Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2015, 21:45   #43
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
cz.2

Music

Nic nie potrafi tak skutecznie spierdolić nastroju jak widok własnej matki...

- Ach… Han’kah moja droga. Co cię do mnie do sprowadza?
I jej przesłodzony, przesiąknięty fałszem głos.
- Stęskniłam się – pułkownik opadła teatralnie na sofę omiatając wzrokiem salon. - Ładnie się urządziłaś. Jak na ludzkie standardy…
Przytyk. Pokoje Moliary prezentowały się mizernie w porównaniu z luksusami do jakich przywykła jako Usta Verdaeth. W zasadzie nie powinno to dziwić wszak placówka dyplomatyczna przy Thay miała być jej zesłaniem i karą za konspirację. Gdyby nie wstawiennictwo Han'kah jej truchło zasilałoby od dawna pola grzybowe.

Bla, bla, bla. Jak to bywa w takich rozmowach później następuje pozorna wymiana uprzejmości. Pozorna, bo Moliara życzy córce sukcesów choć zaciera tylko ręce aby podwinęła jej się noga. Han'kah natomiast ripostuje jej uwagi lekceważącą znudzoną postawą bo wie, że ta najbardziej działa matce na nerwy.
- Jak ci poszło z Thay?
- A jak mogłoby pójść? - Moliara rozłożyła ręce na boki w znajomym geście „tak, znów mi się udało”. - Oczywiście, że coś wiem. Pytanie tylko, ile to jest warte dla mojej córeczki.
Trochę było.
Ciężko negocjuje się z zawodowym negocjatorem.
Jeszcze ciężej gdy jest on twoją własną zasraną matką.


- Pomówię z Sabalice. Myślę, że swoje już odpokutowałaś. Wyznasz lojalność wobec niej i zapomnisz o spiskach. Sabalice zaś nie może podważyć twoich zdolności dyplomatycznych i ogromnego doświadczenia. Pomówię z nią - powtórzyła. - A teraz mów kto sabotuje moją Arenę.
- To skomplikowane… Prawdopodobnie nikt.- zamyśliła się Moliara.- Rozkaz który otrzymali kupcy pochodził z otoczenia samego khazarka i był poparty jego autorytetem. A choć… nie on go wydał i był zaskoczony jego istnieniem, to ostatecznie go podtrzymał… Nie wiem z jakiej przyczyny.
Uśmiechnęła się kwaśno.- W zasadzie ten rozkaz był tylko odpryskiem jakiejś większej intrygi toczącej się pomiędzy graczami stojącymi ponad enklawą. Oberwałaś przez przypadek. Jakby to poetycko ująć: byłaś mrówką rozdeptaną podczas pojedynku gigantów.
- Gigantów? Jakich kurrrwa gigantów?! - Han’kah skrzywiła się zdegustowana. Matka chciała jej wcisnąć największy kit jakby nadal była dzieckiem? - Jak to nikt? Nie wierzę ci, to tylko słowa bez pokrycia! Kłamiesz, ot co! Łżesz żebym wyciągnęła cię z tego grajdołka. To się kupy i dupy nie trzyma!
- Mówię to co wiem… Rozkaz nie pochodził od Khazarka, tylko z Thay. - odpowiedziała Moliara ponuro. - Ponieważ nie mogłaś się tam nikomu narazić, wniosek jest prosty. Oberwałaś przypadkiem w konflikcie dwóch wysoko postawionych czarodziei.
- W dupie mam wysoko postawionych thayskich czaromiotów! Renegocjuj mi z kim trzeba sprowadzenie na arenę bestii z powierzchni! Wtedy ja spróbuję renegocjować twoje stanowisko z Sabalice!

Jeśli coś matce i córce wychodziło perfekcyjnie to były tym czymś kłótnie. Han'kah jakoś przebrnęła przez temat Areny, braku ambicji, niezliczonych wad odziedziczonych po ojcu, Lesena nawet. Ale po kiego grzyba matka wywlekła Neerice?!
- Przy wszystkich słabościach, jakie miała twoja siostra, ona przynajmniej wiedziała gdzie lokować ambicje i co jest warte uwagi!
Han'kah zaczęła dyszeć jak przyparte do muru zwierzę.
- I gdzie jest teraz jej ambicja? - wycharczała przez zęby. - Wysrana przez skorpiona! Razem z całą resztą!
Ruszyła do drzwi. Ale zdobyła się jeszcze na ostatnie pytanie.
- Pomówić z Sabalice w twojej sprawie czy nie?!
- Pomów… choćby tylko po to by sprawdzić czy cię przyjmie i wysłucha.- uśmiechnęła się zjadliwie Moliara.
Han'kah gapiła się na nią intensywnie jakby chciała zapamiętać tą scenę z każdym detalem i po latach, gdy już matkę zamorduje, z premedytacją przywoływać ten obraz w pamięci.
Musi wydać zlecenie jakiemuś wziętemu malarzowi aby Moliarę uwiecznił na płótnie. Nazwie to dzieło jakoś lirycznie i chwytliwe. Na przykład „Portret suki”.
Xae'Phyrala zebrała fałdy muślinowej sukni i, nadal wdzięcznie chichocząc, wycofała się z komnaty Matrony. Zamknęła za sobą drzwi, zwiewnie obróciła się na pięcie i... zamarła. Na audiencję oczekiwała teraz Han'kah Tormtor i musiała spędzić tu już szmat czasu zważywszy, że była mokrusieńka z wycieńczenia.
Pod krzesłem leżała spora część jej zbroi, uzbrojenia a nawet części garderoby i buty. Sama pani pułkownik zaś prezentowała idealny pion tyle, że... do góry nogami. Dłonie miała zaciśnięta na poręczach krzesła, tułów i nogi idealnie proste skierowane ku sklepieniu, mięśnie naprężone, widoczne teraz idealnie pod lśniącą od potu skórą okrytą jedynie praktyczną sportową bielizną.
-Han’kah Tormtor… dawnośmy się nie widziały, prawda? - Xae'Phyrala zbliżywszy się do wojowniczki przekręciła głowę aby zrównać ich perspektywy a przy okazji zaprezentować nieskromny dekolt. - Spieszysz się gdzieś?
Han'kah ani drgnęła.

Głupia cipa. Niech się udławi swoimi cyckami, pustym uśmiechem i fasadą kurtuazji. Uśmiałyby się sztylety elegancko poukrywane w cholewach butów i wewnętrznych kieszeniach.
- Do Matrony. A co, chcesz mnie zaprosić na kolację? Ze śniadaniem? - kącik ust pułkownik uniósł się na zabliźniony policzek.

„Zazdrościłem tym kurwom trupiego wesela,
Podziwiałem tych graczy chciwość wiecznie młodą,
Gdy tak chwacko kupczyli bez skrupułów wiela -
Jedni swoim honorem, drugie swą urodą...”

- Na kolację… może bez śniadania, może wraz z nim. Obie wiemy, że się nudzisz. Że Arena jest tylko zabawką, a ty żyjesz wyzwaniami.
- No tak... obie doskonale to wiemy – Han'kah wykonała gibki młynek i wylądowała płasko na bosych stopach. Podniosła z ziemi koszulę i zaczęła ścierać z siebie strużki potu. Jej ciało było idealną mapą anatomiczną. Jeśli jakiś mięsień istniał, u Han'kah Tormtor dało się go pokazać belferskim wskaźnikiem.

- Niech będzie. Jak już wymyślisz co i jak poślij mi list - Han’kah wydawała się bardziej znudzona niż podekscytowana. - Teraz ja jestem ciekawa co za atrakcje wymyślisz po takim wstępie. Moje oczekiwania właśnie przebiły sufit.
- Obawiam się, że nie uroda twa przyciąga mą uwagę. Mam inne powody ku temu spotkaniu - drowka otaksowała pułkownik zaczepnym spojrzeniem i jęła się oddalać.
- Nie uroda? - Han'kah wzruszyła ramionami wciągając strój na przepocone ciało. - W takim razie to musi być urok osobisty... Nic innego nie przychodzi mi do głowy...

Wojowniczka weszła do środka kłaniając się płytko i przyglądając bacznie Sabalice.
- Witaj moja pani.
- Witaj… - Sabalice ziewała w swoim szezlongu. Otulona satynową szatą spiętą dwiema rubinowymi spinkami przeczesała palcami zmierzwione włosy zdradzające rodzaj niedawno prowadzonych negocjacji.
- Ponoć wkrótce ruszy Arena. Jestem ciekawa jakie atrakcje planujesz przygotować na nią w tym roku.
- Wiem, że niespecjalnie cię to obchodzi - Han’kah zagapiła się na profil Sabalice. - Arena dobrze mi robi, chodź brakuje mi bycia… blisko ciebie.
- Nie żartuj moja droga. Nie mam nic, czego mogłabyś pragnąć. Poza może... władzą.
Uśmiechnęła się krzywo… w ten podobny jej samej sposób. Jak lustrzane odbicie, choć wcale nie były do siebie podobne. Dziwne uczucie.
Dwie wojowniczki. Twarde, nieokrzesane, pozbawione uroku i finezji, dosadne w relacjach.
Chów Tormtor, analogie były więc zasadne.
Ale Han'kah górowała nad Matroną jednym atrybutem, który ciągle wracał w ich wspólnych rozmowach...
Urodą.
Han'kah zawsze ją miała, może dlatego ignorowała a czasem wręcz demonstracyjnie bojkotowała. Sabalice zaś urody... pragnęła.
Han'kah nawet z rozoranym blizną pyskiem prezentowała surowe cierpkie piękno. Takie jakie ma w sobie podziemna rwąca rzeka albo rozniecony sekretnie pożar. Wdzięk niekontrolowanego żywiołu.
Sabalice dla odmiany była … brzydka. Nie mogła się podobać, z czego zdawała sobie doskonale sprawę. Jej odwieczny bagaż od którego nie potrafiła się odciąć.

- Władzą? Czy wyplątując się z tej gonitwy o nią nie pokazałam dość, że nie jest już moim priorytetem? Poprosiłam cię o Arenę i dobrowolnie zeszłam na boczny tor. Wypadłam z polityki i obiegu informacji a i ty w nic mnie nie wtajemniczasz, niczego ode mnie nie wymagasz. Nie mam żalu - Han'kah przyklęknęła u stóp matrony i złożyła głowę na jej kolanach jak zwykła to robić kiedyś, na wspomnienie zaszłych czasów. - Może moje wpływy i sława zmalały, ale wciąż jestem doskonałą wojowniczką. Szłam krok za tobą gdy musiałaś wyrąbać sobie drogę do tronu przez ciała naszych braci i sióstr z Tormtor. Byłam później gdy napluliśmy w twarz Shi'quos. Jestem twoim psem. Wściekłym, zajadłym i do bólu oddanym. Przyszłam ci o tym przypomnieć moja pani - ciężka rękawica pogładziła łydkę Sabalice.

„Oto posępny obraz, co w sennym marzeniu
Do mych jasnowidzących przywarł dzisiaj oczu;
Siebie także widziałem, jak - stojący w cieniu,
Wsparty na łokciu, zimny, niemy, na uboczu.”


- I zostałaś wynagrodzona.- mruknęła Sabalice pieszczotliwie wodząc po szpiczastym uchu Han’kah długimi palcami. - Ale walka się skończyła, wściekłe psy nie są potrzebne… w tym kłębowisku żmij nada się tylko subtelność pająka. A ty zasłużyłaś sobie na swoje małe poletko, które uprosiłaś, prawda?

To była miła wizyta. Odrobinę sentymentalna. Han'kah przypomniała Matronie, że jest i będzie ostrzem na jej posiadaniu. Sama Sabalice... wprowadzała ją jednak w lekkie zakłopotanie zbaczając na grząski prywatny grunt. Miała zresztą zadziwiająco dobry wywiad na temat poufałych relacji Han'kah.
To ją irytowało, nic nie mogła poradzić. Matrona jest najważniejsza. Jest monumentem. Ideą. A z ideami się nie sypia. Poza tym Han'kah nie była typem, który robił cokolwiek wbrew sobie. Nawet dla dobrego samopoczucia Matki Opiekunki. To smutne. I wkurwiające. Że ślepa lojalność nie wystarczy...

Sabalice wgryzła się w soczysty owoc odprowadzając pułkownik wzrokiem.
- Następnym razem przyjdź w stroju mniej… oficjalnym. Hmmm… Nihrizz umiał cię ubierać, za jego czasów potrafiłaś być olśniewająca.
Nihrizz.
On nie był ideą.
On był... nałogiem.
- Chyba tak, chyba… potrafiłam – pułkownik uśmiechnęła się na to wspomnienie. A później zgięła się w sztywnym ukłonie i się oddaliła.

Music

(...)
Oh, tatko!
Są takie cykle, że wszystko się we mnie gotuje. Wtedy najtrudniej utrzymać twarz wyrytą z kamienia. To mi wypacza umysł, jak cholerne krzywe zwierciadło. Jestem wulkanem. Hoduję w sobie gniew. I któregoś dnia ten gniew, eksploduje jak lawa, rozerwie mi głowę i się wyleje. A wtedy dopiero zdziwią się wszyscy ile go było gdy czarną lawiną rozleje się po Elherei-Cinlu...
Oj, tatko...
Nie wiem czego chcę. Tracę orientację co słuszne. Gdy mi się wydaje, że znalazłam rozwiązanie zmieniam zdanie i ruszam na przeciwległy biegun. Tak się nie da żyć. Jednego cyklu skuta lodem, kolejnego owładnięta pożogą...
Czuję, że tu usycham. Duszę się. Moja matka zarzuca mi brak ambicji i ma cholerną rację. Już mnie tu nic nie cieszy. Nie chcę brnąć dalej. Wyżej. Snuję mój chory plan i czekam aż sama padnę jego ofiarą. Dwoje się i troję, aby przywrócić Arenie dawny splendor ale to nikomu nie potrzebne gówno.
Oj, tatko!
Nawet krew nie pachnie jak kiedyś! Morderstwo nie kusi już swoim urokiem, straciło smak. Jest jak miłość do której się wzdycha, zdobywa. A później, z rozczarowaniem odkrywa się, że tyle razy zaglądało się jej pod kieckę, że nie ma tam nic mistycznego. Ot, dwoje nóg i otwór. I to żadna księżniczka ale stara zużyta i przepracowana kurwa, nie warta uwagi. I to rozdziera serce...
Jestem zmęczona. Za dużo się zmieniło. Za dużo we mnie wypaliło. Brak mi inicjatywy, ochoty aby snuć sieci. Czas stąd odejść póki jeszcze mogę. Póki jeszcze poznaję siebie w lustrze.
Uczucia, po co one komu?
Wymogły na mnie większy margines tolerancji wobec osób z którymi się liczę. Pozwalają na rzeczy, które napawają mnie wstrętem. Aż sama mam ochotę nakopać sobie do dupy bo do litości, nawet wobec siebie samej, nie jestem zdolna.
Kiedyś byłam niezłomna. Bezkompromisowa.
Uczucia, gdyby tak dało się sprowadzić je do banalnej nienawiści, jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem! Jakże wszystko było prostsze!
A tak, plany znów legł w gruzach. Jeszcze wczoraj pragnęłam stąd uciec. Teraz nie jestem nawet pewna czy mam z kim.
Oj tatku, chyba rozpadam się na kawałki...
Był już lód. Był ogień. Dziś jest trzęsienie ziemi.
Music

Samiec stanął w framudze drzwi.
- Twoi ludzie są w pełni gotowości. Jestem pod wrażenie. - pochwalił ją z uśmiechem na ustach.
Han’kah szła ku niemu ciemnym korytarzem dziwnie drętwym krokiem. Wyłowił kształt jej luźnej koszuli i bujnych niepokornnych włosów sięgających wąskich bioder. Zatrzymała się krok przed nim, wzrok miała mętny, nieobecny z tym jakże znanym Lesenowi błędnym błyskiem. Kąciki jej warg zadrgały delikatnie gdy skupiła wzrok na miejscu, gdzie pod grzywką ukrywał pusty oczodół i odezwała niskim, ocierającym o szept głosem.:
W bezdeni twoich oczu wiecznie zawrót gości,
Pełen potwornych myśli jak wężowych kłębów;
Nikt rozsądny nie może patrzeć bez nudności
Na drwiący uśmiech twoich trzydziestu dwu zębów…

– Dzień dobry i dla ciebie, słońce. – odpowiedział wesoło samiec, obejmując ją czule. – Czy też mam przyjemność z jakąś osobowością która w wolnym czasie dorabia sobie jako wieszczka? Oooooooooh, powiedz żę tak, zawsze marzyłem o trójkącie z Han'kah, mną, i Han'kah.
- Jestem… trochę zajęta - minęła go i weszła do salonu, stanęła pod ścianą zaplatając ręce za plecami. - Nie zwykłeś się… nie zapowiadać.
– Proszę, powiedz mi jak nieprzyjemne są niezapowiedziane wizyty. Umieram by to usłyszeć. – błysnął śnieżnobiałymi zębami, spoglądajac na pospiesznie narzuconą koszulę.
– Ale wydajesz się zajęta. – dodał najwyraźniej wielce rozbawiony. – Nie będę zawracał ci głowy. Wpadnij do mnie jutro, jak znajdziesz czas. – nie czekając na odpowiedź odwrócił się i ruszył do drzwi, żegnając drowkę skinieniem ręki.
- Czekaj… - rzuciła dość rozkazującym tonem choć nie ruszyła się z miejsca jakby wrosła tam w ziemię. - Mam sprawę, skoro już jesteś. - Samiec posłusznie przystanął, nadstawiając ucho.
- Severine wróciła z Icehammer. Przywiozła mi trochę atrakcji na Arenę. I… ciekawą mapę. Podmrok jest wyludniony ale coś się jednak ostało. Szykuje się duża i potencjalnie niebezpieczna wyprawa. Będziesz mi potrzebny. Jak i zapewne twoje wpływy w Vae.
– Co spodziewamy się tam znaleźć? – samiec uśmiechnął się lekko.
- Gniazdo purpurowego czerwia. Pewnie będą też młode choć dorosły osobnik będzie stanowił największe wyzwanie.
– Purporowy czerw? Nieźle. Doplinuje by naczelna łowczyni była zainteresowana. Szczegóły obmówimy u mnie.
- Mowy nie ma - drowka spięła się wyraźnie. - Nie będę się nim dzielić z waszą łowczynią…
Lesen dostrzegł jak przy butach pułkownik… rośnie niewielka czerwona plama.
– Decyzja może nie należeć do ciebie. – odparł lekko samiec, marszcząc z zaniepokojeniem brwi. Obszedł drowkę, szukając źródła krwi.
I zobaczył, że kapie ona ze splecionych za plecami dłoni.
- Wobec tego nie będę wtajemniczać waszej łowczyni. Czerw ma być na otwarcie Areny. Mój.
– I twój będzie. Ale Haelvrae dobrze by zrobiło takie polowanie, więc nie rozumiem dlaczego chcesz to trzymać przed nią w tajemnicy.. – sięgnął do dłoni drowki. Nie oponowała, choć musiał na siłę rozewrzeć palce. Były poplamione świeżą krwią a ich końce prezentowały się wyjątkowo makabrycznie. W miejscach gdzie powinny być paznokcie ziało żywe postrzępione mięso. Lesen czuł jak mocno drżą jej ręce.
- Jeśli dostanę gwarancję, że czerw będzie tylko mój…
– Zapewniasz mapę, to już stawia cię na uprzywilejowanej pozycji przy negocjacjach. – wyciągnął różkżę, i paroma słowami pod nosem zaleczył rany na dłoni drowki. Nie na tyle by odtworzyć paznokcie... Ale te same odrosną z czasem. – Hael nie przeskoczysz, nie dostaniesz łowców Vae za jej plecami. – dodał, zerkając na korytarz z które przyszła drowka, i kładąc dłoń na rapierze zaczął się skradać w jego głąb... Wyglądając plam krwi na podłodze.
Uszedł dwa kroki aż Han’kah zacisnęła palce na jego ramieniu.
- To nie jest coś, czym powinieneś sobie zaprzątać głowę. Najlepiej będzie… jak już pójdziesz. Wpadnę do ciebie na dniach i wtedy wznowimy temat.
Pojedyncze oko zwęziło się lekko.
– Pozwolę sobie uważać inaczej.
Wyrwał ramię i ruszył do przodu.
- Może więc pozwalasz sobie na zbyt dużo? - jej ton był zimny i stanowczy, i tak jak planowała zatrzymał drowa.
– Han'kah. - odwrócił się do drowki. [i] – Kiedy odwzajemniłaś moje zaloty, moje uczucia, a ja zgodziłem się zostać twoim partnerem, liczyłem się z faktem że od teraz twoje problemy będą także moimi problemami. [i]- chwycił rękę drowki i podniósł ją do poziomu oczu. – Czy też chcesz mi powiedzieć że jest to efekt bardzo nieumiejętnie zrobionego Manicure?
- Wzruszająca troska - szarpnęla reke z uscisku. - Są momenty, jak poprzedniego cyklu, gdy przymykam oko na twoje szczeniackie kaprysy. To nie jest jeden z nich.
Samiec uniósł ręce w geście kapitulacji.
– W porządku, jak tam sobie chcesz. – wyminął drowkę. - Do zobaczenia jutro.
Han'kah odprowadziła go obojętnym wzrokiem. Kiedy trzasnęły drzwi zasiadła do biurka i pochwyciła rozłożone na blacie, zapisane odręcznie kartki listu znacząc je jaskrawą czerwienią.
Czytała chwilę a każda kolejna linijka odciskała się emocją na jej twarzy. Gniewem, nostalgią, perlistym śmiechem. Gdy dotarła do samej końcówki uzbroiła się w pióro.

Dość smętów tatku. Dziś jest dobry cykl. Żaden lód, żaden ogień.
Spokój wygładzonego jeziora.
Niebawem dam znać jak dalej się potoczyła sprawa. Myśli o tobie czynią mnie silniejszą. Nie zawiodę cię i nie dam satysfakcji moim wrogom.
Twoja wierna (jak przewlekła choroba)
ciepła (jak rozgrzane żelazo)
kochająca (jak nachalny szaleniec)
córeczka
Han'

- Masz dość na dziś? - głos wypełniającego framugę drowa wyrwał ją z zamyślenia.
- Nie, już idę. Rób co musisz – złożyła glejt, zalakowała elegancko.
- Do kogo to? - mężczyzna wyciągnął do niej dłoń aby pomóc wstać.
- Do mojego ojca.
- Ojca? Myślałem, że nie żyje.
Han'kah przemierzyła komnatę, przysiadła na kosmatym skrawku skóry zdjętej z jakiejś bestii i zzuła buty hamując syki boleści.
- Bo nie żyje – nagie stopy odkryły sekrety podobne tym jakie przed chwilą skrywały dłonie. Czerwone surowe mięso zdartych paznokci.
Drowka cisnęła pergamin do trzaskającego ognia patrząc jak zwija się w ukropie i czernieje. Spopielone słowa popłynęły w eter. Wyszeptana do zmarłych modlitwa. Han'kah wierzyła, że gdziekolwiek jest jej ojciec, jej słowa do niego dotarły. A nawet jeśli nie... przecież oboje wiedzieli, że nie temu służyły te najskrytsze wyznania.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 29-01-2015 o 22:03.
liliel jest offline