Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2015, 17:59   #605
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
15 Vharukaz, czas Hyrvelitu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Wielka grota nietoperzy, pobojowisko, wczesny ranek


Wszędzie było pełno trupów i krwi, wręcz cała jaskinia została zroszona krwią khazadów, orków i skavenów oraz bogowie mogli tylko wiedzieć kogo jeszcze życiodajne soki tam było można znaleźć. Jedyne miejsce, tak dobrze oświetlone dzięki szczelinie w sklepieniu jaskini, zdawać się mogło wolne od płynów ustrojowych ale tak nie było gdyż zalegało tam rozczłonkowane truchło brunatnego niedźwiedzia jaskiniowego… dookoła posoka, głowy i ramiona a wszystko to odjęte ostrzami toporów i mieczy, w takim właśnie miejscu przyszło krasnoludom odpoczywać po walce i opatrywać co poważniejsze obrażenia. Thorin Alrikson jak zwykle spisał się na medal i bez większych trudności połatał rany kamratów, jak się okazało te nie były zbyt poważne i tylko Grundi zarobił kilka szwów na udzie, podobnie jak Khaidar, reszta załogi trzyma się jednak dość dobrze. Co do zamartwiania się Alriksona o szybko topniejące zapasy medykamentów to faktycznie było w tym sporo sensu gdyż lada chwila azgalczyk miał się ostać jedynie z kilkoma bandażami i dobrymi chęciami. Po obejrzeniu każdego z khazadzkich wojowników, a dokładniej mówiąc, po obejrzeniu ich ran, Thorin mógł stwierdzić że nikt na obecną chwilę nie nadaje się do leczenia miksturą, jedni byli ciężko ranni i pobudzająca moc eliksiru nie mogła dać im ulgi w cierpieniu gdyż po prostu był on za słaby, inni zaś byli lekko ranni i użycie drogocennego medykamentu mogło być zwyczajnie niezbyt rozsądne. Kyan, Ergan lub Dirk z całą pewnością mogliby skorzystać z dobroczynnych działań krwawego litworu, ba, nawet sam medyk pewnie byłby rad pobudzić do szybszej regeneracji swe ciało ale stała przed nim trudna decyzja wszak zapasy tego zacnego płynu nie były nieskończone.

Dirk Urgrimsson nie miał zaś dylematu dotyczącego jego ran czy leczenia gdyż ogromny ból i palące żywym ogniem rany na dłoniach odezwały się ze zdwojoną mocą, taka była cena za czynny udział w potyczce, nieunikniona i tak bardzo potrzebna. Nadchodzące dni znów nie miały być proste dla alchemika, jednak choć dłonie zamieniły się w dwa ogromne strupy i nie szło nic robić to przy ogromnym wysiłku woli i przełamaniu bólu Dirk mógł w razie potrzeby znów chwycić ostrze, to mogło go jednak pchnąć w kierunku jeszcze poważniejszych obrażeń, wszak wszystko ma swoją cenę. Bezczynność Urgrimssona w czasie tego postoju się jednak opłaciła, nie będąc zajętym wszelakimi pracami, Dirk wyczuł w lodowatym powietrzu zapach dymu i pieczystego, oczywiście te były wyczuwalne już wcześniej ale w zgiełku bitwy i ponad zapachem rozlanej wokół krwi trudno było to rozróżnić, jednak Dirk zdołał ponownie wychwycić trop. Zapachy przywędrowały z góry, z miejsca skąd na linach przedostali się tu zielonoskórzy wojownicy, do tego widać było że po skalnej ścianie obok zwisających z sufitu lin leniwie cieknie woda, niewiele, wręcz śladowe ilości niezdatne do odzysku, no chyba że ktoś byłby tak zdesperowany lizać skałę. To ostatnie wcale nie musiało być wykluczone, gdyż po potyczce wszyscy w gardłach mieli pustynne piargi lub usta pełne krwi wrogów i nijak nie szło tego przepłukać, a jak wiadomo w bukłakach i flaszkach widać już było suche dna. Poza tym Dirk przeprowadził krótki zwiad w tunelu z którego przyszła grupa krasnoludów, jednak po przejściu kilkudziesięciu kroków i odczekaniu ćwiartki klepsydry niczego nie zobaczył czy usłyszał, zdawało się że za drużyną nie ciągnął się skaveński ogon, przynajmniej na razie… choć z drugiej strony kto wie, być może ciche i zabójcze skaveny już kryły się w pobliskich cieniach, czekając na dogodną chwilę a zmęczony i ranny Dirk nie był w stanie ich dostrzec, na ten czas wszystko było możliwe.

Dla doświadczonego wojownika jakim był Ronagaldsson ta walka musiała być katorgą, nie móc unieść topora lub miecza przeciw wrogom krasnoludów. Niczym stary bezzębny dziad bez sił by walczyć w polu, niczym dziewka nie wiedząca którą stroną tarczy należy chronić khazadów przed wrogimi ostrzami, z dłońmi, ramionami, głową i torsem owiniętymi bandażami przypominał on bardziej starą, brudną kukłę która zalegała gdzieś przez lata w piwnicy warsztatu krawca i jedynie para czujnych błyszczących oczu wskazywała na to że pod pancerzem z płótna, zaschniętej krwi i osocza oraz brudu jest wciąż ktoś żywy, ktoś wściekły na swą niemoc. Na razie jednak Roran musiał uspokoić swój gniew, tak na alchemika którego winił za swój stan jak i na ogół sytuacji, dni wszak mijały a jego ciało wracało do zdrowia, każdy następny dzień zbliżał go do wolności od grubych na pół cala opatrunków. Oczywiście nie tak bardzo jak Roran cierpiał straszliwy ból i niemoc Galeb Galvinsson, fakt, nie mógł wciąż nic chwycić w dłonie które były skrzętnie okryte płótnem bandażowym ale stan Galeba był znacznie lepszy niż Rorana, co było zadziwiające biorąc pod uwagę to jak blisko eksplozji był kowal run w stosunku do reszty brodatych wojowników, być może modlitwy które ostatnio Galeb tak często odmawiał faktycznie niosły w sobie jakąś moc ochronną. Pozostając w sferze mistycznej Galeb z całą pewnością wiedział że oddala się od źródeł mocy, zanikła gdzieś energia Jolvena i Hazgi, daleko było od znaków mocy, wszystko znikało w eterze, brak było nawet tego poczucia bliskości krasnoludzkiego miasta w którym przecież zalegać musiały runy na pancerzach, tarczach i ostrzach, leżących gdzieś w królewskich lub świątynnych skarbcach albo noszonych na barkach zacnych wojowników… nie było tego wszystkiego, tylko głód, pragnienie, śmierć, niemoc i wszechogarniający chłód.

Podobnie czuć mógł się Thorgun, choć oczywiście nie tak jak Galeb który doznania owe miał na zupełnie innym poziomie emocjonalnym, jednak ciężko ranny strzelec także miał prawo by zwiesić głowę nad tym co miało miejsce. Siggurdsson wyzuty z sił witalnych, z poszarpanymi przez zęby skaveńskich bestii nogami i żebrami, ledwie trzymał się na nogach, czuł że potrzebuje odpoczynku, jednak nie nocnego obozowania czy postoju na trasie, potrzebował uwalić dupę na dwa czy może trzy dni by znów złapać dech i wzmocnić nadwątlonego ducha. Do tego jeszcze Miruchna była w opłakanym stanie, cała w sadzy po ostatniej walce, obita i podrapana, widać było że ostatnie trzy miesiące mocarnie nadwyrężyły jej łoże, jednak wysłużona towarzyszka Thorguna spisała się na medal, każdy to wiedział. Co się zaś tyczyło innej towarzyszki Thorguna, której stan zdrowia mógł spędzać sen z powiek Tułacza, było z nią kiepsko, mogła z pełną śmiałością porównać swój stan do thorgunowego i zasiąść obok niego, bo tak właśnie czuła się Khaidar. Siostra Rorana, zacięta i harda kobieta o ciele naznaczonym wieloma bliznami z rodzaju takich których to nie nosiło nawet wielu mężczyzn, musiała odpuścić tego dnia, liczne rany dały się jej we znaki i siły opuszczały mięśnie. Jeszcze nie zagoiła się rana na twarzy która to prawie ją rozpołowiła, bandaże były wciąż owinięte pod pachami kryjąc straszliwą ranę po amputacji piersi, dłonie i twarz poznaczone niewielkimi oparzeniami a tu na domiar złego rozcięte mocno udo i liczne, mniejsze rany głowy i ramion… sytuacja była nieciekawa. Chyba jedynym plusem w tej całej sytuacji było dla Khaidar to iż to nie ona miała spowolnić teraz tempo oddziału a jedynie dołączyć do powłóczących nogami rannych brodaczy, Thorgun z ranami od ugryzień, Roran z kulosami spalonymi na węgiel, Galeb którego kroki były piszczące niczym stary zawias w drzwiach a co było efektem nienaoliwionej protezy nogi, do tego jeszcze Grundi którego udo Thorin dopiero co poskładał do kupy, na koniec jeszcze Huran który też do najzdrowszych i najszybszych nie należał. Połowa oddziału spowalniała tempo marszu zatem śmiało można było powiedzieć że stało się ono nową, regularną szybkością khazadzkiego oddziału więc dziwić się nie było co temu że cel zawsze majaczył daleko na horyzoncie i że brak było jadła i napitku. Khaidar zaczynała mieć tego powyżej uszu i chyba nawet Thorgun nie był w stanie zmienić tej postawy.

Detlef i Kyan przygotowali pułapkę na węża który zadomowił się w jamie, gdzieś wgłębi jaskini, ta jednak nie spisała się zbyt dobrze. W pierwszych chwilach faktycznie bestia pochwyciła przynętę w postaci skaveńśkiego ścierwa ale po nieudanej próbie trafienia węża przez Detlefa, ten schował się głęboko do nory i tyle go widzieli. Później Thorvaldsson w towarzystwie syna Thravara ruszyli na zwiad w tunel prowadzący na wschód i zmuszeni byli zostawić pułapkę pod opieką kogoś innego, padło na Grundiego którego ranna noga wymagała odpoczynku zatem na stanowisko obserwatora nadawał się idealnie, do towarzystwa miał on Dorrina. Teraz to na tej dwójce spoczęło zadanie pochwycenia lub ubicia wielkiego węża który posłużyć miał za obiad lub kolacje dla całej drużyny. Faktycznie poza ścierwem orków czy skavenów oraz poza czyhającym w mroku wężem były jeszcze liczne nietoperze zalegające na ścianach jaskini, te jednak było wysoko nad głowami khazadów, nie mniej niż sześćdziesiąt stóp od poziomu skalnej podłogi, zatem zadanie takie mogło być realne jedynie dla wytrawnego grotołaza i łowcy… pozostawał zatem wąż gdyż mięso skavenów było wręcz niejadalne, zresztą była duża szansa na to iż szczuraki były za życia blisko czarciego pyłu, zaś mięso było brudne, hańbą byłoby je zjeść i każdy khazad wolałby paść trupem z głodu niż wziąć je do ust. Dorrin i Grundi zasadziwszy się przy pułapce słyszeli jak wąż porusza się, jak jego cielsko zwinięte w zwoje ociera się o siebie i o skałę, czasem słyszeli bardzo cichy syk, jednak gad nie wystawił nawet łba po leżące przed jego jamą jeszcze ciepłe zwłoki skavena.

W ostatniej walce azulczycy zanotowali niezły wynik, zero strat i całkiem pokaźny wkład Erganssona w zwycięstwo, a szyjący z kuszy Ergan śląc celne strzały w bestie miał prawo być dumnym ze swej postawy. Co się zaś tyczyło Hurana syna Rorina, to ten faktycznie nie zatopił ostrza we krwi wroga ale bacznie sprawował funkcję tylnej straży a dołączając później do walki zająć się lewą flanką i szczęściem wyszedł z potyczki bez ran co w jego przypadku było istotne bo podczas podziemnej przeprawy zebrał już i tak wielką moc obrażeń. Teraz tylko ta dwójka przemierzała pobojowisko i przepatrywała raz jeszcze zwłoki poległych szczuroludzi oraz orków, reszta oddziału nie miała na to chyba sił lub była zajęta czymś innym, część towarzyszy siedziała przy pułapce na węża a reszta pod ścianą odpoczywała ranna i będąc opatrywaną przez Thorina. Ruch z całą pewnością dobrze robił Huranowi i Erganowi gdyż w jaskini było straszliwie zimno i każdy z ust posyłał przed siebie parny oddech, ci którzy się nie ruszali szybko przemarzali, z drugiej strony nie każdy miał możliwość rozruszania się ze względu na rany, takie parszywe koło bez wyjścia. Na domiar złego nie było wody a pragnienie wzmagało się, wielu wojowników było dodatkowo pokrytych krwią i wnętrznościami oraz ekskrementami umierających wrogów i siedząc tak pod ścianami wyglądali niczym jakieś straszliwe krwawe stwory które wyszły z głębin pod Stalowym Szczytem. To wszystko jednak ominęło Ergana i Hurana, wszystko poza pragnieniem rzecz jasna, a los jakby sprzeciwił się im bo przy ciałach orków i skavenów brak było tykw czy bukłaków, ci pierwsi byli jeszcze do zrozumienia bo pewnie przybyli z góry gotowi jedynie do walki, jednak skoro i skaveny nie miały przy sobie zapasu wody to znaczyć mogło że albo gdzieś tu ona faktycznie jest ukryta albo może jest jakieś źródło, przecież wielce wątpliwym było aby siedzieli tu o suchych pyskach. Chodząc, szukając i rozmyślając Ergan usłyszał nagle komentarz Hurana. - Kurwi syn bagnistych bogów. Bodajże pokręciło skurwieli i ich matki, by ich dziatki w łonach pomarły a to co na świat zejdą niechaj słabowite będą i za padlinę dla wilków posłużą! - Mówiąc to Huran zerwał z bioder jednego z orków jakiś pas, Ergan od razu dostrzegł krasnoludzką klamrę z mosiądzu stylizowaną na dwie krzyżujące się fajki. Huran obejrzał pas po czym z całą mocą depnął na czaszkę orka a ta pękła z obrzydliwym chrzęstem posyłając na boki kawałki mózgu przez nowopowstałe w niej dziury. Po chwili syn Ergana znów przeglądał ciała skavenów i orków być może licząc że tak jak Detlef znajdzie on coś wartościowego.

Syn Ergana pierwej jednak musiał przekopać się przez masę śmieciowych pancerzy, orkowych siekaczy, tępych toporów i ciężkich drewnianych tarcz które nosili zielonoskórzy, wszędzie leżały połamane czarne strzały grube jak palec oraz mniejsze i cieńsze skaveńskie bełty, do tego improwizowane noże, maczety, zakrwawione futra i znoszone spodnie oraz kubraki, jeśli nie ze źle wyprawionych skór to z pewnością skradzione ludziom i krasnoludom a później przerabiane na potrzeby jednej czy drugiej podłej rasy jakimi były uruk’azi i thaggoraki. Dużo było starych dziurawych buciorów okrytych blachą, sporo kolczego złomu, futrzane czapy, czerstwy orczy chleb i stare zakiszone mięsiwo i tykwy z czarnym jak smoła śmierdzącym winem które zostało znalezione wśród orczych kadawerów. Skórzane pasy, łańcuchy, proste drewniane pojemniki z dziwną niebieską farbą która straszliwie śmierdziała i pokryta byłą pleśnią, do tego jeszcze liczne sztuki biżuterii orczej i skaveńskiej, rzemienie sznury, linki i łańcuchy pełne kamyków, zębów orków i innych bestii, zawieszek ze stali i drewna, a na koniec były ludzkie i krasnoludzkie czaszki których w sumie znaleziono dwadzieścia siedem sztuk będących w różnej formie, od ozdoby pasa po naczynia na wino i kościane naramienniki lub jako zawieszka na rzemieniu na szyi zielonoskórego. W sumie Ergan nie znalazł nic wartościowego, co nie znaczy że nie znalazł zupełnie niczego… wśród broni uwagę azulczyka przykuł jeden z toporów, był mniejszy niż inne i pochodził od jednego z zabitych skavenów. Na brodzie topora była sygnatura, wielka litera C wpisana w herb pełen winorośli, poza tym topór nie wyróżniał się już niczym specjalnym. Pośród masy szpargałów wywleczonych z podręcznych bagaży i kieszeni pokonanych, w ręce Ergana wpadła jeszcze stara, pożółkła i bardzo zniszczona karta pergaminu, cała pokryta była dziwnymi idiomami skaveńskimi które nie mówiły krasnoludowi zupełnie niczego, jednak pod czerwonym atramentem szczuroludzi było i pismo skreślone czarną oleiną, rozczytać było je niezbyt trudno bo mocno kontrastowało z pismem thaggoraki i dzięki temu Ergan pojął czego kiedyś dotyczył dokument. Znaleziona karta traktowała o przydzieleniu pozwolenia na prowadzenie handlu i sprzedaży alkoholu oraz udzielanie noclegu za opodatkowaną odpłatą, zatem była dosłownie pozwoleniem na założenie karczmy, wydana dla Joachima Bergolfa w Schramleben, dnia 11 Vorhexena, roku 2497 wedle rachuby kalendarza imperialnego i podpisana przez hrabiego Andreasa von Weberna oraz Emmericha Gerholda von Eisenbacha i Friedricha von Harkenhoffa sprawującego funkcję miejskiego junkera, pozwolenie dotyczyło parceli we wsi Hutten, w dystrykcie Achteraver w prowincji Stirlandu. Niczego więcej Ergan nie znalazł ani się nie dowiedział, tak z dokumentu jak z dalszego przeczesywania pobojowiska.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
15 Vharukaz, czas Hyrvelitu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Kompleks jaskiń na północny wschód od pobojowiska

Tunel którym wędrowali Detlef oraz Kyan zdawał się nie mieć końca, był on dość szeroki zaraz po tym jak tylko przekroczyli jego próg ale bardzo szybko strop zaczął się obniżać z każdym przebytym w nim jardem, po przejściu jakichś trzystu może trzystu pięćdziesięciu kroków doszło do tego że dwóch khazadów zmuszonych było wędrować z pochylonymi głowami, nie minęła nawet mila a obaj śmiałkowie już poruszali się bokiem, idąc krokiem dostawnym, teren stał się bardzo trudnym do pokonania. Tunel nie biegł w górę czy w dół, trzymał stały poziom przynajmniej przez większą część drogi jaką przeszli zwiadowcy. Z całą pewnością zrobiło się w tunelu cieplej co było oznaką że khazadzi oddalają się od sali w prześwitem w stropie a być może i od zewnętrznej ściany, wpływ na to miał też oczywiście wielki wysiłek fizyczny któremu nie pomagały nic a nic niesiona na krasnoludach pancerze, broń i tarcze, do tego zmuszeni wziąć ze sobą dwie spośród czterech ostatnich pochodni jakie były w posiadaniu całego oddziału. Idąc dalej tunelem wyczuć się dało w powietrzu zapach skaveńskiego piżma co nie było miłe dla nozdrzy, do tego pod nogami i na ścianach widać było liczne odchody i wymiociny szczuroludzi, miejsce owo było z cała pewnością paskudne wedle cywilizacyjnych norm. W końcu po przejściu półtorej mili zdawało się że tunel się kończy ścianą, tak jednak nie było i to mylne pierwsze wrażenie znikło po bliższej obserwacji. Korytarz po prostu zrobił się jeszcze niższy i zmusił krasnoludów by szli nim na czworaka ale tylko kilak kroków gdyż na niby koniec tunelu miał faktycznie szeroką szczelinę w podłodze z której bił spory chłód. Zejście tam było bardzo spokojne i nie wymagało wspinaczki gdyż skała schodziła pod kątem a dno było oddalone zaledwie o kilka kroków od pozycji Detlefa i Kyana. Kiedy już obaj brodacze zeszli wgłąb zimnej i złowrogiej dziury na końcu tunelu ich oczom ukazał się kolejny naturalny i niesamowicie niski tunel w którym iść trzeba było na kolanach… na szczęście tylko kilkanaście kroków. Przeprawa w takiej pozycji z masą stali na sobie, z bronią zawadzającą o każdy występ skalny, do tego będąc rannymi, choćby nawet lekko, spowodowała że khazadzcy wojownicy byli straszliwie zmęczeni, pochodnie w ten czas były zużyte już w połowie i jeśli światła miało starczyć na powrót to albo należało wracać już teraz albo odpalić kolejne, już ostatnie łuczywa. To jednak co Detlef i Kyan zobaczyli na końcu tunelu być może było warte tej wycieczki, a może wcale nie, z pewnością mogli czuć się zawiedzeni jeśli liczyli na ujrzenie światła dziennego. Przed oczyma dwójki śmiałków rozciągała się wielka jaskinia, może niezbyt wysoka ale na tyle szeroka w każda ze stron że nawet światła dwóch pochodni nie mogły jej rozświetlić i ukazać przeciwległych ścian. Dziura z której wyszli była w skali owej sali zwyczajnym pęknięciem przy skalnej podłodze i wkrótce zwiadowcy znaleźli jeszcze takie dwie w innych miejscach owego pomieszczenia, do tego były jeszcze dwa naturalne korytarze w ścianach, każdy z nich wysoki mniej więcej na sześć stóp i szeroki na przynajmniej pięć, jeden z nich prowadził prosto jak strzała i nie opadał oraz nie wznosił się, końca jego widać nie było… drugi tunel delikatnie zadzierał traktem do góry ale i jego głębsza część pozostawała poza zasięgiem świateł pochodni. W tej przeogromnej podziemnej jaskini khazadzi znaleźli coś jeszcze, po pierwsze była tam niezliczona ilość wszelakich śmieci, od kawałków rzemieni po stare i zbutwiał konopne liny, połamane niewielkie skrzynki i zapleśniałe podarte koce, ale ponad wszystko inne pełno było tam odchodów skaveńskich, nie dało postawić się stopy tak by nie wejść nogą w gówno. Po drugie, w jaskini była dziura, mniej więcej na jej środku, zdawała się być naturalna jednak ktoś obłożył ją wokół kamieniami, co było w jej głębi widać nie było ale szybko udało się potwierdzić iż na jej dnie jest woda, okolica owej dziury była zaśmiecona bardziej niż reszta jaskini. Poza tym co odkryli zwiadowcy nie było już nic, no chyba żeby liczyć ciszę i spokój oraz niemiłosierny, wszędobylski smród niemytego skaveńskiego futra.
 
VIX jest offline