Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-01-2015, 20:36   #31
 
Tiras Marekul's Avatar
 
Reputacja: 1 Tiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ogień rozpalony w kominku trawił ułożone w stosik kawałki drewna. Pomieszczenie było ciepłe i przytulne mimo zimnych kamiennych ścian. Wisiało na nich kilka obrazów, drewniany parkiet zdobił czerwony dywan w przedziwne wzorki. W powietrzu unosiła się delikatna woń perfum, które Walbrecht rozpoznał od razu. Mieszanka dzikich kwiatów o słodkim zapachu była wprost uwielbiana przez kobiety i żadna nie mogła się im oprzeć. Niestety ten luksus sporo kosztował. W pokoju ustawiono kilka regałów z książkami, barek, stojak na broń oraz wielkie biurko stojące na środku. Komplet mebli wykonany był z porządnego drewna, a każda półka była zapełniona książkami, niekiedy rzadkimi, dobrym alkoholem, bronią lub różnymi świecidełkami. Na skórzanym fotelu w kolorze mocno ciemnej zieleni siedział mężczyzna w średnim wieku. W chwili gdy szlachcic wkroczył do jego komnaty, ten zajmował się wypisywaniem dokumentów.
- Mamy mały problem, Tarashoffer… - zaczął Veldar Hoch. Mimo młodego wieku, sprawiał wrażenie niezwykle przebiegłej osoby o silnym charakterze. Oderwał wzrok od notatek, postawił gęsie pióro w kałamarzu i spojrzał na gościa gestem karząc mu usiąść.
- Jak dobrze wiesz, w slumsach działają też inne gangi i choć ich obecność w przeszłości przysparzała nam dodatkowych problemów, to zwykle to my panowaliśmy nad sytuacją i nie dopuszczaliśmy do większych incydentów z ich udziałem - mężczyzna wyciągnął z barku obok butelkę czerwonego wina i dwa kryształowe kielichy. Napełnił je do połowy i kontynuował.
- Kontrolowaliśmy dzielnicę wzdłuż i wszerz. A przynajmniej tak kazali mi sądzić moi informatorzy. Byli jednak w błędzie, lub celowo wprowadzili mnie w błąd, albowiem dziś nad ranem znaleziono w kanałach zwłoki mojego zastępcy, Rudofla, z krwawym napisem wyrytym nożem na plecach - “Hoch! Będziesz następny!”. Dorwaliśmy gońca z gangu Nakrapianych Sów i po długich torturach wyśpiewał nam wszystko. Podobno Dieter Dashauer ma wtykę wśród swojej załogi. Nie wiem kto nim jest, ale planują go zamordować, a my nie możemy dopuścić do śmierci przywódcy Korsarzy. Potrzebuję kogoś kto wmiesza się w tłum, wykryje spiskowca i się go odpowiednio... pozbędzie. Wiesz co mam na myśli? - mówiąc to sięgnął po kielich z winem po czym upił mały łyk nie spuszczając wzroku ze ex-szlachcica. Walbrecht wziął do ręki delikatny kryształowy kielich usadowiony na srebrnej podstawce. Wino smakowało jak... wino. Zupełnie jak za dawnych lat, gdy podawano podobne do porcji ziemniaczków i wyselekcjonowanego plastra chudej wołowiny. Veldar wiedział co najlepsze. Palce szlachcica muskały powierzchnię kryształowego naczynia. Wracały wspomnienia potęgi, bogactwa i władzy.
- Wiem doskonale, ale przejdź do sedna proszę.
- Dziś wieczorem kapitan Dashauer wróci z pomyślnie zakończonej wyprawy łupieżczej. Chciałbym byś eskortował go w drodze do brata Günther'a, kapłana na służbie zakonu Morr'a. Dasheur będzie w towarzystwie dwójki braci z Kisleva więc postaraj się by cię nie zastrzelili przez przypadek. Powiedz mu że ja cię przysyłam i wspomnij mu o czyhającym nad nim niebezpieczeństwie. Zaoferuj mu swoją pomoc – Veldar skrzyżował nogi na biurku, upił odrobinę z kieliszka by zwilżyć wyschnięte gardło oraz usta.
- Oczywiście - odparł krótko szlachcic. Wstał z krzesła. Trzymając w ręce puchar podszedł do obrazu zawieszonego na ścianie. Dzieło sztuki zaginęło lata temu i chociaż prowadzono poszukiwania - nigdy nie znaleziono złodzieja. Teraz wisiało w gabinecie Hoch’a przykryte delikatną warstwą kurzu.
- Możesz na mnie liczyć. Dasheur nie będzie sprawiał problemów, gdy stwierdzę że przestaniesz go kryć w razie odmowy. Szpiegiem zaś nie musisz się przejmować. Każe przeciągnąć go pod kilem – odpowiedział Walbrecht z zadowoleniem wymalowanym na twarzy. Jego oczy skrzyły się złowieszczą czerwienią. Przeciąganie pod kilem należało do jednej z najokrutniejszych żeglarskich tortur. Poprzyklejane do zanurzonej części kadłuba skorupiaki rozcinały ciało ofiary powodując tak liczne uszkodzenia , że denat umierał zanim został wyciągnięty po drugiej stronie. Veldar przez dłuższą chwilę uważnie przyglądał się szlachcicowi, po czym odparł poważnym tonem:
- Zabijesz go, ale zanim to zrobisz wyciągniesz z niego wszystkie informacje. W swoim stylu.
- Doskonale. Czy coś jeszcze? - Odparł Walbrecht kładąc pusty kielich na krawędzi biurka. Nie usłyszał jednak ani słowa więcej, a szybki gest ręki nakazał mu opuszczenie komnaty.

* * *

Kapitan Dieter Dashauer maszerował niemalże opustoszałymi uliczkami Reikerbahn. O tej porze tylko najodważniejsi lub najbardziej zdesperowani decydowali się na nocny spacer ulicami najniebezpieczniejszej dzielnicy Altdorfu. Eskortowany przez dwóch postawnych kislevitów, przywódca Korsarzy nie miał zbyt wielu powodów do obaw, bo któż z wyjątkiem Imperialnej Armii, która tu rzadko zagląda, chciałby rzucić wyzwanie najbardziej niesławnemu piratowi w Reiklandzie. W rękach jego groźnie wyglądających ochroniarzy znajdowała się drewniana skrzynia z krwistoczerwonym odciskiem dłoni na wieku. W końcu dotarli pod jeden z wielu mostów, które prowadziły do sąsiednich dzielnic. Kislevici odstawili skrzynię pod niskim murem będącym zwieńczeniem mostu i ulicy, a następnie stanęli tuż obok Dashauera, oczekując na przybycie klienta. W powietrzu unosił się zapach morza i starych ryb, od wybrzeża delikatnie wiał zimny wiatr.
- Wszystko wskazuje na to, że nasz kupiec ma mały poślizg… - odezwał się głos za plecami kapitana, na co wszyscy obrócili się z bronią palną wycelowaną w napastnika. Kilka metrów od nich z cienia wyszedł mężczyzna o kruczoczarnych włosach i palących się czerwienią oczach. Ubrany był w stylowy, materiałowy frak, którego czasy świetności już dawno przeminęły.
- A kimżeś Ty kurwa jest? Przydupasem tego warchoła, Ludwiga? - Kapitan Dashauer splunął na ziemię z pogardą. - Jedna kulka w łeb zakończy twe relacje z tą starą kokocicą Nurgla.
- Zwę się Walbrecht Tarashoffer, a jeśli to imię nadal nic ci nie mówi, to wiedz, że przysłał mnie Veldar Hoch - odparł mężczyzna, podchodząc nieco bliżej aż światło pochodni trzymanych przez kislevitów padło na jego bladą twarz.
Dieter Dashauer zawahał się przez chwilę, poddając wzrokowej ocenie stojącego naprzeciw niego mężczyzny. Rzeczywiście, słyszał, a nawet kiedyś widział Walbrechta Tarashoffera - osobistego kata i oprawcę Veldara Hocha. Schował pistolet skałkowy z powrotem do skórzanej kabury, ale z przezorności wciąż trzymał na niej dłoń. Podobnie uczynili jego kislevscy ochroniarze.
- Czego więc chce ten stary chędożnik ode mnie? Wykonałem zlecenie, zaraz przekażę towar kupcowi, a następnie ja i moja załoga odsuniemy się w cień, jak to mamy w zwyczaju po każdym napadzie…
- Przychodzę dopilnować aby przesyłka trafiła we właściwe ręce – zaczął poprawiając marynarkę. Położył dłoń na zdobionej rękojeści rapieru. - [/i]Potem chciałbym z tobą porozmawiać w cztery oczy. Mam ci do przekazania pewne informacje od Veldara. Chodzi o twoje życie między innymi.[/i]
- Co tym razem?! Armia Imperialna? Wrogi gang? Czy może moja własna załoga chce mnie w dupsko wydymać? - zakpił kapitan Korsarzy. - Myślisz, że byłbym w stanie tak długo utrzymać się przy życiu nie będąc świadom tego co się dzieje wokół mnie? Jestem postrachem Reiklandzkich wód, jeśliś łaskaw zauważyć! Tu każdy ostrzy sobie na mnie zęby, a najbardziej; załoga Portowej Nierządnicy - Dashauer wyraźnie zamyślony spojrzał w stronę przepływającej obok, mętnej od nagromadzonego w niej syfu, rzeki Reik, po czym dodał z wyraźnie słyszalną nutką rozbawienia w swym szorstkim głosie - [/i]I od kiedy to, kurwa, Veldar Hoch dba o moją rzyć?[/i]
- Od zawsze. A do mnie się przyzwyczaj, bo będziemy się widywać często. Chyba ze Veldar ma przestać się Tobą interesować – odparł zimno Walbrecht. Niegdyś mógł gardzić takimi. Mógł trzymać się od nich z daleka albo pozbawiać życia jeśli miał taką zachciankę. Wszystko się pozmieniało. - Gdzie twój klient Dashauer? Spieszy mi się trochę.
- Mi też nie jest na rękę stanie pod mostem… - odparł pirat z niecierpliwością rozglądając się dookoła. Jakby na zawołanie, z mroku ciemnej uliczki prowadzącej w dół dzielnicy wyłonił się starszy mężczyzna ubrany w ascetyczne, czarne szaty z symbolem kruka.
- Brat Günther - przedstawił się głosem wypranym z wszelkich emocji. - Przesyłka gotowa do odebrania, jak rozumiem? - kościastym palcem wystającym ze zbyt dużego rękawa wskazał skrzynię trzymaną w rękach Borysa i Romanowa.
- Oczywiście! - Powiedział głośno kapitan Dashauer rozkładając w fałszywie przyjaznym geście ramiona. - Ale najpierw zapłacisz mi za robociznę… - dokończył o wiele poważniejszym tonem.
- Zapłaciłem Veldarowi - odparł kapłan Morra - Jeśli on ci nie zapłacił, to proponuję…
- Ma głęboko w dupie twe propozycje! - Przerwał mu długobrody pirat. - Ganiałem się z całą Imperialną flotą po rzece Reik za chuj wie jakim pudłem, kiedy ty i twoi bracia-nekrofile wesoło chędożyliście zwłoki w kryptach pod Altdorfem! Hoch nie zapłacił, to oślizgły szczur, którego słowa są nic nie warte… zapłacisz mi teraz, albo pożegnasz się z obiecanym towarem.
Zakapturzony mężczyzna stał w bezruchu, mierząc ponurym spojrzeniem pirata, który rzucił mu wyzwanie. Trwało to na tyle długo, że obserwujący z boku konfrontację Walbrecht zaczął podejrzewać, że owe spotkanie zakończy się krwawą jatką. Obie strony nie zamierzały odpuścić, ale w końcu brat Günther odpiął wiszącą u boku sakiewkę i rzucił ją prosto pod nogi kapitana Korsarzy.
- Jesteś pieprzonym oszustem, Dashauer - dodał nie kryjąc się z oburzeniem, chociaż jego głos wciąż pozostawał lodowaty. - Kiedyś spotka cię zasłużony los.
- Do tego czasu zdążę wychędożyć każdą narożnicę w tym mieście, a Ty dalej będziesz wyrywał zielsko w ogrodzie… - tymi słowami pirat pożegnał Günthera.
- Wracamy, Tarashoffer… - rzucił przez ramię Dieter. - Czas omówić interesy…

* * *

Szlachetka otworzył drzwi do kuchni. Od wejścia zaatakował go zapach starego jedzenia. Jakiś szczur, pastwiący się nad czerstwym kawałkiem chleba leżącym na stole, odwrócił pyszczek i szybko zwiał pomiędzy beczki oraz worki. Walbrecht usiadł na baryłce postawionej obok stołu, uderzył pięścią w blat aż wszystkie sztućce i miski podskoczyły dzwoniąc o siebie. Chwilę później zaczął masować obolałą dłoń.
- Dam jebańcowi takiego kucharza, że będzie zdychał z głodu lub żarł własne gówno – stwierdził sam do siebie. Kiedy Walbrecht stracił dom musiał nauczyć się wielu rzeczy, w których wcześniej wyręczała go służba. Przyzwyczaić się do nowego sposobu życia i liczenia pieniędzy w sakiewce. Gotowanie było jedną z umiejętności którą musiał przyswoić chociaż w stopniu podstawowym aby przetrwać. Zrobienie prostego gulaszu lub usmażenie udka kurczaka mieściło się w granicach tej umiejętności i pozwalało zapewnić chociaż jeden ciepły posiłek na dzień lub dwa. Dasheur znieważył szlachcica na oczach całej załogi, a to jest czyn którego nie można puścić mimochodem.
- Przyjdzie i czas na niego – Walbrecht uśmiechnął się kącikiem ust. Wstał i podszedł do kufra który przytargał ze sobą. Mieściło się w nim wszystko co udało mu się zgromadzić przez ostatni rok. Spora drewniana skrzynia solidnie okuta ze wszystkich stron grubym metalem, zamknięta była na cztery mosiężne kłódki wielkości pięści dorosłego mężczyzny. Za każdym razem, gdy spoglądał na jego zawartość przypominał mu się dobytek jaki stracił i co mu z tego pozostało. Przesunął kufer pod ścianę i wcisnął pomiędzy beczki tak aby nie był widoczny. Od góry przywalił go kilkoma workami i upewnił się czy jest odpowiednio ukryty.
- Idealnie – stwierdził z zadowoleniem po czym opuścił pomieszczenie by odwiedzić kapitana w jego kajucie. Nadal pozostawało wiele spraw do omówienia.
 
__________________
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.
Tiras Marekul jest offline  
Stary 03-02-2015, 00:41   #32
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Portowa Nierządnica, Rzeka Reik
6 Pflugzeit, 2526 K.I
Południe

Rzeczna barka kapitana Dashauera opuściła Altdorf jeszcze przed południem. Słońce znajdowało się wysoko na bezchmurnym niebie, silny wiatr wiał od południa, a prąd rzeczny na tym odcinku był na tyle słaby, że Portowa Nierządnica bez większych trudności pięła się w górę rzeki. Dzień był piękny, chociaż nie dla każdego zaczął się on tak dobrze.

