Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2015, 14:40   #10
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Islamabad; Lotnisko; 2017.06.02 godz 13.10; 34*C



Jeremy Newport





- Pan jest szefem panie Newport. - odpowiedział Jeremy'emu sierżant Dobson w swoim mundurze marines w pustynny deseń. Odpowiedział grzecznie i zgodnie z protokołem choć taki znawca natury ludzkiej jak spec od kontaktów z prasą widział, że nie jest zadowolony z jego decyzji. Nie było się co dziwić, sytuacja była napięta, niepwena i mogła się pogorszyć z każdą chwilą a biedny sierżant odpowiadał za bezpieczeństwo nie tylko swoich ludzi ale i całej dyplpmatycznej "ekspedycji" więc obaj mieli po prostu inne priorytety.

Któryś z żołnierzy, bo w końću wszyscy z mundurach wyglądali tak samo, podał dyplomacie lornetkę i teraz mógł obserwować duzo wyraźniej co się dzieje przyd rugiej maszynie. Widział ją przekrzywioną, dymiącą i płonącą., widział krecących się wokół żołnierzy, jakiś samochód patrolowy... Tak... Z tą "zombiakową wiedźmą"... wyglądało na to, że jest po strzelaninie.

Ogladanie terenu przerwało mu jakieś głośniejsze słowa jednego z żołnierzy któy coś komuś tłumaczył, że nie wolno tu wchodzić i, że prosi by się odsunąć. Zlało się to prawie w jeden ciąg z kobiecym głosem o francuskim akcencie który z kolei chciał być przepuszczony by sprawdzić co się dzieje z jej bliskim który tu jest aż w końcu ubiegł się do wyższej instancji wołając "Jeremy!". Na znak dany przez przewodniczącego komisji z ambasady Nicole została przepuszczona po czym od razu wpadła mu w oobjęcia. W pierwszej chwili nastąpił ten krótki moment gorącego i nerwowego powitania gdy oboje bliskich ludzi dobitnie się przekonuje, że niebezpieczeńśtwa petające się dookoła nie dotknęły tej drugiej połowy.

Zaraz jednak potem Francuska odsunęła się nieco od Newporta i spojrzała na niego koso. - Jeremy... To mi nie wygląda na jednego taliba z kałachem... - rzekła z przekorą. Wiedział, że potem w domu będą się o to spierać zapewno bardziej dokładnie ale na razie, tak publicznie nie chiała najwyraźniej robić scen. - No Jeremy... Mnie chyba atachee prasowy udzieli specjalnego wywiadu co? - rzekła delikatnie pociągając go za krawat i przygryzają delikatnie wargę.

Zaraz po rozmowie z narzeczonym, korzystając z wyjątkowo dobrego dojścia wyjęła aparat i zaczęła robić zdjęcia przechodząc się pomiędzy żołnierzami i resztą ekipy. A mający do czynienia z ładną, niebieskooką blondynką, pracującą dla amerykańśkiej gazety, amerykańscy żołnierze mieli mniejsze niż zazwyczaj opory przed mówieniem tego myślą w dosadny sposób. Ten ciekawie zapowiadający się reportaż na świeżo z obrazu walk przerwał oficer z dystynkcjami porucznika - Co tu robi ten cywil?! Proszę natychmiast opuścić ten teren! Oświadczenie dla prasy już zostało wydanę przez rzecznika ambasady! - rzekł wskazując głową na Jeremy'ego. Mając do czynienia z bezpośrednim rozkazem i czujnym okiem oficera Nicole została grzecznie ale stanwowczo odeskortowana z powrotem do terminala.

Jeremy widział, jak oświadczenie dla prasy podziałało. Większość "psiarni" ropuściła balustradę przy terminalu najwyraźniej przenosząc się gdzie indziej. Na miejscu zostali nieliczni. Wśród nich była Nicole. Widział jak śpiesznie siada do boksów z komputerami i netem dla pasażerów lotniska. Mógł jedynie jęknąć w duchu gdy zoaczył, że siadła obok tej wredoty z NYT. Obecnie w zdecydowanej większosci opkupwane przez jej kolegów po fachu. Pewnie pisała jakiegoś "shot'a". Na razie zdawała się zajęta ale pozostawał problem jak wrócić z lotniska do miasta. Nikt nie był w stanie przewidzieć co się stanie po drodze. Zupełnie jak omen z nieba zadzwonił telefon. Okazało się, że dzwonił jeden z tych kontraktorów z jakimi się umówił. Byli już właściwie na lotnisku, mogli się spotkać lada chwila.



