Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2015, 20:36   #31
Tiras Marekul
 
Tiras Marekul's Avatar
 
Reputacja: 1 Tiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ogień rozpalony w kominku trawił ułożone w stosik kawałki drewna. Pomieszczenie było ciepłe i przytulne mimo zimnych kamiennych ścian. Wisiało na nich kilka obrazów, drewniany parkiet zdobił czerwony dywan w przedziwne wzorki. W powietrzu unosiła się delikatna woń perfum, które Walbrecht rozpoznał od razu. Mieszanka dzikich kwiatów o słodkim zapachu była wprost uwielbiana przez kobiety i żadna nie mogła się im oprzeć. Niestety ten luksus sporo kosztował. W pokoju ustawiono kilka regałów z książkami, barek, stojak na broń oraz wielkie biurko stojące na środku. Komplet mebli wykonany był z porządnego drewna, a każda półka była zapełniona książkami, niekiedy rzadkimi, dobrym alkoholem, bronią lub różnymi świecidełkami. Na skórzanym fotelu w kolorze mocno ciemnej zieleni siedział mężczyzna w średnim wieku. W chwili gdy szlachcic wkroczył do jego komnaty, ten zajmował się wypisywaniem dokumentów.
- Mamy mały problem, Tarashoffer… - zaczął Veldar Hoch. Mimo młodego wieku, sprawiał wrażenie niezwykle przebiegłej osoby o silnym charakterze. Oderwał wzrok od notatek, postawił gęsie pióro w kałamarzu i spojrzał na gościa gestem karząc mu usiąść.
- Jak dobrze wiesz, w slumsach działają też inne gangi i choć ich obecność w przeszłości przysparzała nam dodatkowych problemów, to zwykle to my panowaliśmy nad sytuacją i nie dopuszczaliśmy do większych incydentów z ich udziałem - mężczyzna wyciągnął z barku obok butelkę czerwonego wina i dwa kryształowe kielichy. Napełnił je do połowy i kontynuował.
- Kontrolowaliśmy dzielnicę wzdłuż i wszerz. A przynajmniej tak kazali mi sądzić moi informatorzy. Byli jednak w błędzie, lub celowo wprowadzili mnie w błąd, albowiem dziś nad ranem znaleziono w kanałach zwłoki mojego zastępcy, Rudofla, z krwawym napisem wyrytym nożem na plecach - “Hoch! Będziesz następny!”. Dorwaliśmy gońca z gangu Nakrapianych Sów i po długich torturach wyśpiewał nam wszystko. Podobno Dieter Dashauer ma wtykę wśród swojej załogi. Nie wiem kto nim jest, ale planują go zamordować, a my nie możemy dopuścić do śmierci przywódcy Korsarzy. Potrzebuję kogoś kto wmiesza się w tłum, wykryje spiskowca i się go odpowiednio... pozbędzie. Wiesz co mam na myśli? - mówiąc to sięgnął po kielich z winem po czym upił mały łyk nie spuszczając wzroku ze ex-szlachcica. Walbrecht wziął do ręki delikatny kryształowy kielich usadowiony na srebrnej podstawce. Wino smakowało jak... wino. Zupełnie jak za dawnych lat, gdy podawano podobne do porcji ziemniaczków i wyselekcjonowanego plastra chudej wołowiny. Veldar wiedział co najlepsze. Palce szlachcica muskały powierzchnię kryształowego naczynia. Wracały wspomnienia potęgi, bogactwa i władzy.
- Wiem doskonale, ale przejdź do sedna proszę.
- Dziś wieczorem kapitan Dashauer wróci z pomyślnie zakończonej wyprawy łupieżczej. Chciałbym byś eskortował go w drodze do brata Günther'a, kapłana na służbie zakonu Morr'a. Dasheur będzie w towarzystwie dwójki braci z Kisleva więc postaraj się by cię nie zastrzelili przez przypadek. Powiedz mu że ja cię przysyłam i wspomnij mu o czyhającym nad nim niebezpieczeństwie. Zaoferuj mu swoją pomoc – Veldar skrzyżował nogi na biurku, upił odrobinę z kieliszka by zwilżyć wyschnięte gardło oraz usta.
- Oczywiście - odparł krótko szlachcic. Wstał z krzesła. Trzymając w ręce puchar podszedł do obrazu zawieszonego na ścianie. Dzieło sztuki zaginęło lata temu i chociaż prowadzono poszukiwania - nigdy nie znaleziono złodzieja. Teraz wisiało w gabinecie Hoch’a przykryte delikatną warstwą kurzu.
- Możesz na mnie liczyć. Dasheur nie będzie sprawiał problemów, gdy stwierdzę że przestaniesz go kryć w razie odmowy. Szpiegiem zaś nie musisz się przejmować. Każe przeciągnąć go pod kilem – odpowiedział Walbrecht z zadowoleniem wymalowanym na twarzy. Jego oczy skrzyły się złowieszczą czerwienią. Przeciąganie pod kilem należało do jednej z najokrutniejszych żeglarskich tortur. Poprzyklejane do zanurzonej części kadłuba skorupiaki rozcinały ciało ofiary powodując tak liczne uszkodzenia , że denat umierał zanim został wyciągnięty po drugiej stronie. Veldar przez dłuższą chwilę uważnie przyglądał się szlachcicowi, po czym odparł poważnym tonem:
- Zabijesz go, ale zanim to zrobisz wyciągniesz z niego wszystkie informacje. W swoim stylu.
- Doskonale. Czy coś jeszcze? - Odparł Walbrecht kładąc pusty kielich na krawędzi biurka. Nie usłyszał jednak ani słowa więcej, a szybki gest ręki nakazał mu opuszczenie komnaty.

* * *

Kapitan Dieter Dashauer maszerował niemalże opustoszałymi uliczkami Reikerbahn. O tej porze tylko najodważniejsi lub najbardziej zdesperowani decydowali się na nocny spacer ulicami najniebezpieczniejszej dzielnicy Altdorfu. Eskortowany przez dwóch postawnych kislevitów, przywódca Korsarzy nie miał zbyt wielu powodów do obaw, bo któż z wyjątkiem Imperialnej Armii, która tu rzadko zagląda, chciałby rzucić wyzwanie najbardziej niesławnemu piratowi w Reiklandzie. W rękach jego groźnie wyglądających ochroniarzy znajdowała się drewniana skrzynia z krwistoczerwonym odciskiem dłoni na wieku. W końcu dotarli pod jeden z wielu mostów, które prowadziły do sąsiednich dzielnic. Kislevici odstawili skrzynię pod niskim murem będącym zwieńczeniem mostu i ulicy, a następnie stanęli tuż obok Dashauera, oczekując na przybycie klienta. W powietrzu unosił się zapach morza i starych ryb, od wybrzeża delikatnie wiał zimny wiatr.
- Wszystko wskazuje na to, że nasz kupiec ma mały poślizg… - odezwał się głos za plecami kapitana, na co wszyscy obrócili się z bronią palną wycelowaną w napastnika. Kilka metrów od nich z cienia wyszedł mężczyzna o kruczoczarnych włosach i palących się czerwienią oczach. Ubrany był w stylowy, materiałowy frak, którego czasy świetności już dawno przeminęły.
- A kimżeś Ty kurwa jest? Przydupasem tego warchoła, Ludwiga? - Kapitan Dashauer splunął na ziemię z pogardą. - Jedna kulka w łeb zakończy twe relacje z tą starą kokocicą Nurgla.
- Zwę się Walbrecht Tarashoffer, a jeśli to imię nadal nic ci nie mówi, to wiedz, że przysłał mnie Veldar Hoch - odparł mężczyzna, podchodząc nieco bliżej aż światło pochodni trzymanych przez kislevitów padło na jego bladą twarz.
Dieter Dashauer zawahał się przez chwilę, poddając wzrokowej ocenie stojącego naprzeciw niego mężczyzny. Rzeczywiście, słyszał, a nawet kiedyś widział Walbrechta Tarashoffera - osobistego kata i oprawcę Veldara Hocha. Schował pistolet skałkowy z powrotem do skórzanej kabury, ale z przezorności wciąż trzymał na niej dłoń. Podobnie uczynili jego kislevscy ochroniarze.
- Czego więc chce ten stary chędożnik ode mnie? Wykonałem zlecenie, zaraz przekażę towar kupcowi, a następnie ja i moja załoga odsuniemy się w cień, jak to mamy w zwyczaju po każdym napadzie…
- Przychodzę dopilnować aby przesyłka trafiła we właściwe ręce – zaczął poprawiając marynarkę. Położył dłoń na zdobionej rękojeści rapieru. - [/i]Potem chciałbym z tobą porozmawiać w cztery oczy. Mam ci do przekazania pewne informacje od Veldara. Chodzi o twoje życie między innymi.[/i]
- Co tym razem?! Armia Imperialna? Wrogi gang? Czy może moja własna załoga chce mnie w dupsko wydymać? - zakpił kapitan Korsarzy. - Myślisz, że byłbym w stanie tak długo utrzymać się przy życiu nie będąc świadom tego co się dzieje wokół mnie? Jestem postrachem Reiklandzkich wód, jeśliś łaskaw zauważyć! Tu każdy ostrzy sobie na mnie zęby, a najbardziej; załoga Portowej Nierządnicy - Dashauer wyraźnie zamyślony spojrzał w stronę przepływającej obok, mętnej od nagromadzonego w niej syfu, rzeki Reik, po czym dodał z wyraźnie słyszalną nutką rozbawienia w swym szorstkim głosie - [/i]I od kiedy to, kurwa, Veldar Hoch dba o moją rzyć?[/i]
- Od zawsze. A do mnie się przyzwyczaj, bo będziemy się widywać często. Chyba ze Veldar ma przestać się Tobą interesować – odparł zimno Walbrecht. Niegdyś mógł gardzić takimi. Mógł trzymać się od nich z daleka albo pozbawiać życia jeśli miał taką zachciankę. Wszystko się pozmieniało. - Gdzie twój klient Dashauer? Spieszy mi się trochę.
- Mi też nie jest na rękę stanie pod mostem… - odparł pirat z niecierpliwością rozglądając się dookoła. Jakby na zawołanie, z mroku ciemnej uliczki prowadzącej w dół dzielnicy wyłonił się starszy mężczyzna ubrany w ascetyczne, czarne szaty z symbolem kruka.
- Brat Günther - przedstawił się głosem wypranym z wszelkich emocji. - Przesyłka gotowa do odebrania, jak rozumiem? - kościastym palcem wystającym ze zbyt dużego rękawa wskazał skrzynię trzymaną w rękach Borysa i Romanowa.
- Oczywiście! - Powiedział głośno kapitan Dashauer rozkładając w fałszywie przyjaznym geście ramiona. - Ale najpierw zapłacisz mi za robociznę… - dokończył o wiele poważniejszym tonem.
- Zapłaciłem Veldarowi - odparł kapłan Morra - Jeśli on ci nie zapłacił, to proponuję…
- Ma głęboko w dupie twe propozycje! - Przerwał mu długobrody pirat. - Ganiałem się z całą Imperialną flotą po rzece Reik za chuj wie jakim pudłem, kiedy ty i twoi bracia-nekrofile wesoło chędożyliście zwłoki w kryptach pod Altdorfem! Hoch nie zapłacił, to oślizgły szczur, którego słowa są nic nie warte… zapłacisz mi teraz, albo pożegnasz się z obiecanym towarem.
Zakapturzony mężczyzna stał w bezruchu, mierząc ponurym spojrzeniem pirata, który rzucił mu wyzwanie. Trwało to na tyle długo, że obserwujący z boku konfrontację Walbrecht zaczął podejrzewać, że owe spotkanie zakończy się krwawą jatką. Obie strony nie zamierzały odpuścić, ale w końcu brat Günther odpiął wiszącą u boku sakiewkę i rzucił ją prosto pod nogi kapitana Korsarzy.
- Jesteś pieprzonym oszustem, Dashauer - dodał nie kryjąc się z oburzeniem, chociaż jego głos wciąż pozostawał lodowaty. - Kiedyś spotka cię zasłużony los.
- Do tego czasu zdążę wychędożyć każdą narożnicę w tym mieście, a Ty dalej będziesz wyrywał zielsko w ogrodzie… - tymi słowami pirat pożegnał Günthera.
- Wracamy, Tarashoffer… - rzucił przez ramię Dieter. - Czas omówić interesy…

* * *

Szlachetka otworzył drzwi do kuchni. Od wejścia zaatakował go zapach starego jedzenia. Jakiś szczur, pastwiący się nad czerstwym kawałkiem chleba leżącym na stole, odwrócił pyszczek i szybko zwiał pomiędzy beczki oraz worki. Walbrecht usiadł na baryłce postawionej obok stołu, uderzył pięścią w blat aż wszystkie sztućce i miski podskoczyły dzwoniąc o siebie. Chwilę później zaczął masować obolałą dłoń.
- Dam jebańcowi takiego kucharza, że będzie zdychał z głodu lub żarł własne gówno – stwierdził sam do siebie. Kiedy Walbrecht stracił dom musiał nauczyć się wielu rzeczy, w których wcześniej wyręczała go służba. Przyzwyczaić się do nowego sposobu życia i liczenia pieniędzy w sakiewce. Gotowanie było jedną z umiejętności którą musiał przyswoić chociaż w stopniu podstawowym aby przetrwać. Zrobienie prostego gulaszu lub usmażenie udka kurczaka mieściło się w granicach tej umiejętności i pozwalało zapewnić chociaż jeden ciepły posiłek na dzień lub dwa. Dasheur znieważył szlachcica na oczach całej załogi, a to jest czyn którego nie można puścić mimochodem.
- Przyjdzie i czas na niego – Walbrecht uśmiechnął się kącikiem ust. Wstał i podszedł do kufra który przytargał ze sobą. Mieściło się w nim wszystko co udało mu się zgromadzić przez ostatni rok. Spora drewniana skrzynia solidnie okuta ze wszystkich stron grubym metalem, zamknięta była na cztery mosiężne kłódki wielkości pięści dorosłego mężczyzny. Za każdym razem, gdy spoglądał na jego zawartość przypominał mu się dobytek jaki stracił i co mu z tego pozostało. Przesunął kufer pod ścianę i wcisnął pomiędzy beczki tak aby nie był widoczny. Od góry przywalił go kilkoma workami i upewnił się czy jest odpowiednio ukryty.
- Idealnie – stwierdził z zadowoleniem po czym opuścił pomieszczenie by odwiedzić kapitana w jego kajucie. Nadal pozostawało wiele spraw do omówienia.
 
__________________
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.
Tiras Marekul jest offline