszej stronie. - powiedział, pozornie bez związku z calą rozmową. Dopiero po dłuższej chwili kontynuował. - Nie chciałbym stanąć w szranki z tym, kto dał mi nowe życie. - stwierdził, spoglądając na twarz Amensa. Oczy szatyna chwilę błądziły, aż odnalazły zwierciadło duszy rozmówcy.
- Przeszedłem rytuał przez niego przeprowadzony, w tym aspekcie jestem Membrańczykiem. - podzielił się bardziej, lub mniej szokującą prawdą.
-Hooo. - mruknął z podziwem Amens. - To intrygujące. Rekonstrukcja duszy jest na tyle efektywna, że wyzbyła z ciebie mutacje? A może dalej gdzieś tam są, pod skórą? - zapytał, zainteresowany. - Jeżeli z nami zostaniesz, będę miał cię na oku. - obiecał.
Mushi patrzył na obydwojga niezbyt przekonany. - Czyli jak? Przeprowadziłeś na nim eksperyment, ale oboje się tym nie przejmujecie? - spytał
Amens wyłącznie wzruszył ramionami. - Sychea był od przeprowadzania eksperymentów. - oznajmił. - To jak, wracamy?
Mushi pokręcił głową bez przekonania. - Prosić cię abyś leciał za Fujiwarą to chyba przesada? - spytał.
- Niekoniecznie dobrowolnie stałem się częścią umowy, ona - cześcią, jak i gwarantem mego życia - wyjaśnił Sychea. Nie odrywał wzroku od Amensa. Jak zmieni to ich relację?
- Nie odczułem, by poprzednie mutacje zostały cofnięte - oznajmił zgodnie z prawdą. Był zmęczony, czuł że zapłacił za tą walkę sporą cenę.
- Jeśli obwarujecie szlachtą pałac, pewnie nie przebije się do drzewa? - odparł, spoglądając na handlarza. - Zresztą ty już wiedziałeś, że korzystam z magii. Skąd twe zdziwienie? - zapytał.
- W sumie nie wiem. - przyznał Mushi. - Obwarowanie pałacu dużo nie da. Musimy ufać, że księżniczka sama go pokona. Ewentualnie Khun może pomóc, cała reszta gwardii pałacowej jest bezużyteczna. - odparł. - Mokou jest najwyższej klasy użytkownikiem ognia. Twój żywioł nie jest ogniem, więc nie wiem, czy mógłbyś w ogóle się zbliżyć. Chociaż ten miecz daje jakąś nadzieję, o ile faktycznie się zregeneruje.
- Khun twierdził, że jest najsłabszym przedstawicielem szlachty - szatyn skontrował słowa Mushiego cząstką zdobytych wcześniej informacji. -Amens, nie możemy zwyczajnie postawić nam Eabiosa? - zapytał, wyraźnie zdziwiony porzucaniem, czy raczej nie wspominaniem o tej wiadomości.
- Z drugiej strony, jeśli wyzwoliłbym swoją duszę, możliwe że miałbym jakieś szanse - zarzucił luźnym pomysłem.
Amens przytaknął skinieniem głowy. - Rzucanie się w ryzyko bez wyjścia to dobry sposób na pobudzanie instynktów do nauki. - przyznał. - Acz my się mieszać nie będziemy. Jeszcze nie. Ty nie jesteś oficjalnie częścią Ferramentii, możesz robić co chesz. My zobaczymy kto wygra. Będzie okazja to wpadniemy ściąć drzewo i przed zmierzchem nas nie ma. - przedstawił swoje zamiary. - Ah. Będę musiał zabrać miecz zbrojmistrza, jeżeli faktycznie tak ci zależy na walce.
Mushi spojrzał na Venganzę niezbyt pewny. - Mówi się, że ogień wydzielany przez Fujiwarę jest równie gorący co powierzchnia słońca. Jeżeli jak Khun sam jesteś ogniem, to przynajmniej możesz stać obok. Pytanie w czym to pomoże.
- Wakashi był świadom różnicy w sile między nim, a Fujiwarą. - Venganza rozłożył dłonie na boki w geście bezradności. - Musiałbym zaprzęgnąć wszystkich alchemików i całą florę tego miejsca, by mieć jakieś szanse w samotnej walce. A efekty uboczne i tak by mnie zabiły. - westchnął, zawiedziony swą bezradnością.
- Możesz wziąć miecz Eabiosa, nie ma potrzeby, bym robił sobie u niego zbyt wielkie długi. - stwierdził, wyciągając trzymającą ostrze dłoń w stronę przywódcy alchemików.
- Mukou ma jakieś jednostki, osobników, którzy za nim podążają? Jego dzisiejsze pojawienie się było powszechnie wiadome? - zapytał, odrwacając się w kierunku Mushiego.
- Wiadomość rozeszła się jak szarańcza nim do ciebie doszedłem. Szlachta zaczęła już dla pewności wybijać swoją służbę, która pewnie chętnie by pomogła. - określił. - No i twoi przyjaciele z lasu pewnie pójdą za nim. Najprawdopodobniej to tam się teraz udał. Zaraz potem ruszy na pałac.
Amens odebrał ostrze, zarzucił je sobie na bark. Wydawało się dla niego dość ciężkie. - To ja już sobie pójdę. Powodzenia.
- Są jakieś szanse na przekonanie księżniczki, by ścięła drzewo przed przybyciem Mokou? - Sychea zapytał z powątpiewaniem w głosie. Powolnym krokiem ruszył w kierunku zwłok, pozbawiając je pozostałego dobytku - pochwy niegdyś pętającej ogromne ostrze.
- To tylko teoria, chociaż dość popularna… - Mushi unikał patrzenia na samego Sychea - Ale podobno księżniczka związała swoją duszę z drzewem. Dlatego dalej jest młoda i dlatego ma swoją magiczną potęgę. Ścięcie drzewa raczej nie wchodzi w grę.
- Czyli zamierzasz postawić wszystkie karty na swą ksieżniczkę? - zapytał, ruszając w kierunku pałacu. - Nie wiem, czy zdołam pomóc w jakikolwiek sposób, ale prowadź do pałacu. - bardziej stwierdził, niż zapytał.
 
Zajcu jest offline