Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2015, 23:04   #38
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
cz. 1

Drogi Ojcze!
Mam nadzieję, że zastałam cię w dobrym zdrowiu.
U mnie sporo się dzieje, trochę złego, trochę dobrego, jak to w życiu. Posadę mam stabilną, spokojną. Sama sobie taką wybrałam, wiesz jak jest, potrzebowałam tego. Twój najmłodszy wnuk chowa się wybornie, z każdym dniem zdaje się rosnąć w oczach. Szkoda, że ty nie możesz się nim zająć, mnie nie zawsze starcza czasu choć staram się, słowo. Jest mój. Ja to wiem i on także. Widzę jak łagodnieje mu twarz gdy przytulam go do piersi, gdy wyczuwa mój zapach. Rodzina jest ważna ale wymaga nieustannej pracy, to takie cholernie męczące...
Z matką trwa stan pomiędzy zawieszeniem broni a szykowaniem kolejnej inwazji, pytanie tylko kto pierwszy wytoczy katapulty. Kocham ją, na swój bezduszny drowi sposób ale wiesz jaka z niej szurnięta suka, sztukę wyprowadzania z równowagi ma opanowaną do perfekcji. Byłam u niej poprzedniego cyklu, wszystko przez tą sprawę z cholerną Enklawą, pisałam ci chyba? Pierdolce wycofali się kolektywnie z wynegocjowanych niemal kontraktów, myślałam że krew mnie zaleje. Można sobie coś poukładać, rozplanować i po kiego? Co miałam za wyjście? Kiedy ktoś ze mnie drwi musi zginąć. Matka pieprzyłaby pewnie o dyplomacji i spalaniu za sobą mostów ale wiem, że ty jeden mnie zrozumiesz. Kolekcjonuję zniewagi i wyrwane serca, taka moja skaza. Taka nasza skaza ale cóż, nikt nie jest idealny... Musiałam coś z tym zrobić. Kupiec chciał zwiać, cwaniaczek. Posłałam za nim swojego psa.

Wrócił w środku nocnego cyklu. Przykląkł przy łóżku i zdał cichy raport. Kupca dopadł podczas podróży do Thay, jeszcze w Podmroku i zarżnął. Nie było spodziewanych negocjacji o własne życie. Handełes nie pisnął ani słowa. Twardy albo głupi, raczej to drugie. Nie wierzył, że dojdzie do ostatecznych rozwiązań. Kiedy pojął swój błąd krztusił się już własną krwią. „Ostateczne rozwiązania” mogłaby rodzona matka dać mi na drugie ale on tego przecież nie mógł wiedzieć, nie tatku? Niefart. „Powiedz, że masz chociaż jego głowę.” zażądałam ale on nie wstając z klęczek odparł „Nie, pani. Musiałem uciekać bo zdążył narobić hałasu.”
„Narobić hałasu”, wyobrażasz sobie? Czasem rzeczy po prostu idą nie tak.
Powinnam go skopać ale to by było bez sensu. Nie łamie się własnego miecza bo przegrało się walkę.
Wyszłam wtedy na balkon u samego szczytu Areny żeby ochłonąć. Obserwowałam jak przez dzielnice przelewają się drobne figury, żywa plansza savy z niezliczoną ilością rozgrywających i nigdy nieprzesądzonym wynikiem.
Nie zasnęłam już, poszłam na poranne ćwiczenia, które przeciągnęły się w popołudniowe i wreszcie wieczorne. Czasem myślę, że tylko treningi trzymają mnie przy życiu. One i może jeszcze kazadzki spirytus. Wieczorami piję i rozmyślałam. Zanurzam się we własnej melancholii podbijanej kolejnymi kieliszkami wypitego trunku. Niewielu mnie o to podejrzewa, prawda? O melancholię, nie o pijaństwo.
Dużo spraw rozważam sama, w środku. Niektórymi dzielę się z tobą bo to zawsze lepiej jak się pozwala myślom wypłynąć, uwolni się je i spojrzy na nie z innego kąta. Rzadko się odkrywam. Uchylam rąbka skorupy. To niebezpieczne i niepraktyczne ale jak się jest z kimś blisko ciężko tego uniknąć. Ale to chyba cena, którą muszę w mojej sytuacji podjąć. Ach tak, pisałam ci już o Lesenie? O tym jak mam go uratować? To skomplikowane, posłuchaj...