Mathias niemalże stracił nogę podczas walki w porcie i teraz zajmowała się nim młoda kobieta, Frieda, która została przedstawiona załodze ledwie kilka minut wcześniej. Bazrak wraz z Gunterem szczegółowo opowiadali piratom swoje starcie z żądnym zemsty niziołkiem i jego watahą siepaczy. Oczywiście, było to wszystko dość mocno przekoloryzowane, ale zgromadzeni wokół nich marynarze z żywym zainteresowaniem komentowali opisywane przez nich wydarzenia, a także co chwila rzucali obfitymi epitetami pod adresem nieobecnego Hildigrima. W ich oczach; krasnolud, oficer nawigacyjny i sternik, stali się kimś w rodzaju bohaterów, chociaż w rzeczywistości walka nie była dla nich nawet w połowie tak pomyślna jakby tego chcieli. Nie mniej jednak; tego dnia cała trójka mogła się cieszyć chwilą sławy, bo chociaż nie udało się wysłać niziołka w zaświaty, to w trakcie jego ucieczki boleśnie poczęstowano go strzałą w plecy, która być może wybije mu z głowy podobne numery.


Rozmowy nagle ucichły, gdy na pokładzie pojawił się kapitan Dashauer w towarzystwie szypra, Rolfa. Na widok ich poważnych min, załoga w kompletnym milczeniu ustawiła się w szeregu. Dało się usłyszeć tylko szum fal rozbijających się o burtę.
- Słyszałem o tym, co was dziś spotkało - zaczął Dieter w swym charakterystycznie zachrypniętym głosie. - Wysłałem gońca do Veldara Hocha prosząc go o zainteresowanie się tą małą pchłą, która czyha na życie mojej załogi. Szczury to potężna i bogata organizacja, zaś my jesteśmy ich najbardziej dochodową grupą, więc możemy już oficjalnie zaliczyć Hildigrima do przeszłości. Teraz niestety mamy o wiele ważniejsze problemy na głowie.
Kapitan przeszedł się wzdłuż pokładu zastanawiając się nad właściwym doborem słów. Nie chciał zdradzać załodze zbyt wielu cennych informacji, ale wiedział też, że żołnierz walczy dobrze tylko wtedy kiedy widzi w tym wszystkim sens. W końcu zatrzymał się, zupełnie przypadkowo, o ledwie kilka małych kroków naprzeciw oblicza Guntera, który z szacunku lub z przezorności spuścił wzrok.
- Niedaleko stąd, w ruinach zamku Volkerstahn, spotykają się dziś wieczorem ambasadorzy dwóch dawniej wrogich wobec siebie gangów. Nasi informatorzy poznali powód tego nietypowego zgromadzenia, a mianowicie chcą połączyć siły w walce ze Szczurami, którzy jak zapewne dobrze wiecie - dominują w Reikerbahn. Nie muszę chyba wam tłumaczyć, dlaczego taki sojusz jest dla nas bardzo niefortunnym zabiegiem… - Dashauer odsunął się od Guntera, po czym zmierzył każdego pirata z osobna, aby upewnić się, że wszyscy go słuchają - nikt nie śmiał postąpić inaczej.
- Veldar Hoch chce abyśmy rozwiązali to w sposób nieco bardziej subtelny od tego do którego przywykliśmy. Tym razem wyraźnie zaznaczył, że nie możemy rabować, gwałcić, palić i plądrować wszystko co wpadnie w nasze brudne łapska. Tym razem musimy zatrzeć za sobą ślady tak, aby oba te gangi obwiniły się za śmierć ambasadorów i kontynuowały swe krwawe wojenki - kapitan wyciągnął zza pazuchy zwój pergaminu, który okazał się być starą mapą Reiklandu. Zakreślone na niej było wiele okolicznych wiosek, gościńców, lasów oraz miast. Mapa pomimo swych lat sprawiała wrażenie bardzo szczegółowej.
- Wszystko wygląda na to, że nasi wrogowie włożyli sporo trudu, aby ukryć przed nami swą obecność. Chyba rzeczywiście w Altdorfie nic nie dzieje się bez wiedzy Szczurów, skoro na miejsce swojego spotkania wyznaczyli tak odległe miejsce. Tutaj znajduje się zamek Volkerstahn - wskazał palcem małą kropkę w pobliżu klasztoru Priestlicheim - ale zanim tam dotrzemy będziemy musieli pierw wylądować na piaszczystym brzegu rzeki Reik, w pobliżu mokradeł. Czeka nas kilkugodzinna podróż przez bagna, a później będziemy musieli jeszcze przeprawić się przez jezioro. Weźmiemy ze sobą łódź i jeśli Ranald nam dopisze to dotrzemy do ruin jeszcze przed zmrokiem. Istnieją oczywiście nieco bardziej niewygodne ścieżki, ale nam zależy na czasie, więc niestety nie mamy innego wyboru jak przedzierać się przez bagna i ciernie.
- Trzeba będzie też rozwiązać problem z naszym sternikiem i jego niefortunnie złamaną nogą - odezwał się po dłuższej chwili milczenia szyper Rolf - Nie zostawię go samego na pokładzie, więc trzeba będzie go tam zanieść. Bosman wyznaczy do tego odpowiednią osobę, albo nawet i kilka osób jeśli zajdzie taka potrzeba.

Mokradła, Wielki Las
6 Pflugzeit, 2526 K.I
Popołudnie

Po wylądowaniu na piaszczystej plaży, Portową Nierządnicę wyciągnięto wspólnymi siłami na brzeg, po czym przykryto liśćmi i gałęziami, aby uniknąć niepożądanej uwagi. Załoga opróżniła ładownię statku zabierając ze sobą prowiant, broń, a także wszystkie inne przedmioty, które mogłyby się przydać w dzikiej gęstwinie. Obładowani towarami niczym juczne woły, zanurzyli się w nieprzeniknionych ciemnościach Wielkiego Lasu.


Podróż przez bagna nie należała do zbyt łatwych. Wielkie prastare dęby, wysokie jak najwyższe budynki w Altdorfie, przesłaniały promienie słońca swymi potężnymi konarami, tym samym pogrążając puszczę w wiecznych ciemnościach. Znacząco komplikowało to nawigację, bo co jakiś czas trzeba było wspiąć się na drzewa i ustalić swą pozycję względem Wyjących Wzgórz, które górowały nad okolicznymi terenami. Liczne w tym lesie komary i inne krwiopijce skutecznie utrudniały życie zmęczonej podróżą załodze Portowej Nierządnicy, zaś grząski grunt i otaczające piratów sadzawki okazały się być wyjątkowo trudną przeszkodą do pokonania - trzeba było brodzić po kolana w mętnej jak zupa wodzie, a czasem nawet przepłynąć wpław mały zbiornik wodny, co przy dodatkowym obciążeniu stało się szczególnie męczącym wyzwaniem.

Mijały godziny, a cel ich podróży wydawał się być wciąż tak samo odległy. Po pewnym czasie dotarli na skraj wielkiego bajora, po środku którego znajdowała się stara, porośnięta pnączami i wodorostami łajba. Było tu zdecydowanie mniej przyjemnie niż w innych rejonach lasu - słońce zostało niemalże całkowicie przesłonięte przez konary wielkich drzew, robactwo całymi chmarami latało nad głowami Korsarzy doprowadzając ich do szaleństwa, a unoszący się w powietrzu bagienny odór był wyjątkowo trudny do zniesienia.

