|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
27-01-2015, 20:36 | #31 |
Reputacja: 1 | Ogień rozpalony w kominku trawił ułożone w stosik kawałki drewna. Pomieszczenie było ciepłe i przytulne mimo zimnych kamiennych ścian. Wisiało na nich kilka obrazów, drewniany parkiet zdobił czerwony dywan w przedziwne wzorki. W powietrzu unosiła się delikatna woń perfum, które Walbrecht rozpoznał od razu. Mieszanka dzikich kwiatów o słodkim zapachu była wprost uwielbiana przez kobiety i żadna nie mogła się im oprzeć. Niestety ten luksus sporo kosztował. W pokoju ustawiono kilka regałów z książkami, barek, stojak na broń oraz wielkie biurko stojące na środku. Komplet mebli wykonany był z porządnego drewna, a każda półka była zapełniona książkami, niekiedy rzadkimi, dobrym alkoholem, bronią lub różnymi świecidełkami. Na skórzanym fotelu w kolorze mocno ciemnej zieleni siedział mężczyzna w średnim wieku. W chwili gdy szlachcic wkroczył do jego komnaty, ten zajmował się wypisywaniem dokumentów. - Mamy mały problem, Tarashoffer… - zaczął Veldar Hoch. Mimo młodego wieku, sprawiał wrażenie niezwykle przebiegłej osoby o silnym charakterze. Oderwał wzrok od notatek, postawił gęsie pióro w kałamarzu i spojrzał na gościa gestem karząc mu usiąść. - Jak dobrze wiesz, w slumsach działają też inne gangi i choć ich obecność w przeszłości przysparzała nam dodatkowych problemów, to zwykle to my panowaliśmy nad sytuacją i nie dopuszczaliśmy do większych incydentów z ich udziałem - mężczyzna wyciągnął z barku obok butelkę czerwonego wina i dwa kryształowe kielichy. Napełnił je do połowy i kontynuował. - Kontrolowaliśmy dzielnicę wzdłuż i wszerz. A przynajmniej tak kazali mi sądzić moi informatorzy. Byli jednak w błędzie, lub celowo wprowadzili mnie w błąd, albowiem dziś nad ranem znaleziono w kanałach zwłoki mojego zastępcy, Rudofla, z krwawym napisem wyrytym nożem na plecach - “Hoch! Będziesz następny!”. Dorwaliśmy gońca z gangu Nakrapianych Sów i po długich torturach wyśpiewał nam wszystko. Podobno Dieter Dashauer ma wtykę wśród swojej załogi. Nie wiem kto nim jest, ale planują go zamordować, a my nie możemy dopuścić do śmierci przywódcy Korsarzy. Potrzebuję kogoś kto wmiesza się w tłum, wykryje spiskowca i się go odpowiednio... pozbędzie. Wiesz co mam na myśli? - mówiąc to sięgnął po kielich z winem po czym upił mały łyk nie spuszczając wzroku ze ex-szlachcica. Walbrecht wziął do ręki delikatny kryształowy kielich usadowiony na srebrnej podstawce. Wino smakowało jak... wino. Zupełnie jak za dawnych lat, gdy podawano podobne do porcji ziemniaczków i wyselekcjonowanego plastra chudej wołowiny. Veldar wiedział co najlepsze. Palce szlachcica muskały powierzchnię kryształowego naczynia. Wracały wspomnienia potęgi, bogactwa i władzy. - Wiem doskonale, ale przejdź do sedna proszę. - Dziś wieczorem kapitan Dashauer wróci z pomyślnie zakończonej wyprawy łupieżczej. Chciałbym byś eskortował go w drodze do brata Günther'a, kapłana na służbie zakonu Morr'a. Dasheur będzie w towarzystwie dwójki braci z Kisleva więc postaraj się by cię nie zastrzelili przez przypadek. Powiedz mu że ja cię przysyłam i wspomnij mu o czyhającym nad nim niebezpieczeństwie. Zaoferuj mu swoją pomoc – Veldar skrzyżował nogi na biurku, upił odrobinę z kieliszka by zwilżyć wyschnięte gardło oraz usta. - Oczywiście - odparł krótko szlachcic. Wstał z krzesła. Trzymając w ręce puchar podszedł do obrazu zawieszonego na ścianie. Dzieło sztuki zaginęło lata temu i chociaż prowadzono poszukiwania - nigdy nie znaleziono złodzieja. Teraz wisiało w gabinecie Hoch’a przykryte delikatną warstwą kurzu. - Możesz na mnie liczyć. Dasheur nie będzie sprawiał problemów, gdy stwierdzę że przestaniesz go kryć w razie odmowy. Szpiegiem zaś nie musisz się przejmować. Każe przeciągnąć go pod kilem – odpowiedział Walbrecht z zadowoleniem wymalowanym na twarzy. Jego oczy skrzyły się złowieszczą czerwienią. Przeciąganie pod kilem należało do jednej z najokrutniejszych żeglarskich tortur. Poprzyklejane do zanurzonej części kadłuba skorupiaki rozcinały ciało ofiary powodując tak liczne uszkodzenia , że denat umierał zanim został wyciągnięty po drugiej stronie. Veldar przez dłuższą chwilę uważnie przyglądał się szlachcicowi, po czym odparł poważnym tonem: - Zabijesz go, ale zanim to zrobisz wyciągniesz z niego wszystkie informacje. W swoim stylu. - Doskonale. Czy coś jeszcze? - Odparł Walbrecht kładąc pusty kielich na krawędzi biurka. Nie usłyszał jednak ani słowa więcej, a szybki gest ręki nakazał mu opuszczenie komnaty. * * * Kapitan Dieter Dashauer maszerował niemalże opustoszałymi uliczkami Reikerbahn. O tej porze tylko najodważniejsi lub najbardziej zdesperowani decydowali się na nocny spacer ulicami najniebezpieczniejszej dzielnicy Altdorfu. Eskortowany przez dwóch postawnych kislevitów, przywódca Korsarzy nie miał zbyt wielu powodów do obaw, bo któż z wyjątkiem Imperialnej Armii, która tu rzadko zagląda, chciałby rzucić wyzwanie najbardziej niesławnemu piratowi w Reiklandzie. W rękach jego groźnie wyglądających ochroniarzy znajdowała się drewniana skrzynia z krwistoczerwonym odciskiem dłoni na wieku. W końcu dotarli pod jeden z wielu mostów, które prowadziły do sąsiednich dzielnic. Kislevici odstawili skrzynię pod niskim murem będącym zwieńczeniem mostu i ulicy, a następnie stanęli tuż obok Dashauera, oczekując na przybycie klienta. W powietrzu unosił się zapach morza i starych ryb, od wybrzeża delikatnie wiał zimny wiatr. - Wszystko wskazuje na to, że nasz kupiec ma mały poślizg… - odezwał się głos za plecami kapitana, na co wszyscy obrócili się z bronią palną wycelowaną w napastnika. Kilka metrów od nich z cienia wyszedł mężczyzna o kruczoczarnych włosach i palących się czerwienią oczach. Ubrany był w stylowy, materiałowy frak, którego czasy świetności już dawno przeminęły. - A kimżeś Ty kurwa jest? Przydupasem tego warchoła, Ludwiga? - Kapitan Dashauer splunął na ziemię z pogardą. - Jedna kulka w łeb zakończy twe relacje z tą starą kokocicą Nurgla. - Zwę się Walbrecht Tarashoffer, a jeśli to imię nadal nic ci nie mówi, to wiedz, że przysłał mnie Veldar Hoch - odparł mężczyzna, podchodząc nieco bliżej aż światło pochodni trzymanych przez kislevitów padło na jego bladą twarz. Dieter Dashauer zawahał się przez chwilę, poddając wzrokowej ocenie stojącego naprzeciw niego mężczyzny. Rzeczywiście, słyszał, a nawet kiedyś widział Walbrechta Tarashoffera - osobistego kata i oprawcę Veldara Hocha. Schował pistolet skałkowy z powrotem do skórzanej kabury, ale z przezorności wciąż trzymał na niej dłoń. Podobnie uczynili jego kislevscy ochroniarze. - Czego więc chce ten stary chędożnik ode mnie? Wykonałem zlecenie, zaraz przekażę towar kupcowi, a następnie ja i moja załoga odsuniemy się w cień, jak to mamy w zwyczaju po każdym napadzie… - Przychodzę dopilnować aby przesyłka trafiła we właściwe ręce – zaczął poprawiając marynarkę. Położył dłoń na zdobionej rękojeści rapieru. - [/i]Potem chciałbym z tobą porozmawiać w cztery oczy. Mam ci do przekazania pewne informacje od Veldara. Chodzi o twoje życie między innymi.[/i] - Co tym razem?! Armia Imperialna? Wrogi gang? Czy może moja własna załoga chce mnie w dupsko wydymać? - zakpił kapitan Korsarzy. - Myślisz, że byłbym w stanie tak długo utrzymać się przy życiu nie będąc świadom tego co się dzieje wokół mnie? Jestem postrachem Reiklandzkich wód, jeśliś łaskaw zauważyć! Tu każdy ostrzy sobie na mnie zęby, a najbardziej; załoga Portowej Nierządnicy - Dashauer wyraźnie zamyślony spojrzał w stronę przepływającej obok, mętnej od nagromadzonego w niej syfu, rzeki Reik, po czym dodał z wyraźnie słyszalną nutką rozbawienia w swym szorstkim głosie - [/i]I od kiedy to, kurwa, Veldar Hoch dba o moją rzyć?[/i] - Od zawsze. A do mnie się przyzwyczaj, bo będziemy się widywać często. Chyba ze Veldar ma przestać się Tobą interesować – odparł zimno Walbrecht. Niegdyś mógł gardzić takimi. Mógł trzymać się od nich z daleka albo pozbawiać życia jeśli miał taką zachciankę. Wszystko się pozmieniało. - Gdzie twój klient Dashauer? Spieszy mi się trochę. - Mi też nie jest na rękę stanie pod mostem… - odparł pirat z niecierpliwością rozglądając się dookoła. Jakby na zawołanie, z mroku ciemnej uliczki prowadzącej w dół dzielnicy wyłonił się starszy mężczyzna ubrany w ascetyczne, czarne szaty z symbolem kruka. - Brat Günther - przedstawił się głosem wypranym z wszelkich emocji. - Przesyłka gotowa do odebrania, jak rozumiem? - kościastym palcem wystającym ze zbyt dużego rękawa wskazał skrzynię trzymaną w rękach Borysa i Romanowa. - Oczywiście! - Powiedział głośno kapitan Dashauer rozkładając w fałszywie przyjaznym geście ramiona. - Ale najpierw zapłacisz mi za robociznę… - dokończył o wiele poważniejszym tonem. - Zapłaciłem Veldarowi - odparł kapłan Morra - Jeśli on ci nie zapłacił, to proponuję… - Ma głęboko w dupie twe propozycje! - Przerwał mu długobrody pirat. - Ganiałem się z całą Imperialną flotą po rzece Reik za chuj wie jakim pudłem, kiedy ty i twoi bracia-nekrofile wesoło chędożyliście zwłoki w kryptach pod Altdorfem! Hoch nie zapłacił, to oślizgły szczur, którego słowa są nic nie warte… zapłacisz mi teraz, albo pożegnasz się z obiecanym towarem. Zakapturzony mężczyzna stał w bezruchu, mierząc ponurym spojrzeniem pirata, który rzucił mu wyzwanie. Trwało to na tyle długo, że obserwujący z boku konfrontację Walbrecht zaczął podejrzewać, że owe spotkanie zakończy się krwawą jatką. Obie strony nie zamierzały odpuścić, ale w końcu brat Günther odpiął wiszącą u boku sakiewkę i rzucił ją prosto pod nogi kapitana Korsarzy. - Jesteś pieprzonym oszustem, Dashauer - dodał nie kryjąc się z oburzeniem, chociaż jego głos wciąż pozostawał lodowaty. - Kiedyś spotka cię zasłużony los. - Do tego czasu zdążę wychędożyć każdą narożnicę w tym mieście, a Ty dalej będziesz wyrywał zielsko w ogrodzie… - tymi słowami pirat pożegnał Günthera. - Wracamy, Tarashoffer… - rzucił przez ramię Dieter. - Czas omówić interesy… * * * Szlachetka otworzył drzwi do kuchni. Od wejścia zaatakował go zapach starego jedzenia. Jakiś szczur, pastwiący się nad czerstwym kawałkiem chleba leżącym na stole, odwrócił pyszczek i szybko zwiał pomiędzy beczki oraz worki. Walbrecht usiadł na baryłce postawionej obok stołu, uderzył pięścią w blat aż wszystkie sztućce i miski podskoczyły dzwoniąc o siebie. Chwilę później zaczął masować obolałą dłoń. - Dam jebańcowi takiego kucharza, że będzie zdychał z głodu lub żarł własne gówno – stwierdził sam do siebie. Kiedy Walbrecht stracił dom musiał nauczyć się wielu rzeczy, w których wcześniej wyręczała go służba. Przyzwyczaić się do nowego sposobu życia i liczenia pieniędzy w sakiewce. Gotowanie było jedną z umiejętności którą musiał przyswoić chociaż w stopniu podstawowym aby przetrwać. Zrobienie prostego gulaszu lub usmażenie udka kurczaka mieściło się w granicach tej umiejętności i pozwalało zapewnić chociaż jeden ciepły posiłek na dzień lub dwa. Dasheur znieważył szlachcica na oczach całej załogi, a to jest czyn którego nie można puścić mimochodem. - Przyjdzie i czas na niego – Walbrecht uśmiechnął się kącikiem ust. Wstał i podszedł do kufra który przytargał ze sobą. Mieściło się w nim wszystko co udało mu się zgromadzić przez ostatni rok. Spora drewniana skrzynia solidnie okuta ze wszystkich stron grubym metalem, zamknięta była na cztery mosiężne kłódki wielkości pięści dorosłego mężczyzny. Za każdym razem, gdy spoglądał na jego zawartość przypominał mu się dobytek jaki stracił i co mu z tego pozostało. Przesunął kufer pod ścianę i wcisnął pomiędzy beczki tak aby nie był widoczny. Od góry przywalił go kilkoma workami i upewnił się czy jest odpowiednio ukryty. - Idealnie – stwierdził z zadowoleniem po czym opuścił pomieszczenie by odwiedzić kapitana w jego kajucie. Nadal pozostawało wiele spraw do omówienia.
__________________ Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn. |
03-02-2015, 00:41 | #32 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Portowa Nierządnica, Rzeka Reik 6 Pflugzeit, 2526 K.I Południe Rzeczna barka kapitana Dashauera opuściła Altdorf jeszcze przed południem. Słońce znajdowało się wysoko na bezchmurnym niebie, silny wiatr wiał od południa, a prąd rzeczny na tym odcinku był na tyle słaby, że Portowa Nierządnica bez większych trudności pięła się w górę rzeki. Dzień był piękny, chociaż nie dla każdego zaczął się on tak dobrze. Mokradła, Wielki Las 6 Pflugzeit, 2526 K.I Popołudnie Po wylądowaniu na piaszczystej plaży, Portową Nierządnicę wyciągnięto wspólnymi siłami na brzeg, po czym przykryto liśćmi i gałęziami, aby uniknąć niepożądanej uwagi. Załoga opróżniła ładownię statku zabierając ze sobą prowiant, broń, a także wszystkie inne przedmioty, które mogłyby się przydać w dzikiej gęstwinie. Obładowani towarami niczym juczne woły, zanurzyli się w nieprzeniknionych ciemnościach Wielkiego Lasu. Ostatnio edytowane przez Warlock : 13-04-2016 o 23:57. |
07-02-2015, 14:31 | #33 |
Reputacja: 1 | 6-ty Pflugzeit 2526 K.I., południe Mokradła, Wielki Las Podróż była ze wszech miar męcząca i denerwująca - choć Bazrak wiele lat spędził wśród mokradeł, rabując przemytników i podróżników, odzwyczaić się zdążył już od takich warunków. Choć, w porównaniu z niektórymi akcjami, było i tak znośnie. Odpoczynek, połączony z pogawędkami z młódką, która świeżo dołączyła do załogi - w celu Bolganowi z bliska ni z daleka nieznanym - czasy zabijały skutecznie. Szczególnie, jeśli Bazrak miał okazję obejrzeć sobie zgrabnie wypięty tyłeczek schylającej się ku ziołom dziewczyny. Uśmiechnął się i potrząsł kudłami. Ostatnio edytowane przez Kerm : 14-04-2016 o 00:03. |
07-02-2015, 16:05 | #34 |
Administrator Reputacja: 1 | Zdarzał się, że Dashauer pakował załogę Nierządnicy w jakieś bagno, ale w tym przypadku bagno było prawdziwym bagnem - nad wyraz namacalnym i śmierdzącym. A jeśli doda się do tego natrętne robactwo... Śmiało można było rzec, ze tym razem dzielna drużyna trafiła na kogoś bardziej krwiożerczego, niż oni. Jednak nie było innego wyjścia, jak knąc pod nosem iść za świetlanym przykładem Dashauera i przemierzać bagniska, od których w normalnym wypadku Gunter trzymałby się z daleka. A zapewne i sam Dashauer również. Z drugiej strony... to było nawet dość przyjemne popatrzeć, jak sam kapitan tapla się w błocku. Wszyscy (tak przynajmniej sądził Gunter) z radością zatrzymali się na kawałku odrobinę od innych suchszego gruntu. Wnet jednak się okazało, że przerwa w marszu wcale nie oznaczała odpoczynku, i że coś potrafiło śmierdzieć gorzej, niż same bagna. A raczej dwa cosie... Niestety, tak jak głosiły opowieści, trolle potrafiły się regenerować. A skoro to było prawdą, to może i prawdą było to, ze obrażenia od ognia utrudniały im ową legendarną regenerację? - Oblejcie je oliwą i podpalcie! - Gunter wykrzyczał na głos polecenie, po czym ruszył w stronę ogniska, usiłując znaleźć kawał drewna, które po podpaleniu mogłoby chociażby trzymać trolle z daleka od niego. |
07-02-2015, 17:06 | #35 |
Reputacja: 1 | Na temat swego udziału w wyprawie Mathias mógł powiedzieć wiele. Naprawdę wiele z użyciem naprawdę brzydkich słów. Ale znając swojego kapitana, jak i szypra lepiej było ograniczyć się do zbluzgania wszystkiego i wszystkich w myślach. No, chyba że chciało się zyskać lokum na dnie rzeki. Jednak na wzmiankę o przeprawie przez mokradła Szrama wypowiedział przekleństwo słyszalne już dla wszystkich. Jedyną pociechą w tej beznadziejnej sytuacji była nowa członkini załogi, która się nim zajmowała. Przynajmniej miał na czym zawiesić oko. Shiffmann nie do końca wiedział, na co tak dokładnie klnie, kuśtykając zawieszonym na ramieniu któregoś z piratów. A wybór miał dość pokaźny. Zapierający dech w piersiach... smród terenu, po którym szli. Ból w nodze, który z różnym natężeniem przypominał o złamaniu niemal przy każdym kroku. Gryzące, latające, pełzające, bzyczące czy w inny sposób wkurwiające paskudztwa, których dookoła było pełno. Nieproszeni goście w czasie postoju zdeklasowali wszystkie dotychczasowe niedogodności bagien. Można było nawet powiedzieć, że trolle łączyły je w sobie wręcz idealnie. Śmierdziały, z pewnością przy bliższym spotkaniu powodowały ból no i były paskudztwami. Mathias w pierwszej chwili rozpatrywał strzelenie sobie w łeb. Mając do dyspozycji tylko jedną nogę ani nie nadawał się do porządnej walki, ani do jakiejkolwiek ucieczki. A tak miał przynajmniej pewność, że śmierć nie zaboli za bardzo. Jednak porzucił ten pomysł. Był w końcu krwiożerczym piratem, a nie jakimś ciotowatym szlachetką czy tłustym kupcem. – Rusz dupę i biegiem po olej i ogień! – krzyknął do najbliżej stojącego pirata. Samemu nie miał co iść. Za długo by to trwało. Chwycił jeden z kołczanów i wysypał przed sobą jego zawartość. Skoro nie było jak walczyć w zwarciu ani jak uciekać, pozostawało jedynie strzelanie. A bełty można było zapalić.
__________________ Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu. Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas. |
11-02-2015, 19:23 | #36 |
Reputacja: 1 | -Eh, cholerni krwiopijcy - powiedział Nicolas zabijając kolejnego komara siadającego na karku. -Panowie! uwijać się z tą łódką bo nas tu zjedzą - nie wiedział nawet jak bliska rzeczywistości była jego ironia. Nie zdążył skończyć poganiać marynarzy kiedy usłyszał hałas za plecami i szept krasnoluda, obrócił się dokładnie w momencie kiedy dwa trolle weszły na pole na którym grupa rozbiła obóz. Po chwili rozległy się krzyki - Ognia! - nie myśląc wiele sięgnął po leżący na skrzyni pistolet i wypalił w kierunku intruzów, chybić w tak wielki cel byłoby sztuką. Kiedy dym wzniecony przez broń opadł Nicolas zobaczył jak resztki już otworów po kulach. -Oblejcie je oliwą i podpalcie - usłyszał krzyk Guntera, nie czekając ani chwili rzucił się w stronę ogniska w poszukiwaniu polana, które może posłużyć za pochodnię. |
13-02-2015, 20:19 | #37 |
Reputacja: 1 | Całkiem niewygodny kamień wydawał się jedynym rozsądnym miejscem na spoczynek po wielu godzinach nieprzerwanego marszu przez bagno. Głaz wystawał nad miałkim terenem wyglądając jak wyspa pośrodku oceanu błota i dzikiej zieleni. Walbrecht starł mech rosnący na jego powierzchni, rozsiadł się sprawdzając czy buty zdały egzamin i nie przemokły – na szczęście nie. Czerwonymi oczami omiótł miejsce przyszłego obozowiska i w jednej chwili uderzyła go myśl, że zaraz zostanie zawezwany aby zajął się kuchnią. Sam nie miał zamiaru się wyrywać, zresztą nikomu nie spieszyło się by poznać jego zdolności kulinarne. Rozprostował nogi. Całą drogę trzymał się na uboczu, idąc po trochę bardziej zarośniętym, przez co bardziej litym terenie. Huk wystrzałów wybudził Walbrechta z zadumy. Szlachcic zerwał się z miejsca wyciągając z kabury, zdobiony licznymi ornamentami, pistolet. Chwilę później dostrzegł cielska najeźdźców, przygnanych zapachem świeżego ludzkiego mięsa. Padły kolejne wystrzały, tym razem miej liczne. Wszędzie zapanował chaos. Kapitan wrzeszczał i klął na swoich podwładnych. Medyczka kuliła się ze strachu w cieniu przeciwnika. - Dawaj to! – krzyknął Walbrecht wyrywając pochodnię z ręki jednego z przebiegających piratów.
__________________ Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn. |
14-02-2015, 20:34 | #38 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Mokradła, Wielki Las 6 Pflugzeit, 2526 K.I Popołudnie _Ptactwo tłumnie wzbiło się w powietrze, gdy pierwsza salwa z donośnym hukiem ugodziła pokryte glonami stwory. Nie wywarło to jednak na nich większego wrażenia - rozwścieczone do granic swych możliwości trolle ruszyły do kontrataku, niezgrabnie wymachując przed sobą czymś co przypominało gigantyczny młot, a w rzeczywistości było krzywo ociosanym głazem nabitym na spróchniały pień drzewa. Kolejne pociski posypały się w stronę szarżujących potworów, lecz te nawet jeśli coś poczuły to nie dały tego po sobie poznać. Ostatnio edytowane przez Warlock : 13-04-2016 o 23:57. |
15-02-2015, 02:15 | #39 |
Reputacja: 1 |
|
18-02-2015, 00:40 | #40 |
Reputacja: 1 | Nicolas sam zdziwił się ty, że udało mu się odrąbać łeb tak wielkiej bestii, ale jak się szybko okazało, nie był to czas na dziwienie się nad swoimi mozliwościami. Fakt faktem, mógł sobie wpisać do życiorysu zabicie troll rzecznego jednak sytuacja nabrała tępa i okazało się, że Nicloas, tak jak i zresztą reszta załogi stanął przed wyborem, który może doprowadzić do tego, ze wraz z poszerzeniem doświadczenia życiowego, to marne ale jednak życie może dobiec rychłego końca. Z uwagą wsłuchiwał się w kłótnie między Rolfem i kapitanem. Jako że był Bosmanem, powinno byc oczywistym po której stanie stronie, jednak rzeczywistość nie była taka prosta. Lojalność sugerowała pomoc kapitanowi, jednak słowa Rolfa miały sens. Coraz częściej w załodze pojawiał się kret, ostatnie wyprawy zawsze kończyły się na ostrzu noża no i teraz to zadanie. Kto normalny wybiera takie zadupie na interesy, faktem jest, że interesów w ich branży nie robi się na rynku, ale bagna oddalone o niemalże dzień drogi od Altdorfu to chyba przesada. Trzymając w ręce miecz powoli zbliżył się do kłócącej się pary, spojrzał najpierw na Rolfa, w którego oczach widział pewność siebie i swoich słów pomieszaną z przerażeniem a następnie na kapitana, który sprawiał wrażenie jakby wpadł w obłęd. Był wierny, jednak był tylko szulerem, grał w kości, w karty, a nie biegał po bagnach i zabijał trolle w poszukiwaniu mitycznych spotkań gangów. Chwilę zwlekał po czym jednym szybkim ruchem pchnął kapitana prosto w pierś trzymanym w ręku mieczem. |