Music


Poezja.
Han’kah, która siedziała przy biurku zawalonym papierami dopiero teraz podniosła oczy na Lesena recytującego rymowane frazesy.
- Nooo... mocne - kąciki jej ust uniosły się ku górze, zaplotła palce pod brodą i dalece się zamyśliła. - Urocze. Tkliwe. Naiwne… Pewnie powinnam teraz splunąć czy coś takiego ale… - zniżyła głos do szeptu jakby wyjawiała wstydliwą tajemnicę - trochę mi się podoba.
Po czym zwiesiła głowę i wróciła jak gdyby nigdy nic do wertowania umów i kosztorysów.
Lesen przyglądał się jej bacznie, nabrał tchu. Ale żadna złośliwa uwaga nie nadeszła. Zamiast tego przewrócił stronę, i recytował dalej.

Jesteś latem mym i wiosną,
Roześmianą wciąż radością,
To Ty zimą i jesienią
Jesteś kwiatem i zielenią,
Tyś mym źródłem i strumieniem,
W Tobie gaszę me pragnienie,
Składam dzisiaj w Twoje ręce
Życie moje i... me serce!

A potem następną, i następną, z niezmąconym uśmiechem na twarzy. Niektóre wersy były wyjątkowo ckliwe w treści, i te czytał z nuta dowcipu, by zrównoważyć podniosłe słowa. Tym lżejszym zaś dodawał emocji, choć w trochę zbyt przesadzony sposób. W końcu nie był bardem... Ale nie pozwalał by go to powstrzymywało.
- Mam słabość do bardów – wyznała Han’kah przeciągając się w fotelu. Ziewnęła, zwiesiła głowę i wpiła swoje długie palce w zesztywniały kark. - Jest taki jeden lokal… Dla pospólstwa ale… - chyba było to dla niej odrobinę krępujące - podają niezłą wódkę i… muzyka jest niezwykła. Chadzam tam czasem incognito. Piję i słucham. Może byśmy...? - w powietrzu zawisło nieśmiałe pytanie.
– Brzmi nieźle. -


(...)
Oj tatku... Zły dzień, zła noc, zupełnie feralna! Kłótnie, dwie, jedna za drugą. Najgorsze są awantury gdzie pada tylko kilka słów. Chłodnych, wyważonych. Wiesz, jak ja bardzo nie lubię wybaczać... Gorsze chyba jest tylko przyznawanie się do winy.
A jeszcze nazajutrz musiałam odwalić tą obligację w świątyni Eilsevs. Chcą naprostować mój światopogląd bo ważyłam się wychłostać akolitkę Lolth. Wyobrażasz sobie, kurwy niemyte? Jakbym co najmniej miała nie po kolei w głowie. O nie, to świat zwariował, nie ja. Nie ja...



Music

Świątynia Eilservs zapierała dech w piersiach. Przytłaczała swoim ogromem. Nawet sakralne mury Domu Kilsek nie były tak imponujące. Ani tak zatłoczone. Rzesza drowek ubranych w dostojne kapłańskie szaty wznosiły swe modły do Pajęczej Królowej.
Han'kah przyciągała spojrzenia. Przez wzgląd na insygnia Tormtor, zbroję wojownika jak i podłą reputację. Młode akolotki obgadywały ją i pokazywały sobie palcami, pieprzone jadowite suki.

- Wielebna Vhaidra? - Han'kah odnalazła właściwą salę i oczekującą nań drowkę. Skłoniła się oficjalnie. - Przysyła mnie Opiekunka Świątyni Tormtor, z polecenia Matrony Sabalice. Han’kah Tormtor.
Drowka wyglądała zabawnie, z parą infantylnych kucyków, karykaturalnie niska, sięgająca Han'kah do ramion. Niemniej poważna mina rekompensowała mylącą aparycję.
- Wielebna Vhaidra… wymaga odpowiedniego zachowania ze strony świeckich drowek.- napomniała wojowniczkę.- Kapłanki stoją na samym szczycie hierarchii i należy im okazywać więcej... respektu.
- Przecież powiedziałam “wielebna” - Han’kah lekko się skrzywiła. Wyglądała na to, że trafiła na jedną z tych suk, które stopami chodzą po podłodze, ale głową niemal ryją o sufit. - I znam hierarchię w Erhelei-Cinlu.
- Niewątpliwie… A jednak jesteś tu z prośby twej Matrony… a jakiż dokładnie jest powód tej prośby?
- Chcę wierzyć jeszcze mocniej, wypełniać święte dogmaty jeszcze gorliwiej, być jeszcze godniejsza miana córy Lolth - Han’kah wyrecytował na jednym tchu.
- Więc masz wątpliwości co do swej gorliwości. - drowka podejrzliwie otaksowała pułkownik. - I zamierzasz je wyplenić. Co czyni cię słabą? Co czyni cię w twym mniemaniu nie dość gorliwą? Jaki chwast mamy wyplenić z twego serca?
- Ja… czuję się bardzo gorliwa - Han’kah uniosła wzrok i patrzyła kapłance głęboko w oczy. - Ale Opiekunka Świątyni ma inne zdanie więc wypełniam jej wolę i jestem tu by poprawić to co należy poprawić.
- Hardość jest zaletą jeśli jest okazywana we właściwym towarzystwie. Nie jest nim obecność kapłanki Lolth.
- odparła Vhaidra splatając palce razem.
- Dlatego właśnie, wielebna Vhaidro, poskramiam moją hardość od samego rana szykując się na dzisiejsze nauki.
- Zacznijmy od podstaw… od historii.
- rzekła Vhaidra i z zapałem zaczęła opowiadać mit powstania drowów, który to Han’kah znała tylko ogólnie. Han’kah usiadla na piętach naprzeciwko kapłanki i słuchała w skupieniu ani raz nie przerywając.
- W naturze drowów, jako najdoskonalszej z ras istniejących na Torilu leży więc dostosowywanie się do sytuacji, ciągły rozwój i… wierna służba Lolth. A przez nią słuchanie jej wybrańczyń i okazywanie im szacunku. Nigdy nie powinnaś się czuć im równa. Nawet najsłabszym z nich.- zakończyła swe wywody Vhaidra.- Ale ty wchodziłaś w otwarte konflikty z siostrą i matką, podważałaś autorytet swej córki, akolitki Lolth, co było naganne… Jeśli były słabe, miałaś prawo je skrytobójczo zabić, ale…- uniosła palec w górę drowka.- ...otwarte nieposłuszeństwo i brak szacunku wobec stanu kapłańskiego, to policzek wymierzony samej bogini.
- Nieposłuszeństwo nie może być niemiłe Lolth – polemizowała Han'kah. - Sama je okazała nieprzestrzegając nakazów Seldarine i nauczając pierwszych duaral. Lolth wymaga od nas siły, czy miałabym prawo nazywać się jej córką jeśli na zawołanie tarzałabym się po podłodze? Okazuję kapłankom szacunek. Ale nie pozwalam sobą pomiatać, to różnica.
- Okazałaś słabość nie potrafiąc utrzymać córki w ryzach, więc naturalnie nie można mówić, że później okazałaś siłę.- wzruszyła ramionami Vhaidra niezupełnie zgadzając się z Han’kah.- To że się zbuntowała i wykorzystała swoją pozycję, było już twą przegraną. Pozwalałaś sobie na takie wybryki wobec swej matki, gdy byłaś podrostkiem, Han’kah Tormtor?
- Moją jedyną przegraną był fakt, że moi strażnicy ślepo posłuchali kaprysu nadętej gówniary
- Han’kah odparła może zbyt szybko. - Za co później zapłacili a reszta wyciągnęła wnioski. Moja córka mam nadzieję też coś z tego wyniosła.
- A ty uparcie uznajesz tylko swoje racje.- odparła wyniośle kapłanka.- Czy aby na pewno chcesz przekuć swą hardość na miecz Lolth? Czy też marnujesz mój czas, by przypodobać się Opiekunce Świątyni Tormtor?
- Nie chcę marnować twojego czasu wielebna Vhaidro - Han’kah zgięła się nieznacznie w ukłonie. - Owszem, moja córka jest obdarzona łaską naszej królowej, ale tak jak sama Lolth nauczała elfy kiedy były jeszcze słabe i nieporadne jak dzieci, czy my nie powinniśmy nauczać naszego potomstwa jak radzić sobie w życiu i pielęgnować własną siłę? Wybacz jeśli dialog to zbyt duża zuchwałość, może powinnam ślepo przyjmować wszystko ale pragnę zrozumieć, pojąć i wierzyć, że postępuje słusznie.
- Nie… Ty pragniesz mnie przekonać, że postępujesz słusznie. Gdybyś spróbowała zrozumieć… zacznij od przypomnienia tego, co uczyła cię twa matka.
- westchnęła kapłanka.
- Bardzo szanuję moją matkę i jej nauki - Han’kah nie uniosła głowy trzymając zgięty kark i wzrok utkwiony w podłogę. - Miałyśmy swoje upadki i wzloty, ale uważam, że jest doskonałą matką, kapłanką i drowką. Ona zasługuje na mój pełen respekt. Pisklę, które dopiero wykluło się z jaja… niestety nie. Jeśli myślę niewłaściwie pokornie proszę o stosowne wybicie mi z głowy błędnych interpretacji, aż zostanie po nich puste miejsce, gdzie będzie można nalać właściwą treść.
- Rzeczywiście… bez wybicia się nie obędzie.- mruknęła po namyśle kapłanka.- Zaczniemy od obdarcia… Jutro przyjdź tu o pierwszym porannym dzwonie. Bez zbroi, bez broni, bez magii, jedynie w zgrzebnej szacie.
- Jak sobie życzysz wielebna.