W takich to właśnie warunkach, kapitan Dashauer, nie mając innego wyboru, zarządził krótki postój.


- Przygotować łódź do przeprawy przez rzekę - rozkazał kapitan, uważnie rozglądając się dookoła.
- Mam nadzieję, że dopłyniemy tym cuchnącym jak rzyć starej kokocicy ściekiem aż do samego Volkerstahn. Wiem, że jesteście zmęczeni, ale ja nie mam zamiaru spędzić ani chwili dłużej w tym przeklętym lesie.

Załoga bez słowa sprzeciwu zastosowała się do rozkazów kapitana. Podobnie jak on, wszyscy chcieli opuścić mokradła w możliwe jak najszybszym czasie. W chwili, gdy część piratów przygotowywała łódź do dalszej podróży, reszta załogi w milczeniu odpoczywała - siedząc i leżąc na ciężkich skrzyniach i workach, które tu z tak wielkim trudem przytaszczyli.

Tylko urocza Frieda i sędziwy Bazrak mieli dość sił by rozmawiać. Młoda kobieta rozglądała się w tym czasie po okolicy w poszukiwaniu silnie trujących roślin, których toksyny mogłyby się przydać w trakcie walki, zaś siedzący przy ognisku krasnolud czyścił lufę garłacza i ładował doń ołowiane pociski na wypadek gdyby miał się okazać potrzebny w trakcie przeprawy.


Niespodziewanie, ich uwagę przykuł nagły ruch w leśnej gęstwinie. Jako pierwszy, szelest usłyszał krasnolud, który cichym gwizdem i ruchem głowy ostrzegł Friedę. Dziewczyna zamarła wsłuchawszy się w otaczające ją odgłosy lasu. Ona także usłyszała szelest, gdy ten powtórzył się po dłuższej chwili ciszy. Z początku myślała, że to jakiś mały ssak przedziera się przez zarośla, ale widok uginających się drzew i dźwięk łamiących się gałęzi sprawił, że mimowolnie cofnęła się o kilka kroków. Podobne odgłosy odezwały się gdzieś z boku, lecz te były o wiele mniej subtelne i usłyszała je reszta piratów.

Wszyscy Korsarze poderwali się z ziemi, chwycili za broń i w narastającym napięciu zaczęli przyglądać się uginającym się przed nimi drzewom. Coś wielkiego i potwornie silnego zbliżało się w ich stronę, w takich chwilach jak ta nikt nie śmiał pisnąć choćby słowem. Las ucichł na chwilę, zapadła złowroga cisza, jak przed burzą. Przez moment z wyjątkiem własnych nerwowych oddechów nie dało się usłyszeć nic więcej.

Najpierw ich nozdrza zaatakował powalający smród, przypominający odór dawno już zdechłej krowy. Chwilę później niski i donośny pomruk wydobył się zza dzikiej gęstwiny. Spomiędzy liści i krzewów wielki wynurzył się, pokryty ropiejącymi krostami pysk rzecznego trolla. Bestia w swej bezkresnej głupocie przyglądała się intruzom, nie będąc w stanie zrozumieć dlaczego te małe ludziki celują w nią jakimiś kawałkami pozlepianego ze sobą drewna i żelaza. Drugi z potworów, wychodząc z lasu stanął naprzeciw Friedy, która pobladła z przerażenia i mimowolnie skuliła się.

- Ognia!!! - Ryknął Dashauer, po czym sam, jako pierwszy, wystrzelił ze swego pistoletu. Ustawieni w szeregu piraci zawtórowali mu salwą z rusznic, muszkietów i garłaczy. Stojąca najbliżej trolli kobieta rzuciła się na ziemię, chcąc uniknąć przypadkowego trafienia (chociaż w rzeczywistości cel był na tyle duży, że ciężko było spudłować), po czym zaczęła się w pośpiechu czołgać w stronę obozu. Ściana dymu przesłoniła na chwilę widoczność, charakterystyczny zapach prochu uniósł się w powietrzu, lecz nawet on nie był w stanie zdusić smrodu dwóch bagiennych potworów.

Kiedy zasłona dymna opadła, oczom piratów ponownie ukazały się dwa trolle. Ślady po kulach zniknęły równie szybko jak się pojawiły, zaś wyraźne zaciekawienie na ich paskudnych obliczach zastąpiła pałająca żądzą mordu wściekłość. Potężne bestie rzuciły się w stronę marynarzy, gniewnie rycząc i wstrząsając ziemią przy każdym pokonanym susie.
 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 13-04-2016 o 23:57.
Warlock jest offline  
Stary 07-02-2015, 14:31   #33
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
6-ty Pflugzeit 2526 K.I., południe

Mokradła, Wielki Las

Podróż była ze wszech miar męcząca i denerwująca - choć Bazrak wiele lat spędził wśród mokradeł, rabując przemytników i podróżników, odzwyczaić się zdążył już od takich warunków. Choć, w porównaniu z niektórymi akcjami, było i tak znośnie. Odpoczynek, połączony z pogawędkami z młódką, która świeżo dołączyła do załogi - w celu Bolganowi z bliska ni z daleka nieznanym - czasy zabijały skutecznie. Szczególnie, jeśli Bazrak miał okazję obejrzeć sobie zgrabnie wypięty tyłeczek schylającej się ku ziołom dziewczyny. Uśmiechnął się i potrząsł kudłami.

Usadowiwszy się na skrzynkach, jął ładować garłacz, przez czas krótki co prawda - zgłosił się na ochotnika, by pomóc Mathiasowi, tedy co czas jakiś sprawdzał, czy aby wszystek z nim dobrze, czekał aż wyruszą - wtedy jego ramię będzie sternikowi potrzebne.

I wtedy, gdy z powrotem usadowił się na skrzyneczce, usłyszał szelest, niby szept lasu. Jakiś ruch. Czyżby zwierzę zbłąkane? Dał znać Friedzie, że coś jest nie tak. Ach, psiamać... ptaki ku powietrzu jęły ulatywać. Coś jest nie tak. Jeśli "czymś" nazwać trolla rzecznego można.

Odskoczył do tyłu, dalej od bestii paskudnej. Uszy opadłe, nos wielki, cały w krostach i glonach. Oleista skóra... troll jak malowany, choć nikt trolla raczej nie maluje. Chyba, że w krasnoludzkiej książce kucharskiej - nie ma to jak to jak kuglik, z mięsa trolla potrawa. Ach, ten smak... tylko przyrządzić szybko trzeba by, bo połeć trollowego mięsa w spiżarni zostawisz, a jak wrócisz - troll jak malowany, całkiem zregenerowany. Taka tych trolli mać, skurwysynów, że regenerują.

I dlatego, gdy salwa padała, Bazrak nie wystrzelił wraz z kompanami - i dobrze zrobił, bo salwa skutku nie odniosła nadmiernego. Rzucił garłacz na skrzynie, wycofał się do tyłu.

- Ogień! - krzyknął. - Ogniem, skurwysyny się nie zregenerują wtedy!

Rzucił się ku pakunkom korsarzy, jak najbardziej oddalając się od trolli. Szukał oleju od lampy i źródeł ognia; zamierzał oblać ostrze miecza olejem i podpalić go. Pewnikiem będzie do wyrzucenia, szkoda, ale życie ważniejsze, a on wciąż ma swój wierny młot.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 14-04-2016 o 00:03.
Fyrskar jest offline  
Stary 07-02-2015, 16:05   #34
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zdarzał się, że Dashauer pakował załogę Nierządnicy w jakieś bagno, ale w tym przypadku bagno było prawdziwym bagnem - nad wyraz namacalnym i śmierdzącym. A jeśli doda się do tego natrętne robactwo... Śmiało można było rzec, ze tym razem dzielna drużyna trafiła na kogoś bardziej krwiożerczego, niż oni.
Jednak nie było innego wyjścia, jak knąc pod nosem iść za świetlanym przykładem Dashauera i przemierzać bagniska, od których w normalnym wypadku Gunter trzymałby się z daleka.
A zapewne i sam Dashauer również.
Z drugiej strony... to było nawet dość przyjemne popatrzeć, jak sam kapitan tapla się w błocku.
Wszyscy (tak przynajmniej sądził Gunter) z radością zatrzymali się na kawałku odrobinę od innych suchszego gruntu.

Wnet jednak się okazało, że przerwa w marszu wcale nie oznaczała odpoczynku, i że coś potrafiło śmierdzieć gorzej, niż same bagna.
A raczej dwa cosie...

Niestety, tak jak głosiły opowieści, trolle potrafiły się regenerować.
A skoro to było prawdą, to może i prawdą było to, ze obrażenia od ognia utrudniały im ową legendarną regenerację?

- Oblejcie je oliwą i podpalcie! - Gunter wykrzyczał na głos polecenie, po czym ruszył w stronę ogniska, usiłując znaleźć kawał drewna, które po podpaleniu mogłoby chociażby trzymać trolle z daleka od niego.
 
Kerm jest offline  
Stary 07-02-2015, 17:06   #35
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Na temat swego udziału w wyprawie Mathias mógł powiedzieć wiele. Naprawdę wiele z użyciem naprawdę brzydkich słów. Ale znając swojego kapitana, jak i szypra lepiej było ograniczyć się do zbluzgania wszystkiego i wszystkich w myślach. No, chyba że chciało się zyskać lokum na dnie rzeki. Jednak na wzmiankę o przeprawie przez mokradła Szrama wypowiedział przekleństwo słyszalne już dla wszystkich. Jedyną pociechą w tej beznadziejnej sytuacji była nowa członkini załogi, która się nim zajmowała. Przynajmniej miał na czym zawiesić oko.

Shiffmann nie do końca wiedział, na co tak dokładnie klnie, kuśtykając zawieszonym na ramieniu któregoś z piratów. A wybór miał dość pokaźny. Zapierający dech w piersiach... smród terenu, po którym szli. Ból w nodze, który z różnym natężeniem przypominał o złamaniu niemal przy każdym kroku. Gryzące, latające, pełzające, bzyczące czy w inny sposób wkurwiające paskudztwa, których dookoła było pełno.

Nieproszeni goście w czasie postoju zdeklasowali wszystkie dotychczasowe niedogodności bagien. Można było nawet powiedzieć, że trolle łączyły je w sobie wręcz idealnie. Śmierdziały, z pewnością przy bliższym spotkaniu powodowały ból no i były paskudztwami.
Mathias w pierwszej chwili rozpatrywał strzelenie sobie w łeb. Mając do dyspozycji tylko jedną nogę ani nie nadawał się do porządnej walki, ani do jakiejkolwiek ucieczki. A tak miał przynajmniej pewność, że śmierć nie zaboli za bardzo. Jednak porzucił ten pomysł. Był w końcu krwiożerczym piratem, a nie jakimś ciotowatym szlachetką czy tłustym kupcem.

– Rusz dupę i biegiem po olej i ogień! – krzyknął do najbliżej stojącego pirata. Samemu nie miał co iść. Za długo by to trwało. Chwycił jeden z kołczanów i wysypał przed sobą jego zawartość. Skoro nie było jak walczyć w zwarciu ani jak uciekać, pozostawało jedynie strzelanie. A bełty można było zapalić.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 11-02-2015, 19:23   #36
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
-Eh, cholerni krwiopijcy - powiedział Nicolas zabijając kolejnego komara siadającego na karku. -Panowie! uwijać się z tą łódką bo nas tu zjedzą - nie wiedział nawet jak bliska rzeczywistości była jego ironia. Nie zdążył skończyć poganiać marynarzy kiedy usłyszał hałas za plecami i szept krasnoluda, obrócił się dokładnie w momencie kiedy dwa trolle weszły na pole na którym grupa rozbiła obóz.
Po chwili rozległy się krzyki - Ognia! - nie myśląc wiele sięgnął po leżący na skrzyni pistolet i wypalił w kierunku intruzów, chybić w tak wielki cel byłoby sztuką. Kiedy dym wzniecony przez broń opadł Nicolas zobaczył jak resztki już otworów po kulach.
-Oblejcie je oliwą i podpalcie - usłyszał krzyk Guntera, nie czekając ani chwili rzucił się w stronę ogniska w poszukiwaniu polana, które może posłużyć za pochodnię.
 
piotrek.ghost jest offline  
Stary 13-02-2015, 20:19   #37
 
Tiras Marekul's Avatar
 
Reputacja: 1 Tiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnie
Całkiem niewygodny kamień wydawał się jedynym rozsądnym miejscem na spoczynek po wielu godzinach nieprzerwanego marszu przez bagno. Głaz wystawał nad miałkim terenem wyglądając jak wyspa pośrodku oceanu błota i dzikiej zieleni. Walbrecht starł mech rosnący na jego powierzchni, rozsiadł się sprawdzając czy buty zdały egzamin i nie przemokły – na szczęście nie. Czerwonymi oczami omiótł miejsce przyszłego obozowiska i w jednej chwili uderzyła go myśl, że zaraz zostanie zawezwany aby zajął się kuchnią. Sam nie miał zamiaru się wyrywać, zresztą nikomu nie spieszyło się by poznać jego zdolności kulinarne. Rozprostował nogi. Całą drogę trzymał się na uboczu, idąc po trochę bardziej zarośniętym, przez co bardziej litym terenie.

Huk wystrzałów wybudził Walbrechta z zadumy. Szlachcic zerwał się z miejsca wyciągając z kabury, zdobiony licznymi ornamentami, pistolet. Chwilę później dostrzegł cielska najeźdźców, przygnanych zapachem świeżego ludzkiego mięsa. Padły kolejne wystrzały, tym razem miej liczne. Wszędzie zapanował chaos. Kapitan wrzeszczał i klął na swoich podwładnych. Medyczka kuliła się ze strachu w cieniu przeciwnika.
- Dawaj to! – krzyknął Walbrecht wyrywając pochodnię z ręki jednego z przebiegających piratów.
 
__________________
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.
Tiras Marekul jest offline  
Stary 14-02-2015, 20:34   #38
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Mokradła, Wielki Las
6 Pflugzeit, 2526 K.I
Popołudnie

_Ptactwo tłumnie wzbiło się w powietrze, gdy pierwsza salwa z donośnym hukiem ugodziła pokryte glonami stwory. Nie wywarło to jednak na nich większego wrażenia - rozwścieczone do granic swych możliwości trolle ruszyły do kontrataku, niezgrabnie wymachując przed sobą czymś co przypominało gigantyczny młot, a w rzeczywistości było krzywo ociosanym głazem nabitym na spróchniały pień drzewa. Kolejne pociski posypały się w stronę szarżujących potworów, lecz te nawet jeśli coś poczuły to nie dały tego po sobie poznać.

_W obozie piratów zapanował nieopisany chaos. Ołowiane kule świstały nad głowami, ziemia drżała pod stopami walczących, zaś przepełnione bólem i przerażeniem krzyki Korsarzy zmieszały się z oszałamiającym rykiem rozpędzonych bestii. Grząski grunt sprawiał, że walka w takich warunkach była dla dość przeciętnych rozmiarem ludzi całkiem sporym utrudnieniem - tym bardziej, że jedyną skuteczną formą obrony przed potężnym obuchem było trzymanie go jak najdalej od siebie.
Dla niektórych nieco mniej walecznych piratów widok kilkutonowych, wściekłych olbrzymów, zdolnych zatopić jednym celnym ciosem ich nędzną łajbę był zdecydowanie zbyt intensywnym doświadczeniem. Śmiertelnie przerażeni rzucili się w stronę leśnej gęstwiny, pozostawiając po sobie wydawałoby się kompletnie bezużyteczną broń, która na tle zwalistych bagiennych potworów przywodziła na myśl bardziej wykałaczki niż miecze i muszkiety.
Dwaj mniej błyskotliwi marynarze, nieświadomi tego, że rzeczne trolle nie bez powodu wzięły swą nazwę, postanowili wskoczyć do pokrytego mułem ścieku, ale szczęśliwie dla nich bestie były zbyt pochłonięte walką z kapitanem i resztą pozostałej u jego boku załogi, by móc w ogóle zwrócić na to uwagę.

- Wracać tchórzliwe łajzy! - ryknął na całe gardło Dashauer, w chwili gdy niemalże połowa jego załogi panicznie rzuciła się do ucieczki. Wściekły posłał kulę w stronę jednego z przebiegających obok piratów, uśmiercając go na miejscu, ale nawet to nie było w stanie skłonić reszty do pozostania na polu bitwy. Z niekrytym zdumieniem odkrył, że chodziły po tym świecie istoty, które przerażały jego podwładnych bardziej niż on sam…
- Niech was wszystkich czeluść pochłonie! - Warknął przez zaciśnięte zęby, po czym odwrócił się w stronę wciąż wiernej mu kadry oficerskiej, która toczyła zacięty bój z trollami. Przez chwilę obserwował starcie oceniając ich szanse. Na pokrytej licznymi zmarszczkami twarzy kapitana widniał grymas niepokoju, ale potrzeba było czegoś więcej, aby móc zastraszyć Dietera Dashauera - legendarnego wilka morskiego, który już nie raz spoglądał w oczy śmierci i zawsze wychodził z opresji zwycięsko.


_Krasnolud rzucił się w stronę zapasów oliwy do pochodni, które z dość oczywistych powodów leżały nieco dalej od obozowego ogniska. Przed zejściem z pokładu Bazrak osobiście je spakował i solidnie związał razem z resztą towarów, chwaląc się przed załogą, że jego supeł nawet górski olbrzym nie byłby w stanie rozerwać. Teraz po raz pierwszy w życiu żałował swego marynarskiego kunsztu i nie widząc innego wyjścia sięgnął po wiszący u boku kozik, po czym zaczął nim energicznie piłować grube sznury.
Paraliżujący stres spowodowany odgłosami szybko zbliżającego się trolla, który najwyraźniej obrał sobie krasnoluda za swój cel, wcale nie pomagał w wykonaniu zadaniu. Bestia była już na tyle blisko, że Bazrak czuł jej odrażających oddech na karku, a nawet miał paskudne wrażenie, że słyszy jak ta napina swe potężne mięśnie przed wzniesieniem w górę ważącego blisko pół tony obuchu. Nie miał już czasu aby się upewnić - zaciskając gniewnie zęby przeciął sznur i wyrwał ze składu wypełnioną jakąś bliżej nieokreśloną cieczą beczułkę, modląc się w duchu, że trafił na właściwą.
Robiąc zamach, krasnolud okręcił się na pięcie o 180 stopni i cisnął przed siebie oliwą, która niczym piłka rzucona przez futbolistę pomknęła w stronę odrażającej mordy trolla.

- Ognia koźlesyny! - Zagrzmiał na całe gardło, zagłuszając nawet wściekły ryk pochylającego się nad nim trolla. - Rozpierdolić tą beczkę!

Ulryk, pan bitwy, chciał by tego dnia krasnoludzki okrzyk dosłyszał sprawny strzelec jakim niewątpliwie był Walbrecht Tarashoffer. Spostrzegł on lecącą beczułkę i nie potrzebował więcej wyjaśnień - wycelował i wystrzelił, a pocisk strzaskał ją na tysiące drobnych kawałeczków, zasypując zaropiałą twarz potwora gęstą jak maź oliwą.

_Zaskoczona bestia zaryczała wściekle, ale dość szybko jej gniewny wyraz twarz zmienił się w głupkowatą minę, gdy ze zdziwieniem odkryła, że ten nędzny atak wcale ją nie zabolał. Troll głośno zarechotał swym dudniącym głosem, po czym wyciągnął szpony w stronę stojącego na składzie towarów krasnoluda, ale gdzieś w połowie drogi niespodziewanie zatrzymał się, kątem oka zauważywszy błysk zbliżającego się doń ostrego światła.
Wykrzywił w tym kierunku swój wstrętny łeb, tylko po to by ułamek sekundy później oberwać kawałkiem rozpalonego drewna między ślepia. Stojący kilka metrów dalej Gunter, przetarł pokryte sadzą dłonie wyraźnie zadowolony ze swego celnego rzuty, po czym szybko oddalił się na bezpieczny dystans. Bestia po raz kolejny wydała z siebie głośny rechot, który bardziej przywodził na myśl niezdrowy kaszel, ale bardzo szybko jej dziki śmiech przerodził się w okrzyk zdziwienia i przerażenia, gdy zrozumiała, że cała stoi w płomieniach.

_Rycząc z bólu, troll rzucił się na ziemię próbując zdusić płomienie, lecz rozpalona oliwa nie była substancją, którą dało się tak łatwo ugasić. Uzmysłowienie tego zajęło mu zdumiewająco długą chwilę, a w tym czasie zdążył już oberwać kilka razy od otaczających go piratów. Dopiero któreś z kolei uderzenie młota Bazraka w łeb potwora przyśpieszyło jego procesy myślowe i przypomniało mu, że w pobliżu wciąż znajduje się zbiornik wodny. Głupkowaty olbrzym szybko poderwał się z ziemi, zrzucając z siebie brodatego karła, po czym ruszył w stronę rzeki, ale tam już żywy nie dotarł. Po drodze wykończyła go połączona salwa z broni palnej w wykonaniu kapitana Dashauera, nawigacyjnego Guntera, kucharza Walbrechta oraz szypra Rolfa.

Martwy już troll padł z donośnym łoskotem na ziemię, tuż przed zamulonym kanałem.


_Na polu bitwy ostał jeszcze jeden bagienny stwór, który w tym czasie pochwycił jednego z uciekających marynarzy i rzygnął nań zawartością swego żołądka, która w swej konsystencji niewiele różniła się od rozgrzanej oliwy. Z tchórzliwego nieszczęśnika została tylko nierozpoznawalna masa stopionej skóry, mięśni i kości, a smród rzygowin był wręcz powalający.
Troll wepchnął do paszczy stopione truchło - najpierw odgryzając głowę, a później jednym żarłocznym kęsem pozbawił je tułowia. Przykucnięty nad bagnem pałaszował ze smakiem zwłoki swej niedoszłej ofiarę i zapewne skonsumowałby je w całości, gdyby nie mała przypominajka w postaci kilograma śrutu wystrzelonego z garłacza krasnoluda, która trafiła go w porośnięty krostami policzek.
Wyraźnie niezadowolony takim traktowaniem rzucił za siebie niestrawione resztki, które z głośnym chlupem wpadły do mętnej jak zupa wody, po czym ruszył w stronę Bazraka wymachując nad głową swym potężnym młotem.

_Doświadczony artylerzysta próbował za wszelką cenę zejść z drogi zwalistej bestii, lecz grząski grunt znacząco utrudnił mu to zadanie. Nawet blisko tuzin pocisków wystrzelonych z muszkietów, łuków i kusz piratów nie był w stanie powstrzymać niewyobrażalnego szału trolla, który poza swym celem nie widział nic innego. Dla krasnoluda całe to spotkanie skończyło się dość dramatycznie…
Potężny zamach kilkuset kilogramowym młotem wysłał go wysoko w powietrze, niczym piłeczkę od golfa i umieścił w błotnistej sadzawce, która znacząco zamortyzowała jego upadek. Bazrak wciąż dyszał; życie zawdzięczając niesamowitej wytrzymałości charakteryzującej jego starożytną rasę.
Dłuższą chwilę zajęło mu dojście do siebie. Leżąc na plecach w bagnie czuł drgawki i przenikliwe zimno na całym ciele. Nie mógł się ruszyć czując jak całe ciało odmawia mu współpracy, kiedy umysł wciąż chciał walczyć. Nigdy wcześniej nie otrzymał tak potężnego ciosu - było to uderzenie, które słownie mógł porównać tylko z czołowym zderzeniem z rozpędzonym taborem węgla.

Cal po calu, żądny zemsty krasnolud zaczął podnosić się z otaczającego go bagna.


_Krew lała się strumieniem z ponad tuzina otwartych ran. Zaślepiona gniewem bestia zaczęła się niebezpiecznie chwiać na swych grubych jak pnie dębu nogach. Powoli zbliżała się w stronę piratów schowanych za przewróconą do góry dnem łodzią.
Opadała z sił z każdym pokonanym krokiem. W końcu opuściła ku ziemi młot - zbyt ciężki by go nieść - i ciągnęła go za sobą, orząc nim bagno niczym pługiem. Kule i strzały rzeźbiły w cielsku potwora kolejne głębokie rany i nawet wrodzona regeneracja trolla nie była w stanie powstrzymać tak intensywnego upływu krwi.
Niespodziewanie przy jego nogach pojawił się krasnolud z płonącym mieczem w dłoni. Silnym cięciem podciął bestii ścięgna kolanowe, zwalając ją na ziemię z drwalską finezją. Znajdująca się na tyłach obozu Frieda wykorzystała sytuację i wbiegła na plecy ryczącego z bólu potwora. Robiąc pełen zamach wbiła swój sztylet w tył jego głowy i silnym szarpnięciem okręciła łeb o 90 stopni.
Troll ryknął z bólu, zbyt sparaliżowany by móc się poruszyć. Nawet będąc tak niesamowicie głupim stworzeniem, był w stanie zrozumieć, że jego dni są już policzone. Zajęczał żałośnie na widok nieuchronnie zbliżającego się bosmana.

Nicolas ścisnął oburącz znaleziony miecz i jednym potężnym cięciem pozbawił bestię łba.


- No, to by było na tyle - powiedział Rolf obserwując płonący miecz Bazraka wystający z pleców martwego potwora.
Siedzący na skrzyni ze zwieszoną głową kapitan Dashauer tylko splunął obficie śliną w odpowiedzi. Nigdy nie cenił swej załogi zbyt wysoko, ale też nie przypuszczał, że dwa śmierdzące trolle wystraszą ponad połowę jego ludzi. Cały misternie uknuty plan zszedł na psy w chwili ich ucieczki, ale mimo wszystko nie mógł wrócić do Veldara z pustymi rękoma.
- Kapitanie… - zwrócił się do niego szyper. - Powinniśmy wracać. Dalsze przedzieranie się przez te gęstwiny jest z góry zdane na porażkę. Trolle noszą na sobie plemienne tatuaże, a ta broń z pewnością nie może być ich dziełem. Chyba trafiliśmy na teren należący do jakiegoś plemienia zielonoskórych. Sugeruję czym prędzej pozbierać nasze rzeczy i…
- Nie mam zamiaru wracać z pustymi rękoma! - Przerwał mu Dashauer tonem nieznoszącym sprzeciwu, niemalże wydzierając się na niego - Mamy ważne zadanie do wykonania i nie możemy zawieść Hocha, gdy jesteśmy tak blisko celu.
- To samobójstwo! - Odparł Rolf po raz pierwszy otwarcie sprzeciwiając się decyzji kapitana. Dopiero po chwili zrozumiał swój błąd, ale słowo zostało już powiedziane, więc kontynuował w nadziei, że uda mu się go przekonać - Nawet jeśli przedrzemy się przez cuchnące bagna to czeka nas starcie z dwoma gangami na nieznanym nam terenie. Poza tym… śmiem sądzić, że cała ta wyprawa była jedną wielką wtopą. Szczury rzadko się mylą i potrafią oddzielić ziarno od plew, ale tym razem dali sobie wcisnąć kit i wysłali nas na pewną śmierć.
Dashauer uważnie przyglądał się swemu zastępcy. Trudno było wyczytać jakiekolwiek myśli z jego pozbawionej emocji twarzy, ale w jego srogich oczach uważny obserwator był w stanie dostrzec iskrę rodzącego się gniewu.
- Chyba że… - kontynuował zamyślony Rolf, zupełnie nieświadom niezadowolonego spojrzenia jakim przyglądał się mu jego zwierzchnik - Veldar Hoch chce nas martwych. To miałoby sens! Coraz częściej trafiają się nam niebezpieczne zadania. O włos unikamy straży miejskiej czy też Imperialnej floty, a bogaty Hoch od jakiegoś czasu powtarza, że zamierza wrócić do nieco bardziej legalnych interesów i zapewne teraz chce się pozbyć niechcianych… - urwał gdy poczuł na swoim policzku zimną stal lufy pistoletu skałkowego kapitana Dashauera.
- Który z was, szczury lądowe, jest z tym zdrajcą? - Rzucił Dieter przez gniewnie zaciśnięte zęby w stronę zgromadzonej wokół niego załogi. - Dwa tuziny złotych koron dla każdego, który pójdzie ze mną do zamku Volkerstahn - dodał przyglądając się badawczo każdemu z osobna.
Na moment zapadła dojmująca cisza, którą dopiero po dłuższej chwili przerwał głos Rolfa.
- To szaleniec - wyjęczał zdając sobie sprawę, że jego życie wisi teraz na włosku - Pociągnie was za sobą jak kotwica na dno. Nie dostrzega tego, że sam został wrobiony w tanią intrygę i teraz wszyscy za to zapłacimy krwią - cofnął się o krok, po czym przełknął głośno ślinę, zbierając się na odwagę. - Zabijemy go, wrócimy na statek i jeszcze zarobimy na tym. Za głowę najbardziej poszukiwanego pirata wypłacą nam nagrodę i zapomną o dokonanych zbrodniach… co wy na to?
- Właśnie… co wy na to tchórzliwe łajzy? - powtórzył kapitan z obleśnym uśmiechem na twarzy.

 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 13-04-2016 o 23:57.
Warlock jest offline  
Stary 15-02-2015, 02:15   #39
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Frieda była kobietą ambitną. Dorastając w jednym z zamtuzów w Reikerbahn ciężko było nie wyrobić sobie ambicji jako cechy dominującej. Towarzystwo „pań do towarzystwa” - której w jej przypadku dublowały jako matki - o dziwo pozytywnie wpłynęło na dziewczynę. Podziwiała je za ich zdolności w owijaniu sobie mężczyzn wokół palca w sposób tak subtelny, że nawet o tym nie wiedzieli. W przeciwieństwie do większości mieszkańców slumsów, jej ambicja nie kończyła się jednak na ilości monet wystarczającej do zachlania mordy. Pierwszym celem, jaki postawiła sobie Frieda, było wyrwanie się z Reikerbahn - które było niczym wrzód na altdorfskim tyłku. Ten cel zdołała wypełnić, dzięki paru machlojkom, zdradom i sprzedaży informacji. Oraz Friedrichowi, który odegrał rolę kluczową.

Młody strażnik, jeden z wielu synów kupieckiej familii, był nad wyraz łatwy do wykorzystania. Frieda, ze swoją charyzmą, nie miała zbyt wielu problemów z owinięciem go wokół swojego palca. Tu się uśmiechnąć, tu zatrzepotać rzęsami i Friedrich na słowo „skacz”, prędko zaczął odpowiadać „jak wysoko?”. Po wprowadzeniu się do jego skromnego mieszkania, przed Friedą pojawiły się nowe możliwości. Dalej oszukiwała i kantowała dla zysku, sprzedając pozyskane informacje bogatym chętnym i prędko wyrobiła sobie stałą klientelę. Nowe znajomości może i nie należały do najbezpieczniejszych, ale co ją to obchodziło?

Ważne, żeby pieniądz był dobry.


* * *



- Jesteś pewna? - sceptycyzm był doskonale słyszalny.
- Czy kiedykolwiek cię zawiodłam? - Frieda miała irytujący zwyczaj odpowiadania pytaniem na pytanie. - Moje informacje są rzetelne, doskonale o tym wiesz. Nie od wczoraj ci je sprzedaję.
- Prawda.
- Więc jeśli mówię, że masz szczura - dziewczyna oderwała wzrok od własnych paznokci - to masz szczura na pokładzie, Dashauer. I to nie byle jakiego, nie marnowałabym ci inaczej czasu.



* * *


Frieda znała ryzyka swego zawodu i mściwi rywale nie byli jej obcy. Doskonale wiedziała, że niektórym nie w smak było jej wtrącanie się w nieswoje sprawy, ale w większości przypadków dawała radę wyślizgnąc się z kleszczy niebezpieczeństwa. Tym czy innym sposobem wychodziła z kłopotów cało lub z minimalnymi uszczerbkami na zdrowiu, ale teraz zdała sobie sprawę z tego, jak wielki błąd popełniła. Spotkanie z Dashauerem nie powinno było się odbyć i powinna była zostawić go na pastwę losu.

Zaczęło się od wiadomości od Cesci, przyjaciółki ze slumsów i parokrotnej kochanki. Treść listu wypaliła się w umyśle Friedy - „ktoś na ciebie poluje, zniknij na dłuższą chwilę”. Dziewczyna z początku nie brała ostrzeżenia na poważnie, ale odkąd zauważyła że ktoś przyczepił jej ogon, poszła po rozum do głowy. Mieszkanie opuściła z pełną torbą i w płaszczu, uprzednio zostawiając wiadomość dla Friedricha. Pod osłoną nocy miała większe szanse na zniknięcie, ale Ranald jej nie sprzyjał. W Reikerbahn, gdy była już niemalże u celu, została znaleziona. Jedynym ostrzeżeniem były ciężkie kroki i błysk ostrza gdzieś na pograniczu wizji. Czując żelazny pocałunek, Frieda prędko zaczęła żałować decyzji, które doprowadziły ją w to miejsce. Zaraz jednak na pierwszy plan wyrwała się chęć przetrwania i sieknęła nożem szeroko, odpędzając napastnika.

Po czym wyrwała w kierunku „Nierządnicy”.



* * *



Lasy nie figurowały wysoko na liście ulubionych miejsc Friedy, zwłaszcza z takim towarzystwem jak załoga „Nierządnicy”, ale zdecydowanie były wyżej niż Ogrody Morra. Nie narzekała więc, trzymając głowę nisko i nie odzywając się za często, coby nie sprowadzać na siebie za dużo uwagi. Mimo tego uwaga skupiła się na niej i, stając twarzą w twarz z trollem, Friedzie pozostało tylko przeklinać jej, od paru dni parszywe, szczęście. Gdyby nie to, że struny głosowe odmówiły jej posłuszeństwa, pewnie postawiłaby na nogi wszystko i wszystkich w promieniu paru mil, a tak jedynie pisnęła cichutko. Jej reakcja była nieco opóźniona i dopiero po pierwszej salwie rzuciła się w tył, chcąc oddalić się jak najdalej od potworów z bagien.

Frieda, obserwując starcie z bezpiecznej odległości, doszła do wniosku że Dashauer całkiem dobrze dobrał sobie załogę. Walka nie trwała długo, ale zdecydowanie przyprawiała o ból głowy. Huki wystrzałów, ryki bestii, wybuchy beczek. Dziewczyna odzwyczaiła się od takich rozrywek, ale starych nawyków ciężko było się wyzbyć. Zanim zarejestrowała co robi, już pędziła z nożem w dłoni ku jednemu z trolli, którego powalił khazad. Ostrze szybko znalazło się między kręgami szyjnymi, a Frieda - rzadko robiąca coś na pół gwizdka - wykręciła łeb paskudztwa. Gdy jeden z piratów zdekapitował monstrum, dziewczyna chwyciła nóż i na wpół schodząc, na wpół staczając się, rąbnęła kolanami o ziemię.

Ciężko oddychając klęczała w błocku i, o dziwo, ledwo co powstrzymywała histeryczny śmiech.

 
Aro jest offline  
Stary 18-02-2015, 00:40   #40
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
Nicolas sam zdziwił się ty, że udało mu się odrąbać łeb tak wielkiej bestii, ale jak się szybko okazało, nie był to czas na dziwienie się nad swoimi mozliwościami. Fakt faktem, mógł sobie wpisać do życiorysu zabicie troll rzecznego jednak sytuacja nabrała tępa i okazało się, że Nicloas, tak jak i zresztą reszta załogi stanął przed wyborem, który może doprowadzić do tego, ze wraz z poszerzeniem doświadczenia życiowego, to marne ale jednak życie może dobiec rychłego końca. Z uwagą wsłuchiwał się w kłótnie między Rolfem i kapitanem. Jako że był Bosmanem, powinno byc oczywistym po której stanie stronie, jednak rzeczywistość nie była taka prosta. Lojalność sugerowała pomoc kapitanowi, jednak słowa Rolfa miały sens. Coraz częściej w załodze pojawiał się kret, ostatnie wyprawy zawsze kończyły się na ostrzu noża no i teraz to zadanie. Kto normalny wybiera takie zadupie na interesy, faktem jest, że interesów w ich branży nie robi się na rynku, ale bagna oddalone o niemalże dzień drogi od Altdorfu to chyba przesada.

Trzymając w ręce miecz powoli zbliżył się do kłócącej się pary, spojrzał najpierw na Rolfa, w którego oczach widział pewność siebie i swoich słów pomieszaną z przerażeniem a następnie na kapitana, który sprawiał wrażenie jakby wpadł w obłęd. Był wierny, jednak był tylko szulerem, grał w kości, w karty, a nie biegał po bagnach i zabijał trolle w poszukiwaniu mitycznych spotkań gangów. Chwilę zwlekał po czym jednym szybkim ruchem pchnął kapitana prosto w pierś trzymanym w ręku mieczem.
 
piotrek.ghost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172