Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-01-2015, 19:06   #11
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Telflamm, 4. Eleasis (Śródlecie); 1373 DR, Rok Zbuntowanych Smoków


Noc minęła względnie spokojnie, tym razem już bez zbędnych zamachów na czyjeś życie, prób kradzieży i co najważniejsze, niepokojących snów. Poranek również nie należał do szczególnie nerwowych, oczywiście odejmując rejs niedługo po śniadaniu, związanego Kneliera, tajemniczą wyspę i fakt, że ostatnia załoga skończyła jako rozsmarowana po pokładzie jucha.

Drużyna miała czas zjeść spokojnie śniadanie, wykąpać się, przyszykować i sprawdzić dwukrotnie ekwipunek, w końcu głupio by było dopłynąć na Ferrbeth i zorientować się, że torba ze składnikami została pod łóżkiem. Słońce wschodziło już nad horyzont gdy cała grupa wyszła z miejsca noclegu i udała się do doków. Zycie w Telflamm zaczynało się mocno przed świtem, handlarze zajęci byli rozkładaniem straganów i zwożeniem świeżych dostaw na Plac Szemszarr, port zaś od rana startował z przyjmowaniem i odprawianiem statków wiozących dobra luksusowe do każdego zakątka świata. Aż ciężko było uwierzyć że o porze, w której w każdym zachodnim mieście można było dostać jeszcze po pysku i stracić sakiewkę, tutaj wszyscy stali na nogach: marynarze zwozili i wwozili skrzynie na pokład, kwatermistrzowie sprawdzali spis zawartości, kapitanowie kurwowali pod niebiosa na to, ile jeszcze muszą czekać z rozładunkiem aż jakiś cap powypełnia papierki, strażnicy rzecz jasna pilnowali porządku lub swojego udziału w łapówkach za nie do końca legalne transporty.

Ośmioosobowa drużyna w porcie może nie wzbudzała wielkiej sensacji, ale na pewno przyciągała spojrzenia. Pomijając liczne grono adeptów sztuki tajemnej, to prawie roznegliżowana Awiluma oraz wielki półork z toporem wzbudzali największe zainteresowanie. Prawdopodobnie z uwagi na obecność tego drugiego żaden marynarz nie odważył się rzucić zabawnej zaczepki dotyczącej kiepsko ukrywanych wdzięków elanki. Co jakiś czas pojedynczy strażnik miejski zbadał wzrokiem skrępowanego łotrzyka szturchanego przez Blod’whuna.

Jak Cromwell powiedział, tak było, Pamięć Laury czekała prawie gotowa do odcumowania. Dwudziestoosobowa załoga wilków morskich wiązała jedne liny, drugie zaś odwiązywała. Jedni wnosili zaopatrzenie w postaci jedzenia i narzędzi na pokład, inni zwyczajnie go szorowali. Wszystkiego nadzorował z nabrzeża Cromwell sprawdzając i odhaczając różne pozycje na długiej liście. Od czasu do czasu wydawał polecenia pojedynczym marynarzom i osobiście sprawdzał stan statku pilnując, by ślad po ostatnio zaginionej załodze został dokładnie zmyty. Gdzieś między tym wszystkim, z racji braku lepszych wyjść tymczasowo przywiązano Kneliera do masztu w pozycji siedzącej dzięki czemu ten był ciągle na widoku i nie trzeba było marnować miejsca w ładowni.

- Statek jest już praktycznie gotowy do odcumowania, jeszcze tylko formalności. Poznajcie Olega, on dowodzi tymi wszystkimi ludźmi i to on dowiezie was na Ferrbeth, Oleg! - Cromwell zawołał wysokiego mężczyznę w czarnej chuście na głowie. Sądząc po ciemnej karnacji i kilkunastodniowym, czarnym zaroście, kapitan bez wątpienia był rdzennym mieszkańcem Teflamm. Jak na swój wzrost był całkiem barczysty co dało się zauważyć na opiętej koszulce bez ramion w granatowe paski. U pasa wisiał mu piracki kordelas, zaś sam mężczyzna sprawiał wrażenie kogoś, kto potrafi odróżnić ostry koniec miecza od rękojeści.
- Oleg, jeżeli będziecie czegoś potrzebować, walcie do mnie - przywitał się, ściskając dłoń Blod’whuna i po kolei witając się z pozostałymi.
- Panie Cromwell, załoga jest gotowa do odcumowania, możemy wyruszać nawet zaraz.

Cromwell skinął kapitanowi, po czym wręczył stojącemu najbliżej niego Vade’owi (którego słusznie uważał za swoistego rzecznika drużyny) mapę Ferrbeth oraz podpisane przez siebie pełnomocnictwo do reprezentowania go wśród górników w celu uniknięcia ewentualnych nieporozumień już na wyspie.
- Zgodnie z ustaleniami, zaliczkę dostaliście wczoraj, resztę dostaniecie wraz z pierwszym statkiem żelaza - powiedział, po czym skinął na pożegnanie, pożyczył powodzenia i zszedł z pokładu.

***

Niedługo po wypłynięciu z Telflamm wydarzył się pierwszy, nieoczekiwany incydent, a zapowiadało się ich w najbliższym czasie dużo więcej. Decyzję o rozwiązaniu nocnego gościa postanowiono podjąć na pełnym morzu, kiedy główny zainteresowany nie będzie już miał możliwości uciec. Wynikła z tego nawet niewielka kłótnia między zwolennikami - wywalmy go do morza, a bardziej dyplomatycznymi - dajmy mu szansę, w końcu nam pomógł. Spór rozwiązał sam Knelier w pewnym momencie po prostu wydostając się z więzów. Złodziej nie rzucił się jednak od razu w kierunku burty, ku słodkiej wolności, tym bardziej też nie zamierzał pertraktować. Czym prędzej skoczył w stronę swojego ekwipunku leżącego w skrzyni przy wejściu do kajut załogi. W zasadzie (z czystej grzeczności) nikt nie kwapił się do przeszukiwania gratów łotrzyka w nocy, tak więc samotny worek oraz leżące obok niego miecz półtoraręczny i sztylet były dla drużyny niewiadomymi.

Heroiczny bieg Kneliera zakończył się mniej więcej na pięści półorka, który w oka mgnieniu dopadł do uciekiniera i przywalił mu z całych sił w nos. Tego łotrzyk widocznie się nie spodziewał, bo mimo zakrwawionej twarzy nie omieszkał zakląć mocno i wygłosić kilku epitetów o matce Blod’whuna. Overtur rozejrzał się dookoła, Meriel już stała za berserkerem szykując się do użycia magii, drużynowi czarodzieje wycofali się na wyższe pozycje, zaś gdzieś na granicy zasięgu widzenia, złodziej dostrzegł flankującego go Jagana. Zaklął jeszcze raz, po czym rzucił się w stronę burty przeskakując barierkę zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Wraz z głośnym chluśnięciem wody rozwiązał się, przynajmniej chwilowo, problem Kneliera Overtura. Kto wie, czy drużyna jeszcze będzie miała nieprzyjemność go spotkać?

Stojąca najbliżej Meriel pochyliła się nad ekwipunkiem łotra w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogło jej powiedzieć o intencjach intruza. W worku znajdowały się głównie rzeczy codziennego użytku jak mydło, sztućce i ubrania na zmianę. Nie trzeba było być detektywem żeby domyślić się, że Knelier ostatnie kilka tygodni żył w biegu, być może przed czymś uciekając. Z całej tej kupki bezużytecznych przedmiotów czarodziejka odsiała jednak kilka perełek. Po pierwsze była to broń - sztylet i miecz półtoraręczny bez wątpienia wykonane były z alchemicznego srebra, zaś charakterystyczne mrowienie w palcach powiedziało Meriel, że długie ostrze było zaklęte.

Druga rzecz, o ile bardziej przydatna, zawierała również informacje. Było to małe zawiniątko schowane na samym dnie worka. Po rozwinięciu okazało się zawierać złoty pierścień z herbem przypominającym tarczę oraz pięknie wykonaną koszulkę kolczą, bez wątpienia z mithralu. Oba znaleziska również emanowały magią, zaś zbroja zdawała się być w pewien sposób inna, to jak nienaturalnie odbijała światło słoneczne wyglądało jakby część z niego przepuszczała przez siebie. W rękawie koszulki kolczej znajdowała się pognieciona karteczka.

Cytat:
Skłóć ich, zasiej wśród nich niepewność i zwróć przeciwko sobie. Później ukradnij i odnieś mi znalezisko.

A.
***

Rejs mijał całkiem spokojnie, załoga rzeczywiście znała się na swoim fachu, co dla drużyny najemników oznaczało w zasadzie dobę odpoczynku. Przewidywane przybycie na wyspę szacowano na poranek dnia jutrzejszego, a zbliżało się dopiero południe. W skrócie, kupa czasu na leniuchowanie i zajęcie się swoimi rzeczami. Telflamm już dawno zniknęło z horyzontu i teraz dookoła widać było tylko niekończące się Morze Spadających Gwiazd. Oczywiście nic nigdy nie może przebiec spokojnie i od tak, bez problemów…

- Aaaaargh! - Z pod pokładu dało się słyszeć paniczny krzyk. Krzyk człowieka przerażonego, a wilki morskie zazwyczaj tak nie krzyczały o ile nie działo się coś naprawdę strasznego. Kilka sekund po alarmującym wszystkich wrzasku klapa prowadząca na niższy pokład otwarła się z trzaskiem prawie wypadając z zawiasów. Z wewnątrz, po drabinie wybiegł potykając się jeden z marynarzy. Był blady ze strachu i pusta pochwa na sztylet sugerowała, że w biegu upuścił dobytą z jakiegoś powodu broń.
- Poprzednia załoga! Poprzednia załoga była pozamykana w skrzyniach i wróciła! Na Umberlee, skrzynie pod pokładem otwierają się od środka i wyłażą z nich żywe trupy!
Krzyczał, dwóch innych marynarzy próbowało go uspokoić ale ciągle wierzgał się i miotał. Z dołu dało się słyszeć ciche zawodzenie i szuranie czegoś poruszającego się najwyraźniej w kierunku prowadzącej na górę drabiny. Jeżeli zaś zajrzeć na dół, dało się dostrzec żywego trupa powoli idącego przed siebie, a także pozostałe skrzynie otwierane od wewnątrz.


Zombie nie były jeszcze w fazie mocnego rozkładu, co sugerowało zamknięcie w skrzyniach od maksymalnie kilku dni. Najgorsze było to, że ciężko było określić ile tego faktycznie siedzi w skrzyniach…
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
Stary 31-01-2015, 17:27   #12
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Tajemniczy złodziejaszek zwiał, a jednym dowodem jego obecności był porzucony przez niego ekwipunek. Meriel bez zbędnych ceregieli zabrała się do przeszukiwania rzeczy, mając nadzieję, że znajdzie wśród nich odpowiedź na nurtujące ją pytania. Niestety, zrodziło to tylko dodatkowe wątpliwości.

- Skłóć ich, zasiej wśród nich niepewność i zwróć przeciwko sobie. Później ukradnij i odnieś mi znalezisko. - przeczytała na głos słowa liściku znalezionego w rękawie. - To by chyba było na tyle bajki o dobroczyńcy, który nas ustrzegł przed kradzieżą - skomentowała głośno, po czym wypowiedziała słowa, które nurtowały chyba wszystkich - Pytanie brzmi kto i dlaczego chce zabrać nasze znalezisko

-A proponowałem… połamać palce- Szepnął Karnax bardziej do siebie niż do pozostałych. Było przewidzieć że wykorzysta chwilę nieuwagi i zwieję. Podszedł w kierunku Meriel zaciekawiony jej znaleziskami.
-Panienko Meriel, ostrożnie, jego ekwipunek może być zabezpieczony jakimś pułapkami.-

- Masz na myśli pułapki magiczne? - zagadnęła w głębi duszy szczerze w to powątpiewając, jednak nie miała zamiaru odbierać mężczyźnie okazji do wykazania się.

-Może magiczne, może mechaniczne Panienko Meriel, widziałem takie rzeczy podczas służby w Waterdeep. Łatwo było stracić ręke i nie tylko… Proponuję jeszcze by nasza komapania rozejrzała się za burtą czy pan Knelier nie próbuje wrócić na pokład!- wykrzyczał pod koniec, miał podejrzenia że łotrzyk moze być groźniejszy niż reszta drużyny sądziła. Zbliżył się do ekwipunku rabusia i wyczarował humanoidalnego potwora. Wychudzonego człowieka o długich kończynach pokrytego w całości żywicznym pancerzem.
-Sprawdź te rzeczy! Przejrzyj je!- Wypowiedział głośne komendy. Po chwili znowu wypowiedział kilka słów i wykonał kilka gestów. Przez jakiś czas skupiał się na przedmiotach, najwyraźniej badając ich aury.

Vade był zbyt zaintrygowany by wziąć udział w dyskusji. Skłóć ich... zwróć przeciwko sobie, słowa te brzmiały jakby znajomo, chociaż niczego nie był w stanie sobie przypomnieć. Czy to słowa jednej z niezliczonych ksiąg, które przyswoił? Czy też reminescencje wydarzeń, które pozostawił dawno za sobą; wrogów, którzy usnęli snem wiecznym. Potarł skronie - kiedy wszędzie i we wszystkim doszukuje się drugiego dna, życie zaczyna się komplikować.

Algow rzucił tylko okiem na łupy, które pozostawił po sobie łotrzyk. Nie interesowały go zbytnio. Jeśli łotr był złym człowiekiem to łupy zdaniem kapłana należało spieniężyć a pieniądze rozdać ubogim.
- Ja niczego z tych rzeczy nie wezmę. Nie do końca podoba mi się w jaki sposób weszliśmy w ich posiadanie. Nie będę się co prawda sprzeciwiał temu byście coś z nich sobie wzięli, ale uważam, że pieniądze z ich sprzedaży powinny pójść na cele charytatywne.

- Najlepiej na utrzymanie świątyni Lathandera? - zakpiła Meriel.

Kapłan zmrużył oczy patrząc na maginię.
- Świątynie Lathandera niczego nie biorą dla siebie. To by był szczytny cel, choć wątpię w szczerość twoich intencji.

Meriel darowała sobie uwagę na temat szczytności intencji kleru. Nie było sensu się kłócić. Ona miała swoje racje, kapłan też swoje miał, choć kobieta zupełnie ich nie pojmowała.
- Co tam znalazło to twoje stworzonko? - zagadnęła Karnaxa uznając temat sporu z kapłanem za wyczerpany.

-Najważniejsze, Panienko Meriel i czcigodny kapłanie, proszę nie kłóćmy się o błahostki. Przedmioty oczywiście zostają u nas, mogą być potrzebne nam do rozwiązania zagadki i lepiej by nie wpadły w niepowołane ręce. Natomiast mamy od niedoszłego towarzysza miecz który promienieję silną magiczną aurą typu wywoływanie, koszulkę kolczą na oko mithral z słabą magiczną aurą odrzucania i pierścień o średniej magicznej aurze wywoływania. No i ten paskuda to Kaorti mieszkaniec tak zwanej Odległej Dziedziny Panienko Meriel- odpowiedział Karnax kierując ostatnie słowa do zaklinaczki. Przyzwany przez Karnaxa stwór na zmianę pokazywał każdy z magicznych przedmiotów.

- Owy łup - Vade w końcu zabrał głos - ma wielką wartość. Jeżeli chcemy być wobec siebie uczciwi, osoba, która coś z niego weźmie dla siebie, powinna zrezygnować z udziału w wynagrodzeniu, lub dalszych łupach. Tak, moi towarzysze, mówimy tutaj o dużych pieniądzach.

Z kolei drużynowy awanturnik po wzięciu zbiega z flanki i brawurowej ucieczce przeciwnika, rozpłynął się w powietrzu. Obserwował drużynę z pewnej odległości, jak szabruje pozostawione “skarby”. Jedyne, co go rozbawiło, to podejscie kleryka Lathandera. Jagan aż prychnął z pogardy dla takiej hipokryzji, jednak postanowił nie komentować szerzej sprawy.
Gdy magicy ogarnęli temat szacowania przedmiotów, mężczyzna dołączył do nich przyglądając się znaleziskom. Wiadomość znalezioną w kieszeni potraktował średnio poważnie. O ile jej treść wskazywała, że ktoś wie coś więcej, o tyle mogła zostać podrzucona przez kogokolwiek, nawet przez kogoś z drużyny.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 31-01-2015, 17:34   #13
 
Nemroth's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetny
Po dłuższym czasie poświęconym na analizowanie znalezisk po Knelierze udało się ustalić kilka faktów o przedmiotach. Sztylet pozbawiony był aur magicznych, jednak wykonanie z alchemicznego srebra znacznie podwyższało jego wartość. Miecz zaś był istnym arcydziełem kowalstwa, niewątpliwie pochodzącym z elfich kuźni. Delikatne, srebrne ostrze zdobione było po całej długości runami w elfim, zaś lekko zakrzywiona rękojeść wręcz sama dopasowywała się do kobiecej dłoni. Awiluma z niesmakiem stwierdziła, że drużynie przypadła klinga często używana przez elfich pieśniarzy ostrza, miecz zdolny magazynować w sobie pojedyncze zaklęcia i wyzwalać je później w trakcie ciosu. Psioniczka przez chwilę zachodziła w głowę, skąd pospolity złodziej miał przedmiot tego rodzaju, jednak ostatecznie skoncentrowała się na poburkiwaniu odnośnie kaprawości długouchych.

Identyfikacja pierścienia zajęła najmniej czasu, bo taki sam nosił na palcu Vade. Złota obrączka z wygrawerowanym symbolem tarczy po założeniu emitowała niewielką ścianę mocy w kształcie dużego puklerza, z jednej strony dając osłonę przed uderzeniami, z drugiej nie obciążając w żaden sposób posiadacza. Najdłużej zeszło z identyfikowaniem pancerza, gdyż ten oprócz elfiej roboty i użytego do jej wykonania mithralu, nie zdradzał żadnych niezwykłych właściwości. Tak było do czasu założenia koszulki przez Meriel, kiedy okazało się że nie waży ona prawie nic i w ogóle nie ogranicza jej ruchów. Ciekawe spostrzeżenie miał tutaj noszący podobną zbroję Jagan, że w przeciwieństwie do jego koszulki ta przepuszczała światło w taki sposób, jakby jej tam w ogóle nie było. Zupełnie jakby była częściowo widmowa…

Skoro trochę już wiedzieli na temat odkrytych przedmiotów, Karnax postanowił poruszyć ten ważny i trochę nie wygodny temat.
-Co robimy z tym ekwipunkiem towarzysze? Ktoś jest zainteresowny jego przejęciem? Komuś się przyda? Zgadzam się z panem Vadem że wartość tych przedmiotów jest znaczna… Panienko Meriel czy Ty czasem nie rozwijasz sztuki magicznej na równi ze sprawnością bojową? Te przedmioty mogłby Ci się przydać. Opcjonalnie wojownikom walczącym na pierwszym froncie… - powiedział Karnax do wszystkich, pierścienia był ciekawy, ale mógł się bez niego obejść i tak starał się podczas walki trzymać z tyłu.

- Nie ukrywam, chętnie zaopiekowałabym się mieczem i pancerzem. Ale skoro nasz złotousty ma mieć z tego powodu poczucie niesprawiedliwości, gotowa jestem zrezygnować z udziału w dalszych łupach - dyskusja o podziale łupów zaczynała się już dłużyć i Meriel miała nadzieję ją w ten sposób popchnać ku szczęśliwemu zakończeniu.

-Panienko Meriel siła jednostki ma wpływa na siłę wspólnoty. Jeśli te przedmioty pomogą Ci w samo doskonaleniu jestem gotów oddać Ci je beż żadnych pretensji o ich wartość. Drużyna na tym zyska, ale wypada jednak wysłuchać innych.- uśmiechnął się do zaklinaczki mówiąc te słowa, które kierowane do całej drużyny. Najwyraźniej Karnax w tej chwili nie przejmował się za bardzo pieniędzmi.

- Szacowna Pani - Vade zwrócił się do Meriel. - Proszę o wybaczenie, jeżeli zabrzmiałem małostkowo - nie było to moją intencją. Wiem jednak, że nie można zbudować solidnych, profesjonalnych więzi - nie mówiąc już o przyjaźni - jeżeli którakolwiek ze stron poczuje się pokrzywdzona na gruncie materialnym. Zbyt wiele razy widziałem jak metalowe krążki stają się przyczyną sporów - widząc zniecierpliwienie na jej twarzy, pospiesznie dodał: - Rzecz jasna możemy wrócić do tej dyskusji w innym, bardziej sprzyjającym czasie.

- Przedmioty będą nam bardzo przydatne, więc nie widzę sensu, by leżały w skrzyni, kiedy mogą się nam przydać na miejscu. - powiedział rzeczowo Jagan - Zamiast kłóci się kto co chce, możemy wypożyczyć zdobyty ekwipunek do powrotu do Telflammu, gdzie zliczymy zyski i straty poniesione podczas wykonywania zadania i podzielimy się nagrodą po równo, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. Pan Algow jeśli będzie sobie tego życzył, będzie mógł oddać świątyni całą swoją część zysków, a nawet oddać im swoją broń i zbroje - dodał lekko zgryźliwie bawiąc się srebrnym sztyletem znalezionym w łupach.

-Dobra, to czy w takim razie ktoś ma coś przeciwko by Panienka Meriel zabrała miecz i koszulkę kolczą? Natomiast Pan Jagan sztylet? Ktoś jest zainteresowany pierścieniem? Oczywiście biorąc pod uwagę że będzie to miało znaczenie w przyszłych podziałach łupu i tak dalej.- Karax liczył na to że towarzysze nie pokłócą się o tak błahe sprawy jak podział łupu.

- Niech biorą, mi wystarczy własna siła i drobna rekompensata w złocie i drogich kamieniach…- przez chwilę Awiluma rozważała swe słowa po czym dodała - zwłaszcza w drogich kamieniach.
 
Nemroth jest offline  
Stary 31-01-2015, 17:42   #14
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Od wydarzeń dotyczących niedoszłego rabusia i jego ucieczki było spokojnie. Karnax rozmyślał o dwóch ślicznych niewiastach jakie miał szczęście posiadać w drużynie i przeklinał się w duchu, że nie naciskał na pomysł połamania palców Knelierowi gdy miał okazję. Metoda brutalna, ale przynajmniej dalej siedziałby przywiązany do masztu. Przechodził się nieśpiesznie od burty do burty. Zwracając niespecjalną uwagę to na krajobraz, który ich otaczał, a to na pracę marynarzy. Jego zadumę przerwał krzyk jednego z członków załogi, dochodzący z wnętrza okrętu. Szybko się opamiętał, wiedział ze służby w Waterdeep że na takie sytuacje trzeba reagować błyskawicznie. Gdy tylko marynarz, wspiął się na wyższy pokład Karnax już ruszył w jego stronę, słuchając jego słów.
-Jak to poprzednia załoga była pozam… - nie dane było Karnaxowi dokończyć, przerwał gdy z dołu dobiegały przerażające odgłosy. Wystarczyło jedno spojrzenie by się upewnić, zombie. Ożywione mocą negatywnej energii trupy. Na szczęście na razie był tylko jeden, ale słowa marynarza o tym że skrzyń wraz z ich martwymi lokatorami jest więcej nie napawały optymizmem. Trzeba było działać. Wypowiedział kilka słów, wykonał kilka gestów, zręcznie wplatając w to dodatki mające lekko zmanipulować końcowy efekt zaklęcia. Po chwili wiedział że mu się udało, za trupem pojawił się wilk a dokładnie jego czarcia odmiana. Nawet nie trzeba było wydawać rozkazu, bestia natychmiast zaatakowała ożywieńca. Teraz pozostało czekać na reakcję innych.

Podróż dłużyła się, zaś samotnik Jagan zajął miejsce na maszcie obserwując niebo. Mężczyzna często zastanawiał się nad drabami, ktorzy napadli go na bazarze w “stolicy”. Z przemyśleń wyrwał go krzyk marynarza wybiegającego z magazynu. Jagan w jednym momencie zbiegł po pionowym maszcie z wyciągniętą bronią. Gdy tylko usłyszał, w czym problem, w pierwszej chwili rozejrzał się po marynarzach. Poszukiwał w ich twarzach drobnego uśmiechu, spojrzenia, czegokolwiek, poza zaskoczeniem i strachem. Niestety, wyglądało na to, że wszyscy są równie zaskoczeni, jak drużyna.
~ W sumie to “na szczęście”, bo oznacza to, że załoga jest w porządku ~ poprawił się w myślach. Drużyna natomiast ruszyła z kopyta do walki, co podobało się awanturnikowi. On przezornie został na górze przygotowując się do walki. Oczyścił umysł kilkoma głębszymi wdechami, przygotowując strategię i analizując swoje możliwości pod kątem walki z nieumarłymi.

Nie było sensu ukrywać, że nie jest to jego ulubiony przeciwnik, jak zresztą każdego, kto preferuje brudną grę i ciosy poniżej pasa, ale cóż. Pół-Shou miał też kilka sztuczek przygotowanych także i na tą okazję.

Algow jako pierwszy ruszył na dół, zmierzyć się z ożywieńcami, zaraz za nim podążył Blodwyn. Tymczasem panie maginie ustawiły się z boku zejścia pod pokład, by z jednej strony nie przeszkadzać swym towarzyszom w schodzeniu, z drugiej zaś szykowały czary na zombie, które nieopatrznie napatoczyłyby się w zasięgu wzroku. Żaden jednak się nie napatoczył.

Historia lubi zataczać koło. Cuchnący, wlokący się i rozpadający w oczach na kawałki żywy trup, wypełzł z ładowni, jak i z odmętów wspomnień barda. Vade zdawał sobie sprawę z faktu, iż największą bronią podobnych kreatur jest strach jaki zasiewają w sercach swych przeciwników oraz wielka mnogość. Jako, że przewaga liczebna (jak narazie) znajdowała się po ich stronie, postanowił zająć się pierwszym problemem. Jak gdyby nigdy nic zaczął śpiewać wesołą, skoczną piosenkę:

“Świeży, czy gnijący
Wróg to żenujący
Hej-hej, pal go w łeb!
Pal go w łeb!
Pachnący, czy cuchnący
Na kolana padnie wnet
Padnie wnet!
Nie marnuj czasu na gadanie
Poświęć go na porąbanie
Go na kawałki!
Na kawałeczki!”

Jednocześnie, gdzieś między czwartym, a piątym wersem wplótł subtelne vibratto, które nadało pieśni dodatkowej żywotności.
 
Ulli jest offline  
Stary 01-02-2015, 11:35   #15
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Mimo, że uderzenie Blodwyna praktycznie przerąbało truposza na pół, ten nie okazywał wrażliwości na bolączki ludzkiej fizjologii. Ze wściekłym grymasem ruszył na półorka próbując przeorać mu twarz szponiastą łapą. Bezskutecznie, berserker nawet nie musiał się wysilać żeby ominąć ślamazarne uderzenie.

Karnax nie ukrywał zadowolenia że drużyna po krzyku marynarza zdążyła się razem zebrać i kontratakować nieumarłych. Przyznawany jego zaklęciem czarci wilk atakował przeciwnika skutecznie. Lecz prawdziwym zadaniem jakie Karnax przewidział dla besti było jedynie przyciągnąć uwagę żywego trupa albo trupów. Niechaj te bezmyślnie rzucą się na wilka a reszta drużyny ma pole do popisu. Algow i Blodwyn szybko znaleźli się na dole. Ork jeszcze dobrze nie zszedł a już zanurzył topór w zombi. Rozbrzmiała inspirująca muzyka. Poszło dobrze, więc chyba nie trzeba było się szczególnie wykazywać, przynajmniej na razie. Karnax więc przyjrzał się ożywieńcom, ot najprostszy rodzaj jaki tylko mógł być, żadnych udziwnień. Na wszelki wypadek jednak rzucił kolejne zaklęcie, tym razem wzmacniając je przy życiu swego berła. Silny magiczny pancerz otoczył go i miał chronić przez długie godziny.
-Pal go w łeb wilku!- Krzyknął Karnax do swojej bestii, co nie było szczególnie potrzebne bo ta i tak była zdolna tylko do takich działań i szło jej to skutecznie, jednym kłapnięciem potężnych szczęk wilk oderwał kroczącemu trupowi kawałek korpusu. Co wystarczyło by pozbyć się przeciwnika.

Jęk zombie i stukot wieka od skrzyni dał znać znajdującym się na pokładzie poszukiwaczom przygód, że co prawda jedna z kreatur padła, ale za to z drugiej skrzyni wyłoniła się kolejna.
- Może trochę aktywniej pomożemy naszym dzielnym mężczyznom? - Zapytała Awiluma wyciągając dłoń do Meriel.
Jakby czytając w myślach swej towarzyszki, Meriel w jednej chwili chwyciła jej dłoń, w następnej były już pod pokładem, a zaklinaczka gotowała się by porazić zdechlaka zaklęciem.

Z dwóch zombie oba zostały dosłownie zdewastowane zanim jeszcze zdążyły narobić szkód. Torsem jednego wymachiwał wilk, trzymając go w pysku, zaś z drugiego nie zostało nic dzięki mocom zesłanym Algowowi. Pauza trwała bardzo krótko, ledwo zdążył opaść kurz po szybkiej wymianie ciosów, gdy kolejne pięć skrzyń otwarło się z hukiem uwalniając następnych zombie ostatniej załogi statku.

Chwilę po tym, jak razem z elianką teleportowały się pod pokład, Meriel wystrzeliła swój czar w stronę najbliższego ożywieńca. Niewidoczna fala mocy uderzyła w zombie zwalając go z nóg. Trup widowiskowo odleciał w tył, wpadł na jedną ze skrzyń rozwalił ją w drzazgi.

Ponieważ z podpokładu ciągle dochodziły odgłosy walki Karnax przygotował kuszę. Nikt z towarzyszy nie krzyczał, nikt nie salwował się ucieczką. Nie chciał więc marnować więcej cennych czarów na potyczkę, która wydawała się nie wymagająca.

Algow ani na chwilę nie stracił kontroli nad sytuacją. Zombich widział w końcu nie pierwszy raz w życiu. Puścił buzdygan pozwalając mu zawisnąć na pętli u nadgarstka i przepchnął się do przodu tak by moc zesłana mu przez Lthandera objęła wszystkich. Chwycił wolną dłonią swój święty symbol i wypowiedział głośno imię swego boga. Moc, którą przyzwał rozświetliła na krótko mrok ładowni, sprowadzając na nieumarłych zagładę.

Gromada żywych trupów zawyła potępieńczo płonąc w świętym blasku Lathandera. Po kilku sekundach w ładowni nie zostało nic oprócz kilku (w tym jednej rozwalonej) skrzyń, jednego przepołowionego trupa oraz garstki prochów. Vade przestał śpiewać, wymachując przy tym swoim mieczem, ochronna magia pieśni oraz zaklęcia pozostałych powoli rozpływały się w nicość. Przyzwany wilk również po niedługim czasie wrócił na swój rodzimy plan.

~ Co by nie mówić o hipokryzji kleryka, na rozpieprzaniu nieumarłych ten jego bóg się zna ~ pomyślał Jagan patrząc z góry na pokaz interwencji boskiej. Sam uważał siebie za istotę przynależną cieniom, więc gdy światło znikło, mężczyzna wykorzystał chwilę potrzebną ludzkim oczom do adaptacji do nowego środowiska, by spowić się cieniem i zniknąć z pokładu.

W ładowni panował miły półmrok i cisza. Jagan mógłby przysiąc, że słyszy zaklęcia rozwiązujące się i wracajce do Splotu. Miał pewność, że załoga na górze nie miała nic wspólnego z zajściem na dole, więc może winowajcy należałoby poszukać właśnie w ładowni.
Nie czekając na zaproszenie, wziął się za przeszukiwanie teren, jednak bez większego rezultatu. Ściany, ani podłoga nie zawierały żadnego tajnego przejścia. Tak w ogóle to ładownia wyglądała zupełnie jak każda inna, normalna ładownia w normalnym statku.

Meriel z ulgą przyjęła gładkie rozprawienie się z przeciwnikiem. Nie to, żeby trupy wzbudzały w niej większe emocje, napatrzyła się na nie podczas odbijania Arabel, nie mniej jednak co innego świeży trup, naturalna konsekwencja walki na śmierć i życie, a co innego ożywione nekromanckimi sztuczkami zwłoki w zaawansowanym stadium rozkładu.

Karnax gdy tylko doszedł do wniosku że wszystko już w porządku, zszedł na dół do reszty. Wcześniej jednak zwolnił i i schował kuszę.

- Blodwyn kochanie… - Zaczęła Awiluma słodkim głosem. - byłbyś tak dobry i sprawdził pozostałe skrzynie?

W ładowni zapadła cisza przerywana tylko otwieranymi co chwilę przez berserkera wiekami skrzyń. Na górze większość załogi bez słowa zgromadziła się wokół włazu do ładowni, tylko kapitan Oleg zdawał się zachowywać względny spokój. Był to jednak spokój pt. widziałem w życiu gorsze rzeczy, a nie spokój pt. mój plan runął, jeszcze się zemszczę. W ładowni przebywała tylko drużyna, po kilku minutach dołączył do niej również kapitan. Załoga dalej nie poczuwała się do obowiązku odprawić obrządki pogrzebowe i wolała obserwować sytuację z wyżej upatrzonych pozycji. Niestety wnętrza skrzyń nie były puste.

Każda z dwudziestu jeden skrzyń w ładowni była albo już rozerwana od góry, abo zawierała w sobie ludzkie, męskie zwłoki. Dlaczego tylko część trupów wstała ponownie? Tego nie wiedział nikt…
- Potraficie pozbyć się nieożywionych trupów w taki sam sposób, jak zrobiliście to z ożywionymi? Na pył tak, żeby cholerstwo choćby wstało, to nie mogło? - Przerwał konsternację Oleg trzymając bezpieczny dystans półtora metra od skrzyń i ich zawartości.

Karnax podszedł blisko, móc przyjrzeć się zwłokom i dodać coś od siebie.
- Kapitanie Oleg, możemy je po prostu wrzucić do morza, tam nie będą niebezpieczne. Jakim jednak cudem kapitanie te skrzynie z takim ładunkiem znalazły się na pańskim statku?- Nie szukał kontaktu wzrokowego z kapitanem, jedynie przyglądał się trupom i miejscu gdzie przed chwilą odbyła się walka.

- Do morza…? - Zawahał się kapitan, przyglądając się czarodziejowi.
- Wyrzucanie przeklętych trupów za burtę może rozjuszyć bogów morza, a żeglugi mamy jeszcze sporo. To nie wróży dobrze…

- Kapitanie, naprawdę sądzicie że bogowie zwrócą uwagę na coś takiego? Ba! Śmiem twierdzić że pozostałe ciała nie są splugawione. Więc dla tych martwych żeglarzy pogrzeb w morzu to chyba najlepsze co możemy zrobić. Wręcz było by to wskazane by nie zostały w przyszłości sprofanowane czarną magią. Niechaj jednak dodatkowo nasz kapłan odprawi modlitwę pożegnalną.- Z pewnością siebie odpowiedział Karnax do Olega, tym razem spoglądając na niego. Może trochę się jednak pośpieszył z tymi słowami, może towarzysze mają lepszy pomysł? Zaletą jego rozwiązania był fakt nie marnowania potencjału magicznego drużyny, a nie wiadomo co ich jeszcze spotka.

- Jeśli mogę wtrącić dwa słowa - powiedział Vade, po czym schował miecz do pochwy. - Zanim zaczniemy pozbywać się nieboszczyków, rzućmy na nich okiem. Wedle mojej wiedzy stworzenie nieumarłych wymaga pewnego rodzaju procesów magicznych. Chciałbym wiedzieć czy zombie powstały z powodu znanych powszechnie zaklęć, czy też innych, mniej spotykanych zjawisk. Wiedza taka może okazać się bardzo przydatna.
Szlachcic poklepał przyjaźnie Algowa: - Świetna robota. Łaska Lathandera z pewnością jeszcze nam się przyda. Przypomnij mi mości Algowie, żebym po powrocie do Telflamm zaopatrzył się w podobny symbol - zażartował.
Zszedł po drabinie na dół i zawołał do walczących w pierwszej linii: - Sądzę, że i bez moich pieśni rzucilibyście się ochoczo do walki! Chylę przed wami czoła, szacowni towarzysze - po czym jak powiedział, tak uczynił. Następnie poświęcił każdemu choć chwilę uwagi, upewniając się, czy nikt nie odniósł ran, a także gratulując męstwa. Starał się by każdy, nawet najmniejszy wysiłek został doceniony.
Po wszystkim skupił się na ciałach. Wiedział czego szukać, gdyż dokładnie znał sposób działania większości zaklęć nekromancji. Starał się nie dotykać bezpośrednio ciał, a jedynie z bliskiej odległości badać je, w poszukiwaniu odpowiednich znaków.

Kapłan gest Vadea i jego słowa przyjął jak przystało na kapłana Lathandera z powściągliwością i skromnością. Nie dał po sobie poznać, jak bardzo połechtało to jego ego.
- Co do tego symbolu, jeśli tylko masz szczerą wolę, to nigdy nie jest za późno, by pójść ścieżką wiary, bracie. Zawsze możesz przywdziać habit i ruszyć w świat pomagać potrzebującym. Co zaś do nieumarłych to istotnie, należy ich zbadać. Ciekawi mnie też, w jaki sposób zginęli. Czy zabiła ich magia, czyjeś zęby i szpony, czy może broń. To może nam dużo powiedzieć o przeciwniku.
Algow podążył za bardem i zaczął uważnie oglądać trupy. Oczywiście te, których moc Lathandera nie przemieniła w popiół. Nie omieszkał też zajrzeć do skrzyń, w których byli zamknięci. A nuż znajdzie tam jakiś ślad, który by coś mówił o ostatnich chwilach załogi.

[i]- Panowie ranicie mnie, jeśli uważacie, że chciałem pozbyć się zwłok przed ich zbadaniem! - powiedział Karnax uśmiechając się do towarzyszy, chociaż lekko go ubodło że zwrócili na to uwagę jakby kierując ją do niego. Przecież chciał tylko uspokoić kapitana i zapewnić szansę późniejszego pozbycia się zwłok bez szczególnego wysiłku, no może poza fizycznym. Skupił się i rzucił czar, może pozostała tu jeszcze aura zaklęcia.

Szybka autopsja wykonana na miejscu zbrodni nie ujawniła niczego zaskakującego, żadnego przełomu. Ciała były martwe od kilku dni i prawdopodobnie zostały schowane w skrzyniach zaraz po pozbawieniu życia. Morderstwo było dość mało finezyjne, głównie rozerwane gardło (czymś ostrym, zębami lub szponami), u niektórych widać było ślady walki w postaci niewielkich ran. Kilka z ciał (w tym kapitan), miało równo poderżnięte gardło, zaś wyraz ich twarzy nie zdradzał zaskoczenia lub strachu. Elementem wspólnym było to, że ciała miały spuszczoną krew niemal do ostatniej jej kropli. Nie było za to żadnych śladów zębów.

Również analiza odnośnie magii nie wykazała dosłownie niczego. Żadnego obsydianu w oczach, żadnych tajemnych rycin na ciałach, laik sztuki magicznej mógłby pomyśleć, że ciała wstały tak same z siebie, bez ingerencji osób trzecich.

Wydawało się, że zagadka żywych trupów pozostanie nie rozwiązana. Przynajmniej w kwestii stwierdzenia bezpośredniego sprawcy zamieszania.
-Ja nic nie odkryłem. Nie ma aur… - Karnax powiedział do zgromadzonych i pogrążył się we własnych rozmyślaniach czekając na pomysły czy wnioski innych.
-Kapitanie kto i na czyje polecenie zapakował czy zostawił te skrzynie na pokładzie- dodał.

- Głupio się przyznać, ale nikt. Zazwyczaj w tych skrzyniach wiezie się narzędzia, jedzenie i rzeczy potrzebne podczas rejsu lub na cumowaniu przy Ferrbeth. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło sprawdzić, czy aby w środku nie pochowali trupów… - Odpowiedział zakłopotany kapitan, po chwili się reflektując - pewnie sami byście na to nie wpadli, gdyby z środka nie zaczynały wyłazić nieboszczyki.

-Kapitanie tak się składa, że to nie mój statek, nie moje skrzynie. Dziwne byłoby, by ich zawartość jakoś szczególnie mnie, czy nas interesowała przed faktem wychodzenia z nich, jak kapitanie pięknie sformułowałeś, nieboszczyków. Chyba ktoś musi się tym zajmować wśród Twojej załogi? Przecież jedzenie i narzędzia to chyba kluczowe rzeczy podczas podróży statkiem? - odpowiedział Karnax z pewnym wahaniem, wszakże nie znał się na morskich podróżach i transporcie.

- Tak, zajmuję się tym zazwyczaj ja, ale na wszystkie sztormy, co ma jedno do drugiego? Podejrzewasz, że wpakowałem trupy zabitych gdzieś na morzu do skrzyń i ożywiłem je wśród moich własnych ludzi? Po co? Na każdym normalnym statku skończyłbyś za burtą za chociaż sugestię tego typu! Kapitan powinien dbać o swoją załogę. W każdym razie dalej pozostaje problem pozbycia się ciał - odburknął - chociaż jak mam do wyboru płynąć z trupami, a rozwścieczyć Umberlee to wolę je mieć choćby w swojej kajucie…

-Czy ja coś sugeruję kapitanie? Ja tylko pytam, z czyjej winny mamy do czynie z grupką żywych trupów na Twoim okręcie? I to właśnie w drodze dbałości o Twoją załogę! Czyli nikt nie dogląda tych skrzyń? Niechaj będzie. Co do zwłok, ja wyraziłem swoje zdanie kapitanie. Możemy je zatopić, oddać im należny hołd i tym samym czuć się bezpiecznie albo zostawić na okręcie, czekając na chwilę, gdy znowu wstaną żadne krwi, albo co gorzej z instrukcją by zatopić okręt. Tyle ode mnie, wolałbym bym nie skoczyć pod kilem czy za burtą. - Karnax kończąc swój wywód rozejrzy się po towarzyszach. Licząc, że może ktoś ma coś do dodania?

- Karnaxie, nie sądzę, żeby ktoś z załogi maczał palce w podrzuceniu tu trupów - wtrącił kapłan- Ich stwórca prawdopodobnie umieścił je tam jeszcze na wyspie i nakazał atakować jeśli ktoś zejdzie do ładowni, choć wydaje mi się niepojęte, że nikt tego w porcie nie sprawdził. Niezbyt dobrze przygotowaliście okręt do drogi, jeśli nikt nie zajrzał do tych skrzyń. Przecież pokład cały umazany był we krwi, nie ciekawiło nikogo, gdzie podziała się załoga?
Algow mimo postawienia pytania, nie oczekiwał odpowiedzi. Wiedział, że odpowiedzi same się znajdą, kiedy wreszcie trafią na wyspę.
- Kapitanie to co powinien teraz pan zarządzić oprócz sprzątnięcia ładowni, to przeszukanie całego statku, bo widać nie zrobiono tego w porcie. Do dzieła.
Algow miał cichą nadzieję, że więcej niespodzianek nie będzie.

-Algow kapłanie Lathandera zgadzam się z Tobą całkowicie. Też mnie zadziwia fakt, że nikt nie sprawdził dokładnie statku, który do portu zawinął bez załogi, a jedyne ślady ich zniknięcia świadczyły o maskarze personelu na jego pokładzie. Dlatego ja proponuję byśmy osobiście przeszukali okręt. Któryś z marynarzy może mieć coś wspólnego z tymi trupami. Przezorny zawsze ubezpieczony- odpowiedział Karnax kierując słowa głównie do kapłana. Nie obchodziło go już zdanie kapitana, teraz chodziło o życie towarzyszy i niewinnych marynarzy.

- Zgadzam się z wami panowie. Nie obciążajmy kapitana odpowiedzialnością za tajemniczy ładunek. Prawdopodobnie padł ofiarą intrygi, której nie można było zapobiec. Lepiej zacznijmy przeszukanie - mówiąc to spojrzał przeciągle na Olega.
 
ObywatelGranit jest offline  
Stary 01-02-2015, 12:47   #16
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
- Panowie pozwólcie na chwilę nim zaczniecie robić to, co zamierzyliście. - Awiluma co prawda nie miała ochoty mieszać się do spraw tego plugastwa, które zagnieździło się pod pokładem, ale niepokoiło ją zachowanie towarzyszy. Odciągnęła więc swych kompanów na bok celem ujednolicenia stanowiska.- Zakładam, że żaden z was nie spędził zbyt wiele czasu na morzu i nie zna zwyczajów morskich wilków. Dlatego też wyjaśnię wam jedną rzecz. Ci ludzie ryzykują swoje życia, ponieważ ufają swojemu kapitanowi, jeśli jawnie podważycie jego autorytet, to spodziewajcie się buntu w ciągu kilku najbliższych dni. I nie wiem jak wy, ale ja wolałabym, aby statek na nas czekał, kiedy będziemy chcieli wrócić z wyspy. - No może trochę wyolbrzymiała, w końcu to nie była zgraja piratów, z którą niegdyś spędziła tyle czasu, ale jednak ludzie morza potrzebowali silnego przywódcy, któremu mogą powierzyć swe życia. Stawianie mu teraz zarzutów nie było zbyt rozsądne.

-Droga Awilumo, rzeczywiście na morzu wiele czasu nie spędziłem, zwyczajów wilków morskich nie znam ale mamy zadanie od kupca Cromwela, jasne zadanie. Mi się wydaję że nie powinniśmy całej tej sprawy i kapitana pobłażliwie traktować. On też jest pracownikiem naszego zleceniodawcy i wie jakie mamy zadanie. Na statku może być coś jeszcze, coś groźnego. Sprawdźmy to osobiście, nie zostawiajmy tego marynarzom, którzy nie zauważyli, że w skrzyniach przewożą żywe trupy.- powiedział Karnax nie za głośno, kierując swoje słowa głownie do psioniczki - pomijając już nawet kwestie tych zarzutów wobec kapitana, czy tego że marynarze przy spotkaniu z zombi najprawdopodobniej tylko powiększą ich martwe szeregi.- dodał na koniec.

- Przynajmniej pozwólcie jemu wydać polecenie przeszukania, ci ludzie i tak pewnie trzęsą teraz portkami ze strachu. On ich powinien uspokoić… jeśli zna się na swojej robocie. - Dodała po chwili.

- Mądrego to i miło posłuchać - rzucił lakonicznie Jagan, słysząc trafne uwagi Awilumy - Tam skąd pochodzę, jest takie powiedzenie, że lepiej milczeć udając idiotę, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości - dodał po chwili. Awanturnikowi nie podobał się fakt, że pozostali członkowie drużyny poczuli się wyraźnie właścicielami statku.
- Nawet jeśli kapitan zaniedbał swoje obowiązki, to nie jest w naszym interesie, aby akurat w tej chwili robić sobie z niego wroga.

-Szanuję wasze zdanie ale zakładamy że kapitan zna się na swojej robocie, a nasza walka tutaj dowodzie czego innego. Pamiętajmy też, że zgodnie z umową mamy dostać nagrodę z pierwszym statkiem żelaza. Gdyby nas tu nie było zombi wyrżnęło by załogę w pień. Gdyby trupy zaatakowały jakbyśmy byli już na suchym lądzie badając sprawę górników sprawa wyglądała by identycznie a może trupy zrobiły by sobie przemarsz wtedy na wioskę? Chcemy ryzykować?- zapytał Karnax towarzyszy.

- Gdyby. - odpowiedział lakonicznie Jagan kończąc swoją rozmowę z czarodziejem.

- Gdyby stracił posłuch wśród załogi, to zostalibyśmy bez okrętu. Chcemy ryzykować? - Przedrzeźniła czarodzieja elanka. - To co się stało już się nie odstanie, ale mamy wpływ na przyszłe wydarzenia. Jeśli tak bardzo chcesz go pozbawić dowództwa nad okrętem, zrób to po naszym powrocie z rudą.

- Karnaxie - Milcząca do tej pory Meriel postanowiła się włączyć do dyskusji. - Co właściwie chcesz osiągnąć? Podważenie autorytetu kapitana niczego nam nie da. Poza, jak słuszenie zauważyła Awiuma, niepokojami wśród załogi, które mogą zaowocować tym, że w kluczowym momencie nie będziemy mieli jak się z wyspy wydostać. Jeśli to cię uspokoi, proponuję, aby okręt przeszukały grupy, dwóch marynarzy i jedno lub dwójka z nas. Ale to kapitan musi wydać rozkaz nam i swoim ludziom. W ten sposób będziemy mogli mieć pieczę nad wszystkim nie podkopując autorytetu pana Olega.

Awiluma, która stanęła tuż za Meriel, zaczęła odruchowo masować jej ramiona i kark.
-W pełni się zgadzam z twym pomysłem.

-Drodzy państwo, ja niczego nie narzucam, niczego nie żądam. Jedynie proponuję takie rozwiązanie. W toku naszej pięknej dyskusji dochodzimy do wniosku że wasze pomysły są lepsze. Może kapitan zaraz nas wręcz poprosi by sprawdzić jego okręt a może wystarczy szczegółowa inspekcja jego ludzi, tak samo dokładna jak w porcie. Proszę więc, decydujcie co dalej począć.- Odpowiedział Karnax bez uśmiechu, pogrążając się we własnych myślach.

- Panie Karnax - Meriel weszła w poważniejszy ton, bo zaczynało jej się z wolna podnosić ciśnienie - Pan przestanie siać ferment, bo z tego nic nie wypływa. Złożyłam propozycję, albo się Pan z nią zgadza, albo daje lepszą alternatywę. Dość pierdolenia, drodzy państwo, pora na działanie. - Pierwszy tego dnia bluzg z jej ust również sugerował, że traci nerwy. I nawet masaż w wykonaniu Awilumy nie mógł tego załagodzić.

- Panienko Meriel ależ oczywiście, całkowicie się z Panią zgadzam. To jak mamy go przeszukać? Dwóch marynarzy i jedno czy dwóch marynarzy i dwójka z nas? - odpowiedział beznamiętnie Karnax, po przekleństwie Meriel wkładając ręce do bocznych kieszeni jego szat.

- Warto by w każdej grupie znalazł się ktoś kto ma pojecie o tych plugawych praktykach. I dodam, że ja niewiele o nich wiem. - Awiluma nie przestawała masować Meriel a przy wzmiance o “plugawych praktykach” nacisk jej dłoni znacznie się wzmocnił. Zaklinaczka mogła z łatwością rozpoznać jakimi uczuciami elanka darzy nekromancję.

Ujednolicanie stanowiska, które z założenia miało potrwać chwilę, przeciągnęło się dość znaczenie. Najlepiej widać to było po znudzonej mienie pana Olega, którego - gdy wreszcie zakończyli dyskusję - wobec braku lepszej rozrywki, zastali dłubiącego sobie zawzięcie w zębie.
Meriel, jako chwilowa samozwańcza przedstawicielka poszukiwaczy przygód, poprawiła włosy, wypięła pierś, wyszczerzyła się w swym najbardziej pociągającym uśmiechu, po czym raźnym krokiem pomaszerowała ku kapitanowi.

- Kapitanie, przepraszam za śmiałość, ale chciałabym zaproponować naszą pomoc, gdyby uznał pan za stosowne przeszukać okręt. - Meriel zamrugała subtelnie, na tyle długo, by jej postawa nabrała nieco kokieteryjnego charakteru, lecz nie na tyle długo, by wyszło nienaturalnie. Miała nadzieję, że kapitan łyknie haczyk i jej subtelną sugestię uzna za swój własny pomysł.

Kapitan był wyraźnie strapiony całą tą sytuacją, szczególnie wyszczekanym gówniarzo-czarodziejem widocznie próbującym bawić się w samca alfa na jego statku. Kiedy poszła do niego Meriel widocznie się rozweselił, zaś pochmurny wyraz jego twarzy zniknął wraz z propozycją zaklinaczki.
- To jest świetny pomysł Panienko! Moi chłopcy w pojedynkę nie wiedzą nawet czego szukać, za to z doświadczonymi magami, o ile coś jeszcze czai się na statku, szybko to znajdziemy - odrzekł wyraźnie rozochocony tym pomysłem kooperacji.
- Załoga zbierzcie się tutaj! Według ekspertyzy zebranych tutaj specjalistów w sztuce, naszych ziomków zatłukło coś dzikiego, a później jakieś skurwysyny użyły wobec nich czarnej magii. Teraz nasza w tym głowa, żeby przetrzepać statek w poszukiwaniu czegokolwiek podejrzanego. Część z was zajmie się tym, żebyśmy nie rozbili się na jakiejś skale, podczas gdy reszta razem z naszymi gośćmi przeszuka wszystko po kolei, wzdłuż i wszerz - krzyknął donośnie. W tłumie nie dało się dostrzec zbytniego entuzjazmu, być może dlatego, że większość trupów była znajomymi marynarzy.
- Szefie, co robimy z ciałami? Spalić je? Wieziemy je na Ferrbeth i tam zakopujemy? - Odezwał się w końcu jeden z wilków morskich. Oleg od razu odpowiedział, chociaż niechętnie.
- Kapłan i czarodziej mówią, żeby pomodlić się nad ciałami i wyrzucić je za burtę. Co prawda decyzja jest moja, ale jeżeli mam wybrać żeglugę przez sztorm powstały z gniewu Umberlee, a oddać któregoś z was truposzom, to zdecyduję się na to pierwsze.
Tłum wyraźnie poweselał, może nie przez fakt bezczeszczenia oceanu, ale przez fakt powrotu ducha kapitana Olega, tego samego, który dla swojej załogi stanie na pięści z Talosem.

Gdy drużyna i marynarze zajęli się przeszukiwaniem statku, Jagan wykorzystał chwilę, by zamienić parę zdań z kapitanem. Podziękował mu za podjęcie męskiej decyzji i zasugerował, żeby zamiast wyrzucania trupów za burtę ryzykując gniew Umberlee, można trupy przenieść do łodzi ratunkowej i holować aż do portu. Jeśli ożyją, to wielkiej szkody nie zrobią, będzie można odciąć linę holowniczą, a jeśli nie ożyją zyskają godny pochówek.

Przeszukanie statku, chociaż trwało blisko trzy godziny i zawierało przekopanie dosłownie każdej skrzyni, pojemnika i worka, nic nowego nie pokazało. Nawet obecność magów wykrywających aury nie wskazała żadnych pozostałości po magii. Jedynie Algow czuł się nieswojo, im bliżej Ferrbeth statek się znajdował, tym bardziej kapłan czuł obecność czegoś nieświętego, plugawego. Próbował nawet pomodlić się do swego bóstwa w oczekiwaniu odpowiedzi, jednak w niczym to nie pomogło. Nie mógł wyjaśnić tego w żaden racjonalny sposób, po prostu przeczucie, jak to mawiają wilki morskie widząc nadciągający sztorm.

Mimo dyskomfortu Algow pomodlił się nad tymi ciałami, które nie wstały z martwych. Załoga wyciągnęła trupy na pokład i poukładała je obok siebie, zaś krótka modlitwa miała dać im spokój w zaświatach. Mimo wszystko zarówno de Brewil, jak i reszta pasażerów Pamięci Laury nie odniosła wrażenia, że to wszystko w jakiś sposób zapewni zmarłym spokój…

- Panowie i Panie, jeżeli modlicie się do jakichkolwiek bogów, pomódlcie się żeby Umberlee miała dziś dobry dzień. Wrzucanie przeklętych do morza nigdy nie wróży dobrze…
Kapitan zabrał głos jakby wypowiadając myśli reszty załogi, która gdzieś z tyłu mu przytakiwała.
- Dlatego idąc za namową Pana Jagana, nie wrzucimy ich do morza. Mimo wszystko to byli nasi bracia, więc zasługują na godny pochówek. Do czasu dopłynięcia do wyspy wrzucimy ciała na szalupę i będziemy ją ciągnąć za statkiem. Jeżeli cokolwiek wstanie z martwych, i tak będzie dla nas nieszkodliwe.
Mówiąc to kapitan oddelegował kilku marynarzy do ściągnięcia szalupy i jeszcze kilku do wniesienia tam trupów. Po wszystkim Oleg skombinował czarną płachtę z ładowni i nakrył nią nie tyle zwłoki, co całą łódź.

Opuszczenie przywiązanej szalupy pozwoliło na wznowienie rejsu na Ferrbeth.
 
Googolplex jest offline  
Stary 01-02-2015, 13:22   #17
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Telflamm, 4. Eleasis (Śródlecie); 1373 DR, Rok Zbuntowanych Smoków


Reszta rejsu minęła na szczęście już spokojnie. Marynarze oraz ich kapitan odetchnęli z ulgą na wieść, że udało się jakoś zmienić plan wyrzucania trupów za burtę. Zamiast tego, poukładane i nakryte czarną płachtą zwłoki spuszczono na morze w łodzi ratunkowej i przywiązano liną do statku tak, żeby nie stracić ich z oczu. Po kilku godzinach, około popołudnia nastroje wyraźnie już się poprawiły, Oleg przechadzał się po pokładzie doglądając pracy swoich ludzi, zaś jeden z marynarzy, początkowo nieśmiało, zaczął nucić szantę, co przerodziło się po kilku minutach w jednolity (no może nie do końca) śpiew. O tym, że muzyka koiła duszę Vade’owi mówić nie trzeba było, tak więc ten czym prędzej dołączył się do wilków morskich, po chwili przewodząc chórowi gardeł niczym dyrygent. Pozostała część drużyny korzystała z pogody i albo odpoczywała, albo przechadzała się po pokładzie. Jagan zajął z powrotem swoje miejsce na bocianim gnieździe, a że jeden z marynarzy miał tam akurat wartę, szybko się z nim dogadał i już po chwili oboje grali w kości. Meriel głównie starała się unikać łypiących na nią spojrzeń załogi, Awiluma w sumie też tyle że ona po pierwsze się nimi nie krępowała, po drugie owe spojrzenia nie były aż tak jednoznaczne, być może z powodu otaczającej ją aury tajemniczości i nienaturalnie bladej skóry. Tylko Blod’whun nie integrował się z pozostałymi znajdując miejsce na linach (tam, gdzie wcześniej rezydował Jagan) i zwyczajnie ucinając sobie drzemkę.

- Widzisz to? W Telflamm wszyscy o tym mówią, tam na niebie - rozmawiało dwóch marynarzy wskazując sobie bliżej nieokreślony punkt na niebie. Gdyby się dobrze przyjrzeć, faktycznie dało się dostrzec niewielki, czarny punkcik dryfujący gdzieś w przestworzach i (podobno) zmieniający swoją pozycję w zależności od pory dnia. Mieszkańcy Telflamm i okolicznych wsi nabrali zwyczaju obwiniania tajemniczego ciała niebieskiego o wszystkie nieszczęścia, niepowodzenia, pecha i czyraki na dupie. Powody takiego, a nie innego przesądnego podejścia były nie do końca jasne.

Bliżej wieczora (a warto wspomnieć, że dzięki pomyślnym wiatrom było to około trzy czwarte rejsu, zamiast połowy), gdzieś na wschodzie dało się dostrzec potężne, burzowe chmury. Fakt, że Pamięć Laury płynęła ze wschodu, a nie na wschód jakoś uspokajała, chociaż dla żeglarza widok sztormu, choćby odległego, jest zawsze niepokojący.
- Umberlee jest dzisiaj rozdrażniona, dobrze że nie wrzuciliśmy potępionych do morza, ten sztorm mógł spaść na nas - zagadał Oleg stojącego przy burcie Algowa, po czym rzucił okiem na stan łódki ciągniętej za okrętem. Brak szamotaniny z płachtą odebrał jako dobry znak i wrócił do kapłana. Sługa Lathandera od czasu potyczki z żywymi trupami nie czuł się dobrze. Wiedział, że nie jest to choroba morska i wiedział, że sami umarli nie wyrządzili mu żadnej krzywdy. Po prostu czuł się jakby w chwili ich powstania coś niesamowicie ciężkiego spadło mu na barki. Coś nie tyle fizycznego, co raczej nieświętego i bardzo, bardzo złego. Być może pozostała część drużyny też to czuła, ale jemu ze względu na naturalne związki z energią pozytywną, dostało się najbardziej.


W jednej chwili wydarzyło się jednak coś, przy czym ani czające się gdzieś zło, ani majaczący na horyzoncie sztorm nie wydawały się już straszne. Algow dyskutując z kapitanem Olegiem dostrzegł kształt na, a raczej pod powierzchnią wody. Zazwyczaj błękitna powierzchnia oceanu zmieniła barwę na ciemny granat, zaś rozmiar nieznanego znacznie przekraczał rozmiar statku. Nie tylko kapłan zwrócił uwagę na nagłą zmianę koloru morza, marynarze znajdujący się przy burtach nie byli w stanie wydusić z siebie ani słowa, Oleg złapał się tylko mocniej barierek. Najgorsza perspektywa przypadła Jaganowi i jego nowemu znajomemu, którzy widzieli skalę morskiej bestii w pełni, obserwując ją w przerażeniu z bocianiego gniazda. Behemot był co najmniej wielkości pięciu rozmiarów statku i nie trzeba było być geniuszem, żeby wydedukować co mógł z nim zrobić na pełnym morzu. Marynarz siedzący obok przełknął głośno ślinę, jednak ani on, ani ci będący na dole nie odważyli się powiedzieć ani słowa.

Kilkadziesiąt sekund dłużyło się niczym kilka godzin, zaś zimny pot na czole stał się nagle bardzo częstym zjawiskiem u doświadczonych wyjadaczy, żeglarzy którzy widzieli już nie jedno. Wszyscy oczekiwali na atak, na to co nieuchronne i na to, przed czym beznadziejnie będą próbowali się bronić. Atak… Jednak nie nadszedł, po chwili woda wróciła do swojego normalnego koloru, a Jagan i drugi marynarz na bocianim mogli potwierdzić, że bestia znów zniknęła w głębinach morza. Jeszcze kilka minut trwało niewygodne milczenie i oczekiwanie na powrót zagrożenia, które jednak nie nadeszło. Pojawiło się i zniknęło niczym znak, przypomnienie jak niewiele znaczy statek na morzu i jak szybko głębia może pozbyć się niechcianych gości.
- Umberlee ma dzisiaj *paskudny* humor, do wioseł psubraty! Rozwijać żagiel i do wioseł! Chcę być na Ferrbeth jeszcze dziś przed północą! Każdego, kto będzie się obijał wybatożę! - Krzyknął kapitan wymachując kordelasem w powietrzu. Załoga rzuciła się do wioseł, widocznie mając na dzisiaj dość atrakcji związanych z morską florą.

~*~

Wyspa pojawiła się w zasięgu wzroku jeszcze zanim wybiła północ, był to świetny czas biorąc pod uwagę, że początkowo przybycie planowano na poranek dnia kolejnego. Mimo panującego mroku, rozgwieżdżone niebo i księżyc w pełni oświetlały Ferrbeth wystarczająco, by zorientować się w jego ukształtowaniu.

Wyspa miała klimat raczej tropikalny, drzewa palmowe i piaszczyste plaże widać było już z daleka. Mniej więcej w centralnej części wyspy znajdowały się dwie, samotne góry u podnóża których, według mapy znajdowała się kopalnia Cromwella. Ciężko było się nie zgodzić ze stwierdzeniem, że góry były dość wysokie jak na samotną wyspę na środku morza. Jednak nie o tym myślała w tej chwili drużyna. Mimo czasu na wypoczęcie (i faktyczny odpoczynek w swoich kajutach), żaden z najemników jakoś nie potrafił się zebrać na optymizm. Było w tym obrazie samotnej wyspy coś niepokojącego, coś dziwnego uciskającego w klatce piersiowej i zdecydowanie przygnębiającego. Niepokój Algowa, dotychczas uciążliwy, teraz potęgował się jakby to Ferrbeth było epicentrum jego obaw i poczucia nieznanego dotąd zła.

- Jesteśmy prawie na miejscu, Umberlee mimo wszystko była dla nas łaskawa - z zamyślenia wyrwał wszystkich Oleg oświadczając o przybyciu na miejsce.
- Jeżeli dobrze się przyjrzycie, zobaczycie w oddali, na brzegu niewielki port. Statkiem nie podpłynę nocą bliżej jak pięćdziesiąt metrów od pomostu. Brzeg jest tutaj dość płytki i trzeba dobrze się nagimnastykować, żeby znaleźć wystarczająco głęboką ścieżkę, żeby nie osiąść na mieliźnie. Do tego potrzeba mi światła dziennego i zajmiemy się tym rano - przerwał, otwierając butelkę rumu. Kilku marynarzy poszło w jego ślady, zupełnie jakby była to swojego rodzaju tradycja - oblanie szczęśliwego rejsu.

- Weźmiecie drugą szalupę i popłyniecie do portu, stamtąd idzie praktycznie prosta droga do wioski. Traficie bez problemu, nawet po ciemku - dodał, jednocześnie pokazując ręką marynarzom żeby przygotowali łódź. O położeniu wioski drużyna wiedziała już wcześniej z mapy, którą wręczył jej Cromwell. Port na południowym krańcu Ferrbeth, wioska mniej więcej w jej centrum, kilkaset metrów od znajdującej się u podnóża góry kopalni. Wioska orków na północnym brzegu, o której prawdopodobnie ani kapitan, ani ktokolwiek z załogi nie wiedział. Reszta wyspy składała się głównie z plaż i palmowych dżungli, w których łatwo było napatoczyć się na dzikie zwierzęta i inne niebezpieczeństwa.

Po chwili przygotowań cała siódemka awanturników była już w szalupie płynąc do portu. Zegluga odbyła się bez dalszych atrakcji, tak więc w ciągu kilkunastu minut pierwsi członkowie drużyny postawili stopy na deskach prowizorycznego portu. Składał się on głównie z desek i drewnianych pali utrzymujących pomost. Całość była starannie zbita gwoździami i obwiązana linami w taki sposób, by nawet przejeżdżający po niej wóz pełen żelaza nie naruszył konstrukcji. Oprócz tego, dalej na brzegu znajdował się sporych rozmiarów, drewniany żuraw oraz strażnica.

W porcie było cicho, może aż zbyt cicho? Nikt co prawda nie oczekiwał kompanii powitalnej, ale ponura atmosfera tego miejsca przyprawiała o ciarki na plecach. Jagan rozglądał się dookoła czując, że coś go obserwuje, chociaż może mu się to tylko wydawało? Zwrócił uwagę na mewę siedzącą na jednym z pali. Ptaszysko obserwowało nieznajomych w bezruchu. Nagle spokój nocy przerwała druga mewa, skrzecząc i atakując tę siedzącą na palu ot tak, bez większego powodu. Mieszkaniec Telflamm, a zaraz i pozostali szybko zauważyli coś, co zmroziło im krew w żyłach. Druga mewa, ta atakująca była dosłownie *martwa*, przywrócona do życia i w poważnym stadium rozkładu. Kilka sekund minęło, zanim pierwsza do niej dołączyła, najpierw spadając z palika na pomost, a później wstając z powrotem i wzbijając się w powietrze. Bez nekromantów, bez czarnej magii, bez rytuałów i bez czarnego onyksu w oczach. Oba ptaszyska bez zastanowienia rzuciły się na nowoprzybyłych atakując w niezrozumiałej furii.

Nie żeby stanowiły jakiekolwiek zagrożenie. Dwa szybkie cięcia miecza rozwiązały problem nocnych *łowców* bardzo szybko, ale fakt że martwa mewa wstała do nie-życia od tak, bez powodu, jakoś przeszkadzał w świętowaniu szybkiego zwycięstwa. Nagle zebrani praktycznie w tej samej chwili coś sobie uświadomili…

Cała. Wioska. Górników.

Blod’whun aż podskoczył gdy pseudomaterialna kula, artefakt z Jhaamdath zawirował. Półork omyłkowo upuścił przedmiot na deski pomostu. W zasadzie prawie na deski pomostu, gdyż na przeszkodzie trajektorii stanęła stopa Meriel. Zaklinaczka aż zaklęła pod nosem, gdy ciężki artefakt spadł jej na palce powodując nieprzyjemne pulsowanie. Kobieta przez moment jeszcze rzucała w myślach epitety odnośnie znaleziska, gdy ponownie tego wieczora coś sobie uświadomiła, i nie tylko ona z resztą.

Dotychczas kula była niematerialna.

Meriel schyliła się, odwinęła zawiniątko i ku zdziwieniu pozostałych, podniosła przedmiot na wyciągniętej dłoni. Artefakt nie przeleciał przez dłoń, jego powierzchnia była stała i nie poruszała się w ogóle. Zaklinaczka spróbowała podać przedmiot Blod’whunowi, jednak wtedy kula znów stała się niematerialna i upadła na deski pomostu.

Oficjalnie Meriel stała się drugą członkinią drużyny zdolną dzierżyć artefakt.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
Stary 06-02-2015, 12:08   #18
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Wicher w żaglach, spiętrzone fale i perspektywa zamorskiej przygody wystarczyły aż nadto, by wprawić Vade’a w doskonały nastrój. Gdy tylko usłyszał zaczątki szant, sam ochoczo przyłączył się do chóralnych śpiewów, a nawet zaintonował jedną z nich. Wkrótce jednak pojawił się tajemniczy podwodny cień i załoga ucichła. Całe szczęście skończyło się na paru minutach strachu, gdyż zniknął równie niespodziewanie jak się pojawił. Gdy księżyc zalśnił wysoko na niebie, a w oddali zamajaczyła linia brzegowa, Vade poczuł dreszcz ekscytacji. Kolejny nieznany ląd czekał na swego zdobywcę. Za każdym razem, gdy przybywał w nowe miejsce, towarzyszyło mu to niesamowite odczucie.

Za pomocą szalupy dobili do brzegu, gdzie od pierwszych chwil towarzyszyła im śmierć. Ohydne nieumarłe ptaszysko prędko zostało odesłane do sześćset sześćdziesiątej szóstej warstwy Otchłani, a oni mogli przystąpić do działania.
- Sprawdźmy port. Mam wrażenie, że znajdziemy tutaj jakieś wskazówki, a może nawet kogoś, kto nie zamienił się w żywego trupa - mówiąc to Vade wskazał na najbliższe zabudowanie i dając przykład ostrożnie ruszył w tamtym kierunku.

Nim na dobre poczuli suchy ląd pod stopami, ich tajemniczy artefakt postanowił zmienić tragarza. Nie obyło się przy tym bez gromady pań lekkich obyczajów płynących wartkim strumieniem z ust zaklinaczki, kiedy okrągłe ciężkie draństwo przygniotło jej stopę. Gdy już powściągnęła język i zdała sobie sprawę z tego, co się stało, w pierwszym momencie Meriel osłupiała, takiego obrotu spraw się bowiem nie spodziewała. Zaraz potem jednak, jak gdyby nigdy nic, chwyciła tajemniczy przedmiot w dłoń i z nonszalanckim uśmiechem na ustach rzuciła:
- No to wygląda na to, że teraz moja kolej - po czym zapakowała artefakt ostrożnie do swojego plecaka.

Zachowanie artefaktu wprawiło elankę w niemałe zaskoczenie, nie straciła jednak inicjatywy. Podobnie jak setki lat wcześniejl kiedy ratowała swe życie, tak i teraz jej umysł pracował na najwyższych obrotach. Zamknęła o czy i wysłała świadomość na poszukiwanie.
- Nic. - Słowa wypowiedziała na głos, jednak nie zwracała się do nikogo poza sobą.

Karnax od wydarzeń w ładowni i przeszukania statku większość czasu spędził w kajucie. Jego bezpośredniość nie przypadła do gustu kapitanowi ani nawet drużynie. Z braku innych zajęć postanowił poświęcić resztę rejsu teoretycznym rozważaniom na temat magii, spisując kilka własnych spostrzeżeń i pomysłów. O tym, że trupy wrzucono do łodzi, którą cumowano i o tym, że olbrzymie, tajemnicze monstrum przepłynęło pod statkiem dowiedział się od towarzyszy przypadkiem, podczas kilku krótkich spacerów, by rozprostować kości i dać odpocząć oczom. Żałował że tego ostatniego nie miał okazji widzieć na własne oczy.
Gdy podróż dobiegła końca i stanęli na pomoście, był po prostu zadowolony. Zawsze wolał podróż lądem. Nawet opustoszały port i dwa martwe ptaszyska, co ich zaatakowały, nie były w stanie zepsuć mu dobrego samopoczucia. Co innego nasuwający się wniosek, jaki los mógł spotkać mieszkańców wyspy i jakie to komplikacje ich czekają. Dręczyło go też pytanie, co te zwłoki animuje. Ciekawe wydarzenie z kulką nie dziwiło go szczególnie, możliwe, że towarzyszki miały jakieś sekret przed drużyną, którego nie chciały ujawnić, a dotyczył on tajemniczego artefaktu.
-To co, ruszamy do wioski? Jakieś pomysły, przemyślenia, ustalenia?- spytał Karnax kompanię, obserwując kto teraz będzie przenosił kulę. Trochę się też dziwiąc pojedynczemu słowu jakie wypowiedziała elanka.

- Pomysły?- Algow zmierzył Karnaxa zimnym jak stal spojrzeniem- Mam nadzieję, że się mylę, ale mi to wygląda na to, że jakieś złe bóstwo postanowiło zamanifestować swoją obecność na tej nieszczęsnej wyspie. Tyle wywnioskowałem obserwując te dwie mewy. Obym się mylił. Jeśli mam rację, to dalsza porcja kłopotów czeka nas, gdy odwiedzimy wioskę. Mam nadzieję, że górnicy przeżyli. Pan Crommwel chyba będzie się musiał pożegnać z planami wydobywczymi na tej wyspie. Będziemy mieli szczęście, jeśli ktoś z nas przeżyje i mu o tym zamelduje. Dalej jesteście ciekawi moich myśli?
Kapłan uśmiechnął się cierpko i wyjął zza pasa buzdygan. Poprawił także tarcze. Przygotowany na najgorsze ruszył z wolna pomostem ku wiosce.

Od pozbycia się trupów ze statku, aż do wieczora, z pominięciem chwil grozy spowodowanej pojawieniem się lewiatana, Jagan spędził na opalaniu się, odpoczynku, piciu i grze w kości. Gdy tylko słońce zaszło, mężczyzna zszedł pod pokład, gdzie mógł w spokoju odpocząć i zebrać myśli. Trochę martwił się trupami, wolałby żywych przeciwników o wewnętrznych organach podatnych na uszkodzenie. Jeśli za brakiem dostaw stała nekromancja, mężczyzna będzie musiał bardzo uważać.
Gdy schodzili na ląd, pożegnał się z kapitanem, prosząc by ten nie podpływał zbyt blisko.

Cała sceneria wyspy wyglądała po prostu irracjonalnie. Nie podobało mu się dosłownie nic. Ani fakt, że artefakt zaczął działać, ani dwie martwe mewy, a w szczególności to, że Vade ruszył na szpicy.
- Nie pozwólcie mi powstać jako coś takiego - powiedział grobowym tonem patrząc na truchła ptaków.

Port był całkowicie opuszczony, jednak nie było to wcale aż tak dziwne, biorąc pod uwagę porę. Pomost prowadził na plażę i w stronę żurawia ze strażnicą. Vade wyszedł na czoło badając budynek. Być może słowo strażnica było zbyt wygórowane, bo mowa tu o wysokiej na kilka metrów drewnianej ażurowej konstrukcji z bali o kamiennym fundamencie. Na parterze znajdowało się niewielkie biurko i dwa krzesła, prawdopodobnie tutaj ktoś, kiedyś robił notatki o dobrach wyjeżdżających z Ferrbeth, zajmował się odprawami i tym podobnym. Obecnie jednak pomieszczenie było puste. Podobnie sytuacja miała się z pomostem widokowym, na który prowadziła drabinka. Na samotnym stoliku na górze leżała tylko przybita do blatu mapa wyspy, w zasadzie niezbyt różniąca się od tej wręczonej przez Cromwella.

Jedyną korzyścią zbadania strażnicy był widok na południową część Ferrbeth. W głównej mierze była to oczywiście dżungla zakończona dwoma, bliźniaczymi szczytami, jednak dalej na północ dało się dostrzec światła ognisk prawdopodobnie dochodzących z wioski. Nie wiadomo było co i kto rozpaliło ogień, ale coś rozpaliło na pewno. Dawało to jako taką nadzieję na zastanie w niej czegoś żywego. Martwi w końcu nie mieli w zwyczaju palenia ognisk…?

Skoro już spenetrowali strażnice i nie znaleźli nic ciekawego Karnax, przyjrzał się bliżej przybitej mapie. Zwracał uwagę na drobne różnice z ich mapą, chociaż spodziewał się że pewnie nic nie znaczyły. Po chwili wahania i jeśli było to możliwe oderwał rysunek wyspy starając się jak najmniej go przy tym uszkodzić i schował do szat. Ta mapa mogła mu się jeszcze przydać.

- Panie Vade, jeśli panu życie miłe, pozwoli pan, że to ja będę szedł na zwiad. - powiedział, Jagan, który bezszelestnie wszedł do strażnicy. W przeciwieństwie do szlachcica, pół-Shou wszedł po ścianie budynku.
- Podróż w nocy może nie być najlepszym pomysłem. Przeszukajmy strażnicę i ruszajmy z samego rana, gdy szarówka pozwoli nam lepiej widzieć i uśpi czujność strażników. - zasugerował - Kilka godzin przed świtem to najgorszy czas na warte, ludzie są najbardziej zmęczeni. Dodatkowo, nie wchodziłbym do wioski, bo nie wiemy, w jakim stanie są tam ludzie. -

Na parterze budynku, w zawalonej gratami skrzyni znajdującej się pod biurkiem, Jagan znalazł kilka ksiąg z wpisami odnośnie statków, ładunków i w zasadzie wszystkiego, czego mógł potrzebować. Pamięć Laury była statkiem, który śmiało zajmował ponad dziewięćdziesiąt procent raportów, większość z nich posiadała ten sam wzór - wpłynął pusty, wypłynął z ładunkiem od pięćdziesięciu, do stu pięćdziesięciu ton żelaza. Czasami zdarzała się notatka o tzw. żelazie wyższego gatunku, jednak uwagę asasyna przykuł jeden, powtarzający się raz na miesiąc/dwa wpis odnośnie tego akurat statku.

Cytat:
Pamięć Laury - wpłynął z ładunkiem do portu drugiego; wypłynął z ładunkiem stu ton żelaza
Port ten tutaj nie wygądał na coś, co posiadało port, a nawet dok drugi. Inna rzecz, że przy okazji tego akurat wpisu ładunek żelaza zawsze był taki sam. Być może miejscowi, o ile ktoś z nich żyje, będą potrafili rzucić odrobinę światła na ten wpis?

Reszta wpisów koncentrowała się na przywozach nowych pracowników, przy czym nie było ani jednego wpisu o kimkolwiek wypływającym z Ferrbeth. Jeden poszczególny wpis przykuł uwagę Jagana, traktował on o ekipie archeologów siedzących na wyspie około tygodnia.

- Czekać do rana? Jest to jakiś plan.- odezwał się nieproszony Algow - Istotnie po ciemku nasze działania mogą być utrudnione. Ja nie mam nawet lampy. Jeśli mamy tu nocować to ja uwalę się gdzieś na górze. Obudźcie mnie na moją wartę.
Co powiedziawszy udał się na piętro strażnicy, gdzie rozłożył posłanie i zaczął ściągać zbroję.

- Proszę przodem, mości Jaganie - Vade zgodził się z towarzyszem, który zdecydowanie lepiej nadawał się do roli zwiadowcy.
Strażnica prędko rozczarowała szlachcica, gdyż poza malowniczym widokiem nie zapewniła żadnych ciekawych odkryć. Z drugiej strony, po spotkaniu z mewami, brak wiadomości był dobrą wiadomością.
Tropikalny charakter wyspy szybko dał się we znaki warstwowo odzianemu bardowi. Kiedy padła propozycja postoju, przystał na nią. Wykorzystał przerwę do zrzucenia kamizeli i marynarki. Zwinął je i wcisnął do plecaka. Nawet w nocy parność i wysoka wilgotność powietrza stanowiły pewne wyzwania dla kogoś o czysto chondackich korzeniach.
- Jeżeli nic nie stoi na przeszkodzie, wziąłbym pierwszą wartę - zaoferował się.

- Skoro tak, to ja zajmę się studiami. - Awiluma bez wahania zgodziła się na propozycję Vade’a i od razu dla potwierdzenia swych słów przywołała magiczną księgę.
- Panowie wybaczą, ale czy któryś z was zabrał może latarnię czy lub inne miłe oczom źródło światła?
- Ta-dam! - zanucił Vade, a nad głową Awilumy rozbłysła magia.
- Wyłącz to natychmiast! - syknął Jagan - To światło widać z daleka! - mężczyzna powstrzymał się przed użyciem wobec nieroztropnego szlachcica niecenzuralnych słów i przemocy. Następnie wyjął z plecaka mały cylindryczny przedmiot zawinięty szczelnie w czarny materiał. - To jest źródło światła, ale skorzystaj z niego w taki sposób, żeby światło nie wydostało się przez okna - powiedział podając zawiniątko czarodziejce.
Vade zmrużył lekko oczy, po czym jednym machnięciem ręki odprawił zaklęcie: - Proszę - odparł.
Elanka z wdzięcznością przyjęła zawiniątko jednak nie powstrzymała się od drobnego uszczypliwego komentarza.
- Sadzisz, że jeśli kogoś interesują przybysze, to nie zauważył statku? Chyba trochę przesadzasz Jaganie, ten kto odpowiada za cały… burdel na wyspie i tak już pewnie o nas wie. Ukrywanie się sprawi nam tylko kłopoty, ale nie sądzę, by coś zmieniło. - Po chwili dodała już tonem bardziej pojednawczym. - Zrobię jednak jak chcesz i postaram się czytać tak, by światło nie było łatwe do zauważenia.
- Statek jest nieoświetlony i mimo wszystko z dala od brzegu - próbował się bronić Jagan - poza tym, dopóki ktoś nie będzie wypatrywać statku w zatoce nie będzie wiedzieć o nim, a już na pewno nie będzie wiedzieć, gdzie podziała się załoga. Palenie światła w strażnicy może zostać zauważone z bardzo daleka. Wolę dmuchać na zimne, szczególnie, jeśli cała wieś i kopalnie są siedliskiem nieumarłych. -
- W takim razie, wystawmy podwójne straże. Myślę, że dopóki nie znamy sytuacji nie byłoby to pozbawione sensu - powiedział Vade.
- Dobrze, to wy się wystawiajcie, a ja poczytam. Przyda mi się kilka czarów. - Elanka nie miała chwilowo głowy, by myśleć o tym, czego tak bał się Jagan, bardziej interesowało ją zachowanie kuli i dziwna aura wyspy.
- Usiądź na górze, obserwuj i nasłuchuj. - poradził mu Jagan.
-Ja wiem, zwlekając trochę ryzykujemy życie tutejszych mieszkańców… chyba… Lecz niechaj będzie, ja na statku wypocząłem. Nie potrzebuję dużo snu. Mogę pełnić wartę, chociaż żaden ze mnie przepatrywacz. W ciemności nie wiele widzę, ot mogę jedynie komuś towarzyszyć by zareagować na najgorsze. Gdzie mam się usadowić? Parter czy pomost?- Dodał Karnax, czekając na jakąś radę od towarzyszy. Trochę dziwił go ten postój, po co było w takim razie opuszczać statek nocą.
-Panienko Awilumo, wcześniej na pomoście, kiedy kula stała się materialna dla Meriel nagle skomentowałaś całą sytuację, dziwnym stwierdzeniem… nic... O co chodziło?- Spytał elankę czarodziej. Podszedł jednak na tyle blisko i był na tyle cichy by jego pytanie nie zwróciło uwagi reszty drużyny.
- Gdyby to było istotne podzieliłabym się wrażeniami. - Oderwana od księgi była zdecydowanie nie w sosie. - A teraz jeśli pozwolisz… - Uniosła księgę by zademonstrować co robi, w końcu on jako mag powinien zrozumieć jak denerwujące jest gdy przerywa się medytacje.
[i]-Wybacz Milady, nie chciałem przeszkadzać.-[i/] Odpowiedział szybko Karnax, trochę zbity z tropu oschłością psioniczki. Wsunął ręce do kieszeni i pośpiesznie udał się na doradzone mu miejsce warty.

Jagan tymczasem skrył się w głebi wieży i usiadłwszy na krześle wyjął z kieszeni mały kamyczek. Ten, który udało mu się wykraść z martwego ciała w Telflammie, zanim ciało dosłownie rozpłynęło się w powietrzu. Przyglądał się dziwnemu znalezisku, starając się zrozumieć, do czego mógł służyć.
 
psionik jest offline  
Stary 06-02-2015, 15:01   #19
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Noc mijała dość spokojnie jak na wyspę, gdzie co drugi trup wstawał z martwych i atakował wszystko, co żywe. Pierwsza warta należała do Vade’a i Karnaxa i trwać miała około dwie godziny, czarodziej nie potrzebował aż tyle odpoczynku, więc mógł sobie pozwolić na skrócenie snu. Pozostali porozkładali się w opuszczonej strażnicy po części na parterze i po części na platformie widokowej. Geth usiadł na krześle przed wejściem do budynku, praktycznie już na pomoście prowadzącym do portu i obserwował okolicę. Nie działo się nic. Co jakiś czas wchodził na górę sprawdzić, czy ogień we wiosce dalej płonie, natomiast fakt jego istnienia ani go nie uspokajał, ani martwił. Karnaxa wręcz korciło iść i sprawdzić, co znajduje się w wiosce, jednak nie był na tyle nierozważny by iść przez dżungę samemu, nocą.

Następnym wartownikiem po czarodzieju miał być Algow. Adept sztuki wdrapał się po drabinie na platformę widokową, żeby obudzić kapłana, gdy usłyszał i dostrzegł wyraźne poruszenie gdzieś w drzewach, których linia znajdowała się niedaleko pozycji drużyny. Nie namyślając się kopnął sługę Lathandera wybudzając go ze snu, po czym zaczął budzić pozostałych.

Siedząca na dole Awiluma usłyszała całe zamieszanie i poddając się instynktowi samozachowawczemu, także zaczęła budzić kogo się da. Poruszenie w drzewach i hałas stawał się coraz bardziej wyraźny.


Nagle zza drzew wyleciało kilka sarnowatych zwierząt uciekając po plaży i potykając się w piasku. Karnax oraz ci, którzy zdążyli już wstać na równe nogi patrzeli zdębiali jak zwierzęta panicznie próbują uciekać po zdecydowanie nie swoim rodzaju nawierzchni. Co mogło je wypędzić tak daleko od ich naturalnego środowiska? Odpowiedź pojawiła się za kolejne kilka sekund. Potężny, wielki tygrys wielkości przynajmniej konia wyskoczył z między palm prawie jedną z nich łamiąc i łapiąc w zęby jedną ze swoich ofiar, przegryzając jej szyję i kark jednym kłapnięciem długich, niebezpiecznie wyglądających kłów. Tygrys stanął na prostych łapach prezentując swoje imponujące rozmiary, po czym zaczął węszyć. Nie trzeba było być geniuszem, żeby domyślić się, co też takiego mógł wywęszyć i co się zaraz stanie. Wzrok kocich oczu spoczął na strażnicy i wyglądających z niej poszukiwaczy przygód. Bestia zaryczała płosząc ptaki z pobliskich drzew.

Karnaxowi chyba dopisywało szczęście. Jego warta a przynajmniej większa jej cześć była spokojna. Owszem czasem zrywał się na równe nogi słysząc jakiś podejrzany odgłos, czy dostrzegając gdzieś niewyraźny ruch. Jednak był to efekt płatającej mu figle wyobraźni, najwyraźniej ulegającej mrocznej atmosferze tego miejsca. Gdy tak obserwował okolicę ciągle chodziło mu po głowie, czemu trupy wstają z martwych i czyżby kapłan mógł mieć rację? Czyżby mieli do czynienia z manifestacją jakiegoś złego bóstwa? I co się dzieję w wiosce? Ogień dający nadzieję przypuszczać, że spotkają tam żywych, ciągle płonął, gdy Karnax co jakiś czas wchodził na piętro to sprawdzić. Gdy jego zmiana dobiegła wreszcie końca i udał się obudzić Aglowa, planując że resztę nocy poświęci na własne badania tajemnic magii szczęście się skończyło. Coś i tym razem nie był to wytwór wyobraźni poruszało się w dżungli.
-Kapłanie. Algow. Na Lathandera wstawaj, coś się dzieję.- szepnął do towarzysza początkowo myśląc że może obejdzie się bez głośnego alarmowania wszystkich. Gdy jednak dostrzegł, że wśród drzew porusza się więcej niż jeden obiekt postanowił zrezygnować z subtelności. Karnax kopnął kapłana i głośno, wyraźnie wykrzyknął w kierunku reszty.
-Wróg! Wstawać! Coś nadciąga z dżungli! – po czym spoglądał na linie drzew. Obawiał się, że ujrzy pochód żywych trupów, których przyciągnęła tu świeża krew, więc wypadająca banda dzikich zwierząt trochę go zdziwiła. Szczególnie widok imponującej postury tygrysa, który jednym ruchem potężnych szczęk pozbawił życia uciekające przed nim stworzenie. Poczuł dreszcz na własnej jakże wydającej mu się teraz kruchej szyi. Nie było jednak czasu na wahanie się. Po krótkiej chwili zdecydował się i przyzwał przed bestią wielkiego żubra, licząc, że tygrys zaatakuję przyzwanego potwora, tym samym dając czas i możliwość sprawnej reakcji reszcie drużyny. Samemu dobył jeszcze kuszę i spoglądał na zwłoki sarny, ciekawiło go czy niczym wcześniej mewa powróci jako żywy trup.

Siedzący na szczycie strażnicy Jagan dostrzegł drugiego ogromnego tygrysa, ten czaił się w krzakach wyraźnie oczekując dogodnej okazji do ataku. Tymczasem przyzwany bizon stał spokojnie, jakby czekał na atak. Pomukiwał przy tym na tygrysa dla zachęty.

Zbudzony Algow zaczął pośpiesznie zakładać zbroję. Co jakiś czas wyglądał i nasłuchiwał niebezpieczeństwa. Po kolejnym ryku zwierzęcia zwiększył jeszcze intensywność wysiłków by wbić się w zbroję. W końcu widząc, że sytuacja na polu walki przybiera niekorzystny obrót porzucił te próby, wziął tarczę i broń i uaktywniając jej magiczne moce pofrunął na miejsce potyczki.

Mrok pola walki rozświetliła niewielka, ognista kula posłana przez Awilumę w kierunku wielkiego drapieżnika, ten nie musiał zbytnio się wysilać by uskoczyć przed atakiem, który ledwo osmalił mu sierść.

No i pech, nie dość, że duży kotek uskoczył przed pełną mocą ognia psioniczki to jeszcze się tym w ogóle nie przejął. No ale nie z takimi natrętami sobie radziła w przeszłości. Tygrys byl wielki i silny a Awiluma znała idealny sposób na wielkich i silnych pamietając, że zwykle niewiele mają pod czaszką.

Vade ocknął się z płytkiego, często przerywanego snu i zerwał się na równe nogi. Zbiegł w ślad za towarzyszami na dół i tam dostrzegł bestię, która wyłoniła się z lasu. Przygotował odpowiednie zaklęcie, wiedząc, że zaatakowany już tygrys nie będzie najlepszym celem.

W czasie, w którym pozostali się przegrupowywali, obmyślali strategię i silili się na dywersję, Blod’whun złapał za topór i z rykiem pognał przed siebie. Wrzask berserkera w jego ślepej szarży miał widocznie zdemoralizować przeciwnika. Nie przewidział on jednak, że przeciwnik nie jest jeden i szybko się o tym fakcie przekonał, gdy druga, jeszcze większa bestia wyskoczyła zza drzew. Tygrys rozorał szponami skórę Blod’whuna i zaciskając kły na jego barku przycisnął go do ziemi. Berserker i zwierzę siłowali się na glebie z widoczną przewagą tego drugiego.
- Złaź skurwielu! - Krzyknął półork próbując zrobić sobie dostatecznie miejsca, by móc użyć topora.

Gdy tylko Jagan zauważył kolejnego tygrysa, krzyknął do reszty - Uwaga! Drugi tygrys w krzakach - lecz było za późno. Półork zdążył jakimś cudem wyskoczyć ze strażnicy, co wydawało się być tym, na co czekał przyczajony tygrys.
Gdy tylko Jagan zwrócił uwagę na kolejnego przeciwnika, Vade zaśpiewał w sposób doniosły i piękny. Jego dłonie wykonały błyskawiczne ruchy, a splot dokonał reszty roboty. Niestety magia nie odniosła zamierzonego skutku.
W pierwszym odruchu, pół-Shou wyciągnął miksturę, którą trzymał właśnie na takie okazje i bez zastanowienia wypił. Była lekko oleista w konsystencji o smaku ziół. Nic pysznego, ale chwile później poczuł magię płynu, który miał sprawić, że dla zwierząt mężczyzna przestanie istnieć.
Jagan spojrzał na resztę i ku zdumieniu zauwżył, że ci jednak zamierzają walczyć.
Westchnął tylko i zbeształ się w myślach za zmarnowanie całkiem niezłej mikstury.

W międzyczasie pierwsza bestia zajęła się na dobre przywołanym przez Karnaxa lśniącym żubrem. Dobiegając do niego w ułamku sekundy tygrys zatopił swoje kły w jego ciele. Siła uderzenia była wystarczająca, by powalić woła na ziemię. W czasie, w którym jedno zwierzę próbowało przegryźć się przez mięśnie, drugie miotało się w panice próbując wstać na równe nogi.

Zbudzona ze snu Meriel w pierwszej chwili nie wiedziała, co się dzieje. Szybko jednak otrząsnęła się z resztek snu i przystąpiła do działania. Podeszła do jednego z otworu strzeleckiego, jednocześnie mając w pogotowiu kuszę. Przeciwnikiem nadciągającym z dżungli okazały się dwa przerośnięte tygrysy. Zaklinaczka nie chciała wierzyć, że futrzany bydlak jest dziełem natury, stąd wysłała w przestrzeń cząstkę swej jaźni, sondę, która miała wykryć magię w najbliższej okolicy. Jakież było zdziwienie kobiety, gdy oprócz poznanych już aur swych towarzyszy oraz schowanego w plecaku artefaktu nie wykryła żadnego innego magicznego jestestwa. Tygrysy okazały się być zupełnie niemagiczne, choć bez wątpienia imponujących rozmiarów.

Karnax zaklną szpetnie pod nosem. Nie napawała optymizmem sytuacja jaką widział z wieży. Ataki sojuszników nie przyniosły jakiś piorunujących efektów. Zresztą jego przyzwany stwór też się nadzwyczajnie nie sprawdził, po piewszym ataku tygrysa wydawało się, że ledwo żyje. Teraz szarpał się próbując wydostać się ze szczęk tygrysa, bezskutecznie. No i Blodwyn też był w tarapatach. Jedyne co go pocieszało to naiwne myślenie, że znajdując się na piętrze jest w miarę bezpieczny, chociaż latający kapłan był w jeszcze bardziej komfortowej sytuacji. Postanowił kupić trochę czasu reszcie i wyczarował plamę tłuszczu pod tygrysem i żubrem, miał nadzieję że trochę bestię to spowolni.

Algow dalej pozostawał w powietrzu trzymając się kurczliwie pozwalającej mu latać tarczy. W drugiej dłoni ściskał symbol Lathandera inkantując modlitwę. Recytacja świętych wersetów zajęła kapłanowi chwilę czasu, jednak ich efektem był sprowadzony w blasku oślepiającego światła niebiański, złoto-błękitny lew gotów do walki.

Sprowadzony z wyższych planów lew bez chwili zawahania rzucił się na tygrysa szarpiącego się z Blod’whunem. Nie wyrządził mu wielu szkód, bo zdołał jedynie lekko rozorać mu skórę, jednak spełnił swoje zadanie. Udało mu się odciągnąć uwagę drapieżnika od szamoczącego się berserkera.

Elanka skupiła swoją moc i odnalazła istoty, których w tej chwili pożądała. Przywołanie wymagało najwyższej koncentracji, ale Awiluma była w stanie się na to zdobyć. Sięgnęła po moc i przez warstwy wszechświata ściągnęła trzy larwy. Larwy, których żarłoczność stanowiła jeden z jej atutów, w chwilę po tym jak wyłoniły się z przestrzeni astralnej, rzuciły się na swoją ofiarę. Ich macki wbiły się w jej kark szukając drogi do mózgu a wiecznie głodne szczęki poczęły przegryzać się przez czaszkę tygrysa.
- Sczeźnij nędzna istoto! - wykrzyczała pod adresem zwierza wiedząc doskonale, że gdy tylko owe pasożyty dostaną się do mózgu jego życie będzie zakończone. W tej chwili nie interesowało jej to, czy przebrzydły stwór - każdy stwór, który ośmielił się ją zaatakować był przebrzydły - powstanie jako zombie, nie w tej chwili. Teraz liczyło się tylko, by go zabić i zlikwidować zagrożenie dla jej istnienia. Zbyt wiele wycierpiała, zbyt wiele już poświeciła, aby przeżyć! Nie pozwoli, by coś jej zagrażało!

W międzyczasie półork wysiłkiem wspieranym przez przywołanego lwa zrzucił z siebie tygrysa i chwycił topór. W jego prezencji było coś dziwnego, co sprawiło, że bestia na moment zawahała się przed kolejnym natarciem i zamiast tego, rzuciła się na lwa szarpiąc i drąc szponami i kłami. Tylko wrodzona odporność na obrażenia ochroniła króla dżungli przed natychmiastowym odesłaniem na rodzimy plan.

Vade wydawał się niewzruszony nieskutecznością swojego najsilniejszego zaklęcia, ale w głębi ducha odczuł kiełkujący strach. Jeżeli najcięższy oręż nie zadziałał, czym innym mają wyrządzić krzywdę przeciwnikowi? Gniew zastąpił zwątpienie i bard zaintowował kolejną, złowrogą pieśń w damarskiej mowie. Był to hymn szeregów maszerujących na nieumarłą armię czarnoksiężnika Zhengiya - potępieńcza pieśń idących na śmierć. Poniesiony agresywnym rytmem, obnażył swój zaczarowany miecz.

Jagan wyciągnął z plecaka mały żółty dysk. Zwykle używał go jako pułapki, gdy trzeba było zlikwidować kogoś nie wdając się w bezpośrednie starcie, ale tym razem, miał zamiar wpakować go prosto do gardła przerośniętego kota.
Mężczyzna ponownie wychylił się przez okno by ocenić sytuację. Nie było dobrze.
Co prawda oba tygrysy były zwarte w boju z wyczarowanymi przeciwnikami, co sprawiało, że trafienie ich było zdecydowanie łatwiejsze, to jednak może udałoby się ich przegonić?

Awanturnik szybko przeczesał w myślach jakich technik mógłby użyć przeciwko takim przeciwnikom i skonstatował, że niewiele ich ma. Po prostu nigdy nie walczył z czymś tak dużym i nie liczył by np. dało się założyć garotę któremuś z wielkich kotów.
- Cóż, zaraz zobaczymy jak twarde są tyłki tych kotów - mruknął stajac bokiem i składając ręcę w razem okrężnymi ruchami w okolice pasa. Pomiędzy palcami wystrzeliły języki ognia splatając się w małą ognistą kulę. Jagan szybkim ruchem wypchnął ją od siebie posyłając ją w najbliższego tygrysa. Wykorzystujac swoją wiedzę o anatomii i nic niespodziewającego się przeciwnika, ognista kula uderzyła w bok tygrysa przy tylnej nodze. Ogień wdarł się w pachwinę zwierzęcia wywołując ryk bólu. Zabójca uśmiechnął się czując smród palonej sierści i mięsa.

- Teraz trudniejsza część. Trzeba zmusić kotka, by połknął lekarstwo - powiedział do siebie trzymając złocisty dysk w rękach.

W międzyczasie drugi tygrys siłował się z larwami przywołanymi przez psioniczkę. Aberracje wwiercały się mackami w czaszkę zwierzęcia i jak gdyby nigdy nic ucztowały na jego mózgu. W ostatnim akcje desperacji drapieżnik próbował dosięgnąć je pazurami, zabijając je prawie na miejscu. Było to jednak za mało i nawet prawie zmasakrowana larwa stanowiła zagrożenie. Z braku lepszych opcji tygrys rzucił się na niebiańskiego żubra, ale dające się we znaki osłabienie nie pozwoliło mu powalić wołu. W zamian rogacz odepchnął go z trudem utrzymując równowagę na plamie tłuszczu wyczarowanej przez Karnaxa.

Mimo początkowych trudności, powoli zaczynali radzić sobie z przeciwnikiem. Zwycięstwo nie było jednak na tyle pewne, by ktokolwiek z drużyny mógł sobie odpuścić atak. Meriel również nie próżnowała. Potrzebowała dłuższej chwila skupienia, by z efemerycznych nitek Splotu utkać widmową strzałę i tchnąć w nią energię trującego kwasu. Kolejna chwila skupienia, wdech, cel, strzała poszybowała ku walczącemu z żubrem drapieżnemu kotowi. Dopiero, gdy dosięgnęła celu, a w powietrzu dał się wyczuć słodkawy zapach śmierci, zaklinaczka wypuściła z płuc powietrze.

Karnax z zainteresowaniem przyglądał się stworom, jakie pojawiły się nagle na polu bitwy i zaatakowały tygrysa. Były obrzydliwymi wynaturzeniami, ale początkującego maga przywołań zafascynowały. Szczególnie, że nie kojarzył zaklęcia sprowadzającego takie stwory wśród własnego asortymentu czarów. Mógł tylko podejrzewać, że te maszkary to sprawka Awilumy i poczuł lekkie ukłucie zazdrości, że psionicy dysponują takimi mocami. Teraz pozostało mu obserwować, na ile okażą się skuteczne w walce z takim silnym przeciwnikiem. Niczym kleszcze wszczepiły się w okolice głowy i karku tygrysa. Dwa z nich dziki zwierz zdołał trafić, a jeden pozostał całkiem nienaruszony, ciekawym było, co zrobią. Lecz Karnax chociaż mógł tak obserwować interesujące go żyjątka godzinami, musiał skupić się na bitwie. Wydawało się, że drużyna zyskiwała przewagę, uznał więc, że nie będzie marnował silniejszych czarów, lepiej było je zachować na późniejsze zagrożenia. Prosty gest, jedno słowo i z jego dłoni w kierunku tygrysa walczącego z Blodwynem poleciała niewielka kulka kwasu. Pocisk trafił, Karnax dobrze wymierzył, a jego przyzwany żubr wyzwolony z morderczego uścisku tygrysa szykował się do ataku. Spojrzał jeszcze na zwłoki sarny, te jak na razie nie wydawały się ożywiać. Dawało mu to jaką taką nadzieję, że po walce z tygrysami nie trzeba będzie zabijać ich po raz drugi.

W czasie, w którym psioniczka wyczekiwała dogodnej chwili na atak, jej przyzwane larwy ucztowały w najlepsze. Już po kilku sekundach jedna z nich wyrwała swoimi mackami mózg drapieżnika sprawiając, że ten padł martwy na ziemię. Dwie pozostałe zaczęły pełzać ku drugiemu tygrysowi w czasie, gdy pierwsza oddawała się makabrycznej kolacji, a może już śniadaniu?

Drugi tygrys też nie miał z resztą lekko. Wreszcie uwolniony z morderczego chwytu Blod’whun pokazywał w najlepsze co to znaczy zadzierać z berserkerem i ciął potężnie przez bok zwierza, ohydnie go rozrywając. Narastający strach, emanacja pancerza półorka wreszcie pokonała wolę nocnego łowcy i tygrys bez zastanowienia rzucił się do ucieczki. Na odchodne dostał jeszcze raz toporem, prawie się przewracając. Z tak poważnymi ranami, będąc na skraju śmierci, można było spokojnie założyć, że bestia szybko nie wróci. Drużyna mogła się cieszyć chwilowym zwycięstwem, jednak to były dopiero pierwsze godziny spędzone na Ferrbeth.

Awiluma czym prędzej odwołała larwy, zanim te zdecydowały się pożywić mózgami któregoś z jej towarzyszy. Żubr pognał za tygrysem w las, jednak zanim zdążył go dogonić, zniknął w blasku przyćmionego drzewami światła. Chwilę później jego śladami poszedł niebiański lew oraz przywołana święta broń, emanacja Lathandera na planie materialnym.

Psioniczka ostrożnie wyszła ze strażnicy rozglądając się uważnie czy przypadkiem zbiegła bestia nie zamierza wrócić przyczajona. Powoli krok za krokiem, bardzo nieufnie zbliżyła się do trupa tygrysa. Niby nie miał mózgu ale o ile wiedziała żywym trupom nie był on szczególnie potrzebny.

Vade schował miecz, nim zdążył go użyć - i całe szczęście. Przerwał swoją pieśń i zaczął badać czy z wszystkimi jest w porządku.

Meriel nie dane było zaprezentować całości swego kunsztu, ledwo się rozkręciła, a walka już była skończona. Zaklinaczka opuściła kuszę, która w tej potyczce okazała się zupełnie zbędna i także wyszła ze strażnicy rozglądając się uważnie.

- Warto by obejrzeć ścierwo, a potem spalić, tak dla pewności, że nie wstanie z martwych - zawyrokowała podchodząc bliżej tygrysiego truchła.
Jagan który szykował się do spektakularnego skoku przez okno strażnicy, zatrzymał się w kuckach na parapecie patrząc na uciekającego tygrysa.
W głębi serca cieszył się, że majestatycznemu zwierzęciu udało się uciec. Cywilizacja zabiła już wystarczająco dużo tych pięknych zwierząt dla skóry, czaszki i innych części ciała. Wychowawszy się w Thesku, Po widział jakie ceny te przedmioty osiągają.
Przez moment jeszcze wpatrywał się we wracającą do życia puszczę nasłuchując i szukając zagrożeń. ~ Ciekawe, czy ta dwójka była parą? Jak sobie poradzi zwierzę bez partnera? ~ zastanawiał się. Z rozmyślań wybudziły go głosy towarzyszy zebranych wokół trupa.

Karnax ze smutkiem patrzył jak tajemnicze malutkie szkarady zniknęły, a czarodziejki powoli skierowały się w stronę truchła tygrysa. Nie uważał tego za rozsądne biorąc pod uwagę, że w każdej chwili mogą mieć do czynienia z nieumarłym monstrum, ale postanowił, że do nich dołączy. Pośpiesznie zszedł po drabinie i skierował się do towarzyszek.
-Drogie Panie, to trochę niebezpieczne, może chociaż niech kapłan nam asystuje albo sprawdźmy sarnę, która zginęła wcześniej, dotąd nie wstała - spojrzał w kierunku truchła zwierzęcia zabitego przez tygrysa.

- I właśnie dlatego Karnaxie nie pozwolisz słabym niewiastom aby same rozcinały truchło i badały jego wnętrznosci… prawda? - Jej głosem można by w tym momencie smarować grzanki do śniadania tak był słodki i gładki. Kończąc mrugnęła porozumiewawczo do Meriel.

-Na pewno nie pozwolę!- odpowiedział głośno Geth, a Meriel westchnęła cicho, bo już wiadomo było, że krwawa zabawa z rozcinaniem bebechów je ominie. Karnax miał nadzięje że podniesiony ton zamaskuje jego wątpliwości. Wyjął sztylet i przyklęknął nad martwą bestią.
-Zacząć od mózgoczaszki, czy klatki piersiowej, drogie Panie?-
- Od piersi, w czaszce nic nie znajdziesz… już nic nie znajdziesz. - Tym razem to Awiluma westchnęła myśląc o tym, że najskuteczniejszy ze sposobów pozbawienia bestii życia być może również pozbawił ich informacji o tym, co dzieje się na wyspie.
- Nic nie znajdę? Więc te małe, urocze stworki zaatakowały mózg? Jak się nazywają? No i rozpocznę nacięcie od szyi wzdłuż linii środkowej ciała.- rzekł czarodziej Karnax do towarzyszek i czekał na odpowiedzi z wyjętym sztyletem i poprawiając ułożenie zwłok.
- Nie za głęboko, bo uszkodzisz narządy - zasugerowała Meriel.
- Naprawdę nie chcesz o nich wiele wiedzieć. - Awiluma zbyła maga. - Ważne tylko, że żywią się mózgiem. A teraz skupmy się na wszelkich anomaliach jakie możemy znaleźć. Ten zwierz był ogromny i chyba po za swoim terenem?
-Postaram się na ile mogę narządów nie uszkodzić, chociaż miejcie wyrozumiałość, nie mam profesjonalych narzędzi- odpowiedział Karnax i wziął się do sekcji zwłok, wcześniej zdejmując płaszcz i wkładając jakąś szmatę w kołnierz.

- Postaraj się nie naruszyć skóry. Może być sporo warta - powiedział Jagan, który chwilę wcześniej pojawił się za towarzyszami dosłownie wyskakując z chmury cienia.

Sekcja zwłok nie wykazała niczego odbiegającego od normy. Jasne, tygrys był prawie dwukrotnie większy od normalnych przedstawicieli swojego gatunku, ale każdemu z magów znane były wynaturzenia zwane przez wieśniaków złowieszczymi odmianami swoich gatunków. W cywilizowanych krainach były one dość rzadkie, jednak tutaj, na Ferrbeth cywilizacja nie postąpiła tak daleko, by urządzać na cokolwiek obławy. Tutaj to człowiek był intruzem i musiał dostosować się do swojego miejsca w łańcuchu pokarmowym.

Co nie zmieniało faktu, że polujące zazwyczaj w gęstej dżungli tygrysy nie były częstym widokiem na piaszczystych plażach. Coś musiało sprawić, że drapieżnik opuścił swoje terytorium.

Karnax po oględzinach zwłok tygrysa wstał i wyprostował się. Dużo im to badanie nie dało, ot przerośnięta odmiana swojego gatunku.
- Może mamy do czynienia z czymś zaraźliwym przez kontakt fizyczny?- powiedział i używając kuglarstwa oczyścił się z krwi trupa.

- Może klątwa? - Zasugerowała Awiluma po czym chwilę pomyślała i dodała. - Nieważne co, i tak dobrze było by spalić zwłoki. Tylko to może potrwać.

- Nie mam pomysłu jak je spalić, czy zakopać nie marnując dużo czasu. Opcjonalnie można je rozczłonkować, jak pan Blod'whun miałby na to ochotę. Lecz znów pan Jagan mówi by nie naruszyć skóry. W każdym razie proponuję wyruszyć natychmiast do wioski. Coś te przerośnięte kociaki z dżungli wypłoszyło. Ta osada może być w niebezpieczeństwie.- dodał czarodziej kierując się do strażnicy by móc jeszcze raz dostrzec ogniska.

Czarodziej czym prędzej wspiął się na drabinę i skierował swój wzrok na północ. Nie rozczarował się, ognisko płonęło, tyle że w tej chwili zamiast kilku mniejszych (jak w nocy), płonęło jedno wielkie, a może były to po prostu te mniejsze połączone w jedno, potężne?

- Towarzysze proponuję ruszać! Coś się dzieję w tej wiosce! - Krzyknął Geth do pozostałych z wieży, nie przejmował się już że takie coś zdradzi ich pozycję. Zszedł i czekał na decyzję innych.

- Jeśli uważasz, że koniecznie trzeba iść w tej chwili. - Awiluma miała minę jakby właśnie zaproponował jej zjedzenie tłustej białej larwy. - Nie jestem tylko, pewna czy chcę znaleźć się w takim samym niebezpieczeństwie jak owa wioska. Nie to było w umowie. Przyjechać, zobaczyć, wrócić z żelazem. Może wy o tym nie myślicie, ale ja nie chcę umierać, zwłaszcza TU umierać.

- Spokojnie, nie damy Ci umrzeć - wrącił się niewysoki pół-Shou. - Zwiążmy go i schowajmy w strażnicy, albo przebijmy serce kołkiem. -
Jagan spojrzał w niebo. Przejaśniało się, wstawał nowy dzień, mieli około godziny, maks półtorej do świtu.
- Trzeba się ruszać. Jest dla nas wystarczająco widno. Zanim dojdziemy do wioski będzie już świtać. - Mężczyzna poprawił swój plecak i ruszył w kierunku wioski sprawdzając teren. Zanim drużyna się zbierze, awanturnik sprawdzi drogę i być może znajdzie jakieś informacje co tutaj się właściwie stało.
Jego krótki miecz idealnie nadawał się do wycinania gęstej roślinności.

-Uważam, że dobrze było by wyruszyć jak najszybciej, ale jesteśmy drużyną musimy podjąć tą decyzję wspólnie. Opcjonalnie ja mogę iść z chętnymi już teraz, ranni czy zmęczeni niech zostaną tutaj. Mogę im pomóc, mam taki czar, nazywa się sztuczka z liną. Stworzy pozawymiarową w miarę bezpieczną przestrzeń w której będziecie mogli się schować przez kilka godzin. - powiedział Karnax do obecnych

- Dobrze, już dobrze. Możemy iść już teraz. - Elanka poddała się woli większości. Bo i zostawać sama w tym miejscu nie miała ochoty. - A zwierza można zostawić jak jest, wiązanie go raczej niewiele pomoże jeśli wstanie z martwych.

Vade przyglądał się z boku sekcji zwłok tygrysa. Jego wiedza medyczna właściwe nie istniała i wolał w tej materii nie zabierać głosu. Nie skomentował upiornych larw, które raczyły się mózgiem zwierząt. Czymże (oprócz estetyki) różniły się one od innych sposobów zadawania śmierci?
- Mości Algowie, wydaje mi się, że pan Blod’whun odniósł poważne rany. Może przed wyruszeniem doprowadzimy się do porządku?
Spojrzał w tropikalny brzasko noc. Mnożące się punkty światła nie napawały go spokojem. Przeczucie podpowiadało mu, że we wsi szaleje pożar. - Gdy tylko opatrzymy nasze rany powinniśmy ruszać czym prędzej. Tam mogą znajdować się ludzie potrzebujący naszej pomocy.

Na słowa Algowa w głowie Meriel zaświeciła myśl, że tak właściwie, to nie ratowania ludzi w potrzebie dotyczył ich kontrakt, lecz drogocennego kruszcu. Nie podzieliła się jednak swymi przemyśleniami ze współtowarzyszy, bo i po co. Niczego by ta riposta nie zmieniła. Podobnie jak nie zmieniłoby niczego, gdyby z wyruszeniem do wioski zaczekali do świtu. No może z wyjątkiem tego, że zdążyliby odetchnąć chwilę i odnowić siły do następnej walki. Bo co do tego, że ta nadejdzie szybko, Cormyrianka nie miała najmniejszych wątpliwości.

Blod’whun odniósł z nich największe rany. Gwoli ścisłości, jako jedyny odniósł jakiekolwiek. Nie mniej jednak bard miał rację, należało go uleczyć przed wyruszeniem do wioski. Kapłan chyba również dostrzegł słuszność tej sugestii, bowiem bez słowa wykonał prośbę. Już po chwili w miejsce niedawno poniesionych ran na ciele półorka widniały blizny. Blod, jak to ork, ani trochę nie wydawał się niezadowolony ich obecnością. Wręcz przeciwnie, gdy reszta drużyny przyglądała się efektom pracy Algowa, dumnie prężył pierś.

Korzystając z chwilowego opóźnienia Meriel postanowiła przygotować się nieco do następnego niespodziewanego spotkania. Porzucony przez tajemniczego złodzieja miecz nie był zwykłym kawałkiem stali, czy raczej srebra, mógł bowiem pomieścić jedno zaklęcie. Kobieta miała kiedyś do czynienia z takim orężem, ale dość dawno, jeszcze za czasów służby w armii Cormyru. Kiedy teraz taka gratka wpadła jej w ręce, zamierzała z niej skojrzystać przy najbliższej nadarzającej się okazji.

Gdy zaklinaczka dotykała srebrnego ostrza nasączając je zaklęciem, dosłownie czuła jak zimny metal zasysa moc spływającą z opuszków jej palców. Widziała maluteńskie iskry elektryczne przeskakujące z jej palców na ostrze i rozpływające się dalej wzdłóż głowni. Było w tej magii swego rodzaju piękno.

Niebawem półork został uleczony, a Meriel trzymała przy pasie magiczny miecz. Grupa z wolna zebrała manatki, mogli wyruszać.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 08-02-2015, 12:26   #20
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Ferrbeth, 5. Eleasis (Śródlecie); 1373 DR, Rok Zbuntowanych Smoków


Niespodziewana, nocna potyczka sprawiła że drużynie nie dane było odpocząć i zregenerować sił. Dwa rozwścieczone i ogromne jak na swój standard tygrysy okazały się być groźnym przeciwnikiem i zapowiedzią tego, co czekało na wyspie. Długo można było się głowić co drapieżniki i ich ofiary robiły tak daleko od swojego naturalnego środowiska, jednak coś podpowiadało, że wiele pytań znajdzie swoje odpowiedzi w górniczej wiosce, w której niemal do bladego świtu płonęło pojedyncze, wielkie ognisko.

Obawa o powrót jednego z tygrysów nie pozwoliła się skupić na przygotowaniach do wymarszu, jednak ten najwidoczniej nie zamierzał wrócić. Nie było to dziwne biorąc pod uwagę, że ostatni cios Blod’whuna prawie odrąbał mu nogę. Ciężko ranna i wystraszona bestia widocznie pozwoliła wziąć górę instynktowi samozachowawczemu i zaszyła się gdzieś w puszczy. Co było równie dobre, truchło drugiego tygrysa nie powstało z martwych. Nie wiadomo czy było to spowodowane brakiem mózgu czy zbeszczeszczeniem ciała podczas szybkiej sekcji zwłok, a może po prostu animacja martwych kierowała się czystym przypadkiem? Nieco już spokojniejsi, poszukiwacze przygód skończyli zakładać pancerze, leczyć rannych (a w zasadzie tylko jednego rannego) i zbierać ekwipunek ze strażnicy. Na horyzoncie słońce zaczęło już wspinaczkę ku niebu, rozświetlając pierwszymi promieniami mroki nocy.

Droga prowadząca do wioski górniczej była jedna, szeroka i dość dobrze utrzymana. Nikogo to nie dziwiło biorąc pod uwagę, że musiał tędy przejechać wóz pełen żelaza i to zapewne nie jeden. Idący kilka metrów przed pozostałymi Jagan nasłuchiwał i wypatrywał jakiegokolwiek zagrożenia. Generalnie dżungla w niczym nie różniła się od innych porozrzucanych po świecie. Dość gęsto posiane palmy, bluszcz i wysokie rośliny o rozpiętych liściach zapewne bardzo utrudniały wędrówkę między drzewami, pozostawało więc tylko cieszyć się z faktu istnienia utwardzonej ścieżki, w dodatku dostatecznie szerokiej, by nie trzeba było iść gęsiego. To co Jaganowi i później pozostałym rzuciło się w oczy, to nienaturalna cisza panująca na wyspie. Nie słychać było ćwierkania ptaków, odgłosów zwierząt czy po prostu, dźwięków żyjącego lasu. Oczywiście po florze nic nie było widać, była zwyczajnie zielona i pełna innych kolorów. Żadnych odcieni szarości sugerujących spaczenie lub obumarłość. Fauna natomiast praktycznie nie istniała, co jako pierwszy zauważył Blod’whun, że nawet komary zazwyczaj obecne wszędzie, tutaj w ogóle nie kąsały. Co jakiś czas dało się dostrzec padlinę głębiej w lesie, jednak nikomu nie spieszno było zapuszczać się w drzewa w celu potwierdzania zgonu.

Cały czas przygnębiony Algow szedł ściskając w dłoni symbol Lathandera.

Zanim drużyna poszukiwaczy dotarła do wioski, słońce zdążyło już wdrapać się na nieboskłon i przygrzać solidnie. Ponieważ prawie wszyscy (poza skąpo ubraną Awilumą) zaczęli się pocić z gorąca, każdy szedł porozpinany jak się tylko dało. Najbardziej cierpiał kapłan w ciężkiej, metalowej zbroi i kolczudze na głowie, jednak nie dawał tego po sobie poznać. Zanim jeszcze wioska ukazała się w pełni okazałości, dało się zauważyć że drzewa wokół niej były wycięte. Dotychczas gęste drzewa palmowe ustępowały, tworząc pierścień o szerokości mniej więcej dziesięciu metrów wolnej przestrzeni między dżunglą, a pierwszymi zabudowaniami. Co nie napawało zbytnim optymizmem, ów pierścień wręcz pełen był orczych ciał. Trupy porozrzucane były dosłownie dookoła, większość z nich ściskała w dłoniach miecze, topory lub łuki, jednak kilka znacznie odstawało od większości.
- Oni nie byli żywi w chwili ponownej śmierci - stwierdził fachowo Karnax, przyglądając się jednemu z ciał.
- Większość ożywiono jako zwykłych siepaczy, zombie bez wolnej woli - kontynuował - ale kilkoro z nich różni się od pozostałych. Widzicie ciągle tlące się płomyki w oczodołach? To rewenanci, istoty wskrzeszone w celu odnalezienia swojego zabójcy, ale co to ma wspólnego z wioską? - Zapytał sam siebie przywoływacz, spoglądając na pozostałych. Co wioskowi mogli mieć do wybicia orków? Ostatecznie czarodziej naliczył trójkę rewenantów: wielkiego orka umalowanego na czerwono, lekkozbrojnego siepacza dzierżącego krótkie ostrza i starego, pokrytego tajemnymi symbolami szamana.
- Demonologia, ten tutaj musiał wyznawać istoty z niższych sfer - stwierdziła Awiluma z łatwością odczytując większość inskrypcji wyciętych na ciele starego orka. Stojący z tyłu Blod’whun drgnął na stwierdzenie orków wyznających demony.

- Blod’whun chce iść do wioski orków - podsumował, patrząc pewnym wzrokiem na pozostałych, po czym skierował swe kroki ku wiosce górników.

Berserker nie uszedł daleko, zanim przed jego stopami wbił się bełt z kuszy. Dopiero teraz awanturnicy pozauważali pokrytych w palisadzie, cały czas ich obserwujących ludzi.
- Stójcie tam gdzie stoicie! Kim jesteście do dziewięciu piekieł!? - Wykrzykiwał ktoś zza drewnianych bali, po drugiej stronie dało się słyszeć poruszenie i odgłosy naciąganych kusz.

Sama górnicza wioska prawdopodobnie przeszła ostatnio sporo modyfikacji. Jedyne, co drużyna była teraz w stanie ujrzeć to pojedyncze, drewniane dachy wystające powyżej prowizorycznego, drewnianego muru. O palisadzie albo murze z prawdziwego zdarzenia nie można było tutaj mówić, raczej o zbitych i związanych drewnianych balach (lub nawet wyciętych na żywca drzewach) uniemożliwiających dostanie się do wioski. Przed zasiekami i na ich wysokości powbijano i pomontowano zaostrzone kije i pale mające jeszcze bardziej utrudnić ewentualny szturm. Sam mur miał niecałe trzy metry wysokości i zamiast otworów strzelniczych mieszkańcy wykorzystywali luki między łączeniami pni drzew, żeby tam się jakoś wcisnąć i celować do intruzów. Widoczna gdzieniegdzie, jeszcze świeża krew świadczyła o poważnej bitwie mającej miejsce tej nocy.

Wyróżniającym się punktem była brama, chociaż użycie tutaj tego nazewnictwa było mocnym nadużyciem. W pewnym miejscu mur po prostu się kończył i na jego miejsce wchodziła drewniana konstrukcja przytrzymująca dwa skrzydła wrót prowadzących do wioski. Vade, nawet spoglądając na szczyt wyspiarskiej myśli technicznej z daleka, mógł przysiąc, że wrota zrobiono z rozwalonych wozów wożących żelazo.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172