(...)
Grrrr, kapłanki i ich próżność!
Gdyby chociaż wdała się ze mną w konstruktywną polemikę! Ale nie, trzeba zgnoić, wgnieść w kamień, rzucić na kolana. Cóż, przywykły, że im wszystko wolno, że wiedzą najlepiej. Trzeba ich słowa brać za aksjomaty a to trudne jak się ma taką wścibską i krnąbrną, jak my, naturę. Bogowie bogami a drowy drowami. Łaska Lolth nie upoważnia do tego by zawsze mieć racje, by nie popełniać błędów. Miałam nawet dobre intencje tatku, słowo. Ale nie chciała ze mną gadać. Nie to nie. Przywdziałam więc zgrzebną szatę i poszłam tam niepokornie, rozbujanym krokiem, zbuntowana jak dziecko.
Byłam gotowa na tortury. Na obdzieranie ze skóry, łamanie kostek, wbijanie gwoździków.
Wiesz, że ból mnie nie przeraża. A ostatnio nawet uspokaja. Wprowadza harmonię. Leżę właśnie, pisząc te słowa, wyciągnięta na kozetce jednego licencjonowanego czaromiota-rzemieślnika. Z obnażonymi plecami, delektując się jak igła z tuszem wchodzi pod skórę, raz za razem, w narastającym rytmie niby miłosnego aktu. To zaszczytne, uczestniczyć w procesie tworzenia. Użyczać swojej skóry artyście jak użycza się dziecku łona. Z tym wy, mężczyźni rzeczywiście jesteście pokrzywdzeni. Bogowie was muszą nienawidzić skoro uzależnili was od nas w pragnieniu prokreacji. Ach, a ze mną to już w ogóle śmiechu warte. Gdyby to nie było błogosławieństwem przysięgam, zwaliłabym na karb przekleństwa. Starczy, że mnie ktoś dotknie i efekt murowany. Jeszcze nie mam pewności co do mojego stanu ale przez tyle lat nauczyłam się wsłuchiwać we własne ciało, odszyfrowywać jego subtelne podszepty... Ale o czym to ja? A tak, zgrzebne szaty! W każdym razie tortur nie było. Moja droga mentorka wybrała upokorzenie i psychiczne katusze ponad maltretowanie ciała. Przejrzała mnie widać na tyle aby wydedukować, że to drugie nie zrobi na mnie wrażenia. Nie wzięła jednak pod uwagę, że pierwsze też odniesie marny skutek. Cały cykl czyściłam kible kapłanek na równi z niewolnikami. Hahaha, wiem, wiem. Pewnie ze śmiechu zaraz zaplujesz pergamin. Jakby gówno mogło mnie wystraszyć. Jest częścią odwiecznego cyklu życia i śmierci. Prawdę mówiąc mam do niego spory respekt. Widziałam możnych i walecznych, którzy odchodzili z tego padołu w fetorze własnych fekaliów. Rodzimy się w gównie i zdychamy w nim. Prawdę mówiąc ta latrynowa sankcja wprowadził mnie w dość refleksyjny nastrój. Myślałam bodaj o wszystkim tylko nie o Lolth. Brawo wielebna Vhaidiro! Tak trzymać. Cóż za wiekopomne lekcje pokory!



Coś się kroiło. Coś o czym Han'kah nie miała pojęcia. Nie wtajemniczono jej, po prostu. Widać Sabalice nie uznała, że należy. O czym to przesądzało? O braku zaufania do Han'kah Tormtor? O zepchnięciu ją na boczny tor, politycznym ostracyzmie? A może o sporym sentymencie jakim Matka Opiekunka ją jednak darzyła? Uszanowała jej wybór. Pozwoliła jej się wycofać, odsunąć od tego bagna zależności, pogoni za władzą, podpierdalania i bycia podpierdalanym.

Dlaczego więc drążyła temat zamiast machnąć nań ręką?

Komnaty Relonfeina raziły uporządkowaniem i sterylnością. Dziwne, zawsze miała ich za podobnych do siebie tymczasem warunki mieszkaniowe prezentowali zgoła odmienne. Han'kah preferowała duże zagęszczenie sprzętów i przytulny eklektyczny chaos a strateg Eilservs utrzymywał niezmącony minimalizm.

- To co u ciebie? Jak ci się rządzi Areną? Nie sądziłem, że długo wytrzymasz jako jej administratorka. Praca za biurkem do ciebie... nie pasuje – zawsze ceniła w nim szczerość.
- Nic mylnego. Ta robota mi odpowiada - drowka opadła na prosty biały fotel, który niemal zlewał się z litą białą ścianą - Daje swobodę, której nigdy wcześniej nie miałam. Choć… trochę wypadam też przez nią z obiegu. O co chodzi z tą gotowością bojową Tormtor i Eilservs?
Auć. Cisza zrobiła się ciężka od obnażonej słabości i niewiedzy.
- Skoro… nie wiesz…- Relonfein spoważniał słysząc to pytanie. - To nie jestem pewien, czy powinienem ci mówić.
- Poważnie? - Han’kah ściągnęła usta ale nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu. - Rozumiem, tajne przez poufne, ale wie o tym szmat osób. Dowiem się tak czy inaczej, myślałam, że zaoszczędzisz mi czasu i środków. Ja bym ci powiedziała - odwołała się do mocnego argumentu zaplatając ramiona na piersi i czekając na jego odpowiedź.
- No nie wiem.- zamyślił się Relonfein.- Zakładam jednak, że to co ci powiem, zatrzymasz dla siebie i tylko dla siebie?
- No… też tak zakładam - powiedziała szczerze. - Chyba, że to plany obalenia mnie ze stołka na ten przykład. Wtedy ciężko mi będzie nic nie robić.
Relonfein wybuchł śmiechem na te słowa, po czym spytał retorycznie.- Pamiętasz może imię poprzedniego Zarządcy Areny?
- Niezbyt. A to ważne?
- Właśnie że nie… Stanowisko jakie piastujesz nie jest ważne. Raczej wątpię, by znalazł się choć jeden drow chcący cię obalić. Jesteś bezpieczna na swym stołku… jak każdy Zarządca Domu.- stwierdził drow splatając dłonie dodając z przesadną powagą.- Więc wybacz, ale Dom Eilservs nie uważa cię za osobę wartą jego spisków.
- Pffff - obruszyła się wyraźnie. - Może postawiłam na wakacje i lenistwo ale to nie znaczy, że nie mam na koncie sprawek, po których szeptano me imię z przestrachem. Nie jestem byle gówniany anonimowym drowem - powieka lekko jej zadrżała.
- I może za to kiedyś dostaniesz sztylet między żebra.- zgodził się z nią Relonfein.- Ale bynajmniej nie dlatego, że pilnujesz Areny… zwłaszcza, że Sabalice nie jest Wilczycą. Niemniej… zbaczamy z tematu, prawda?
- Mhm. To o co chodzi z tą ruchawką?
Relonfein nachylił się ku Han’kah i szepnął konspiracyjnie.- Pojawiły się drowy. Obce drowy spoza Erelhei-Cinlu. I nie byli to renegaci z Icehammer. Tylko całkowicie obcy osobnicy. Szpica pewnie większej siły. Matrony po cichu kombinują jak rozwiązać tę sprawę. Najprościej byłoby je złapać, torturami wymusić zeznanie i zabić. Ale… ostatnie wojny przetrzebiły populacje Domów, a czarownicy Thay wzrośli na znaczeniu. No i ilithidy nadal są potencjalnym zagrożeniem. Świeża krew jest więc… zbyt nęcąca, by po prostu wyrżnąć obcych.
- I pozwolą im się osiedlić w Erhelei-Cinlu? Ciekawe… - Han’kah potarła podbródek. - Jakoś się ten Dom nazywa?
- Nie wiem co Matrony zrobią. Wiem co ja robię, kreślę scenariusze defensywne i ofensywne.- wzruszył ramionami Relonfein.- Poza tym jednak nie wiem nic. Nie dość że poszczególne Matki Opiekunki kryją przed sobą nawzajem, to co ich szpicle wyśledziły, to jeszcze jest pełna konspiracja, aby Thay się nie dowiedziało.
- No i słusznie - Han’kah wydęła lekko usta. Wiadomość była istotna ale na nią samą nie miała wpłynąć jakoś spektakularnie. Jej własny Dom ją w temat nie angażował a i jej się angażować w to też specjalnie nie chciało, jej myśli krążyły gdzieś zupełnie zupełnie indziej.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 25-01-2015 o 23:30.
liliel jest offline