Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-01-2015, 22:41   #41
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

Marvin, zgodnie z poleceniem Tulsis został obnażony do pasa i przywiązany do solidnego, surowego krzesła. Wciąż miał zasłonięte oczy i knebel w ustach, a liny wpijały mu się w ręce i nogi. Jego dłonie spoczywały na szerokich oparciach, umożliwiając wygodne rozpostarcie palców, a między stopami umieszczono żelazny blok, który stabilizował ich pozycję. Po jego prawej stronie, w pewnej odległości, w zasięgu wzroku ustawiono stół, na którym Tulsis rozkładała spokojnie i z niemal religijną czcią swoje narzędzia, ostre, lśniące, o niepokojących kształtach i przeznaczeniach. Na przeciwko niego stało identyczne krzesło.
Kapłanka, skończywszy przygotowania zdjęła najpierw przepaskę z oczu samca. Nie śpieszyła się. Dawno nauczyła się, że pośpiech jest podczas przesłuchań niewskazany. Następnie usunęła knebel i usiadła naprzeciwko więźnia.
- Marvinie - skinęła głową - Mam nadzieję, że nasza dalsza współpraca okaże się owocna. Jej efekty w pełni zależą od ciebie.
-Na razie nie widzę efektów tej współpracy w mojej kiesce.- uśmiechnął się ironicznie Marvin. - Ale zawsze jestem chętny na usługiwanie tak pięknym kobietom jak ty pani i twoja śliczna towarzyszka. I spełnianie ich zachcianek.
Sheyra tylko zachichotała i dodała.- Wygadany jest twój więzień.
Tulsis skinęła głową i zwróciła się do magiczki z chłodnym uśmiechem.
- Nie rozumie jeszcze swojej sytuacji - ponownie skierowała swą uwagę na samca - Marvinie, jestem Tulsis Ecchtaris, kapłanka Selvetarma, moja towarzyszka nosi imię Sheyra, służymi Czcigodnej Matronie Domu Orb’vlos.
Kapłanka uważnie obserwowała, jak te informacje docierają do świadomości jej więźnia.
- Ależ doskonale rozumiem, moja pani…- uśmiechnął się wesoło więzień maskując strach.- Żyłem dość długo na ulicach Erelhei-Cinlu, żeby wiedzieć kiedy moje życie jest zagrożone. Ten Dom czy inny… co za różnica. Wszystkie pomiatacie plebsem.
Westchnął cicho i dodał.- No to skoro uprzejmości mamy za sobą, to czym wam mogę służyć… ślicznotki?
Tulsis westchnęła i sięgnęła do stolika, gdzie przygotowała swoje zabawki. Wzięła jedną z nich do ręki, jakby chciała sprawdzić czy jest dobrze naostrzona i odłożyła na miejsce.
- Wierz mi, gdybym mogła z chęcią zamieniłabym cię na przedstawiciela jednego ze szlachetnych domów. Oni z pewnością mają większą wiedzę na temat tego… miasta - znów podniosła spojrzenie na samca - Jednak miałam ograniczone możliwości i musiałam działać szybko.
Położyła ręce na kolanach, jak grzeczny żołnierz i kontynuowała.
- Opowiesz nam o… Erlehei-Cinlu - powiedziała, jakby testowała nowe słowo na języku - O jego Domach, jego matronach, rozkładzie sił, Enklawie i wewnętrznej wojnie, która niedawno miała tam miejsce.
- To dużo gadania… od czego mam zacząć? I od razu zastrzegam… nie mam pojęcia o rozkładzie sił i wojskach Domów. Takie sprawy nie są znane ulicy.- wyjaśnił krótko Marvin.- To co cię interesuje słodka Tulsis?
-Ma tupet trzeba mu to przyznać. Ale przynajmniej chce współpracować.- uśmiechnęła się Sheyra skupiając swe spojrzenie… na Tulsis.
Kapłanka nie spuszczała chłodnego, pozbawionego emocji wzroku ze swego więźnia.
- Tupet to narzędzie maskujące strach - poinformowała - Można go bez trudu usunąć chirurgicznie.
Kapłanka mrugnęła leniwie.
- Domy Erlehei-Cinlu i ich matrony, Marvinie, od tego zaczniemy.
- Obecnie rządzi Matrona Domu Shi’quos Ythesha'na, ślepa drowka zwana Nietoperzycą. Jej Dom słynie z potężnych magów i potworów trzymanych w jego podziemiach. Samą Nietoperzycę trudno jednak zobaczyć, bo w zasadzie nie opuszcza twierdzy. Kolejny Dom to Tormtor, słynny ze swoich wojownik i trzymany żelazną ręką przez swą Matronę Generał Sabalice. Dom Godeep słynący z świetnych rzemieślników i twórców magicznych jest z kolei kontrolowany przez byłą kapłankę świątyni Shriyndę. Dom Eilservs w którym trzymana jest relikwia Lolth i który jest też domem Inkwizycji i kleru Selvetarma rządzony jest obecnie przez byłą inkwizytorkę Malnilee. Kolejny to Dom Łowców zwany Vae… pod wodzą Sereski oraz dwa mniej ważne Domy Aleval pod kontrolą Mevremas oraz Xaniqos pod wodzą Thandyshi. Był jeszcze Despana lecz upadł po śmierci swej matrony i został rozszarpany pomiędzy Shi’quos, Tormtor i Xaniqos. To… są jakieś pytania co do tego co już powiedziałem?- uśmiechał się wesoło skupiony na lustrowaniu stroju Sheyri i najwyraźniej lubieżnych myślach na jej temat.
Tulsis natomiast uważnie obserwowała jego twarz i język ciała, by wykryć najdrobniejsze oznaki kłamstwa.
- Wojna Domów, Marvinie, co ją wywołało, kto stał przeciw komu - poddała kolejny temat.
- Wojny domowej nie było… na Erelhei-Cinlu napadł powietrzny okręt ilithidów i prawie podbił miasto. Z trudem udało się ich odeprzeć desperackim atakiem… Okręt uciekł uszkodzony.- wyjaśnił drow bardziej niż kłamaniem, zajęty oglądaniem widoków.
Tulsis westchnęła i sięgnęła po długą, lśniącą szpilkę. Ujęła ją w dwie dłonie i trzymała na kolanach.
- Marvinie - rzekła z zawodem - Wciąż powtarzasz, obecnie, obecnie Domem rządzi ta, obecnie w Mieście dowodzi inna. Mówisz, że jeden z Domów został rozerwany na części. Mówisz, że miasto padło ofiarą ilithidów, przed którymi uratował je czyjś desperacki akt. I chcesz bym uwierzyła, ze w całym tym zamieszaniu nie doszło do spięć? Chyba wszyscy tu znamy dobrze naturę naszej rasy - spojrzała na Sheyrę i znów na więźnia - Może zadam pytanie nieco inaczej, zanim będę musiała zacząć cię torturować. Kto rządził w mieście przed atakiem ilithidów?
- Oczywiście że nie pani, ale czymże są kłótnie w Domach i walki wewnętrzne jeśli nie drobnymi sporami? Owszem były spiski i zabójstwo… kilka Matron zginęło. Między innymi Shehirae Despana z rąk swej współpracownicy Valyrin.- wzruszył ramionami Marvin.- Ale takie walki to jeszcze nie wojna domowa. Eilservs skakało sobie do oczu, gdy dwie pretendentki do tronu po Eclavdrze rozwiązywało tą kwestię dziedziczenia. Niemniej miasto jest stare, Domy też… wszystko oplatają nici powiązań i wzajemnych układów. Ot, wymiana kadr nastąpiła, nie pierwszy raz zresztą.
Tulsis skinęła głową ze zrozumieniem.
- Rozumiem, że się dobrze nie zrozumieliśmy - przesunęła palcami po gładkiej powierzchni igły - Opowiedz mi o tej wymianie. Chciałabym wiedzieć więcej o sojuszach i niesnaskach pomiędzy domami. Rozumiem, że twoja wiedza na ten temat pochodzi z plotek, jednak mimo wszystko chciałabym je poznać.
- No cóż...Zginęła Verdaeth z Domu Tormtor… ale nie wiem jak. Zginęła Shehirae podczas wyprawy wojennej w walce z potworem ilithidów… ponoć z powodu spisku jaki zawarły ze sobą Naczelna Czarodziejka Domu Despana i Opiekunka ich Świątyni. Jedna jednak zaginęła, a druga zginęła w walce. Matrona Eilservs, zginęła w samobójczym ataku heretyka podczas składania ofiary.- wyliczał Marvin.- A co do sojuszów. Mówi się że władzę ma Shi’quos wspierany przez Godeep, Vae i Aleval… Przy czym jego obecnym przeciwnikiem jest Tormtor wspierany przez Aleval i enklawę Thay, no i Eilservs. Choć Eilservs i Xaniqos mogą poprzeć zarówno jedną jak i drugą stronę. Jak i Godeep z Vae. Tak to chyba jest mniej więcej.
Kapłanka słuchała z uwagą, rozkładając mentalnie pionki na planszy Saavy.
- Enklawa - mruknęła i przechyliła głowę na bok - Czym jest Enklawa i dlaczego jest tolerowana przez kapłanki?
- Enklawa to przybytek handlowy ludzi z powierzchni. Banda łysych czarowników pozwala swemu plebsowi sprzedawać jedzenie i niewolników. Sami handlują magią. Nie wszyscy jednak lubią aroganckich ludzi z powierzchni. - uśmiechnął się krzywo Marvin.- Zaprosiła ich poprzednia Matka Opiekunka Verdaeth i wielce na tym się wzbogaciła cementując swą władzę w mieście. Eilsevrs głoszą, że najchętniej by spalili enklawę do fundamentów, ale ponoć to tylko blef. Malnilee i reszta Matron boi się, że ci Thay przyjdą i zajmą miasto. Choć ponoć Shi’quos się nie boi, tylko zależy im na ich magii. Trudno powiedzieć co Domy głoszą, a co myślą. Na pewno Eilservs najczęściej wygłaszają kazania o pozbyciu się obcych… ale na słowach się u nich kończy. Osobiście nie lubię tych łysych, panoszą się po uliach jakby byli nam równi. Kupcy są jeszcze znośni, wiedzą że nie mogą brykać w Erelhei -Cinlu. Niemniej jakiś czas temu pojawiły się napisy wzywające do ataków na enklawę… Strażnicy je ścierają, ale nikt nie kwapi się szukać ich twórców.
Tulsis skinęła głową.
- Ostatnie pytanie z mojej strony - uśmiechnęła się delikatnie - Idzie nam bardzo dobrze. Powiedz mi o zakonie Selvetarma w waszym mieście. Co o nim wiesz?
-Hmm… Jest stary, służy klerowi Lolth, szczególnie zaś kapłankom Eilservs. Przechodzi bardzo brutalny i rygorystyczny trening i tylko samce są do niego dopuszczane. Ma jakąś hierarchię… ale nie wiem w ogóle jak nazywa się jego przywódca.- wzruszył na koniec ramionami Marvin.
Tulsis zdziwiła ta krótka charakterystyka, uznała jednak, że samiec nie ma po prostu wystarczającej wiedzy. Zwróciła się do magiczki.
- Czy jesteś usatysfakcjonowana? Masz do niego jakieś pytania?
- Hmm… Jak dobrze znasz Domy szlacheckie?- zapytała czarodziejka.
- Jak każdy plebejusz… słabo. Czasem byłem najmowany, ale jakoś żaden mnie nie docenił by awansować powyżej szeregowego.- stwierdził smętnie Marvin.
- Cóż… miło wiedzieć, że tak chętnie współpracujesz. Koleżanka pewnie jest smutna, że nie miała satysfakcji… upuszczania ci krwi. Ale szkoda by było zarzynać cię od razu.- stwierdziła Sheyra z ironicznym uśmiechem.- Jaką to magią handlują ci z Thay?
-Tanią. Jako wojak trudno mi ocenić potęgę zwojów, ale magiczne przedmioty do imponujących nie należą. To pospolite cudowne przedmioty. Nic wyjątkowego.- wyjaśnił Marvin.
Tulsis wstała i odłożyła szpikulec.
- Mam co napisać w raporcie - rzekła, zwijając narzędzia w skórzanym przyborniku - Dziękuję, Marvinie za rozmowę. Zostaniesz przeniesiony do klatki. Tam będziesz czekał na decyzję dotycząca twego dalszego losu.
Spojrzała na niego z góry.
- Póki co okazałeś swoją przydatność.
To powiedziawszy skierowała się do wyjścia, jak powiedziała, miała co pisać w raporcie i zamierzała się tym zająć od razu.
Sheyra wyszła tuż za Tulsis i podążyła za nią mówiąc ironicznie.- Wydawałaś się trochę spięta podczas tego przesłuchania, czyżby coś wcześniej cię nieusatysfakcjonowało?
Kapłanka doskonale pojęła przytyk, jednak mimo wszystko zdziwiła się, że w jej zwykłym zachowaniu magiczka doszukiwałą się ukrytych podtekstów.
- Doprawdy? - spojrzała na drowkę z góry. Lekko skonsternowana, zmarszczyła brwi - Tak ci się wydaje? Hmm - czyżby podświadomie odczuwała brak spełnienia po schadzce ze swym Mistrzem?
- Byłaś bardzo spięta i poirytowana. Wręcz czekałaś na okazję by go ukarać, za winę kogoś innego.- mruknęła zmysłowym tonem głosu Sheyra oceniając sytuację.- Ale on chyba to wyczuł, bo nie dał ci ku temu okazji.
Tym razem słowa drowki wywołały u Tulsis rozbawienie. Prawie się uśmiechnęła.
- Ciekawe - Sheyra próbowała ją mierzyć własną miarą, jej słowa więcej mówiły o niej samej, niż o Tulsis.
- Pisanie raportu będzie raczej nudne, więc z chęcią dotrzymam ci towarzystwa przy jego tworzeniu i przy tworzeniu mojego.- mruknęła czarodziejka w zamyśleniu.
Kapłanka zamruczała, ważąc słowa.
- Jeżeli potrzebujesz spokojnego miejsce by spisać treść przesłuchania, możesz mi towarzyszyć - rzekła - Jednak, jeżeli próbujesz mnie uwieść ponieważ byłaś świadkiem mojego stosunku z Mistrzem Thantroosem, to muszę cię ostrzec, że poniesiesz porażkę. Powinnaś znaleźć kogoś bardziej odpowiedniego w tym celu.
- Och… takaś pewna, że nie potrafiłabym, gdybym chciała. Takaś pewna, że pozostałabyś niewzruszona?- zapytała kpiącym głosem czarodziejka. I zmrużyła lekko oczy dodając.- Chyba nie rzucasz mi wyzwania, co? W zasadzie bowiem nie planowałam niczego, ale też jestem bardzo dumna z mej… charyzmy.
Tulsis otworzyła usta by zaprotestować, ale zamknęła je i uśmiechnęła się tylko kącikiem ust. Spojrzała na malutką drowkę z sentymentem, który uwidaczniał delikatne zmarszczki wokół jej oczu. Słowa samicy uspokoiły ją i przypomniały, że nie każdy kogo spotkała czychał na jej cnotę. Sheyra zdawała się być pewna siebie i swego talentu, a talenty, jak głosiła doktryna należało pielęgnować i doskonalić na chwałę Lolth i Selvetarma. Każdy miał swoje miejsce i zadanie w porządku rzeczy.
- Kiedy indziej mi to udowodnisz - skinęła głową. Nie obawiała się tego odległego, mglistego terminu. Była pewna, że magiczka nie jest tak naprawde nią zainteresowana - Na razie zajmijmy się raportem. Nie jestem niechętna twojej obecności.
Tulsis wyciągnęła długie nogi i skierowałą się do swego namiotu, w myślach komponując już pierwsze zdania dokumentu.
Jej ostatnie wypowiedziane w tej rozmowie zdanie brzmiało prawie, jak deklaracja koleżeństwa.
Uspokojona Sheyra podążyła tuż za kapłanką z wyraźnie zadowolonym uśmiechem. Oraz z ciekawością widoczną w oczach, gdy tylko przestąpiła próg jej namiotu. No bo… jak też mogła się urządzić kapłanka Selvetarma?
Odpowiedź była, po chwili namysłu, całkiem oczywista - prosto. Tulsis w swym namiocie miała siennik, przykryty szorstkim, ale ciepłym kocem. Obok niego stała prosta, okuta żelazem skrzynia zawierająca przedmioty codziennego użytku, a na prawo od niej większa, zawierająca przyrządy do czyszczenia i naprawy broni i zbroi. Trzecia, największa, służąca do przechowywania zbroi i broni podczas podróży stała nieco z tyłu, pusta, ponieważ jej zawartość rozwieszona była na prostych stojakach. Tulsis posiadała trzy zbroje, z czego jedynie dwie miały na sobie ślady użytkowania. Trzecia natomiast nadawała się raczej do celów reprezentacyjnych i przywdziewanie jej wywoływało wewnętrzny niesmak w kapłance. Na szczęście i stojaki na zbroję i stojaki na broń przykryte były płótnem i ukryte przed ciekawskim wzrokiem.
Poza tym osobistym zakątkiem w namiocie znajdowała się misa z wodą, ale nie było lustra. Na ścianie wisiał za to ręcznie tkany gobelin z symbolem Selvetarma, który był chyba jedynym delikatnym przedmiotem w posiadaniu kapłanki.
Przestrzeń uzupełniał także prosty stół, pełniący rolę biurka i dwa krzesła, z czego jedno odsunięte było daleko pod ścianę namiotu, wyraźnie nie używane. Tulsis nie miewała wielu gości, choć była na nich przygotowana. Pod stołem znajdowała się niewielka skrzynka zawierająca dwa kubki, dwa talerze, dwa zestawy sztućców i bukłak z winem. Na stole natomiast, równo, jak spod linijki, rozłożone były pióra, inkaust, papier i świece.
Tulsis zaprosiła magiczkę gestem do środka.
- Nie masz wielu podniet w życiu, co? Poza zabijaniem?- oceniła wystrój wnętrza Sheyra i przysiadła zgrabną pupą przy stole sięgając po papier i pióra.- To jakie jest to Erelhei-Cinlu… i nie chodzi mi o militarne aspekty.
Tulsis po tej kralyfikacji zamknęła usta, z których gotowy był wypłynąć potok strategicznych ewaluacji i przez chwilę myślała. W tym czasie odpięła pas z bronią i zdjęłą zbroję, pozostając w skórzniach. Odwiesiła wyposażenie delikatnie jak najdroższe jedwabie na właściwe im miejsce i przysunęła odosobnione krzesło do stołu. Zrobiła to raczej odruchowo, być może Sheyra z niego skorzysta, być może nie. Było to Tulsis obojętne. Sama zajęła drugie siedzisko i wyprostowała, już i tak precyzyjnie ułożone przedmioty na stole.
- Głośne, tłoczne, barwne, pełne woni - wpatrywała się w zamyśleniu w białą kartę i wodziła po niej palcem, szkicując swe wizje - Smród ekskrementów i luksusowego jedzenia, perfum i potu… Dużo ruchu. Miasto - wzruszyła ramionami i podniosła wzrok na magiczkę - Jak każde inne.
- Zazdroszczę ci…- rozmarzyła się czarodziejka. I westchnęła.- Po tylu latach spędzonych w kolejnych jaskiniach, miałaś okazję posmakować należnego nam luksusu. I pewnie nie potrafiłaś docenić wszelkich związanych z tą sytuacją możliwości.
Tulsis uśmiechnęła się leniwie i spojrzała spod rzęs na drugą drowkę.
- Hm… - jej ton był niemal zadziorny - To, że żyję w ascezie nie znaczy, że nie doceniam uroków cywilizacji. Kąpiel - uśmiechnęła się złośliwie, dobrze wiedząc, że był to luksus, za którym większość członków Domu płakała najszczerszymi łzami - Była cudowna.
Sheyra gniewnie nadęła policzki niczym mała dziewczynka, co tym bardziej podkreślało jej drobną sylwetkę i drobny biust.- Kąpiel...hmmm… No to tylko kąpiel? Niewiele.
Wzruszyła ramionami dodając złośliwie.- A twoją ascezę wszak widziałam na stole… cóż… rzeczywiście nie za bardzo jest czym się cieszyć.
Widać jednak, że zazdrościła tej kąpieli Tulsis.
Tulsis skinęła głową i uśmiechnęła się pod nosem, rozbawiona odrobinę postacią Sheyry. Kapłanka sięgnęła po inkaust i jedno z piór. Nakreśliła w górnym rogu datę, pora była zająć się raportem.
Sheyra założyła nogę na nogę i zaczęła pisać od czasu do czasu trącając stopą łydkę siedzącej naprzeciw drowki. Jej dłoń szybko nanosiła kolejne słowa na papier. Pisała szybko i sprawnie od czasu do jedynie skubiąc zębami czubek pióra. Wydawała się całkiem pochłonięta pisaniem tekstu. Albo… czymś innym.
Tulsis sama była jednak pogrążona w zapiskach i nie zwracała specjalnej uwagi na drobną towarzyszkę. Gdy uznała, że przebrnęła przez, mniej więcej połowę naszpikowanego szczegółami raportu, wstała, przeciągnęła się, poruszyła ramionami i podskoczyła dwa razy. Następnie pochyliła się pod stół i wyciągnęła ze skrzyni dwa kubki i bukłak z winem. Napełniła naczynia i podsunęła jedno, bez słowa, Sheyri.
Czarodziejka bez wahania sięgnęła po kielich i upiła z niego nieco trunku, po czym uśmiechnęła się szeroko mówiąc.- Dobre.
- Prócz kąpieli doceniam też dobre wino i smaczne jedzenie - skomentowała Tulsis z lekkim uśmiechem, nie podnosząc wzroku znad pracy.
- Ja potrafię docenić nie tylko wino i jedzenie.- uśmiech drowiej czarodziejki był wiele mówiący. Spytała zaciekawiona.- To która cię tak… rozczarowała?
Tym razem Tulsis oderwała skupioną uwagę od powstającego dokumentu.
- Która mnie… rozczarowała? - zapytała, nie rozumiejąc.
- Och...czyli ty nigdy…- zachichotała zaskoczona Sheyra i wzruszyła ramionami dodając.- Wiem, że niektóre kapłanki Lolth biorą sobie kapłanów Selvetarma na nocnych… jak to nazywają…? Obrońców. Myślałam, że któraś wybrała ciebie. I przekonałaś się na własnej skórze, że ci to nie odpowiada.
Tulsis westchnęła ze zrozumieniem.
- Ach, nie, nie miałam takiej okazji - powiedziała spokojnie i obojętnie - Nigdy nie odczuwałam takiej pokusy.
- Więc po prostu nie wiesz czy by ci się podobało. To nie to samo co nie lubić.- wzruszyła ramionami Sheyra i splotła dłonie razem pytając.- Co będzie jednak później? Gdy już zdobędziemy miasto, ty i twoi bracia staniecie się osobistymi sługami kapłanek. Będziecie bardzo blisko nich, a wiele z kapłanek Orb’vlos lubi wykorzystywac sytuację.
- Hmm - Tulsis nie wyglądała na specjalnie przejętą - Jestem kapłanką Selvetarma, narzędziem i sługą. Najlepiej sprawdzam się z orężem w ręku, nie sądzę bym była dobrą kochanką, jednak zrobię co będzie trzeba - wzruszyła ramionami, choć gdzieś w środku kiełkowało ziarno niepokoju. Nie wiedziała jednak co ma zrobić by je zdusić, więc postanowiła je ignorować - Co będzie, to będzie.
-No nie wiem… tam na stole radziłaś sobie całkiem nieźle jako kochanka. I masz czym przyciągać wzrok.- zachichotała lubieżnie Sheyra upijając wina.- Oczywiście… kusi by sprawdzić, czy rzeczywiście tak obojętne byłyby dla ciebie kobiece pocałunki jak twierdzisz, jednakże… - przerwała wypowiedź wyraźnie się zamyślając.- Jednakże jak ty widzisz rolę kapłanów twego boga w tym nowym, zdobytym mieście?
Tulsis zmarszczyła czoło i rzekła poważnie.
- To niemożliwe - odparła - Fizyczne zdobycie miasta jest niemożliwe - machnęła ręką, odganiając niepokojące myśli i sama sięgnęła po napitek - A rola Zakonu jest zawsze niezmienna, służyć Matronie, wybrance Lolth. Reszta… polityka... nie należy do mnie.
- Ale możesz być jej ofiarą… tej polityki.- mruknęła Sheyra bawiąc się kubkiem z napojem.- Zresztą dobrze wiesz, że “niemożliwe” nie jest słowem które ma tu znaczenia. Orb’vlos nie może odejść od miasta z podkulonym ogonem. W najgorszym razie wykrwawimy się rozbijając o jego mury. W najlepszym… nie wiem co wymyśli nasza władczyni, ale niewątpliwie interesuje ją sukces. A wtedy… wiele się może zmienić.
Stopka drobniutkiej czarodziejki przesunęła się po łydce do kolana Tulsis.- Wiem, że masz siostrę Idun. A ona za tobą nie przepada. I ponoć już planuje twoje pohańbienie. Być może w postaci uczynienia cię przymusową kochanką jednej z wpływowych kapłanek. Zamieni twój miecz, na poduszkę z kajdanami.
Noga Sheyri osunęła się w dół.- Rzecz w tym moja droga Tulsis, że odkrycie Erelhei-Cinlu wiele zmienia… intrygi dotąd uśpione przez wspólne trudy podróży, zaczynają ożywać.
Kapłanka niechętnie, ale musiała przyznać rację magiczce. Idun jej nienawidziła, Idun była lepiej zaznajomiona z polityką niż ona. Idun mogła jej zaszkodzić. Westchnęła i skinęła głową.
- Liczę się z taką ewentualnością - mruknęła i podniosła analityczne spojrzenie na rozmówczynię - Dlaczego jednak interesujesz się mym losem? - przechyliła głowę na bok. Słowa Sheyri brzmiały odrobinę jak próba zachęty do kupna jakiegoś drogocennego, acz obarczonego klątwą artefaktu.
- Bo jestem tylko czarodziejką domu Orb’vlos… wpływową, ale samotną czarodziejką. W domu w którym rządzi sztab kapłanek Lolth. Warto więc szukać potencjalnych przyjaciółek i przyjaciół.. na przyszłe ciężkie czasy. Zwycięstwo naszego Domu nie musi się niestety przekładać na nasz osobisty triumf.- westchnęła smętnie Sheyra.
Tulsis wsparła łokcie na blacie stołu i splotła palce, opierając o nie usta.
- Chcesz sprzymierzyć się ze mną? - zapytała, odrobinę zdziwiona - Zdajesz sobie sprawę, że nie mam żadnych wpływów? Że jestem prostą wojowniczką?
- To prawda… niemniej mamy wspólnych wrogów. Mnie Idun również nie lubi.- stwierdziła z uśmiechem Sheyra nachylając się ku Tulsis.- Więc uznałam, że warto poznać drowkę, której planowanie upadku może tak ją pochłonąć.
Tulsis zamyśliła się odrobinę.
- Chcesz mnie wykorzystać w celu odwrócenia jej uwagi? - wydało jej się to logicznym rozwiązaniem, jednak było jedynie zalążkiem planu. Ciekawa była, co Sheyra chciała ostatecznie osiągnąć.
- Moja droga Tulsis, gdybym chciała cię rzucić na pożarcie twojej siostrze, by spokojnie realizować swoje plany, to po co miałabym cię o tym informować?- zapytała retorycznie drowka uśmiechając się szeroko.- Myślałam raczej o wymianie… przysług. Ja podrapię ciebie, ty podrapiesz mnie… By lepiej się ustawić w przyszłości.
Kapłanka przytaknęła i położyła ręce jedna na drugiej na krawędzi stołu.
- Chcę jedynie pozostać tym, czym jestem, przedłużeniem miecza i woli Selvetarma. Nie chcę zmarnować swego talentu - rzekła i po chwili milczenia dodała ostrożnie - Myślę… myślę, że możemy się wzajemnie wspierać.
- Też tak myślę.- zamyśliła się Sheyra i wzruszyła ramion.- A ty weź pod uwagę sprawdzenie sobie kiedyś jak to jest… z kobietą. Nie chcesz chyba dać satysfakcji siostrze, jeśli wrzuci cię w ramiona jakiejś chutliwej kapłanki, prawda?
Tulsis zaśmiała się cicho pod nosem i sięgnęła znów po pióro, oceniając że rozmowa dobiegła końca, a raport wciąż wymagał pracy.
- Wezmę twoją sugestię pod uwagę, moja droga Sheyro. Przemyślę to bardzo dokładnie.
- A co zamierzasz zrobić ze swoim jeńcem?- zapytała zaciekawiona Sheyra i zasugerowała ze śmiechem.- Wykorzystasz go do wykonania tej roboty, której twemu mistrzowi nie udało się dokończyć?
Tulsis uśmiechnęła się krzywo.
- Nie wiem, raczej nie. Wyjątkowo bawi mnie jego upór. Popatrzę jeszcze jak się wije.
- A poza tym… do piachu? Czy zrobisz z niego swego niewolnika, zabawkę czy… co właściwie planujesz dla niego?- zamyśliła się czarodziejka.- To tylko plebejusz. Jego los raczej nie zainteresuje Matrony, więc jest twoją zdobyczą.
- Szczerze mówiąc nie myślałam o tym jeszcze - Tulsis zamruczała - Nie zamierzam go jednak zabijać, wydaje się być użyteczny. Ma pewne umiejętności i może się przydać. Będzie mi służył.
- No nie wątpię.- zamyśliła się Sheyra mrużąc lekko oczy.- Mimo wszystko byłabym ciekawa jego… służby.
Wróciła do skrobania raportu, nanosząc ostatnie wnioski.
Tulsis odpowiedziała jedynie oszczędnym - Hm… - i tak cisza towarzyszyła im do końca.
Sheyra skończyła jako pierwsza i odłożywszy go na bok wstała i obeszła na około stolik. Stanęła tuż za Tulsis i przyglądała się jak ona pisze, albo samej drowce. Wyraźnie się nad czymś namyślała.
- Mogę coś sprawdzić?- zapytała nagle.
Oderwana od pracy kapłanka odchyliła się by dać czarodziejce dostęp do swego raportu.
- Proszę - wskazała papiery i podniosła spojrzenie na drobną drowkę.
Ta jednak nachyliła się ku jej twarzy i cmoknęła dość niewinnie Tulsis w kącik ust, po czym odsunęła się badając spojrzeniem jej reakcję. - Nic… żadnych dreszczy? Żadnych doznań, czy może jednak ? Byłam ciekawa, czy… rzeczywiście pieszczota kobiety nic dla ciebie nie znaczy. Wybacz… ciekawość to moja słaba strona.
Tulsis wpatrywała się w magiczkę ze zmarszczoną brwią i lekko rozchylonymi ustami. Musiała wyglądać niezbyt mądrze, zwłaszcza gdy tak mrugała powoli, próbując ogarnąć swoimi wyostrzonymi zmysłami wojowniczki, co właściwie zaszło i z trudem ekstrahując poszczególne słowa z wypowiedzi Sheyri.
- Ja - odchrząknęła i oblizała usta, czując lekką suchość w gardle. Sheyra pytała ją o reakcję, ale Tulsis wyraźnie brakowało danych by wydać osąd w tej sytuacji - Myślę, że to był… zbyt krótki… um… pocałunek by… to ocenić.
- Tak.- stwierdziła po namyśle Sheyra oceniając sytuację. I uśmiechnęła się.- Myślę że się mylisz. Bynajmniej nie jesteś obojętna wobec kobiecych wdzięków. Tylko nie spotkałaś odpowiednich kobiet. A to się Idun zdziwi, gdy jej pułapka nie zadziała.
Zachichotała pod nosem i wesolutko powróciła na swoje miejsce z gracją siadając naprzeciw Tulsis. Dolała sobie wina mówiąc radośnie.- Jak już skończysz pisać raport to zabiorę go wraz z moim do Matrony.
Tulsis przełknęła ślinę i wciąż nieco zdezorientowana, skończyła ostatnie zdanie raportu i zwinęła całość w schludny rulon. Niemal mechanicznymi ruchami naniosła nań wosk i pieczęć Zakonu. W końcu westchnęła i wręczyła efekt swej pracy czarodziejce.
Sheyra wzięła oba raporty i schowała do pojemnej sakiewki, po czym… nagle przytuliła się do Tulsis całując ją w oba kąciki ust, delikatnie muskając je swymi miękkimi ciepłymi wargami. Po czym odsunęła się od wojowniczki trzepocząc rzęsami zalotnie i odwróciła się do niej pupą mówiąc.- Jeszcze się spotkamy sojuszniczko.
Tulsis mruknęła tylko cicho i jak ten słup soli stała w bezruchu i wpatrywała się w oddalającą drowkę, aż ta nie zniknęła wśród namiotów.
A potem jeszcze przez dłuższa chwilę nie mogła dojść do siebie.
- Huh - burknęła w końcu pod nosem, wracając do swych zwykłych zajęć. Zbroja wymagała w końcu solidnego polerowania - Kto by pomyślał.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 29-01-2015, 18:15   #42
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Kolacja u Maerinidi.


Han’kah wstąpiła po Lesena z marszu. Nie wchodziła do jego komnat, nakazała jedynie służącemu aby poinformował kapitana że czeka. Ubrana była bardziej swobodnie niż zazwyczaj w spodnie, owszem, ale i luźną koszulę wyszywaną w barwne wzory. Wysokie buty błyszczały od czystości, przez jedno ramie prewieszony luźno warkocz wieńczyła metalowa ozdoba odbijająca się miarowo o pochwę miecza.
- Gotowy? - obrzuciła Lesena odrobinę zniecierliwionym spojrzeniem nie wyciągając nawet rąk z kieszeni.
– Tak jest, Pani Pułkownik. - zasalutował przed drowką, posyłając jej trochę zmęczony uśmiech. Najwyraźniej wczorajsza libacja i jemu się udzieliła.
Był ubrany zauważalnie bardziej oficjalnie od Han'kah, w zapiętą elegancką koszule z drogimi spinkami i w świeżo wyprasowane spodnie. Najwyraźniej troche inaczej pojmował pojęcie „Wizyta u Mae”
– Ładny warkocz.
- Nie musisz tego robić.
Ruszyła przed siebie. Najwyraźniej planowała przechadzkę piechotą przez dwie dzielnice.
- Postaraj się być miły, dobrze? - poinstruowała rzeczowo.
Podeszwy wojskowych butów stukały miarowo po brukowanych uliczkach dowiego miasta. Han’kah narzuciła solidne żołnierskie tempo jakby prowadziła piechotę do walki albo przynajmniej serwowała im wycisk na majdanie.
- Jeśli najdzie cię ochota by któreś z nich obrazić czy zirytować… po prostu ugryź się w język, policz do dziesięciu i poczkej aż ci przejdzie.
– Preferuję liczenie kolejnych liczb pierwszych. Miła gimnastyka umysłu. - błysnął zębami samiec. – I warkocz mi się szczerze podoba. Gdybym chciał cię nieszczerze skomplementować, to pochwaliłbym subtelność twojego makijażu.
- Nie maluję się. Taki komplement nie byłby zgrabnym kłamstwem ale jawną kpiną a od takiej tylko krok do zwady - zatrzymała się na moment, zerknęła na samca z ukosa. Nerwowo przesunęła językiem po górnych zębach w tą i z powrotem, potarła kciukiem bliznę na policzku. - Wczoraj… Ja nie… - urywała w pół zdania. - Nieważne. Nie mówmy o tym.
– Ja... – uśmiech samce był jak z karnawałowej maski – tak nieautentyczny, że nikogo by dziś nie oszukał. Przerwał i uciekł wzrokiem – Przepraszam za wczoraj. Ale nie wracajmy do tego. Jaki jest plan na dzisiaj?
- Posiłek i miła konwersacja - Han’kah wywróciła oczami i ujęła drowa pod ramię. I w tej samej chwili towarzyszące jej przez cały spacer napięcie wreszcie uleciało. - Mae ma mi pomóc zyskać sojusznika w sprawie którą nie chcę się brudzić. A Yvalyn… cóż, jest Zarządcą Vae, myślisz, że mógłby udzielić mi nieznacznej pożyczki na niski procent?
Drow z wyraźną ulgą powitał powrót luźniejszego nastroju.
– Byłoby to wykonalne, zwłaszcza jeżeli przedstawię to jako osobistą przysługę dla mnie. Ale od ręki ci nie powiem jaką konkretnie kwotę będzie mógł wysupłać.
- Możesz o to dyskretnie wypytać jak będziemy z Mae rozmwiały w cztery oczy. Kolejny powód abyś był miły.
– Rozumiem że pierwotne plany zrobienia wszystkiego z własnych pieniędzy szlag trafił? - zapytał wprost.
- Niestety - przyznała. - Jak będę bardzo zdesperowana wysprzedam wszystko co mam aż będę spała w pustych ścianach - wydała z siebie pomruk wesołości. - Albo coś ukradnę. Ale pożyczka jest chyba najsubtelniejszym wyjściem. W końcu Arena ma zarabiać a z zysków można będzie spłacać długi.
– Zakładając że będzie zarabiać... Osobiście mam pełną wiarę w twoją zdolność obudzenia w widowni żądzy krwi, ale Yvalyn może chcieć jakąś konkretną hipotekę.
- Inwestycje wymagają nakładów, zwykła procedura. Co do hipoteki… Możemy rozważyć moje magiczne przedmioty, ale nie wydam ich w zastaw. Oddam dopiero gdy nie spłacę długu...

Do twierdzy Goddeep dotarli bez komplikacji i niebawem służący Naczelnej Czarodziejki mógł zaanonsować jej przybycie gości.

Maerinidia z uśmiechem wyszła na powitanie przybyłych, ubrana w dość skromną jak na nią suknię i złote dodatki, z czego najbardziej zwracały na siebie uwagę cieniutkie złote bransoletki w dużej ilości okalające jej nadgarstki, delikatnie brzęczące przy każdym jej ruchu. Ucałowawszy oboje na powitanie, zaprowadziła ich do niewielkiego, przytulnego salonu, w którym czekał na nich już nakryty do kolacji stół i nader swobodnie ubrany Yvalyn, odbierający właśnie od służącego puchary wytrawnego różowego wina by osobiście podać je gościom.
- Proponuję najpierw zjeść a potem przejść do interesów. - Mae wskazała Han’kah i Lesenowi okrągły stół przykryty czerwonym obrusem i udekorowany materiałowymi różami, dając im pierwszeństwo przy wyborze miejsc i klasnęła w dłonie, dając znak muzykom by zaczęli grać a służbie, by podała pierwsze danie. Nie dało się nie zauważyć, że ilość sztućców została ograniczona do niezbędnego minimum co z pewnością miało stanowić żartobliwy przytyk dla pani pułkownik.
Pierwsza na stole pojawiła się zupa, tak samo jak wystrój stołu utrzymana w czerwonej tonacji.


Była równocześnie lekko słodka i lekko pikantna, doskonale wyważone smaki przenikały się, uzupełniane przez aromatyczne zioła i zaserwowane do obiadu wino, mile zaostrzające apetyt.
Drugie danie było zdecydowanie bardziej kolorowe.


Jedynie oprószona papryką ryba w tym zestawieniu zbliżała się kolorystyką do czerwieni, zaś bukiet zielonych warzyw i podane w miseczce frytki psotnie ją przełamywały. Niewątpliwą zaletą ryby było to, że nie potrzeba było do niej noża a frytek, że można je było bez skrępowania jeść palcami. A nawet trzeba było, bo ciężko by je było nabić na widelec prosto z miseczki.
Muzyka także niezauważalnie przeszła z dość poważnej w znacznie radośniejszą i swobodniejszą, stopniowo rozluźniając atmosferę przy stole. A kiedy wszystkie talerze zostały już opróżnione i zmieniono zastawę na deserową, na stole pojawiły się przekąski w postaci kolorowych ciasteczek, makaroników i świeżych owoców w towarzystwie płynnej czekolady a także karafki słodszego wina i czajniczek ze świeżo zaparzoną herbatą.
- Prawdziwa uczta… także i dla oczu, nieprawdaż? - zapytał retorycznie Yvalyn uśmiechając się nieco zmysłowo i nieco... jakby za często skupiając swe spojrzenie na… Lesenie Vae. Szermierz bez wątpienia to zauważył, samemu też zerkając od czas do czasu na Wilczka.
– Zaiste. - zgodził się się samiec, uśmiechając się ciepło do czarodziejki. – Między tym a przyjęciem w Godeep... Urządzasz doskonałe imprezy Maerinidio. Rozminęłaś się z powołaniem.
Mae odwzajemniła uśmiech a potem pogroziła samcowi palcem w udawanym ostrzeżeniu
- No no no, można to było uznać za komplement… lub przytyk. - po dłoni czarodziejki przebiegły lekkie błękitne wyładowania, po czym rozpłynęły się w powietrzu - Niemniej potraktuję to jako komplement. - uśmiechnęła się szeroko - Zawsze uważałam, że spotkania w interesach wcale nie muszą być nudne i sztywne. Wręcz przeciwnie.
Han’kah lekko rozdziawiła usta i rozłożyła ręce w geście urazy.
- Moje też nie są najgorsze.
Odsunęła od siebie talerz i uzbroiła dla odmiany w kieliszek wina.
- Yvalynie, przypuszczałam, że dom Vae ucierpiał finansowo na ostatniej inwazji ale nie sądziłam, że tak bardzo - kąciki ust pułkownik wygięły się w sardonicznym grymasie. - Poproś Mae, na pewno kupi ci jakąś gustowną koszulę.
– O Ile to ona nie zdarła z niego ostatniej.
- Muszę przyznać, że ma to pewien prymitywny urok - Han’kah z ukosa spojrzała na nienaganny strój kapitana. - Może też powinnam reglamentować ci odzienie?
– Wierzę, że ubieram się należycie. - skontrował nonszalancko. – Nie chcę odciągnąć uwagi innych od ciebie, słońce.
- Przestań, bo się zarumienię - ton głosu i rozleniwione spojrzenie drowki jasno mówiło, że to się nie wydarzy. - Ha! Moglibyśmy zagrać w karty. Przegrany zrzuca część garderoby - zaśmiała się perliście, rozpinając dwa górne guziki koszuli. - Jaka szkoda, że Yvalyn staruje z gorszej pozycji. Tym większą powinien prezentować determinację. Albo… i nie.
– Wyśmienity pomysł. – przytaknął z uśmiechem samiec. Może trochę zbyt entuzjastycznie?
Marinidia z rozbawieniem przyglądała się tej wymianie zdań, w końcu zaś roześmiała się wesoło, unosząc dłonie w geście żartobliwego poddania.
- Jeśli nie liczy się biżuteria to chyba jednak ja jestem na najgorszej pozycji wyjściowej… niemniej chętnie spróbuję pozbawić Cię odzienia, moja droga. - wzrok czarodziejki wymownie zatrzymał się w miejcu odsłoniętym przez rozpięte guziki koszuli Han’kah, a dłoń mimowolnie musnęła będący w jej zasięgu nagi tors Yvalyna, psotnie zahaczając o dumnie prezentujący się na nim jeden z guziczków.
Yvalyn przyglądał się tej rozmowie w milczeniu, dyskretnie nie zwracając dużej uwagi na urok Maerinidii, jak i Han’kah. Od czasu do czasu spoglądał jednakże zerkał na Lesena z delikatnym uśmiechem. I czasem jedynie ulegając pokusie zerkania na kształtne piersi Mae opięte materiałem sukni.
Po chwili przywołany klaśnięciem milczący sługa przyniósł tacę, na której stały szklaneczki z czerwonym płynem


a także leżała talia kart i szybko uprzątnął stół na tyle, by mogła rozpocząć się rozgrywka…
- Proponuję dla dodania… pikanterii. by zwycięzca decydował kto ma zrzucić ciuszek, zamiast tak jak to bywa… że wszyscy poza zwycięzcą, coś zrzucają. - zaproponował Yvalyn sugestywnie obejmując ustami słomkę i smakując rubinowego trunku. - Przepyszne.
Dłoń Yvalyna delikatnie powiodła po palcach Maerinidii. - Uznaję jednakże wyższość talentów gospodyni w kwestii przyjęć. Niestety nasza wspaniała władczyni Vae nie ma smykałki do organizowania przyjęć z rozmachem… ani ochoty… ani nawet otwartego skarbca na te cele.
- Cóż… to rzeczywiście wielka strata… dlatego radzimy sobie sami. - roziskrzone spojrzenie czarodziejki co i rusz wracało do pułkownik Tormtor, na jej ustach pojawił się zmysłowy uśmiech - Życzę sobie wygranej… - zachichotała, biorąc do ręki karty i drinka.
Han'kah zgarnęła swoje karty. Jej mina nie zdradzała cienia emocji.
- Przez lata w armii wykształcił mi się taki dzwoneczek z tyłu głowy. Swoiste wyczucie zagrożenia i wiecie co? Właśnie wyje na potęgę - Han'kah uśmiechnęła się pod nosem i sięgnęła do wewnętrznej kieszeni po długą rzeźbioną fajeczkę.
- Nie sądzisz, że zbyt szybko się poddajesz? Ja uważam że masz pewnie mocne karty i dajesz innym złudną nadzieję. Ja tam zaś wierzę w swoje atuty. A ty Lesenie? - zapytał kurtuazyjnie Yvalyn.
– Nikt tu nie powątpiewa w twoje atuty, Yvalynie. – przewrócił oczami samiec, uśmiechając się lekko.
- Ale mam wrażeniu, że nie wszyscy je dostrzegają. - odparł figlarnym tonem samiec przesuwając spojrzeniem po Han’kah, Maerinidii i Lesenie, przy czym znów najdłużej skupił wzrok na Lesenie. - Co czasami sprawia że czuję się niewystarczająco doceniany. Też tak czasem masz… przyjacielu?
– Czasami, jak każdy. – odpowiedział wymijająco Lesen, uciekając od spojrzenia Wilczka. – I wiń Mae za aktualną sytuację. Powinnyśmy byli wieczerzać przy szklanym stole. – Puścił oko do czarodziejki.
- Cóż… to się da zrobić. - wyszczerzyła się w odpowiedzi Maerinidia i położyła dłonie na stole, szepcząc cicho zaklęcie. Po chwili blat pojaśniał, aż wreszcie stał się zupełnie przezroczysty, ukazując wszystkim obecnym również dolne połowy ich ciał.
- Życzenie spełnione. - Mae mrugnęła wesoło do szermierza, z ciekawością wpatrując się w jego… spodnie.
– Kiedy to ja się nauczę trzymać język za zębami...
Odpowiedział mu tylko perlisty śmiech towarzyszący wykładaniu kolejnych kart.
- Nie warto go trzymać... wystarczy jednak umieć wykorzystać go w odpowiedni sposób. - zażartował Yvalyn wędrując potem jego czubkiem po swych wargach.
- Bez wątpienia potrafisz się posługiwać językiem… - mruknęła Mae, mimowolnie śledząc ten ruch i oddychając przez chwilę jakby nieco głębiej - ...ale czasem mógłbyś go rzeczywiście trzymać za zębami. - dokończyła nieoczekiwanie, żartobliwie pokazując mu własny język.

- Pfff - po dołożeniu kart stało się jasne, kto triumfuje po pierwszym rozdaniu i Han'kah odrzuciła karty nader spokojnie. - Instynkt mnie nie zawiódł, prawda Mae? Decyduj - i zarzuciła lewy but na prawe kolano, gotowa go zaraz zdjąć.
Szeroki uśmiech czarodziejki z nawiązką wystarczył jej za całą odpowiedź.
- Nie martw się, karta się jeszcze odwróci. Będziesz mogła się odegrać… jeśli będziesz chciała. - roześmiała się wesoło, wznosząc szklaneczkę do żartobliwego toastu i z niekłamaną satysfakcją obserwując, jak lewy żołnierski but ląduje na podłodze.

Gra okazała się nader wyrównana albo też gracze oszczędzali się nawzajem by przedłużać rozgrywkę jak najmocniej… jakiekolwiek były powody takiego przebiegu zabawy, po dobrym dzwonie i kilku dolewkach owocowego trunku wszyscy grający pozostali osłonięci jedynie ostatnią sztuką odzieży. Choć i z tym osłanianiem było różnie… jedna pończoszka na nodze Mae i kurta Yvalyna niewiele zakrywały z ich nagości, niewiele lepiej też prezentowali się Han’kah i Lesen, choć im pozostały jeszcze ostatnie bastiony osłonięte bielizną. Reszta strojów leżała malowniczo porozrzucana wokół stołu.
Nadeszła pora na ostatnie rozdanie, po którym jedno z nich pozostanie kompletnie nagie...
– Coś nie mam szczęścia w kartach. Może to ta kapliczka Tymory którą zbezcześciłem? To musi być przez tą kapliczkę. – Lesen mruknął pod nosem, gniewnie zerkając na karty.
- Wiesz, jak to mówią… kto nie ma szczęścia w kartach… - rozłożyła bezradnie ręce, zerkając na Yvalyna - Nam pisany jest ból istnienia a wam… - przeniosła wzrok na drugą parę - ...wielkie szczęście. A na osłodę życzę sobie… - wymownie zawiesiła wzrok na Han’kah, uśmiechając się zmysłowo - ...pięknego widoku.
- Cóż, trzeba zejść z pola bitwy z honorem - ostatnia część garderoby opadła na podłogę, Han'kah zaś wstała w pełnej okazałości. - To dobry moment, aby omówić kilka spraw w cztery oczy, hm Mae? A nasi chłopcy niech się dalej bawią.
- Z przyjemnością się z Tobą oddalę… mam nadzieję, że nie zamierzasz się ubierać? - zachichotała czarodziejka - Uwielbiam prowadzić negocjacje w negliżu. - jej dłoń leniwie wodząca po dolnych partiach ciała Yvalyna dobitnie świadczyła, że pierwszy apetyt drowki został już wcześniej zaspokojony i teraz doskonale bawi się flirtem. Po chwili wstała i zwróciła się do samców - Zajmie nam to chwilę… Dhaunroos jest do waszej dyspozycji w każdej sprawie, od jedzenia po masaż. - uśmiechnęła się lekko i wskazała pułkownik uchylone drzwi do przyległej komnaty, puszczając ją przodem.

***


Samiec odprowadził drowki wzrokiem, czując przez skórę że widok nagich Mae i Han'kah idących obok siebie, ze wszystkimi atutami prezentującymi się w całej okazałości, będzie jednym z tych które będzie wspominał na stare lata.
– Wiesz Yvalyn... - odezwał się kiedy panie opuściły pokój. Skierował w stronę przyjaciela oskarżycielski palec, mrużąc oczy. – Gdyby ta gra nie była pomysłem Han'kah, to podejrzwałbym cię o trzymanie kart w rękawach.
W końcu dlaczego zostawił koszule na sam koniec?
Chyba że chodziło o rozproszenie przeciwnika...
' To jak z tymi kretyńskimi pancerzami dla kobiet...
- Zwycięstwo w kartach… w ogólnym rozrachunku nie przyniosło by żadnych zysków. Tylko same same straty. Zresztą…- przysunął się bliżej Lesena, by szepnąć mu na ucho.- Nieważne kto wygrał w kartach, ważne kto zgarnie główną nagrodę, prawda?
– Czyli...? - wbrew własnemu instynktowi przetrwania nachylił się do drowa.
-Czyli Han’kah zapewne… Maerinidia, Valyrin i podobne im drowki są kolekcjonerkami, kochanków, kochanek. Niektórych cenią bardziej niektórych mniej. Ale…- uśmiechnął się nadal szepcząc cicho do ucha Lesena.-... właśnie takie trudne kobiety jak Han’kah są wyzwaniem dla ich ambicji. Choć i Han’kah zmiękła ponoć. Słyszałam że sypia z partnerką Naczelnego Maga Tormtor.
– Dobrze dla niej. Otwieranie nóg otwiera wiele drzwi. - – samiec uniósł kąciki ust. Zaraz jednak coś zburzyło jego spokój ducha.
– Yv... - – odsunął się lekko. – Nie mogę zignorować tego że zachowujesz się dziś... Inaczej.
-Spójrz na to z męskiej perspektywy. Jestem odrobinę pijany, jak i ty.. nagi, podniecony przez nasze dwie golutkie piękności. I porzucony… tak jak i ty.- mruknął Yvalyn tym razem nachylając się ku niemu i bezczelnie muskając językiem ucho Lesena.-Mam ochotę odegrać się na naszych kochankach za to, że wolały własne towarzystwo od naszego, a ty? Będziesz grzecznie siedział i czekał aż Han’kah cię zawoła?
Kiedy poczuł pieszczotę drowa niezbyt przekonująca wymówka ustąpiła jękowi. Ale szybko się opamiętał.
– … Mogę mieć na sobie metaforyczny pas cnoty. – mruknął, mimowolnie opuszcząjąc wzrok na fallusa Yvalyna. – Zresztą, wiesz że nie jestem wielbicielem włóczni.
Który unosił się dumnie niczym rycerska kopia, która przeszyła zapewne niejedną kobiecą tarczę i niejeden męski tunel miłości.
- Od razu uderzasz w wysokie tony Lesenie.- stwierdził wesołym głosem Yvalyn, palce jego dłoni musnęły nagi tors drow, a ów dotyk był delikatny. Palce miał artysty i pieszczota… wystarczyło zamknąć oczy, by zapomnieć, że to samiec Lesena dotyka.-Od razu się widzisz nadziany… przecież nie musimy przechodzić do takich zabaw. Ot, pozwól że urozmaicę ci nieco czekanie na to, aż nasze damy raczą się sobą znudzić.
– Yvalynie... – samieć jęknął, odwracając jedyne oko od samca. – Prosze... Zanim obydwoje zrobimy coś, czego z pewnością pożałuje.
-Wiesz dobrze, że takie właśnie rzeczy są warte.. wspominania później.- i palce drowa zsunęły się niżej...

***
Twierdza Vae


Drowy nigdy nie słyneły z wyczucia estetyki, i pomijając zapierające dech w piersi świątynie Lolth większość budowli trzymało się jednak prostych schematów artystycznych – pajęczyn, pająków, i oczywiście ponadczasowych kolców i łańcuchów.
Nie oznaczało to że nie były zdolne do zaiste fantastycznych budowli. Na typowy, pokręcony drowi sposób.
Jak choćby pokój który właśnie obserwował Lesen. Nie był kwadratowy – jego struktura była bardzo zbliżona do kwadratu, jednak przecięty był pęknięciami. Delikatnymi zakrzywieniami obecnymi na każdej ścianie. Każdy kąt w minimalnym stopniu odbiegał od bycia prostym, gdzie by człowiek nie skierował spojrzenia oko napotykało kolejną zbrodnie przeciwko symetrii. Na całe pomieszczenie aż przykro było patrzeć z daleka, co dopiero w nim przebiegać.
– Wspaniałe, czyż nie Kapitanie?! – zapiszczał pulchny drow z odznaką starszego szeregowego – Naczelny architekt przeszedł samego siebie! Każdy centymetr kwadratowy to istna okropność! Oh, trzymajcie mnie, słabo mi. - udał omdlewanie, opierając się o zdegustowaną Kapral straży.
– Spierdalaj samcze. – szybki cios w żebra stworzył dystans między dwójką strażników. – Bo nakarmię cię własnymi genitaliami. Pewnie by ci smakowały... Kapitanie, czego wypatrujemy? -
– Co? – drow wzdrygnął się lekko. Cała ta wymiana zdań przypominała mu o Yvalynie i jego braterstwie wielbicieli włóczni... A nie chciał wracać do dnia wczorajszego. – Czy to nie oczywiste? -
Cała trójka, plus dwóch innych strażników, spojrzała przez jednostronne lustro na ostatniego gościa straży.


Farnas... Prezentował się tak jak można się było tego spodziewać. Był podejrzany o zabójstwo, został opuszczony przez własną enklawę, i zaraz miał się przekonać jak wyglądają drowie przesłuchania. Fakt że był w stanie prezentować jakieś szczepki godności było co najmniej godne podziwu.
' Nawet jego krzesło się chybocze... To już poniżej pasa. '
– Nieścisłości w alibi, podejrzanej działalności, przesłanek do mordu, i co uznacie za godne uwagi. – powtórzył spokojnie Lesen, obserwujac jak K'yorl wchodzi do komnaty, z postawnym drowem którego imienia za wszystkie skarby świata nie potrafił sobie przypomnieć. Facet miał twarz której rodzona matka nie mogłaby pokochać, więc mentalnie pogratulował podopiecznemu wyboru. „Dobry strażnik/Zły strażnik” może nie jest innowacyjną taktyką, ale skoro przynosi efekty...
- Nie możemy go torturować jeżeli nie chcemy by proces zamienił się w farsę, ale... On tego jeszcze nie wie. - dodał z lekkim uśmiechem, odsłaniające drapieżnie białe zęby.

***
Obrzeża Erelhei-Cinlu

Po latach gnicia na marginesie fortuna maga Shi'quos odwróciła się tak bardzo, że Lesen nie był w stanie powstrzymać żółci która podchodziła mu do gardła. Czysty łut szczęścia, a nie ciężka praca, stały za aktualnym prestiżem Urluma.
Samiec nienawidził fortuny czarodzieja, ale ich cele były zbieżne, więc tylko uśmiechnął się serdecznie i z szacunkiem pochylił głowę przed panem tego małego udzielnego księstwa psioniki.
- Słyszałem, że Dom Vae uznał ciebie godnym badania owego artefaktu. Przyznaję, że nie mogli wybrać lepiej.- rzekł uprzejmie Urlum zagadując do Lesena.
– Schlebiasz mi Mistrzu Urlumie. - odpowiedział nie mniej uprzejmie Lesen, za grosz nie wierząc w szczerość słów psiona. – Ale wszyscy wiemy że nie ma w Erelhei-Cinlu godniejszego do tego zadania niż ty. Reszta z nas może co najwyżej nie pałętać ci się za bardzo pod nogami. – zażartował wesoło, i skierował wzrok na brzydką budowle. – Powiedz, jak duża, twoim zdaniem, jest szansa że Mythal jest faktycznie niebezpieczny?
-Gdyby był niebezpieczny… niewątpliwie owe ilithidy zabrałyby go ze sobą, lub przerobiły na pułapkę w samym mieście. A tymczasem zostawiły go jako zbyt trudny przedmiot do transportu i zbyt bezużyteczny, by przy nim dłubać.- uśmiechnął się kwaśno Urlum.-Rozumiem histerie niektórych czarodziejek i kapłanek, które na słowo “ilithid” chcą od razu zabarykadować drzwi swym komnat, ale… nie poznając natury przedmiotów psionicznych tej rasy zawsze będziemy zmuszeni do obrony.
– A na to nie możemy przecież pozwolić! - zaprzeczył wesoło samiec. – Podzielam twoje zdanie, szansa że Illithidzi zapułapkowali Mythal jest minimalna... Chociaż biorąc pod uwagę jak diabelnie dobrze byli przygotowani na Inwazję, to nie zdziwiłbym bym się gdyby Mythal został zmodyfikowany do powolnego osłabiania naszych psionicznych osłon, lub wręcz stopniowej dominacji, na wypadek gdyby jednak przegrali za pierwszym razem i planowali powtórzyć atak później. – dodał jednym tchem, bardziej do siebie, jakby dając upust długo zduszanym obawom. – Ale pomiędzy krótkim okresem okupowania miasta Illithidów, i trudnościom związanym z operowaniem na Mythalu, raczej nie ma czego się obawiać... Prawda? – zapytał, niezbyt przekonany do własnej teorii.
-Mamy czas zbadać obce urządzenie i się przygotować na ich powrót, niemniej…- zamyślił się Urlum.-Krótkowzroczne kapłanki i czarodziejki mogą tą szansę zmarnować w imię “bezpieczeństwa”. Potrzebny mi sojusznik, albo i cała frakcja polityczna, by można przeprowadzić kompleksowe i nieco czasochłonne badania, bez narażania projektu przez zazdrosne i kłótliwe frakcje zarówno pośród Domów jak i w nich samych.
– Pierwszy krok poczyniłeś, póki mythal będzie poza miastem, póty wszyscy będą skłonni go ignorować. – zauważył samiec. Grając na strachu kapłanek nie tylko stworzył prawdziwą siedzibę dla swojej katedry – fizyczna odległość da innym możliwość przekonywania się, że Mythal nie jest istotnym problemem, nie jest ich problemem. A świrów z Shi'quos można zostawić samych sobie.
Przynajmniej częsciowo. Tak tania sztuczka nie zadziała największych graczy.
– Ale jeżeli chcesz sojuszników... Tu pytanie brzmi, co Mythal może im dać? Co może nam dać. – zapytał wprost. W imię nauki, był to istotny projekt. Ale nawet jeżeli nie został skażony przez najeźdzców, to wciąż był niebezpieczny politycznie. Chociaż nie był pewien czy Urlum zdawał sobie z tego sprawę.
-Wiedzę i potęgę… w swej wielkiej mądrośći, Matka Opiekunka pozwoliła wszystkim Domom na badanie tego artefaktu. Każdy z nich może na tym skorzystać… o ile ma dość rozsądku.- przypomniał Urlum.- Boję się, że część może jednak sabotować z róźnych irracjonalnych powodów całe przedsięwzięcie. Choćby by chronić kulturę drowów przed skażeniem ilithidzkimi wpływami, lub z powodu podobnych bzdur. Wiesz dobrze że nośne idee, nawet jeśli głupie, mogą zarażać kolejne umysły.
– W takim razie ciesz się z obecności Thay, stanowią dużo łatwiejszy cel dla takich sentymentów niż jakaś dziwna kula poza murami miasta. – wzruszył ramionami Lesen, kompletnie nie kupując tekstu o wielkiej mądrości nietoperzycy. To jakby on stanął do wyścigu z jednonogim kaleką i tłumaczył że jest to sprawiedliwe, bo obydwaj muszą przebiec ten sam dystans. – Jeżeli chcesz żebyśmy się czegoś nauczyli od naszych wrogów... To musimy sprawić by nikt nie przyswoił sobie pierwszej lekcji której nam udzielili. Że pragnienie potęgi i chciwość łatwo wykorzystać. – uśmiechnął się lekko samiec. Chęć chwały już raz omal ich nie zgubiła. – Wiem jaka jest naukowa wartość Mythalu. I symboliczna. Ale co może nam dać w praktyce? Czy będziemy w stanie odtworzyć klosz który roztaczał nad miastem Illithidów? Czy będziesz mógł go użyć go rozwinięcia własnych zdolności? Czy sama obecność tak potężnego artefaktu pomoże obudzić ukryte zdolności psioniczne zwykłych drowów?
-Tak… myślę że tak… z czasem. Nie ja jeden prowadzę badania na ilithidami. Brzydal także choć ponoć odmiennej natury. Jeślibyśmy połączyli siły… kto wie… co byśmy odkryli?- uśmiechnął się Urlum.-Słyszałem, że ty współpracujesz z jednym z jego uczniów.
– Współpraca do daleko idące słowo. I jego projekt nie pomoże ci z Mythalem. – uciął temat. Zawoalowane obietnice Urluma z pewnością nie poprawiły mu nastroju. – Natomiast to nad czym pracuje brzydal... Tak, psioniczne przeszczepy mogą się okazać niezbędne do pełnego opanowania Mythalu. – zamyślił się. – Ale też zagwarantują nam oskarżenia o zdradę drowiej idei.
Potarł zamkniętą powiekę. Jak zawsze, projekt był jeszcze w powijakach, a problemy juz mnożyły się jak gobliny w zagrodzie.
– Powiedz mi Urlumie, wolałbyś mieć w Malovronie sojusznika,i skorzystać z jego przeszczepów, gdyby były w stanie usprawnić twoją psionikę, czy też chcesz pojąć istotę Mythalu o własnych siłach?
-Trudno powiedzieć… jak wiesz Brzydal nie jest osobą z którą łatwo sie rozmawia. A Mavolorn przy całej swej ambicji talencie, jest tylko pośrednikiem.- wzruszył ramionami Pierwszy Psion.- No i nie wiem co udało się w tej chwili Katedrze Przemian osiągnąć. Wiem że skorzystali z moich notatek za pomocą których kupiłem ich pomoc. Jednorazowo.
– Więc potrzebowałbyś kolejnej łapówki. – zmierzył drowa badawczym spojrzeniem. - –Typowe techniczne trudności. Ale nadal jestem ciekaw jak ty chcesz do tego podejść.
-Na razie badam otoczenie, na razie szukam osób myślących podobnie jak ja w kwestii Mythalu i przyszłości miasta.- rzekł w odpowiedzi Urlum.- Nie jesteś pierwszym do którego się zwracam Lesenie Vae, ani ostatnim… Niemniej jesteś jednym z tych obiecujących, którzy potrafią wyjrzeć poza zwalczające się klany czarodziejów i poza spiskujące przeciw sobie kapłanki i Domy.
– Pochlebca. – mruknął wesoło samiec. – Ale gdybyś naprawdę pokładał nadzieje w mojej osobie, to byłbyś trochę bardziej otwarty z własnymi spostrzeżeniami na rolę Mythalu.
-Niewątpliwie mythal osłoni nas przed ich wieszczeniami. Po ostatniej wojnie, pewnie wytracili wielu agentów, więc będą czerpali informacje ze szkoły wieszczenia. Myślę, że badania pozwolą mi w kooperacji z innymi magami stworzyć własny mythal. Bo w jednym przyznaję rację Maerinidii Godeep. Nie ufam przedmiotowi, który raz już zawiódł. Wolę stworzyć własną ulepszoną wersję.- odparł z pewnością w głosie Urlum.
– Zawiódł? – Zaciekawił się samiec. To było coś nowego. – W jaki sposób?
-Jeśli byłby tak nieprzeniknioną tarczą, to jak tamte ilithidy z okrętu się dowiedziały, gdzie leży owo miasto?-spytał retorycznie Urlum.
- „Nasi” Illithidzi mieli tu swoich agentów. Ci drudzy, instalując swoich, musieli ich odkryć i wyciągnęli od nich wszystko co wiedzieli. – zasugerował alternatywę. Nie bezpodstawną – wciąż pamiętał o ciałach Doppelgangerów. Po wojnie oczywiste stało się co zaszło w tamtym magazynie. – Zresztą to bez znaczenia. Nie jesteśmy w stanie potwierdzić żadnej z tych teorii, chyba że wiesz coś czego ja nie wiem. I to całkiem dużo, skoro twierdzisz że nie tylko będziesz w stanie odtworzyć Mythal, Psioniczny Mythal, jedyny taki w Torilu z tego co nam wiadomo,stworzony nie elfią wysoką magią, a przez Illithidów… Ale też go ulepszyć? – uniósł lekko brew. – Nie zrozum mnie źle, z całego serca liczę na to że faktycznie jesteś w stanie to zrobić, ale musisz przyznać że to dość... Optymistyczna wizja.
-Och… Nie wiedziałem o agentach, ani o tych działaniach.- zdziwił się Urlum zaskoczony słowami Lesena.-Nie wiedziałem o tym. Ale skąd ty o tym wiesz?
– Miasto Illithidów jest dosłownie dwa cykle drogi stąd... Chyba nie ma wątpliwości że mieli na nas oko...
A na pytanie skąd to wie... Urlum zaczynał wyrabiać w sobie nawyk unikania jego pytań, więc po prostu wzruszył ramionami.
- To prawda. Ale w takim razie moja teoria jest równie prawdopodobna jak twoja.-ocenił Urlum i wzruszył ramionami.-Poza tym nie mówię, że ja sam mogę zbudować mythal, tylko że my… Katedry Shi’quos, magowie Godeep i psionicy klasztorni Xaniqos. My możemy zbudować Mythal lepszy niż ilithidzi. Mythal łączący wysoką magię elfów i psionikę.
– Ależ oczywiście. Mieliśmy w końcu tylko sukcesów w odtwarzaniu zwykłych magicznych Mythali.
Samiec nie potrafił powstrzymać sarkazmu. To było niedorzeczne, i czuł że jego początkowa antypatia do Urluma wraca ze zdwojoną siłą. Psion nie tylko chyba nie bardzo rozumiał własne położenie w tym wszystkim, to jest miernoty której los zesłał szansę życia, ale też traktował wszystkich dookoła jak debili, obiecując gruszki na wierzbie. A może tylko Lesena.
Ta rozmowa nie była warta jego czasu.
– No dobra. Mythalu wciąż tu nie ma, a ta bryła rani moje poczucie estetyki, więc wydaje mi się że starczy tych pustych pogaduszek. Mam własne obowiązki... I inne projekty które wymagają mojej uwagi. Życzę ci powodzenia Urlumie.
-Stwierdzając od razu, że się nie uda… na pewno Mythalu nie zbudujemy. Stoimy przed szansą Lesenie. I ja chcę, żebyśmy ją wykorzystali. My… drowy Erelhei-Cinlu.- rzekł na pożegnanie Urlum. Był widać przyzwyczajony to sarkazmu, ironii… do lekceważenia go. Nic wszak dziwnego. Katedra Psioniki była mała i słaba. I w zasadzie nikt się z nią nie liczył.
– Elliya Lolthu. Daj znać jak będziesz gotów rozmawiać jak równy z równym. – machnął mu na pożegnanie Lesen.


***
???



- Dlaczego ja to w ogóle zachowałem...
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."
Aisu jest offline  
Stary 29-01-2015, 21:45   #43
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
cz.2

Music

Nic nie potrafi tak skutecznie spierdolić nastroju jak widok własnej matki...

- Ach… Han’kah moja droga. Co cię do mnie do sprowadza?
I jej przesłodzony, przesiąknięty fałszem głos.
- Stęskniłam się – pułkownik opadła teatralnie na sofę omiatając wzrokiem salon. - Ładnie się urządziłaś. Jak na ludzkie standardy…
Przytyk. Pokoje Moliary prezentowały się mizernie w porównaniu z luksusami do jakich przywykła jako Usta Verdaeth. W zasadzie nie powinno to dziwić wszak placówka dyplomatyczna przy Thay miała być jej zesłaniem i karą za konspirację. Gdyby nie wstawiennictwo Han'kah jej truchło zasilałoby od dawna pola grzybowe.

Bla, bla, bla. Jak to bywa w takich rozmowach później następuje pozorna wymiana uprzejmości. Pozorna, bo Moliara życzy córce sukcesów choć zaciera tylko ręce aby podwinęła jej się noga. Han'kah natomiast ripostuje jej uwagi lekceważącą znudzoną postawą bo wie, że ta najbardziej działa matce na nerwy.
- Jak ci poszło z Thay?
- A jak mogłoby pójść? - Moliara rozłożyła ręce na boki w znajomym geście „tak, znów mi się udało”. - Oczywiście, że coś wiem. Pytanie tylko, ile to jest warte dla mojej córeczki.
Trochę było.
Ciężko negocjuje się z zawodowym negocjatorem.
Jeszcze ciężej gdy jest on twoją własną zasraną matką.


- Pomówię z Sabalice. Myślę, że swoje już odpokutowałaś. Wyznasz lojalność wobec niej i zapomnisz o spiskach. Sabalice zaś nie może podważyć twoich zdolności dyplomatycznych i ogromnego doświadczenia. Pomówię z nią - powtórzyła. - A teraz mów kto sabotuje moją Arenę.
- To skomplikowane… Prawdopodobnie nikt.- zamyśliła się Moliara.- Rozkaz który otrzymali kupcy pochodził z otoczenia samego khazarka i był poparty jego autorytetem. A choć… nie on go wydał i był zaskoczony jego istnieniem, to ostatecznie go podtrzymał… Nie wiem z jakiej przyczyny.
Uśmiechnęła się kwaśno.- W zasadzie ten rozkaz był tylko odpryskiem jakiejś większej intrygi toczącej się pomiędzy graczami stojącymi ponad enklawą. Oberwałaś przez przypadek. Jakby to poetycko ująć: byłaś mrówką rozdeptaną podczas pojedynku gigantów.
- Gigantów? Jakich kurrrwa gigantów?! - Han’kah skrzywiła się zdegustowana. Matka chciała jej wcisnąć największy kit jakby nadal była dzieckiem? - Jak to nikt? Nie wierzę ci, to tylko słowa bez pokrycia! Kłamiesz, ot co! Łżesz żebym wyciągnęła cię z tego grajdołka. To się kupy i dupy nie trzyma!
- Mówię to co wiem… Rozkaz nie pochodził od Khazarka, tylko z Thay. - odpowiedziała Moliara ponuro. - Ponieważ nie mogłaś się tam nikomu narazić, wniosek jest prosty. Oberwałaś przypadkiem w konflikcie dwóch wysoko postawionych czarodziei.
- W dupie mam wysoko postawionych thayskich czaromiotów! Renegocjuj mi z kim trzeba sprowadzenie na arenę bestii z powierzchni! Wtedy ja spróbuję renegocjować twoje stanowisko z Sabalice!

Jeśli coś matce i córce wychodziło perfekcyjnie to były tym czymś kłótnie. Han'kah jakoś przebrnęła przez temat Areny, braku ambicji, niezliczonych wad odziedziczonych po ojcu, Lesena nawet. Ale po kiego grzyba matka wywlekła Neerice?!
- Przy wszystkich słabościach, jakie miała twoja siostra, ona przynajmniej wiedziała gdzie lokować ambicje i co jest warte uwagi!
Han'kah zaczęła dyszeć jak przyparte do muru zwierzę.
- I gdzie jest teraz jej ambicja? - wycharczała przez zęby. - Wysrana przez skorpiona! Razem z całą resztą!
Ruszyła do drzwi. Ale zdobyła się jeszcze na ostatnie pytanie.
- Pomówić z Sabalice w twojej sprawie czy nie?!
- Pomów… choćby tylko po to by sprawdzić czy cię przyjmie i wysłucha.- uśmiechnęła się zjadliwie Moliara.
Han'kah gapiła się na nią intensywnie jakby chciała zapamiętać tą scenę z każdym detalem i po latach, gdy już matkę zamorduje, z premedytacją przywoływać ten obraz w pamięci.
Musi wydać zlecenie jakiemuś wziętemu malarzowi aby Moliarę uwiecznił na płótnie. Nazwie to dzieło jakoś lirycznie i chwytliwe. Na przykład „Portret suki”.
Xae'Phyrala zebrała fałdy muślinowej sukni i, nadal wdzięcznie chichocząc, wycofała się z komnaty Matrony. Zamknęła za sobą drzwi, zwiewnie obróciła się na pięcie i... zamarła. Na audiencję oczekiwała teraz Han'kah Tormtor i musiała spędzić tu już szmat czasu zważywszy, że była mokrusieńka z wycieńczenia.
Pod krzesłem leżała spora część jej zbroi, uzbrojenia a nawet części garderoby i buty. Sama pani pułkownik zaś prezentowała idealny pion tyle, że... do góry nogami. Dłonie miała zaciśnięta na poręczach krzesła, tułów i nogi idealnie proste skierowane ku sklepieniu, mięśnie naprężone, widoczne teraz idealnie pod lśniącą od potu skórą okrytą jedynie praktyczną sportową bielizną.
-Han’kah Tormtor… dawnośmy się nie widziały, prawda? - Xae'Phyrala zbliżywszy się do wojowniczki przekręciła głowę aby zrównać ich perspektywy a przy okazji zaprezentować nieskromny dekolt. - Spieszysz się gdzieś?
Han'kah ani drgnęła.

Głupia cipa. Niech się udławi swoimi cyckami, pustym uśmiechem i fasadą kurtuazji. Uśmiałyby się sztylety elegancko poukrywane w cholewach butów i wewnętrznych kieszeniach.
- Do Matrony. A co, chcesz mnie zaprosić na kolację? Ze śniadaniem? - kącik ust pułkownik uniósł się na zabliźniony policzek.

„Zazdrościłem tym kurwom trupiego wesela,
Podziwiałem tych graczy chciwość wiecznie młodą,
Gdy tak chwacko kupczyli bez skrupułów wiela -
Jedni swoim honorem, drugie swą urodą...”

- Na kolację… może bez śniadania, może wraz z nim. Obie wiemy, że się nudzisz. Że Arena jest tylko zabawką, a ty żyjesz wyzwaniami.
- No tak... obie doskonale to wiemy – Han'kah wykonała gibki młynek i wylądowała płasko na bosych stopach. Podniosła z ziemi koszulę i zaczęła ścierać z siebie strużki potu. Jej ciało było idealną mapą anatomiczną. Jeśli jakiś mięsień istniał, u Han'kah Tormtor dało się go pokazać belferskim wskaźnikiem.

- Niech będzie. Jak już wymyślisz co i jak poślij mi list - Han’kah wydawała się bardziej znudzona niż podekscytowana. - Teraz ja jestem ciekawa co za atrakcje wymyślisz po takim wstępie. Moje oczekiwania właśnie przebiły sufit.
- Obawiam się, że nie uroda twa przyciąga mą uwagę. Mam inne powody ku temu spotkaniu - drowka otaksowała pułkownik zaczepnym spojrzeniem i jęła się oddalać.
- Nie uroda? - Han'kah wzruszyła ramionami wciągając strój na przepocone ciało. - W takim razie to musi być urok osobisty... Nic innego nie przychodzi mi do głowy...

Wojowniczka weszła do środka kłaniając się płytko i przyglądając bacznie Sabalice.
- Witaj moja pani.
- Witaj… - Sabalice ziewała w swoim szezlongu. Otulona satynową szatą spiętą dwiema rubinowymi spinkami przeczesała palcami zmierzwione włosy zdradzające rodzaj niedawno prowadzonych negocjacji.
- Ponoć wkrótce ruszy Arena. Jestem ciekawa jakie atrakcje planujesz przygotować na nią w tym roku.
- Wiem, że niespecjalnie cię to obchodzi - Han’kah zagapiła się na profil Sabalice. - Arena dobrze mi robi, chodź brakuje mi bycia… blisko ciebie.
- Nie żartuj moja droga. Nie mam nic, czego mogłabyś pragnąć. Poza może... władzą.
Uśmiechnęła się krzywo… w ten podobny jej samej sposób. Jak lustrzane odbicie, choć wcale nie były do siebie podobne. Dziwne uczucie.
Dwie wojowniczki. Twarde, nieokrzesane, pozbawione uroku i finezji, dosadne w relacjach.
Chów Tormtor, analogie były więc zasadne.
Ale Han'kah górowała nad Matroną jednym atrybutem, który ciągle wracał w ich wspólnych rozmowach...
Urodą.
Han'kah zawsze ją miała, może dlatego ignorowała a czasem wręcz demonstracyjnie bojkotowała. Sabalice zaś urody... pragnęła.
Han'kah nawet z rozoranym blizną pyskiem prezentowała surowe cierpkie piękno. Takie jakie ma w sobie podziemna rwąca rzeka albo rozniecony sekretnie pożar. Wdzięk niekontrolowanego żywiołu.
Sabalice dla odmiany była … brzydka. Nie mogła się podobać, z czego zdawała sobie doskonale sprawę. Jej odwieczny bagaż od którego nie potrafiła się odciąć.

- Władzą? Czy wyplątując się z tej gonitwy o nią nie pokazałam dość, że nie jest już moim priorytetem? Poprosiłam cię o Arenę i dobrowolnie zeszłam na boczny tor. Wypadłam z polityki i obiegu informacji a i ty w nic mnie nie wtajemniczasz, niczego ode mnie nie wymagasz. Nie mam żalu - Han'kah przyklęknęła u stóp matrony i złożyła głowę na jej kolanach jak zwykła to robić kiedyś, na wspomnienie zaszłych czasów. - Może moje wpływy i sława zmalały, ale wciąż jestem doskonałą wojowniczką. Szłam krok za tobą gdy musiałaś wyrąbać sobie drogę do tronu przez ciała naszych braci i sióstr z Tormtor. Byłam później gdy napluliśmy w twarz Shi'quos. Jestem twoim psem. Wściekłym, zajadłym i do bólu oddanym. Przyszłam ci o tym przypomnieć moja pani - ciężka rękawica pogładziła łydkę Sabalice.

„Oto posępny obraz, co w sennym marzeniu
Do mych jasnowidzących przywarł dzisiaj oczu;
Siebie także widziałem, jak - stojący w cieniu,
Wsparty na łokciu, zimny, niemy, na uboczu.”


- I zostałaś wynagrodzona.- mruknęła Sabalice pieszczotliwie wodząc po szpiczastym uchu Han’kah długimi palcami. - Ale walka się skończyła, wściekłe psy nie są potrzebne… w tym kłębowisku żmij nada się tylko subtelność pająka. A ty zasłużyłaś sobie na swoje małe poletko, które uprosiłaś, prawda?

To była miła wizyta. Odrobinę sentymentalna. Han'kah przypomniała Matronie, że jest i będzie ostrzem na jej posiadaniu. Sama Sabalice... wprowadzała ją jednak w lekkie zakłopotanie zbaczając na grząski prywatny grunt. Miała zresztą zadziwiająco dobry wywiad na temat poufałych relacji Han'kah.
To ją irytowało, nic nie mogła poradzić. Matrona jest najważniejsza. Jest monumentem. Ideą. A z ideami się nie sypia. Poza tym Han'kah nie była typem, który robił cokolwiek wbrew sobie. Nawet dla dobrego samopoczucia Matki Opiekunki. To smutne. I wkurwiające. Że ślepa lojalność nie wystarczy...

Sabalice wgryzła się w soczysty owoc odprowadzając pułkownik wzrokiem.
- Następnym razem przyjdź w stroju mniej… oficjalnym. Hmmm… Nihrizz umiał cię ubierać, za jego czasów potrafiłaś być olśniewająca.
Nihrizz.
On nie był ideą.
On był... nałogiem.
- Chyba tak, chyba… potrafiłam – pułkownik uśmiechnęła się na to wspomnienie. A później zgięła się w sztywnym ukłonie i się oddaliła.

Music

(...)
Oh, tatko!
Są takie cykle, że wszystko się we mnie gotuje. Wtedy najtrudniej utrzymać twarz wyrytą z kamienia. To mi wypacza umysł, jak cholerne krzywe zwierciadło. Jestem wulkanem. Hoduję w sobie gniew. I któregoś dnia ten gniew, eksploduje jak lawa, rozerwie mi głowę i się wyleje. A wtedy dopiero zdziwią się wszyscy ile go było gdy czarną lawiną rozleje się po Elherei-Cinlu...
Oj, tatko...
Nie wiem czego chcę. Tracę orientację co słuszne. Gdy mi się wydaje, że znalazłam rozwiązanie zmieniam zdanie i ruszam na przeciwległy biegun. Tak się nie da żyć. Jednego cyklu skuta lodem, kolejnego owładnięta pożogą...
Czuję, że tu usycham. Duszę się. Moja matka zarzuca mi brak ambicji i ma cholerną rację. Już mnie tu nic nie cieszy. Nie chcę brnąć dalej. Wyżej. Snuję mój chory plan i czekam aż sama padnę jego ofiarą. Dwoje się i troję, aby przywrócić Arenie dawny splendor ale to nikomu nie potrzebne gówno.
Oj, tatko!
Nawet krew nie pachnie jak kiedyś! Morderstwo nie kusi już swoim urokiem, straciło smak. Jest jak miłość do której się wzdycha, zdobywa. A później, z rozczarowaniem odkrywa się, że tyle razy zaglądało się jej pod kieckę, że nie ma tam nic mistycznego. Ot, dwoje nóg i otwór. I to żadna księżniczka ale stara zużyta i przepracowana kurwa, nie warta uwagi. I to rozdziera serce...
Jestem zmęczona. Za dużo się zmieniło. Za dużo we mnie wypaliło. Brak mi inicjatywy, ochoty aby snuć sieci. Czas stąd odejść póki jeszcze mogę. Póki jeszcze poznaję siebie w lustrze.
Uczucia, po co one komu?
Wymogły na mnie większy margines tolerancji wobec osób z którymi się liczę. Pozwalają na rzeczy, które napawają mnie wstrętem. Aż sama mam ochotę nakopać sobie do dupy bo do litości, nawet wobec siebie samej, nie jestem zdolna.
Kiedyś byłam niezłomna. Bezkompromisowa.
Uczucia, gdyby tak dało się sprowadzić je do banalnej nienawiści, jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem! Jakże wszystko było prostsze!
A tak, plany znów legł w gruzach. Jeszcze wczoraj pragnęłam stąd uciec. Teraz nie jestem nawet pewna czy mam z kim.
Oj tatku, chyba rozpadam się na kawałki...
Był już lód. Był ogień. Dziś jest trzęsienie ziemi.
Music

Samiec stanął w framudze drzwi.
- Twoi ludzie są w pełni gotowości. Jestem pod wrażenie. - pochwalił ją z uśmiechem na ustach.
Han’kah szła ku niemu ciemnym korytarzem dziwnie drętwym krokiem. Wyłowił kształt jej luźnej koszuli i bujnych niepokornnych włosów sięgających wąskich bioder. Zatrzymała się krok przed nim, wzrok miała mętny, nieobecny z tym jakże znanym Lesenowi błędnym błyskiem. Kąciki jej warg zadrgały delikatnie gdy skupiła wzrok na miejscu, gdzie pod grzywką ukrywał pusty oczodół i odezwała niskim, ocierającym o szept głosem.:
W bezdeni twoich oczu wiecznie zawrót gości,
Pełen potwornych myśli jak wężowych kłębów;
Nikt rozsądny nie może patrzeć bez nudności
Na drwiący uśmiech twoich trzydziestu dwu zębów…

– Dzień dobry i dla ciebie, słońce. – odpowiedział wesoło samiec, obejmując ją czule. – Czy też mam przyjemność z jakąś osobowością która w wolnym czasie dorabia sobie jako wieszczka? Oooooooooh, powiedz żę tak, zawsze marzyłem o trójkącie z Han'kah, mną, i Han'kah.
- Jestem… trochę zajęta - minęła go i weszła do salonu, stanęła pod ścianą zaplatając ręce za plecami. - Nie zwykłeś się… nie zapowiadać.
– Proszę, powiedz mi jak nieprzyjemne są niezapowiedziane wizyty. Umieram by to usłyszeć. – błysnął śnieżnobiałymi zębami, spoglądajac na pospiesznie narzuconą koszulę.
– Ale wydajesz się zajęta. – dodał najwyraźniej wielce rozbawiony. – Nie będę zawracał ci głowy. Wpadnij do mnie jutro, jak znajdziesz czas. – nie czekając na odpowiedź odwrócił się i ruszył do drzwi, żegnając drowkę skinieniem ręki.
- Czekaj… - rzuciła dość rozkazującym tonem choć nie ruszyła się z miejsca jakby wrosła tam w ziemię. - Mam sprawę, skoro już jesteś. - Samiec posłusznie przystanął, nadstawiając ucho.
- Severine wróciła z Icehammer. Przywiozła mi trochę atrakcji na Arenę. I… ciekawą mapę. Podmrok jest wyludniony ale coś się jednak ostało. Szykuje się duża i potencjalnie niebezpieczna wyprawa. Będziesz mi potrzebny. Jak i zapewne twoje wpływy w Vae.
– Co spodziewamy się tam znaleźć? – samiec uśmiechnął się lekko.
- Gniazdo purpurowego czerwia. Pewnie będą też młode choć dorosły osobnik będzie stanowił największe wyzwanie.
– Purporowy czerw? Nieźle. Doplinuje by naczelna łowczyni była zainteresowana. Szczegóły obmówimy u mnie.
- Mowy nie ma - drowka spięła się wyraźnie. - Nie będę się nim dzielić z waszą łowczynią…
Lesen dostrzegł jak przy butach pułkownik… rośnie niewielka czerwona plama.
– Decyzja może nie należeć do ciebie. – odparł lekko samiec, marszcząc z zaniepokojeniem brwi. Obszedł drowkę, szukając źródła krwi.
I zobaczył, że kapie ona ze splecionych za plecami dłoni.
- Wobec tego nie będę wtajemniczać waszej łowczyni. Czerw ma być na otwarcie Areny. Mój.
– I twój będzie. Ale Haelvrae dobrze by zrobiło takie polowanie, więc nie rozumiem dlaczego chcesz to trzymać przed nią w tajemnicy.. – sięgnął do dłoni drowki. Nie oponowała, choć musiał na siłę rozewrzeć palce. Były poplamione świeżą krwią a ich końce prezentowały się wyjątkowo makabrycznie. W miejscach gdzie powinny być paznokcie ziało żywe postrzępione mięso. Lesen czuł jak mocno drżą jej ręce.
- Jeśli dostanę gwarancję, że czerw będzie tylko mój…
– Zapewniasz mapę, to już stawia cię na uprzywilejowanej pozycji przy negocjacjach. – wyciągnął różkżę, i paroma słowami pod nosem zaleczył rany na dłoni drowki. Nie na tyle by odtworzyć paznokcie... Ale te same odrosną z czasem. – Hael nie przeskoczysz, nie dostaniesz łowców Vae za jej plecami. – dodał, zerkając na korytarz z które przyszła drowka, i kładąc dłoń na rapierze zaczął się skradać w jego głąb... Wyglądając plam krwi na podłodze.
Uszedł dwa kroki aż Han’kah zacisnęła palce na jego ramieniu.
- To nie jest coś, czym powinieneś sobie zaprzątać głowę. Najlepiej będzie… jak już pójdziesz. Wpadnę do ciebie na dniach i wtedy wznowimy temat.
Pojedyncze oko zwęziło się lekko.
– Pozwolę sobie uważać inaczej.
Wyrwał ramię i ruszył do przodu.
- Może więc pozwalasz sobie na zbyt dużo? - jej ton był zimny i stanowczy, i tak jak planowała zatrzymał drowa.
– Han'kah. - odwrócił się do drowki. [i] – Kiedy odwzajemniłaś moje zaloty, moje uczucia, a ja zgodziłem się zostać twoim partnerem, liczyłem się z faktem że od teraz twoje problemy będą także moimi problemami. [i]- chwycił rękę drowki i podniósł ją do poziomu oczu. – Czy też chcesz mi powiedzieć że jest to efekt bardzo nieumiejętnie zrobionego Manicure?
- Wzruszająca troska - szarpnęla reke z uscisku. - Są momenty, jak poprzedniego cyklu, gdy przymykam oko na twoje szczeniackie kaprysy. To nie jest jeden z nich.
Samiec uniósł ręce w geście kapitulacji.
– W porządku, jak tam sobie chcesz. – wyminął drowkę. - Do zobaczenia jutro.
Han'kah odprowadziła go obojętnym wzrokiem. Kiedy trzasnęły drzwi zasiadła do biurka i pochwyciła rozłożone na blacie, zapisane odręcznie kartki listu znacząc je jaskrawą czerwienią.
Czytała chwilę a każda kolejna linijka odciskała się emocją na jej twarzy. Gniewem, nostalgią, perlistym śmiechem. Gdy dotarła do samej końcówki uzbroiła się w pióro.

Dość smętów tatku. Dziś jest dobry cykl. Żaden lód, żaden ogień.
Spokój wygładzonego jeziora.
Niebawem dam znać jak dalej się potoczyła sprawa. Myśli o tobie czynią mnie silniejszą. Nie zawiodę cię i nie dam satysfakcji moim wrogom.
Twoja wierna (jak przewlekła choroba)
ciepła (jak rozgrzane żelazo)
kochająca (jak nachalny szaleniec)
córeczka
Han'

- Masz dość na dziś? - głos wypełniającego framugę drowa wyrwał ją z zamyślenia.
- Nie, już idę. Rób co musisz – złożyła glejt, zalakowała elegancko.
- Do kogo to? - mężczyzna wyciągnął do niej dłoń aby pomóc wstać.
- Do mojego ojca.
- Ojca? Myślałem, że nie żyje.
Han'kah przemierzyła komnatę, przysiadła na kosmatym skrawku skóry zdjętej z jakiejś bestii i zzuła buty hamując syki boleści.
- Bo nie żyje – nagie stopy odkryły sekrety podobne tym jakie przed chwilą skrywały dłonie. Czerwone surowe mięso zdartych paznokci.
Drowka cisnęła pergamin do trzaskającego ognia patrząc jak zwija się w ukropie i czernieje. Spopielone słowa popłynęły w eter. Wyszeptana do zmarłych modlitwa. Han'kah wierzyła, że gdziekolwiek jest jej ojciec, jej słowa do niego dotarły. A nawet jeśli nie... przecież oboje wiedzieli, że nie temu służyły te najskrytsze wyznania.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 29-01-2015 o 22:03.
liliel jest offline  
Stary 03-02-2015, 14:37   #44
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Była pewna. Była pewna jak cholera. No przecież była. Przywiozła do Areny tyle ile tylko było możliwe. Ale czy to napewno wszystko?

Brama Areny skrzypiała niemiłosiernie. Drapiąc w uszy i myśli, które się w głowie rodziły. Budząc zwątpienie. Ciekawe, bo to akurat nie ona a gladiatorzy mijający wrota areny mieli je czuć. Dotkliwą zmianę świata w który przechodzili. Tego codziennego w ten zwany Areną. Magowie umieli pierdolić nadętymi głosami naprawdę setne brednie o wymiarach, planach czy innych astralnych farmazonach. Jarali się potęgą zaklęć otwierających jakieś przejścia od dupy strony. A tu proszę. Starczała tona wcale nie wybitnie kutego żelastwa. I tadaaa! Nowy wymiar, w którym nie ma chlania, pieprzenia, knucia i gadania. To się fajnie ogląda z trybun. Ale jakie stamtąd można mieć o tym pojęcie. Żadne. Tu na piachu nie ma niczego poza krwią. I to wie każdy gladiator. I dlatego taką sztuką jest robić tu pokazówki. Bawić się. Planować. Oszukiwać publiczność i siebie. Ale w gruncie rzeczy tu na piachu jest się tylko niespecjalnie trwałym workiem krwi. A piach jak to piach. Wchłonie wszystko. Nie patrząc czy to jucha ułomka z plebsu, czy krew czempiona. Och… czyż to nie była prawdziwa magia?

Severine z równie niecierpliwym co bojaźliwym dreszczem powitała to skrzypienie wrót. Ono się akurat chyba nie zmieniło od lat. Stare łańcuchy, zaśniedziałe żeliwo… chyba sama na miejscu opiekunki Areny osobiście kazałaby ściąć tego kto to naprawi. Glanc był ostatnią rzeczą jaką potrzebowało to miejsce.

Jakżeż wiele cały dom gladiatorów stracił oddając ją… magom…

Ale kto wie? Może to się zmieni? Może? Kto to wie?
Ano ona wiedziała. Była tego pewna. Pewna jak cholera.

***

Han’kah czekała na środku placu ćwiczebnego na piaskach Areny.
- Raportuj - rzuciła dość oficjalnie w kierunku nadchodzącej Severine.
Niewolnicy i tormtorska obsługa karawany wprowadzali właśnie ostatnie klatki gdy treserka zeskoczyła z grzbietu posykującego Lapisa i podeszła do pryncypały.
- Szlachetna Han’kah Tormtor - zaczęła pilnując nabytej wiedzy z zakresu etykiety - Klatki Areny wzbogaciły się o jaskiniowego tyranozaura, trochę olbrzymich skorpionów i dwa umbrowe kolosy.
- Dobra robota - Han’kah klepnęła drowkę w łopatkę i poufale ujęła pod rękę prowadząc na salony Areny. Kalkulując w głowie kwotę jaką dała Severine do dyspozycji musiała docenić zdobycze. - Pewnie zgłodniałaś, chodź. A robactwo?
- Nie było na czym oka zawiesić -
drowka przez moment wydawała się zdziwiona. Potem rzuciła wodze jaszczura jakiemuś niewolnikowi ze szkiełkiem w oku i ruszyła z pułkowniczką - Większość to karma dla innych bestii. Na choć trochę ciekawsze już nie starczyło landrynek. Aczkolwiek… Są widoki na coś bardzo ekscytującego na później… W cztery oczy jednak… Szkoda by było gdyby ktoś mi zepsuł taką niespodziankę.
- Niespodziankę? Świetnie. Zaciekawiłaś mnie moja droga.
Han’kah uśmiechnęła się choć mimo jej słów wydawała się zamyślona i jakby nieobecna. Poprowadziła treserkę do swoich komnat gdzie zasiadły przy stole a pułkownik poleciła służbie szykować posiłek.
- W cztery oczy - podkreśliła gdy za pokojówką zatrzasnęły się drzwi i zostały same.
Severine ochoczo zasiadła do stołu. Ciekawym wzrokiem błądziła po ścianach i wystroju pomieszczenia. Do tej pory z Han’kah widziała się tylko w jej gabinecie.
- Nie było tak łatwo jak mi się zdawało, że pójdzie. Jego zagon zajmuje całą kopalnię, a zarzekał się, że poza tradycyjnym robactwem ma tylko dwie gadziny. O umbrowych by mi nie powiedział gdybym ich sama nie znalazła… Nie wiem czemu.
Wzruszyła ramionami ześlizgując się wzrokiem po kolejnych tapiseriach.
- … i pomyśleć, że jestem tu pierwszy raz… - mruknęła do siebie.
- Większość mebli i przedmiotów należała do Smoczego Maga - wyjaśniła Han’kah podążając za spojrzeniem treserki. Pogładziła drewniane poręcze fotela niemal czule. - Nie gustował w ludzkiej skórze, miał wysublimowany gust. Większość z tych rzeczy przywieziono z powierzchni. Mam też sporą kolekcję obrazów z gołymi babami ale trzymam je w schowku. Cześć wisi ale on zgromadził taką ilość sprośności, że ścian by nie starczyło. No ale wspomniałaś o niespodziance. Nie nadużywaj mojej cierpliwości moja droga.
- No zdążam do tego, zdążam… - Severine wywróciła oczami - Jak sama mówiłaś… o szlachetna - uśmiechnęła się nieco poufale - Podmrok opustoszał. Szarak jednak ma skądś mapę z uwzględnionym legowiskiem całkiem ciekawej bestyjki. Purpurowego czerwia.
- Pięknie - Han’kah klasnęła w dłonie i się uśmiechnęła. - Łatwiej byłoby go zapewne zabić niż wziąć żywcem. Masz jakiś plan? Ty jesteś zdaje się ekspertem w temacie.
- Mhmmm - Severine pokiwała głową - Choć to nie żaden plan. Koncept zaledwie. Dorosły wielki czerw na Arenie… - skrzywiła się - W ogóle ciężko by było go w niej zmieścić. O zabijaniu, czy choćby transportowaniu na nią nie wspominając. Ale legowisko oznacza regularną obecność form juwenilnych. Zmniejszony gabaryt, zwiększony apetyt. A że cykl rozwojowy nie przewiduje bezbronnej larwy to nie ubywa nam niczego z wachlarza ich morderczych możliwości. Iii… i co więcej daje widoki na podchowanie jakiegoś osobnika do większych…
Severine, która od dobrej chwili nie poświęcała już pomieszczeniu uwagi skupiając ją na rozmowie, nagle zamilkła. Spojrzała jakby pytająco na pułkowniczkę. Uniosła brew.
- ...do większych rozmiarów. - kontynuowała - Oczywiście to byłaby nadal trudna wyprawa. Ale wykonalna. Pod warunkiem posiadania wystarczających środków. Wiesz, jeśli masz coś teraz na głowie, to przecież możemy to przełożyć. Poczarować Cię o tym ile szczęścia mogą dać robaki napewno jeszcze zdążę.
- Nie, zdecydowanie nie ma co zwlekać -
Han’kah podjęła entuzjastycznie. - Otwarcie Areny za pasem a chcemy dobrze wypaść w oczach całego cholernego miasta, prawda? Czyli sugerujesz wyłapanie mniejszych osobników i wrzucenie ich całą chmarą jako atrakcję? W sumie coś dużego na finał też by się przydało. Albo… - pułkownik wyciągnęła przed siebie dłonie formując je w kadr, w którym oczami wyobraźni widziała już chyba tę scenę - matka plus młode? Duża jatka? Choć nie chcemy wykończyć wszystkich gladiatorów... Po prostu zapolujmy a później zdecydujemy. Proponuję wersję niskobudżetową czyli skrzyknąć kilka potężnych indywiduów i atrakcyjnie im to sprzedać jako sportową rozrywkę.
Severine pokręciła tylko głową i odchyliła się do tyłu w swoim fotelu, który zapewne też nie był własnością poprzedników Han’kah, a raczej wspomnianego Smoczego Maga. Miękkie obicie uformowane w kształtne popiersie było w najwyższym stopniu wygodne.
- Taki młody czerw będzie ważyć jakieś pięć ton i mieć z dziesięć metrów długości. Wyprawa po nie to jak już rzekłam większa impreza. Potrzeba łowców i pomagierów. Kilkadziesiąt par rąk. No i Greger musi dorzucić kilku swoich specjalistów, za których trzeba będzie zapłacić. Choć z nimi myślę da radę rozliczyć odpalając im jedną larwę. A więc… wydatki i czas. Na otwarcie nie da rady. Ale na potem… Mhmmmmm… pomyśl. Wyniesiona podstawa Areny. Zasypana piachem. A pod piachem tym trzy takie bestyjki. Krwi za dużo nie będzie, ale pożeranie żywcem w całości jest jak słyszałam widokiem jedynym w swoim rodzaju. Taka sztuczka ze znikającym gladiatorem. Tadaa!
To mówiąc rozłożyła ręce jakby istotnie magiczną sztuczkę wykonała.
- Kolejne plusy mogą wynikać z zabicia matki. Te stwory żyją długo. I przez całe życie jedzą. Czasem mięso. Wolą je. Ale głównie mają skały. W ich kaustycznych trzewiach gromadzą się na ogół konkretne ilości szlachetnych świecidełek. No ale najsampierw trzeba wyłożyć własne złoto. Więc niechaj to na tym etapie będzie pod Twoją rozwagę. Tymczasem mamy tyranozaura, skorpiony i może umbrowe kolosy... jeśli zdołam je przygotować na czas.
- Przygotuj je na czas -
zabrzmiało to z ust pułkownik jak ultimatum na Severinowe “być” albo “nie być”. Zaraz jednak surowy wyraz uleciał z jej twarzy i pojawił się tam wyraz lekkiego rozmarzenia. - Tak się składa, że mój chłopczyk jest z Vae. Pomówię z nim najpierw i zobaczymy na ile będzie pomocny. Będziemy potrzebować całej ekspedycji łowców z jego Domu i będzie miał spore pole do popisu w negocjacjach. Wkład początkowy jakoś się zorganizuje, zaciągnięte długi będzie można spłacić z przyszłych zysków, czytaj robactwa. Ale teraz rzecz najważniejsza - na ile jest to potwierdzona informacja? Byłaś w tych jaskiniach? Widziałaś ślady egzystowania purpurowych czerwi? Bo jeśli nie jest to tylko cynk od nieznajomego szaraka. Bez wstępnej weryfikacji niczego się nie podejmę. Nie będę robić z gęby dupy a z siebie debila jak się okaże, że masowa zorganizowana imprezka pocałowała pustkę.
- Mhmm -
Severine zamyśliła się w odpowiedzi zawieszając wzrok na jakiej wyjątkowo obfitej i do tego rogatej piękności uwiecznionej na jednym z płócien. Postukawszy się paznokciem w biały kiełek pochyliła się nad stołem - To ten chłopiec z knajpki? Twój? Łaaadny. I dzielny. I co się tyczy samych łowów to też chętnie z nim kilka słów zamienię. Samych łowów. Słowo. No i - podniosła palec - kilka spraw, które być może od ręki pomożesz mi załatwić. Pierwsza to płatnerz. Rozważam dozbrojenie naszego reksa. Musiałabym z nim to obgadać, czy się da, czy warto i za ile. Załatw mi jakiś list polecający, co bym nie musiała świecić oczami. Druga to specjalista od trucizn. Albo kupiec z taką ofertą. Nasza arenowa Maraiel to ku mojemu smutkowi krawcowa. Szyje, kroi i nastawia. A potrzebuję czegoś co by mi szefową przekręciło. Tfu. Umbrowe kolosy oślepiło.
Młodsza drowka puściła oko i ponownie oparła się wygodnie w fotelu.
- No. To chyba na razie tyle. A jak było w knajpce ostatnio? Bo coś ten wasz zamaskowany przyjaciel mi w głowie szeptał jakem w Ice sobie tyłek odmrażała...
- Dobrze było. Znaczy jak zwykle. Pod lupę poszedł Keelesoron, niczego ciekawego się jednak nie dowiedzieliśmy. Dam ci list polecający do kwatermistrza. Dintrin myr'Alakantar, emerytowany champion domu i zarządca militarnych dóbr Tormtor. Nie sądzę aby miał na stanie pancerze dla bestii ale na pewno poleci ci płatnerza i poprze swoim autorytetem. Dintrin jest osobą dla której mam dużo szacunku dlatego nie pajacuj przed nim i się nie popisuj. To wojownik starej daty, w przeciwieństwie do mnie nie ma zbyt dużo poczucia humoru, nie bywa też pobłażliwy wobec arogancji pyskatych drowek położonych niżej w hierarchii łańcucha pokarmowego… -
Han’kah pogroziła treserce palcem. A później sięgnęła po pergamin i z marszu kreśliła już glejt. - Specjalisty od trucizn… nie znam prawdę mówiąc. Zaopatrywałam się w nie ale w standardowy sposób, w Enklawie mają spory wybór, w dzielnicy Aleval pewnie też. Podeślę do ciebie kogoś, wieczorną porą. Ma na imię Shrie. Operuje truciznami to i powinien być pomocny w temacie, pewnie wie co i gdzie w skałach piszczy i jak zdobyć bardziej wyszukane specyfiki. Poza tym powiedz mu o akcesoriach dla bestii, żeby przetrząsnął podziemne magazyny Areny i rozejrzał się za czymś w ten deseń. Nie wątpię, że Arena powinna mieć na stanie sporo takich zabawek jeszcze za czasów Wilczycy, walki gladiatorów były jej oczkiem w głowie, gdzieś te szpargały muszą nadal być.
- Shrie? Kolejny samiec wśród arenowych szych? I pewnie też mam mu nie “pyskować”, bo on się gdzieś w delikatnej grdyce wygodnie mości, a ja w ciemnej dupie siedzę, co? -
Severine zmarszczyła brwi i ściągnęła usta w grymasie zupełnie szczerego urażenia - Hmpf… “pyskatych”... O trucizny go zapytam, bo się na nich nie znam. Ale po magazynach to się sama rozejrzę jeśli ma tam coś być dla bestii.
Nadąsanie zniknęło z jej twarzy gdy dumnie uniosła podbródek, jednocześnie pokornie opuszczając spojrzenie.
- Czy to wszystko, szlachetna Han’kah Tormtor?
Pułkownik zamrugała ostentacyjnie jak rasowa kurtyzana, której ktoś zostawił połowę umówionej stawki.
- Taaa, nie pyskuj, szczerz się i jeszcze mu ja cię pierdolę obciągnij - skrzywiła się paskudnie. - Shrie to nie ten typ. Ani nie “szycha” ani nie “areny”. Pracuje dla mnie i trzyma się w cieniu. Nie spinaj się tak i nie stroi fochów moja droga, możesz być przy nim wulgarna jeśli ci to poprawi humor. Dłubać w nosie, klepać go po tyłku, kląć jak szewc. Choć nie licz na jakiś odzew. Shrie… nie jest zbyt… gadatliwy. Moje wojskowe buty przejawiają więcej emocji... - nie odrywając oka od pergaminu Han’kah uniosła palec aby skierować go w dół w podłogę. - Siedź, jeszcze pisać nie skończyłam. A co do poszukiwań możesz przetrząsnąć stajnie i zewnętrzne magazyny. Katakumby są szczelnie zamknięte. Nie zapuszczaj się tam.
- To nie fochy. Zgodnie z Twoim, o szlachetna, zaleceniem pobrałam lekcję manier u domowego majordomusa. Znam swoje miejsce -
odparła kontynuując bez mrugnięcia okiem poprzedni ton po czym opadła na fotel i po chwili przyglądania się jak Han’kah kończy pismo zmrużyła oczy z zaciekawieniem - Jakiś problem z katakumbami? - Na uniesione znad pióra spojrzenie pułkowniczki, wywróciła oczami - Dobra, dobra... Powiem mu, żeby się rozejrzał. Choć pewnie i tak nie odróżni kłębka sparciałej liny od porządnej uprzęży...
- Nie, nie ma problemu -
pułkownik zakończyła pismo, złożyła i oddała drowce. - Po prostu nie wolno tam chodzić bez zezwolenia. Katakumby skrywają wiele tajemnic, pewnie skarbów także. Jakby każdy mógł tam włazić wynieśliby połowę cholera wie jakiego badziewia. Nie chcemy ani utraty profitów ani katastrofy na szeroką skalę, prawda? Nie wspominając, że bez mapy, kto wlezie może już nie znaleźć wyjścia. Ostrzegam w ramach przyjacielskiej rady.
Han’kah uśmiechnęła się odrobinę wymuszenie.
- No. Teraz możesz iść.

Severine w odpowiedzi uśmiechnęła się podobnie. I wyszła.

***

Do swojego szumnie nazwanego biura wróciła w niezbyt dobrym humorze. Właściwie to nie było co przebierać w słowach. Nikogo szlachetnego w najbliższym pobliżu należącego do treserki ujścia układu pokarmowego tormtorskiej areny, zwanego klatkami, nie było. Nikt się więc nie obrazi jeśli…
- Nosz kurważ jej tormtorską mać, pierdolę! “Możesz być wulgarna”! “I dłubać w nosie”! Hierarchia łańcucha pokarmowego… W zad jebana, napruta bladź bliznowata panienka arenka!
Usiadła ciężko na swoim rozpadającym się krześle.
Sapnęła. Sięgnęła po flaszkę brandy. Łyknęła. Raz. Drugi. Spojrzała na butelkę. Swoje odbicie na niej.
No i co z tego?! Każdy może coś źle znosić, nie???
Złość na chwilę zniknęła z jej odbitej w czarnym szkle twarzy. Zupełnie. Przyjrzała się jej z zainteresowaniem. Zaraz jednak grymas powrócił. Choć już nie z taką siłą. Bo prawdzie Severine wcale nie miała pretensji do Han’kah. Bo niby o co. Wiedziała, że mimo iż upatrzyła sobie zajętą posadę to trafiła naprawdę dobrze. Pułkowniczka nieźle znosiła jej charakter. Za mniejsze uchybienia niż jej niewyparzony język dostawało się srogie baty. Han’kah mimo tego wojskowego drygu była jako szef naprawdę w porządku. Ale to nie zmieniało faktu, że Severine czuła się po prostu chujowo. Olana. Niedoceniona. Zrównana z pierwszym lepszym samcem-zabawką...
Odkopała w kąt pomieszczenia skorupę jakiegoś naczynia z zamierzchłych czasów. Ta potoczyła się szybko do ściany, o którą rozbiwszy się, rozpadła się na kawałki.

Uniosła nieco głowę. Trochę niechętnie. Trochę wymuszenie. Ale jakby instynktownie. Przyjrzała się ścianie triumfującej nad skorupą. Potem jej siostrom. Obdrapanym. Porośniętym grzybem i porostami. Na lewo prowadziły drzwi do jej sypialni. Na prawo do czegoś co mogło być pracownią. Oba boczne pomieszczenia prezentowały się w najlepszym stopniu pusto. W realnym żałośnie. Jak powojenne ruiny. Cóż. Taki mieli klimat na Arenie w Erelhei-Cinlu. O wszystko trzeba było zadbać samemu…
Zabębniła w zamyśleniu palcami o oparcie swojego jedynego fotela.
Może by?
Może?

Kto wie…

***

Nie minęła godzina jak cała złość jej przeszła. Wyparta z głowy Severine siłą przedawnienia i natłokiem zadań i planów jakie musiała zrealizować w związku z zakupionymi bestiami.
Najprościej się miała sprawa ze skorpionami. Nie potrzeba było niczego by na Arenie dały pokaz swojej zabójczej skuteczności. Miały tylko w zdrowiu dożyć dnia otwarcia. A ten cel był osiągalny nawet dla jej grupy niewolników. Severine dopilnowała jednak najważniejszych spraw z tym związanych osobiście. Osobniki zostały od siebie rozdzielone i pogrupowane z zachowaniem względu dla wieku, płci i stanu wylinki. Stosowne rachunki za skromną karmę wystawione do biura Bal’lsira.
Następny w kolejności był tyranozaur. Młody, silny osobnik. Pojmany zapewne za szczenięcia. Dobry okaz. Wiedziała to od razu odkąd go zobaczyła. Greger pozwolił jej zrobić dobry interes na nim. I właściwie to była nawet wujaszkowi winna podziękowania za niego. Tym bardziej, że był to jeden z rodzimych gatunków jaskiniowych, a nie z góry. A wiadomym było, że wszystkie endemity Podmroku były bardziej okazałe od ich kolegów z powierzchni…
A to także dowodziło tylko teorii, że szarak miał w ofercie coś znacznie lepszego co ukrył… Ale nie ważne. Podróż wymęczyła Reksa. Musiał odpocząć. I gdy tak odpoczywał, pomyślała, że szkoda go jej trochę na tę Arenę… A gdyby go tak dozbroić… Musiała to z kimś obgadać.
No ale były jeszcze jej dwa kolosy umbrowe. Fascynujące stwory. Z despańskich czasów nie pamiętała by widywano je na Arenie. Aż dziw zważywszy na fakt jakie te stworzenia były niebezpieczne, inteligentne i nieposkromione… Dziw przynajmniej do momentu gdy Severine nie zaczęła konfrontować swoich wizji ze swoją wiedzą. I tu zaczęły się schody. Schody w postaci nigdy nie zamykających się oczu tych bestii. Tych prostych. Te złożone były zwyczajne insektoidalne. Te proste… cholera wie. Nie zdziwiłaby się gdyby się okazało, że kolosy powstały jako pupilki łupieżców umysłu. Bo wszak jaki pan taki kram. Ale gdybać nie było co, a problem ten rozwiązać się jakoś nie chciał sam. Ostatecznie obmyśliła dwie opcje. Oślepienie toksyną, lub okaleczenie. Przy czym to drugie było ostatecznością. I oba ponownie wymagały konsultacji ze specjalistami w swoich dziedzinach.

