Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2015, 13:22   #17
Sierak
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Telflamm, 4. Eleasis (Śródlecie); 1373 DR, Rok Zbuntowanych Smoków


Reszta rejsu minęła na szczęście już spokojnie. Marynarze oraz ich kapitan odetchnęli z ulgą na wieść, że udało się jakoś zmienić plan wyrzucania trupów za burtę. Zamiast tego, poukładane i nakryte czarną płachtą zwłoki spuszczono na morze w łodzi ratunkowej i przywiązano liną do statku tak, żeby nie stracić ich z oczu. Po kilku godzinach, około popołudnia nastroje wyraźnie już się poprawiły, Oleg przechadzał się po pokładzie doglądając pracy swoich ludzi, zaś jeden z marynarzy, początkowo nieśmiało, zaczął nucić szantę, co przerodziło się po kilku minutach w jednolity (no może nie do końca) śpiew. O tym, że muzyka koiła duszę Vade’owi mówić nie trzeba było, tak więc ten czym prędzej dołączył się do wilków morskich, po chwili przewodząc chórowi gardeł niczym dyrygent. Pozostała część drużyny korzystała z pogody i albo odpoczywała, albo przechadzała się po pokładzie. Jagan zajął z powrotem swoje miejsce na bocianim gnieździe, a że jeden z marynarzy miał tam akurat wartę, szybko się z nim dogadał i już po chwili oboje grali w kości. Meriel głównie starała się unikać łypiących na nią spojrzeń załogi, Awiluma w sumie też tyle że ona po pierwsze się nimi nie krępowała, po drugie owe spojrzenia nie były aż tak jednoznaczne, być może z powodu otaczającej ją aury tajemniczości i nienaturalnie bladej skóry. Tylko Blod’whun nie integrował się z pozostałymi znajdując miejsce na linach (tam, gdzie wcześniej rezydował Jagan) i zwyczajnie ucinając sobie drzemkę.

- Widzisz to? W Telflamm wszyscy o tym mówią, tam na niebie - rozmawiało dwóch marynarzy wskazując sobie bliżej nieokreślony punkt na niebie. Gdyby się dobrze przyjrzeć, faktycznie dało się dostrzec niewielki, czarny punkcik dryfujący gdzieś w przestworzach i (podobno) zmieniający swoją pozycję w zależności od pory dnia. Mieszkańcy Telflamm i okolicznych wsi nabrali zwyczaju obwiniania tajemniczego ciała niebieskiego o wszystkie nieszczęścia, niepowodzenia, pecha i czyraki na dupie. Powody takiego, a nie innego przesądnego podejścia były nie do końca jasne.

Bliżej wieczora (a warto wspomnieć, że dzięki pomyślnym wiatrom było to około trzy czwarte rejsu, zamiast połowy), gdzieś na wschodzie dało się dostrzec potężne, burzowe chmury. Fakt, że Pamięć Laury płynęła ze wschodu, a nie na wschód jakoś uspokajała, chociaż dla żeglarza widok sztormu, choćby odległego, jest zawsze niepokojący.
- Umberlee jest dzisiaj rozdrażniona, dobrze że nie wrzuciliśmy potępionych do morza, ten sztorm mógł spaść na nas - zagadał Oleg stojącego przy burcie Algowa, po czym rzucił okiem na stan łódki ciągniętej za okrętem. Brak szamotaniny z płachtą odebrał jako dobry znak i wrócił do kapłana. Sługa Lathandera od czasu potyczki z żywymi trupami nie czuł się dobrze. Wiedział, że nie jest to choroba morska i wiedział, że sami umarli nie wyrządzili mu żadnej krzywdy. Po prostu czuł się jakby w chwili ich powstania coś niesamowicie ciężkiego spadło mu na barki. Coś nie tyle fizycznego, co raczej nieświętego i bardzo, bardzo złego. Być może pozostała część drużyny też to czuła, ale jemu ze względu na naturalne związki z energią pozytywną, dostało się najbardziej.


W jednej chwili wydarzyło się jednak coś, przy czym ani czające się gdzieś zło, ani majaczący na horyzoncie sztorm nie wydawały się już straszne. Algow dyskutując z kapitanem Olegiem dostrzegł kształt na, a raczej pod powierzchnią wody. Zazwyczaj błękitna powierzchnia oceanu zmieniła barwę na ciemny granat, zaś rozmiar nieznanego znacznie przekraczał rozmiar statku. Nie tylko kapłan zwrócił uwagę na nagłą zmianę koloru morza, marynarze znajdujący się przy burtach nie byli w stanie wydusić z siebie ani słowa, Oleg złapał się tylko mocniej barierek. Najgorsza perspektywa przypadła Jaganowi i jego nowemu znajomemu, którzy widzieli skalę morskiej bestii w pełni, obserwując ją w przerażeniu z bocianiego gniazda. Behemot był co najmniej wielkości pięciu rozmiarów statku i nie trzeba było być geniuszem, żeby wydedukować co mógł z nim zrobić na pełnym morzu. Marynarz siedzący obok przełknął głośno ślinę, jednak ani on, ani ci będący na dole nie odważyli się powiedzieć ani słowa.

Kilkadziesiąt sekund dłużyło się niczym kilka godzin, zaś zimny pot na czole stał się nagle bardzo częstym zjawiskiem u doświadczonych wyjadaczy, żeglarzy którzy widzieli już nie jedno. Wszyscy oczekiwali na atak, na to co nieuchronne i na to, przed czym beznadziejnie będą próbowali się bronić. Atak… Jednak nie nadszedł, po chwili woda wróciła do swojego normalnego koloru, a Jagan i drugi marynarz na bocianim mogli potwierdzić, że bestia znów zniknęła w głębinach morza. Jeszcze kilka minut trwało niewygodne milczenie i oczekiwanie na powrót zagrożenia, które jednak nie nadeszło. Pojawiło się i zniknęło niczym znak, przypomnienie jak niewiele znaczy statek na morzu i jak szybko głębia może pozbyć się niechcianych gości.
- Umberlee ma dzisiaj *paskudny* humor, do wioseł psubraty! Rozwijać żagiel i do wioseł! Chcę być na Ferrbeth jeszcze dziś przed północą! Każdego, kto będzie się obijał wybatożę! - Krzyknął kapitan wymachując kordelasem w powietrzu. Załoga rzuciła się do wioseł, widocznie mając na dzisiaj dość atrakcji związanych z morską florą.

~*~

Wyspa pojawiła się w zasięgu wzroku jeszcze zanim wybiła północ, był to świetny czas biorąc pod uwagę, że początkowo przybycie planowano na poranek dnia kolejnego. Mimo panującego mroku, rozgwieżdżone niebo i księżyc w pełni oświetlały Ferrbeth wystarczająco, by zorientować się w jego ukształtowaniu.

Wyspa miała klimat raczej tropikalny, drzewa palmowe i piaszczyste plaże widać było już z daleka. Mniej więcej w centralnej części wyspy znajdowały się dwie, samotne góry u podnóża których, według mapy znajdowała się kopalnia Cromwella. Ciężko było się nie zgodzić ze stwierdzeniem, że góry były dość wysokie jak na samotną wyspę na środku morza. Jednak nie o tym myślała w tej chwili drużyna. Mimo czasu na wypoczęcie (i faktyczny odpoczynek w swoich kajutach), żaden z najemników jakoś nie potrafił się zebrać na optymizm. Było w tym obrazie samotnej wyspy coś niepokojącego, coś dziwnego uciskającego w klatce piersiowej i zdecydowanie przygnębiającego. Niepokój Algowa, dotychczas uciążliwy, teraz potęgował się jakby to Ferrbeth było epicentrum jego obaw i poczucia nieznanego dotąd zła.

- Jesteśmy prawie na miejscu, Umberlee mimo wszystko była dla nas łaskawa - z zamyślenia wyrwał wszystkich Oleg oświadczając o przybyciu na miejsce.
- Jeżeli dobrze się przyjrzycie, zobaczycie w oddali, na brzegu niewielki port. Statkiem nie podpłynę nocą bliżej jak pięćdziesiąt metrów od pomostu. Brzeg jest tutaj dość płytki i trzeba dobrze się nagimnastykować, żeby znaleźć wystarczająco głęboką ścieżkę, żeby nie osiąść na mieliźnie. Do tego potrzeba mi światła dziennego i zajmiemy się tym rano - przerwał, otwierając butelkę rumu. Kilku marynarzy poszło w jego ślady, zupełnie jakby była to swojego rodzaju tradycja - oblanie szczęśliwego rejsu.

- Weźmiecie drugą szalupę i popłyniecie do portu, stamtąd idzie praktycznie prosta droga do wioski. Traficie bez problemu, nawet po ciemku - dodał, jednocześnie pokazując ręką marynarzom żeby przygotowali łódź. O położeniu wioski drużyna wiedziała już wcześniej z mapy, którą wręczył jej Cromwell. Port na południowym krańcu Ferrbeth, wioska mniej więcej w jej centrum, kilkaset metrów od znajdującej się u podnóża góry kopalni. Wioska orków na północnym brzegu, o której prawdopodobnie ani kapitan, ani ktokolwiek z załogi nie wiedział. Reszta wyspy składała się głównie z plaż i palmowych dżungli, w których łatwo było napatoczyć się na dzikie zwierzęta i inne niebezpieczeństwa.

Po chwili przygotowań cała siódemka awanturników była już w szalupie płynąc do portu. Zegluga odbyła się bez dalszych atrakcji, tak więc w ciągu kilkunastu minut pierwsi członkowie drużyny postawili stopy na deskach prowizorycznego portu. Składał się on głównie z desek i drewnianych pali utrzymujących pomost. Całość była starannie zbita gwoździami i obwiązana linami w taki sposób, by nawet przejeżdżający po niej wóz pełen żelaza nie naruszył konstrukcji. Oprócz tego, dalej na brzegu znajdował się sporych rozmiarów, drewniany żuraw oraz strażnica.

W porcie było cicho, może aż zbyt cicho? Nikt co prawda nie oczekiwał kompanii powitalnej, ale ponura atmosfera tego miejsca przyprawiała o ciarki na plecach. Jagan rozglądał się dookoła czując, że coś go obserwuje, chociaż może mu się to tylko wydawało? Zwrócił uwagę na mewę siedzącą na jednym z pali. Ptaszysko obserwowało nieznajomych w bezruchu. Nagle spokój nocy przerwała druga mewa, skrzecząc i atakując tę siedzącą na palu ot tak, bez większego powodu. Mieszkaniec Telflamm, a zaraz i pozostali szybko zauważyli coś, co zmroziło im krew w żyłach. Druga mewa, ta atakująca była dosłownie *martwa*, przywrócona do życia i w poważnym stadium rozkładu. Kilka sekund minęło, zanim pierwsza do niej dołączyła, najpierw spadając z palika na pomost, a później wstając z powrotem i wzbijając się w powietrze. Bez nekromantów, bez czarnej magii, bez rytuałów i bez czarnego onyksu w oczach. Oba ptaszyska bez zastanowienia rzuciły się na nowoprzybyłych atakując w niezrozumiałej furii.

Nie żeby stanowiły jakiekolwiek zagrożenie. Dwa szybkie cięcia miecza rozwiązały problem nocnych *łowców* bardzo szybko, ale fakt że martwa mewa wstała do nie-życia od tak, bez powodu, jakoś przeszkadzał w świętowaniu szybkiego zwycięstwa. Nagle zebrani praktycznie w tej samej chwili coś sobie uświadomili…

Cała. Wioska. Górników.

Blod’whun aż podskoczył gdy pseudomaterialna kula, artefakt z Jhaamdath zawirował. Półork omyłkowo upuścił przedmiot na deski pomostu. W zasadzie prawie na deski pomostu, gdyż na przeszkodzie trajektorii stanęła stopa Meriel. Zaklinaczka aż zaklęła pod nosem, gdy ciężki artefakt spadł jej na palce powodując nieprzyjemne pulsowanie. Kobieta przez moment jeszcze rzucała w myślach epitety odnośnie znaleziska, gdy ponownie tego wieczora coś sobie uświadomiła, i nie tylko ona z resztą.

Dotychczas kula była niematerialna.

Meriel schyliła się, odwinęła zawiniątko i ku zdziwieniu pozostałych, podniosła przedmiot na wyciągniętej dłoni. Artefakt nie przeleciał przez dłoń, jego powierzchnia była stała i nie poruszała się w ogóle. Zaklinaczka spróbowała podać przedmiot Blod’whunowi, jednak wtedy kula znów stała się niematerialna i upadła na deski pomostu.

Oficjalnie Meriel stała się drugą członkinią drużyny zdolną dzierżyć artefakt.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline