Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2015, 13:08   #108
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Denis postawił na defensywę. Lepiej mu wychodziło markowanie oraz uniki niż otwarta walka. Wykonał kilka szybkich ruchów mających wyprowadzić przeciwnika w pole. Ciężkie pięści świsnęły mu nad uchem. (Test Zręczności)
Arcon pozostawał nieuchwytny. Opryszek nie znał słowa finezja i braki w technice nadrabiał brutalną siłą. Większość jego ciosów dało się przewidzieć. Tym samym Denis wymanewrował go na środek pomieszczenia. To już zwróciło uwagę wszystkich gości tawerny. Chociaż awantury musiały tu być czymś nagminnym, każda walka dostarczała pewnej rozrywki. Publiczność poczęła skandować i tupać nogami. Rzecz jasna doping dotyczył wyłącznie przeciwnika lurkera.
Dryblas rzucił się do przodu jak długi, a Denis tylko na to czekał. Przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, zręcznie uszedł z drogi żeglarzowi. Oponent wpadł na drewnianą kolumnę, rozbijając głową szklaną lampę. Zawył z bólu i złapał się za krwawiące czoło. Kamraci tamtego nie mogli pozwolić, co by ośmieszał się przed byle obcym. Podkasując rękawy, wstawali ze swoich miejsc. Louis nie miał nawet szans pomóc bratankowi. W kilka sekund Denis stał otoczony przez grupę osiłków wyciągających zza pazuch noże, kastety czy osinowe pałki.
- STAĆ! - głęboki ton przeciął powietrze niczym ostrze.
Wszyscy zastygli, powoli odwracając się w stronę rogu pomieszczenia. Awanturę przerwał barczysty osobnik otoczony butelkami. Denis już wcześniej rozważał rozmowę z nim, lecz ostatecznie zrezygnował. I nic dziwnego. Gdy powstał, wyglądał co najmniej groźnie. Przypominał niedźwiedzia: górował nad wszystkimi wokół. Mimo wypitego alkoholu jego ruchy pozostały pełne wigoru.


- Co z was za mężczyźni? Potrzeba bandy osłów, by obić jednego gnojka? Rzygać mi się chce na wasz widok!
Kimkolwiek był ten człowiek, miał tutaj posłuch. Jeszcze przed chwilą butna banda, patrzyła teraz w czubki swoich butów.
- Zejdźcie mi z oczu zgrajo chędożonych bęcwałów, bo osobiście posiekam wasze zasrane rzycie i rzucę na obiad knurom!
Jedynie cicho pomrukując, powoli rozeszli się, zaś Denis pozostał na deskach tawerny sam. Minęło parę sekund, a karczma powróciła do ustalonej rutyny. Dało się słyszeć pijackie śmiechy, czczą gadaninę, ktoś ponownie obłapiał przechodzącą obok dziewkę, za co został spoliczkowany.
Denis nie bardzo wiedział co sądzić o całej sytuacji. Tymczasem niespodziewany sojusznik objął go za ramię i powoli, acz zdecydowanie usadowił obok siebie. Gestem głowy zachęcił, aby i Louis zajął miejsce obok. Gdy wuj spełnił niemą prośbę, nieznajomy wyprostował się na krześle, zmierzył obydwu surowym spojrzeniem.
- Musicie być bardzo odważni albo szaleni.
Otworzył kolejną butelkę. Denis dojrzał, że pił tutejszą nalewkę. Była bowiem pozbawiona etykiety. Poprosił Nancy o gliniane kubki i polał swoim gościom szczodrą ilość.
- Nie pasujecie do tego miejsca. A to znaczy, że kogoś lub czegoś szukacie. Niech zgadnę. Nie mieliście żadnego planu, prawda? Po prostu rzucić się na żywioł i liczyć na łut szczęścia.
Odpowiedziało mu twierdzące milczenie. Wszyscy upili kilka łyków. Alkohol mocno palił w przełyku.
- Ha! Mieliście szczęście, bo widzicie - ja mam za dobre serce. Nie mogę patrzeć jak tuzin chłopa trzepie jednego młodzieniaszka. Właściwie, gówno prawda. Zapomnijcie o czym przed chwilą mówiłem. Miałem to gdzieś. Ale człowiek w tym mieście potrafi być bardzo samotny. Alkohol nie daje takiego oparcia co kiedyś, a z większością tych tutaj można pogadać co najwyżej o dupczeniu Nancy.
Następny łyk. Facet nie przestawał mówić.
- Nazywam się Omar. Dobijmy targu. Zwyczajnie dotrzymacie mi towarzystwa, a ja odpowiem na wasze pytania. Bo widzicie - konspiracyjnie nachylił się nad stołem - nic w tym mieście nie dzieje się bez mojej wiedzy.

Medyk rozłożył ręce.
- O to powinien pan już zapytać jakiegoś inżyniera. Mogę poświadczyć, że potrafię bezpiecznie wprowadzić implant do ciała… ale nie zapewniam nic więcej. Osobiście dodam tyle: zawsze słyszałem, że te diabelstwa są praktycznie niezawodne. Raczej nawali niewprawione ciało pod ich wpływem niż implanty same z siebie.
Richard przytaknął. Te słowa oznaczały, że aby dowiedzieć się czegoś więcej musiałby odwiedzić gildię mechaników ,,Screwdriver”. Ród łączyły z organizacją neutralne stosunki. Nie wchodzili sobie w drogę, ale prócz kupna części do sterowca, nie nawiązali też bliższej współpracy. Z drugiej strony, co mogli jeszcze powiedzieć? Modyfikacje ciała zawsze odznaczały się jakimś stopniem niebezpieczeństwa. Trudno było spodziewać się stwierdzenia, że ich użycie nie nosi znamion ryzyka.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 28-01-2015 o 19:53.
Caleb jest offline