Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2015, 22:44   #294
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Mieszaniec wciągnął drżąco powietrze w płuca, ciągle zszokowany i zaskoczony tym co ujrzał jak i mistrzostwem zaklęcia Ta'Vi. Może i miało swoje ograniczenia - jak przedmiot związany z osobą ku której chciało się sięgnąć - ale...
- Sięgnęłaś do samego Skuld - sapnął, spoglądając w czarne jak polerowany węgiel, niezwykłe oczy szamanki. - Ta'Vi, to niewiarygodne...
- Rulf żyje - powiedział zwracając się ku Cethowi. - Ujrzałem go w karczmie w Skuld, trafił tam gdzie jego garnizon stacjonuje! Jego... wasi krajanie nie uwierzyli mu gdy opowiedział co się stało, ale mnie rozpoznał i usłyszał mimo tego że raczył się trunkiem. Nie wiem co zamierza, mam nadzieję że nic głupiego - powiedział marszcząc lekko brwi i siłą woli powstrzymując się od prośby by szamanka raz jeszcze przywołała jego obraz. Tak samo jak wcześniej siłą powstrzymywał się przed tym by chwycić harcownika i "przeciągnąć" go do namiotu. Wolał nie myśleć co by się stało i co by z nim zrobiła Ta'Vi, gdyby to przeżyła. Najpewniej urwałaby mu tę część ciała która wcześniej dostarczyła jej tak wiele radości.

Wraz z przyległościami.

- Posiadasz coś należącego do Austa? - zapytał druida, po czym znowu spojrzał na "Staruchę". - Nasz trzeci towarzysz... może być martwy - wydusił z siebie wreszcie. - Jeśli próba odnalezienia go może być dla ciebie niebezpieczna albo bolesna, to nie mam prawa cię o to prosić i nie będę.

Ceth odetchnął z ulgą.
- Cholera, martwiłem się że mogłem wysłać go na jakąś bezludną wyspę na środku oceanu lub co gorsza, poza Wordis... Dobrze, bardzo dobrze... Chociaż w sumie nie do końca, jeśli ten uparty drań dalej będzie rozgłaszał na prawo i lewo to co tu zobaczył. Mogą go uznać za szaleńca...

Ta'Vi zaś zamyślona machnęła tylko ręką na Petru, nie patrząc w jego stronę.
- Tak tak, jestem cudowna, nie ma co... Ale jeśli nie żyje, do potwierdzenia tego wystarczyć może nawet jego wspomnienie, myśl...

- Aaale? - Ceth wybudził się z lepkiego obłoku ulgi i spojrzał wyczekująco na szamankę.

- Nie wiem czy po prostu zobaczę ciemność, miejsce jego zgonu czy też jego, w niekoniecznie materialnej postaci. A że duchy niezbyt przejmują się prawami naszego świata, i jeśli zgon jakoś wpłynął na niego... Cóż...

Petru słyszał jak ojciec Valerian wspominał o nich kilkukrotnie. Duszach które nie mogły z jakiś powodów opuścić tego świata, uwięzionych na planie materialnych, nie rzadko szalonych. Mało która wola była dość silna by uporać się ze świadomością własnej śmierci.

Szaleństwo u takich nieszczęsnych zjaw zwykle następowało w ten czy inny sposób. Jedne odcinały się od otaczającego je świta, krążąc jak we śnie i nie dostrzegając ludzi, inne popadały w agresywny szał, upodabniając się do zwierząt.

Tropiciel odetchnął znowu. Nie posiadając niczego należącego do półelfa najpewniej byli skazani wyłącznie na sprawdzenie czy harcownik w ogóle żyje. A jeśli faktycznie jego dusza błąkała się, zamknięta na Planie Materialnym po zgonie w zrujnowanej świątyni…

Ojcze Słońce, miej miłosierdzie...

- Pozwól że znowu spojrzę na niego, chyba że ty, Ceth, tym razem wolisz - powiedział cicho, niechętnie, ale druid lepiej znał Austa a od tego mogło zależeć czy w ogóle istnieje szansa by go zlokalizować. - Pamiętaj - zapytaj czy orientuje się gdzie jest, jeśli może być że gdzieś niedaleko to wskaż wulkan jako miejsce ku któremu może się kierować - i pozostaje nam mieć nadzieję że ten sam widzieliśmy. Jeśli zaś Aust nie żyje… - wzruszył ramionami, ale gest w żaden sposób nie niósł w sobie obojętności. - Przekonamy się.

- On... On potrzebny będzie jako katalizator - ucięła wszelkie wywody Ta'Vii, znów wrzucając czerwone gałązki do ognia, oraz ku zaniepokojeniu Cetha, układając obok zwinięte w wałek futra, zupełnie jakby druid miał położyć się z głową w płomieniach.

Starzec uśmiechnął się nerwowo.
- No więc...
- Mapa nie spłonęła to ty spłoniesz? - rzuciła poirytowana szamanka. - Kładź się.

- Em... No już, już - Ceth spojrzał na Petru na zasadzie "szczęściarz jeden..." po czym ułożył się na wałku z futra, pochylił głowę nad ogniskiem i krzyknął, gdy Ta'Vii złapała go za kołnierz i pchnęła głowę na metalowy okrąg na którym wcześniej układała mapę oraz sztylet.

Niezbyt przejęta uniosła brew.
- Co, pali?
- Nie... Ale nabiłaś mi guza...

- Ty lepiej myśl o tym waszym towarzyszu. - odparła cierpko szamanka, siadając obok ogniska. - A ty Petru... Jesteś pewien że wolisz wersję z opcją rozmowy?

Lekko uniosła brew, patrząc wyczekująco na tropiciela. Znad twarzy Cetha zaczęły unosić się obszarpane smużki cienia.

Mieszaniec spoglądał ponuro na Cetha, podenerowany chyba podobnie jak staruszek, tyle że z odmiennych powodów. Bał się tego co ujrzy, nie tyle samego widoku co tego co on może oznaczać. Półelf... oberwał, bez wątpienia. Biorąc pod uwagę jak bardzo towarzysze zostali rozrzuceni, dotarcie mu z pomocą na czas mogło być niemożliwe.

A możliwe że i tak było już za późno...

Potrząsnął głową i odetchnął głęboko.

"Pelor jest pierwszym wśród równych, bez Jego światła nic nie jest możliwe."

- Jeśli przeżył, muszę z nim porozmawiać - powiedział zdecydowanie.

Przygotował się psychicznie na znajomy widok, nawet jeśli miałby to być obraz podobny do tych z nawiedzonego wąwozu w drodze z wioski wosów do Magicznej Doliny. Przez krótką chwilę pomyślał o Elii i jej podopiecznych w Dolinie. Miał wielką nadzieję że przeżyli atak kultystów, tak samo jak Buri-Ghkan i jego ludzie - starcie z nieumarłymi.

- W razie czego, krzycz.- Ta'Vii uniosła dłonie nad ognisko, przymknęła oczy i po chwili kula cienia znów objęła twarz Petru, tym razem jednak otaczając go mroczną ciszą.

Żadnych słów, żadnych dźwięków, nawet mglistych obrazów z odległych miejsc.

Po kilkunastu sekundach Petru prawie podskoczył, gdy gdzieś niedaleko rozległ się płacz dziecka. Silny. Ciemność dookoła natomiast, zaczęła przybierać mniej więcej kształty ścian.

Niskich ścian.

Małego domu.

Kiedy tropiciel przywyknął do tego dziwnego stanu, całość zaczęła mieć dla niego chociaż śladowe ilości zrozumienia tego co widzi. To był dom. Krążyły po nim liczne, niskie postacie zbyt zajęta żeby dostrzec cień, gdziekolwiek by się on nie znajdował.

Były też słowa, słowa których Petru nie znał. I otoczona dziwnymi, smukłymi postaciami kołyska. W niej, płakało dziecko. Nim jednak obraz wyostrzył się na tyle, żeby mieszaniec mógł dostrzec jakieś szczegóły, wszystko zniknęło.

Ta'Vi zmarszczyła brwi.
- Em...

Ceth spojrzał to na szamankę, to na towarzysza.
- No i? Co widziałeś? Nie było krzyków, co uznaję za dobry znak...
- Ceth...
- Tak?
- Lepiej wyjmij czerep z ogniska.

Petru siedział przez chwilę w milczeniu, ledwo pamiętając by w ogóle oddychać. Wielu rzeczy się spodziewał, ale czegoś takiego...
- Nie wiem - powiedział wreszcie bezradnie, jak już mu się od dawna nie zdarzyło. - Nie wiem co to było i co oznacza...

Dopiero wtedy spojrzał na druida i ruszył zadek by pomóc mu ratować tlącą się łepetynę. Gdy wrzaski ucichły i Aep Craith wrócił do stanu umożliwiającego wysłuchanie go opowiedział co ujrzał. Możliwie jak najdokładniej.
- Aust był półelfem - dodał, gdy opisywał sylwetki otaczające kolebkę. Obrócił się spoglądając to na Ta'Vi, to na Cetha. - Czy to może znaczyć że, bo ja wiem, odrodził się? W... tym dziecku? Czy to jakieś jego przedśmiertne majaki?

Ceth, wciąż śmierdzący spalenizną, pokręcił powoli głową.
- Cholera... On mówił coś że jego rodzina wierzy w dalsze życie po śmierci ale to... to...

- Jest możliwe. - odparła Ta'Vii, z cichym westchnieniem opadając na pobliską stertę futer i sięgając po pobliski kielich. - Jeśli szukałam jego duszy, a znalazłam... To coś, nie wiem coś ty tam widział, należy zakładać że ona tam była.

- Mi to ze słuchu przypomina niziołki... Elfy zwykle nie budują domów w sensie stricte a gnomy nie są takie chude. Ech, cholera. Nie wiem co o tym myśleć.

- Cieszcie się.- szamanka znów wzruszyła ramionami. - Podobno po reinkarnacji człowiek ma taki reset, zachowuje pewne odruchy, charakter i tak dalej, ale generalnie zaczyna od nowa. Reinkarnacja w psa zaś... Niezbyt mądry pomysł ładować ludzką świadomość do tej skołowanej łepetyny. Ale jak kto woli.

Ceth wydął usta.
- Szlag... Chociaż po prawdzie, bałem się że będzie gorzej.

Petru siedział i słuchał, nie wiedząc czy cieszyć się, czy smucić. Otrzymał właśnie dowód na wędrówkę dusz i mógł jedynie przypuszczać z jakim zainteresowaniem ojciec Valerian przyjmie jego opowieść kiedy powróci do Palenque. A to przypomniało mu o...
- M'koll - mruknął, zorientował się że zrobił to na głos i podniósł wzrok na szamankę. - To znaczy... dziękuję - powiedział miękko, z uczuciem. - Aust zginął i pozostaje nam się cieszyć że się odrodzi, a nawet nie mogłem przypuszczać że się o tym przekonam, dzięki tobie. Mam ostatnią prośbę - pokaż mi M'kolla. Może zdążę z nim porozmawiać. A jeśli istnieje ktoś kto po takiej katastrofie jak teleportacja na ślepo jest w stanie zorientować się gdzie się znajduje i znaleźć drogę, to właśnie M'koll…

Szamanka zamrugała.

Następnie uniosła dłonie, wygięła palce niczym szpony i zadrżała na całym ciele, ściągając przy tym wargi i nadymając policzki.

- ARGH! - wydała z siebie w końcu wściekły krzyk, i sprawiając że Ceth odruchowo cofnął się do tyłu. Ta'Vizaś prychnęła gniewnie, i do pełnego efektu brakowało tylko pary buchającej jej z nosa. - Daj takiemu palec, upieprzy ci rękę! Szlag mnie zaraz jasny trafi! Wiedziałam że będą z wami same, pieprzone problemy!

Nie przerywając jednak tyrady, zabrała ostatnie z uszykowanych gałązek i zaczęła układać je dookoła ogniska. Po chwili zmrużyła oczy.

Ceth przełknął ślinę.
- Em... Tak?

- CZEMU JESZCZE NIE MAM W RĘKU MAPY?!

Krzyknęła, sprawiając że obaj mężczyźnie podskoczyli nerwowo na dźwięk jej głosu. Druid rzucił się do swojej torby i wyrzucając wszystko ze środka wydobył lekko okopcony kawałek pergaminu.
- Mam...!

- No! - dziewczyna gniewnie wyrwała mu z ją ręki, kładąc na rusztowaniu. - Petru, gęba nad ognisko. Migiem!

Tropiciel sumiennie zapisał w pamięci konieczność napomnienia Cetha aby ten trzymał Lu’ccię z daleka od Ta’Vi. Jeśli obie panie na siebie trafią, to przy charakterku szamanki epicka awantura była nie tyle prawdopodobna, co pewna. I nie wiadomo czym mogła się skończyć.

Milczał, dając dowód że przynajmniej czasami wie kiedy trzeba trzymać pysk zawarty na kłódkę. Zamiast tego przygotował się i nastawił psychicznie, by zareagować nim już zaalarmowany M’koll wypuści strzałę. Posłusznie czekał, choć niecierpliwość go paliła.

Znów to samo. Materialny cień, rozmycie otoczenia, długa chwila niepewnego czekania.

Kiedy obraz dookoła Petru znów zaczął się klarować, pierwszą rzeczą jaką Peloryta dostrzegł był ogień, przy którym siedziała zgarbiona postać... Zgarbiona postać, która jakby wiedziona instynktem, poderwała się na równe nogi, wyciągając strzałę z kołczanu na plecach.

Obok, ale jednocześnie jakby z daleka, tropiciel dosłyszał głos siedzącej nieopodal Ta'Vi.
- Tylko nie to...

Cięciwa zatrzeszczała, gdy M'koll nałożył nań strzałę i naciągnął, aż do ucha.

- M'koll! To ja, Petru...! - strzała przemknęła ze świstem tuż obok głowy mieszańca. - … nie strzelaj?

Najlepszy zwiadowca w Palenque bardzo powoli opuścił łuk.
- Co do...? - wymamrotał, przekrzywiając głowę. - Petru...?
- Tak! Oprócz Austa, wszyscy żyją, wraz z Cethem i Lu'ccią jesteśmy u nomadów na północnym wschodzie Naz'Raghul! U wodza Wikmaka! Gdzie ciebie wyrzuciło?!

M'koll, wciąż niepewny tego z czym ma do czynienia, niechętnie opuścił łuk.
- Daleko. To pewna... Jest tu zimno, na północy widać śnieg a mimo to tutejsi ludzie łażą w samych koszulach... O tym że Naz'Raghul traktują jak słowo tabu, nie wspomnę... Co z resztą? Widziałem jak Rulfa zassało w powietrze, Austa... Austa nie widziałem od jego popisu z granatami w tamtej podziemnej świątyni...

- Jak nazywają się tamci ludzie?! Aust nie żyje, ale Rulf dzięki łasce Ojca Słońce jest w Skuld i wie co z nami, a ja, Ceth i Lu’ccia jesteśmy wśród nomadów Graniczników wodza Wikmaka na północnym-wschodzie - Petru powtórzył, wolniej i wyraźniej, bo nie wiedział ile poprzednio zwiadowca usłyszał. - Będziemy szli do Skuld, zapewne Przesmykiem Granicznym. Kieruj się do Skuld, będę cię szukał! - mimo ogromnej ulgi i radości Peloryta był skupiony na tym by wyzyskać każdą sekundę kontaktu. - Jakie nazwy usłyszałeś od tamtych ludzi?!

- Większość nie rozumie wspólnej mowy - odparł M'koll gdy obraz zaczął się powoli rozpływać. - Gadali coś o atamanie, to chyba ich wódz... Cholera, niewyraźny się robisz.

Obok rozległ się głos Ta'Vii.
- Jest cholernie daleko, zaraz stracę kontakt... Powiedz co musisz i koniec, obojętnie czego ci nie obiecałam, nie będę okupywać tego tygodniową migreną i krwawieniem z nosa...

- Zmierzaj do Skuld, niech Pelor cię prowadzi, znajde cię. Zaklęcie się kończy - ostrzegł tropiciel i ruchem ręki dał znać by Ta'Vi przerwała koncentrację.

- I co? - Ceth spojrzał wyczekująco na Petru kiedy cień opadł z jego twarzy.

Generalnie, dokładne powtórzenie słów M'kolla nie było dla peloryty szczególnie trudne, zwłaszcza że aż tak dużo ich nie było. Ta'Vii, wciąż poirytowana tym wszystkim, zaczęła zagaszać ogień, chować do skrzyni składniki potrzebne do rytuału a z jej oczu spłynął cień, zastąpiony gniewnymi błyskami.

Stary druid zaś, westchnął.
- Cóż, szczęście w nieszczęściu, przynajmniej nadal ten sam kontynent...
- Znaczy? - szamanka rzuciła mu cierpkie spojrzenie. - Męczyłam się żebyście mogli pogadać z kimś w Krevhlod?

- Lepiej, na ziemiach Sojuszu Wislewskiego - odparł krótko Ceth, kręcąc głową. - Opis się zgadza. Chłód, odporni na niego miejscowi, fakt że Naz'Raghul traktują jak przekleństwo albo coś podobnego... No i atamani. To tam wojennych wodzów plemienia nazywa się w ten sposób.

- Co kraj to obyczaj - mruknęła rozdrażniona Ta'Vii.

Ceth spojrzał najpierw na dziewczynę, potem na Petru i finalnie wstał, otrzepał się, wymamrotał coś na pożegnanie i wyszedł z namiotu, zauważalnie przyśpieszając kroku na zewnątrz.

Ta'Vii, nie odwracając się w stronę Petru, prychnęła.
- Wciąż tu jesteś.

- Zgadza się - przyznał Petru. - Proponuję masaż, a kiedy się odprężysz podziękuję ci odpowiednio, a i na ból głowy czy krwotok spróbuję poradzić. Jesteś wspaniała, możesz sobie machać ręką na moje słowa, ale chcę żebyś wiedziała że doceniam co zrobiłaś.
Jego ulga była tak wielka że gotów był znosić nawet humory Ta'Vi. M'koll i Rulf żyli i wiedzieli też o nich. Łaska Lśniącego Boga była z nimi.
- Pozwól mi z sobą zostać - powiedział łagodnie.

- Jestem w nastroju na coś innego niż masaż - odparła, wstając i podchodząc do skrzyni. - Jestem zła. Bardzo zła. I wierz mi, nie chcesz zbliżać się do mnie wtedy w żadnych okolicznościach, w szczególności w takich o jakich pewnie teraz myślisz...

Uśmiechnęła się pod nosem.
- Chyba że masz dość odwagi zrobić coś, czego wstydzić będziesz się do końca życia. - odwróciła się, w rękach trzymając... linę. Z sadystycznym uśmiechem napięła ją, unosząc brew.

Mieszańcowi opadła szczęka. Dopiero po naprawdę długiej chwili odzyskał jasność umysłu. O tyle o ile, bo prosty tropiciel za diabła nie potrafił się domyślić co dziewczyna ma na myśli.
- Po prawdzie chciałem cię przytulić, poleżeć z tobą i pogadać - powiedział powoli, wpatrując się w linę. - Wysmaganie cię po tyłeczku, danie się związać czy co tam zamierzasz z tym sznurkiem, nie wpisywało się w moje plany, co najwyżej dobranie się do twych krągłości, jak ci już złość przejdzie. Ale… co mi tam, może być interesująco - uśmiechnął się szeroko.

Miał tylko nadzieję że przeżyje upodobania szamanki...


Gdy do profesjonalnie zaciągniętych na ciele mieszańca więzów dołączył pas krępujący nogi, a Ta’Vi z rumieńcami podniecenia na twarzy jęła rozpalać świece po bokach które czemuś umknęły uwadze Petru, ten warknął, czując jak zniewolenie budzi w nim bardziej ognistą i złowrogą część dziedzictwa; na pewno nie tą rzekomo niebiańską. Ta’Vi przyklęknęła przy nim ze świecą w dłoniach, z uwagą obracając ją i obserwując mięknący wosk, nim ze złowieszczym uśmieszkiem spojrzała na swą ofiarę. Petru odpowiedział warkotem rodzącym się w głębi jego gardła.
- Warczysz, piesku? - wydyszała kobieta i smagnęła go rzemieniem. Tropiciel targnął się w więzach.

Ból nie był problemem przy jego grubej skórze, uwięzienie również. Jeśli już to bał się tego co zrobi z Ta’Vi gdy będzie miał ją w swojej mocy.
- To z ochoty na myśl o tym jak przełożę cię przez kolano i obiję tyłek - warknął, napinając mięśnie aż udręczona lina skrzypiała. Oberwał za to jeszcze raz.

Będziesz miała szczęście jeśli w ciągu najbliższego tygodnia usiądziesz na dupie.

Płaskowyż dzisiaj naprawdę nie będzie spokojnym miejscem…
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline