Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2015, 19:48   #115
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Duchowego wsparcia… tyle że nie on potrzebował, a ona właśnie. Niemniej najbardziej mógł jej pomóc dając do zrozumienia, że jest ona potrzebna. Że utrata łask kapłańskich nie pozbawia jej duchowego przywództwa na trzodą wyznawców Sharess w Waterdeep.
-Duchowego ukojenia…- odparł z uśmiechem Gaspar przyglądając się z troską kapłance. Zdecydowanie potrzebowała odpoczynku i oderwania się od dręczących ją demonów. - Może przy winie i kartach, co?
Orissa pokiwała głową i uśmiechnęła się, ale w tym uśmiechu było wiele smutku.
- Dobrze. - odparła patrząc łagodnie na Gaspara.
Gaspar ujął kapłankę pod ramię i ruszył z nią do wyjścia z świątyni. Starał się wesołą dykteryjką choć na moment rozchmurzyć jej oblicze.
- Nie… Nie Gasparze. - zatrzymała dramaturga przed wyjściem. - Nie chcę wychodzić. Tutaj zostańmy, nawet przy winie i kartach.
-Dobrze… odpocznij więc w swych komnatach. A ja wrócę zaraz z winem i kartami.- rzekł z ciepłym uśmiechem Gaspar i czym prędzej ruszył zdobyć i jedno i drugie.
Wrócił po kilkunastu minutach do światyni, wyraźnie zdyszany, ale ze zdobycznym winem i talią kart. Po czym tak “uzbrojony” skierował się do prywatnych komnat Orissy.
Orissa właśnie zakończyła modlitwę, kiedy Gaspar wszedł do środka. Wskazała mu na krzesło przy stoliku, a sama usiadła na drugim.
- Co się dzieje, Gasparze?
- Nic… co ma się dziać.- uśmiechnął się Gaspar tasując karty i rozdając.- Normalnie możemy grać na pieniądze, na fanty, ale skoro mamy butelkę, to lufki może?
- Przyznaj się, kocie. Ty po prostu chcesz mnie spić i wykorzystać! - pogroziła palcem Gasparowi uśmiechając się.
- Aż tak łatwo mnie przejrzeć?- mruknął zerkając w karty.- Niemniej już za późno by się wycofać Orisso.
- Tylko kto nas później będzie cucił jak sobie dobrze popijemy? - spojrzała w swoje karty. - Dobrze, że nie mam nic zaplanowanego na dziś dzień.
-Jakoś sobie poradzę.- uśmiechnął się Gaspar wymieniając dwie karty.- Zważ jak się poświęcam. Wyglądasz wszak oszałamiająco w tej szacie, a i wydobycie z niej byłoby więc bardziej rozkosznym wyborem, prawda?
- Ach, jak ty zdobywasz kobiece względy. - Orissa również wymieniła karty. - Masz coś dziś do zrobienia?
-Poradzę sobie nawet na rauszu.- zaśmiał się Gaspar i wzruszył ramionami.- Mam też dużo czasu na wytrzeźwienie.
- A co takiego planujesz? - zapytała zaciekawiona.
- Wycieczkę do obleśnej karczmy i przyglądanie się jej klienteli. Nudne i nieciekawe zadanie.- uśmiechnął się ironicznie.- Bardziej dla zabicia czasu, niż z innych powodów.
- Nie wmówisz mi, że zacząłeś łazić po spelunach dla zabicia czasu. Nie lepiej oddać się jakiejś lekturze lub… innym rozrywkom? - Orissa zerknęła niechętnie na swoje karty i spasowała. - Co ty kombinujesz?
-Ktoś się włamał na zlecenie fałszywego Amandeusa i jest szansa niewielka, że owego fałszywego Amandeusa spotkam w tej akurat karczmie.- wyjaśnił Wyrmspike.- Choć… pewności nie ma. Właściwie to szansa na to jest niewielka.
- Włamał do ciebie? Rozmawiałeś z Amandeusem?
- I twierdzi że jest niewinny. I ja mu wierzę, bo to idiota.- wzruszył ramionami Gaspar.
Orissa zaśmiała się.
- Nie zastanawiałeś się kiedyś, że możesz go nie doceniać? - zapytała rozbawiona.
- Zmusiłem się do obejrzenia jego sztuki. Powiedziałbym, że go przeceniałem…- odparł z ironią.- Zresztą przyłapałem go z młodzikiem za kulisami, szepczącymi o czymś i kłócącymi się o zapłatę. Oczywiście jestem zbyt dobroduszny, by posądzać go o nieletniego kochanka. A i pewnie znalazłoby się paru innych kupców, którzy lubią takie rozrywki. Niemniej wątpię by jego sponsorki wybaczyły mu tak poniżającą zdradę ich afektu do niego. On pewnie o tym też wie.
- Na pewno nastałyby ciężkie czasy dla niego. - zgodziła się Orissa przegrawszy kolejne rozdanie. - Ale czemu ktoś chciałby wedrzeć się do ciebie, a do tego wkopać we wszystko Amandeusa?
- Nie wiem… Nie mam pojęcia.- wzruszył ramionami Gaspar.- Nie jestem pewien, czy zdołam się dowiedzieć. Ot, sprawdzę dla świętego spokoju.
- Może i tak będzie najlepiej… - zerknęła w karty. - Ale teraz już mnie nie pokonasz.

Faktycznie. Przegrywająca początkowo Orissa zaczęła wygrywać, a Gaspar płacić za to cenę, aby w końcu gra dobiegła końca. Rozbawiona kapłanka, która także trochę wypiła, odezwała się do Wyrmspike’a słodkim głosikiem.
- Nasz mistrz dramatu ma już dość?
-Zależy o czym mówisz… patrzeć na ciebie na pewno nie.- uśmiechnął się zmysłowo Wyrmspike, otulając jej dłoń własną i pieszcząc delikatnie.
Orissa uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona z dotyku Gaspara. Uniosła wolną dłoń do jego policzka i położyła ją na nim.
- Psotniku… - wymruczała patrząc Wyrmspike’owi w oczy. - Kotek chyba potrzebuje więcej uwagi, mm? - przesunęła palcami po ustach dramatopisarza.
Wargi pisarza pieszczotliwie otuliły czubki palców kapłanki, delektując się ich dotykiem przez chwilę, po czym Gaspar spytał Orissę.- Czy kiedykolwiek okazałem się odporny na pokusy?
- Nie przypominam sobie… - zamruczała, po czym spoważniała trochę i przesuwając palcem po jego ustach zapytała cicho. - Czemu tak naprawdę tu przyszedłeś?
- Z całkiem egoistycznego powodu… żeby cię upić i wykorzystać. Już chyba to ustaliliśmy?- zapytał żartobliwie Gaspar.- Oczywiście nie przewidziałem, że to ty upijesz mnie… i zostanę wykorzystany, niewykorzystany?
- Byłabym okrutnicą, gdybym pozostawiła cię niewykorzystanego, prawda? - przysunęła się do Gaspara. - Bardzo… złą… okrutnicą. - delikatnie pchnęła dramatopisarza na poduszki.
- Byłabyś… - mruknął Wyrmspike pozostawiając na razie inicjatywę w dłoniach Orissy, w końcu to jej dobry humor się tu liczył.

Orissa zaczęła się łasić niczym kotka do Gaspara, całym swoim ciałem, a jednocześnie jej oczy były wciąż zajęte… rozbieraniem Wyrmspike’a wzrokiem. Wsunęła dłonie pod jego koszulę, po czym zaczęła ją unosić i składać pocałunki na jego torsie.
