Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2015, 00:17   #116
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ I: Szaleństwo kapłanów

Erilien en Treves

Czy to była boska obecność, czy może zwykłe oszustwo?
Aura, która ich przywitała w Waterdeep zniknęła w ten słoneczny dzień. Erilien nie wiedział gdzie, nie wiedział dlaczego. To uciekało jego poznaniu.

Quelnatham miał pójść z misją ratowania ich małej drużyny, taki kopnął go zaszczyt. Erilien żałował, że elfi wieszcz jasno postawił sprawę stwierdzając, iż pójdzie sam i nie chce nikogo innego. Może i to miało sens, ale i tak paladyn chciał być przy wyciąganiu od Asdenera papierów, o które prosiła Aleosa. Ocero zaś, kiedy też zrozumiał, że moc zniknęła w nicości postanowił zmienić plany, mając zamiar szukać tych Prawdziwie Widzących.
Co pozostało dla niego?

Z pomocą nieoczekiwanie przyszedł Aeron prosząc, tak, prosząc Eriliena o towarzyszenie mu podczas odwiedzenia świątyni Corellona Larethiana. Było to podejrzane, ale jeżeli paladyn pamiętał kilka szczegółów mógł się domyślić o co chodzi. Niemniej zgodził się pójść wraz z Aeronem, bo czy i wcześniej tego już nie planował?

~~~~

Tym razem to Erilien prowadził przez Waterdeep do niezbyt wielkiej świątyni Corellona zastanawiając się jak pójdzie ta rozmowa z kapłanem o imieniu Avolern, strażnikiem tego świętego miejsca. Kiedy przebywał w Waterdeep w oczekiwaniu na przesyłkę dla Eyen został ugoszczony przez tego kapłana i wspominał ten czas nad wyraz dobrze, ale nie znał go jednak za dobrze, czego dowodziła opowieść pół-elfa.
Czy naprawdę on mógł potraktować tak Aerona?

A może to był inny kapłan?

Już wygląd świątyni z zewnątrz wyraźnie sugerował kto jest jej patronem. Wytworne rzeźby elfiej roboty przyciągały wzrok każdego, kto obok nich przechodził, a zieleń ogrodu oraz wielokolorowe kwiaty należące do niego aż zachęcały do zatrzymania się i wczucia się w wytworność natury. W jej potęgę oraz w potęgę samego Seldarine.

Kiedy weszli do świątyni ich oczom ukazały się mozaiki i malowidła naściennie prezentujące Stwórcę Elfów w pełni jego chwały. Pomieszczenie świątynne mieniło się srebrem księżyca, królewskim złotem i zielenią liści, kolorami prezentowanymi na malowidłach i mozaikach. Na największym zaś z malowideł znajdującym się tuż za ołtarzem Corellon został ukazany jako wsparty na swoim Sahandrianie wbitym w ziemię przed nim. Ostrze Sahandriana wypełnione było prawdziwym srebrem

W środku zobaczyli trzy osoby - kapłana rozmawiającego z innym elfem najwyraźniej wiernym i akurat wychodzącą ze świątyni elfkę, która przechodząc obok nich obdarzyła ich ciepłym uśmiechem. Stanęli z boku nie chcąc przeszkadzać na razie w rozmowie, a Erilien mógł się wszystkiemu dokładnie przyjrzeć. Świątynia była taka, jaką ją zapamiętał z wizyty sprzed rozpoczęcia się całego tego zamętu. Avolern także stał taki sam na posterunku, wysoki i dumny słoneczny elf o złotych włosach i równie złotych oczach. Może czasem zbyt dumny, ale o dobrym sercu, oddany całą duszą swemu bogu. Erilien nie wyobrażał sobie, aby taka osoba jak Avolern mogła zwątpić.

Rozmawiający z kapłanem elf w końcu pożegnał się i opuścił świątynię, zaś Avolern zobaczywszy Eriliena kapłan uśmiechnął się szeroko i rozłożył ręce na powitanie.

- Erilienie, witaj! - odezwał się, ale szybko poprawił widząc Aerona. - Witajcie. - wyraźnie próbował zgadnąć czy ta dwójka jest tu ze wspólnym interesem.
- Witam ponownie, ka-pła-nie. - wycedził Aeron patrząc twardo na elfa.
Avolern spojrzał niepewnie na Aerona, jakby próbując sobie przypomnieć skąd go zna.
- Ucieka mi imię… - próbował wybrnąć kapłan siląc się na uśmiech, jednak był widocznie zniesmaczony sposobem, w jaki rudy pół-elf odnosił się do niego.
Aeron wyraźnie chciał odszczeknąć coś mało grzecznego i zapewne niezbyt rozważnego, ale jedynie jego usta wygięły się w nieprzyjemnym grymasie.





Quelnatham Tassilar

Nowy, ponownie słoneczny, dzień przyniósł nową niewiadomą. Aura otaczająca i wypełniająca Waterdeep zniknęła pozostawiając po sobie pewną pustkę. Co to oznaczało? Czy ta moc naprawdę pochodziła od boga? Ocero bardzo spodobała się taka myśl, ale on w końcu był kapłanem pozbawionym kontaktu z bogiem i jak by sobie nie żartował było wiadome, że tęskno mu do tej więzi, a możliwość, iż gdzieś tam w Faerunie znajduje się jego bogini… Musiała go mocno motywować.
Ale teraz nie udowodni swojej racji ani jej nie zaprzeczy.

Erilien i Aeron mieli się udać do świątyni Corellona na prośbę tego drugiego, zapewne w zamyśle, aby załatwić niedokończone sprawy. Jak to się mogło skończyć? Powodzeniem czy porażką? Temperament Aerona w połączeniu z załamanym paladynem mógł być zabójczą mieszanką, ale tym razem musieli dać sobie radę sami, bez głosu rozsądku i opiekunki w jednym. Może ich to czegoś nauczy.

Quelnatham miał w końcu swoje zadanie, pewnie ważniejsze od szukania na ślepo bogów czy załatwiania prywatnych spraw. Od powodzenia jego misji mogło zależeć rozwikłanie zagadki, która nastawała na życie trzech z nich i wolność czwartego, który to brak wolności na pewno miał się przeistoczyć w coś o wiele gorszego. Musieli spróbować, bo mogła to być jedyna ich szansa na zdobycie jakichkolwiek informacji.
I oby one się okazały przydatne.

~~~~

Na miejscu okazało się, że Asdener mieszka w pobliżu Akademii Magicznej, najwyraźniej biorąc sobie głęboko do serca powołanie mentora dla młodych, chociaż z tego co wiedział o nim Quelnatham, był on wysoko postawionym wieszczem w Waterdeep. Zamiast jednak skupiać się na gromadzeniu własnej potęgi wolał wiedzę dzielić z innymi… a przynajmniej do takich wniosków można było wyjść posiadając strzępy informacji o samym Latherze.

Na miejscu elfi mag stanął przed wysokim, jasnym budynkiem, od którego odchodziły dwie wieże, ogrodzonego, wraz z przylegającym mu ogrodem, żelaznym ogrodzeniem, jednak brama do kompleksu stała otworem. Po pięknie utrzymanym ogrodzie krążyli młodzi magowie, jedni - czytając, a inni wręcz przeciwnie - wygłupiając się. W mniejszości byli ci, którzy odpoczywali w cieniach drzew. Dziedziniec tętnił życiem.
Kiedy Quelnatham podszedł do drzwi wejściowych zobaczył grupkę uczniów, z których jeden właśnie rzucił zaklęcie, a wieszcz poznał prostą sztuczkę. Kiedy ostatnie przyprawione magią słowa opuściły usta młodego blondwłosego pół-elfa kawałek białej ściany budynku zrobił się wściekło różowy. Wtedy też cała trzódka nieopierzonych magów zobaczyła Quelnathama i… ulotniła się. Został tylko winowajca, który widząc wieszcza zaczerwienił się i spuścił głowę, po czym wymamrotał coś pod nosem.





Ocero

Ranek przyniósł Ocero zmianę planów.
Żaden z ich czwórki nie wyczuwał już mocy, która ogarniała Waterdeep. Zniknęła bez uprzedzenia… czy to aby na pewno była Eilistraee? A jeżeli była - dlaczego tak nagle zniknęła jej obecność? Jaka by nie była prawda Ocero zdecydował się zrezygnować ze swoich planów odwiedzenia Skullportu na rzecz innego, również ważnego zamysłu.
Ci cholerni Prawdziwie Widzący…

Jako kapłan czuł się zobowiązany rozwiać te zatruwające myśli heretyckie słowa, którymi ta sekta karmiła prostych ludzi. Pragnął także stanąć twarzą w twarz z odpowiedzialnymi za stan jego mentora, jego…
...ojca?
Skoro z jakiegoś powodu Tarnius poddał się ich kłamstwom, to co to wróżyło dla przeciętnego zjadacza chleba? Na szczęście wyglądało, iż dopiero zaczynają swoją krucjatę przeciwko bogom, skoro w przytułku nie słyszano o nich jeszcze, jednak pewnie to była tylko kwestia czasu.

Quelnatham udał się spróbować wyciągnąć od tego maga zapiski, jakich chciała Aleosa. Może i to dobrze, że właśnie elfi wieszcz miał się tym zająć? Mieszanka wybuchowa Aeron-Erilien-Ocero mogła w końcu nie wyjść na zdrowie… Tak, pomyślał człowiek, głupieję przy tych cholernych długouchach. Co zaś robili tamci dwaj? Zostali puszczeni samopas na świątynię Corellona. Ocero żałował, że nie będzie mógł tego zobaczyć.

Opuściwszy “Złoty Kufel” zaczął przechadzać się po mieście próbując zebrać myśli. Szybko jednak zdał sobie sprawę z tego, że pałęta się bez celu wsłuchując w miasto i jego słowa… a tych miało co niemiara. Mówiono o zaniknięciu aury, o oszustach podszywających się pod bogów, o spisku rządu i innych, coraz bardziej szalonych rzeczach, ale nic o tym, że bogowie chcą zniszczyć śmiertelnych. Ocero uznał, że powinien najpierw udać się do straży miejskiej, aby tam spróbować się czegoś wywiedzieć. Prawdziwie Widzący musieli zostawiać ślady, a Tarnius był tego dowodem.
Wtedy miasto odezwało się poszukiwanym głosem.

- Kapłanie, kapłanie… - Ocero doszedł z boku zmęczony głos. Kiedy odwrócił się w stronę, z której się rozległ zobaczył młodego mężczyznę o podkrążonych oczach i wyczerpanym spojrzeniu niebieskich oczu, które zdradzało poruszenie ich właściciela, kierującego te słowa wyraźnie do Ocero. - Czy wierzysz w to, że bogowie chcą naszej zguby?




Theodor Greycliff



Elerdrin nie pojawił się przez cały dzień, a Arnelius nie miał pojęcia dlaczego. Podejrzewał, że “tchórzliwa namiastka drowa” skryła się gdzieś znowu i boi nawet nosa wystawić, co dopiero całą głowę. Nie wiedział także czego Elerdrin chciał od Theodora, co było tak istotne, ale obiecał mu przechować potomka upadłych elfów i nie wypuszczać póki ten nie wyspowiada się ze wszystkiego.
To było już coś.

Pozostawała także kwestia Korevisa. Czas na spotkanie się zbliżał, a Theodor mógł się zastanawiać co zastanie na miejscu. Czy to było możliwe, żeby Tehlin się mylił i wcale nie miało być tak różowo z tym bocznym wejściem i obejściem strażników? Może po ostatnim wtargnięciu Korevis wzmógł ochronę swojego azylu, szczególnie że wedle słów Arneliusa nie był w najlepszej formie. Nie, na pewno musiał coś zmienić, tylko… co? I czy zdołają się do tego dostosować?
Cóż, nie było teraz wyjścia. Godzina została ustalona. Pozostawało poczekać na odpowiednią porę, a najlepiej przynajmniej chwilę odpocząć przed akcją…

Tehlin zjawił się o umówionej porze, gotowy, choć niepewny tego przedsięwzięcia. Kazał Theodorowi iść za nim jak najciszej potrafi i jak najmniej rzucać się w oczy. Być przyjacielem cieni, jak to określił. Oczywiście młody nie miał żadnego pojęcia o tym, co sam Moneta potrafił, ale wyraźnie wolał być ostrożnym, a na pewno nie ryzykować swojej skóry przez dopiero co poznanego faceta. Oczywiście fakt, że miał spłacić jego dług wobec Arneliusa był przekonującym bonusem…

Chłopak prowadził pewnie i szybko, poruszając się na tyle gładko, że nawet Greycliff musiał przyznać, iż posiadał konkretne umiejętności. Początkowo nie było większego zagrożenia, ale czym bardziej się zbliżali do kasyn Machy, tym robiło się goręcej. Arnelius powiedział młodemu, aby unikał ludzi Machy, chociaż nie podał powodu, a powód był jasny dla Theo - nie można było mieć całkowitej pewności, że nie natrafią na psa Machy, który akurat rozpozna Theodora, a ostatnie wydarzenia dały jasno do zrozumienia, iż ten Mistrz Kasyn jest świadom jego istnienia, a lepiej było nie kusić losu w bezpośrednim starciu z jego watahą kundli.

Przemykali pomiędzy uliczkami, aż doszli w okolice “Martwej Róży”. Wtedy Tehlin zagłębił się w zakazane zaułki tego rejonu, aby dotrzeć do wbudowanego połowicznie w ścianę jaskini szarego, brudnego budynku. Od razu Theodor zauważył jednego mężczyznę kręcącego się w okolicach wejścia czyniącego swą powinność ze znudzoną miną. Tehlin dał znak Monecie, aby ruszył za nim i sam, okrążając strażnika, udał się w kierunku ściany jaskini. Dłuższą chwilę czegoś szukał obszukując ściany dłonią, aby w końcu… zanużyć dłoń w ścianie.
Spojrzał na Theodora zadowolony i skinął na niego, po czym ustawił się bokiem i zaczął przeciskać przez litą skałę, aby po chwili w niej zniknąć...




Gaspar Wyrmspike



Gaspar zrozumiał, że coś się zmieniło tego ranka, kiedy zrzucił z siebie okowy snu. Stał się wtedy świadom tej zmiany, tak subtelnej, a jednak tak potężnej. Siła, która od czasu przedstawienia w “Azylu Królów” pojawiła się w Waterdeep przez noc, kiedy nie był wśród żyjących na jawie, zniknęła bez pożegnania. Ulice Miasta Wspaniałości były pełne spekulacji i zdziwienia, ale żadnych konkretów, którym można było dać wiarę.
Cóż, najwyraźniej to jednak nie był bóg, jak co do bardziej podekscytowani mówili. To musiał być Halaster.

Dzień upłynął leniwie dla dramatopisarza. Najpierw oczywiście była próba, ot żeby aktorzy nie wyszli z trybu do następnego przedstawienia. Oczywiście nie obyło się bez typowych dla trupy małych złośliwości wobec siebie nawzajem, jak i wobec Gaspara, ale to już było normą i rozładowywało złe emocje mogące powstać pomiędzy nimi. Tak więc było to dopuszczalne. Nawet Dulcimea i Amelia raczej przekomarzały się dla samej zasady nie zaś z prawdziwej złości.
Tak więc dzień zaczął się udanie.

Gaspar miał czas dla siebie i zamierzał go spożytkować jak najlepiej.

~~~~

Wrócił do mieszkania dopiero wieczorem zastanawiając się czy powinien popracować nad nową sztuką, czy może jest dziś zbyt leniwy na to. W końcu jednak przekonał sam siebie, że może przydadzą się poprawki, do czego też zasiadł tracąc rachubę czasu.
Nie zauważył nawet, kiedy dopadła go senność i zamknął na chwilę oczy…

Przebudzenie nadeszło nagle, jak i ból pleców i karku spowodowany uśnięciem nad papierami. Rozprostował plecy i wtedy rozległ się dźwięk, który go obudził ratując przed o wiele gorszym bólem rano. Silne pukanie, wręcz uderzanie w drzwi. Na wpół zaspany Gaspar powlókł się do wejścia w myślach gotując już zaklęcia, które mogły mu pomóc w razie czego, po czym ostrożnie uchylił drzwi.
W progu swojego mieszkania zobaczył zdyszanego Amandeusa trzymającego w ramionach nieprzytomną kobietę - Eveline, która bez świadomości przelewała się przez ramiona swojego pracodawcy. Jej jasne, blond włosy były w nieładzie, a filigranowa postura dodawała scenie trochę dramatyzmu.
Jeszcze więcej dramatyzmu dodawała wsiąkająca w materiał sukni krew aktorki, jak i ta, pokrywająca dłonie i kamizelkę Wildhawka.
Po poparzeniach Amandeusa znowu nie było śladu, ale miecz, który jako Azul Gato widział poprzedniej nocy przytroczony był do pasa. Coś, co Gaspar widział u swojego “kolegi po fachu” drugi raz w życiu, a tym razem nosił na sobie ślady krwi.
Wildhawk spojrzał Gasparowi w oczy, po czym wypowiedział słowa, które wyraźnie z trudem przeszły mu przez gardło i to nie tylko z powodu zdyszenia.
- Gasparze. Potrzebuję… twojej pomocy… Proszę.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 01-02-2015 o 02:31.
Zell jest offline