***

Zmęczony podróżą i zaklęciami uspokajającymi tyranozaur wciągnął przez sen głębiej powietrze do nozdrzy. Sapnął gniewnie. Wtedy stojąc przed jego klatką poczuła to. To charakterystyczne wrażenie. Nawet nie bycia obserwowanym co… czyjegoś towarzystwa. Nie od razu się jednak odwróciła. Mógł tam być już od jakiegoś czasu, a mógł dopiero co przyjść. Cholera wie. Odczekała chwilę po czym odwróciła się w stronę nieznajomego. Stał kilka kroków od niej. W ciemniejszej części korytarza. Jak i ona wcześniej przyglądał się wielkiemu zwierzęciu, którego głęboki oddech wypełniał klatki spokojnym rytmem snu.
- Shrie?
- Tak…-
Shrie lubił najwidoczniej ukrywać się w mroku i być tajemniczym - Mów o co chodzi.
- I pomyśleć, że to mnie wysłała po lekcję dobrych manier... -
prychnęła na wpół do siebie, po czym spojrzała poważnie na samca - W pierwszej kolejności chodzi mi… o spacer we dwoje. Po zewnętrznych magazynach i po stajniach. Dotrzymasz mi towarzystwa i pomożesz w rozejrzeniu się za akcesoriami, które przydałyby mi się tu w klatkach. Pamiątkami po poprzedniej epoce… Drugą sprawę omówilibyśmy po drodze.
- Nie wiedziałem że to ma być… randka.- zaśmiał się cicho drow. Był młody i tak jak każdy młodzik… arogancki. Uśmiechnął się bezczelnie dodając.- Gdybym wiedział, to ubrałbym się stosownie.
- A myślałam, że wiesz wszystko o tym co się tu dzieje - stwierdziła z nieudawanym rozczarowaniem i spojrzała chłodno na skąpy ubiór samczyka - Łaszkami się nie przejmuj. Masz idealne. W końcu to Ty będziesz przewalał całe żelastwo. Ja będę je oceniać spojrzeniem. Pójdziemy?
- Nie lepiej wziąć paru niewolników? - zapytał retorycznie drow, po czym ruszył przodem do starych magazynów, pełnych żelaznych pięt do wypalania znamion, uprzęży skórzanych, kajdan i podobnych akcesoriów treningowych. Było tego pełno i większość nie przedstawiała większej wartości. Bądź co bądź stwory na Arenę nie wymagały zazwyczaj tresury, a do walk wykorzystywano ich naturalną dzikość i krwiożercze instynkty
- Nie dość, że zaskoczony to i niezaradny… Naprawdę musisz się na randce wyręczać niewolnikami? - zacmokała ustami niezadowolona - Rozejrzyjmy się po tym szmelcu. Chodzi o fanty, które będą miały cenę wyższą niż masa materiału, z którego je wykonano… przez despańską Arenę przewinęło się wiele różnych stworzeń więc bacz na wszystko. A w międzyczasie powiedz mi coś o sobie. Wszak to randka. Chyba umiesz jednocześnie mówić i się rozglądać?
- Umiem wiele rzeczy moja pani, niektóre bardzo przyjemne. Inne mniej…- rzekł drow z wesołym uśmieszkiem. - Więc to szukanie wśród łupów, tak?
I to beznadziejnie nieudane poszukiwanie, jak dotąd nie natrafiali na nic godnego uwagi. Parę szpicrut miało jakąś wartość artystyczną… parę uprzęży i siodeł, przeznaczono z pewnością na humanoidy, w tym i te płci żeńskiej. Poza tym…. ubogo, ubogo. Dużo szmelcu i tylko szmelcu.
- Szukamy ozdóbek do twego gabinetu, czy sypialni…- Shrie wygrzebał wielobarwny pejczyk ze zdobioną srebrem rękojeścią. - Bo to można zawiesić nad łożem, jeśli kuszą cię takie zabawy. Lub jeśli chcesz odstraszyć samców… cóż… niektórych samców.
Severine wzięła z jego rąk pejczyk i uchwyciwszy wygodnie za falliczną rączkę, z wprawą wywinęła nim dla próby w powietrzu po czym strzeliła o cholewę swoich wysokich butów.
- Niczego sobie - stwierdziła po czym wskazała ręką kilka obiektów, których zakup byłby ze względu na cenę, lub dostępność znacznie bardziej kłopotliwy niż renowacja obecnych - zaznacz je dla niewolników do zabrania do klatek. Poza tym sam szajs.
Wróciła spojrzeniem do Shrie.
- Więc oferujesz też porady sercowe. Niezbyt imponujące, ale się dobrze składa. Bo trafił mi się samiec, na którego to - przejechała dłonią po skórkowym wykończeniu pejcza - raczej nie podziała. I chyba będę musiała odrobinę go przytruć by mi się zdał. I to jest ta druga sprawa. Pani starsza mówi, że nie obce ci są trucizny. Tudzież ci, którzy z nich żyją. Jak to dokładnie jest, mhm?
- Trochę znam. Oczywiście mówimy o trucicielach plebejskich lub o Thay. Bo truciciele z wyższej półki… ci nie pracują za pieniądze. -
potwierdził Shrie - Co jest celem tej trucizny?
- Umbrowy kolos. Ponad trzysta kilo masy ciała. Odporność charakterystyczna dla insektoidów. Rozważam kilka opcji. Wszystkie przewidują uśpienie go. Niektóre oślepienie. Czasowe.
- Cholera… trucizny nie oślepiają w zasadzie. Owszem... czasem jako skutek uboczny, ale takie oślepienie to zwykle preludium do szybkiego zgonu. -
zasępił się Shrie. - Zresztą nie ma w ogóle trucizn na umbrowe kolosy. Przy grubości ich pancerza, nie było sensu bawić się w trutki… Po co w ogóle sprowadziłeś tu te cholerstwa? Jeśli się wyrwą, będziesz miała przechlapane.
Przez chwilę milczał, nim rzekł.- Nie wiem. Może się da jakieś znaleźć trutki, może nie… chyba jedynie można szukać w enklawie Thay. Bo u plebejskich aptekarzy to znajdziesz same badziewie. Cudowne trutki, które w sumie nie zadziałają w praktyce.

- Czerwonaki… Zawsze to jakiś adres. Ale dziwi mnie Twoja zapobiegliwość. “Jeśli się wyrwą…” Jak stary pryk. Nie kusi Cię nigdy zrobienie czegoś nowego? Czego nikt inny wcześniej nie próbował? - spytała głosem jakby przez chwilę cieplejszym i rozmarzonym. Po chwili jednak jej ton wrócił na poprzedni drwiący tor - O co ja się pytam. Jesteś samcem przecież… A co z usypianiem? Co byś zaproponował?
- Mnie może kusić, ale to twoją głowę poda się na tacy Matronie.- uśmiechnął się ironicznie Shrie. I wzruszył ramionami.- Nie zrozum mnie źle.. polowanie na szalejące na ulicach umbrowe kolosy brzmi interesująco, ale ktoś w końcu zostanie ukarany za taką wpadkę. Wypada na to, że twoja pupa… całkiem pupa, jest wtedy zagrożona.
Wzruszył ramionami.- Sprzedać umbrowe kolosy Katedrze Przemian Shi’quos. Na pewno mają w swych zbiorach mniej kłopotliwe, a bardziej widowiskowe stwory.
- Zauważyłeś… - powiedziała po chwili milczenia i uśmiechnęła się wdzięcznie - Widzisz jednak Shrie, im bardziej wszyscy mi mówią, że to zły pomysł, tym bardziej mam ochotę przekonać się o tym na własnej skórze. Poza tym jak wiesz nie kochamy się teraz z Shi’quos. Niespecjalnie zależy im na sukcesie otwarcia tormtorskiej Areny. Mogłabym się po tej wymianie obudzić z ręką w nocniku. Albo... nie obudzić w ogóle.
Przez moment patrzyła na młodego drowa, a potem podeszła do niego, złapała za ozdobny kaftan jaki okrywał jego skąpą kamizelę i przyciągnąwszy mocno, wpiła się w jego usta.
- Ale wezmę sobie do serducha Twoją troskę o moją pupę - odparła chwilę później patrząc mu w oczy - Tym bardziej, że to jeszcze nie koniec spaceru. A w każdym razie nie dla Ciebie - dodała z przekąsem - Pani starsza mówiła, że masz jako jedyny dostęp do katakumb Areny. I postraszyła duchami i że kto tam wejdzie ten może nie wrócić. Co tym bardziej podjudziło moją ciekawość i chęć kontynuowania spaceru w zakazane rejony. No ale wyraziła się jasno. Zatem masz tam wejść Ty i rozejrzeć się za jakimś ładnym prezentem dla mnie. Chętnie zobaczę zbroje dla bestii. Najchętniej pancerze i obroże dla dinozaurów, oraz bardingi dla skorpionów obecnie. Może jakieś chanfrony. Ale w sumie wezmę co będzie. Bida aż piszczy w klatkach. Odprowadzę Cię więc, a Ty w tym czasie wróć do tematu trucizn i zaproponuj coś taniego, skutecznego i usypiającego.
- Niestety słowa tani i skuteczny nigdy nie stoją obok siebie w zdaniu.- odparł z uśmiechem Shrie i dodał.- Do tych, których akurat nie penetrują uczniowie naczelnego maga. Wymagasz jednak ode mnie sporo… więc musimy się już pożegnać. Przetrząsanie katakumb, to godziny przeszukiwania szmelcu i złomu. Nie chcę się przymuszać do tak długiego czekania.
- A tyś myślał, że ja czekać będę na Ciebie? - prychnęła - Rozpieszcza Cię pani starsza. Powiem Ci zatem, że taka lokalna brandy z grzybów. Jest tania. I niezwykle skuteczna. Albo taki pejczyk - tu ponownie trzasnęła wielobarwnym akcesorium i mruknęła z zadowolenia - Bardzo tani. Nieziemsko skuteczny. Tylko potrzeba do tego odrobiny wyobraźni. Wysil się więc na nią odrobinę i wyobraź sobie zdanie gdzie stoją obok siebie. Potem jest łatwiej. A zrezygnuję z Twojego towarzystwa gdy uznam za stosowne więc mi się tu nie żegnaj. Rozmową zabaw.
Shrie tylko westchnął znacząco, ale nie odpowiedział na jej słowa. Za to starał się ją zaintrygować anegdotami dotyczącymi miasta. Większość z nich Severine, albo znała,albo nie znała ich bohaterów, więc ją mało obchodziły. Drow szedł w kierunku jednych z wyraźnie zdewastowanych korytarzy pełnych starych skrzyń o lekko zbutwiałych wiekach. W nich to pewnie znajdowały się łupy wojenne Despana.
- No zabawianie wieściami lokalnymi to chyba jedna z tych mniej przyjemnych rzeczy, które umiesz. A może coś o sobie tak dla odmiany? Chyba nie wszystko jest tajemnicą, co? Skąd Cię wyciągnęła?
- Uratowała mi życie podczas… ostatniej wojny.-
rzekł enigmatycznie Shrie i zaczął przeszukiwać pośpiesznie poszczególne skrzynie. Były tam głównie poszczerbione miecze, uszkodzone pancerze i dziurawe tarcze. Niewątpliwie z każdym z nich wiązała się historia, ale nie było już drowów w Arenie, którzy potrafili by powiązać te bronie z wydarzeniami.
Ale bez historii te przedmioty były tylko ozdobnym złomem. Shrie zapuszczał się dalej i dalej w korytarze. Aż doszli do tych, po których krążyli niewolnicy powiązani z Bal’lsirem, Mariael i Han’kah… Tu Shrie nakazał Severine poczekać.
- No jeśli to już tu, to nasza randka dobiegła właśnie końca - odparła oglądając z nieco wymuszonym zainteresowaniem jakąś starą zaśniedziałą glewię - Ale jeśli tak, to co tam kurwa robią ci niewolnicy???
- Zapewne ważne sprawy.-
odparł Shrie nie wdając się w szczegóły, których być może nie znał.
Severine zamrugała oczami.
- Aha… Niewolnicy, uczniowie… jak to w końcu jest z tymi katakumbami? Pani starsza powiedziała, że dostęp do nich jest ograniczony. Ze straszne rzeczy i że w ogóle jak coś się z nich chce to tylko do Ciebie pędzić. A tu widzę, że musimy sobie miejsce w kolejce zaklepać…
- Jest ograniczony: dla ciebie, dla innych drowów które samowolnie się zapuszczają w głąb Graciarni. Ale ci niewolnicy są tu przysłani przez Naczelnego Maga i mają przyzwolenie samej Matrony, więc… nawet pani starsza nie stoi ponad naszą wspaniałą Sabalice.- wyjaśnił z ironicznym uśmiechem Shrie.- Poza tym, część z niewolników z mojego polecenia pilnuje obszarów Graciarni przed niepożądanymi gośćmi.
Nie ukrywała nadąsanej miny i urażenia.
- Magowie powinni w wieżach siedzieć. A nie się panoszyć po Arenach - mruknęła cicho po czym westchnęła - Może kiedyś... Tymczasem zasuwaj cny Shrie. Wiesz już gdzie mnie znaleźć. Wpadnij jak coś Ci w oko wpadnie.
- Zrobię to natychmiast, acz… nie licz na wiele. Wśród tego złomu, ciężko znaleźć coś wartego uwagi. Póki co Vallochar nie znalazł niczego imponującego. Szkoda że sekrety Graciarni znikły wraz z księgami magicznymi Valyrin.-
westchnął smętnie Shrie.
- Oj tam księgi - żachnęła się - Naprawdę sądzisz, że sekret Areny drzemie w jakichś starych parchatych księgach? Nie. Arena to coś znacznie więcej. Dzikość jaka drzemie w piachu, który wypił więcej krwi niż jakakolwiek inna ziemia…. - ponownie pozwoliła sobie na chwilę nostalgii - Odkąd pamiętam, zawsze mnie fascynowała… No dobra. Spadaj bo jeszcze Ci się zwierzać zacznę.
Po czym odwróciła się i ruszyła w drogę powrotną do klatek.

***

To była jej druga wizyta w faktycznym Domu Tormtor. Przedstawiła się komu trzeba i znalazła szacownego czempiona. Dyntrin myr’Alacantar istotnie robił wrażenie mężczyzny srogiego. I Severine naprawdę stanąwszy przed nim nie miała ochoty ani kląć, ani dłubać w nosie, ani klepać go po tyłku. O propozycji obciągania nie wspominając. Tacy drowowie po prostu się zdarzają. Drowy pomniki. Pieprzone legendy, o których choć nie masz zielonego pojęcia to wiesz na podstawie samego spojrzenia, że się naoglądały w życiu tyle, że na kilka pokoleń wystarczy.
Pilnowała się jak jaka magiczka co by czego głupiego nie chlapnąć. I metoda ta chyba zdawała egzamin. Bo Dyntrin przeczytawszy pismo polecające od Han’kah zaprosił Severine do swojego gabinetu i poprosił o wyjaśnienie w czym rzecz.
Wyjaśniła krótko i węzłowato. Czy zbroja dla tyranozaura ma sens? W zasadzie już po jego wyrazie twarzy znać było, że nie ma sensu. Czempion jednak należał do tych co uznawali, że to nie pytania są głupie, a co najwyżej drowki, które ich nie zadają. Wyjaśnił więc, że tak jak sam sens zbroja jakiś może mieć, to koszt jej sporządzenia wykraczać będzie wielokrotnie ponad standardowe środki finansujące Arenę. Nie wspominając o czasie pracy i dostępności kowala, który by się podjął takiej pracy. Temat więc umarł przynajmniej chwilowo. Ale podsunął Severine inną myśl…
A czy tormtorski kowal byłby w stanie wykuć hełm dla umbrowego kolosa? I założyć go bestii tak, żeby go zdjąć nie mogła?
Tu na monumentalnym obliczu pojawił się nieswoisty dlań… uśmiech. On sam Dyntrin nie podszedłby uzbrojony w hełm i narzędzia do takiego potwora. Nie wspominając o kowalach. Nie ma takich pieniędzy, które by kogokolwiek do tego przekonały.
Nie zniechęciła się. A i Dyntrin nie wydawał się znudzony pytaniami. Jakby czekał na następne. Zapewne w jego wieku odwiedziny takiej Severine mogły być jakąś rozrywką.
Pokiwała głową. Pomyślała…
A artefakty? Można by kowala uzbroić w specjalną ochronę przed umbrowym spojrzeniem.
Nie zaprzeczył, że rzeczywiście można by. Ale najpierw trzeba taki artefakt mieć. A Dom Tormtor nie wypożycza artefaktów, które przysługują najznamienitszym magom i kapłankom.
A robota w ciemno wobec tego?
Bez przymiarki i tak żeby kolos nie mógł sobie zerwać tego z głowy to raczej niewykonalne.
Znów się zamyśliła. I głowę by dała sobie uciąć, że Dyntrin na nią patrzy i czeka. Aż zada to pytanie, które powinna. Przygryzła wargi. Bawił się w belfra. Bynajmniej jej to nie przeszkadzało. Nawet działało motywująco…
Trofea… Wypchane… Dom żołnierzy ma jakieś? Dom Vae powinien. Może…
Han’kah ma. Dwa. Może nawet trzy. Mając taką kowal tanio i szybko zrobi to co trzeba.



Jest!

***

Severine wpadła do jej gabinetu jak pocisk z kuszy. Drzwi tak trzasnęły, że aż jeden ze sprośnych obrazów przedstawiających jakąś piękność wiodącą podejrzanie demonicznego kozła do alkowy, spadł z hukiem na podłogę. Drowka wyglądała na solidnie zdyszaną i bardzo podekscytowaną.
- Podobno masz… - z trudem łapała oddech - wypchane łby kolosów! Masz?!
Cisza jednak jaka jej z początku odpowiedziała i wyraz twarzy pułkowniczki sprawiły, że treserka zmieszała się wyraźnie.
- Eeeee… znaczy… - zaczęła podchodząc do obrazu i wieszając go na ścianie. A w każdym razie mocując się z nim - Byłam u Dintrina i… no wiś kurrwa... powiedział, że możesz mieć w swojej kolekcji trofeów, głowy, lub nawet całe wypchane ciała umbrowych kolosów. Bardzo by mi się mogły przydać podczas przygotowywania tych potworów na potrzeby otwarcia Areny.
- Mam dużą kolekcję trofeów - Han'kah odchyliła się w swoim fotelu bawiąc się małą figurką skorpiona. Kiedy pociągała za jego zakręcony ogon z pyska wychylała się drowia głowa wykrzywiona w grymasie przerażenia. - I tak, wypchanych umbrowych też mam. Chyba dwa w całości i jedną głowę, ta wisi nad moim sraczem. Po co ci one?
- Nad sraczem? Głowę kolosa? - ni to zdziwiła się ni to powtórzyła pytanie nadal łapiąc oddech. Potem zaśmiała się i ostatecznie odłożyła obraz z powrotem na podłogę - Nad sraczem… Potrzebuję samej głowy. Potrzebna mi dla kowala. A on weźmie miarę i wykuje mi hełmy na moje paskudki. Jak je w te hełmy zakujemy nie będą mogły mieszać we łbach tymi swoimi oczkami! Więc skoro mi jest potrzebna, a Tobie ona w zasadzie i po prawdzie na gówno, to sobie wezmę. Ku chwale Areny.
Jej ton w tej wypowiedzi był raczej oznajmiający niż pytający, ale nie było wątpliwości, że kontrolnie zerka na ostateczną reakcję pułkowniczki.
A ta… parsknęła tak niepochamowanym i perlistym śmiechem, że przez chwilę nie było wiadomo czy Han’kah zaraz Severine uściśnie czy zdzieli z buciora.
- Na gówno mi ta głowa, co racja to racja... - powiedziała gdy w końcu atak wesołości minął, zresztą jak nożem cięty. Z jednego uderzenia serca na drugie na twarz pułkownik wrócił wyraz takiego chłodu, że można było mieć wątpliwości czy ten śmiech nie był przypadkiem halucynacją. - Jest jeszcze jeden problem. Mapa. Nie pojadę do Icehammer bo wypadła mi inna podróż… - Han’kah postukała palcami w blat. - Ty musisz to załatwić. A że nie mamy nic do zaoferowania wyjścia są dwa. Zaproponujesz mu udziały w przyszłych zyskach. W końcu to ja zmontuję ekipę morderców i czaromiotów, którzy pomogą nam zabić czerwia. Bo… postanowiłam, że dużego jednak trzeba zabić i myśleć o klejnotach. Niedobór funduszy zaczyna nam mocno doskwierać. Mniejsze osobniki się wyłapie, może jakiś średni na Arenę się nada, larwy podchowasz? To ty jesteś ekspertem od bestii więc zdecydujesz. Nie wiem jeszcze jak z udziałem łowców Vae w całym przedsięwzięciu ale myślę, że się skuszą tak czy inaczej. Ostatnio zdychają z nudów więc nawet mniejsze zyski lepsze niż żadne no i się rozruszają… A, i druga opcja. Może Shrie z tobą iść. Jeśli zrobisz właściwe rozeznanie i dobrze to rozegrasz… Mogłabyś ostatecznie wyruchać twojego szaraka w dupę i zwinąć mu ten papier. Shrie może odwalić robotę ale nie na rympał, na żądło skorpiona… Z głową to rób. Na miejscu podejmiesz decyzje co i jak. To będzie twój sukces albo twoja porażka.
Uśmiech, który gościł do tej pory na ustach Severine, jakoś tak znikł nagle.
- Znowu. - powiedziała krótko jak ktoś otwarcie i bezpardonowo zdradzony - Znowu Ice. Znowu.
Klapnęła na fotelu zezując to w oczy Han’kah to w te przerażone ślepia drowiej główki, to znów na samego skorpiona. I na jego żądło.
- Dobra - odpowiedziała po chwili ale już nie patrząc na Han’kah - Ale potrzebuję, jak to mówią duergary, “papieren”. Z pieczątką, odciskiem ust, pośladków i w ogóle czego tam się da, żeby było wiadomo, że ważny i że mam pełnomocnictwo do negocjacji. Gdzie Twój sracz?
Pułkownik wskazała palcem kierunek.
- Na koniec korytarza, w prawo, drugie drzwi. Dasz sobie radę, prawda?
Rzuciła treserce figurkę skorpiona, z której jeszcze przed chwilą wyglądała upiorna główka.
- Jak spierdolisz nakarmię tobą skorpiony… - groźba zawisła w powietrzu, ale zaraz przyćmił ją kolejny nieoczekiwany atak śmiechu. - Nie no, żartuję… Nic takiego się nie zdarzy. Bo ty jesteś zaradną i efektywną drowką, która świetnie się spisuje. Moja sprytna dziewczynka.
Choć już zmierzała we wskazanym kierunku, zatrzymała się nagle. Odwróciła do Han'kah. I spojrzała jakoś tak dziwnie. Ni to z uśmiechem, ni to z jakimś smutkiem... przygryzła wargi.
- Pozwolisz... że skorzystam przy okazji.
- Korzystaj ile wlezie.

Skorzystała. A co. Nie codziennie przychodzi spojrzeć umbrowej grozie w oczy jednocześnie wysrywając się szlachetnie.
...
Kurwa mać.
KURWA MAC!

***

Na powrót Shrie z katakumb ponownie czekała przed klatką tyranozaura. W jej gabinecie uwijali się obecnie niewolnicy ustawiający i dekorujący wnętrze podczyszczonymi zdobyczami z magazynów zewnętrznych. A i Reks po przebudzeniu się zdawał się być... osowiały. Niespecjalnie zainteresował się zaserwowanym mu rothem. To było względnie normalne po transporcie, ale należało przypilnować by nie przeciągnęło się za długo. Nie szczędziła mu więc swojego towarzystwa. I choć wyraźnie pokazywał, że ma je w nosie to wiedziała, że wszystkie stałocieplne mają to do siebie, że samotność choć czasem preferowana, jest dla nich na dłuższą metę szkodliwa. Gdyby nie szefowa to jutro spróbowałaby wejść do środka… Tak tylko mogła popatrzeć.
Gdy wrócił nie czekała aż się pierwszy odezwie.
- Zabierasz mnie jutro na przejażdżkę - oznajmiła mu - Do Ice. Słodko, nie? Zrobimy tak. Ja nam przygotuje jakieś ciepłe wdzianka, kocyk i pokoik na miejscu, a Ty załatwisz koszyczek ze smakołykami. Tylko dopilnujesz, żeby był kompletny i nie zabrakło w nim żadnej z rzeczy, które potrzebne Ci są do wykonywania niemiłych rzeczy, o których wspominałeś. No. A teraz popraw mi humor i powiedz co znalazłeś.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 06-02-2015, 10:06   #45
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie



Sheyra zaprosiła Tulsis na rozmowę w bardo ważnej sprawie, dotyczącej miasta.
Szczegółów niewolnik wiele podać nie mógł, natomiast mógł wskazać drogę do przytulnego namiotu obwarowanego stworzonym magią murkiem, który był siedzibą filigranowej drowki.
Tulsis postanowiła nie zakładać zbroi. Poprzedniego cyklu naoliwiła porządnie skórę i nałożyła pastę na pancerz by odegnać demony rdzy i kruszenia. Mogła co prawda założyć drugą, ale tamta była przeznaczona do wielkich bitew, a więc niezbyt wygodna do siadania. O tej trzeciej wolała nawet nie myśleć. Przywdziała więc jasne, skórzane spodnie, sznurowane na bokach, spięte nabitym ćwiekami, rudym pasem, za który zatknęła swoje ulubione ostrze. Górną część ciała zakryła szarym kaftanem wykończonym ciemniejszym obszyciem, zapinanym z przodu na haftki. Na wierzch narzuciła skórzaną kamizelę o długich połach. Kamizela miała obszerny kaptur i podszyta była ciepłym, szorstkim futrem nieznanego jej zwierza. Całości dopełniały miękkie rękawice i buty z twardej skóry. Poza mieczami, jedynymi metalowymi elementami jej stroju były karwasze i okucia na butach.
Gdy Tulsis przekroczyła próg namiotu Sheyry zsunęła kaptur na ramiona, ukazując jasny, połyskujący złotymi refleksami warkocz, spleciony z jej grubych loków. Omiotła pomieszczenie ciekawym wzrokiem i odnalazłszy sylwetkę magiczki, do niej skierowała swe kroki.
Strój czarodziejki, delikatna i zwiewna czerwona sukienka sięgająca do pół uda, był wiązany za na karku i za plecami. Wydawał się on figlarny i niepraktyczny… i nieco niepoważny. Tak jak i pończoszki na podwiązkach umieszczonych w połowie i delikatne pantofelki. To wszystko podkreślało filigranowość drowki i przypominało o bezczelnych całusach na kącikach ust.... tak niedawno.
Sheyra przygotowała stolik z filiżankami i podgrzanym winem z przyprawami. Na widok stroju Tulsis uśmiechnęła się dodając figlarnym tonem.- Gdybym to nie twój brak zainteresowania kobietami, pomyślałabym, że ubrałaś się na randkę.
- Na randkę? - Tulsis spojrzała po sobie i pokręciła głową - Hah… nie wiedziałabym od czego zacząć. Właśnie naoliwiłam skórznie, muszą trochę odleżeć.
Przyjrzała się sukniom czarodziejki, a zwłaszcza pończoszkom. Tak, niepraktyczne.
- Khm… ty też, dobrze wyglądasz Sheyro - poruszyła ramionami, jakby pozbywając się napięcia - Chciałaś mnie widzieć?
- Urocze jest to twoje zmieszanie. - uśmiechnęła się szeroko Sheyra i nalała aromatycznego winnego grzańca naszpikowanego przyprawami do dwóch filiżanek.- Usiądź… Czy pozwolisz, że zanim przejdziemy do rozmowy, zadam ci kilka niedyskretnych pytań?
Tulsis zdjęła rękawiczki i ujęła filigranowe naczynko w palce, które choć były zwinne, to nie należały do najdelikatniejszych. Kruchy przedmiot ginął w jej dłoni, skojarzenie z jego tycią właścicielką było nieuniknione. Kapłanka uniosła filiżankę do ust i upiła łyczek. Od razu poczuła jak rozgrzewają jej się czubki uszu.
- Hm, chyba nie mam wielkiego wyboru - uśmiechnęła się kącikiem ust i skinęła głową - Pytaj.
- Jak wiesz jestem bardzo ciekawska…- zachichotała czarodziejka zakrywając usta dłonią.- Ale długo rozmyślałam nad tym i… ty widziałaś inne kobiety nago?
Oczy Tulsis otworzyły się szerzej, upodabniając się do spodka, który ściskała między palcami.
- Khm - odchrząknęła i by pokryć zmieszanie upiła kolejny łyk grzańca. Uszy piekły ją już całkiem bez jego pomocy - Tak, widywałam inne kobiety nago.
- Gdybym rozmawiała teraz z jakimś młodym czarodziejem posądziłabym go po takiej wypowiedzi o to, że teraz sobie mnie wyobraża na golasa.- zaśmiała się głośno Sheyra najwyraźniej rozbawiona zmieszaniem kapłanki.
Tulsis omal nie parsknęła kolejnym łykiem gorącego napoju. Westchnęła i ponownie odchrząknęła. Często jej się to zdarzało w towarzystwie Sheyry. Mała czarodziejka była straszną kokietką, a na to Tulsis w swoim długim życiu wojowniczki nie nabyła odporności.
- Hm… teraz to już na pewno - mruknęła pod nosem i odstawiła niedopity trunek na stolik. Przy obecnym temacie rozmowy stawał się niebezpiecznym narzędziem tortur.
- To urocze…- mruknęła czarodziejka - A więc… może tylko niektóre kobiety ci się podobają? Przeszłaś też zapewne wokół kilka nagich samców obojętnie, nieprawdaż?- kontynuowała ów kłopotliwy temat. Kapłanka przez krótką chwilę była napięta jak cięciwa łuku, gotowa wystrzelić z namiotu jak oparzona.
- Tak - odparła - Obok niejednego przeszłam obojętnie. Właściwie prawie wszystkich… - dodała po chwili namysłu. Nie zastanawiała się nad tym nigdy. Pytania czarodziejki zmuszały ją do niepokojącej introspekcji.
- No właśnie… samo ciało jest tylko żyjącym ochłapem mięsa. Ani specjalnie atrakcyjnym ani ważnym. Ciało to broń, którą ty wykorzystujesz na jeden znany ci sposób… ale jest o wiele bardziej... wszechstronnym orężem. Można go użyć na wiele sposobów, wiele subtelniejszych sposób, niż zwykła brutalna przemoc.
- Um… - nie brzmiało to zbyt inteligentnie, ale Tulsis i tak była dumna ze swojego języka - Tak...
- Toczą się więc walki nie na miecze, a na języki i pieszczoty. A ja sama jestem tylko jedną z uczestniczek. Na tyle znaną, że… nie do wszystkich wrót mam dostęp.- mówiła dalej Sheyra, by nagle przerwać wypowiedź i skupić spojrzenie na Tulsis. - Czyżbym cię rozpraszała?
- Hm? - Tulsis nie była rozproszona, Tulsis dryfowała samotnie na bezkresnym oceanie dezorientacji - Nie, nie, wrota, kontynuuj.
- Głównie chodzi o armię. Sztab mnie nie lubi. Przynajmniej część z generalicji się mnie po prostu boi, więc unikają mnie jak nieumarli kapłanów z święconą wodą. Natomiast ty… nie jawisz się jako takie zagrożenie. Ty mogłabyś się wkupić w ich łaski. Co prawda nie sztabu, bo tam same drowki, ale poniżej mają samców. A ty…- uśmiechneła się lubieżnie.- Masz bardzo apetyczne ciało… bardzo podniecające. To co robiłaś ze swoim mistrzem… wierz mi… budziło motylki w mym ciele.
- Och - Tulsis zmarszczyła brew. Jej samej wydawało się to raczej zwyczajne - Naprawdę?
- Bardzo bardzo…- mruknęła zmysłowym głosem Sheyra - Oczywiście mało to wyszukane, ale twoje wijące się pod jego szturmami ciało, było… podniecającym widokiem. Jego zresztą też… tyle, że on nie jest samcem w moim guście.
- Acha - Tulsis mruknęła mechanicznie - Więc… chcesz bym uwiodła… - westchnęła - Ale ja nie potrafię uwodzić - podniosła spojrzenie na twarz Sheyry.
- Na początek zaprzyjaźniła, a potem.. kto wie? Wszystko w swoim czasie.- zamruczała niczym kotka Sheyra- Poza tym mogę cię nauczyć, tego i owego… to jak, chcesz mnie zobaczyć nagą?
- Hmm - zamruczała Tulsis - Myślę, że moja głowa eksplodowała by od nadmiaru wrażeń.
- Jesteś bardzo nieśmiała… wiesz?- zachichotała Sheyra - Jak wspomniałam, obie potrzebujemy się wspierać, obie potrzebujemy informacje dotyczące armii i… ty będziesz mogła je zdobyć. Tobie zaufają.
- Hm -Tulsis miała wątpliwości.
- Oczywiście musisz się ubierać nieco bardziej kobieco… na takie spotkania.- mruknęła w zamyśleniu Sheyra - Byle nie za bardzo kobieco… to by było zbyt podejrzane, gdyby nagle całkiem odmienił ci się twój gust.
Tulsis przeraziła wizja koronek i zwiewnych sukienek.
- Oj bardzo podejrzane - mruknęła. Nie miała zielonego pojęcia jak się zabrać za wyglądanie bardziej kobieco, a jednocześnie nie za bardzo i jeszcze nawiązać przyjaźń, ale nie wzbudzać podejrzeń. Ciężkie było zadanie, przed którym stawiała ją tycia drowka - Będziesz mi musiała w tym pomóc.
- Wiem, wiem… Przygotowałam parę kompletów ubrań specjalnie dla ciebie.- wyjaśniła czarodziejka.- Zawsze myślę kilka kroków naprzód… z wyjątkiem wtedy, gdy nagle ogarnie mnie chętka na figle.
Tulsis, znów przerażona wizją przebieranek uśmiechnęła się mimo woli.
- Powinnam była się domyślić, że to wszystko podstęp - mruknęła.
- W zasadzie to nie…- westchnęła Sherya i przyjrzała się obliczu Tulsis podejrzliwie.- Chcesz powiedzieć, że stanie nagą przed inną kobietą, by cię stremowało słodka Tulsis?
Kapłanka poświęciła temu zagadnieniu chwilę intensywnej introspekcji.
- To nie nagość mnie tremuje, tylko dziewczyńskie ciuszki - mruknęła, ale przyjrzawszy się dokładniej selekcji, odetchnęła z ulgą - Ale widzę, że nie było się czego bać.
Sheyra podeszła do niedużej skrzyni w rogu pokoju. Nachyliła się by ją otworzyć i zaczęła wyciągać z niej kolejne koszule, spodnie i kamizelki. Na szczęście rzadnych sukni.
- Mam coś… jeszcze…- i wyjęła koronkową póprzeźroczystą koszulkę nocną, która Tulsis mogła sięgać ledwie za pośladki.
Kapłanka odchyliła się jakby ktoś machał jej przed oczami zatrutym sztyletem. Spojrzała na Sheyrę z nadzieją, że czarodziejka żartuje.
- Poważnie?
- Poważnie... oczywiście to akurat strój w którym nie paraduje się publicznie mając tylko to na sobie. Ale będziesz w nim wyglądała zniewalająco.- mruknęła z bezczelnym uśmieszkiem Sheyra.- Zakładasz to pod ubranie… i twój kochanek ma podniecającą niespodziankę.
Tulsis westchnęła i z poważnymi obawami ujęła delikatną bieliznę między palce.
- Hm - mruknęła i ostrożnie dodała - Miłe w dotyku.
Ale zaraz puściła i zmarszczyła czoło.
- Ale ja będę w tym głupio wyglądać - skrzyżowała ręce na piersi - Jakby obkleić kolumnę lukrowymi kwiatkami.
- Myślę że będzie ci ładnie… i podniecająco.- wymruczała Shreya.
- Hmm - kapłanka wpatrywała się ponuro w skrawek materii, ale zaraz pokręciła głową, wzdychając - Tulsis odziana w koronki - zaśmiała się cicho - A to ci dopiero.
- Myślę że będzie ci w nich do twarzy… choć może niektórzy cię nie rozpoznają… lub niektóre.- Sheyra złożyła koszulkę i ułożyła wraz z innymi ubraniami - Słyszałam ciekawą plotkę, że jest drowka z całkowitą obsesją miłosną na twój temat.
- Pf - Tulsis prychnęła odruchowo i zaraz zmarszczyła czoło, przeszukując pamięć, ale wszystkie kobiety miały w jej wspomnieniach zamazane twarze. Rzeczywiście nie zwracała na nie za bardzo uwagi. Wyjątkiem były Matrona i Idun, jedna ponieważ była ucieleśnieniem woli Lolth, a druga, ponieważ chciała Tulsis zniszczyć. Teraz do tego elitarnego grona zaliczała się również Sheyra, z zupełnie innego powodu - Zaiste plotka… niby kto taki?
- W zasadzie… to jeszcze nie wiem.- zamyśliła się czarodziejka - Słyszałam, że jest taka, ale nie wiem kto dokładnie.
- Ha, nie mam pojęcia… - mruknęła - Może to ty, tylko próbujesz sprytnie odwrócić moją uwagę?
Obie zaśmiały się głośno, choć kapłanka miała wrażenie, że czarodziejka nie odnajduje aż tyle humoru w całej sytuacji. W jej oczach, Tulsis dostrzegała błysk, którego nie chciała chyba do końca identyfikować. Wcisnęła koszule, spodnie i koronki do skórzanej torby, którą przygotowała jej Sheyra. Jej myśli plątały się i gubiły. Pożądanie, uwodzenie, samice i samce, wszystko wydawało jej się niepotrzebnie skomplikowane.


Szła przez cichy obóz leniwym krokiem, rozmyślając o tym czego doświadczyła. Dziwiła się sobie i rozważała implikacje znajomości z Czarodziejką Orb’vlos. Sheyra miała rację, Tulsis potrzebowała wsparcia w obronie przed zakusami siostry. Idun była emocjonalnym stworzeniem, wciąż chowała urazę za wyimaginowane i mocno przedawnione przewiny swej siostry. Tulsis nie rządziły takie uczucia, kapłanka Selvetarma była niewolnicą jego woli i nie pozwalała sobie na to by jej świadomość zajmowały sprawy prywatne. Już od dawna wiedziała, że Idun jest niebezpieczna przez nieumiejętność odcięcia się od swego rdzenia, tego cichego głosu, który powtarzał jedynie: ja, ja, ja.
Tulsis wiedziała, że ja jest słabe, że ja nie ochroni przed wypaczeniem, które wisiało nad nimi obiema przez klątwę narodzin. Kapłanka Selvetarma miała wsparcie w swym Bogu, Idun Sinkh, dyplomatka, jak każda drowka była poświęcona Lolth, ale nie sięgała do niej po siłę i polegała tylko na sobie. Tulsis od dawna obawiała się, że przyniesie jej to zgubę. Nie była to obawa zrodzona z siostrzanej więzi, ale z przeczucia, które czyniło z niej jedną z najlepszych łowczyń heretyków w Domu Orb’vlos. By pojmać Idun i poddać ją torturom brakowało jednak dowodów.
Być może, sojusz z Sheyrą tych dowodów dostarczy. Tulsis uważała, że nie zawadzi spróbować, a jeżeli jeszcze przy okazji nauczy się kolejnego sposobu na wykorzystanie swego ciała w roli oręża? Nie widziała minusów tej sytuacji.
Póki co. Każdy drow ciągnął wóz w swoim kierunku. Taka była ich natura.
Logika podpowiadała, że prędzej czy później wszelki sojusze kończą się w kałuży krwi. Zadaniem Tulsis i innych Kapłanów Selvetarma było dbanie by wóz pozostał na trakcie.
Kroki kapłanki rozbrzmiewały cichym rytmem na płaskowyżu, który zajmowało obozowisko. Ognie latarni były przytłumione, paleniska zaczynały wygasać, na sklepieniu jaskini lśniły organicznym, fluorescencyjnym blaskiem grzyby. Tulsis znalazła się na polu wydzielonym specjalnie do ćwiczeń. Nie myślała, gdy zrzucała z ramienia torbę, którą Sheyra ją obdarowała, ani gdy zsuwała z ramion kamizelę. Nie myślała też gdy powoli wysuwała miecz zza pasa i przyjmowała pozycję zwaną Pająkiem.
Czas przestał płynąć, zostały tylko formy i ruch, dynamika, siła i medytacja.


Niewielka przesyłka dotarła przez niewolnika do Tulsis. List: Imię i miejsce pobytu. Nic więcej, nic mniej. “Bergtran, pole ćwiczebne”. List nie był podpisany.
Kapłankę zastanowiła notatka, skończyła jednak zapinać pancerz, sprawdziła ostrza przy bokach i postanowiła sprawdzić, o co właściwie chodzi. I tak miała zamiar przecież odwiedzić te rejony obozu, rozejrzeć się pośród wojowników. Skierowała swe kroki ku polu ćwiczebnemu.
W tej części zwykle jacyś wojskowi testowali swoje oddziały, lub swoją własną siłę. Nie było wszak zbyt wiele rozrywek w obozowisku. Czasem nawet urządzano półlegalne walki i turnieje do pierwszej krwi. W tej obecnie chwili jakieś oddziały hobgoblinów pod dowództwem drowa, były obserwowane i oceniane przez wysokiej rangi oficera armii. Masywny i doświadczony wojownik, niewątpliwie właściwy drow na właściwym stanowisku.
Tulsis stanęła na skraju zaimprowizowanej areny i obserwowała manewry z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Po chwili skupiła wzrok na samcu, który zapewne był Bergtranem. Teraz już była prawie pewna, że notatka pochodziła od Sheyry i stanowiła swego rodzaju zlecenie. Tulsis nie miała jednak pojęcia co zrobić by zawrzeć znajomość. No może znała jeden sposób, sposób wojowników, a nie wątpiła, że samiec byłby dobrym sparing partnerem. Przez chwilę zamyśliła się, skupiwszy na ocenie jego sylwetki, uzbrojenia i postawy.
Niewątopliwie nie był tylko sztabowcem śleczącym nad mapami, ani magikiem… Nie był cherlawy. To był wojak pełną gębą, choć ta lutnia na jego plecach i lekki pancerz mogły nieco… być mylące. Niemniej surowo ciosana twarz i zimne spojrzenie były godne dziecka Lolth.
Tulsis opuściła ręce, jedną wsparła na rękojeści miecza, a drugiej pozwoliła swobodnie zwisać wzdłuż ciała. Była spokojna i gotowa do walki, zawsze. Tym razem miała to być walka z własnymi słabościami. Skierowała kroki ku samcowi, nie spuszczając z niego oka, niczym polujący drapieżnik z ofiary.
- Tyś jest Bergtran - rzekła w miejsce powitania, nie było to do końca pytanie.
- Tak, a ty…- zaskoczony zarówno jej pojawieniem, jak i pytaniem skupił swe stworzenie na jej twarzy, a potem na pancerzu. Zauważył znaki na zbroi.- A ty jesteś pani, kapłanką Selvetarma. Czy życzysz sobie udostępnienia pola… Manewry za chwilę się skończą.
- Nie - przechyliła głowę na bok - Interesuje mnie twój styl walki. Zechcesz ze mną walczyć?
- Teraz ?- zapytał zaskoczony Bergtran.
Tulsis omiotła leniwym spojrzeniem otoczenie, poddając kwestię poważnej ocenie.
- Nie, nie koniecznie - odrzekła, ponownie spoglądając na samca - Nie śpieszy mi się.
-Jak tylko skończą. Najpierw obowiązek wobec Domu i armii, potem własny samorozwój.- rzekł drow uprzejmie. Po czym spytał.- Przyznam, że nie znam twego imienia kapłanko.
- Tulsis - uśmiechnęła się, słysząc jego wypowiedź i skinęła głową z uznaniem - Godna pochwały dyscyplina.
Odwróciła się i stanęła bokiem do samca, by móc obserwować ćwiczenia hobgoblinów.
Drow skinął uprzejmie głową i nie spoglądając na Tulsis spytał.- A ty skąd znasz moje imię?
Kapłanka mruknęła pod nosem.
- Hm - zmarszczyła brew, jakby próbując sobie przypomnieć - Ktoś wspomniał w koszarach… Zapamiętałam ze względu na lutnię - spojrzała kątem oka na instrument - Hm.
-Miło być zauważonym przez wybrankę bóstwa.- odparł kurtuazyjnie drow. Widać jednak, że zainteresowanie kapłanki Lolth ceniłby bardziej.
- Zobaczymy co będziesz czuł po treningu - uśmiechnęła się z przekąsem, uważnie oceniając zdolności bojowe hobgoblinów, które były dość dobre. Stwory były karne i posłuszne.
Manewry trwały jeszcze chwilę, po czym Bergtran zarządził zbiórkę, wydał głośną ocenę ich poczynań. I nakazał im się rozejść. Po czym zwrócił się do Tulsis. - Jestem gotów kapłanko, na jakich zasadach ten pojedynek?
- Hm… do pierwszej krwi - odparła, wychodząc powoli w obręb piaszczystego okręgu. Nie chciała ustalać zbyt rygorystycznych zasad, w końcu zależało jej by poznać styl walki przeciwnika.
- Żadnej magii?- zapytał drow podążając za nią.
- Niech tak będzie - stanęła z jednej strony areny i czekała aż Bergtran zajmie swoją pozycję. Wysunęła miecz z pochwy. Lubiła ten dźwięk, gdy gibka stal śpiewała na powitanie. Długa rękojeść, owinięta, miękką, żłobioną w elfickie runy skórą spoczywała w jej dłoni, jak dłoń najmilszego kochanka, a przypominająca rtęć stal lśniła w blasku pochodni. Tulsis skierowała ciężkie, niemal organicznie zakrzywione ostrze w dół. Było niczym przedłużenie jej ramienia, jednak zaczynało naprawdę śpiewać dopiero gdy położyła drugą dłoń na rękojeści, gotowa poderwać się do tańca w rytm jego melodii.
A Bergtran ruszył na Tulsis biegiem po prostej, w najbardziej przewidywalny sposób i gdy był już blisko,... strzelił z kuszy prost w klatkę piersiową Tulsis, bez żadnego patyczkowania się czy strategii. Ot, tak.
Kapłanka była już w ruchu, gdy podnosił ramię. Z zasady starała się nie przyjmować żadnego, choćby najbardziej przewidywalnego ataku stojąc murem, jak ta idiotka. Tulsis nie grywała w tchórza i tym razem się to opłaciło. Gdy bełt prześlizgnął się po jej pancerzu unosiła właśnie miecz by zadać potężny cios. I okazało się, że to właśnie Bergtran przewidział… że strzał z kuszy miał ją właśnie do tego skłonić. Dać mu czas do skrócenia dystansu, przyblokowania miecz długim sztyletem i zyskania przewagi. Bo teraz, gdy przylepił się do niej niczym druga skóra, jego długi sztylet trzymany w lewej ręce okazywał się większym zagrożeniem dla Tulsis, niż mogła się spodziewać. Bergtran był mańkutem, a ona nie mogła wykorzystać największego atutu swej broni. Zasięgu ostrza.
- Hm - mruknęła i nie przerywając kontaktu wzrokowego z przeciwnikiem wykorzystała swoją siłę i kopnęła samca w kolano.
Odskoczył i syknął z bólu, nie oddalił się jednak zbytnio… Nadal starał się zachować krótki dystans, a jego sztylet niczym jadowity wąż ponawiał nagłe ataki zmuszając ją do uników i utrudniając kontratak. Tulsis blokowała ze stoickim spokojem jego ataki, wykonując nieznaczne ruchy mieczem i oszczędne kroki, to w bok, to do tyłu. Czekała na błąd, który pozwoliłby jej na kontrę.
Nie było to łatwe, zważywszy że walczyła na jego zasadach w sposób, który jemu był wygodny. Należało odskoczyć, żeby mogła właściwie użyć miecza… ale strateg o tym wiedział i dlatego nie pozwalał jej tego uczynić.
Zmiana taktyki, przyszła nagle. Tulsis zbiła ostrze przeciwnika i przesunęła jedną dłoń na własne, runęła do przodu, jak taran, zasłaniając się trzymanym po skosie orężem i zmuszając przeciwnika do ucieczki. Nie zamierzała go jednak gonić, zgrabnie zmieniła formę i błyskawicznie wykonała cięcie, które miało na celu jeszcze bardziej zwiększyć dystans miedzy walczącymi.
Odskoczył błyskawicznie, ale natychmiast rzucił się do przodu… by zniwelować tą przewagę Tulsis. Jednakże pomiędzy nim, a nią był długi ostry kawałek stali. Jej miecz.
Przedłużenie jej ciała. Widząc, jak Bergtran szarżuje w niemal samobójczym ataku, Tulsis zmieniła chwyt i zrobiła krok w lewo i do przodu, by jedynie drasnąć, a nie zabić wojownika. Ten natarł na nią jednak z wielką siłą szaleńczą odwagą, zdeterminowany wyraźnie żeby wygrać. Impet uderzenia sprawił, że Tulsis zraniła go mocniej niż planowała. Ale gdyby była odrobinę wolniejsza… to on byłby zwycięzcą. Ostrze miecza kapłanki zagłębiło się w jego boku. Wyraz bólu pojawił się na jego obliczu. Upuścił oręż, walka była zakończona. Tulsis wygrała. Nie była jednak z tego powodu zadowolona. Wsunęła zakrwawiony oręż za pas i pochyliła się nad wojownikiem.
- Głupio - mruknęła, badając ranę pobieżnie - Bardzo głupio.
Wcisnęła pod pancerz dłoń i przycisnęła, wywołując ostry ból. Samiec drgnął mimowolnie, ale przytrzymała go stanowczo i zaczęła szeptać modlitwę.
- Zwycięstwo albo śmierć. -wydukał dumnie zraniony drow.- Nie ma innej opcji.
Tulsis spojrzała na niego z naganą i skończyła krótkie modły. Krwawienie zostało zatamowane, trzeba było jednak zadbać o naruszone mięśnie, od których szybkiego zrośnięcia się zależała dalsza kariera samca. Rosła kapłanka bez namysłu dźwignęła go w ramiona, niczym damę w opresji.
- Położyć życie pod miecz podczas przyjacielskiego pojedynku to żadna chwała - mrukała pod nosem, spoglądając na niego kątem oka i kierując energiczne kroki ku swojemu namiotowi - Jesteś dobry, nie warto tego marnować.
- A ty jesteś kapłanką… zdołasz mnie uleczyć zanim bym umarł, jeśli uznałabyś za godne… moje życie.- wydusił z siebie drow.
- Hmpf - Tulsis pokręciła głową - Teraz będziesz udawał, żeś taki przewidujący.
Weszła tyłem do swej siedziby, odsuwając płachtę barkiem i podeszła do stołu, gdzie złożyła drowa i zaczęła rozpakowywać go z pancerza by zająć się jego raną.
- I co by było, gdybym była mniej pragmatyczna? Byśmy nie mieli porządnego oficera - mamrotała rozrywając koszulę wokół cięcia.
- Walka bez ryzyka to oszukiwanie siebie i przeciwnika. Równie dobrze mogliśmy się kijami obijać.- stwierdził drow, gdy Tulsis odsłoniła jego pobliźniony tors i brzuch. Rana jaką mu zadała, nie była pierwszą w jego życiu.
Tsyknęła z irytacją, wodząc palcami po śladach dawnych bitew. Potrafiła z dużą dokładnością określić czym i jak zostały zadane.
- Brawura - westchnęła i wsadziła palce w szramę pozostawioną przez jej ostrze. Musiała ją dokładnie ocenić niż zabierze się za leczenie. Bergtran rzucił się na stole z bólu, Tulsis przycisnęła go do blatu.
- Spokojnie - mruknęła. Ostrze cięło czysto, nie było obawy, że umiejętności kapłanki nie wystarczą by pozbyć się nieprzyjemnej pamiątki po pojedynku.
Zaczęła się modlić. Czuła, jak łaska przepływa przez nią do ciała wojownika i spaja, to co zostało zerwane, łagodzi, to co rozpalone i wycisza, to co zbolałe.
Bergtran był bardzo spokojnym pacjentem, cierpliwie poddawał się dotykowi palców Tuslis i leczniczemu darowi Selvetarma.
Głos drowki wyśpiewywał litanię słodkich, łagodnych słów, które niczym włochate pajączki rozbiegały się po ciele. Mięśnie rozluźniały się, oddech uspokajał, wywołany przez ból pot parował i stygł. Mijały minuty, naprawiwszy, co było do naprawienia wewnątrz, Tulsis wysunęła palce z rany i zaczęła śpiewać do skóry, skłaniając się by powróciła do wcześniejszego, nienaruszonego stanu. Jej dłonie przesuwały się przy tym po brzuchu, i boku samca. Długie, silne palce wojowniczki były zaskakująco delikatne. W końcu ciało wróciło do zdrowia i w miejscu pokaźnej rany pozostała jedynie cienka różowa blizna, która z czasem miała zupełnie zniknąć. Kapłanka uśmiechnęła się, przesuwając palcem wzdłuż linii i skinęła z zadowoleniem głową. Była z siebie zadowolona.
- Hm - zamruczała i przetarła brzuch Bergrana skrawkiem czystej materii namoczonej w alkoholu - Jak nowy.
-Jestem wdzięczny za twą uwagę i za twą łaskę pani.- rzekł w odpowiedzi Bergtran siadając powoli i dotykając dłonią twardych mięśni swego brzucha, by upewnić się że rana dobrze się zagoiła.
Skinęła oszczędnie głową i klepnęła go w ramię.
- To był dobry pojedynek.
- To prawda…- zgodził się z nią drow obserwując cały czas Tulsis i czekając na jej polecenia.
Kapłanka przechyliła głowę na bok i wpatrywała się w niego przez chwilę.
- Zaproponowałabym ci kolejny, ale obawiam się, że znowu będę cię musiała łatać. Albo gorzej, ty mnie nadziejesz na ten swój scyzoryk.
-Ból jest tylko oznaką, że nie dość staraliśmy się dla Lolth.- odparł dumnie drow.- Nieprawdaż?
Tulsis rozważyła poważnie jego słowa. Skrzyżowała ręce na piersi.
- Może tak być - przyznała - Może też być zupełnie na odwrót. Przyznam, że niewiele czasu poświęcam na rozważania na temat bólu. Dla mnie to zazwyczaj jedynie przeszkoda - pomyślała o tych rozlicznych bitwach, przez które brnęła mimo obrażeń i o morderczych treningach, podczas których niemal traciła kontrolę nad własnym ciałem - Coś, co trzeba zwalczyć.
- Ból potrafi być piękny.- stwierdził po namyśle Bergtran i rozejrzał się za swoim ubraniem oraz bronią.
- Piękny? - mruknęła, nie rozumiejąc do końca co ma na myśli Bergtran. Podała mu jego pancerz. Gdy zaczął go zakładać dostrzegła, że mięśnie, które leczyła odrobinę niesymetrycznie działają. Być może jedynie podświadomie oszczędzał zraniony niedawno bok, ale postanowiła to sprawdzić. Podeszła do niego i położyła dłoń płasko na jego brzuchu - Rzadko widzę jego piękno.
Przesunęła rękę w dół i w bok, mamrocząc jeszcze jedną modlitwę. Lepiej dmuchać na zimne.
Drow zesztywniał na moment, zamierając niczym posąg. Nie wiedział co Tulsis wyczynia, więc… pozwolił jej na wszystko czekając na efekt.
Skończyła po chwili, rzeczywiście znalazła jeszcze coś do uleczenia, mały krwiak, który zapewne sam by się wchłonął, ale Tulsis miała stanowcze opinie na temat ciała. Ciało powinno być zawsze w najwyższej gotowości by wypełnić wolę Selvetarma i przynieść mu chwałę w walce.
- Dobrze, teraz już nic nie zostało - klepnęła samca po plecach i zatrzymała tam rękę czując pod opuszkami palców jakąś zastarzałą bliznę - To chyba będzie najlepiej zaleczona rana jaką kiedykolwiek miałeś - zaśmiała się oszczędnie pod nosem.
- Wyprawa w poszukiwaniu twierdzy heretyków była długa i ciężka… i uczyniła nas silnymi.- uśmiechnął się krzywo Bergtran.
- Prawda - odpowiedziała z uśmiechem Tulsis, wspierając się na stole - Jesteś silny, jesteś szybki i potrafisz myśleć… aż do momentu kiedy próbujesz się głupio poświęcić. Powinieneś bardziej dbać o dane ci talenty.
- Już mówiłem… wszystko było wykalkulowane. Każdy ruch, każde działanie.- obruszył się drow starając jednak tego faktu za bardzo nie okazywać.
- Acha - Tulsis uśmiechnęła się szeroko i zażartowała dobrodusznie. Nie było w tym flirtu, zwykły żart między towarzyszami broni - Więc chciałeś wylądować w moim namiocie.
- Eeeem….- nie wiedząc jak traktować jej wypowiedź, drow zamilkł przez chwilę. Po czym skinął głową.- Tak… to było wkalkulowane.
Kapłanka przez chwilę się zdziwiła, ale potem zaśmiała i znów klepnęła wojownika w ramię.
- Hah, to kiedy znów się zmierzymy?
- Kiedy tylko będziesz miała na to ochotę szlachetna kapłanko.- rzekł z szacunkiem Bergtran.
Skinęła głową na zgodę.
- Tylko nie daj się do tego czasu nikomu wyfilietować, bo będę niepocieszona.
- Zgoda.- stwierdził drow dopinając pancerz.- Wybacz, że zająłem ci tak wiele czasu.
- Nic nie jest stratą czasu - wyjaśniła - Dzięki tobie miałam okazję odświeżyć swe umiejętności medyka.
Bergtran przez chwilę stał w milczeniu, po czym zaczął się rozglądać po namiocie. W końcu rzekł.- To… ja… już… może… pójdę?
Tulsis zaczynała powoli rozumieć, co tak uroczego widziała w jej zagubieniu Sheyra.
- Do następnego spotkania, Bergtranie - skinęła głową, pozwalając samcowi się oddalić i zapewne odetchnąć z ulgą.
Przez chwilę wpatrywała się w chwiejącą na pożegnanie połę namiotu. W końcu wzruszyła ramionami i sięgnęła po miednicę z wodą. Stół był pokryty krwią. Należało go porządnie wyszorować.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 06-02-2015 o 10:15.
F.leja jest offline  
Stary 11-02-2015, 15:01   #46
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 1. BAL (retrospekcja)

Była stara, starożytna niemal… ale lata jakoś nie imały się jej. Suknia otulała ciało Mevremas Aleval niczym kokon, podkreślając jej krągłości zmysłowo kołyszące się przy każdym kroku. O tak, wabienie spojrzeń Ślicznotka opanowała do perfekcji. Suknia seledynowej barwy z różowymi dodatkami wydawała się skromniutka, ale w połączeniu z jej właścicielką dawała piorunujący efekt. Mevremas ubiegła Srebrny Języczek... która również chciała podejść do czarodziejki. Ale władczyni Xaniqos zaplątała się w rozmowę z Naczelnym Magiem Tormtor i jego młodziutką figlarną partnerką.
- Zachwycający pokaz… aż prosi się o… prywatny bis? - rzekła na powitanie Mevremas z enigmatycznym uśmieszkiem.
- Jaki żywioł miałabym wybrać tym razem? - Mae odpowiedziała figlarnym uśmiechem i skłoniła się lekko, bezwstydnie zaglądając przy tym w dekolt Ślicznotki - Ogień już był, a przecież nie wypada się powtarzać dla tak znamienitego widza.
- Zawsze jest woda, zmienna i niebezpieczna… przechodząca z lodu w parę. Powietrze… Ponoć na powierzchni gwałtowne i nieprzewidywalne. Ziemia...hmm… jakoś chyba niewarty uwagi element. - odparła w odpowiedzi Mevremas. - Godny duergarów.
- Więc woda albo powietrze… sama podejmiesz tę decyzję? - na jednej z wystawionych wnętrzem do góry dłoni czarodziejki pojawiła się śnieżynka, która po chwili stopniała i zamieniła się w parę, by zniknąć, rozwiana przez wiatr wijący od drugiej dłoni - Czy wolisz niespodziankę?
- Niech będzie… niespodzianka. - mruknęła zmysłowo Mevremas. - A może i ja się jakąś niespodzianką odwdzięczę ?
- Na to właśnie liczę. - niski tembr głosu czarodziejki nie mógł się nie odezwać w niskich rejonach ciała Matrony Aleval - Więc niespodzianka za niespodziankę… czekam na zaproszenie.
- Wkrótce… - obiecała zmysłowo Mevremas.
- Och, z pewnością… - uśmiech Maerinidii zrobił się odrobinę bezczelny, gdy ona sama otarła się ciałem o ciało Ślicznotki, świadoma wrażenia, jakie wywołuje. Przemknęło jej przez myśl, że od śmierci matki przeszła daleką drogę w… polityce. Znała swoją wartość - ...będę gotowa.


Śledziła go wzrokiem z podwyższenia, na którym usługiwała swej pani… dumna, jakby miała najpiękniejszą kreację na balu. Bo i miała… od kiedy objęła stanowisko Naczelnej Czarodziejki, jej miękkie, pełne kształty zdecydowanie wyszczuplały, choć wciąż zaokrąglały się nader przyjemnie tam gdzie trzeba.
Choć była na każde skinienie Shryindy i nosiła na szyi niewolniczą obrożę, nie była jednak traktowana jak niewolnica. Każdy gest Matrony był… miękki i czuły, choć niewprawne oko mogło tego nie zauważyć. Coś, co wydawało się być karą i upokorzeniem - i wielu taki osąd uznało za właściwy, tak naprawdę było przejawem dumy i swego rodzaju nagrodą.
Dlatego też Maerinidia nie miała zbyt wiele do roboty, poza nieruchomym oczekiwaniem na wezwanie, stojąc niby jedna z rzeźb Zeyrbydy za plecami Matki Opiekunki Godeep. Miała więc doskonałe pole obserwacji… Widziała, jak pozornie przypadkiem jej kochanek spotyka właściwe drowki i witając się z nimi szarmanckim pocałunkiem w dłoń, wywołuje rumieńce aż na końcówkach ich uszu. Widziała, jak zwinnie omija te, których spotkać nie chciał lub nie miał na nie czasu. Zauważyła delikatny uśmiech aprobaty Sereski, gdy ich spojrzenia się spotkały.
Nie czuła zazdrości. Wiedziała już, że żadna z nich nie zajmie jej miejsca i nawet, gdy zniknął jej z pola widzenia na dłużej, z ciekawością liczyła czas do jego powrotu. Wrócił szybko… Omal nie parsknęła śmiechem, że tym razem nie musiał się nawet specjalnie starać.
Niemniej kiedy została wreszcie zwolniona z obowiązku i mogła skorzystać z przygotowanego przez siebie balu, ruszyła wprost ku niemu.
- Widzę, że masz pracowity wieczór… - mruknęła wesoło tuż przy uchu Yvalyna wiedząc doskonale, że dał jej się podejść, by sprawić jej przyjemność.
- Uśmiechnij się tu, szepnij słówko tam... Nic w porównaniu z twoim zachwycającym pokazem, moja droga. - uśmiechnął się delikatnie Yvalyn, muskając niby przypadkiem biodro czarodziejki. Delikatnie i krótko, acz ona to zauważyła.
Odpowiedziała równie delikatną i dyskretną pieszczotą i cichym śmiechem.
- Cieszę się, że Ci się podobało… i muszę naprawdę być kimś wyjątkowym, skoro tak się ukrywasz z okazaniem mi zainteresowania, gdy jeszcze przed chwilą całkiem jawnie trzymałeś rękę na tyłku… i mniej jawnie pewnie nie tylko... tamtej rudej… - z rozbawieniem zamruczała mu do ucha, nieznacznie wskazując wyraźnie podekscytowaną ufarbowaną na rudo drowkę stojącą nieopodal przy stole z jakąś drugą, której coś z ożywieniem opowiadała - Więc mówisz, że podobała Ci się moja niespodzianka? - Mae sięgnęła po kielich z winem i z westchnieniem upiła łyk - Usługiwanie Matronie to strasznie męcząca praca. Nie cierpię tkwić w bezruchu. - zachichotała.
- Nie jest uprzejmym rywalizować z matroną o prawo do ciebie… moja droga. - uśmiechnął się żartobliwie Yvalyn. - A przynajmniej… otwarcie rywalizować na jej własnym przyjęciu.
- Nie przejmuj się, ona samców nie traktuje jak rywali. - Mae roześmiała się już głośno, po czym zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu - Poza tym… jestem na polowaniu. Poluję na partnera.
- Dla siebie? Powinienem być zazdrosny? - spytał żartobliwie Yvalyn.
- Obawiam się, że w końcu też. A jeśli już mówimy o zazdrości… odwiedzam nieporównywalnie mniej łóżek niż Ty. I to, że zwykle jest to moje łóżko, nie ma tu znaczenia… - zachichotała - Poza tym… Sereska nie pozwoli nam zawrzeć oficjalnego partnerstwa, prawda? - odwróciła się i czule spojrzała mu w oczy - Obiecała, ale… czy naprawdę jest nam potrzebne... mój Mistrzu? - szepnęła niemal bezgłośnie, nadal ciepło się uśmiechając.
- Nigdy nie przepadałem za formalnościami uczennico. - mruknął w odpowiedzi Yvalyn prawie bezgłośnie.
- Już dawno nie dawałeś mi lekcji… - westchnęła tęsknie - Jeszcze chwila i zapomnę, czego się nauczyłam. - żartobliwie pokazała mu język.
- Obowiązki, obowiązki, obowiązki... ale postaram się znaleźć nieco czasu w następnym dekadniu. Liczę, że ty też znajdziesz. - odpowiedział tonem pełnym pożądania.
- Możemy rozegrać małe… preludium… już teraz… - znów płonęła, choć tym razem płomienie były zamknięte w jej ciele… ale i tak to czuł. Mocno i wyraźnie.
- A twoja Matka Opiekunka? - zapytał cicho. Choć już obejmował jej dłoń i już prowadził ku jednej z bocznych salek.
- Kazała mi się dobrze bawić przez resztę balu… - szepnęła w odpowiedzi, płynąc przez rozstępujący się przed nimi tłum. Bawiły ją miny drowów i drowek, którzy z wyższością spoglądali na “upadłą” i z pewnością już “byłą” Naczelną Czarodziejkę. Niemal słyszała ich myśli… uśmiechnęła się na myśl, jak bardzo się zdziwią, gdy nie tylko zachowa stanowisko ale jeszcze wzmocni swoją pozycję w mieście.
To jednak nie było istotne…
Czuła prowadzącą ją niecierpliwą dłoń i czuła, że najbliższe chwile zatoną w obezwładniającej przyjemności…
Ledwo zamknęły się drzwi, a on znalazł się tuż za nią. Jego dłonie błądziły po jej ciele. A usta muskały szyję i kąciki ust. Droczył się z jej pragnieniami i rozpalał w niej żar. I delektował się jej urodą niczym koneser. Nie spieszył się.
Drżała w oczekiwaniu na to, co dopiero miało nastąpić. Spragniona jego dotyku pozwoliła się poddawać tym słodkim torturom, nie przeszkadzając i nie ponaglając… jedynie ciche jęki wydobywające się spomiędzy jej zaciśniętych ust świadczyły o tym, jak mocno dłonie kochanka rozpalają jej ciało.
Drow na razie się nie spieszył pieszcząc raz jedną raz drugą dłonią krągłości ciała Maerinidii. Odgłosy które słyszała świadczyły o tym, że drugą pozbywał się przyodziewku, również zmagając się z własnym pożądaniem i niecierpliwością...


- Cudowna suknia… - palce Maerinidii bezczelnie przemknęły po złotym wzorze, muskając po drodze pierś drowki i zatrzymując się aż na pośladku - Jak Ci się podoba przyjęcie? Zauważyłam, że od samego początku ani na chwilę nie wyszłaś z sali… czyżbyś nie spotkała odpowiedniego partnera do… zabawy? A może Lesen nie stanął na wysokości zadania? - zamruczała zmysłowo, ani myśląc cofnąć dłoń.
Inynda dzielnie udawała, że nie zauważa poufałego dotyku Maerinidii wzdychając z irytacją. - Lesen ma tą wadę, że nie potrafi się zadowolić tym co ma.
Po czym wzruszyła ramionami. - A co do mnie… cóż… Jeszcze nie zdecydowałam, jakim ciasteczkiem osłodzę sobie wieczór. Ty moja droga… chyba też nie… znikłaś gdzieś z Yvalynem. A jednak nadal… odczuwasz apetyt? Myślałam, że kto jak kto, ale on potrafi… zaspokoić każdy apetyt.
Machnęła dłonią. - Wybacz… ale twój dotyk odciąga myśli tylko w jeden tunel. Wspominałaś coś o przyjęciu?
Cichy śmiech Mae odbił się perlistym echem od najbliżej stojących, ustawionych w zgrabną piramidę kieliszków wina musującego.
- Każde z nas ma swoje obowiązki na ten wieczór. Ja… szczególne. - odpowiedziała z łobuzerskim błyskiem w oczach, podając drowce jeden z pucharków i sięgając po drugi dla siebie - Mam dopilnować, by wszyscy dobrze się bawili.
- Doprawdy? Sprawisz, że będę się dobrze bawiła? - zaśmiała się perliście Inynda, taksując spojrzeniem niemal nagie ciało Mae. - Nie sądzisz, że… - oblizała znacząco wargi. - ...ach, nie chcę cię zmuszać do poświęceń moja droga. Tyle tu osób wymagających twojej… uwagi.
- Jakoś nie widzę, by się źle bawili… albo ustawiali do mnie w kolejce. Więc albo mną gardzą albo boją się podpaść Shryindzie... - z lekkim wzruszeniem ramion odpowiedziała Maerinidia, śmiejąc się cicho - Za to Ty stałaś nieruchomo jak samotna skała na środku wzburzonego oceanu. Zaintrygowałaś mnie. Poza tym… - wzniosła kieliszek w toaście i uśmiechnęła psotnie - ...nie miałam jeszcze okazji pogratulować Ci objęcia stanowiska.
- Nie sypiam z kobietami w zasadzie… - stwierdziła Inynda zderzając kieliszek z kieliszkiem Maerinidii. - Niemniej nie jest to żelazna zasada. Są od niej wyjątki… czasem lubię zaszaleć.
Po tych słowach upiła nieco trunku, muskając delikatnie pupę czarodziejki Godeep. - A ty… cóż… masz czym kusić do chwili szaleństwa. Więc… co proponujesz w ramach owego świętowania?
- Wiesz… znam kilka sztuczek… z pewnością o tym słyszałaś… - smukłe palce iluzjonistki przemknęły po szyi Inyndy, budząc w jej ciele gorący dreszcz podniecenia - ...a jeśli wolisz mężczyzn, i taki atrybut możesz niespodziewanie poczuć. Wszystko jest kwestią… otworzenia się na nowe doznania. - zachichotała a potem wskazała na salę pełną gości, odrywając dłoń od skóry czarodziejki Vae - Oczywiście możesz też wybrać jakiekolwiek ciasteczko z tych, które krążą wokół. Nie zamierzam Cię do niczego zmuszać. - uśmiechnęła się niewinnie.
- Jako koneserka winnam spróbować wszystkiego po kolei… Pozostaje jednak wybrać miejsce. - zamruczała zmysłowo Inynda, dając delikatnego klapsa w pośladek czarodziejki Godeep. - Możesz uznać, że zachęciłaś mnie do… otwarcia się na nowe doznania.
- Cóż… proponuję więc Ogrody. Łóżka, komnaty, korytarze… są wszędzie. A pachnącej upojnie kwietnej altany nie znajdziesz w każdym Domu… choć należysz teraz do tego, który też może się poszczycić taką ekstrawagancją. Zwiedziłaś już Ogrody Kilsek? - zamruczała tonem pogawędki, ujmując dłoń czarodziejki Vae i niczym leśna nimfa prowadząc ją ku Ogrodom Godeep.[/i]
- I testowałam… ale nie w kobiecym towarzystwie, muszę przyznać.- rzekla Inynda podążając za czarodziejką...


Pułkownik Han’kah wkroczyła do Ogrodów Godeep wraz z kompletem śmietanki Tormtor stłoczonej wokół osoby ich szacownej Matrony. Sabalice, jak i większość drowek o wojskowej przynależności nosiła się prosto i praktycznie, w mundury, paradne zbroje i płaszcze z oznaczeniami Domu. Wyjątki stanowili czarodzieje spośród których w oczy rzucał się Naczelny Mag, Vallochar, w ciężkiej aksamitnej szacie i skórze nakrapianej odbijającymi światło tatuażami. Przy jego boku stąpała filigranowa i niewysoka drowka, którą niektórzy zdołali poznać jako Keldreę Tormtor. Szczebiotała cichutko do ucha maga gestykulując żywo i wygładzając poły swojej mocno wyzywającej sukni. Han’kah zamykała ten niewielki pochód. Prezentowała się wyjątkowo dziko, z kaskadą włosów wijących się swobodnie po samą linię bioder, gniewnie ściągniętymi ustami i dłońmi gładzącymi bezwiednie rękojeści dyndających u pasa mieczy. Miała na sobie dopasowane spodnie w kolorze tętniczej krwi, czarną, wypolerowaną na błysk skórznie z masą sprzączek i połyskujących klamr. Całości dopełniał jaskrawy czerwony płaszcz, pod kolor spodni, z delikatnego jedwabiu, który zdawał się falować i powiewać nawet gdy drowka tkwiła w bezruchu.
Han’kah rozejrzała się po sali. Jej wzrok prześlizgnął się leniwie po osobie Lesena Vae, na dłużej zagościł przy Ghand’olinie Shi’quos i możnaby mieć wrażenie, że wycisnął na jej usta sugestię uśmiechu. Pułkownik ruszyła przed siebie, zgrabnym ruchem przejęła kieliszek z winem z tacy przemykającej służącej, i szła dalej, ciągnąc za sobą płaszcz niby bitewną chorągiew.
- Mae… - mruknęła gardłowo dochodząc do czarodziejki.
- Witaj, Han’kah. - drowka odwróciła się z uśmiechem, by musnąć ustami policzek pułkownik, po czym objęła wzrokiem całą sylwetkę wojowniczki i roześmiała się lekko - Nie jest Ci za gorąco w tej całej skórze?
- Jestem z gatunku zimnokrwistych moja droga, przeciwnie niż ty - uśmiechnęła się pojedynczym kącikiem ust. - Cudowny taniec. Pewnie rozgrzał znaczną większość towarzystwa.
- A Ciebie? Wciąż nie? - smukła dłoń odgarnęła krnąbrny kosmyk włosów z policzka Han’kah, może tylko odrobinę zbyt długo muskając ów policzek.
Pułkownik zdawała się nie zauważyć tego gestu. Upiła łyk wina i oblizała ostentacyjnie usta.
- Plotki chodzą... że wasza Matrona chce się oficjalnie związać. Ma już jakiś faworytów?
- Z tego co wiem to jeszcze nie… ciężko znaleźć odpowiednią i nie zajętą partię na tak wysokim stanowisku. Na mnie też naciska. - Mae skrzywiła się lekko - To kolejna rzecz, której Ci zazdroszczę… wzięłaś sobie partnera, potem to partnerstwo zerwałaś i możesz sobie zrobić dalej co zechcesz. A ja mam się rozejrzeć wśród “odpowiednich kandydatów”. - przewróciła oczami - I niekoniecznie będę miała wpływ na ostateczną decyzję. - roześmiała się, sięgając po lukrecjowy smakołyk i wrzucając go sobie do ust - Cena wysokiego stołka. Da się przeżyć. A właściwie skąd o tym wiesz? - zapytała po chwili, pytająco unosząc brew.
- Plotki... Szemrają o tym i ćwierkają - Han'kah obserwowała gości spojrzeniem drapieżnika, który na przyjęcie dostał się przypadkiem i niczego dobrego to nie wróży. - No i Sabalice uznała, że nieoficjalnie mogę o tym z tobą zagadnąć skoro jesteśmy w pewnej zażyłości. To by mogło zacieśnić stosunki między Tormtor i Godeep, gdybyście wybrały naszego kandydata.
- A kto jest tym kandydatem? - spojrzenie Mae również powędrowało w tłum gości - Wiesz, tak po przyjacielsku pytam… niczego nie obiecuję. - uśmiechnęła się.
- Po prawdzie to mamy dwóch... - Han'kah sięgnęła do tyłu za pas i wyciągnęła stamtąd cienką teczkę i pobała magini. - Dobre geny, wysokie stołki. Nasz Naczelny Mag. I Kapitan Straży.
- Vallochar? A on przypadkiem nie ma partnerki? - zdziwiła się Maerinidia - A kto jest u was teraz Kapitanem Straży? Nie wydaje mi się, bym go kojarzyła...
- Vallochar... będzie stanu wolnego jeśli twoja Matrona szepnie tylko słowo - usta Han'kah zadrgały w parodii uśmiechu. - A nasz kapitan... Cóż, nie lubi robić wokół siebie szumu to i pewnie dlatego o nim nie słyszałaś. To cichy, rozsądny i bardzo skuteczny drow. Szkoliłam się z nim przez chwilę pod jedną strateg, jeszcze w akademii. Lojalny, zdyscyplinowany, ale ma coś z drapieżnika. Nie jest nudny.
- Może w takim razie sama go sobie wezmę… - roześmiała się czarodziejka - Jest gdzieś w okolicy? Obejrzałabym go chociaż.
- Chodź więc, przedstawię cię - Han'kah wysunęła ramię w stronę czarodziejki. - Lepiej wybierz kogoś sama miast się dać przymuszać do partii, która ci nie leży. Naprawdę nie ma w Podmroku drowa, którego chciałabyś widzieć u swego boku na oficjalnych spotkaniach i w pościeli, już po nich? - Han'kah zgromiła wzrokiem mijanego kapitana straży Vae.
- Och… on się nie nadaje na partnera… z różnych względów. - roześmiała się Mae i dodała z żartobliwą powagą, ujmując łokieć wojowniczki - To ma być partnerstwo przede wszystkim polityczne.
- Lesen? - Han'kah wróciła spojrzeniem do czarodziejki. - Cóż... jest na pewno dobrą partią. Geny, stołek, wszystko ma na swoim miejscu...
- Lesen? - zdziwiła się Mae - ...rozumiem, że sprawdziłaś to “wszystko na swoim miejscu”. - zachichotała, obrzucając samca zamyślonym spojrzeniem - Ale nie, nie myślałam o Lesenie. Jak dla mnie jest zbyt nieprzewidywalny na partnera i zbyt wiele go łączy z Inyndą. Nie mówiąc już o połowie mieszkańców miasta, którzy chcieliby widzieć go martwym… z czego część może nawet do tego doprowadzić.
- Ja... prawdę mówiąc... nie miałam okazji... To znaczy... jakoś się... mijamy - Mae mogłaby przysiąc, że słyszy w głosie pułkownik cień zakłopotania. - I może ma wrogów ale każda wyrazista persona w tym mieście ich ma. A ty... nie wypróbowałaś... go... aby?
- Hmmm…? Możliwe… - Mae poufale objęła ramiona Han’kah i niemal przytknęła usta do ucha drowki, szepcząc konspiracyjnie - A skąd ten pomysł…? Czyżby opowiadał Ci o tym…?
- Nie - drowka ujrzała Mae jakby w innym świetle, w zamysleniu przygryzła wargę. - Długo się wszyscy znamy a drowy zazwyczaj finalizują znajomości... w ten sposób. Nie jesteśmy pruderyjni... Czyli jednak?
- Coś pamiętam, że dałam się ponieść... kociej naturze… - zamruczała czarodziejka, ani myśląc puścić ramiona wojowniczki - Więc mówisz, że my, drowy, w ten sposób finalizujemy nasze znajomości…? Lesena znasz dłużej niż mnie a i mnie już chyba dość długo, co? - roześmiała się nisko, zmysłowo - Chyba nie jesteś aż tak zimna…? - droczyła się.
- Zimna jak ryba, choć są wyjątki... - Han'kah uśmiechnęła się tym swoim chłodnym asymetrycznym grymasem. - A wracając do tematu... szepniesz Shryindzie ciepłe słowo o naszych kandydatach?
- Szepnę... - zgodziła się Mae - ...a powiedz… długą masz tę listę wyjątków? I kiedy zamierzasz przestać tak jakoś… mijać… Lesena? Bo z tego co zauważyłam, jest Ci bardzo… przychylny. Ucieszyłby się. Ty chyba też…? - zauważyła, wyraźnie rozbawiona.
- Ta lista liczy… - Han’kah licząc w myślach zginała kolejne palce u dłoni - cztery osoby… To i tak sporo. I niby skąd myśl, że jest mi przychylny? Albo ja jestem jemu?
- Wystarczy się przyjrzeć jak na siebie patrzycie. Czasem dziko, wręcz zwierzęco, czasem… tęsknie. Jakbyście mieli się ochotę pozabijać, ale zanim do tego dojdzie… - roześmiała się Mae, trącając wymownie biodrem biodro towarzyszki - Wyraźnie się speszyłaś jak mówiłaś o tym, że jeszcze nie miałaś okazji wypróbować jego “wszystkiego na swoim miejscu” więc masz na to ochotę. A Lesen ochotę na Ciebie ma wypisaną na czole. - orzekła radośnie, po czym spoważniała nieznacznie - Poza tym… jak miałaś kłopoty… szukał sposobu, by Ci pomóc. To świadczy o pewnej… przychylności, nie sądzisz?
- To nie takie proste - Han’kah skrzywiła się z niesmakiem ale za chwilę na jej usta wypełzł paskudny uśmiech. - Jeśli jesteś tego taka pewna to jak wyjaśnisz fakt, że wczorajszego cyklu, kiedy pierwszy raz okazałam mu… przychylność… wyrzucil mnie za drzwi - drowka wybuchła nerwowym śmiechem zmieszanym z nadal świeżym gniewem.
- A Ty się dałaś? - zdumienie Mae było szczere i autentyczne - To nawet ja wiem, że on potrzebuje… bata. Jeśli kobieta go nie upokorzy i nie pokaże miejsca, które ma zająć, nie jest w jego oczach godna być kobietą. To chyba ma związek z tym, że wychowywał się pod butem kapłanek… jak próbowałam traktować go jak równego sobie, zwyczajnie mnie wyśmiał. - wzruszyła ramionami czarodziejka - Mało to krąży plotek o jego upodobaniach? Jeśli nawet nie wszystkie i nie w całości są prawdziwe, jakieś ziarnko prawdy w tym musi tkwić. Jego po prostu nie da się traktować jak… jak… partnera. Było wrócić i porządnie skopać mu tyłek za coś takiego. - tym razem to Mae uśmiechnęła się wrednie.
Uśmiech Han’kah złagodniał.
- Eh… no przesadziłam z dramaturgią - wzruszyła ramionami. - Ale o ile ciekawiej brzmi opowieść jak się trochę podkręci fakty. Nie wyrzucił mnie, sama wyszłam. Zostawiłam mu ofertę do rozważenia. Albo będzie z tego coś albo wielkie nic. A co do jego preferencji… To znów nie takie proste. Ale zostawmy ten temat. Shyrinda… kogo rozważa?
Czarodziejka roześmiała się lekko i objęła Han’kah w talii.
- Widzisz, kochana… znów go bronisz. Czy to o czymś nie świadczy? - zamruczała, mrużąc figlarnie oczy - Ale niech będzie, dajmy już mu spokój. Nie zamierzam się bawić w swatkę. - wzruszyła ramionami - Moja Pani na razie zbiera… profile kandydatów. Nie ma szczególnych preferencji w stosunku do żadnego Domu… za wcześnie jeszcze, by o tym mówić. Choć Vallochar istotnie się pojawił jako ewentualna partia… i został wstępnie odrzucony. Wiesz, jako zajęty. Sprostuję tę kwestię przy okazji. - zachichotała.
- Osobiście w ogóle go nie lubię. Arogancki typ z manią wielkości… Ale w końcu to mag - trąciła łokciem Mae w zamierzonej złośliwości. - O, i oto nasz rozpłodowy roth. Kapitan Selakiir Tormtor, spokrewniony z samą Verdeath - Han’kah powiedziała to na tyle głośno, że drow na pewno usłyszał. Odwrócił się na dźwięk swojego imienia i Mae mogła mu się stosownie przyjrzeć.
Kapitan spojrzał na obie drowki i skłonił się energicznie przed kobietami.


Nieco sztywnie. Widać, że był wojskowym od urodzenia.
- Naczelna Czarodziejko Godeep… zachwycający pokaz magii i gibkości. - rzekł uprzejmie, acz w szybkim tempie.
- Dziękuję. - Mae uśmiechnęła się promiennie do Kapitana, po czym nachyliła się do ucha obejmowanej drowki i teatralnym szeptem zapytała - On zawsze i… wszędzie jest taki sztywny? To bal a nie parada… zresztą Ciebie to trochę też dotyczy... - zachichotała, żartobliwie ciągnąc za jedną ze sprzączek jej skórzni.
- Poprawię się - skłamała gładko i cmoknęła czarodziejkę w policzek. - Ja już zmykam. Selakiirze, umil czas mojej przyjaciółce - skinęła mu sztywno.
- Ten układ choreograficzny wymagał wielu ćwiczeń. Gibkością pani, przewyższasz wiele znanych mi kapłanek. - rzekł szarmanckim tonem Selakiir.
- A dużo ich znasz? - Mae z lekkim ociąganiem wypuściła z objęć Han’kah, ale jeśli już miała wolne ręce, beztrosko zajęła je łokciem wojownika i poprowadziła go w kierunku parkietu - Ile już dla Ciebie tańczyło? Czarodziejki też? - wypytywała ciekawie, tłumiąc rozbawienie.
- Zdarzały się… nie powiem. - odparł dyplomatycznie Selakiir. - Wojenne namioty są małe, a pomiędzy marszem a musztrą trzeba zabić czas. Potem zostałem kapitanem straży i… tańce odbywały się w wygodniejszych warunkach.
- Och, z pewnością. - uśmiechnęła się figlarnie czarodziejka - Wiesz… gdybyś zaprosił mnie do tańca… nie odmówiłabym. Wręcz przeciwnie, poczuję się urażona, jeśli tego nie zrobisz.
- To byłby zaszczyt zatańczyć z tobą pani. - drow ponownie skłonił się czarodziejce i podał jej swą dłoń.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Mae ujęła dłoń samca i dała się poprowadzić na środek sali, gdzie różnobarwnie ubrane pary wirowały w rytm pulsującej muzyki.
- Wierz mi pani, na pewno nie cała. - odparł żartobliwie drow prowadząc Maerinidię w takt muzyki. - Aż szkoda, że w Vae odwiedzasz tylko bibliotekę. Zapewniam, że są tam i inne miejsca godne twej uwagi.
- A jakież to miejsca? - roześmiała się iluzjonistka, przypominając sobie co najmniej jedno, w którym bywała równie regularnie co w bibliotece… tyle, że mało kto o tym wiedział.
- Ogrody, kantyna armijna… dawna sala balowa, obecnie przerobiona na ujeżdżalnię. Co prawda jaszczurki mamy już ułożone pod siodło, ale… trening czyni mistrza. - wymieniał Selakiir.
- Nic nie stoi na przeszkodzie, byś mnie po nich oprowadził. W zamian za to mogę Ci pokazać Ogrody Godeep… nawet teraz, jeśli masz ochotę. - mruknęła zmysłowo, wijąc się w tańcu - Pod warunkiem, że ściągniesz trochę tego żelastwa z siebie.
- To byłaby przyjemność i zaszczyt. - odparł śmiało Selakiir. - Dokładnie w tej kolejności.
- Wszystko masz takie… poukładane i postawione na baczność? - zażartowała czarodziejka, zwinnie przemykając w tłumie i prowadząc za sobą swego towarzysza, kierując się w stronę jednej z komnat, z której najszybciej można było się dostać do ogrodów.
- Oczywiście, że nie. Niemniej najważniejszy oręż… zawsze jest gotów do użycia. W końcu żołnierzem jestem. - odparł dwuznacznie oficer, podążając za nią.
- Na to właśnie liczę… - uśmiechnęła się figlarnie Maerinidia, zerkając przez ramię - Na to właśnie liczę…

Nie przeliczyła się.

 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 11-02-2015 o 15:07.
Viviaen jest offline  
Stary 11-02-2015, 15:06   #47
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 2. teraźniejszość

- Wybaczcie spóźnienie... mam nadzieję, że nic ważnego mnie nie ominęło? - Maerinidia obrzuciła wzrokiem salę i przysiadła na wolnym miejscu obok opata klasztoru Xaniqos z miną jasną mówiącą, że właściwie żadnej z poruszanych tu kwestii nie uważa za dość ważną, by w ogóle tu być. Niemniej Shryinda uparła się, że ma pilnować tej kwestii osobiście… więc nie miała innego wyjścia niż zanudzić się tu na śmierć. Była pewna, że to element jej zemsty za wcześniejszą niesubordynację. No i obiecała Ilivantarowi, że wszystkim się zajmie… więc się zajmuje.
- Jakieś istotne ustalenia do tej pory… hmmmm… jak Ci właściwie na imię? - zaczepiła szeptem mnicha z rozbrajającym uśmiechem na twarzy, nie sięgającym jednak oczu. Spojrzenie miała nieco nieobecne, jakby myślami była zupełnie gdzieś indziej.
- Opat Daerven… - przedstawił się uprzejmnie półdrow kłaniając się Maerinidii. A tymczasem mistrz glifów zaczął swoją tyradę na temat znaków i zabezpieczeń jakie należało wyryć na ścianach budowli mającej zabezpieczyć artefakt. Urlum zaproponował natychmiast, by wtajemniczyć w to runotwórców z Icehammar. Niestety od razu wywołało to opór wśród reszty drowów, w tym najbardziej mistrza glifów. Mnich nie wydawał się jednak poruszony tym sporem, ani zainteresowany.
- Na razie ustalono ile litrów krwi gorgony trzeba będzie zdobyć i które Domy powinny się tym zająć. - wyjaśnił uprzejmie mnich. - lub które kupić.
- I jakie są te ustalenia? - bez zbytniego zainteresowania zapytała iluzjonistka, bezwstydnie ocierając się o ramię opata, gdy przybliżała usta do jego ucha.
Miał sporo silnej woli, skoro opierał się tym delikatnym prowokacjom, nie dając po sobie nic poznać. - Okazało się, że Aleval ma zaskakująco spore zapasy tej krwi… ale domaga się opłaty przynajmniej za część posoki. Nie wszystkim to odpowiada.
- To akurat zrozumiałe… też bym nie oddała wszystkiego za nic. - Mae wzruszyła lekko ramionami - Osiągnięto jakieś porozumienie?
- Mniej więcej tak… podzielono koszty. - wyjaśnił mnich. - Teraz poruszana jest kwestia magicznych glifów i zbyt małej liczby runotwórczyń wśród kasty kapłańskiej.
- I tak nie damy rady utrzymać długo tej budowy w tajemnicy, ktoś zacznie się pałętać prędzej czy później… może zaproszenie szaraków do współpracy nie jest takie głupie, jak by się wydawało na pierwszy rzut oka? - zastanowiła się głośno Mae. Dość głośno, by zostać usłyszaną jednak nie dość, by oficjalnie zabrać głos w dyskusji.
Propozycję Mae wzięto pod uwagę, co jednak nie zmieniło początkowego nastawienia dyskutantów, a jedynie osłabiło argumentację oponentów. Niestety. Urlum miał rację i Maerinidia też. Każda pomoc była potrzebna przy tym przedsięwzięciu. Możliwe że Thay też.
Jednak o ile pomoc Icehammer jeszcze była akceptowalna, o tyle Thay było zbyt jadowitą żabą do przełknięcia. Za bardzo interesowali się ilithidzką technologią, zbyt wiele drowy mogły stracić na tej współpracy. Dlatego trzeba było wyczerpać wszelkie inne możliwości, nim okoliczności zmuszą ich do wyciągnięcia ręki do Thay. Takie było zdanie Godeep, zwłaszcza, że z Icehammer miał całkiem niezłe stosunki handlowe i dyplomatyczne. Tego już jednak nie powiedziała głośno, pozwalając dyskusji już bez jej udziału wznosić się i opadać w miarę jak logika dyskutujących walczyła o lepsze z ich emocjami.
W końcu ustalono, że delegacja drowów pojedzie do Icehammer. Jak zwykle szczegóły mieli dopracować uczniowie, choć niewątpliwie to od Godeep oczekiwano jej poprowadzenia. Tak więc Maerinidia musiała zadbać o wybranie głównej dyplomatki na tą misję.
Będzie musiała porozmawiać z Zeyrbydą i Shryindą. Sama nie była specjalistką od kontaktów z brodaczami i nie zamierzała tym razem pchać się osobiście zwłaszcza, że wiedziała już, jak wyglądają negocjacje. Do kosztów wyprawy trzeba będzie doliczyć koszty nieformalnych “prezentów” i zabrać kilka dodatkowych “dyplomatek”... powinno sie udać.
- Co jeszcze pozostało na dziś do przedyskutowania? - doskonale obojętne pytanie, za którym nic się nie kryło, twarz, która nic nie wyrażała. Maerinidia była myślami przy innej wyprawie, którą musiała jeszcze przedyskutować z Matroną i to znacznie bardziej ją interesowało, niż budowa więzienia dla mythalu. Bo tym właśnie miał być ten budynek… więzieniem dla nieznanej im mocy. Dalsze rozmowy dotyczyły drobnych spraw i magicznych szczegółów i… były tak naprawdę drobnymi i nie interesującymi w ogóle Maerinidię detalami. Dlatego dość szybko zaczęła się nudzić na tym spotkaniu… aż dziw, że można o magii rozprawiać w tak mało zajmujący sposób.
- Jak Ty to znosisz…? - zaklinaczka znów nachyliła się konspiracyjnie do ucha opata, usiłując jednocześnie utrzymać na twarzy wyraz uprzejmego zainteresowania toczącą się rozmową. Przynajmniej jeszcze przez chwilę czymś się zajmie…
- Medytacja… oddzielam swe myśli od tego miejsca i doczesności. - uprzejmie poinformował mnich.
- Chcesz mi powiedzieć, że w ogóle nie słuchasz co się tu mówi? Genialne. - roześmiała się cicho - Że też sama na to nie wpadłam… chociaż… momentami tak się wydzierają, że ciężko usłyszeć własne myśli. - westchnęła - Wydajesz się być oazą spokoju i obojętności. Zawsze tak masz? Czy może czasami dajesz się ponieść emocjom?
- To część naszego treningu. Oddzielamy emocje, od myśli. Reakcje ciała, od świadomości. - wyjaśnił w odpowiedzi opat.
W sumie nic odkrywczego…
- Nadal mi jednak nie odpowiedziałeś, czy dajesz się czasami ponieść emocjom. - uśmiechnęła się Mae - Czy też wszystko robisz na zimno… a może żyjecie w celibacie? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam… - przygryzła wargę w zamyśleniu, tylko w oczach zabłysły iskierki rozbawienia.
- Nie. Uprawiamy seks regularnie i długo, pozbywając się w ten sposób niepotrzebnego napięcia erotycznego i dostarczając miastu nowych członków. Po prostu nie traktujemy tego tak… emocjonalnie. To taka sama czynność jak jedzenie czy medytacja senna. Nie nadajemy przyjemnościom fizycznym głębszego znaczenia. - uprzejmie wyjaśnił opat bez ani cienia ironii w głosie.
- Zdecydowanie nie chcę zostać mniszką. - z dziecinną powagą skwitowała to wyjaśnienie iluzjonistka, zerkając na Daervena - Jesteś moim zupełnym przeciwieństwem. Ja jestem ogniem, Ty wodą… więc pewnie nie będziesz miał nic przeciwko temu, bym się oparła wygodnie o Twoje ramię? - zrobiła to oczywiście, nie czekając na odpowiedź, po czym zachichotała - Jesteś ciepły i wygodny… mogłabym tu się zdrzemnąć… mogę liczyć na to, że odniesiesz mnie do domu jeśli usnę?
- Zdecydowanie inny niż reszta drowów. - zgodził się z nią mnich i zapytał. - Jesteś pewna, że możesz mi zaufać na tyle, by dać się zanieść?
- A co możesz mi zrobić…? - uśmiechnęła się Mae - Nie masz powodu, by zrobić mi krzywdę zwłaszcza, że mój Dom z pewnością będzie szukał zemsty jeśli coś mi się stanie. - nie chwaliła się, po prostu stwierdzała fakt - Możesz mnie wykorzystać… ale czy to byłoby aż takie niemiłe i nieznośne? Co najwyżej smutne, bo beznamiętne. Mógłbyś mnie też próbować skompromitować, ale… co byś z tego miał poza zrobieniem sobie ze mnie wroga? - spojrzała opatowi w oczy - To nie jest kwestia zaufania tylko… kalkulacja. I pewnie jedna z niewielu okazji do poprzytulania się. - zachichotała, zakrywając usta dłonią.
- Jeśli otrzymałbym polecenie, to mógłbym cię zabić, pohańbić i uczynić cokolwiek nie dbając o konsekwencje. Moje życie jest bez znaczenia. Opactwo jest ważne. - wyjaśnił mnich i skinął głową. - Jednak przyznaję, że takiego rozkazu nie ma. A robienie z ciebie wroga nie jest w interesie mojego opactwa. I to nie jest tak, że nie czuję żądzy. Po prostu jest ona tak jakby… obok mnie. Na chłodno analizuję wszelkie emocje i reakcje mego ciała.
- Jesteś tylko małym trybikiem w wielkiej maszynie. - Mae skinęła głową w odpowiedzi - Częścią całości, która sama ma dbać o to, by działać bez zarzutu… Kiedy ostatni raz zdarzyło Ci się dać ponieść emocjom? Żądzy, gniewowi, czemukolwiek…?
- Kiedy byłem uczniem, to jeszcze nie będąc doskonały uległem im parę razy. Ale to było już dawno temu… usunąłem emocje z mego umysłu. - odparł opat.
- Moich wystarczyłoby dla nas obojga. - roześmiała się lekko drowka - Odprowadzisz mnie zatem? Znudziło mi się już wysłuchiwanie ich kłótni. - machnęła ręką w stronę sprzeczających się zawzięcie magów - Opowiesz mi trochę o życiu w klasztorze… i może wykorzystasz gdzieś w zaułku po drodze. - mrugnęła wesoło - Co Ty na to?
- To nie jest dobry pomysł. Jeśli miałbym cię wykorzystać to w wygodnym dla ciebie miejscu. Żebyś nie zemdlała w połowie z wyczerpania. - uprzejmie wyjaśnił mnich rozglądając się dookoła. - Najwyraźniej nas nie potrzebują. Możemy iść.
- Zaintrygowałeś mnie, Daervenie. - Maerinidia wstała i ruszyła do wyjścia, nie próbując nawet pożegnaniem przekrzykiwać panującego w sali hałasu - Zawsze doprowadzasz do końca to, co zacząłeś? - pytała dalej, gdy już opuścili mury Shi’quos - Jeśli bym nawet zemdlała z wyczerpania… poczekałbyś aż się ocknę i kontynuował? Nie dokończyłbyś sam lub z inną?
- Pewnie samotnie… - stwierdził szybko drow. - Nie miałbym czasu, by czekać, aż odzyskasz siły.
- Brzmi przerażająco. - roześmiała się czarodziejka - Umówmy się więc, że kiedyś Cię zaproszę do siebie i zobaczymy… ile czasu zwykle potrzebujesz, by… rozładować napięcie?
- Kilka dzwonów… bez przerwy. - wyjaśnił mnich krótko. - Bez żadnej przerwy.
- Nie szkoda wam czasu? Odrobina emocji i cały proces trwałby krócej… czemu służy tak długie uprawianie seksu? - w oczach drowki pojawiło się uznanie, niemniej nie wydawała się zbyt przerażona perspektywą kilkudzwonowego wykorzystywania. Choć mogło to być zwyczajnie nudne… zależy, czego się oczekuje.
- A może medytujesz w trakcie?
- Nie... oczywiście, że nie. W pełni się oddaję fizycznym doznaniom. W końcu po to między innymi to służy, by w pełni rozładować wszelkie napięcia i frustracje z całego dekadnia w jednej eksplodującej chwili. I móc oczyścić umysł na następny dekadzień. - wyjaśnił drow najwyraźniej mając odrobinę inne podejście do kwestii emocji i skracania czasu.
- Hmmm… ja zwykle robię to często i zwykle krócej, niż Ty. - zupełnie naturalnym gestem ujęła łokieć towarzysza, wyraźnie bawiąc się rozmową. Spotkanie z opatem było dla niej czymś kompletnie nowym, nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się mieć kontaktów bezpośrednich z mnichami i mniszkami. Ich filozofia okazywała się coraz bardziej zupełnym przeciwieństwem drowiej natury, przez co była niezwykle fascynująca.
- Rozładowanie napięcia polega tylko na samym akcie, czy pocałunki i szepty także mają znaczenie? - drążyła dalej, zaciekawiona.
- Pocałunki tak... szepty nie. - mruknął mnich. - Słowa są zbędne, to czyny się liczą.
- W takim razie jesteśmy umówieni, tak? - zaklinaczka uśmiechnęła się szeroko, a potem roześmiała dźwięcznie - Pokażesz mi swoją filozofię w praktyce. Miło było Cię poznać. - wspięła się lekko na palce, by żartobliwie skubnąć płatek ucha opata i “przypadkiem” otarła się o spodnie Daervena by sprawdzić, czy chociaż jego ciało reaguje na jej wdzięki, skoro umysł jest wolny od emocji.
On nie zareagował na jej pieszczotę nawet drgnięciem ust. Jego ciało natomiast tak niewzruszone nie było. Mae z satysfakcją wyczuła jego reakcję.
- Do zobaczenia, mnichu. - Mae przesłała mu żartobliwego całusa i nie czekając na odpowiedź przekroczyła bramy swej Twierdzy.


Tym razem to Shryinda zjawiła się w komnatach Maerinidii. Ubrana w czerwienie i z narzuconym na ubranie płaszczykiem z kapturkiem oraz z koszyczkiem przekąsek w dłoni.


- Pomyślałam, że jesteś…. głodna. - rzekła figlarnym tonem Matka Opiekunka.
- Jak wilk. - czarodziejka uśmiechnęła się drapieżnie, błyskawicznie zapominając o zwojach, które dotąd z niebywałą uwagą i zatroskaniem studiowała - Aż tak się zasiedziałam, że postanowiłaś nie czekać dłużej tylko wpaść do mnie?
- Miałam trochę wolnego czasu… pomiędzy jednym spotkaniem, a drugim… więc postanowiłam zajrzeć. - usiadła wygodnie na łóżku i prowokująco skubała ustami grono winogron z powierzchni. - Te całe przywódzctwo Domem, bywa nużące.
- Więc przyszłaś do mnie tylko w poszukiwaniu rozrywki dla zabicia nudy i monotonii? - Mae wydęła usta w żartobliwym grymasie nadąsania - Tym się stałam? Rozrywką? - prychnęła, nie odmawiając sobie jednak dokładnego zlustrowania postaci kapłanki.
- W końcu to mój Dom… więc jesteście tym czym chcę. - zaśmiała się głośno, próbując tonem naśladować zmarłą “Bestię”. Nie potrafiła jednak brzmieć groźnie, zwłaszcza kiedy w tym wymuszonym śmiechu jej kształtne i duże piersi hipnotyzująco falowały. - Jeszcze nie zdecydowałam… czy rozrwyką, czy też cię przywiążę do łóżka, obedrę z ubrania i wykorzystam w każdy możliwy sposób.
- Tak, moja Pani. - w odpowiedzi na tę deklarację zaklinaczka wstała i złożyła przed Matroną kpiący ukłon, tym samym zbliżając twarz do jej pełnego biustu i bezczelnie wdychając jego zapach - A rozmawiać będziemy przed… czy po?
- Jeszcze nie zdecydowałam… - przygryzając dolną wargę Shryinda chwyciła za ramiączko szaty czarodziejki i powoli zsuwała je z ramienia. - Może w ogóle nie będzie czasu na rozmowy?
Na chwilę nasunęła je z powrotem, by ponownie zsuwać w dół. - Targają mną tak ciężkie dylematy w tej chwili.
- Cóż… musisz zdecydować w takim razie. - Mae przyklęknęła przy nogach kochanki i oparła głowę o jej udo - Jest jednak parę kwestii, które chciałabym poruszyć, więc jeśli teraz nie starczy czasu na rozmowę, pójdę z Tobą na kolejne spotkanie i pod osłoną niewidzialności będę Cię rozpraszać pieszczotami. - zagoziła, uśmiechając się niewinnie.
- To lepiej zacznijmy rozmawiać… póki jeszcze wolę słowa od czynów. - mruknęła drowka pieszczotliwie wodząc po spiczastym uchu Maerinidii.- Potrafiłabyś się mną dzielić? Mevremas wspomniała, że samce można użyć do liczniejszych zabaw.
- Owszem, można. - przytaknęła drowka, uśmiechając się do wspomnień - A co do zazdrości… jeśli mi nie będzie mógł w żaden sposób zaszkodzić... powinno się udać. Potencjalnych rywali… - uśmiechnęła się drapieżnie, nie kończąc zdania, po czym uniosła pytająco brew - Skąd w ogóle to pytanie? Zamierzasz się przekonać do samców?
- Nie uważam samców, za pięknych… ale wypadałoby mieć z partnerem jakiegoś… potomka. Więc wolałabym… mieć mój pierwszy raz w twoim towarzystwie. Przynajmniej miałabym wtedy z tego jakąś przyjemność. - zachichotała wodząc palcami po szyi Maerinidii. - A o czym ty chcesz ze mną pomówić?
- Właściwie to dwie kwestie poruszyłaś już sama… chodzi o partnera… i o potomka. Partnera dla Ciebie, potomka… mojego. - skrzywiła się wyraźnie, ale szybko opanowała i znów lekko uśmiechnęła - Najpierw partner. Przetestowałam kandydatów Tormtor. - zachichotała - Vallochar, ich Naczelny Mag… trochę sztywny, trochę arogancki, jak to mag... - parsknęła śmiechem - ...na jedno Twoje słowo będzie do wzięcia. Drugi to kapitan Selakiir, spokrewniony w Verdeath. Też nieco sztywny, ale w inny sposób… jak to wojskowi. Za to dzielnie się starał, by mnie zadowolić. Wydaje się rozsądny więc nie powinien sprawiać problemów. No i jest całkiem przystojny. - w powietrzu zawisł iluzyjny obraz drowa - Myślę, że mimo ostatniej… wpadki... która tak naprawdę była próbą ratowania własnej dumy, warto się sprzymierzyć z Tormtor. To silny Dom.
- Aleval też ma swoich kandydatów, “Języczek” obiecała siebie dorzucić w pakiecie ze swoimi. Wiesz… w ramach nawiązania bliskich stosunków. - zachichotała Shryinda. - Czekam na ruch Shi’quos i Vae… bo Eilservs chyba nie mają nic godnego
Machnęła ręką przez iluzję. - Pokaż mi coś naprawdę seksownego, Mae.
- To za chwilę. - uśmiechnęła się iluzjonistka - Póki co… nadal pozostaje kilka kwestii… - westchnęła - Wiem, że ode mnie też oczekujesz tego samego, czyli wybrania sobie partnera politycznego i w ogóle. Oczywiście, jestem gotowa to zrobić. Tyle, że potomka z tego żadnego nie będzie, choćbyśmy nic innego nie robili tylko próbowali go spłodzić. - zakończyła smętnie, odwracając wzrok. Wciąż ciężko jej było o tym mówić.
- W zasadzie to nie chciałabym, żebyś szybko znalazła partnera… zabawne jest machać im przed nosem niejasnymi obietnicami. - Matrona pogłaskała delikatnie czarodziejkę po włosach.- A co z tym… dzieckiem?
- Nie mogę mieć dzieci. - wyjaśniła ponuro Maerinidia - Przynajmniej dopóki nie zdejmę z siebie klątwy, którą zostawiła mi w spadku moja kochana mamusia. Potężnej, dodam, gdybyś miała jeszcze jakiekolwiek wątpliwości. Ona była mistrzynią i postarała się, żeby to było coś naprawdę paskudnego.
- Kochanie… tak mi przykro… wstań… usiądź. Chcę cię przytulić. - szepnęła cichutko kapłanka.
Cała złość i nienawiść do zmarłej rodzicielki przerodziła się nagle w ocean żalu, który musiał znaleźć ujście we łzach. Te zaś popłynęły wartko, jeszcze nim głowa Mae wtuliła się w miękki biust kochanki a ciałem drowki wstrząsnął rozpaczliwy szloch.
- Kochanie… jesteś młodziutka. Ilivantar na pewno znajdzie sposób na jej zdjęcie... w końcu. Nie przejmuj się. - pocieszała ją Matrona tuląc do siebie i głaszcząc po plecach.
- To nie... będzie... łatwe… - załkała czarodziejka, usiłując się jakoś uspokoić. Ten wybuch emocji nawet dla niej był zaskoczeniem. Może spowodowała go czułość Shryindy? Jej szczere współczucie? Jej zachowanie świadczące tak wyraźnie, że tak wiele głębokich uczuć je łączy?
Tak czy inaczej, szloch powoli cichł a na policzki wypłynął delikatny rumieniec - Wybacz, ja… - westchnęłą - ...po prostu wciąż nie mogę uwierzyć, że mi to zrobiła.
- No... już... już… - Matrona pochwyciła palcami podbródek Mae delikatnie i uniosła jej oblicze ku swemu. Powoli czubkiem języczka z pietyzmem zlizywała łzy z jej twarzy. - Nie przejmuj się tym tak. Zapomnij o tym... nie ma się co tym zadręczać. Znajdziesz sposób. Obie wiemy, że ci się uda.
- Dziękuję, że we mnie wierzysz. - czarodziejka uśmiechnęła się wreszcie i westchnęła - Pozostają więc jeszcze do omówienia dwie sprawy… dwóch wypraw. Do Icehammer i do Thay. Pierwsza wiąże się z budową klatki na mythal, druga z naszymi interesami. - uściśliła - Trzeba zdecydować, kogo wysłać do szaraków z wyprawą dyplomatyczną, bo potrzebujemy runotwórców… nasze kapłanki nie bardzo garną się do tego fachu… - przewróciła oczami - ...a na wyprawę do Thay zgłaszam się osobiście. Vae wysyła swoją delegację z reklamacją… nie dotarły do nich transporty niewolników, których my też potrzebujemy. Sereska osobiście obiecała mi preferencyjne warunki i będę mogła wybrać co lepsze kąski. To raz. Dwa, że pozostawiłam niedokończoną sprawę naszego przedstawicielstwa na Powierzchni. Trzy… że może… znajdę coś na tę moją klątwę… - dokończyła cicho.
- Mhmmm? - gdy Mae wyjaśniała sprawę, usta Shryindy już pieściły jej szyję, a dłoń bezczelnie wsunęła się pod szatę czarodziejki obejmując jej pierś i ugniatając pieszczotliwie. Przez chwilę zajęta zabawą drowka skupiona była bardziej na kuszącej bliskości Mae, niż na jej słowach. - Trzy? ...Znowu chcesz mnie opuścić?
- Tym razem w bezpieczne miejsce i w bezpiecznym celu. - czarodziejka wyprężyła się lekko, poddając pieszczotom - I nie na długo… nie wytrzymam długo bez Ciebie. - szepnęła czule.
- Zgoda... ale musisz mi to wynagrodzić. Dziś i po powrocie. - wymruczała drowka, kąsając delikatnie szpiczaste ucho czarodziejki. Jej palce zataczały kółka dookoła szczytu piersi Mae, delikatnie trącając go paznokciami. - Coś jeszcze chciałabyś omówić?
- Nic, co by nie mogło poczekać, kochanie… - Maerinidia nachyliła się i ujęła twarz kochanki w dłonie, by złożyć na jej wargach gorący, pełen czułości pocałunek - ...ile masz jeszcze czasu? - wymruczała, gdy ich usta wreszcie się sobą nasyciły i oderwały na chwilę od siebie.
- Dość, by zrobić wiele pikantnych rzeczy z tobą. - wymruczała Shryinda odsuwając dłoń od piersi Mae, tylko po to by stanowczym ruchem zsunąć ramiączko i uwolnić jej skarb od ciężaru materiału. Nachyliła się niżej i ustami zaczęła składać hołd urodzie kochanki, pieszcząc językiem jej sprężyste wzgórze.
Odpowiedziało jej głębokie westchnienie czarodziejki i dłonie, które wsunęły się we włosy Shryindy, zachłannie przyciągając jej głowę do piersi. Perłowe ząbki Mae delikatnie przygryzły końcówkę szpiczastego ucha kapłanki do wtóru kolejnego stłumionego jęku.
- Rozkazuj mi, moja Pani… - szepnęła, zsuwając dłonie na szyję i dekolt Matrony i pieszcząc je delikatnie - ...powiedz, jak mam Ci służyć…
- Chyba obie mamy za dużo na sobie, byś mogła mi właściwie służyć. - wyszeptała z chichotem Matrona spomiędzy piersi Mae. Czarodziejka czuła na swej skórze jej oddech jak i pieszczoty. - Choć... pewnie za pomocą magii... to by psuło zabawę. Lepiej odkrywać wszystko tradycyjnie.
- Mam się dla Ciebie rozebrać, czy wolisz sama zedrzeć ze mnie suknię? - ton głosu Mae i jej spojrzenie jasno mówiły, że sama ma ochotę zedrzeć ciuszki z kochanki… i nawet nie próbowała tego ukrywać.
- Mam ochotę być… rozpieszczona. Rozbierz nas... obie… - wymruczała zmysłowo Matrona i nachyliła się by pocałować usta Mae. - Acz uprzedzam… będę ci w tym przeszkadzać.
- Pozwól więc, że zacznę od siebie. Łatwiej Ci będzie mi przeszkadzać w rozbieraniu Ciebie… - zaklinaczka podniosła się kocim ruchem i zsunęła drugie ramiączko sukni, pozwalając jej opaść na ziemię. Pod szatą była niemal naga, jedynie skromna jedwabna bielizna osłaniała jej kobiecość. Widać było, że nie planuje ani nie spodziewa się odwiedzin kochanka lub kochanki. A potem pochyliła się uśmiechając zmysłowo, by szybkim ruchem pociągnąć za wiązania gorsetu sukni i odpiąć sprzączkę płaszczyka kapłanki, tym samym uwalniając także i jej piersi od okowów stroju.
- Niewiele więcej zdziałam, jeśli nie wstaniesz. - zamruczała, wyciągając zapraszająco jedną dłoń do kochanki a drugą zahaczając o krawędź własnej bielizny.
- Jesteś bardzo… przekonująca. Aż trudno się oprzeć takiej ofercie... tak ładnie acz skromnie opakowanej. - zamruczała Matrona nadal siedząc. Czubkiem kozaczka powiodła po bieliźnie Maerinidii. - Mam ochotę zatrzymać buty… i rękawiczki też… ale resztę… trzeba usunąć.
Wstała, jej dłonie spoczęły na piersiach czarodziejki, masując je. Usta Shryindy musnęły jej szyję, gdy mruczała. - Stęskniłam się za twoimi skarbami.
- Obowiązki… obowiązki… - westchnęła Mae, przywierając ustami do szyi kochanki, gdy jej dłonie zsuwały z bioder Matrony suknię razem z bielizną. Gdy się już z tym uporały, zsunęły także własną bieliznę, pozwalając dwóm rozgrzanym ciałom otrzeć się o siebie, wywołując cichy jęk przyjemności - Rozkazuj, zanim… dam się ponieść… - szepnęła wreszcie czarodziejka, ogrzewając ucho Shryindy ciepłym oddechem - ...mojej żądzy…
- Mam ochotę… cię posmakować… pobawić się tobą… - Matka Opiekunka mruczała do ucha Mae zmysłowym głosem, ocierając się swym biustem o jej i gładząc krągłe pośladki czarodziejki dłońmi w aksamitnych rękawiczkach. - Połóż się wygodnie, rozchyl nogi i pozwól mi pobawić się twoim ciałem, Mae.
- Jak sobie życzysz… - czarodziejka podeszła do łóżka i spełniła polecenie, drżąc lekko z niecierpliwości.
Shryinda powoli podeszła do Mae, jej dłonie zaczęły pieścić uda kochanki. Nachyliła się i z pietyzmem muskała języczkiem kwiat rozkoszy czarodziejki, potem sięgała głębiej i odważniej delektując się każdym ruchem swego języka i każdym smakiem który przynosił. Nie spieszyła się w tej zabawie, wielbiąc ciało Maerinidii, leniwymi acz czułymi pieszczotami.


Komnata Quevvyra przypominała prosty gabinet urzędnika. Nie było tu żadnych ozdób, żadnego rozmachu. Jedynie biurko, drewniana biblioteczka i barek z alkoholami. Sam Qevvyr był drowem dość starym, a sztuka praktykowana przez niego odbiła się na nim w postaci ostrych rysów jego oblicza wręcz wychudzonego. Czarna szata okrywała jego ciało... Mae wchodząca do jego gabinetu, była jego przeciwieństwem, suknia z turkusowego jewabiu odsłaniająca dekolt i ramiona kusiła także długim rozcięciem, przez które widać było zgrabną nogę i okrywającą ją siateczkową pończoszkę. Ułożone przez najlepsze fryzjerki włosy, wiły się figlarnymi lokami wokół jej szyi. Nawet na tym zasuszonym starcze ten widok robił wrażenie.
- Mój drogi Qevvyrze... mam problem i potrzebuję pomocy. - Maerinidia bez żadnych wstępów przeszła do rzeczy, siadając na rogu biurka drowa i robiąc bezradną minkę, zupełnie niepasującą do jej zachowania.
- Ja… - jego spojrzenie mimowolnie zatrzymało się na nadmiernie odsłoniętej nodze Maerinidii. - Jakże Dom Shi'quos mógłby pomóc najpotężniejszej drowce Godeep? I czemu to nie Malovorn jest kuszony?
- Malovorn mi nie pomoże... - czarodziejka wstała i przeszła się nerwowo po pokoju - Sprawa jest dość delikatna... a przyszłam do Ciebie, gdyż dotyczy spraw, w których jesteś najlepszy. Oczywiście to, że nie plotkujesz na prawo i lewo także nie pozostaje bez znaczenia. - zaczęła ostrożnie, uważnie wpatrując się w reakcję maga - Mogę Ci zaufać?
Quevvyr zamilkł, przyglądając się podejrzliwie Maerinidii. Splótł dłonie razem mówiąc. - Zważywszy na twe znajomości i wpływy... i fakt, że mogłabyś mi zaszkodzić, gdybym nie okazał się dość dyskretny, oraz... fakt, że nasze aspiracje raczej nie kolidują ze sobą, to... tak, możesz mi zaufać.
- Dyskrecja jest w tym przypadku w interesie nas obojga... zwłaszcza Twoim. Bo mój problem dotyczy Twojej katedry. - uśmiechnęła się lekko Mae - Widzisz... od jakiegoś czasu po naszej dzielnicy kręci się jedna wesz. Tu ugryzie, tam ugryzie... niby nic nie znaczące ugryzienia, ale potwornie irytujące. Przegnaliśmy tę wesz, ale ona się kręci nie tylko tu... zbadaliśmy ją nieco dokładniej i wiesz co odkryliśmy? - zrobiła efektowną pauzę, opierając się obiema dłońmi o biurko i nachylając tak, by jej twarz znalazła się przed twarzą nekromanty, po czym szepnęła - Jest nieumarły...
- Nie każdy nieumarły jaki łazi po mieście to efekt działań Katedry Nekromancji. Sporo ich zostało w Nekropolis po zdradzie Keelsorona. To może być jeden z nich. - stwierdził w odpowiedzi Quevvyr spokojnym głosem, najwyraźniej pewny swego. - Jakiego dokładnie rodzaju to nieumarły ?
- Podobno to wampir... - Mae wróciła do krążenia po pokoju, kołysząc hipnotyzująco biodrami - ...i podobno dość potężny. A także nie do końca ostrożny. Nie zamierzam się za nim uganiać, ale jeśli pojawi się u mnie... cóż. Może się okazać, że to jeden z Waszych... a przecież nie chcemy niepotrzebnych niesnasek między naszymi domami, prawda?
- Nie odpowiadam za to, co w czasach przed wojną Akormyr wypuścił z trumien pozwalając łazić po Twierdzy. Niemniej jeśli to jeden z takich, który wykorzystał wojenną zawieruchę... oczywiście jestem gotów pomóc, w imię dobrych stosunków między naszymi... Domami. - odparł drow starając się nie rozpraszać ruchami jej ciała.
- Wiesz... są tacy, którzy bez wahania zwalą winę na Ciebie. - drowka pozornie obojętnie wzruszyła ramionami - Zwłaszcza, że taka wesz potrafi mocno napsuć krwi. Angażuje dodatkowe patrole, zabija... mamy i tak za wiele ofiar po wojnie. - uśmiechnęła się przepraszająco - Nie rzucę swoich uczniów w pogoń za kimś, kto być może przewyższa ich potęgą. A jeśli ja sama ruszę na łowy... sam rozumiesz. Jakoś niezręcznie by to wyszło. To jest mój problem. - wzruszenie ramion poruszyło jej dekolt, gdy siadała naprzeciw Qevvyra, z zatroskaniem wpatrując się w jego twarz z zatroskaniem w oczach.
- Więc miło mi, że w tak przyjemny dla oczu sposób, zrzucasz swój problem na mnie. - westchnął Quevvyr i wzruszył ramionami poddając się. - Dobrze... poślę kogoś na łowy na tego nieumarłego. Być może sam się wybiorę nawet. Jego pomioty niszczycie od razu?
- Żaden jeszcze nie wpadł mi w ręce więc albo ich nie zrobił albo są zniszczone... - uśmiechnęła się Mae - I nie bądź taki surowy dla mnie. Uznałam, że to... odpowiednie, byś o tym wiedział. Oczywiście dam znać, jeśli moje źródła coś jeszcze ustalą. - dodała, zakładając nogę na nogę i opierając się wygodnie zmieniła temat - Wielka szkoda, że nie było Cię na balu. Sporo straciłeś. - przekrzywiła zalotnie głowę, z roziskrzonym wzrokiem i łobuzerskim uśmiechem.
- W moim wieku i stanie przyjęcia tracą urok.- zaśmiał się ironicznie drow, spoglądając mimowolnie na jej nogi.- No... może nie wszystkie... uroki.
Podrapał się po podbródku. - Niemniej przyjęcia to nie miejsca dla mnie.
- Dlaczego? - w jej głosie brzmiała autentyczna ciekawość - Nie jesteś przecież aż tak... wiekowy, by nie móc się raz na jakiś czas... pobawić? - zamyśliła się i roześmiała - Ślicznotka jest chyba starsza?
- Cień pozostawił po sobie pamiątkę... w moim ciele, która czyni mnie dość niesprawnym.- wyjaśnił niechętnie Quevvyr i uśmiechnął się ironicznie. - Cieszy mnie komplement, ale jest na odwrót. Znałem matkę Inyndy, gdy była jeszcze młoda. Widziałem jak ginęła.
- Jakiego rodzaju... pamiątkę? - zainteresowała się Mae, opierając podbródek na dłoni i westchnęła - Cień pozostawił po sobie wiele pamiątek. Do tej pory mam dreszcze jak sobie przypomnę jego przelotną obecność w moim umyśle, kiedy ginął.
- Klątwę… paskudną i nieprzyjemną klątwę. - odparł z irytacją Quevvyr splatając dłonie razem. - Którą udało mi się nieco… przyhamować.
- Klątwę... przyhamować? - tylko lekki błysk w oczach zdradzał ogromne zainteresowanie poruszoną kwestią - Sam czy z czyjąś pomocą? - zapytała uprzejmie.
- Oczywiście, że sam. Na wygnaniu miałem sporo czasu dla siebie. - uśmiechnął się Quevvyr ironicznie. - Więc poczyniłem szereg badań i osiągnąłem pewne... efekty.
- A jakiego rodzaju jest ta... klątwa? - Mae zamyśliła się - Już nie jesteś na wygnaniu. Nie szukałeś pomocy u kogoś innego?
- Dość kłopotliwa i dość potężna. Nie przywykłem zresztą odsłaniać swych słabości przed innymi magami. A skoro udało mi się zatrzymać jej postępy, to jest szansa że ją zwalczę. - odparł dumnie nekromanta.
Czarodziejka obrzuciła drowa zamyślonym, ale nazdwyczaj uważnym spojrzeniem i przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby chciała coś powiedzieć… jednak zamiast tego uśmiechnęła się ciepło.
- Życzę więc powodzenia w tej nierównej walce. - nie zachowywała się już prowokacyjnie, choć nie starała się też ukryć wyeksponowanych wdzięków. Widać było jednak, że zaczęła traktować maga nieco inaczej, niż na początku ich spotkania - Jeśli nie masz nic przeciwko, wpadnę jeszcze zapytać, jak idą łowy... Masz jakiś ulubiony trunek?
- Jestem tradycjonalistą, wolę nasze wina od tych nadziemnych. - wyjaśnił z uśmiechem Quevvyr.
- W takim razie znajdę coś… odpowiedniego. - uśmiechnęła się w odpowiedzi zaklinaczka - Miło było Cię poznać bliżej, Quevvyrze. - podeszła bliżej i z wdziękiem schyliła się, by pocałować starca w policzek - Do zobaczenia za kilka cykli… - machnęła wesoło dłonią na pożegnanie i z cichym szelestem sukni opuściła gabinet.
- Do zobaczenia. - odpowiedział uprzejmie nekromanta.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 11-02-2015, 15:20   #48
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
25 Tarsakh 1373; Erelhei-Cinlu


Han'kah Tormtor


Rozmowa z Xae'Phyralą, była wielką niewiadomą. Diabli jedynie wiedzą co kłębiło się w czuprynie tej kochanki Sabalice. Na pewno nic dobrego. Nie była jednak z tych, które ciało Han’kah kusiło do pożądanie.
W grę więc wchodziły interesy. Tylko czyim kosztem chciała je załatwiać. Han’kah słabo je znała. Cztery drowki z których trzy regularnie sypiały z matroną. Może to był błąd, że nigdy nie stała się częścią tej paczki? Może.
Nie byłby to pierwszy błąd jaki popełniła w życiu. Teraz miała Arenę i nie potrafiła się tym cieszyć.
Może pragnęła za szybko i za mocno? Bal’lsir mówił jej, że zbyt wiele wymaga, że potrzeba czasu… ale ona nie potrafiła być cierpliwa. Przynajmniej nie w sprawie Areny. Miało być wspaniale, miało zaskakiwać, zaplanowała tyle atrakcji. Jednak ciągle natrafiała na jakieś opory. Jakby ktoś specjalnie jej rzucał kłody nogi...szlag.
Nie tylko jej zresztą. Keldrea przyszła do Han’kah z wizytą towarzyską wściekła jak osa. I najwyraźniej chciała się wykrzyczeć i być może jakoś inaczej rozładować swój gniew. Ostatnio bowiem relacje między nimi zrobiły się bardziej… skomplikowane.

27 Tarsakh 1373; Obozowisko Orb’vlos

Tulsis Ecchtaris Orb’vlos


Podmrok potrafił być piękny. Jaskinie oświetlone fluorescencyjnymi grzybami i glonami, potrafiły błyszczeć blaskiem klejnotów i nacieków.


Magia ogni fearie rzucanych przez drowy rozświetlała pobliskie jeziorko, ale owo piękno nie było zauważane przez Tulsis. Drowka medytowała nad swoją sytuacją pogrążona w rozmodleniu. Sytuacją bliską tym stojącym na krawędzi otchłani.
Dotąd starała się iść prostą drogą wyznaczaną przykazaniami i filozofią swego bóstwa. Było to łatwe i nieskomplikowane… zazwyczaj. Wykonywała wszelkie rozkazy swego mistrza i zakonu, oddając tej sprawie myśli, duszę, a nawet ciało… czasem dosłownie.
Niemniej to z czym przybyła z miasta… sprawiło, że sytuacja Domu Orb’vlos przestała być jasna. Należało opracować nowe plany i określić nowe priorytety. Hydra plotek, pomówień i intryg dotąd uśpiona podniosła swe łby i zaryczała. Tulsis traciła grunt pod nogami. Jej tarczą i opoką było ledwie kilka drowów… jeśli one zginą, to co jej pozostanie? A niewątpliwie siostra zaczęła już knuć, brat planować swoje intrygi. Ona zaś, miecz Selvetarma, była przeznaczona nawet nie na chwalebną śmierć, a głupią zgubę między ścierającym się rodzeństwem i innymi drowami.
Musiała działać, a znała tylko jedną pajęczycę dobrze przemykającą się pomiędzy sieciami intryg Orb’vlos.
Ale czy mogła zaufać Sheyri?

26-30 Tarsakh 1373; Erelhei-Cinlu



Powstawała powoli, kamienna struktura tworzona przez wszystkie Domy. Budowla z dala od miasta.
Przypominała skarbiec i w wielu plotkach, tym właśnie była… skarbcem.
Choć dopiero w przyszłości, bo póki co budynek dopiero powstawał. Potężne masywne mury, ołowiane płyty. Ciężka brama.
Nie wszyscy wierzyli, że ma posłużyć Domom do badań. Niektórzy uważali, że istnieje podwójne dno.
Zresztą plotkarze mieli o czym mówić. W Vae miał się odbyć ponoć proces karny, takie kuriozum przygotowywane dla zabawienia ekscentrycznej Matrony jaką była Sereska.
Jednak i w tym mogło być ukryte podwójne dno.
Podobnie jak plotki o wampirze mordującym plebejuszy. I nekromantach Shi’quos przemierzających w tajemnicy ulice Dzielnicy Rzemieślników. Prawda czy fałsz?
Każdy mówił co innego. Ponoć ów wampir uciekł z Shi’quos co było równie prawdopodobne jak inne teorie na temat jego pochodzenia. Prawdą jednak było, że poprzedni rok dał wiele okazji do wyrwania się nieumarłych spod kontroli.
Morderstwa nie były jednak ekscytujące, jak fakt zmian… Plotki o tym, że w Domach rośnie wrogość wobec czerwonej narośli wypełniały rozmowy tawernach ekscytacją. Dla plebejuszy sprawa była prosta. Należało ostrzyc enklawę, może nawet zdobyć… nie wypadało wszak tak jej się paść na dobrobycie miasta. Bogactwa czarowników słusznie należały się im, prawda?
Ale plebejusze nie potrafili zobaczyć wielkiego obrazu. Nie potrafili zobaczyć państwa na powierzchni. Drowy z Domów je jednak widziały… tak widziały słabość czerwonych magów, ich kłótliwość. Ich zazdrosne spojrzenia na imperium Mulchorandu, na chciwe łapy wyciągane po Morze Księżycowe oraz tajoną wrogość wobec Zhentarimów. Czy łysi zejdą do Pomroku, by pomścić usunięcie i złupienie enklawy?
Odpowiedź na to pytanie bynajmniej… nie była oczywista.

26 Tarsakh 1373; Erelhei-Cinlu


Lesen Vae


Miło było być obserwatorem. To takie… relaksujące. Przyglądać się Farnasowi wijącemu się niczym piskorz na przesłuchaniu. Obserwować zabiegi Urluma względem innych magów. Beznamiętnie… niczym robaki w terrarium.
To było miłe… Niestety inne sprawy niekoniecznie. Co prawda śledztwo wobec Farnasa było bardziej przedstawieniem i nawet samej Matrony nie obchodził tyle jego wynik i ukaranie winnych, co sama teatralna otoczka i czas trwania… to jednak w naturze Lesena było podchodzenie do tego ambicjonalnie.
Niemniej śledztwo miało niewielkie znaczenie. Tak jak zabójstwa wśród pospólstwa.
Strażnicy zgłosili znalezienie drowich zwłok w jednym z pokoi podrzędnego domu uciech. Ofiarą była popłatna dziewka, której rozwleczone i rozczłonkowane truchło zaścielało całą podłogę. Jak wyznał jeden ze strażników, krwi było niewiele a same zdarzenia miały miejsce również na terenach innych Domów.
Ponieważ jednak te morderstwa były nieliczne, a ofiary bez znaczenia to… czy warto w ogóle poświęcać temu czas i siły? Ów Kubuś Wykrwawiacz działał też na terenach innych Domów. Może więc one go złapią?
Sam Lesen wszak miał inne problemy i właśnie z jednym z nich podążał do świątyni Shi’quos.
Budowla ta była częścią twierdzy umieszczoną zadziwiająco blisko siedzib magów, ze szczególnym uwzględnieniem siedziby Szkoły Przemian. Nic dziwnego więc, że wyglądała obco. Ściany wydawały się wyrastać z roztopionej skały i być formowane niczym glina. Na kolumnach nie było cytatów religijnych ni pajęczych motywów czy sieci. Za to były oczy. I miał wrażenie, że owe oczy były żywe.
Ale to pewnie tylko złudzenie optyczne.
Wyrocznia o imieniu Maelfiss, czekała już przy ołtarzu. Lesen nie wiedział o niej zbyt wiele poza tym, że z początku nie była kapłanką świątyni tylko oficerem armii i wtedy nabyła przydomek Jednooka.
Gdy zobaczył ją z bliska, zrozumiał czemu miała taki przydomek. I już czekała na niego. Co prawda Lesen Vae załatwił sobie spotkanie z nią przez swoje źródła, jednak owe źródła ostrzegły go, by nie spodziewał się zbyt wiele po Jednookiej. Niemniej była wyrocznią, a to się liczyło.

27 Tarsakh 1373; Erelhei-Cinlu

Severine Tormtor


To nie mógł być przypadek. To musiała być jakaś cholerna klątwa. Ktoś ją przeklął. Czy to była jej Matka… Minayne ? Czy przeklęła córkę na łożu śmierci? Czy to była klątwa umierającego?
Bo to musiała klątwa... albo pech?
Jak inaczej bowiem wytłumaczyć, że ilekroć Severine wyrwała się z tej zabitej dechami dziury w ziemi zwanej Icehammar, to znów musiała tam wracać!
A jednak… znowu jechała. Tym razem w towarzystwie Shrie i z małą obstawą orków. To było poniżające, to było irytujące.
I znowu negocjować z krasnoludami… nieprzyjemna sprawa. Duergary nie rozumiały pojęcia “uprzejmość” zwłaszcza wobec klientów. Za to doskonale opanowały definicję “targowania”.
Prezent z Graciarni, jaki zdobyły dla Severine Shrie był umagicznionym biczem z ostrzami. Trzecim do jej kolekcji.
No i koszyk z łakociami z powierzchni… ale te Shrie przeznaczył na ich randkę. Oczywiście po szczęśliwym zakończeniu ich zadania w Icehammer, choć drowka nie znała żadnego romantycznego zakątka w mieście szaraków.

Do miasta, do którego się zbliżali. Ileż razy już pokonywała tą trasę. Znała prawie na pamięć, jeszcze jeden zakręt i jeszcze dwie jaski…

Trupy… Kilka trupów niewolników. Zapewne z duergarskich kopalni… pogryzionych, rozszarpywanych.
Uciekinierzy z kopalń… tych łatwo było rozpoznać, mimo straszliwych ran na ich ciele.


Pokrytych chityną krzyżówek psów, owadów i gadzin… rozpoznać się już nie dawało. Były małe, wielkości wyrośniętego psa, ale… czy były groźne?
Ucztowały na truchłach martwych niewolników, ale błyskawicznie zwróciły uwagę na intruzów jakimi byli Severine i jej mała świta.

Lesen Vae


Świątynia Loviatar się zmieniła. Teraz była małym budynkiem, a nie przybudówką do podobnie małych świątyń Shar i Bane’a. Widać wraz z rozbudową enklawy i świątynie się rozbudowały. Niemniej kwatery prywatne Sinal pozostały takie same jak przedtem. Tylko ochroniarz się zmienił. Ale był równie milczący i równie czujny co jego poprzednik. I zapewne równie przywykły do bólu.
Sinal siedziała za stołem przesuwając po nim karty taroka służące do wróżenia. Uśmiechnęła się do Lesena wesoło, ale jej ciężkie grube kapłańskie szaty świadczyły, że to płatna wizyta.
Elizabeth nie lubiła mieszać roboty z przyjemnością.
Czuła się bowiem w pełni profesjonalistką. Światło w pokoju było przyciemnione. Kapłanka Loviatar dbała o nastrój. Przetasowała karty i rzekła.- Prosiłeś o sesję wróżebną. Więc bierzmy się za nią.

28 Tarsakh 1373; Erelhei-Cinlu

Xullmur’ss


Robiło się ciasno pod obcasem Eilservs, robiło się ciasno dla Xullmur’ssa. Kapłanki tego Domu pracowały nad czymś ważnym w starej części Nekropolis. Niestety były też czujne i bezlitosne dla podglądaczy.
Zwiększyła się też ilość patroli, co robiło się irytujące i z czasem mogło zmienić w prawdziwe zagrożenie. Czyżby obecna Matka Opiekunka planowała odzyskać pełną kontrolę nad swym Gettem?
Była to niepokojąca perspektywa, ale na szczęście… póki co odległa. Niemniej Xullmur’ss czuł jak pierścień wokół niego nieustannie, acz powoli się zaciska.
Zyskanie dwóch szpiegów nieco pomogło w kontrolowaniu włości drowa. Nieco, bo quasity były tchórzliwie i złośliwe i niezbyt dobrze reagowały na “marchewkę” najwyraźniej wychodząc z założenia, że Xullmur’ss, jak każdy drow zresztą, był kłamliwym oszustem. I regularnie nie dotrzymywał słowa.
Tak więc quasity nie wierzyły mu z zasady i wykonywały swe zadania z przymusu.

Niemniej poza tymi problemami...sytuacja Xullmur’ssa była stabilna… i nudna. Był zapomniany, co oczywiście pozwalało na rozluźnienie się. Nikt go nie ścigał na jego terenie i większości terenu miasta. Nikt jak dotąd się nim nie zainteresował. Była to jednak niepożądana stagnacja. Xullmur’ss czuł się zapomniany.
Więc przesłany list od Żmijki z propozycją rozmowy był ciekawą odmianą sytuacji.
Zniknięcie Szeptacza było… zaś bardzo niepokojące. Oczywistym było dla Xullmur’ssa że szeptacz nie uciekł. Więc… prawdopodobnie zginął, a to już był kłopot, ponieważ jeśli przyzwani planarnym wiązaniem przybysze ginęli, to ginęli ostatecznie.
Niemniej wiedział, gdzie posłał Szeptacza… ogólnie jaki obszar on obserwował. Użyteczna informacja… ale niestety niewiele mówiła o zagrożeniu, poza tym że było duże.

29 Tarsakh 1373; Erelhei-Cinlu

Han'kah Tormtor


Przygotowania i rozmowy prowadzone potajemnie, pozwoliły zebrać Han’kah dość solidną ekipę, ale… Zabranie ze sobą Relonfeina Eilservs wywołało implikacje, jakie Moliara by przewidziała.
A Han’kah nie przyszły do głowy.
Eilservs nie uczyniło Relonfeina dowodzącym oddziałem. Owszem, ów strateg dołączył, ale bezpośrednio nie podlegał Han’kah, a Olorraenie Eilservs, dość wpływowej w tym Domu strateg, doradzającej ponoć zarówno Inkwizycji jak i samej Matronie
Han’kah nie wiedziała nic o tej drowce i nie mogła nic zrobić. Zabranie ze sobą Relonfeina wymagało przyjęcie i tej drowki pod swoją opiekę. Była to niejako transakcja wiązana.
I żadne wpływy w Tormtor nie mogły Han’kah z niej wyciągnąć.
Pozostało więc jeszcze wojowniczce jedno. Ustalić przed wyprawą relacje z ową Olorraeną, łańcuszek dowodzenia oraz strefy wpływów.
Podczas misji nie będzie na to czasu, a nic nie było tak groźnego dla powodzenia tej wyprawy jak właśnie wbijanie sobie noży w plecy nawzajem.

Maerinidia Godeep & Neevrae Aleval


Karawane Godeep i Alevel i Vae wyruszyła na powierzchnię. Była to wspólna inicjatywa trzech Domów związana z planami ekspansji gospodarczej i handlowej Erelhei-Cinlu na powierzchnię. Przynajmniej taka była oficjalna wersja. W praktyce członkowie tej karawany byli różni. Nie zawsze dało się wytłumaczyć ich obecność. Czemu Naczelna Czarodziejka Domu Godeep w niej jechała. Czemu Zarządca Domu Vae. Czemu… dyplomatka Aleval?
Można by mnożyć przypuszczenia i teorie. Niewątpliwie działania Aleval były podszyte były ukrytymi motywami. Niewątpliwie Sereska wyrastała na największą ekscentryczkę wśród żywych Matron. Niewątpliwie Maerinidia miała pewne znajomości na powierzchni. Ale co za tym wszystkim się kryło?
Bogowie raczą wiedzieć. Niewątpliwie jednak Domy działały niezależnie od oficjalnej polityki miasta. I być może Nietoperzyca nie w pełni je kontrolowała, co w oczach lojalistów źle wróżyło całemu miastu.
Z drugiej strony, ślepa Matrona już wielokrotnie okazała się bystrzejsza niż jej dobrze widzące koleżanki.
Nie należało lekceważyć tej drowki.

30 Tarsakh 1373; Erelhei-Cinlu


Ta wieść obiegła miasto lotem błyskawicy. Wyprawa do opuszczonego miasta ilithidów wróciła przed czasem. Wyprawa wróciła niekompletna. Zginęło sporo niewolników i część orków z ochrony. Sami magowie byli poranieni i wyczerpani.
Wyprawa wróciła pobita, bo jak się okazało, coś znów zasiedliło miasto. Nie były to jednak ani ilithidy, ani grobowniki próbujące odzyskać odebrany łup.
Pogłoski jakie się szerzyły wśród mieszkańców dotyczyły nowego rodzaju plagi stworzeń, dotąd nieznanych w Podmroku. Czym były?
Nie wiadomo.
Niemniej magowie już składali raporty, a Matrony rozsyłały posłańców. Domy będą musiały się znów naradzić w związku z tym nie znanym i zaskakującym zagrożeniem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-03-2015 o 21:49.
abishai jest offline  
Stary 28-02-2015, 05:03   #49
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Kochanek czy nie, załatwianie spotkania z Inyndą wciąż było równie proste jak zapukanie do jej drzwi. Nie należała do czarodziejek które się przepracowują, więc nie fatygował się z zapowiadaniem się – wystarczyło tylko spytać strażnika przy drzwiach czy nie przyjmuje właśnie „gości”.
– Mistrzyni Inyndo. – samiec powitał ją z ciepłym uśmiechem. – Twój widok jak zawsze raduje moje oczy... zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się nad tym co powiedział, ale dał sobie spokój. Oczy, oko, nieważne.
Jak zwykle gustownie ubrana czarodziejka, miała na sobie suknie wręcz dopasowaną do ciała niczym druga skóra. Czarny aksamit zlewał się z jej karnacją, że na pierwszy rzut oka nie dało się odróżnić, gdzie zaczyna się suknia, a gdzie jest tylko skóra.
- Miło cię widzieć mój drogi Lesenie. Co cię do mnie sprowadza?- zapytała podchodząc tym zmysłowym chybotliwym krokiem wywołanym przez wysokie obcasy jej czerwonych sandałków i… lata doświadczeń.
Samiec nawet gdyby chciał nie potrafiłby się powstrzymać od zmierzenia czarodziejki lubieżnym spojrzeniem.
– Mam... Drobną prośbę, Inyndo. – odezwał się po kilku sekundach, kiedy w końcu oderwał wzrok od kołyszących się bioder i skierował go na twarz drowki. – Znasz może wieszczkę Shi'quos? Muszę się z nią spotkać.
-Możliwe, że znam kilka wieszczek Shi’quos i możliwe, że mogłabym cię z jakąś umówić, na kolację na przykład. - zamyśliła się Inynda splatając dłonie pod piersiami i sprawiając przez to że materiał mocniej napiął się na jej biuście.-Niemniej… co ja z tego będę miała? I co najważniejsze… co ona będzie z tego miała?*
Trzeba było Lesenowi przyznać, nie spuścił wzroku. Chociaż słowa Inyndy trochę go zaskoczyły. Być może nie powinny.
– Zależy... Jakich podarunków oczekują wieszczki za swoje usługi? - zapytał, póki co unikając kwestii wynagrodzenia Inyndy. Chociaż umysł podpowiadał mu czego drowka może od niego chcieć…
- Hmmm… biżuteria jest zawsze skuteczna. Diamenty są najlepszym przyjacielem kobiety.- zamyśliła się Inynda.
– Ah. – rozluźnił się. – Bałem się że będą chciały jakieś dziwaczne przedmioty, których symbolika pomoże im odsłonić całuny czasu. Świeżo ścięta w dzień żniw trawa, fusy z herbaty matki opiekunki, krew ledwo co rozdziewiczonej elfki, takie tam. – zaśmiał się samiec. – Wybiorę dla was coś ładnego.
-Jestem pewna że wyrocznie same załatwiają sobie potrzebne materiały wróżebne.- stwierdziła z ciepłym uśmiechem Inynda.-Niemniej, co poza tym planujesz? I jaką nagrodę dla mnie?
– Znajdę coś co ci się spodoba. – odzwierciedlił ciepły uśmiech drowki. – Czy perfumy które ci ostatnio podarowałem nie przypadły ci do gustu?
-Perfumy… tanio… cenisz moje względy.- rzekła żartobliwie Inynda.-Bardzo tanio.
– Nie... Nie, wręcz przeciwnie. – uniósł obronnie ręce. – To czym mógłbym ci sprawić satysfakcje? … Jakim prezentem. - poprawił się.
- To by było za łatwe.- pogroziła mu żartobliwie Inynda.- Zaskocz mnie.
– Tak zrobię. – Przytaknął. – Powiedz mi Inyndo, czy miałaś przyjemność poznać Ulruma?
- Zależy o jakiej przyjemności… mówimy.- stwierdziła drowka przeciągając się zmysłowo.
– … Niekoniecznie taką miałem na myśli. – odparł samiec, choć ton głosu zdradzał że czarodziejka tematem go zainteresowała.
-Urlum jest mistrzem Katedry Psioniki, więc oczywiście że rozmawialiśmy raz czy dwa. raczej.. skupiony na badaniach samiec.- oceniła Inynda.
– Dyplomatyczna odpowiedź. Chodź, usiądźmy. – chwycił ją pod ramię, i poprowadził do pluszowej kanapy. – Miałem przyjemność z nim wczoraj porozmawiać... Zapewniał mnie że nie tylko uda mu się uruchomić Mythal, ale że i będzie w stanie zbudować lepszy.
-Możliwe… szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia jak doświadczona jest w tych sprawach jego katedra. Ciężko ściągnąć psioników do Shi’quos. Za czasów poprzednich mistrzów zbyt często służyli jako obiekty do eksperymentów.- wyjaśniła Inynda siadając wygodnie.
– Twoja opinia jest dużo łaskawsza od mojej. – westchnął samiec. – Jeszcze tutaj nie sprowadzili starego, a już chcą budować nowy. Jak mi to pierwszy raz powiedział to myślałem że sobie żartuje. – pokręcił z dezaprobatą głową. - Wiesz że chce by jego praca przyniosła miastu rezultaty... Ale wydaję mi się że póki co to obiecałby mi dostarczyć kurę znosząca złote jaja, gdyby czuł że zyska tym sobie moje wsparcie.
-Ach tak… artefakt. Niech się chłopcy bawią, a co mi tam.- zaśmiała się perlistym głosem Inynda.-Przynajmniej nie będą się wtrącać w politykę.
Nawinęła na palec kosmyk włosów dodając.- Zbuduje nie zbuduje… Niespecjalnie mnie to martwi. Mimo wszystko, to nie jest tak że potrzebujemy artefaktu do przetrwania. Ot, jeśli mu się uda coś zyskamy, jeśli nie… coś się nauczymy.
– My artefaktu nie potrzebujemy, ale on tak. – odarł, z uśmiechem obserwując jak bawi się lokami. – I to mnie nurtuje... Sprawia wrażenie takiego, co nie rozumie że porywa się z motyka na słońce. Mythal spadł mu z nieba, wynosząc go do z szefa pomniejszej katedry do potencjalnie głównego eksperta przeciw Illithidom, i teraz sam nie wie co zrobić z nagłym awansem... Ale nie jestem pewien, może się mylę. Co jeżeli jest sprawnym graczem, którego starania warto wspierać?
Inynda miała nad nim stulecia doświadczenie przewagi... W tym politycznego, co nieraz udowodniła. A Lesen nie był ponad radzenia się lepszych od siebie.
-Nie zaszkodzi ci wspieranie go. Jeśli upadnie… to samotnie. Ale jeśli uda mu się osiągnąć sukces to… warto ogrzać się w jego blasku.- stwierdziła Inynda strącając nieistniejące okruszki ze swego dekoltu.- Oczywiście wspieranie to musi być w granicach rozsądku.
– … To prawda, w przypadku porażki będzie jej jedynym ojcem. – pozwolił swoim oczom błądzić – Raczej ciężko będzie mu to zwalić na kogoś innego.
Zerwał się z siedzenia i kłaniając się, ujął dłoń drowki by złożyć na niej pożegnalny pocałunek.
– Dziękuje ci Inyndo, jak zawsze twoje rady bardzo mi pomogły. I zapewniam cię, otrzymasz w prezencie coś wyjątkowego.
-Byłabym rozczarowana, gdyby było inaczej.- stwierdziła w odpowiedzi Inynda.


***


– Han'kah . – skinął jej na powitanie samiec, nie wstając za biurka. Nie zdejmował oczu z trzymanych w dłoni kartek. – Ciesze się że znalazłaś czas. Potem może nam go zabraknąć. -
- Zabraknać? - oparła się o framugę drzwi i zaplotła ramiona na piersi. - Niby czemu?
– Ponieważ planuje się rozprawić z Loscivi... Jak tylko ją znajdę. – odparł, bez wątpienia nawiązując do zaplanowanego za parę godzin widzenia. – Gorącej czekolady? – posłał jej lekki uśmiech, skinając na postawiony na ogniu czajnik.
- A jak widzenie będzie jałowe? Często dostajemy mgliste wskazówki i lokację, która może być wszędzie. Co wtedy? Na prawdę liczysz, że otrzymasz Loscivii na talerzu?
– Nie jest to jedyna rzecz jaką mam przygotowaną. Ale wiele od niej zależy. – zmarszczył brwi. – Nie stój tak w drzwiach, usiądź.
- Jak siadam naprzeciwko czyjegoś biurka czuję się jak rugana podwładna - zastukała obcasem wojskowego buta w posadzkę. - To kwestia samoobrony? Chcesz ją zabić nim ona zabije ciebie, czy łakniesz słodkiego smaku zemsty?
– Pozwalam ci lekceważąco położyć buty na stole. – Posłał jej rozbrajający uśmiech, sącząc z kubka ciemnobrązowy płyn. – I czy powód ma jakieś znaczenie? Martwe kapłanki należy odsyłać tam gdzie ich miejsce, jak dobrze wiesz.
- Po prosu jestem ciekawa twoich motywów - podeszła do biurka, chwilę mierzyła je wzrokiem a wreszcie… wskoczyła na jego blat i usiadła na skrzyżowanych nogach. - Jak mi na coś “pozwalasz” tylko pogarszasz sprawę, nie rozumiesz?
– Przeżyję. – samiec niespecjalnie się przejął. – Jak poszły negocjacje z Mae?
- Może być. A tobie z Yvalynem? - palec drowki uniósł jego brodę wyżej.
– Marnie. Jego nie interesuje hipoteka. Potrzebowałabyś coś żeby przekupić Sereskę.
- Uraziłam cię? - zmieniła nagle temat. - Wczoraj?
– Nie. – Zaprzeczył, patrząc jej w oczy. – Masz prawo do swoich sekretów.
- Nie mówię o sekretach. Mówię o tym jak cię potraktowałam.
Zmrużył oko, kompletnie nie rozumiejąc. Po czym zaśmiał się gwałtownie.
– Ahaha, hahaha, haha, oh, Han'kah. Nie, nie uraziłaś mnie tym o jakże podłym traktowaniem samca. Acz powinnaś się wstydzić, tak odnosić się do faceta, zaiste, kapłanki by cię wybatożyły za tak jawny brak szacunku do mężczyzny, ahahaha, haha, aah. – odetchnął głęboko, i pociągnął kolejny łyk czekolady.
- Kpina? Chcesz przejść na taki ton? Na pewno? - Han’kah wydawała się bardzo poważna zerkając z góry na kapitana.
– Cóż... kolejny łyk. – Jest to dla mnie troche surrealne. Jeżeli ciebie ciekawi czy jestem urażony za twoje zachowanie wczoraj, to jaka kara czeka mnie za moje zachowanie sprzed trzech dni?
- Cholernie słuszna uwaga - drowka puściła jego brodę, palec wymierzył mu delikatnego prztyczka w nos. - Pozwól, że coś ci przypomnę...

***


Han'kah, jak już się zdążył przekonać, mimo twardego stąpania po ziemi wcale nie były obce dramatyczne przemowy. I mimo że wiadomość że zostanie ojcem ucieszyła go, to jednak wywód drowki był trudny do przełknięcia.
Miała rację. Okazał słabość, i teraz będzie musiał ponieść z tego powodu konsekwencje. Kara na miarę przewinienia.


Chociaż naprawdę, liczenie na to że ugnie się pod zalotami Yvalyna, przebywając u czarodziejki która teraz już trzykrotnie pokazała że chętnie będzie utrudniać mu żyje, kiedy dobrze wie że Han'kah czeka w pokoju obok?
Czuł się urażony że Han'kah w ogóle traktowała to jak pełnowartościowy test charakteru.

Mógł codziennie pieprzyć Inynde i nigdy by się tego nie dowiedziała.


***

Wcześniej.


– Yvalynie...– samieć jęknął, odwracając jedyne oko od samca.– Proszę.. Zanim obydwoje zrobimy coś, czego z pewnością pożałuje.
-Wiesz dobrze, że takie właśnie rzeczy są warte.. wspominania później.- i palce drowa zsunęły się niżej...

Ale powstrzymały je reka szermierza.
– Yv... Nie. – dosłownie dało się usłyszeć jak zgrzyta zębami. Obiecał Han'kah wierność... I nie planował złamać tej obietnicy już w pierwszym miesiącu. – Złożyłem obietnice.
- Ciekawe czy Nihrizz pod Han’kah też stał się takim nudziarzem.- westchnął teatralnie Yvalyn, ale odsunął dłoń.
– Nie wiem, i nie obchodzi mnie to. – odparł zauważalnie poirytowany samiec. – I mówiłem, nie interesują mnie zabawy z facetami. – Powtórzył, uparcie ignorując własny namiocik.
Nalał im obojgu. Na ukojenie nerwów.
– Maerinidia dała nam do dyspozycji swojego asystenta.
-Masz zamiar z niego skorzystać?- wzruszył ramionami Yvalyn wyraźnie nie zainteresowany taką opcją.
– Czy przyjemność sprawia ci torturowanie mnie? – zapytał grobowym tonem, ale na ustach zatańczył cień uśmiechu. – Musi tak być, bo póki nie miałem partnerki to nawet przelotnym spojrzeniem mnie nie obdarzyłeś.
- Nie jesteś więc spostrzegawczy, jeśli nie zauważy… łeś. Niemniej gdybym chciał cię torturować, to robiłbym…- palce Yvalyna zatoczyły skomplikowany wzór na skórze Lesena wrpawiając jego ciało w ekstatyczne drżenie i wzmagając jego pragnienia. -... tak. Więc uważam, że trochę przesadzasz z tymi pomówieniami.
Samiec powstrzymał jęknięcie. Niebieska magia czy nie, miał w sobie trochę samodyscypliny.
– Słuszna uwaga.
Przeniósł wzrok na drzwi za którymi zniknęły dziewczyny.
– Wiesz... Han'kah zastanawiała się czy Vae nie udzieli jej pożyczki. Żeby doszlifować wielkie otwarcie areny.
-Vae… nie udzieli jej pożyczki. Ja nie mogę tego pomysłu poprzeć. Sereska nawet nie weźmie pod uwagę. Bunt czcicieli Shar był kosztowny.- wyjaśnił krótko Yvalyn wzruszając ramionami.-Jeśli chcesz przekonać siostrę, to zaopatrz się w lepsze argumenty niż “wdzięczność Han’kah.
– Dom jest zawsze na pierwszym miejscu. – odpowiedział krótko – Han'kah gotowa jest oddać coś pod zastaw... Pytanie brzmi, czy ma coś czego potrzebujemy?
-Nie wiem.. Ja z nią nie sypiam.- wzruszył ramionami Zarządca Domu Vae.-Nie wiem więc, co niby mogła dać pod zastaw.
– A jak myślisz, co kupi uwagę Sereski? Albo twoją. – zapytał wprost. Jeżeli Yvalyn uzna że jest coś co warto zdobyć od Han'kah, to bez wątpienia przekona matronę. Sereskę nie interesowały finanse... ot, zło konieczne. - I nasze finanse nie są chyba w tak złym stanie... Prawda? Wszyscy ucierpieli na wojnie.
Nie były to dobre wieści. Miał plany które mogły nadwerężyć budżet domu.
-Nie chodzi o to, kto stracił więcej, tylko…- wzruszył ramionami Yvalyn.- Finanse Vae są w dość dobrym stanie, ale niekoniecznie stać nas na wszelkie ekstrawagancje. Zresztą Inynda musiała się urządzić, a to kosztuje. Nie jestem pewien co poza rzadkimi woluminami może kusić twoją siostrę, a ja… mój drogi…- uśmiechnął się ciepło muskając palcami podbródek.-... ja się nie liczę.
– Tak oczywiste kłamstwa ci nie przystają Yvalynie. – odpowiedział z uśmiechem samiec. No tak, musieli urządzić Inynde. Ta drowka i jej skłonność do luksusów... – Tyle dni spędziłem w ogrodach z Inyndą, wolny jak ptak... Trzeba było wtedy mnie odwiedzić.
- To nie są kłamstwa. Dom Vae ma na co na wydawać pieniądze, zresztą jak każdy inny Dom obecnie.-westchnął Yvalyn.
– Miałem na myśli to że się nie liczysz. – szturchnął go lekko.
-Bo nie liczę. Jestem Zarządcą Domu. Moim zadaniem jest spełnianie zachcianek i pilnowaniem działalności gospodarczej.- odparł spokojnym tonem jakby wyjaśniał podstawy szermierki.
– To „tylko” tyle, czy „aż” tyle? Jest takie powiedzeni... „Stal wygrywa bitwy, złoto wygrywa wojny.” – pociągnął łyk alkoholu, opróżniając naczynie. – Han'kah i Mae pewnie troche zabawią, ja dam sobie spokój na dziś. Musze przesłuchać Farnasa... Wiesz, tego kupca Thay. Cholerny proces na pokaz... - wymamrotał pod nosem, ubierając się.
-Brzmi zabawnie… Sereska lubi takie przedstawienia jak ten proces.- zaśmiał się Yvalyn.- Myślę też że i Mevremas z Thandyshą docenią takie teatralne widowisko.
Drow skrzywił się zauważalnie. Nie planował zrobić go aż tak kameralnego... Ale może właśnie tego oczekiwała Sereska?
– O ile nie zamieni się w farsę... Hej, odstąpiłbyś mi jakiegoś swojego podopiecznego by pomógł moim ludziom z księgami Farnasa? Sprawdził czy nie ma jakiś nieścisłości?
- Z jakimi… och… mówisz o finansowych? A ma jakieś?- zapytał zaciekawiony Yvalyn i potarł podbródek.- I jesteś pewien, że one są prawdziwe, a nie pokazowymi papierzyskami dla poborcy podatkowego?
– Wychodzę z założenia że je prowadzi. Thay to jednak państwo prawa. Brutalnego prawa, ale prawa. - wzruszył ramionami. – A jeżeli są fałszywe, to tym bardziej potrzebuje profesjonalisty który to wychwyci. Moi ludzie mają co najwyżej mgliste pojęcie o matematyce finansowej... Zawsze jak wspominam o procentach to patrzą na mnie jakbym przeszedł na Mulhorandzki...
-Tak… myślę, że dałoby się coś załatwić.- odparł z uśmiechem Yvalyn.
– Świetnie. – zapiął sprzążkę przy pasie. – Zostajesz?
- Hmmm… tak… a ty… zamierzaz opuścić to przyjęcie? Pod jakim pozorem?- zapytał Yvalyn.*
– Pod pozorem „wiem jak wytrwała jest Han'kah w łóżku i wiem że szybko nie skończą.” – poruszył znacząco brwiami. – I ponieważ wstałem w końcu z krzesła i zdaje sobie teraz sprawę z tego jak bardzo jestem napruty.
-Przekażę więc im twe słowa.- stwierdził z uśmiechem Yvalyn.
Był jeszcze jeden powód, którego nie wypowiedział. Nie był do końca pewien czy chce zostawiać w okolicy napalonego, pijanego Wilka swoje nieprzytomne od alkoholu cztery litery.
Chociaż wierzył że Yvalyn miał dość taktu by nie wykorzystywać jego niedyspozycji, i nie próbowałby wprowadzić go do klubu wielbicieli sterczącej włóczni.
A byłby wstanie. Mógłby go położyć na stole, uciszyć jego słabe protesty kładąc palec na jego ustach... I poprowadzić go w dół... Rozpinając koszulę... Przez klatkę piersiową... Pod pas, chwycić jego...
Jego...
O czym to myślał?
– Dzięki. – przytaknął energicznie, uciekając wzrokiem od wciąż nagiego drowa. – Do zobaczenia Yv.
-Do zobaczenia.- odparł zmysłowym tonem głosu i z podstępnym uśmiechem Yvalyn.

***

Wyrocznia


Specyficzny wystrój świątyni Shi'quos nie robił na nim wrażenia, chociaż z zaskoczeniem musiał przyznać że podobało mu się to że ktoś zdecydował odstąpić się od okrutnie oklepanego wśród drowów motywu pająka. Święte zwierze Lolth czy nie, można było czasami wysilić się na kreatywność.
– Wyrocznio Maelfiss. – pokłonił się przed drowką, wręczając jej pudełko. – Ciesze się że tak szybko znalazłaś dla mnie czas. Mam nadzieje że mój skromny podarunek przypadnie ci do gustu. -
Zgodnie z udzieloną mu poradą wybrał jednookiej parę diamentowych kolczyków, w kształcie półksiężyca. Na powierzchni wieszczki nieraz szukały odpowiedzi wśród gwiazd, więc kiedy zobaczył je w enklawie natychmiast mu się spodobały
– Otrzymałem... Znak, kiedy modliłem się w świątyni naszej Królowej. Miałem nadzieje że pomożesz mi go zinterpretować.
- Jaki to znak?- zapytała zamyślona drowka tylko przez chwilę przyglądając się kolczykom. Przy skupiła spojrzenie obu oczu na Lesenie.
– Parę dni temu byłem rozdarty w pewnej kwestii... Sercowej. – zaczął tłumaczyć. – Jest drowka która darzę pewnym uczuciem, i nie lada szacunkiem, jednak, mówiąc otwarcie, jest niebezpieczna i obawiam się jej. Poprosiłem naszą Królową o poradę w modlitwie, i przypomniałem sobie jej słowa „Miłość i szacunek są miękkie i słabe, strach zaś jest silny jak stal.”, co było dla mnie dość jasnym przesłaniem jak postępować. Ale kiedy upuściłem swej krwi by pozbyć się zwątpienia, ta przybrała kształt skorpiona.
- Skorpiony to wrogowie pająków. To łowcy pająków… to zły omen.- stwierdziła w odpowiedzi drowka potwierdzając jego obawy.- Masz rację… drowka, którą wybrałeś zdradzi cię pewnie, acz ta zdrada może w konsekwencji doprowadzić do zdarzeń gorszych niż twoja śmierć. To może zaszkodzić kultowi Lolth, albo twemu Domowi, albo miastu. Skorpion ma wiele znaczeń, żadne z nich nie jest pozytywne.
– To dość... Niepokojąca prognoza. – samiec zmarszczył brwi w zamyśleniu. – Co innego doprowadzenie do mojej śmierci, ale nawet zaszkodzenie samemu kultowi Lolth?
-Tak… możliwe, że trochę… przesadziłam w kwestii skali.- zamyśliła się drowka.-Niemniej czeka cię zdrada i jej efekty zaszkodzą nie tylko tobie samcze. Bądź bardzo ostrożny.
– Będę miał to na uwadze. – przytaknął. - … Chociaż dobrze byłoby wiedzieć coś więcej. – westchnął lekko. Ostrzeżenia do tajemniczych zagrożeń równie dobrze mogli dodawać mu do śniadania.
-Nie powinieneś tak lekko podchodzić do ostrzeżenia od bogini, rzadko ona zniża się do ostrzeżenia jakiegoś samca.- rzekła ponuro wyrocznia Shi’quos.
Samiec pochylił pokornie głowę.
– Masz rację. Przepraszam, i błagam o wybaczenie. – ukoił się. Szczerze, jednooka mówiła wszak prawdę. – Jestem po prostu... Zaniepokojony. Ale dziękuje ci za twój czas, Wielebna Wyrocznio. Nie będę ci go już zabierał.

***

Oko

Samiec odetchnął głęboko, i zasiadł przy stole, wpatrując się w oko. Tak potężny artefakt... Nadeszła pora by wykorzystać go samolubnie.
Skrzyżował palce przed nosem, i tupnął parę razy nogą, ze zniecierpliwieniem oczekując reszty.
Niedługo potem o wyznaczonej godzinie zjawił się Xullmur’ss. Skinął głową Lesenowi i zajął miejsce z boku.
-Dostałem twoją wiadomość. Kogo zaproszono i kto jest proponowanym celem?-zapytał bezpośrednio czarodziej.
– Ty, Han'kah, Severine. Celem jest Loscivi. – zerknął na czarodzieja. – Imię to nie jest ci przypadkiem znane, prawda?
-Nie a powinno? Pewnie powinno, skoro pytasz. Czym zasłużyła na twoją i naszą uwagę? Z reguły cele są hmm… powszechnie znane.
– Nie w takich przypadkach. – zmrużył lekko oko. – Sprawa jest osobista. Tym samym nie będą wam znane szczegóły... A was uprasza się o nieinterweniowanie w tą kwestię. W zamian wy sami możecie oczekiwać podobnego traktowania w przyszłości. Tak to tutaj działa.
-Rozumiem-skinął głową-Powiesz ile będziesz chciał, w tym przypadku jak widać nic. Pamiętaj jedynie, że cóż zależy mi na znajomościach z wpływowymi drowami. Gdyby moja pomoc mogła być szersza, niż Oko… Na pewno się jakoś dogadamy.
– Teraz liczę na twoją dyskrecję. Cokolwiek więcej... Zobaczymy.
-Zrozumiałe- potwierdził- Nie znam jej a właśnie skoro nie ważnym jest czym sobie zasłużyła na uwagę. To może powiesz mi kim ona w ogóle jest?
– Nie.
-Jak sobie życzysz-wzruszył ramionami czarodziej. Nie przesadnie obchodziła go jakaś Loscivi.
Jako pierwsza spóźniona, przybyła Severine. Nieco zaskoczona po przekroczeniu drzwi obecnością dwóch zaledwie samców. Zaproszenie przysłał ten gładziutki. Lesen Vae. Pewna być nie mogła, ale po ostatnim widzeniu jakiego była świadkiem, gotowa była niemałą sumkę postawić na to, że to właśnie był ów wspomniany przez Han’kah chłopczyk. I że z nim przyjdzie prawdopodobnie zorganizować polowanie.
Obrzuciła go ciekawym spojrzeniem. Jakoś tak górnolotnie jej wyglądał jak na kogoś kto łapie po jaskiniach szkarady…
Ten drugi… Zamaskowany… To jego głos słyszała w Ice w głowie.
Uśmiechnęła się ładnie do obu wyjmując pilniczek i siadając na jednym z krzeseł pod ścianą..
- Dziś podglądamy kameralnie? I bez czerwonaków?
– Tylko nasza trójka, plus Han'kah. – wyjaśnił szermierz. – Nie ma potrzeby zawracać głowy reszcie. Celem jest drowka o imieniu Loscivi i sprawa jest... Osobista. Jak widzieliście na widzeniu Nihrizza, między podglądaniem najważniejszych osób w mieście czasem używamy oka do własnych interesów, tak jak teraz. Będzie mile widziane jeżeli zdobytą tu wiedzę zachowacie dla siebie... A najlepiej od razu o niej zapomnicie. Przynajmniej jeżeli w przyszłości chcecie by wasze własne problemy były traktowane podobnie. – wytłumaczył nowym członkom oka.
- Nawet oczy zamknę - odparła z wdziękiem Severine i zabrała się za manicure - Jeśli masz się czuć zakłopotany.
Han’kah Tormtor wpadła mniej więcej w ostatniej chwili aby nie uznać ją za spóźnioną. Skinęła zdawkowo na powitanie, równie dobrze każdemu z nich albo nikomu w szczególności i usiadła na jedynym pozostałym miejscu.
- Jedźmy z tym.
Samiec przytknął w odpowiedzi i skupił się na kuli.
– Celem jest Loscivi, nieumarła kapłanka Kiaransalee

Kula przez chwilę zamigotała po czym pokazała głębokie lochy jakiegoś starego budynku. Najbardziej przypominały kazamaty którejś z Twierdz, ale takich lochów pod miastem było sporo, zwłaszcza w centrum miasta, gdzie burzono i budowano budynki przez kilka generacji. Piwnice które po nich pozostały łączyły się czasem w system lochów. Część z nich była znana poszczególnym Domom, część uległo całkowitemu zapomnieniu. I właśnie w takiej to kryjówce siedziała ona… ciągle w masce na obliczu, ciągle w zbroi, ciągle okryta szarym płaszczem. Było coś… niezrozumiałego dla Lesena w tym obsesyjnym okrywaniu swego ciała przez Loscivi...Kiedyś wszak była dumna ze swego ciała. A teraz…
Drowka miała przed sobą stolik, świecę. Na nim mapę jakiegoś budynku. Świątyni Lolth. Rozkład murów, pomieszczeń i kolumn pozwalał stwierdzić, że chodzi o jakąś dużą świątynię o klasycznym kształcie. Więc na pewno nie główną świątynię Aleval czy Shi’quos… pozostawało jednak wiele innych świątyń do wyboru. I Loscivi miała z nią z jakieś poważne plany, bo maczając pędzelek w tuszu nanosiła na ów plan budowli strzałki, liczby i jakieś inne symbole których znaczenie rozumiała tylko ona sama.
Jedno było pewne… cokolwiek planowała, nie mogła tego zrealizować sama.

-Pracowita z niej istota- wymamrotał pod nosem Xullmur’ss niby to do siebie.
- Hmmm - Han’kah zakołysała się w swoim krześle jakby chciała wsadzić nos w kulę by bliżej przyjrzeć się planom. - Może chce cię dopaść jak będziesz klepał pacierze, co kituś? - pułkownik położyła rękawicę na ramieniu Lesena a jej brwi zadrgały w rozbawieniu.
– Jest taka szansa. – odpowiedział sucho samiec, nie podzielając rozbawienia drowki.
- Na pewno sama zapragnęła modlitwy… - dodała Severine wielce pobożnym tonem nie przerywając jednak bynajmniej czynionej pielęgnacji - W końcu frontem strupieszałych nie wpuszczają za bardzo… a ona nawrócić pokornie… na nasze szczęście wór zgrzebny już założyła.

Przez długi czas nie działo się nic ciekawego. Kapłanka pomrukując dopisywała coś na mapach. Głównie… „sforsować bramę w kilka mgnień oka, pięciu wyznaczyć… unieszkodliwić od razu, zastosować ciszę”. A potem przekreślała zapiski. Jak widać plan był jeszcze w powijakach. Monotonności tego przedstawienia nie zmieniały nawet ciche pomruki i chichot wydobywający się czasem z ust Loscivi.
Dopiero ostrożne wejście do kryjówki Loscivi kolejnej drowki o fizjonomii okrytej burym płaszczem zmieniło sytuację. Nie można było poznać jej twarzy, ciągle ukrytej w cieniu, niemniej łatwo było dostrzec iż ubiera się jak szeregowa inkwizytorka Eilservs.
-Schematy wart.- rzekła cicho podając jakiś rulon kapłance.
-Dobrze, dobrze… a jak tam mój kochany Lesen, nadal ma kiepski gust i szlaja się z była kochanicą Akormyra?- zapytała z przekąsem Loscivi.
- Nie. Jest ponoć wierny Han’kah.- odparła cicho drowka.
-Najpierw worek kości, teraz worek mięśni… zaprawdę, jak na artystę malarza gust w kobietach ma kiepski.- westchnęła kapłanka i dodała. Opowiadaj co słychać na ulicach i w Eilservs.
I okryta grubym szarym płaszczem inkwizytorka zaczęła opowiadać, a kapłanka słuchała wtrącając kąśliwe uwagi od czasu do czasu. Owa drowka nie była chyba jednak dobrze poinformowana, skoro powtarzała jedynie to co można było usłyszeć w byle karczmie i na targu. Nie ujawniła także żadnych smakowitych kąsków dotyczących Domu z którego prawdopodobnie pochodziła. Więc albo stała zbyt nisko w hierarchii by coś wiedzieć, albo nie chciała się dzielić z ową kapłanką tajemnicami Domu.

Choć uśmiech Lesena ani nie drgnął, to gdyby mógł spojrzeniem wypaliłby dziur w wizji wizytującej drowki.
– Zrekrutowała nawet inkwizytorkę... Czy nic nie jest już święte?
- Hmmm - Han'kah przywołała na twarz mało inteligentną minę. - Czy ona mnie aby nie obraziła? Worek mięśni, niech pomyślę... Nie, chyba jednak nie. Na wszelki wypadek wezmę to za komplement wobec hartu i kondycji mojego idealnego wyćwiczonego ciała, jak myślisz - zapytała Lesena. Wisielczy humor niewiadomego pochodzenia jej nie opuszczał.
– Wszystko co wychodzi z jej ust to trucizna, nie zwracałbym na to uwagi. – zbył kwestie reką.
Tym razem Severine zamiast się odezwać, zwinęła tylko usta w bezgłośne “auć”.
- Nie dosłownie. - dodał z lekkim uśmiechem samiec.
- No cóż, jedno jest pewne - podsumowała pułkownik. - Nadal się tobą interesuje.

Po tej wymianie plotek Loscivi zaczęła zwijać zwoje chichocząc cicho.- Nie twoi agenci nadal mają na oku Lesena. Być może mu jeszcze złożę wizytę, a być może… pozwolę mu umrzeć z powodu jego własnych błędów i obsesji. Jak sądzisz, który wybór jest lepszy?
W odpowiedzi drowka wzruszyła ramionami, splatając ręce razem na piersiach. Łatwo było dostrzec na lewej dłoni pierścień ze srebrnymi pająkami sczepionymi ze sobą w śmiertelnej walce.
- A nieważne… pomyślę jeszcze nad tym.-rzekła z chichotem Loscivi.- Wszak i tak nadal nie odkrył mojego agenta w swoich otoczeniu. Mam czas… uderzę, kiedy będzie czuł się bezpieczny i pewny siebie. Wtedy mój atak zaboli go najbardziej.
Zakapturzona drowka wskazała na plany leżące na stole.- A to?
- Jeszcze nie jest do końca opracowane, ale pierwszą fazę można już wprawić w ruch. Przekażesz polecenia moim współpracownicom jeszcze przed końcem tego cyklu.
Po tych słowach wizja się urwała.
- No cóż... - Han’kah wbiła wzrok w Lesena. - Była to strata czasu czy nie?
– Nie dla mnie. – Zwrócił do Severine i Xulla. – Dziękuje za was czas. Jeżeli pozwolicie, jest jeszcze coś co muszę przedyskutować z Han'kah na osobności.
Treserka wstała, przeciągnęła się i skinąwszy wszystkim głową, na znak niedbałego “dowidzenia”, wyszła.
- To jak zamierzasz spożytkować te informacje? - ciągnęła pułkownik.
– Połączę je swoim szerokim zakresem umiejętności by ją znaleźć i zabić w najbardziej brutalny sposób. Jakby nie było to oczywiste. -
Samiec najwyraźniej nie miał zamiaru sprawy przedyskutowywać, przynajmniej nie w towarzystwie zamaskowanego czarodzieja. Poczekał aż samiec wyjdzie, po czym przeszedł do wątku który drowka naprawdę chciała poruszyć.

***

Kiedy zostali już sami, samiec nie podniósł na nią wzroku, a jedynie wpatrywał się dalej w kulę, pocierając energicznie zamkniętą powiekę.
– Dziękuje że nie wystawiłaś mnie do wiatru. – posłał jej serdeczny uśmiech który jak zwykle nie sięgał oczu. – Teraz pewnie chcesz przedyskutować kwestie mojej kary. Ale zanim zaczniemy, pozwól mi proszę podkreślić jak bardzo ciesze się że cała ta afera w ogóle miała miejsce. – w ocalałym oku błysnęła iskierka rozbawienia. [i] – Jasne, w końcowych rozrachunku będzie to dla nas obojga bardzo bolesne przeżycie, ale to niewielka cena za to by w końcu zrozumieć jak pełne gówna jest to czego próbujesz nas nauczyć.
Podszedł do niej, i przysiadł na stole z kulą. - Widzisz... Zawsze powtarzasz jak to istotne jest żeby nie pozwalać się traktować jak gówno, znać swoją wartość, takie tam. Zawsze uważałem to za dość problematyczną radę bo, nie wiem czy zauważyłaś, znoszenie tego że traktują cię jak gówno jest kursem podstawowym dla każdego samca który chciałbym by jego wiek odzwierciedlała liczba trzycyfrowa. Więc byłem trochę zaniepokojony tym czego uczysz swoich synów. Ale już nie jestem. -
Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając białe zęby. Nie było nic przyjemnego w tym uśmiechu. Był bardziej obrzydliwy niż sympatyczny.
– Teraz wiem, że doskonale rozumiesz co musimy robić jako samce. Co więcej, sama to stosujesz. Bo jakże inaczej nazwać sposób w jaki pozbyłaś się swojej siostry? Czego ci nie robiła, znosiłaś to, bo wiedziałaś że właśnie to uczyni twoją zemstę możliwą. Nasza aktualna sytuacja... Niewiele się różni. Nie jestem od ciebie silniejszy Han'kah, wręcz przeciwnie, i wcale nie byłem od ciebie trzeźwiejszy. Ale stoimy tu teraz, bo takiego wyniku chciałaś. -
Wbił w stół nieduży, złoty sztylet, dziwnie wykrzywiony. Jakby w uśmiechu.
– Kastracja. Sprawiedliwe, nie uważasz? – jego wytwarza wykrzywił grymas. – I na przyszłość, oszczędź mi tej gatki o zaufaniu. Zaufanie to nie jest coś co dajesz komuś w kolorowym pudełku zawiniętym różową wstążeczką, i modlisz się o to by nie potłukł. Zaufanie buduje się razem, czasem przez lata. A my... Nie znamy się wcale tak długo.
Drowka przez całą przemowę Lesena pryglądała mu się z nieodgadnioną miną, ani razu mu nie przerwała. Dopiero później westchnęła ciężko, ujęła rękojeść sztyletu i wysunęła go z blatu pewnym pociągnięciem.
- Dałam ci wybór a ty dobrowolnie wybrałeś najgorszy z możliwych… - musnęła kciukiem zdobiony jelec. - Będziesz piał falsetem. Nie doczekasz się kolejnego potomstwa. Nie mówiąc o tym, że już nigdy ci nie stanie… - zwęziła gniewnie oczy. - Czemu kurwa tak bardzo siebie nienawidzisz?
– W tej chwili? Całkiem. Ale to nie jest istotne. Istotne jest, czy mi się to podoba czy nie, że popełniłem błąd i przyjdzie mi za niego zapłacić. – uśmiechnął się szeroko. - Czyżby ci to nie odpowiadało? Zawsze możesz wybrać coś innego, na przykład wyrwać mi zęba. – Zasugerował żartobliwie. – Ale pozwoliłaś mi wybrać karę, bo chciałaś żebym odsłonił się z jeszcze innej strony. Znaleźć jeszcze jedną słabość której możesz użyć by mnie „uratować”. Brawo, cel został osiągnięty. – pogratulował jej serdecznie, bez jadu w głosie, który bez wątpienia chciał tam dodać.
- Nie odwracaj pająka odwłokiem - drowka niemrawo uniosła palec ale zaraz go opuściła i tylko potrząsnęła głową. - Grasz pokrzywdzonego chociaż nic nie utraciłeś. Ja jestem “ta zła”, hm? Byłam gotowa się dla ciebie kurwa poświęcić i co dostałam od ciebie w zamian? - podrzuciła sztylet raz i drugi i łapała go z wprawa. - Uwielbiasz niszczyć Lesenie Vae. Nie, nie mam ci tego za złe ale trochę mnie to… przeraża. Nie chciałam takiego obrotu spraw. Ale coś tutaj, zaraz… skończy swój żywot. I nie będą to twoje jaja Lesenie - rzucony sztylet wbił się gładko w stół. - Nie chcę cię bezpowrotnie okaleczyć. Nawet nie chcę cię kurwa krzywdzić, chociaż tak bardzo powinnam… Myślałam, że… - niemal zgrzytnęła zębami - ty też nie będziesz chciał krzywdzić mnie. Ale to zrobiłeś. Coś właśnie utraciliśmy. Szkoda. Ja więcej niż ty… Chyba więcej niż w ogóle mógłbyś podejrzewać… Wygrałeś, winszuję.
Uczyniła kilka nieśpiesznych kroków w tył nie obracając się plecami do niego.
- Zwalniam cię z obietnicy. Możesz iść do swojego worka kości. Miłego życia.
– Han'kah... – uśmiech zszedł mu z ust. – Nie powinien był tego robić. Nie chciałem tego robić... Ale, z miriady powodów zrobiłem to, i nie odwrócę teraz czasu, chociaż bardzo bym tego chciał. Przepraszam, i powinnaś mnie jakoś ukarać, choćby po to żeby oczyścić atmosferę. Choćby po to... – potarł zamkniętą powiekę. – Wiesz... Czasami rzeczy które mówisz bardzo przypominają mi słowa Aeryn. Mówiła o dogmacie Illmatera, o przebaczaniu, leczeniu, łagodzeniu cierpienia oraz łamaniu kręgu nienawiści i vendetty. Nigdy tego nie kupiłem. – zmarszczył brwi w zamyśleniu.
- Bo ten krąg nigdy nie powinien zostać łamany. Każda akcja powoduje reakcję, za każdy otrzymany cios należy zadać ich dziesięć… - drowka zatrzymała się na chwilę. - Powiedz mi więc czemu nie chce ci odpłacić? O to mi chodziło mówiąc, że wygrałeś. Zrujnowałeś moją… - mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści jakby przestawała radzić sobie z gniewem - fundamentalną regułę. Za bardzo pozwoliłam ci się do siebie zbliżyć. Spierdoliłam to. Powinnam cię zgnieść jak robaka i zniszczyć. Zabrałeś mi… - zamachała nerwowo palcem i energicznie stuknęła się nim w skroń - zasady.
- … Więc ja odebrałem ci to co w tobie najlepsze, a ty we mnie wyzwalasz to co najgorsze. – Westchnął i przez krótką chwilę ukrył twarz w dłoniach. – Co za bajzel. – wymamrotał.
Han’kah zaczerpnęła kilka głębszych oddechów żeby odzyskać spokój. Kiedy znów się odezwała jej głos pozbawiony był już buzujących przed momentem emocji, choć Lesen dostrzegł, że sporo kosztowało ją wygładzenie twarzy do zwyczajowej nieruchomej maski.
- Wyruszam poza miasto, powinnam być spokojna i skupiona… - nie wiadomo czy powiedziała to bardziej do Lesena czy do siebie. - Nie ma co jątrzyć, tak widać musiało być. To i tak jakiś sukces, większość pewnie obstawiała, że się pozabijamy…
Wycofała się pod sam próg drzwi, jeszcze chwilę stała czekając aż na nią spojrzy a wtedy z pewnym wyrazem zawodu i bezsilności tylko wzruszyła ramionami, jakby oznajmiając, że jeśli coś w tej sprawie da się zrobić to ona nie ma pojęcia co.
– Han'kah, ja... – jeżeli było to jakiekolwiek pocieszenie, to nadal potrafiła pozbawić języka w gardle. – Może jest coś, co mógłbym... -
- Może jest. A może kurwa nie ma - znów głos wzniósł się o jeden ton. - Skąd mam wiedzieć? Ostatni raz czułam się taka bezradna jak miałam pięć lat i Neerice zamknęła mnie w pieprzonej skrzyni… Spędziłam tam trzy cykle, zupełnie zdarłam sobie głos i połamałam wszystkie paznokcie… Miałam to beznadziejne poczucie… - zaczęła nerwowo drapać się po głowie. - Teraz też je mam.
Palce burzyły misterne sploty schludnej fryzury, coraz to nowe długie czarne kosmyki opadały na plecy i czoło pułkownik .
- Nie chcę niejasnych sytuacji. Nie kiedy ruszam na misję. Odsuwam cię od siebie Lesenie Vae. Jesteś wolny. Możesz robić co chcesz, zdejmuję z ciebie wszystkie nakazy i cofam wszystkie przywileje.
– To nie powinno się tak kończyć. – pokręcił z głową. Była złość w jego głosie, ale raczej na siebie samego niż na drowkę. Nie tak to powinno się wszystko rozegrać, ale jak mógł odkręcić słowa i czyn które położyły między nimi przepaść?
Podszedł do niej, i przytulił ją, mocno. - … Dziękuje. Za to że dałaś mi wolność. Tam, w obozie… Na pewno nie chcesz choćby złamać mi ręki? Ot, tak na drogę.
Drowka odwzajemniła uścisk a gdy znów go rozluźniła pogładziła policzek kapitana.
- Uważaj na siebie Lesenie Vae.
Odwróciła się na pięcie i wartkim wojskowym krokiem opuściła komnatę, zostawiając samca sam na sam z myślami.

***


Kapitan straży rzadko porzucał swój sztandarowy promienny uśmiech. Większość kadry podoficerskiej traktowała to za zły znak, i z oczekiwaniem wyglądała wtedy poprawy. K'yorl niespecjalnie się tym przejmował. Swoją pozycję zajmował już długi czas, i sztormy które roztrzaskiwały co mniejsze okręty nie były mu straszne.
– K'yorl. – odezwał się Lesen, kiedy drow składał mu raport z przeglądu ksiąg Farnasa. – Czy wiesz jaka jest najniebezpieczniejsza bestia podmroku? -
– Kobieta wzgardzona. – odpowiedział automatycznie porucznik.
Chociaż raz szermierz wydał się szczerze zaskoczony.
- Skąd wiedziałeś? - zapytał z nutą wyrzutu. Podopieczny zrujnował mu dłuższy wywód.
W odpowiedzi dostał wzruszenie ramionami i pojedynczy palec wskazujący panoramę Erelhei-Cinlu rozciągającą się za oknem.
No tak, żyli w końcu w tym samym mieście.
– Hmm. Niech ci będzie. – samiec uśmiechnął się lekko i podniósł się z fotela. – Kontynuujcie dochodzenie. Ja mam jeszcze cos do załatwienia. - odesłał K'yorla machnięciem ręki i siegnął do szuflady biurka po nieduże pudełko.
Elizabeth czekała.

***

 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."

Ostatnio edytowane przez Aisu : 06-03-2015 o 03:26.
Aisu jest offline  
Stary 06-03-2015, 11:07   #50
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Khalas postanowił zignorować obecność drowa w Enklawie. Być może jego pani wysłała go, aby załatwił jakąś sprawę na korzyść domu. Tak czy inaczej nie była to jego sprawa. Teraz czekało go o jakże miłe doświadczenie targowania się z Główną Kapłanką Loviatar. Madas-Thul podejrzewał, że nie skończy się to zbyt przyjemnie dla niego, chociaż kapłanka może sądzić inaczej. Nie ociągając się Czerwony Mag wkroczył do świątyni Pani Bólu. Miał tylko nadzieję, że nie przerwie kapłance żadnej prywatnej sesji.
Kapłanka Loviatar już na niego czekała w służbowym uniformie. Choć nie był to raczej strój jaki powinna nosić kapłanka nawet tak wyuzdanej i perwersyjnej bogini jak Loviatar. Cóż… przynajmniej nie oficjalnie. Bardziej nadawał się na prywatne rozmowy i to takie opłacane spory kieskami ze złotem.
- Ufam, drogi Khalasie, że już przywykłeś do naszej małej enklawy. Kler nie sprawiał ci za dużo… kłopotów?- zapytała na wstępie siadając przy niewielkim stoliczku i nalewając sobie i jemu wina z karafki.-Jak oceniasz naszą małą społeczność?
- Zabiegana? To chyba dobre słowo. - Czerwony Mag usiadł naprzeciwko kapłanki i uraczył się odrobiną wina - Wszyscy starają się ugrać tyle ile mogą zanim chaos ustalania się pozycji ucichnie. - zastanawiał się ile faktycznie gości miewa kapłanka i jaki z tego ma przychód… zaraz o czym on myśli!? - Co do kleru… no mniejsze kłopoty niż się obawiałem, ale większe niż miałem nadzieję.
- Niewątpliwie… więc jakaż to sprawa sprowadza cię do przybytku Loviatar. Nie widziałam cię wśród wyznawców, więc to nie kwestia religijna. Być może porada, albo jakieś pragnienia w kwestii zakupów? Mamy całkiem niezły wybór… pejczy.- kpiący uśmieszek na obliczu kapłanki świadczył o tym, że udaje gorzej poinformowaną niż jest. Była to wszak ostatnia ze świątyń którą odwiedził, więc Elizabeth Sinal na pewno wiedziała z jakiego powodu się tu zjawił.
- W kwestii religii jest mi dobrze pod patronatem Bane’a. Co do zakupów… w sumie nigdy nie próbowałem pejczy ze swymi kochankami… jeżeli masz coś do zaoferowania dla nowicjuszy w tym temacie chętnie skorzystam. - Czerwony mag odwzajemnił uśmiech - A na poważnie. Enklawa wymaga, aby organizacje religijne, które goszczą w tych murach dokonywały opłat w złocie, towarach i/lub usługach. Więc przyszła kolej na ustalenie tych spraw z owieczkami Loviatar.
- Nigdy specjalnie nie interesowały mnie pergaminy. - Sinal nachyliła się ku magowi, dając mu świetny widok swego dekoltu.- Więc mógłbyś sam przygotować umowy i dać je mi potem do przejrzenia. Możemy się wtedy dogadać co do małej zniżki na akcesoria.
- Hm, brzmi rozsądnie.- Czerwony Mag star się patrzeć w oczy kapłance, niestety zawodził - A czy kościół Loviatar chce czegoś więcej od Enklawy? - zważając jak traktowano go do tej pory, była to miła odmiana. Miał tylko nadzieję, że nie wpada w sidła Loviataranki.
- Zawsze czegoś chce… ale o tym możemy porozmawiać, przy milszej okazji.. prawda?- upiła nieco trunku i kciukiem starła kilka czerwonych kropelek z dekoltu.- Na razie jednak nie widzę powodu, by teraz wymagać czegoś więcej. Niech inni zachodzą khazarkowi za paznokcie.
Paznokcie? Ah, tak. Loviataranka.” Czerwony mag przełknął ślinę i delikatnie poluźnił zapięcie szaty przy szyji.
- Dobrze więc, niedługo przybędę z umową, ustalimy jeszcze dokładnie wartości, ale wydaję mi się, że moja oferta będzie odpowiednia. No i najwyraźej poinformuje khazarka, że główna kapłanka Loviatar bedzie chciała go… zobaczyć i omówić kilka spraw później.
- Po co ten pośpiech? Tak miło zobaczyć nowe twarze w świątyni.- odparła z rozmarzonym uśmieszkiem Sinal.- Czyżby jakieś inne zdarzenia przykuwały twą… uwagę drogi czarodzieju, albo widoki?
- Na razie… tu jest dość ładnie. - “A co mi tam.” Jeżeli dobrze pamiętał mógł liczyć na zniżki w innych kościołach. A następne chwile mogłyby okazać się ciekawe - Więc pani, muszę przyznać, że nie często mam kontakt z Kościołem Loviatar. Zadziwiająco, jesteś jedną z przyjemniejszych reprezentatów religijnych z jakimi przyszło mi się spotkać w tym mieście.
- Można powiedzieć, że długie przebywanie w tym miejscu… zadziwiająco poszerza horyzonty. Przekonasz się jak przyjdzie ci negocjować z drowami.- zaśmiała się perliście Elizabeth.- Trzeba być wtedy wyjątkowo elastycznym i wygimnastykowanym. A propo gimnastyki i pejczów, jakież to obszary łóżka dotyczą twoje zainteresowania?
- Poduszka i materac? Przyznam nigdy nie sięgałem po nic.... elastyczniejszego niż świece zapachowe i przyprawiane wino. Więc w tej gestii jestem prawiczkiem.
- Za niewielką opłatą… świątynia Loviatar udziela porad. Za niewielką opłatą i wysłuchaniem kazania oczywiście. Wolisz dominować, czy poddać się dominacji. Obie sytuacje mają swój własny dreszczyk ekscytacji.- wymruczała zmysłowo kapłanka upijając znowu odrobinę wina.
- Dzisiaj czy ogólnie? Ponieważ moje preferencje w tej sprawie zależą od mojego humoru, ale dziś… wolałbym być kierowany. - Czerwony mag uśmiechnął się delikatnie i również upił trochę wina, ale pozwolił żeby niewielka ilość została wilgotna na jego ustach.
- Jestem pewna że tak…- palce kapłanki starły wino z warg czarodzieja, po czym Sinal oblizała palce wstając.- Niestety wkrótce czeka mnie bardzo ważne spotkanie już zakontraktowane. A tutaj nie warto wystawiać do wiatru wpływowych klientów i klientki. Rozumiesz to mój drogi, prawda? Więc mogę co najwyżej zabawić cię dziś rozmową i może pokazać kolekcję pejczy i deseczek i lin do wiązania.
Khalas nie starał się ukryć zawodu. Kiwnął jedynie głową.
- Z miłą chęcią. Mam tylko nadzieję, że nie przerazi to zbytnio moich partnerów.
- Więc chodźmy za mną. -kapłanka wstała i ruszyła przodem, wysokie obcasy sprawiały, że rozkoszne krągłości jej pośladków obleczone skórzanym kołysały się hipnotycznie. Podeszła do dużej szafy, której otwarcie pozwoliło Khalasowi obejrzeć dużą kolekcję biczy, skórzanych pejczy, batogów, lin w różnych kolorach, kajdan, deseczek i… różnych przedmiotów o falicznych kształtach i nie tylko. Ale ich zastosowania Khalas mógł się tylko domyślać.
Czerwony mag delikatnie gwizdnął na widok kolekcji i pozwolił swemu umysłowi delikatnie odpłynąć myślami w kierunku Elizabeth korzystającej z tych narzędzi, chwała wszystkim bogom, że szaty magów są dość obszerne. Po chwili Khalas zaczął dokładnie przyglądać się przedmiotom decydując się na kilka co do “bezpieczniejszych”.
- Więc.. ile mnie będzie to kosztowało?
Elizabeth dość szybko zaczęła wskazywać kolejne przedmioty służące do miłosnych tortur wymieniając zalety i wady… oraz ceny. Dość przystępne dla wysoko postawionego maga w strukturach enklawy jakim był Khalas.
Zdecydował się na kilka, które nie przeraziły go w opisie zastosowania i obiecał, że zda “sprawozdanie” kiedy już wypróbuje.
- Dziękuję, że poświęciłaś mi swój czas pani.
- To była przyjemność… wierz mi.- odparła swym zmysłowym głosem kapłanka.- Twój poprzednik był zgorzkniałą zasuszoną starą mumią, którą ktoś przez przypadek zaliczył do świata żywych.
- Dosłownie? No cóż, proszę wierzyć jestem dość żywotny, znaczy żywy. - niezręczny uśmiech pojawił się na twarzy maga - Więc, to wszystko czy jeszcze zostało nam coś do ustalenia?
- Był stary i zgorzkniały i bardziej pomarszczony niż niejeden zombi… równie dobrze mógł być ożywieńcem.- uśmiechnęła się ironicznie kapłanka i pokręciła głową.- Nie… to chyba wszystko na chwilę obecną.
- Więc, jeszcze raz dziękuję i życzę udanego spotkania. - delikatnie ucałował kapłankę w dłoń, skłonił się i ruszył do wyjścia.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172