Teodor Wuornoos & Emma Durand
Przed nimi, nad nimi, pod nimi, za nimi… wszędzie rozciągał się absurdalny świat schodów prowadzących we wszystkich możliwych i niemożliwych kierunkach.
Sterylne i puste korytarze nie sprawiały przyjaznego wrażenia na czwórce podróżników. Obca architektura przecząca logice i grawitacji czyniła ten labirynt wrogim.
Zwłaszcza, że labirynty budowano by coś ukryć w ich środku, lub by coś nie mogło z nich wyjść. W tym miejscu obie opcje były równie przerażające co możliwe. Zagłębianie się w niego mogło być pułapką, ale czy mieli wyjście?
Podjęli decyzję, teraz należało się jej trzymać. Kolejne małe pomieszczania do których docierali okazywały się puste i zakurzone. Czasem wypełnione książkami, lecz strony owych woluminów wypełniał pozbawiony jakiegokolwiek sensu bełkot. Jean Pierre stwierdzał autorytarnie, że stanowią one jedynie “wystrój wnętrza” i nie mają żadnej wartości. Słowa Jean Pierre’a potwierdzały kolejne komnaty, w których natykali się na podobne sterty książek pełnych nieczytelnego bełkotu. Po kilkunastu kolejnych schodach, drzwi i komnaty coraz bardziej przypominały im te które już minęli.
Czyżby… zaczęli krążyć w kółko. Czyżby stali się szczurami w labiryncie biegnącymi na oślep pośród dziesiątków drzwi i schodów. Zamknięci w pętli kolejnych schodów i kolejnych pomieszczeń na wieczność.
Mijały minuty, godziny, dni? Kolejne schody, kolejne korytarze, kolejne pomieszczenia… Monotonia irytowała i usypiała zarazem. Zwłaszcza czujność całej czwórki uśpiona identycznymi niemal pomieszczeniami, nie zauważyła subtelnej siateczki pęknięć na suficie jednego z pomieszczeń. Zresztą czemu mieli zauważyć? To były pęknięcia tynku na suficie…
Gdy jednak Emma z Jean Pierre’m znaleźli się pod nimi, to pęknięcia gwałtownie się powiększyły tworząc głębokie rysy. Po czym cały sufit nad nimi rozsypał się w kawałeczki porywając błyskawicznie oboje w górę. Dziura w suficie dosłownie wessała oboje, po czym fragmenty sufitu zaczęły równie powracać na swoje miejsce zamykając ową pułapkę, tym razem tworząc gładką powierzchnię. Jakby zupełnie przed chwilą nic się nie stało.
- Do diabła…- zaklęła gniewnie La Sall zaskakując tym Toma.-
Musimy ich odnaleźć.
To zachowanie na moment zaskoczyło Wuornoosa, dotąd bowiem Joan była wyraźnie zagubiona i przestraszona. I miała poważny powód ku temu. Straciła wszak klucz do wyrwania się z tego piekła.
Ale szybko znów stała się załamaną kobietą, która drżąc mówiła.-
Najpierw oni, potem ty znikniesz. I zostanę sama. Teodor Wuornoos
… ale nie byli sami. Wkrótce po zniknięciu Emmy i Jean Pierre’a do uszu Toma dobiegły kroki i nawet odgłosy rozmowy dwóch. Tyle że dźwięki te roznosiły się echem po całym labiryncie. I owa rozmowa stawała się przez to niewyraźna w odbiorze. No i echo sprawiało, że ciężko było ustalić, gdzie owa parka osób się znajduje. Być może to była Emma i Jean Pierre, ale Tom nie miał pewności.
A co gorsza… nie były to jedyne odgłosy. Labirynt dotąd martwy i pusty wyraźnie się ożywił. Zewsząd słychać było chrobotanie i zgrzytanie. Zewsząd dochodziły dzięki różnych istot poruszających się po różnych powierzchniach. Nie byli już sami w tym miejscu, i bynajmniej nie była to dobra wiadomość.
Emma Durand
Jak to sytuacja może się diametralnie odwrócić w kilka chwil. I to dosłownie…. Dziwne to było uczucie, spadać w górę. I to bardzo szybko… świat zmienił się w szybko przemykające barwne plamy. A lądowanie było na piasku… twarde, acz nie śmiertelne.
Oboje z Jean Pierre’m znaleźli przed… namiotem cyrkowym, gdzieś na środku pustyni ciągnącej się w nieskończoność. Emma powinna się zdziwić, ale… już dawno przestało ją dziwić cokolwiek w Koszmarze.
Bardziej była zaniepokojona, namiot cyrkowy przed którym stali, wyglądał jak wrota do piekielnej otchłani. I prawdopodobnie.. tym właśnie był. Ale czy miała z Jeanem wybór… rozciągająca się dookoła pustynia nie dawała innej możliwości.
Sophie Grey
Pobudka. Obce łóżko, obcy pokój, obce miejsce.
Nadal znajdowała się w motelu prowadzonym przez wyuzdaną wersję znajomej kwiaciarki. Otulona kołdrą nie czuła jednak chęci wychodzenia z pościeli. W końcu wcześniejsze dni spędziła żyjąc w wypaczonej wersji rzeczywistości. Ta… obecna, nie była jej rzeczywistością. Kobieta która powinna być częścią jej rodzinnego miasta nie dość, że się w ogóle nie postarzała, to jeszcze prowadziła całkiem odmienne życie.
A może to na odwrót? Może to właśnie ona sama, panna Grey była wypaczoną wersją?
Przecież tuż obok na stoliku, leżały zdjęcia i notatnik które Sophie znalazła, a które dokumentowały jej własne zbrodnie.
Sophie leżała w łóżku odpoczywając. Już wiedziała, że nie cokolwiek zastanie na miejscu to nie będzie Silver Ring, które znała. Bo przecież dowód na to prowadził ten motel.
Sophie leżała w łóżku wiedząc, że nie może spędzić życia w tym łóżku. Że będzie musiała podjąć decyzję, co do dalszych działań. I zapewne… ruszyć do Silver Ring.
Michael Montblanc
To było najdziwniejsze morderstwo z jakim detektyw Tarkowsky miał okazję się zetknąć. Ofiarę znaleziono w samochodzie zaparkowanym przy stacji benzynowej. W jej własnym samochodzie. Jednak nie było świadków, nikt nic nie słyszał i nikt nic nie widział. Czas zbrodni… 5 minut. Tyle minęło odkąd ofiara wyszła ze sklepu do znalezienia jej martwej we własnym samochodzie.
Wystarczająca ilość czasu na śmierć od kuli wystrzelonej z pistoletu z tłumikiem, wystarczająca ilość czasu na zgon od rany zadanej nożem. Ale ten mężczyzna tak nie zginął. Tego mężczyznę zagryzły w samochodzie jakieś gryzonie. Szczury zapewne, bo kilka z nich leżało na siedzeniu, zmiażdżonych dłońmi ofiary.
Taka śmierć mogła być efektem dramatycznej walki z całą chmara szczurów, ale takiej chmary nie było ani w samochodzie, ani w okolicy.
Tarkowsky nie był biologiem i jedyne co mu utkwiło w głowie z liceum to krojenie żaby. Niemniej wątpił, by na pustyni żyły całe legiony miejskich szczurów.
-No cóż… niech się tym FBI zajmie. To robota zapewne jakieś świra albo seryjnego mordercy.- mruknął do siebie nabijając numer na klawiaturze. Co prawda zwykle nie lubił jak federalni panoszyli się na jego terenie. Ale dla tej sprawy… gotów był zrobić wyjątek.