Costance Morneau


Constance czuła, że w tym biegu nad resztą psiarni ma złoto w kieszeni. ktoś mógł relacjonować wypadki na żywo czy już teraz puścić jakiegoś newsa zrobić fotki z daleka jak miał dobry sprzęt ale z tak bezpośredniego pola walki to nikt, prócz niej nie był więc i nie będzie miał. Chociaż jeszcze aby zyciśtwo było pełne zostawało też całkiem sporo pracy z ogarnięciem pobojowiska i relacjami uczestników i świadków. Jakaś zarejestrowana, żywiołowa reakcja kogoś, gest, widok jakiegoś ciała, rannego, wraku mogło przejść do legendy. Jak zdjęcia Capy z ląndowania w Normandii czy wojny domowej w Hiszpanii. Taak, jakby zdobyć takie coś jeszcze mógł dążyć do wyrównania z nią wyniku ale jeśli ona by też w tej dziedzinie zdobyła hit zakasowała by całą konkurencję i dzisiejsze wydarzenia pozostałyby zapewne kojarzone głównie z jej nazwiskiem, zdjęciem, reportażem i gazetą. No ale na to potrzeba było czasu. A na razie musiała się szybko uwinąć z tym swoim shot'em dla Zimmermann'a.

Wracając na terminal widziała zdenerwowane, wściekłe i zazdrosne spojrzenia kolegów z branży. Oni dopiero udawali się tam skąd ona wracała. Zatrzymał ją jednak Rob. Czyli Robert Harrington, brytyjczyk pracujący dla BBC. - Cześć Conie. Jak leci? - spytał zgodnie z brytyjskim zwyczajem zaczynania rozmów wszelakich. - Słuchaj, byłas tam no nie? Pohandlujemy? Przysługa za przysługę. Kopsnij się fotką czy dwiema. Będę ci wisiał przysługę. Co ty na to? - spieszył się tak samo jak ona więc nie owijał w bawełnę. Wiedziała o co mu chodzi. W tej chwili miała pewnie najlepsze fotki ze wszystkich co byli na lotnisku. Ale tak było dzisiaj i teraz. Co kto będzie miał za godzinę, dwie czy jutro nikt nie wiedział. Facet był Angolem, i dziennikarzem i z BBC. Tymczasem Pakistańczycy zdawali się żywić jakąś dziwną estymę dla byłych "okupantów". Gdyby się zgodziła było to jak inwestycja w przyszłość ale i w ciemno. W "psiarni" takie układy zdażały się często. Nikt nie mógł być wszędzie na miejscu i czasie.

Po rozmowie z Harrington'em siadła pisać artykuł. Napisała ale wi fi działało jakby chciało a nie mogło. Ale w sumie pewnie cała okolica wlazłą teraz na łącza i nastąpiło przeciążenie i tak wolnej i zacinającej się pakistańskiej sieci. Tak, wolny internet był w tym kraju naprawdę wolny. Chcąc nie chcąc poszukała miejsca w boksach z kablowym netem które już był okupowany przez kolegów z branży. Skoro byli tu przed nią to pewnie wysyłali materiał co najwyżej z akcji przy pierwszej maszynie czyli nic specjalnego w porównaniu do tego c ona miała. Wkróce dosiadła się obok niej jakas blondynka. Kojarzyła, że jest Francuską i pracuje dla The Washington Post i jakis jej artykuł z Bogoty o miejscowych kartelach ale imię jej umkło.

Gdy dorwała się wreszcie do kompa z netem mogła puścić przygotowanego newsa. Potem miałą chwilę by przejrzeć resztę newsów z innych gazet. Tak jak przypuszczała ton wypowiedzi był podobny do niej ale fotkami to chłopcy i dziewczęta mogli jedynie powzdychać do tego co ona własnie wysłała.

Mogła też na świeżo przeczytać reakcje intrnautów na wieści z lotniska. Nawet pobieżne przejrzenie dawało wgląd na osąd opinii publicznej. Jak należało się spodziewać pierwsze reakcje były bardzo nerwowe i zwłaszcza Amerykanie byli oburzeni takim "podstępnym i zdradzieckim" zachowaniem tych "kebabów", "pakoli", "ciapatych" czy "cholernych dzikusów". Choć zdarzały się i oznaki zmartwienia o los krajan przebywających w tym kraju no i wysłanych tam żołnierzy. Wkurzenie było tym większe, że oba rządy działały zgodnie i Amerykanie działali otwarcie traktując misję jako pokojową a nie czysto militarną. Dlatego z góry na kilka tygodni wczęsniej było podane do publicznej wiadomości gdzie i kiedy przylecą samoloty z żołnierzami. Głównie z tego względu wybrano międzybarodowe lotnisko cywilne a nie jakąś bazę wojskową. Niestety pokojowe zamiary znów przegrały z działaniami terrorystów.

Nieco inną postawę miała większość wypowiadających się na forach i kometarzach pod newsami społeczność których po nickach albo zdjeciach można był zaliczyć jako tybylców. Zdawali się w większości zawstydzeni tym co spotkało amerykańśkich żołnierzy na lotnisku i raczej odcinali się od takich dział. Ale jak wszędzie także i tu znaleźli się ludzie cieszący się z takiego obrotu spraw a i wzywający do zabijania niewiernych a zwłaszcza Amerykanów a przede wszystkim ich żołnierzy.




Lance "Styx" Vernon i Marek Kwiatkowski


Lance oberwał. Teraz gdy schodził adrenalinowy bitewny koktail jaki serwowało mu ciało podczas walk zaczynał odczuwać to naprawdę boleśnie. Jednak ich maszynę i ich samych ogarnęli już żołnierze którzy z bronią gotową do strzału zbliżali się do pobojowiska gotowi zaserwować kulkę jakiemus ściemniaczowi.

- Oj, oberwałeś? Czekaj chwilę, mamy medyka... Briaaan! Chodź tu! Mamy rannego! - zwrócił się do niego jeden z przechodzących żołnierzy. Po chwili gdzieś z tyłów rzucił się ku nim facet z plecakiem z małym plecakiem. Rzucał się z nim w oczy bo mało kto coś dźwigał na plecach, żołnierze stawiali widać na szybkość i mobilność.

Po chwili Lance był już sprawnie opatrywany przez wojskowego sanitariusza. Znał całą tą procedurę, widział jak młody żołnierz zdejmuje plecak, wyjmuje z niego swoje zabawki, jak dezynfekuje mu ranę, daje zastrzyk przeciw tężcowi, no i na koniec pakuje to wszystko w ładny, mocny opatrunek.

- W sumie masz szczęscie... U nas chłopaki dostali z wukaemu... Nie ma co zbierać... Tak samo jak ci biedacy w kokpicie... Kurwa jaka masakra... Cały kokpit jest nimi zachlapany... Nie ma co zbierać... - mówił trochę nerwowo pakując z powrotem swój plecak. - No dobra. Pozszywałem cię. Nie wygląda całkiem źle ale oszczędzaj tą nogę i nie biegaj, nie fikaj i nie hopsaj bo jak sobie dobijesz mięśnie i ściegna albo kości to ci może zostać na resztę życia. A w ogóle lepiej by w bazie cię jeszcze obejrzał lekarz bo trzeba będzie opatrunki zmienić i zacerować to na serio. Ja cię teraz pozszywałem ale jak chcesz mogę cię zabrać do naszego szpitala... - Brian o stopniu st.szeregowego wrócił już do swojego oficjalnego tonu podobneg do paramedyków na całym świecie. Dopiero jak wspomniał o szpitalu jakby się zająknął i odwrócił wzrok w stronę postrzelanej i płonącej maszyny. - Aha... Szpital mamy tam... - pewnie chodziło mu o polowy szpital który jednak do takich numerów o jakich była mowa nadawał się wyśmienicie. O ile nie poszedł z dymem.

- Styx? Lance Styx? - za plecami odezwał się męski głos ledwo skońćzył gadać z sanitariuszem. Głos był znajomy a gdy odwróćił się w stronę mówiącego oczy potwierdziły identyfikację. Jimmy! Jimmy Cambell! Spec od broni ciężkiej teraz też lazł z tym swoim M 240. - Ojej, ale zarosłeś... Chyba jeszcze bardziej niż ostatnio... - rozesmiał się stary znajomy obchodząc samochód przy którym stał Lance. - O! Oberwałeś? Znowu? Kiedy ty się nauczysz, że na wojny jeździ się nie po to by obrywać co? - zażartował widząc jego zabandażowaną nogę gdy samochód przestał zasłaniać mu widok.


W tym czasie Polak zdołał obejść już pick up terorystów i obejrzeć go a przede wszystkim zamontowany na pace wkm. Maszyna była roztrzelana karabinkowymi pociskami i wyglądała jak rzeszoto. Z silnika wydobywał się dym ale czy coś tam się zaczynało hajcować czy też dymiła uszkodzona chłodnica nie było to takie pewne. Na siedzeniu kierowcy wciąż siedział z głową bezwładnie opadniętą na kierownicę kierowca maszyny. Na pace z leżał kilejny świeży sztywniak zalewając podłogę paki swoją krwią mieszjacą się z wcześniejszymi krwawymi robryzgami, plamami i kałużami.

Jego jednak interesowała zdobycz w postaci morderczego wkm. Konstrukcja i jej obsługa nie była dla niego niczym nowym tak samo jak i dla każdego żołnierza WP. Choć nie każdy miał okazję do jegomobsługi. Wiedział wiec, że czekało go ciężkie zadanie. Zdjecie wkm z podstawy było dość łatwe. Ale przeniesienie gdzieś pięcdziesieciu kilogramów dodatkowego ekwipunku przez te kilkadziesiąt metrów jakie dzieliło go od ich maszyny opłacił ciężkim oddechem, potem błyskawicznie pokrył całe jego ciało i generalnie sie zmachał ostro bardziej niż podczas całej walki jaka się właśnie skońćzyła. Widział jak Lance jest opatrywnay przez sanitariusza Amerykanów. Czas byłow rócić po następną część. Miał do wyboru albo amunicja albo podstawa karabinu. Wojskowi w tym czasie już ogarnęli całe pobojwiosko i sprawnie zabezpieczyli teren. Na razie, jak to z żołnierzami, nie mieli rozkazu wiec mu nie rpzeszkadzali choć jego szabrowniczo - strongmeńskie wyczyny przykuwały ich zaciekawione spojrzenia a czasem i uśmiechy. W końcu jednak pewnie zjawi się jakis sierżant czy nawet oficer który się nim bardziej zainteresuje.

W tym czasie odezwał się telefon Lance'a. Dzwonił szef. - Lance? Widzę właśnie wiadomości z lotniska. Jesteście tam? Jaki jaki jest wasz status? Macie paczkę? - dzwonił major Hastings, chciał wiedzieć jak sprawy stoją, w jakim są stanie, co z klientem i czego w końcu sobie zażyczył. Od tego zależało dalsze postępowanie jak choćby gdzie zamierzają się udać no i gdzie wysłać kolejną zmianę gdy Lance i Marek skończą swoją turę filowania paczki.

Wkrótce sytuacja wokół pobojwisko uspokoiła się na tyle, że właściwie nie mieli już tu co robić więc mogli wrócić do swojego pierwotnego zadania. Dojechać na terminal mimo, że to był kilometr czy dwa wokół lotniska nie było tak prosto. Wszędzie natykali się na tłum i pieszych i samochodów prawdopodobnie dających gwałtownie dyla z miejsca walk. Sprawy nie poprawiały też nadjazd pojazdów uprzywilejowanych w postaci wsparcia pakistańskiej policji. Dojechali pod terminal prawie w tym samym czasie. Część wprost wjechała przez jedną z bram do wewnątrz lotniska, część skierowała się ku uszkodzonej maszynie a część, tak jak oni pod terminal. Widzieli nawet czarne wozy i mundury jakie się z tamtąd wysypali pakistańskiego odpowiednika SWAT. Ci, wyszkoleni i uzbrojeni zgodnie z zachodnimi wzorcami prezentowali i poruszali się całkiem nieźle.

