Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2015, 19:35   #146
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Teodor Wuornoos & Emma Durand


Przed nimi, nad nimi, pod nimi, za nimi… wszędzie rozciągał się absurdalny świat schodów prowadzących we wszystkich możliwych i niemożliwych kierunkach.


Sterylne i puste korytarze nie sprawiały przyjaznego wrażenia na czwórce podróżników. Obca architektura przecząca logice i grawitacji czyniła ten labirynt wrogim.


Zwłaszcza, że labirynty budowano by coś ukryć w ich środku, lub by coś nie mogło z nich wyjść. W tym miejscu obie opcje były równie przerażające co możliwe. Zagłębianie się w niego mogło być pułapką, ale czy mieli wyjście?
Podjęli decyzję, teraz należało się jej trzymać. Kolejne małe pomieszczania do których docierali okazywały się puste i zakurzone. Czasem wypełnione książkami, lecz strony owych woluminów wypełniał pozbawiony jakiegokolwiek sensu bełkot. Jean Pierre stwierdzał autorytarnie, że stanowią one jedynie “wystrój wnętrza” i nie mają żadnej wartości. Słowa Jean Pierre’a potwierdzały kolejne komnaty, w których natykali się na podobne sterty książek pełnych nieczytelnego bełkotu. Po kilkunastu kolejnych schodach, drzwi i komnaty coraz bardziej przypominały im te które już minęli.
Czyżby… zaczęli krążyć w kółko. Czyżby stali się szczurami w labiryncie biegnącymi na oślep pośród dziesiątków drzwi i schodów. Zamknięci w pętli kolejnych schodów i kolejnych pomieszczeń na wieczność.
Mijały minuty, godziny, dni? Kolejne schody, kolejne korytarze, kolejne pomieszczenia… Monotonia irytowała i usypiała zarazem. Zwłaszcza czujność całej czwórki uśpiona identycznymi niemal pomieszczeniami, nie zauważyła subtelnej siateczki pęknięć na suficie jednego z pomieszczeń. Zresztą czemu mieli zauważyć? To były pęknięcia tynku na suficie…
Gdy jednak Emma z Jean Pierre’m znaleźli się pod nimi, to pęknięcia gwałtownie się powiększyły tworząc głębokie rysy. Po czym cały sufit nad nimi rozsypał się w kawałeczki porywając błyskawicznie oboje w górę. Dziura w suficie dosłownie wessała oboje, po czym fragmenty sufitu zaczęły równie powracać na swoje miejsce zamykając ową pułapkę, tym razem tworząc gładką powierzchnię. Jakby zupełnie przed chwilą nic się nie stało.
- Do diabła…- zaklęła gniewnie La Sall zaskakując tym Toma.- Musimy ich odnaleźć.
To zachowanie na moment zaskoczyło Wuornoosa, dotąd bowiem Joan była wyraźnie zagubiona i przestraszona. I miała poważny powód ku temu. Straciła wszak klucz do wyrwania się z tego piekła.
Ale szybko znów stała się załamaną kobietą, która drżąc mówiła.- Najpierw oni, potem ty znikniesz. I zostanę sama.

Teodor Wuornoos


… ale nie byli sami. Wkrótce po zniknięciu Emmy i Jean Pierre’a do uszu Toma dobiegły kroki i nawet odgłosy rozmowy dwóch. Tyle że dźwięki te roznosiły się echem po całym labiryncie. I owa rozmowa stawała się przez to niewyraźna w odbiorze. No i echo sprawiało, że ciężko było ustalić, gdzie owa parka osób się znajduje. Być może to była Emma i Jean Pierre, ale Tom nie miał pewności.
A co gorsza… nie były to jedyne odgłosy. Labirynt dotąd martwy i pusty wyraźnie się ożywił. Zewsząd słychać było chrobotanie i zgrzytanie. Zewsząd dochodziły dzięki różnych istot poruszających się po różnych powierzchniach. Nie byli już sami w tym miejscu, i bynajmniej nie była to dobra wiadomość.

Emma Durand


Jak to sytuacja może się diametralnie odwrócić w kilka chwil. I to dosłownie…. Dziwne to było uczucie, spadać w górę. I to bardzo szybko… świat zmienił się w szybko przemykające barwne plamy. A lądowanie było na piasku… twarde, acz nie śmiertelne.


Oboje z Jean Pierre’m znaleźli przed… namiotem cyrkowym, gdzieś na środku pustyni ciągnącej się w nieskończoność. Emma powinna się zdziwić, ale… już dawno przestało ją dziwić cokolwiek w Koszmarze.
Bardziej była zaniepokojona, namiot cyrkowy przed którym stali, wyglądał jak wrota do piekielnej otchłani. I prawdopodobnie.. tym właśnie był. Ale czy miała z Jeanem wybór… rozciągająca się dookoła pustynia nie dawała innej możliwości.

Sophie Grey


Pobudka. Obce łóżko, obcy pokój, obce miejsce.
Nadal znajdowała się w motelu prowadzonym przez wyuzdaną wersję znajomej kwiaciarki. Otulona kołdrą nie czuła jednak chęci wychodzenia z pościeli. W końcu wcześniejsze dni spędziła żyjąc w wypaczonej wersji rzeczywistości. Ta… obecna, nie była jej rzeczywistością. Kobieta która powinna być częścią jej rodzinnego miasta nie dość, że się w ogóle nie postarzała, to jeszcze prowadziła całkiem odmienne życie.
A może to na odwrót? Może to właśnie ona sama, panna Grey była wypaczoną wersją?
Przecież tuż obok na stoliku, leżały zdjęcia i notatnik które Sophie znalazła, a które dokumentowały jej własne zbrodnie.
Sophie leżała w łóżku odpoczywając. Już wiedziała, że nie cokolwiek zastanie na miejscu to nie będzie Silver Ring, które znała. Bo przecież dowód na to prowadził ten motel.
Sophie leżała w łóżku wiedząc, że nie może spędzić życia w tym łóżku. Że będzie musiała podjąć decyzję, co do dalszych działań. I zapewne… ruszyć do Silver Ring.

Michael Montblanc


To było najdziwniejsze morderstwo z jakim detektyw Tarkowsky miał okazję się zetknąć. Ofiarę znaleziono w samochodzie zaparkowanym przy stacji benzynowej. W jej własnym samochodzie. Jednak nie było świadków, nikt nic nie słyszał i nikt nic nie widział. Czas zbrodni… 5 minut. Tyle minęło odkąd ofiara wyszła ze sklepu do znalezienia jej martwej we własnym samochodzie.
Wystarczająca ilość czasu na śmierć od kuli wystrzelonej z pistoletu z tłumikiem, wystarczająca ilość czasu na zgon od rany zadanej nożem. Ale ten mężczyzna tak nie zginął. Tego mężczyznę zagryzły w samochodzie jakieś gryzonie. Szczury zapewne, bo kilka z nich leżało na siedzeniu, zmiażdżonych dłońmi ofiary.
Taka śmierć mogła być efektem dramatycznej walki z całą chmara szczurów, ale takiej chmary nie było ani w samochodzie, ani w okolicy.
Tarkowsky nie był biologiem i jedyne co mu utkwiło w głowie z liceum to krojenie żaby. Niemniej wątpił, by na pustyni żyły całe legiony miejskich szczurów.
-No cóż… niech się tym FBI zajmie. To robota zapewne jakieś świra albo seryjnego mordercy.- mruknął do siebie nabijając numer na klawiaturze. Co prawda zwykle nie lubił jak federalni panoszyli się na jego terenie. Ale dla tej sprawy… gotów był zrobić wyjątek.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline