Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2015, 18:15   #42
Aisu
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Kolacja u Maerinidi.


Han’kah wstąpiła po Lesena z marszu. Nie wchodziła do jego komnat, nakazała jedynie służącemu aby poinformował kapitana że czeka. Ubrana była bardziej swobodnie niż zazwyczaj w spodnie, owszem, ale i luźną koszulę wyszywaną w barwne wzory. Wysokie buty błyszczały od czystości, przez jedno ramie prewieszony luźno warkocz wieńczyła metalowa ozdoba odbijająca się miarowo o pochwę miecza.
- Gotowy? - obrzuciła Lesena odrobinę zniecierliwionym spojrzeniem nie wyciągając nawet rąk z kieszeni.
– Tak jest, Pani Pułkownik. - zasalutował przed drowką, posyłając jej trochę zmęczony uśmiech. Najwyraźniej wczorajsza libacja i jemu się udzieliła.
Był ubrany zauważalnie bardziej oficjalnie od Han'kah, w zapiętą elegancką koszule z drogimi spinkami i w świeżo wyprasowane spodnie. Najwyraźniej troche inaczej pojmował pojęcie „Wizyta u Mae”
– Ładny warkocz.
- Nie musisz tego robić.
Ruszyła przed siebie. Najwyraźniej planowała przechadzkę piechotą przez dwie dzielnice.
- Postaraj się być miły, dobrze? - poinstruowała rzeczowo.
Podeszwy wojskowych butów stukały miarowo po brukowanych uliczkach dowiego miasta. Han’kah narzuciła solidne żołnierskie tempo jakby prowadziła piechotę do walki albo przynajmniej serwowała im wycisk na majdanie.
- Jeśli najdzie cię ochota by któreś z nich obrazić czy zirytować… po prostu ugryź się w język, policz do dziesięciu i poczkej aż ci przejdzie.
– Preferuję liczenie kolejnych liczb pierwszych. Miła gimnastyka umysłu. - błysnął zębami samiec. – I warkocz mi się szczerze podoba. Gdybym chciał cię nieszczerze skomplementować, to pochwaliłbym subtelność twojego makijażu.
- Nie maluję się. Taki komplement nie byłby zgrabnym kłamstwem ale jawną kpiną a od takiej tylko krok do zwady - zatrzymała się na moment, zerknęła na samca z ukosa. Nerwowo przesunęła językiem po górnych zębach w tą i z powrotem, potarła kciukiem bliznę na policzku. - Wczoraj… Ja nie… - urywała w pół zdania. - Nieważne. Nie mówmy o tym.
– Ja... – uśmiech samce był jak z karnawałowej maski – tak nieautentyczny, że nikogo by dziś nie oszukał. Przerwał i uciekł wzrokiem – Przepraszam za wczoraj. Ale nie wracajmy do tego. Jaki jest plan na dzisiaj?
- Posiłek i miła konwersacja - Han’kah wywróciła oczami i ujęła drowa pod ramię. I w tej samej chwili towarzyszące jej przez cały spacer napięcie wreszcie uleciało. - Mae ma mi pomóc zyskać sojusznika w sprawie którą nie chcę się brudzić. A Yvalyn… cóż, jest Zarządcą Vae, myślisz, że mógłby udzielić mi nieznacznej pożyczki na niski procent?
Drow z wyraźną ulgą powitał powrót luźniejszego nastroju.
– Byłoby to wykonalne, zwłaszcza jeżeli przedstawię to jako osobistą przysługę dla mnie. Ale od ręki ci nie powiem jaką konkretnie kwotę będzie mógł wysupłać.
- Możesz o to dyskretnie wypytać jak będziemy z Mae rozmwiały w cztery oczy. Kolejny powód abyś był miły.
– Rozumiem że pierwotne plany zrobienia wszystkiego z własnych pieniędzy szlag trafił? - zapytał wprost.
- Niestety - przyznała. - Jak będę bardzo zdesperowana wysprzedam wszystko co mam aż będę spała w pustych ścianach - wydała z siebie pomruk wesołości. - Albo coś ukradnę. Ale pożyczka jest chyba najsubtelniejszym wyjściem. W końcu Arena ma zarabiać a z zysków można będzie spłacać długi.
– Zakładając że będzie zarabiać... Osobiście mam pełną wiarę w twoją zdolność obudzenia w widowni żądzy krwi, ale Yvalyn może chcieć jakąś konkretną hipotekę.
- Inwestycje wymagają nakładów, zwykła procedura. Co do hipoteki… Możemy rozważyć moje magiczne przedmioty, ale nie wydam ich w zastaw. Oddam dopiero gdy nie spłacę długu...

Do twierdzy Goddeep dotarli bez komplikacji i niebawem służący Naczelnej Czarodziejki mógł zaanonsować jej przybycie gości.

Maerinidia z uśmiechem wyszła na powitanie przybyłych, ubrana w dość skromną jak na nią suknię i złote dodatki, z czego najbardziej zwracały na siebie uwagę cieniutkie złote bransoletki w dużej ilości okalające jej nadgarstki, delikatnie brzęczące przy każdym jej ruchu. Ucałowawszy oboje na powitanie, zaprowadziła ich do niewielkiego, przytulnego salonu, w którym czekał na nich już nakryty do kolacji stół i nader swobodnie ubrany Yvalyn, odbierający właśnie od służącego puchary wytrawnego różowego wina by osobiście podać je gościom.
- Proponuję najpierw zjeść a potem przejść do interesów. - Mae wskazała Han’kah i Lesenowi okrągły stół przykryty czerwonym obrusem i udekorowany materiałowymi różami, dając im pierwszeństwo przy wyborze miejsc i klasnęła w dłonie, dając znak muzykom by zaczęli grać a służbie, by podała pierwsze danie. Nie dało się nie zauważyć, że ilość sztućców została ograniczona do niezbędnego minimum co z pewnością miało stanowić żartobliwy przytyk dla pani pułkownik.
Pierwsza na stole pojawiła się zupa, tak samo jak wystrój stołu utrzymana w czerwonej tonacji.


Była równocześnie lekko słodka i lekko pikantna, doskonale wyważone smaki przenikały się, uzupełniane przez aromatyczne zioła i zaserwowane do obiadu wino, mile zaostrzające apetyt.
Drugie danie było zdecydowanie bardziej kolorowe.


Jedynie oprószona papryką ryba w tym zestawieniu zbliżała się kolorystyką do czerwieni, zaś bukiet zielonych warzyw i podane w miseczce frytki psotnie ją przełamywały. Niewątpliwą zaletą ryby było to, że nie potrzeba było do niej noża a frytek, że można je było bez skrępowania jeść palcami. A nawet trzeba było, bo ciężko by je było nabić na widelec prosto z miseczki.
Muzyka także niezauważalnie przeszła z dość poważnej w znacznie radośniejszą i swobodniejszą, stopniowo rozluźniając atmosferę przy stole. A kiedy wszystkie talerze zostały już opróżnione i zmieniono zastawę na deserową, na stole pojawiły się przekąski w postaci kolorowych ciasteczek, makaroników i świeżych owoców w towarzystwie płynnej czekolady a także karafki słodszego wina i czajniczek ze świeżo zaparzoną herbatą.
- Prawdziwa uczta… także i dla oczu, nieprawdaż? - zapytał retorycznie Yvalyn uśmiechając się nieco zmysłowo i nieco... jakby za często skupiając swe spojrzenie na… Lesenie Vae. Szermierz bez wątpienia to zauważył, samemu też zerkając od czas do czasu na Wilczka.
– Zaiste. - zgodził się się samiec, uśmiechając się ciepło do czarodziejki. – Między tym a przyjęciem w Godeep... Urządzasz doskonałe imprezy Maerinidio. Rozminęłaś się z powołaniem.
Mae odwzajemniła uśmiech a potem pogroziła samcowi palcem w udawanym ostrzeżeniu
- No no no, można to było uznać za komplement… lub przytyk. - po dłoni czarodziejki przebiegły lekkie błękitne wyładowania, po czym rozpłynęły się w powietrzu - Niemniej potraktuję to jako komplement. - uśmiechnęła się szeroko - Zawsze uważałam, że spotkania w interesach wcale nie muszą być nudne i sztywne. Wręcz przeciwnie.
Han’kah lekko rozdziawiła usta i rozłożyła ręce w geście urazy.
- Moje też nie są najgorsze.
Odsunęła od siebie talerz i uzbroiła dla odmiany w kieliszek wina.
- Yvalynie, przypuszczałam, że dom Vae ucierpiał finansowo na ostatniej inwazji ale nie sądziłam, że tak bardzo - kąciki ust pułkownik wygięły się w sardonicznym grymasie. - Poproś Mae, na pewno kupi ci jakąś gustowną koszulę.
– O Ile to ona nie zdarła z niego ostatniej.
- Muszę przyznać, że ma to pewien prymitywny urok - Han’kah z ukosa spojrzała na nienaganny strój kapitana. - Może też powinnam reglamentować ci odzienie?
– Wierzę, że ubieram się należycie. - skontrował nonszalancko. – Nie chcę odciągnąć uwagi innych od ciebie, słońce.
- Przestań, bo się zarumienię - ton głosu i rozleniwione spojrzenie drowki jasno mówiło, że to się nie wydarzy. - Ha! Moglibyśmy zagrać w karty. Przegrany zrzuca część garderoby - zaśmiała się perliście, rozpinając dwa górne guziki koszuli. - Jaka szkoda, że Yvalyn staruje z gorszej pozycji. Tym większą powinien prezentować determinację. Albo… i nie.
– Wyśmienity pomysł. – przytaknął z uśmiechem samiec. Może trochę zbyt entuzjastycznie?
Marinidia z rozbawieniem przyglądała się tej wymianie zdań, w końcu zaś roześmiała się wesoło, unosząc dłonie w geście żartobliwego poddania.
- Jeśli nie liczy się biżuteria to chyba jednak ja jestem na najgorszej pozycji wyjściowej… niemniej chętnie spróbuję pozbawić Cię odzienia, moja droga. - wzrok czarodziejki wymownie zatrzymał się w miejcu odsłoniętym przez rozpięte guziki koszuli Han’kah, a dłoń mimowolnie musnęła będący w jej zasięgu nagi tors Yvalyna, psotnie zahaczając o dumnie prezentujący się na nim jeden z guziczków.
Yvalyn przyglądał się tej rozmowie w milczeniu, dyskretnie nie zwracając dużej uwagi na urok Maerinidii, jak i Han’kah. Od czasu do czasu spoglądał jednakże zerkał na Lesena z delikatnym uśmiechem. I czasem jedynie ulegając pokusie zerkania na kształtne piersi Mae opięte materiałem sukni.
Po chwili przywołany klaśnięciem milczący sługa przyniósł tacę, na której stały szklaneczki z czerwonym płynem


a także leżała talia kart i szybko uprzątnął stół na tyle, by mogła rozpocząć się rozgrywka…
- Proponuję dla dodania… pikanterii. by zwycięzca decydował kto ma zrzucić ciuszek, zamiast tak jak to bywa… że wszyscy poza zwycięzcą, coś zrzucają. - zaproponował Yvalyn sugestywnie obejmując ustami słomkę i smakując rubinowego trunku. - Przepyszne.
Dłoń Yvalyna delikatnie powiodła po palcach Maerinidii. - Uznaję jednakże wyższość talentów gospodyni w kwestii przyjęć. Niestety nasza wspaniała władczyni Vae nie ma smykałki do organizowania przyjęć z rozmachem… ani ochoty… ani nawet otwartego skarbca na te cele.
- Cóż… to rzeczywiście wielka strata… dlatego radzimy sobie sami. - roziskrzone spojrzenie czarodziejki co i rusz wracało do pułkownik Tormtor, na jej ustach pojawił się zmysłowy uśmiech - Życzę sobie wygranej… - zachichotała, biorąc do ręki karty i drinka.
Han'kah zgarnęła swoje karty. Jej mina nie zdradzała cienia emocji.
- Przez lata w armii wykształcił mi się taki dzwoneczek z tyłu głowy. Swoiste wyczucie zagrożenia i wiecie co? Właśnie wyje na potęgę - Han'kah uśmiechnęła się pod nosem i sięgnęła do wewnętrznej kieszeni po długą rzeźbioną fajeczkę.
- Nie sądzisz, że zbyt szybko się poddajesz? Ja uważam że masz pewnie mocne karty i dajesz innym złudną nadzieję. Ja tam zaś wierzę w swoje atuty. A ty Lesenie? - zapytał kurtuazyjnie Yvalyn.
– Nikt tu nie powątpiewa w twoje atuty, Yvalynie. – przewrócił oczami samiec, uśmiechając się lekko.
- Ale mam wrażeniu, że nie wszyscy je dostrzegają. - odparł figlarnym tonem samiec przesuwając spojrzeniem po Han’kah, Maerinidii i Lesenie, przy czym znów najdłużej skupił wzrok na Lesenie. - Co czasami sprawia że czuję się niewystarczająco doceniany. Też tak czasem masz… przyjacielu?
– Czasami, jak każdy. – odpowiedział wymijająco Lesen, uciekając od spojrzenia Wilczka. – I wiń Mae za aktualną sytuację. Powinnyśmy byli wieczerzać przy szklanym stole. – Puścił oko do czarodziejki.
- Cóż… to się da zrobić. - wyszczerzyła się w odpowiedzi Maerinidia i położyła dłonie na stole, szepcząc cicho zaklęcie. Po chwili blat pojaśniał, aż wreszcie stał się zupełnie przezroczysty, ukazując wszystkim obecnym również dolne połowy ich ciał.
- Życzenie spełnione. - Mae mrugnęła wesoło do szermierza, z ciekawością wpatrując się w jego… spodnie.
– Kiedy to ja się nauczę trzymać język za zębami...
Odpowiedział mu tylko perlisty śmiech towarzyszący wykładaniu kolejnych kart.
- Nie warto go trzymać... wystarczy jednak umieć wykorzystać go w odpowiedni sposób. - zażartował Yvalyn wędrując potem jego czubkiem po swych wargach.
- Bez wątpienia potrafisz się posługiwać językiem… - mruknęła Mae, mimowolnie śledząc ten ruch i oddychając przez chwilę jakby nieco głębiej - ...ale czasem mógłbyś go rzeczywiście trzymać za zębami. - dokończyła nieoczekiwanie, żartobliwie pokazując mu własny język.

- Pfff - po dołożeniu kart stało się jasne, kto triumfuje po pierwszym rozdaniu i Han'kah odrzuciła karty nader spokojnie. - Instynkt mnie nie zawiódł, prawda Mae? Decyduj - i zarzuciła lewy but na prawe kolano, gotowa go zaraz zdjąć.
Szeroki uśmiech czarodziejki z nawiązką wystarczył jej za całą odpowiedź.
- Nie martw się, karta się jeszcze odwróci. Będziesz mogła się odegrać… jeśli będziesz chciała. - roześmiała się wesoło, wznosząc szklaneczkę do żartobliwego toastu i z niekłamaną satysfakcją obserwując, jak lewy żołnierski but ląduje na podłodze.

Gra okazała się nader wyrównana albo też gracze oszczędzali się nawzajem by przedłużać rozgrywkę jak najmocniej… jakiekolwiek były powody takiego przebiegu zabawy, po dobrym dzwonie i kilku dolewkach owocowego trunku wszyscy grający pozostali osłonięci jedynie ostatnią sztuką odzieży. Choć i z tym osłanianiem było różnie… jedna pończoszka na nodze Mae i kurta Yvalyna niewiele zakrywały z ich nagości, niewiele lepiej też prezentowali się Han’kah i Lesen, choć im pozostały jeszcze ostatnie bastiony osłonięte bielizną. Reszta strojów leżała malowniczo porozrzucana wokół stołu.
Nadeszła pora na ostatnie rozdanie, po którym jedno z nich pozostanie kompletnie nagie...
– Coś nie mam szczęścia w kartach. Może to ta kapliczka Tymory którą zbezcześciłem? To musi być przez tą kapliczkę. – Lesen mruknął pod nosem, gniewnie zerkając na karty.
- Wiesz, jak to mówią… kto nie ma szczęścia w kartach… - rozłożyła bezradnie ręce, zerkając na Yvalyna - Nam pisany jest ból istnienia a wam… - przeniosła wzrok na drugą parę - ...wielkie szczęście. A na osłodę życzę sobie… - wymownie zawiesiła wzrok na Han’kah, uśmiechając się zmysłowo - ...pięknego widoku.
- Cóż, trzeba zejść z pola bitwy z honorem - ostatnia część garderoby opadła na podłogę, Han'kah zaś wstała w pełnej okazałości. - To dobry moment, aby omówić kilka spraw w cztery oczy, hm Mae? A nasi chłopcy niech się dalej bawią.
- Z przyjemnością się z Tobą oddalę… mam nadzieję, że nie zamierzasz się ubierać? - zachichotała czarodziejka - Uwielbiam prowadzić negocjacje w negliżu. - jej dłoń leniwie wodząca po dolnych partiach ciała Yvalyna dobitnie świadczyła, że pierwszy apetyt drowki został już wcześniej zaspokojony i teraz doskonale bawi się flirtem. Po chwili wstała i zwróciła się do samców - Zajmie nam to chwilę… Dhaunroos jest do waszej dyspozycji w każdej sprawie, od jedzenia po masaż. - uśmiechnęła się lekko i wskazała pułkownik uchylone drzwi do przyległej komnaty, puszczając ją przodem.

***


Samiec odprowadził drowki wzrokiem, czując przez skórę że widok nagich Mae i Han'kah idących obok siebie, ze wszystkimi atutami prezentującymi się w całej okazałości, będzie jednym z tych które będzie wspominał na stare lata.
– Wiesz Yvalyn... - odezwał się kiedy panie opuściły pokój. Skierował w stronę przyjaciela oskarżycielski palec, mrużąc oczy. – Gdyby ta gra nie była pomysłem Han'kah, to podejrzwałbym cię o trzymanie kart w rękawach.
W końcu dlaczego zostawił koszule na sam koniec?
Chyba że chodziło o rozproszenie przeciwnika...
' To jak z tymi kretyńskimi pancerzami dla kobiet...
- Zwycięstwo w kartach… w ogólnym rozrachunku nie przyniosło by żadnych zysków. Tylko same same straty. Zresztą…- przysunął się bliżej Lesena, by szepnąć mu na ucho.- Nieważne kto wygrał w kartach, ważne kto zgarnie główną nagrodę, prawda?
– Czyli...? - wbrew własnemu instynktowi przetrwania nachylił się do drowa.
-Czyli Han’kah zapewne… Maerinidia, Valyrin i podobne im drowki są kolekcjonerkami, kochanków, kochanek. Niektórych cenią bardziej niektórych mniej. Ale…- uśmiechnął się nadal szepcząc cicho do ucha Lesena.-... właśnie takie trudne kobiety jak Han’kah są wyzwaniem dla ich ambicji. Choć i Han’kah zmiękła ponoć. Słyszałam że sypia z partnerką Naczelnego Maga Tormtor.
– Dobrze dla niej. Otwieranie nóg otwiera wiele drzwi. - – samiec uniósł kąciki ust. Zaraz jednak coś zburzyło jego spokój ducha.
– Yv... - – odsunął się lekko. – Nie mogę zignorować tego że zachowujesz się dziś... Inaczej.
-Spójrz na to z męskiej perspektywy. Jestem odrobinę pijany, jak i ty.. nagi, podniecony przez nasze dwie golutkie piękności. I porzucony… tak jak i ty.- mruknął Yvalyn tym razem nachylając się ku niemu i bezczelnie muskając językiem ucho Lesena.-Mam ochotę odegrać się na naszych kochankach za to, że wolały własne towarzystwo od naszego, a ty? Będziesz grzecznie siedział i czekał aż Han’kah cię zawoła?
Kiedy poczuł pieszczotę drowa niezbyt przekonująca wymówka ustąpiła jękowi. Ale szybko się opamiętał.
– … Mogę mieć na sobie metaforyczny pas cnoty. – mruknął, mimowolnie opuszcząjąc wzrok na fallusa Yvalyna. – Zresztą, wiesz że nie jestem wielbicielem włóczni.
Który unosił się dumnie niczym rycerska kopia, która przeszyła zapewne niejedną kobiecą tarczę i niejeden męski tunel miłości.
- Od razu uderzasz w wysokie tony Lesenie.- stwierdził wesołym głosem Yvalyn, palce jego dłoni musnęły nagi tors drow, a ów dotyk był delikatny. Palce miał artysty i pieszczota… wystarczyło zamknąć oczy, by zapomnieć, że to samiec Lesena dotyka.-Od razu się widzisz nadziany… przecież nie musimy przechodzić do takich zabaw. Ot, pozwól że urozmaicę ci nieco czekanie na to, aż nasze damy raczą się sobą znudzić.
– Yvalynie... – samieć jęknął, odwracając jedyne oko od samca. – Prosze... Zanim obydwoje zrobimy coś, czego z pewnością pożałuje.
-Wiesz dobrze, że takie właśnie rzeczy są warte.. wspominania później.- i palce drowa zsunęły się niżej...

***
Twierdza Vae


Drowy nigdy nie słyneły z wyczucia estetyki, i pomijając zapierające dech w piersi świątynie Lolth większość budowli trzymało się jednak prostych schematów artystycznych – pajęczyn, pająków, i oczywiście ponadczasowych kolców i łańcuchów.
Nie oznaczało to że nie były zdolne do zaiste fantastycznych budowli. Na typowy, pokręcony drowi sposób.
Jak choćby pokój który właśnie obserwował Lesen. Nie był kwadratowy – jego struktura była bardzo zbliżona do kwadratu, jednak przecięty był pęknięciami. Delikatnymi zakrzywieniami obecnymi na każdej ścianie. Każdy kąt w minimalnym stopniu odbiegał od bycia prostym, gdzie by człowiek nie skierował spojrzenia oko napotykało kolejną zbrodnie przeciwko symetrii. Na całe pomieszczenie aż przykro było patrzeć z daleka, co dopiero w nim przebiegać.
– Wspaniałe, czyż nie Kapitanie?! – zapiszczał pulchny drow z odznaką starszego szeregowego – Naczelny architekt przeszedł samego siebie! Każdy centymetr kwadratowy to istna okropność! Oh, trzymajcie mnie, słabo mi. - udał omdlewanie, opierając się o zdegustowaną Kapral straży.
– Spierdalaj samcze. – szybki cios w żebra stworzył dystans między dwójką strażników. – Bo nakarmię cię własnymi genitaliami. Pewnie by ci smakowały... Kapitanie, czego wypatrujemy? -
– Co? – drow wzdrygnął się lekko. Cała ta wymiana zdań przypominała mu o Yvalynie i jego braterstwie wielbicieli włóczni... A nie chciał wracać do dnia wczorajszego. – Czy to nie oczywiste? -
Cała trójka, plus dwóch innych strażników, spojrzała przez jednostronne lustro na ostatniego gościa straży.


Farnas... Prezentował się tak jak można się było tego spodziewać. Był podejrzany o zabójstwo, został opuszczony przez własną enklawę, i zaraz miał się przekonać jak wyglądają drowie przesłuchania. Fakt że był w stanie prezentować jakieś szczepki godności było co najmniej godne podziwu.
' Nawet jego krzesło się chybocze... To już poniżej pasa. '
– Nieścisłości w alibi, podejrzanej działalności, przesłanek do mordu, i co uznacie za godne uwagi. – powtórzył spokojnie Lesen, obserwujac jak K'yorl wchodzi do komnaty, z postawnym drowem którego imienia za wszystkie skarby świata nie potrafił sobie przypomnieć. Facet miał twarz której rodzona matka nie mogłaby pokochać, więc mentalnie pogratulował podopiecznemu wyboru. „Dobry strażnik/Zły strażnik” może nie jest innowacyjną taktyką, ale skoro przynosi efekty...
- Nie możemy go torturować jeżeli nie chcemy by proces zamienił się w farsę, ale... On tego jeszcze nie wie. - dodał z lekkim uśmiechem, odsłaniające drapieżnie białe zęby.

***
Obrzeża Erelhei-Cinlu

Po latach gnicia na marginesie fortuna maga Shi'quos odwróciła się tak bardzo, że Lesen nie był w stanie powstrzymać żółci która podchodziła mu do gardła. Czysty łut szczęścia, a nie ciężka praca, stały za aktualnym prestiżem Urluma.
Samiec nienawidził fortuny czarodzieja, ale ich cele były zbieżne, więc tylko uśmiechnął się serdecznie i z szacunkiem pochylił głowę przed panem tego małego udzielnego księstwa psioniki.
- Słyszałem, że Dom Vae uznał ciebie godnym badania owego artefaktu. Przyznaję, że nie mogli wybrać lepiej.- rzekł uprzejmie Urlum zagadując do Lesena.
– Schlebiasz mi Mistrzu Urlumie. - odpowiedział nie mniej uprzejmie Lesen, za grosz nie wierząc w szczerość słów psiona. – Ale wszyscy wiemy że nie ma w Erelhei-Cinlu godniejszego do tego zadania niż ty. Reszta z nas może co najwyżej nie pałętać ci się za bardzo pod nogami. – zażartował wesoło, i skierował wzrok na brzydką budowle. – Powiedz, jak duża, twoim zdaniem, jest szansa że Mythal jest faktycznie niebezpieczny?
-Gdyby był niebezpieczny… niewątpliwie owe ilithidy zabrałyby go ze sobą, lub przerobiły na pułapkę w samym mieście. A tymczasem zostawiły go jako zbyt trudny przedmiot do transportu i zbyt bezużyteczny, by przy nim dłubać.- uśmiechnął się kwaśno Urlum.-Rozumiem histerie niektórych czarodziejek i kapłanek, które na słowo “ilithid” chcą od razu zabarykadować drzwi swym komnat, ale… nie poznając natury przedmiotów psionicznych tej rasy zawsze będziemy zmuszeni do obrony.
– A na to nie możemy przecież pozwolić! - zaprzeczył wesoło samiec. – Podzielam twoje zdanie, szansa że Illithidzi zapułapkowali Mythal jest minimalna... Chociaż biorąc pod uwagę jak diabelnie dobrze byli przygotowani na Inwazję, to nie zdziwiłbym bym się gdyby Mythal został zmodyfikowany do powolnego osłabiania naszych psionicznych osłon, lub wręcz stopniowej dominacji, na wypadek gdyby jednak przegrali za pierwszym razem i planowali powtórzyć atak później. – dodał jednym tchem, bardziej do siebie, jakby dając upust długo zduszanym obawom. – Ale pomiędzy krótkim okresem okupowania miasta Illithidów, i trudnościom związanym z operowaniem na Mythalu, raczej nie ma czego się obawiać... Prawda? – zapytał, niezbyt przekonany do własnej teorii.
-Mamy czas zbadać obce urządzenie i się przygotować na ich powrót, niemniej…- zamyślił się Urlum.-Krótkowzroczne kapłanki i czarodziejki mogą tą szansę zmarnować w imię “bezpieczeństwa”. Potrzebny mi sojusznik, albo i cała frakcja polityczna, by można przeprowadzić kompleksowe i nieco czasochłonne badania, bez narażania projektu przez zazdrosne i kłótliwe frakcje zarówno pośród Domów jak i w nich samych.
– Pierwszy krok poczyniłeś, póki mythal będzie poza miastem, póty wszyscy będą skłonni go ignorować. – zauważył samiec. Grając na strachu kapłanek nie tylko stworzył prawdziwą siedzibę dla swojej katedry – fizyczna odległość da innym możliwość przekonywania się, że Mythal nie jest istotnym problemem, nie jest ich problemem. A świrów z Shi'quos można zostawić samych sobie.
Przynajmniej częsciowo. Tak tania sztuczka nie zadziała największych graczy.
– Ale jeżeli chcesz sojuszników... Tu pytanie brzmi, co Mythal może im dać? Co może nam dać. – zapytał wprost. W imię nauki, był to istotny projekt. Ale nawet jeżeli nie został skażony przez najeźdzców, to wciąż był niebezpieczny politycznie. Chociaż nie był pewien czy Urlum zdawał sobie z tego sprawę.
-Wiedzę i potęgę… w swej wielkiej mądrośći, Matka Opiekunka pozwoliła wszystkim Domom na badanie tego artefaktu. Każdy z nich może na tym skorzystać… o ile ma dość rozsądku.- przypomniał Urlum.- Boję się, że część może jednak sabotować z róźnych irracjonalnych powodów całe przedsięwzięcie. Choćby by chronić kulturę drowów przed skażeniem ilithidzkimi wpływami, lub z powodu podobnych bzdur. Wiesz dobrze że nośne idee, nawet jeśli głupie, mogą zarażać kolejne umysły.
– W takim razie ciesz się z obecności Thay, stanowią dużo łatwiejszy cel dla takich sentymentów niż jakaś dziwna kula poza murami miasta. – wzruszył ramionami Lesen, kompletnie nie kupując tekstu o wielkiej mądrości nietoperzycy. To jakby on stanął do wyścigu z jednonogim kaleką i tłumaczył że jest to sprawiedliwe, bo obydwaj muszą przebiec ten sam dystans. – Jeżeli chcesz żebyśmy się czegoś nauczyli od naszych wrogów... To musimy sprawić by nikt nie przyswoił sobie pierwszej lekcji której nam udzielili. Że pragnienie potęgi i chciwość łatwo wykorzystać. – uśmiechnął się lekko samiec. Chęć chwały już raz omal ich nie zgubiła. – Wiem jaka jest naukowa wartość Mythalu. I symboliczna. Ale co może nam dać w praktyce? Czy będziemy w stanie odtworzyć klosz który roztaczał nad miastem Illithidów? Czy będziesz mógł go użyć go rozwinięcia własnych zdolności? Czy sama obecność tak potężnego artefaktu pomoże obudzić ukryte zdolności psioniczne zwykłych drowów?
-Tak… myślę że tak… z czasem. Nie ja jeden prowadzę badania na ilithidami. Brzydal także choć ponoć odmiennej natury. Jeślibyśmy połączyli siły… kto wie… co byśmy odkryli?- uśmiechnął się Urlum.-Słyszałem, że ty współpracujesz z jednym z jego uczniów.
– Współpraca do daleko idące słowo. I jego projekt nie pomoże ci z Mythalem. – uciął temat. Zawoalowane obietnice Urluma z pewnością nie poprawiły mu nastroju. – Natomiast to nad czym pracuje brzydal... Tak, psioniczne przeszczepy mogą się okazać niezbędne do pełnego opanowania Mythalu. – zamyślił się. – Ale też zagwarantują nam oskarżenia o zdradę drowiej idei.
Potarł zamkniętą powiekę. Jak zawsze, projekt był jeszcze w powijakach, a problemy juz mnożyły się jak gobliny w zagrodzie.
– Powiedz mi Urlumie, wolałbyś mieć w Malovronie sojusznika,i skorzystać z jego przeszczepów, gdyby były w stanie usprawnić twoją psionikę, czy też chcesz pojąć istotę Mythalu o własnych siłach?
-Trudno powiedzieć… jak wiesz Brzydal nie jest osobą z którą łatwo sie rozmawia. A Mavolorn przy całej swej ambicji talencie, jest tylko pośrednikiem.- wzruszył ramionami Pierwszy Psion.- No i nie wiem co udało się w tej chwili Katedrze Przemian osiągnąć. Wiem że skorzystali z moich notatek za pomocą których kupiłem ich pomoc. Jednorazowo.
– Więc potrzebowałbyś kolejnej łapówki. – zmierzył drowa badawczym spojrzeniem. - –Typowe techniczne trudności. Ale nadal jestem ciekaw jak ty chcesz do tego podejść.
-Na razie badam otoczenie, na razie szukam osób myślących podobnie jak ja w kwestii Mythalu i przyszłości miasta.- rzekł w odpowiedzi Urlum.- Nie jesteś pierwszym do którego się zwracam Lesenie Vae, ani ostatnim… Niemniej jesteś jednym z tych obiecujących, którzy potrafią wyjrzeć poza zwalczające się klany czarodziejów i poza spiskujące przeciw sobie kapłanki i Domy.
– Pochlebca. – mruknął wesoło samiec. – Ale gdybyś naprawdę pokładał nadzieje w mojej osobie, to byłbyś trochę bardziej otwarty z własnymi spostrzeżeniami na rolę Mythalu.
-Niewątpliwie mythal osłoni nas przed ich wieszczeniami. Po ostatniej wojnie, pewnie wytracili wielu agentów, więc będą czerpali informacje ze szkoły wieszczenia. Myślę, że badania pozwolą mi w kooperacji z innymi magami stworzyć własny mythal. Bo w jednym przyznaję rację Maerinidii Godeep. Nie ufam przedmiotowi, który raz już zawiódł. Wolę stworzyć własną ulepszoną wersję.- odparł z pewnością w głosie Urlum.
– Zawiódł? – Zaciekawił się samiec. To było coś nowego. – W jaki sposób?
-Jeśli byłby tak nieprzeniknioną tarczą, to jak tamte ilithidy z okrętu się dowiedziały, gdzie leży owo miasto?-spytał retorycznie Urlum.
- „Nasi” Illithidzi mieli tu swoich agentów. Ci drudzy, instalując swoich, musieli ich odkryć i wyciągnęli od nich wszystko co wiedzieli. – zasugerował alternatywę. Nie bezpodstawną – wciąż pamiętał o ciałach Doppelgangerów. Po wojnie oczywiste stało się co zaszło w tamtym magazynie. – Zresztą to bez znaczenia. Nie jesteśmy w stanie potwierdzić żadnej z tych teorii, chyba że wiesz coś czego ja nie wiem. I to całkiem dużo, skoro twierdzisz że nie tylko będziesz w stanie odtworzyć Mythal, Psioniczny Mythal, jedyny taki w Torilu z tego co nam wiadomo,stworzony nie elfią wysoką magią, a przez Illithidów… Ale też go ulepszyć? – uniósł lekko brew. – Nie zrozum mnie źle, z całego serca liczę na to że faktycznie jesteś w stanie to zrobić, ale musisz przyznać że to dość... Optymistyczna wizja.
-Och… Nie wiedziałem o agentach, ani o tych działaniach.- zdziwił się Urlum zaskoczony słowami Lesena.-Nie wiedziałem o tym. Ale skąd ty o tym wiesz?
– Miasto Illithidów jest dosłownie dwa cykle drogi stąd... Chyba nie ma wątpliwości że mieli na nas oko...
A na pytanie skąd to wie... Urlum zaczynał wyrabiać w sobie nawyk unikania jego pytań, więc po prostu wzruszył ramionami.
- To prawda. Ale w takim razie moja teoria jest równie prawdopodobna jak twoja.-ocenił Urlum i wzruszył ramionami.-Poza tym nie mówię, że ja sam mogę zbudować mythal, tylko że my… Katedry Shi’quos, magowie Godeep i psionicy klasztorni Xaniqos. My możemy zbudować Mythal lepszy niż ilithidzi. Mythal łączący wysoką magię elfów i psionikę.
– Ależ oczywiście. Mieliśmy w końcu tylko sukcesów w odtwarzaniu zwykłych magicznych Mythali.
Samiec nie potrafił powstrzymać sarkazmu. To było niedorzeczne, i czuł że jego początkowa antypatia do Urluma wraca ze zdwojoną siłą. Psion nie tylko chyba nie bardzo rozumiał własne położenie w tym wszystkim, to jest miernoty której los zesłał szansę życia, ale też traktował wszystkich dookoła jak debili, obiecując gruszki na wierzbie. A może tylko Lesena.
Ta rozmowa nie była warta jego czasu.
– No dobra. Mythalu wciąż tu nie ma, a ta bryła rani moje poczucie estetyki, więc wydaje mi się że starczy tych pustych pogaduszek. Mam własne obowiązki... I inne projekty które wymagają mojej uwagi. Życzę ci powodzenia Urlumie.
-Stwierdzając od razu, że się nie uda… na pewno Mythalu nie zbudujemy. Stoimy przed szansą Lesenie. I ja chcę, żebyśmy ją wykorzystali. My… drowy Erelhei-Cinlu.- rzekł na pożegnanie Urlum. Był widać przyzwyczajony to sarkazmu, ironii… do lekceważenia go. Nic wszak dziwnego. Katedra Psioniki była mała i słaba. I w zasadzie nikt się z nią nie liczył.
– Elliya Lolthu. Daj znać jak będziesz gotów rozmawiać jak równy z równym. – machnął mu na pożegnanie Lesen.


***
???



- Dlaczego ja to w ogóle zachowałem...
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."
Aisu jest offline