Wewnątrz terminala odnaleźli "paczkę" czyli pana Newport'a który był ich klientem. Widzieli jak rozmawia z dziennikarzami, widzieli jak wokół niego kręci się reszta delegacji, w tym jakaś całkiem fajna niunia w ładnym biurowym kostiumiku podkreslającym jej figurę i dłuuugie nogi no i oczywiście strzegących ich marines którzy na widok dwóch zbliżajacych się brodatych facetów z bronia zareagowali czujnie i zgodnie z porcedurą czyli jeden z nich stanął tak by zasłaniać soba Newport'a a reszta ustawiła się mniej więcej w wachlarz by wykorzystać pełną siłe ognia ich małego oddziałku.

Zanim jednak podeszli do tej grupy zatrzumała ich dwóch miejscowych pracowników ochrony lotniska. Mieli w dłoniach kałasznikowy a na służbowcyh koszulkach kamizelki kuloodporne. - Proszę się oddalić i opuścić teren. Lotnisko zostało zaatakowane i jest zamknięte do odwołania. Nie ma tu czego szukać. - mówił z ręką wymownie położoną na karabinku. Obaj kontraktorzy wiedzieli, że brodaci faceci z bronią nie budzą takiego zaskoczenia na ulicach Islamabadu jak w Warszawie czy Oklahomie. Był dobry moment na okazanie swoich papierów by udowodnić kim są i mają prawo nosić swoją broń. Pakistańćzycy, zwłaszcza w służbach rządowych zdawali się lubować we wszelkich papierkach, pozwoleniach, licencjach jeszcze bardziej niż Polacy. Papier z dobrą pieczątką czy podpisem mógł otworzyć wiele drzwi. Jego brak mógł się okazać przeszkodą nie do przezwyciężenia w najporstszych nawet sprawach.




kpr. Ronny Rose


Walka się skończyła. Pozostawało zabezpieczyć teren i zajać się rannymi i zabitymi. Tych pierwszych właściwie nie było ani po jednej ani po drugiej stronie. Raz tylko wezwano Brian'a by opatrzył jednego z tych kontraktorów który oberwał w nogę.

Traz jednak mieli inne problemy. Gdy strzelanina ustała w końću do akcji mogła wkroczyć jednostka lotniskowej straży pożarnej. Teraz wiec widzieli jak strażackie samochody oraz ich operatorzy walczą swoimi ciężkim i lekki sprzętem z płonącymi silnikami bezceremonialnie przeganiając amerykańśkich żołnierzy z miejsca akcji. Ich dowódca nie ukrywał, że sytyacja jest poważna. Ponieważ akcja z powodu strzelaniny się opóźniła ogień już się wcale nieźle rozszalał. Mogło dojść do eksplozji zbiorników z paliwem w efekcie czego zniszczony zostałby cały samolot, jego zawartość no i oczywiście dzielni strażacy ale tego szef fire manów już nie mówił.

Kapitan Marco Godwin, który dowodził zespołem przy drugiej maszynie zebrał ich wszystkich przy ciężarówkach i oznajmił krótko. Byli odcieci od dostaw z kraju. Nie wiadomo w tej sytuacji co i kiedy przyślą teraz. Ich sprzęt ciężki w płonącej maszynie był więc jedynym jaki posiadali obecnie. Maszyna jednak mogła eksplodowac w każdej chwili. Potrzebował kilku ochotników którzy dostaliby się do wnętrza maszyny i wyłądowli na zewnatrz co się da. Nie ukrywał, że akcja jest niebezpieczna.
 

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 01-02-2015 o 18:33.
Pipboy79 jest offline