Noc z 17 na 18 Czasu Zbiorów, dziesiąty rok panowania cesarza Luitpolda
Nieznane miejsce. Sceneria: Nieznane miejsce, bez okien, o ścianach z obrobionego kamienia.
Osoby: Leonora Jaeger, dwie nieokreślone postaci, dziwne dźwięki gdzieś w pobliżu.
Leonora Jaeger ocknęła się.
- Gdzie jestem? - zapytała cienkim głosem - co się dzieje?
Wokół było ciemno, a ona miała związane ręce i nogi. Pamiętała ucieczkę przez zielonoskórymi, zimną jamę w ziemi i potem nic. Do teraz.
- Obudziłaś się, dobrze - powiedział nieznany jej głos. Chłodny i bezosobowy. Ręka zerwała jej opaskę z oczu i jasne światło niemal natychmiast ją oślepiło - Rób co każę, a przeżyjesz.
- Pa...Papa dowie się gdzie mie za... zabraliście. - dziewczynka powiedziała cicho i dziecięcą pewnością że rodzice zawsze ją ochronią - On każdego umie wytropić. I zastrzeli....
Chlaśnięcie w twarz powaliło ją na ziemię. Ktoś wcisnął jej coś gorzkiego do ust i trzymał tak długo, aż była zmuszona to połknąć. Z początku nie czuła nic, potem zaczęła się czuć słaba i jakby pijana. Rozcięto jej więzy. Chciała się szarpnąć, uciec, ale jej ruchy były spowolnione i niemrawe.
- Przygotuj ją - rzekł trzeci głos. 18 Czasu zbiorów, dziesiąty rok panowania cesarza Luitpolda, ranek.
Holthusen nad rzeką Schnilder
Gdzieś w oddali zapiał kur, i miasteczko Holthusen powoli budziło się z nocnego uśpienia. Deszcz przestał padać, siąpiło ledwie mżawką, zaś większe strumienie skapywały jeno z gontów, którymi w większości kryte były miejskie dachy.
Czmychali do swych melin włamywacze, strażnicy schodzili z nocnego obchodu, a kramiarze i rzemieślnicy powoli i na wpół śpiąco otwierali swoje interesy. Rzecz jasna nie dotyczyło to piekarni, które rano miały już gotowy urobek i kosze ze świeżym pieczywem zaczęły swoją wędrówkę na plecach piekarczyków do klientów.
Jeden z nich, młody uczeń piekarskiego fachu o niemiłosiernie ubłoconych nogawkach załomotał i do gospód przy południowej bramie, przynosząc jeszcze ciepłe chleby, bułki i rogale. Nie miało to jednak specjalnego znaczenia dla naszych bohaterów, którzy cenili sobie możliwość spania w łóżku i korzystali z niej tak długo, dopóki oberżysta siłą ich z owych łóżek nie wykował.
Kilka godzin później, wciąż przed południem.
Gospoda "Das Stadttor", sala jadalna. Sceneria: Wnętrze oberży. Stoły na sześcioro ucztujących każdy, zydle z krótkimi oparciami, wszystko widać że regularnie sprzątane. Schody prowadzą na galeryjkę na półpiętrze, gdzie znajdują się drzwi do pokoi gościnnych i dobry widok na jadalnię na dole.
Osoby: Bohaterowie, Karczmarz Jontek Svenson, najwyraźniej gości dziś nie ma, a kucharz i kelnerka są niewidoczni.
Śniadanie, które było wliczone w cenę pokojów składało się z chleba, sera, owsianki i kubka mleka lub piwa. Bohaterowie szybko uporali się z owym "problemem" i zasiedli, by omówić dalsze poczynania. Gudi podzielił się ponownie wiadomością, że w mieście rezyduje nijaki Leonardo di Morti, który moży być owym "Dimortijem", którego słyszał z głębi jamy. Nieznajomy jest ponoć rzeźbiarzem, który pochodzi z dalekiej Tilei, o wielkim talencie. Wedle tego co usłyszał, jego pracownię można znaleźć na Schmidtstrasse, gdzie rezydują miejscy kowale.
Trzeba było podjąć decyzję, co dalej.