Dłonie Wyrmspike’a muskały jedynie piersi i brzuch kapłanki poprzez szatę… delikatnie i nienamolnie. Delektował się jej widokiem i pieszczotami… bo i był to rozkoszny widok.
Przesunęła się wyżej i zaczęła składać pocałunki na szyi Gaspara szepcząc:
- Koteczku, koteczku… Czy jesteś wierny naszej pani?
- Oczywiście, że jestem… zawsze…- mruczał Wyrmspike sam sięgają do zapięcia szaty kapłanki i poddając się pieszczocie jej ust na swej szyi.
Orissa spojrzała w oczy Gaspara spokojnym, przenikliwym wzrokiem i kontynuując uwalnianie go w koszuli szeptała tuż przy jego ustach:
- Widziałam cię… Widziałam we śnie. - uśmiechnęła sie lubieżnie.
- To miłe…- dłonie Gaspara wreszcie sforsowały szatę kapłanki i delikatnie pieściły jej dwie rozkoszne półkule.- To miłe, że ci się śnię.
Kapłanka przesunęła językiem po uchu Gaspara. Do jego nosa dotarły słodkie zapachy jej perfum, które zdawały się otępiać zmysły.
- Ten sen… Był pełen pasji… i czułam… jej obecność. Jakby nigdy nie odeszła, a ty… bałeś się. Bałeś się tak bardzo, że tylko mocniej cię tuliłam. I usłyszałam… - zamilkła zatapiając się w pocałunku z Azul Gato.
Trudno się było skupić Gasparowi na jej słowach, gdy jego usta pieszczone były jej pocałunkiem, a pod palcami czuł jej krągłości. Nie bardzo rozumiał ów sen. Ale czy miało to znaczenie? Skoro Orissie poprawił on humor.
Zakończyła pocałunek i wyszeptała wprost do jego ucha kilka słów, które o czymś mu przypominały.
- Nie bój się. Ty jako jeden nie musisz…
Przez głowę dramatopisarza przelatywało w tej chwili wiele uczuć. Wszystkie gwałtowne i dzikie. Ale strachu między nimi nie było. Ustami odszukał wpierw policzek, potem kącik usta, następnie wpił się w wargi kapłanki całując namiętnie.
Orissa przyjęła pocałunek zarzucając ręce na szyję Gaspara i przeturlała się z nim po poduszkach nerwowo zdejmując z niego resztę ubrania. Chciała zapomnieć, a w jej oczach było widać ustępujące z każdą chwilą ból i troskę.
A miało być jeszcze lepiej…


Przystań była marynarskim wodopojem, typowa zbieranina, typowe menu ograniczające się do grogu, rumu i piwa. Ewentualnie śledzie i inne ryby, suszone zazwyczaj i będącymi zakąskami o twardości podeszwy. Azul Gato się do tego przygotował.

Nowa postać, starego marynarza i doświadczonego szermierza odstraszała do zaczepki… tym bardziej, że pustawy mieszek świadczył o tym, że nie warto. Ot stary pies, zbyt groźny by zaczepiać dla samej zaczepki, zbyt “zawszony” by zapolować na niego dla łupu. Zamówiony grog śmierdział i w smaku bardziej czuć było gorzałę niż cokolwiek innego… niemniej był tani. I pasował do obecnej “maski” Gaspara.
- Sam postaw, jak masz za co.- Gaspar sięgnął po swoją sakiewką i potrząsnął nią.Kilka miedzianych monet smętnie zadzwoniło o siebie. Niemniej jednak skinął dłonią ku kelnerce, by przyniosła dwa kielichy, jednocześnie bacznie przyglądając się zaczepiającemu go osobnikowi.
Mężczyzna prawie na pewno nie był marynarzem. Jego nieogolona twarz kontrastowała z wręcz pedantycznie ogoloną głową, zaś przez całą długość prawego policzka przechodziła niezbyt starannie zszyta szrama.
- Dobry z ciebie kumpel. Eran jestem. - podał Gasparowi brudną dłoń.
- Gvaram z Netherspring.- przedstawił się pisarz.
- Ja tam stąd jestem. - wyszczerzył się Eran i usiadł na siedzisku wskazując Gasparowi, aby zrobił to samo. - A… gdzie to NetrSpryng jest?
- Wiesz gdzie jest Neverwinter?- zapytał “Gvaram”.
- Ano, jasne żem wiem! - odparł mężczyzna. - To gdzieś tam?
- Właśnie nie… jest tak bardziej na południe… mniej więcej. To mała rybacka wioska… niewarta nawet kropki na mapie. - wzruszył ramionami Gvaram i zaćmił fajeczkę.- To czym się zajmujesz Eranie?
- A, niczym ważnym. Łapie się robótek to tam, to tu… Często pomagam przy rozładunku statków… - uśmiechnął się jakoś dziwnie do siebie. - A ty? Co robisz? Przyszedłeś tu odpocząć co? Panienki są z klasą tutaj! - zaśmiał się. - No, przynajmniej rozluźniają dobrze.
Gvaram spojrzał na te panienki i ocenił że definicja klasy zmienia się wraz punktem siedzenia. Wzruszył ramionami.- Ale z dobrego serca nie dają, a mój mieszek nie pęcznieje od monet.
W tym momencie kelnerka przyniosła to, czego życzył sobie Gaspar i szybko wróciła do dalszej pracy.
- Oj, wiem, wiem. Życie. - westchnął filozoficznie mężczyzna. - Więc? Skoro nie masz tyle kasy, to dużo rozrywki tu nie zaznasz. Te szczyny też kosztują.
- Posiedzę trochę, popatrzę… zabijam czas. - wzruszył ramionami “Gvaram”.- Macanie panienek jest płatne, ale popatrzeć to można za darmo, prawda?
- Dobrze gadasz! - Eran spojrzał na coś za Gasparem. - Tylko tych nie drażnij, dobra rada.
- Nie przyszedłem tu nikogo drażnić. Wypiję, posiedzę, pogapię się.. a potem wracam do swojej nory.- zaśmiał się Gaspar zerkając w kierunku, w którym patrzył Eran.

Zobaczył, stoły pod ścianą, przy których na ławach siedzieli osobnicy, trzech ich było, wyglądający na osoby, które znały się na walce… i może kilku innych sprawach. Wokół nich kręciło się też kilku młodych, w tym znany już Gasparowi złodziej z przyklejonym zadowolonym uśmieszkiem na twarzy opowiadający coś swojemu znajomemu. Na wejściu Wyrmspike ich nie zauważył, jako że tłum w karczmie skutecznie potrafił zasłonić tych ludzi.
- Ale wiesz, czasem nie chcesz drażnić, a i tak wychodzi jak wychodzi.
- Umiem o siebie zadbać… jestem szermierzem piechoty morskiej. Bronię statków przed piratami… gdy jestem zatrudniony i opłacony oczywiście. Nie ma to jak negocjowanie nowej stawki przy czarnej banderze zbliżającej sie od prawej burty.- zaśmiał się wesoło Gaspar.
Zawtórował mu śmiech Erana.
- Dobrze, dobrze! - po czym zniżył konspiracyjnie głos. - Nie uwierzysz, kto zawitał ostatnio w naszych progach.
- Kto?- zapytał zaciekawionym tonem głosu Gaspar.
- Paniczyk z górnych dzielnic. Bo wiesz, może i starał się być jak my, ale to się widzi! - zachichotał. - Poszło za nim paru później, ale chyba zwiał, bo go nie złapali i nie ograbili. Wstyd.
- Paru? I nie dopadli jednego paniczyka?- zaśmiał się cicho Gaspar.- To nie powinni się brać za rozbój.
- Ponoć im wyparował. Skręcił w uliczkę i już go nie było. Same wymówki, co? - zerknął znowu na siedzących przy stole pod odległą ścianą. - Ale ciekawe czego od nich chciał.
- Pewnie obić gębę innego paniczyka ich łapami. Oni nie lubią sobie brudzić rękawiczek.- stwierdził autorytarnie Gvaram.
- Pewnie już nie… - zaczął, ale zamilkł, kiedy zerknął w stronę drzwi. - Ja chrzanię. Wrócił. - faktycznie, do środka karczmy właśnie wszedł nikt inny jak Amadeus Wildhawk w ubraniach godnych tego miejsca, ale czystych, po czym ruszył w stronę ustawionego na uboczu stołu.
- Pewnikiem się niczego nie nauczył.- zarechotał Gvaram, ale jego oczy skupiły się na prawdziwym lub fałszywym Amandeusie.
Amendeus, kimkolwiek by nie był, podszedł do młodzika, który poznał jego mieszkanie i nie zważając na nic odciągnął go na bok. Zaczął coś do niego mówić, ale przez fakt, że było głośno w całej karczmie i znajdował się daleko od nich, Gaspar nie był w stanie rozróżnić słów.
- Ciekawe czego on tu szuka. - zaśmiał się rozmówca Gato. - Coś czuję, że niedługo się doigra.
- Zapewne…- również Gvaram uśmiechnął się obserwując sytuację. W tej chwili wiele zrobić nie mógł, więc przyglądał się z dala.
W tym momencie kątem oka zauważył kolejną, wchodzącą do karczmy osobę. Dziwnie było patrzeć na dwóch Amandeusów… z czego ten wyglądał “porządniej”, dobrze jak na warunki tych dzielnic. Nie można było zarzucić wiele jego przebraniu.
Zobaczywszy drugiego, ten lepiej przebrany usiadł z boku obserwując sytuację.

Robiło się coraz ciekawiej w tej chwili… sytuacja wręcz zakrawała na komedyę sytuacyjną. Wkroczenie w tej chwili zepsułoby całe napięcie pomiędzy Amandeusami więc Gaspar czekał z uśmiechem na rozwój tej sytuacji. W końcu dla odmiany widział przedstawienie Wildhawka, które mu się podobało.
Sytuacja była napięta, ale nie działo się nic groźnego. Gorzej przebrany Amandeus wciąż rozmawiał z chłopakiem, zaś ten lepiej niecierpliwie obserwował sytuację. Jeżeli którykolwiek z nich czuł się niezręcznie w tym miejscu, to tego nie okazywał. W końcu rozmawiający z chłopakiem Amandeus podał mu jakąś fiolkę z blado-niebieską cieczą i ruszył do wyjścia. Sprawiło to, że drugi drgnął i spojrzał w oczy pierwszemu, ale ten nawet jeżeli go zauważył, zignorował i wyszedł bez niczego z karczmy. Pozostały wstał z ławy i podążył tuż za tamtym.
- No… na mnie już czas.- rzekł Gvaram do kamrata i również ruszył do wyjścia. Zamierzał… właściwie nie wiedział co zastanie za drzwiami karczmy.

Otworzywszy drzwi karczmy nie zobaczył nikogo na zewnątrz. Dopiero, kiedy się rozejrzał przyuważył dwóch Amandeusów z czego ten ubrany jak szlachcic chcący wmieszać się w pospólstwo bez chęci odbierania sobie luksusów był zaciągany za kołnierz przez drugiego do zaułka. W dłoni tego drugiego zaś błysnęła stal ostrza miecza.
Cóż… pozostało zrobić. Gvaram podążył za nimi.
Lepiej przebrany, będący w brudnej koszuli, kiedyś koloru prawie białego, rzucił na ziemię drugiego, ubranego w słabej jakości, ale czystą i nowiutką kamizelkę, za którą wielu by zabiło.
- Pieprzony złodzieju.... - warknął trzymający broń, skierowaną ku drugiemu mężczyźnie.
- Ja? Ja złodzieju? - parsknął drugi. - To ty zabrałeś mi tożsamość!
- Śnisz. To chyba powinna być moja kwestia? Ty. Podszywasz się. Pode mnie.
- Nie rób z tego komedyjki Wymrspike’a, bo mi już niedobrze na samą myśl.
- Sam tę sytuację tym uczyniłeś…
W tym momencie gorzej przebrany zerwał się na równe nogi już ze swoją bronią w dłoni.
- Jak cię zabiję, to już nie będzie takich kłopotów…
- Moja myśl. - mruknął mężczyzna w koszuli.
I rzucili się w wir walki.
Już po chwili Gaspar zrozumiał, że przewaga jest po stronie lepiej przebranego Amandeusa, bo choć drugi sobie radził, to jednak musiał szybko przejść do defensywy.
Wyrmspike zaś przyglądając się temu z cieni zaułka jednym czarem postanowił “rozjaśnić” sytuację. Kilka gestów i kilka słów i fala rozpraszająca czary uderzyła w obu walczących Amandeusów.
Fala magii obmyła obu walczących, aby na oczach Gaspara pojawił się osobliwy widok. Będący w defensywie Amandeus zmienił formę, przestając być Amandeusem, a stając się 0czarnowłosym, krótko ostrzyżonym, mężczyzną średniego wzrostu o ciemnych oczach i kilku bliznach na twarzy. Drugi zaś…

Drugi pozostał Amandeusem, ale zaszła zmiana. Przez lewą połowę twarzy, ciągnąc się od żuchwy prawie do oka widniała stara blizna po poparzeniu.
Zmieniony w swą prawdziwą formę złodziej tożsamości odskoczył do tyłu i szybko rozejrzał się po okolicy. Spojrzał zaskoczony w stronę Gaspara nie wiedząc z kim ma do czynienia. Amandeus obrócił się nieznacznie wciąż gotowy do ataku, ale nie wiedział, czy nie nastąpi on zaraz z dwóch stron. Zerknął przelotnie na Gaspara, po czym ponownie zaatakował swojego niedawnego sobowtóra.
A Gvaram przyglądał się rozwojowi sytuacji. Osobiście nie bardzo wiedział, dlaczego miałby wkroczyć do tej “utarczki”. To był wszak honorowy pojedynek jeden na jednego, a sam Gaspar nie miał powodu, by wspierać którąkolwiek ze stron.
Nagle, do tej pory walczący bronią, przegrywający mężczyzna ponownie odskoczył i upuściwszy miecz na ziemię uniósł ręce do góry w poddańczym geście.
- Wygrałeś. Poddaję się. - wysapał.
Amandeus spojrzał podejrzliwie, ale zaprzestał ataku lecz nie schował broni.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał twardo. - Ktoś cię nasłał? Kto?
- Wszystko zaraz ci wytłumaczę… - mruknął sobowtór opuszczając ręce.
Zanim Amandeus wywęszył pułapkę jego przeciwnik zrobił coś, w czym najwyraźniej był lepszy, niż w walce mieczem. Minęła dosłownie chwila, gdy spomiędzy palców mężczyzny wystrzeliła strzała kwasu trafiając Amandeusa w okolice oczu… a może i w nie? Amandeus krzyknął i zakrył oczy, co dało czas drugiemu, aby podnieść swoją broń z zamiarem zaatakowania bezbronnego na daną chwilę Wildhawka.
Tyle że czarodziej nigdy nie był bezbronny. Gvaram wykonał kilka gestów i szepnął parę słów, by przyspieszyć swe ruchy.
Mężczyzna nie przejął się jednak Kotem w mysiej skórze, tylko zaatakował ledwo widzącego Amandeusa, który walczył z bólem oraz o odzyskanie pozycji, niemniej jakimś cudem udało mu się sparować potencjalnie śmiertelny cios, jednak cios, który sam wyprowadził fatalnie minął przeciwnika. Jedno z oczu Amandeusa było zamknięte, drugie zaś przymknięte boleśnie.
Przyspieszony Gvaram pognał w kierunku czarnowłosego mężczyzny mierząc pięścią w jego twarz i wykorzystując kolejny czar celnie grzmocąc przeciwnika w twarz. Liczył że takie uderzenie wystarczy, by ów mężczyzna chybił celu.
Stało się tak, jak Gaspar zakładał. Jego cios trafił idealnie celu wybijając zaskoczonego przeciwnika z rytmu i udaremniając jego atak na Amandeusa.
Wściekły i zdezorientowany mężczyzna odsunął się trochę celując tym razem bronią w Wyrmspike’a i warknął:
- To nie, kurwa, twoja sprawa. Wypieprzaj!
- Ja decyduję co jest moją sprawą, panowie. - stwierdził Gvaram sięgając po rapier ukryty pod postacią pałasza.- A moją sprawą jest dowiedzieć co tu się dzieje i nie dać wam się pozabijać. Przemoc nie jest rozwiązaniem i takie tam filozoficzne popierdułki.
Amandeus w tym czasie zdołał bardziej otworzyć oczy, chociaż jak i je, jak i całą skórę wokół miał zaczerwienioną. Zacisnął zęby i pozbierał się w sobie.
- Skoro zniszczyłeś tą małą maskaradę - odezwał się przeciwnik. - to może ty też odkryjesz przed nami kim jesteś, mój panie?
- Uczciwie postawienie sprawy.- padły słowa z ust marynarza i po chwili zamiast Gvaram stał przed oboma Azul Gato z bezczelnym uśmiechem na twarzy i rapierem w dłoni iskrzącym błyskawicami.
- Pieprzone pchlarze… - mruknął mężczyzna. - Może porozmawiamy po tym jak wykończę tego tu, co? - zapytał trochę nerwowo obserwując Azul Gato.
Amandeus nic nie odpowiedział, chociaż był wyraźnie zaskoczony tym niespodziewanym obrotem sprawy.
- Nie przepadam za zabijaniem bezbronnych, tym bardziej że… miał prawo się wkurzyć. Ukradłeś mu jego twarz, ukradłeś jego tożsamość podsyłając w jego imieniu nierozgarniętego smarka do domu podrzędnego pisarzyny… który potem przyłapał ich obu w bardzo podejrzanej sytuacji.- uśmiechnął się w odpowiedzi Gato. -Myślę, że nie pozwolę ci go zabić. I tak już oberwał.
- Proszę, proszę, piękne informacje posiadasz, kocisko. - uśmiechnął się krzywo mężczyzna. - Ale chyba trochę ci brakuje, co? - przymrużył oczy. - Skąd wiesz o tym wszystkim, co? Nie mów, że Amandeus ci się wypłakał.
- Za kogo mnie masz ?!- rzekł głośno Gaspar.- Jestem Azul Gato… miasto pełne jest moich oczu i uszu.
- Bajki to sobie wsadź. - parsknął przeciwnik. - Po jaką cholerę ci wiedza o tym, co tu zachodzi?
- Bajki? Czy ja wyglądam na opowiastkę barda? Mam ci wyryć inicjały na zadku, żebyś uwierzył iż nie jestem bajką?- mruknął gniewnie Azul Gato.- Bo jeszcze mogę stać się twoim koszmarem.
Mężczyzna jeszcze raz spojrzał na Wildhawka zastanawiając się, czy będzie w stanie go zabić na tyle szybko, aby Gato nie zdołał zareagować. W końcu jednak najwyraźniej zrezygnował i warknął:
- Więc nic tu po mnie.

-Masz rację.. po trochu.- ręka Gato wykonała gest, usta wypowiedziały słowa mające oczarować bandytę.
Butny bandyta w jednej chwili złagodniał i spojrzał na Gato już przyjaźniejszym wzrokiem. Amandeus zerknął na Wyrmspike’a jednym okiem , po czym spojrzał na oczarowanego mężczyznę.
- No to opowiedz, po co właściwie podszywałeś się pod Wildhawka mój przyjacielu i po co właściwie wysyłałeś smarka do jego konkurenta. Nie szkoda ci było mikstur?- zapytał uprzejmie Azul Gato.
- Nie ja to fundowałem… - odparł mężczyzna. - Było zlecenie, aby skompromitować Wildhawka i poszturchać Wyrmspike’a… Bo… - zamilkł.
- Bo?- dopytywał się Gato.
- … bo chodziło o ciebie.
Amandeus spojrzał w tym momencie na Gato.
- O mnie? A co mnie oni obchodzą? Jeden pisze romanse dla znudzonych żon kupców, drugi jeśli o mnie wspomina, to w kpinie. Co mnie obchodzą te pisarzyny?- zdziwił się zaskoczony przebiegiem rozmowy kocur.
- A bo ja wiem? - wzruszył ramionami były spobowtór. - Płacą ci, to robią co chcesz, ale skoro Wildhawk będzie żył… - zmrużył na niego oczy. - Naprawdę nie możemy go zabić? Nie lubię zostawiać robótek niedokończonych.
- Kto niby chce go zabić?- zdziwił się Azul Gato.
- Ten sam, który chce dopaść Gato. Zależy mu, aby Gato zaczął się martwić. Skoro jeden pisarzyna padł… drugi też może. - wzruszył ramionami. - Nie wiem czemu miałoby to go obchodzić, ale może chodzi o dobroć serca?
- Lepiej jednak żebyś sobie odpuścił tą robotę. Jestem pewien że Amandeus ma jakiegoś wrednego asa w rękawie.- odparł poufale Gato.- Poza tym… nie mam ochoty na oglądanie egzekucji, to nie w moim stylu przyjacielu. Lepiej już idź swoją drogą.
- Może to i racja… - zaczął mężczyzna, ale przerwano mu.
- Czekaj. - odezwał się nagle Amandeus. - Kim oni są? Kim jest Ocero? Aeron? Erilien?
Mężczyzna tylko prychnął, ale nie odpowiedział.
- Dobre pytania… kim oni są?- zapytał Azul Gato.
- Osobami, które już długo nie pożyją… - odparł mężczyzna tajemniczo. - Skoro on jest już opłacony.
- Co oni mają do mnie? - warknął Amandeus.
- Wszystko i nic. - dodał wrednie mężczyzna. - Przekonasz się… pisarzyno.
- Wiesz coś, czy tylko lubisz jak się ciebie za język ciągnie?- odparł lekko zmęczony sytuacją Gato. Naprawdę wolałby spędzić wieczór ciekawiej niż w ciemnym zaułku z dwoma facetami, którzy “przekomarzali” się jak mali chłopcy.
Mężczyzna jeszcze raz spojrzał na Amandeusa i bez słowa odwrócił się i ruszył w przeciwną stronę, niż ta z której stali dwaj dramatopisarze.
Gato zaś przywoławszy magię i zaczął wspinać się niczym pająk po ścianie pobliskiego budynku. Wszak Amandeus udowodnił, że potrafi sobie radzić z bronią, więc powinien bez problemu dotrzeć do swego domu w jednym kawałku. Ocero, Aeron, Erilien… słowa bez znaczenia. Gato nie kojarzył tych imion i w zasadzie mało go one interesowały. Azul Gato był tylko jedną osobą w mieście pełnym ludzi i nieludzi. Nie mógł się przejmować losem każdej ofiary w tym mieście. Mógł jedynie pomóc tylko tym, z którymi się zetknął bezpośrednio podczas swych zamaskowanych wędrówek. Reszta niestety… musiała radzić sobie sama. Smutne ale prawdziwe.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline