Wolfgang stał przez chwilę nad wrogiem, wpatrując się z uporem w twarz zmarłego, niemal nieświadom swojego triumfu. Nie czuł złości, ani nienawiści wobec Schmitza. Te mógł czuć wobec żywego i kąsającego łowcy, jednak teraz stał oniemiały, niepewny co począć. Trwał tak do czasu, gdy ciało przypomniało mu bólem o odniesionych ranach. "Trzeba to opatrzyć", pomyślał, ale na szczęście już nie krwawił, mógł to zostawić na później.
Wyszarpnął z dłoni Uwego swój miecz i przyjrzał się mu. Sam jego wygląd mógłby świadczyć o trudach tego boju. Głębokie szczerby zdobiły ostrze od sztychu po jelec. Choć wciąż wyginał się z przyrodzoną mu giętkością, to nie było wątpliwości, że przy każdym następnym uderzeniu wzrasta ryzyko pogłębienia się pęknięć. Zarówno zweihander, jak i sztylet były stracone. Eisenhauer oddał zatem te dwa ostrza trupowi Schmitza, zaciskając jego dłonie na każdym z nich.
Teraz Wolfgang musiał zwrócić się do krasnoludów o pomoc przy opatrywaniu swoich ran, może oni wzięli ze sobą jakieś bandaże, albo znaleźli je przy rzeczach Uwego.
Z łupu po łowcy wziął dla siebie niewiele. Oba pistolety, wraz z kulami i prochem, sztylet, by wyrównać stratę po jego zużytym egzemplarzu oraz dwuręczny młot. Zważył w rękach broń, nie był to co prawda miecz, ale musiał wystarczyć.
Kiedy tylko całą trójką oporządzili się, Wolfgang milcząc powrócił na miejsce zgonu Schmitza, dzierżąc w ręce goedendag. Nie miał zamiaru opuścić tego miejsca, nim nie pochowa, choćby i w płytkim grobie, swojego przeciwnika. Miał nadzieję, że krasnoludy to zrozumieją.
Ostatnio edytowane przez Earendil : 02-02-2015 o 09:17.
|