Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2015, 20:45   #295
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Buttal


Resnik nerwowo obserwował obraz powoli klarujący się ponad kryształem. Na plecach czuł spojrzenia wszystkich obecnych w pomieszczeniu towarzyszy oraz gorąc potencjalnego gniewu Belegarda, jeśli staremu krasnoludowi nie przypadnie do gustu pomysł wciągnięcie w ich sprawy zagranicznych magów.

-No? Co jest? Słychać mnie!- nawet Marius podskoczył gdy z zamazanego obrazu dobiegł lekko poirytowany, męski głos.- Co to znowu za szmelc, na wszystkie demony piekieł! Nic nie widzę! Tutaj Nadrektor Redman!

Buttal przełknął ślinę.

-Em… Halo? Tutaj wysłannik nadzwyczajny Kompanii Handlowej Hejn Mynt, Buttal Res…

-Wiem, wiem! Już mi powiedziano coś za jeden! Nadzwyczajnie niekompetentny. Czego ty używasz że odrobina magii w powietrzu sprawia że po mojej stronie mam permanentne wyładowanie energii które za chwile pizgnie?!

-Em… Kryształ komunikacyjny.-
Buttal bezwiednie podrapał się po brodzie.- Ale ja nie o tym… Chciałem w imieniu Hejn Mynt poprosić Uniwersytet w Ironbridge o pomoc. Magowie cienia w sposób mało finezyjny próbują przeszkodzić nam w porozumieniu… Em?

Krasnolud zmarszczył brwi, słysząc po drugiej stronie kilka podniesionych głosów.

-O czym on bredzi… ?

-Cholera, to jednak krasiek jest, no nie? Im trudno namieszać we łbach…

-Ty, a może pijany?

-Cicsza, cisza do cholery!-
głos osoby z którą Buttal rozmawiał do tej pory zdominował przestrzeń po drugiej stronie, by następnie uspokoić się nieco i odchrząknąć.- Proszę o wybaczenie… Więc, panie Resnik, czy jest pan pewien że osobniki które dopuściły się ataku na pana osobę były magami cienia? Wedle naszych danych…

-Tak, to na pewno byli magowie cienia.-
Marius pochylił się do przodu, mrużąc oczy przy próbie zobaczenia czegokolwiek w nieczytelnym obrazie.- Mam tutaj… specjalistę, który ich przesłuchał. Było wszystko. Księga czarów z cienistymi zaklęciami, zmiana ciała w ciemną esencję po śmierci i…

-Z kim ja rozmawiam do jasnej cholery?!


Buttal zerknął na hrabiego, wzruszył ramionami i nabrał tchu.

-Z moim gospodarzem który zapewnił nam bezpieczne schronienie. Hrabia Marius Maudrel.

-Ach.-
obraz zadrżał na to jedno, krótkie słowo.- Middenlandczyk…

-Middenlandczyk który nie przejmując się za bardzo polityką zagraniczną swojej ojczyzny, gości u siebie Baledorską delegację.-
zauważył Maudrel, przewracając oczami.- Więc szybko, proszę się zdecydować czy kończymy tą konwersację teraz czy będziecie w stanie zaakceptować „szkopka” jako ewentualnego partnera w interesach?

Dłuższa chwila ciszy która nastała po drugiej stronie magicznego kryształu sprawiła że Buttal zdążył rzucić jeszcze okiem na stojacego obok Torrgę i Dłofa, by finalnie odetchnąć gdy głos Nadrektora znów wywołał wibracje obrazu generowanego przez magiczne ustrojstwo.

-Cóż… Tak więc jak próbowałem powiedzieć nim tak nieuprzejmie mi przerwano, wedle danych naszej uczelni oraz licznych, sprzymierzonych z nami organizacji, wszyscy magowie cienia zostali albo spacyfikowani, albo przygarnięci i indoktrynowani przez kapłanów Olidamary. Czy jest pan pewien że napastnikami byli magowie cienia?

Buttal skinął głową, sam nie wiedział dlaczego.

-Tak. Co prawda nie byli to jacyś niesamowici mistrzowie, ale jak najbardziej adepci. Adepci mający za zadanie wesperzeć Tancerzy Cienia chcących nas zabić. Ci których zdołaliśmy pośmiertnie przesłuchać, wyjawili nam że jest ich więcej. Znacznie więcej. Cała organizacja cierpiąca co prawda na problemy z płynnością finansową, ale jednak…- brodacz uśmiechnął się nerwowo.- Ktoś podobno sporo im zapłacił za moją głowę…

-Hmmm… To wszystko brzmi bardzo poważnie. I niepokojąco
.- nadrektor wydawał się szczerze zatroskany.- Wiele lat temu magowie cienia byli dość potężni by targnąć się na życie kilku monarchów, w tym króla Conlimote. Wtedy wszystkie katedry magiczne otrzymały jeden, krótki rozkaz… Eksterminować wroga. Cicha wojna która się wtedy zaczęła kosztowała życia zbyt wielu ludzi…

Buttal przełknął ślinę, sporo ryzykował ale w sumie co miał do stracenia?

-Wojna to okropna rzecz… Zwałaszcza jeśli poświęcenie walczących miałoby pójść na marne…- zaczął, dość ostrożnie.- Zwłaszcza że wasz dawny wróg dał radę przetrwać… Przetrwać i zebrać dość sił by częściowo ponowić dawny proceder.

Krugan spojrzał najpierw na Buttala, po czym wyczekująco zerknął na kryształ.

W końcu mistrz Redman odezwał się ciut mocniejszym głosem.

-Cóż, w zaistniałej sytuacji muszę zwrócić uwagę na pewien mały szczegół… Wspomniałeś, panie Resnik, że udało wam się przesłuchać zamachowców pośmiertnie. Co dokładnie miał pan na myśli?

Kurier uśmiechnął się nerwowo.

-Mamy tutaj… nietypowego sojusznika.

-Nekromantę?

-Em… Nie, panie nadrektorze. Wampira.

-Och.

-Krasnoludzkiego wampira.-
słysząc nagłą ciszę po drugiej stronie Buttal zaryzykował rozwinąć myśl.- Ale w pełni cywilizowanego. Próbuje pomóc w modernizacji zachodniego Middenlandu no i wychodzi na to że tak trochę należy do niemal antycznego klanu który był współzałożycielem naszej linii królewskiej… I pije byczą krew.

Redman odchrząknął.

-Chodzi o ten fikuśny drink z sokiem pomidorowym i…

-Nie.


Po dłuższej chwili nadrektor odzyskał język w gębie.

-Cóż… W zaistniałej sytuacji, oprócz Mistrza Katedy Ognia Flambee, wyślę też mistrza Flicka z Katedy Komunikacji Post Mortem. Tak na wszelki wypadek…

Buttalowi trochę opadła szczęka.

-P… Pomożecie?

-Tak. I o ile normalnie policzylibyśmy sobie za tą pomoc naprawdę przyzwoitą sumę, zistniała sytuacja nakazuje nam zapomnieć o ewentualnych kosztach wobec nieciekawych perspektyw jakie mogą nastąpić jeśli nie podejmiemy stosownych kroków.


Maudrel opadł na pobliski fotel, blady z ulgi.

-No nie wierzę własnym uszom… Pozostaje nam tylko ustalić możliwie najkrótszą drogę z Ironbridge do Drakendorfu i… SZLAG!- hrabia podskoczył, krasnoludy zebrane dookoła kryształu cofnęły się o krok a powietrze na środku pomieszczenia eksplodowało magiczną energią, by następnie uformować się w coś przypominającego rozdarcie w czasie i przestrzeni.

Ze środka wyszedł wysoki, ubrany na czerwono mężczyzna o rudych włosach. Kostur który trzymał w dłoni był okopcony, pokryty sadzą oraz odkształcony tu i tam, jakby od wysokiej temperatury. Wieńczyła go konstrukcja podobna do obramowania pochodni lub koksownika.




-Flamblee.- przedstawił się krótko.- Słyszałem że macie kłopoty.


Jean Battiste Le Courbeu


Te mniej bogate części miasta, z którymi Jean nie miał okazji zapoznać się do tej pory, okazały się znacznie bardziej zdatne do życia. Ulice roiły się od przechodniów, będąc zupełnym przeciwieństwem okolic pałacu a i Gwardia Królewska zniknęła z pola widzenia, zastąpiona przez standardowych strażników miejskich, równie zajętych poszukiwaniem przestępców co tłusty kot polowaniem na myszy.

Czasami się zdarzało, ale bardziej na zasadzie „głupia mys wlazła mi w łapy” niż czegokolwiek innego.

Nawet główny rynek dzielnicy śródmiejskiej przypominał coś co za równo Jean i Seravine znali chociażby z A’loues. Z tą różnicą że brakowało tu popularnej różnorodności etnicznej typowej dla takich dużych przybytków handlu. Żadnych Amirathczyków zachwalających swoje zioła, ani jednego Middenlandzkiego bubka z beczkami piwa, o włochatych handlarzach z Krevhlod nie wspominając.





Tylko elfy, skąpane w pomarańczowych promieniach powoli zachodzącego słońca. A i nawet pośród nich trudno było szukać ogorzałych przedstawicieli leśnych plemion, wyższych o głowę zwiadowców czy wychudzonych elfów słonecznych.

Jednocześnie, sami mieszkańcy byli tego świadomi.
Dwie elfki, tak na oko już po trzysetce, wędrowały pomiędzy straganami, narzekając znudzonymi głosami.

-Ech, mój mąż znów będzie narzekał że obiad jest bez smaku. Stary głupek a grymasie jak dziecko…

-Mój to samo, ale co ja mu poradzę że na targu ostatnimi czasy już nawet o sól trudno?-
pokręciła głową i zerknęła na stojącego przed jednym ze straganów, białowłosego mężczyznę z ciut zafrasowaną miną. Uśmiechnęła się, trąciła koleżankę biodrem i podeszła do egzotycznego nieznajomego.- Może w czymś pomóc… ?

-Em.-
elfk podskoczył, obrócił sie na pięcie i uniósł brwi na widok dwóch zaciekawionych niewiast.- Co? Nie! W sensie… Dziękuję pani bardzo, ale po prostu nie mogę zrozumieć jakim cudem tutejszy targ jest taki… Biedny!

Elfka zaśmiała się niemal po macoszemu i puściła koleżance oko. Sam Jean zaś uśmiechnął się w duchu, gratulując sobie takiego przebrania a nie innego. Strój, karnacja, nawet kolor włosów działały na lokalne mężatki niczym lep na muchy.

Do tej pory dowiedział się już o nagłym zwiększeniu podatków od każdego mieszkańca, przy jednoczesnym braku jakichkolwiek dozorców zajmujących się ściąganiem pieniędzy od wierzycieli, pierwszym od wielu lat powołaniem milicji miejskiej w obrzeżnych dzielnicach bo wszyscy żołnierze i zawodowi strażnicy zostali wezwani do pałacu, a i o pałacowym przewrocie usłyszał głównie tyle, że z perspektywy prostych mieszczan była to raczej mała zmiana w tle niż wielki wpływ na ich codzienne życie.

Szczęśliwie, przystojniakowi ze wschodnich miast zdobywanie informacji nei przychodziło szczególnie trudno, o ile w otoczeniu informatorki nie kręcił się zazdrosny mąż.

Tak czy inaczej, obie elfki porozumiały się wzrokiem a potem skupiły na Jeanie.

-Widzę że pan nie jest stąd.- zauważyła ta wyższa, o długiej szyi.

-Em… Poniekąd. Swego czasu mieszkałem w Sivellius ale potem sprawy rodzinne zmusiły mnie do wyjazdu na wschód, w góry…

-Aaaa. Pogranicznik
.- ta niższa, o przyzwoitym jak na elfkę biuście, konspiracyjnie mrugnęła do koleżanki.- Rozumiem że u was łatwiej jest o egzotyczne towary których u nas tak brakuje, mój piękny panie.

Jean uśmiechnął się niepewnie, całkiem dobrze odgrywając speszenie.

-No tak. Wydaje mi się to poniekąd oczywiste. Brak zagranicznych handlarzy w stolicy jest z mojej perspektywy czymś…

-Okropnie męczącym.-
dokończyła ta wyższa, wzdychając głośno.- Ale niestety, większość spakowała manatki i wyjechała gdy tylko w życie weszły nowe podatki. Mówiono że dodatkowe koszta życia w mieście mocno uderzyły w nas, zwykłych obywateli, ale wszyscy nabrali wody w usta gdy kupcy handlujący zagranicznymi towarami zobaczyli listę dwudziestu nowych praw podatkowych dotyczących ich towarów.

-Oj tak.
- cycata skinęła głową.- Najpierw uciekli nie-elfy. Pamiętasz Al-Quazara. Miły, młody człowiek. Wiał gdzie pieprz rośnie, dosłownie! Okazało się że sprzedając nam swoje przyprawy, musiałby jeszcze dopłacać do całego interesu. Kiedy zniknęli wszyscy kupcy zza granicy, weszły kolejne prawa, tym razem nakładające niemożliwe cła na miejscowych, ściągających towary z innych krajów.

Jean zasępił się, marszcząc brwi.

-To bardzo dziwna polityka, tak bić po własnym handlu międzynarodowym…- gnom, tudzież elf, uniósł brwi gdy obie eflki zaśmiały się ze szczerym rozbawieniem.

-Równie ładny co łatwowierny!

-Uroczy.-
wyższa uśmiechnęła się z pobłażaniem.- Oczywiście że to szkodliwa polityka, ale gdyby mieszkał pan tu na stałę, odkryłby tak zwaną rotację. Na każdego dobrego, rozsądnego arystokratę na tronie, przypada przynajmniej jeden głupi, całkowicie wywracający stolicę do góry nogami. Poprzednia królowa promowała rozwój, handel i politykę współpracy z innymi rasami, dbając jednocześnie o to żeby nikt nam na głowę nie wlazł. Nowy król zaś próbuje wszystkim udowodnić że elfy poradzą sobie ze wszystkim same.

-Jednocześnie pozwalając by na łeb wlazł mu najwyraźniej jego brat i w skrajnym przypadku, zagraniczni najemnicy.-
pomyślał Jean ale nie wypowiedział tych słów na głos, uśmiechając się do dwóch rozmówczyń.- Czyli rozumiem że to przybycie gnomiego ambasadora do pałacu to krokm w lepszą stronę.

Obie niewiasty uniosły brwi.

-Gnom? To on jest gnomem?

-Słyszałam plotki że wyprawił jakiś nieprzyzwoity bankiet, ale nic po za tym.

-Zdefiniuj „nieprzyzwoity” moja droga.

-Em…-
cycata odchrząknęła, ciut zawstydzona.- A czy to ważne? Podobno już wyjechał.

Jean uśmiechnął się i pokłonił uprzejmie, rozkładając przy tym ręce w geście nauczonym go przed wyjściem przez Aegnora. Podobno elfy z nielicznych, górskich miast na wschodzie miały bardzo określoną manierę i jeśli chciało się wypaść wiarygodnei, należało o niej pamiętać.

-Cóż, dziękuję paniom za tą jakże pouczającą konwersację.

Dwie elfki zachichotały, dygając i odchodząc pod ramię, niezbyt dyskretnym szeptem zachwycając się przyjezdnym nieznajomym.

Jean westchnął i podrpał się po karku.

-I czego się dowiedziałeś?- zapytał, niby samego siebie, a stojący przy pobliskim straganie Gabriev obrócił się, wgryzając w zakupione za trzy miedziaki jabłko.

-Do rewolucji sporo tutaj brakuje.- odparł przebrany elfk, rozglądając się dookoła, po niezbyt zainteresowanym nimi rynku.- Ludzie są poirytowani, to fakt, ale jak pewnie sam zauważyłeś, Veneanar cholernie dobrze utrzymuje plotki z pałacu w arystokratycznych dzielnicach. Tutaj mieszczanie nie wiedzą nawet o utarczkach z leśnymi elfami wewnątrz puszczy…

-Taa…
- Jean odruchowo przejechał dłonią po twarzy, czując wyraźny brak wąsa do podkręcenia.- Dlatego nie wiem, czy powinienem się martwić plotkami o tym że już podobno stąd wyjechałem. Chociaż biorąc pod uwagę że w zestawie z tą informacją usłyszałem domniemania iż na wyprawionej przeze mnie uczcie doszło do orgii…

-Pozostaje nam liczyć że twoja przyjaciółka zebrała jakieś bardziej pomocne informacje, bo póki co, straciliśmy prawie cały dzień na słuchanie głupot…-
zmarszczył brwi, gdy spod pobliskiego straganu wyskoczył Sargas, z kawałkiem pergaminu zetkniętym za obrożą.

Jean szybko schylił się, w locie niemal przechwycił wiadomość po czym pozwolił Sargasowi pobiec dalej, świadom furory jaką wielki kocur robił pośród tutejszych elfów. Z niezrozumiałych powodów brany był za pół-rysia.

Gabriev rzucił gnomowi pytające spojrzenie.

-Hm?

-To od Seravine.-
odparł krótko Jean.- Pisze że znalazła coś co może mnie zainteresować, i że czeka w północnej alejce Placu Półksiężyca. Wiesz gdzie to jest?

-Nieopodal.-
elf odrzucił ogryzek jabłka i ruszył pomiędzy straganami.- Czemu wysłała kota, zamiast przyjść osobiście?

-Tego właśnie chciałbym się dowiedzieć
.- mruknął Jean, chowając świstek za pas.


***


Plac Półksiężyca okazał się niewielkim skwerkiem na granicy zwykłych, i tych bardziej podejrzanych dzielnic elfiego miasta. Trochę dzieci, kilku zajętych swoimi sprawami mieszczan, dwóch czy trzech przekupniów zbyt zmęczonych życiem żeby pchać się ze swoimi towarami an faktyczny targ.

I alejka, wąska i zacieniona, wewnątrz której zmaterializowała się Seravine w swojej czerwonej sukni, absolutnie nie pasującej do otoczenia w jakim się znalazła.

Jean obejrzał się przez ramię, upewniwszy że nikt ich nie śledził po czym spojrzał wyczekująco na kochankę.

-Więc? Co takiego znalazłaś?

Dziewczyna skinęła tylko głową na cień obok otoczonego iluzją gnoma, który nagle okazał się osobą. A dokładniej, elfem o dość ciemnej karnacji, ubranym w prosty skórzany pancerz oraz szaro-bury kubrak ułatwiający zlanie się z tłem.




Złodziejka uśmiechnęła się pod nosem.

-Powiedzmy że zaciągnęłam języka tu i tam, w czasie moich nocnych eskapad i dałam radę dotrzeć do miejscowych… specjalistów. Tak przy okazji, jesteś mi winien tysiąc sztuk złota w kamieniach szlachetnych.

Jean uniósł brwi.

-Co takiego?

-Nasza uwaga kosztuje, panie Kot.-
odparł krótko ukryty w cieniu elf z dość dziwnym, zaciągającym akcentem bardziej typowym dla kozaków zza Wissu niż elfów.- Pana przyjaciółka obiecała nam nieliche ciekawostki i możliwości, jeśli zechcemy się z panem spotkać. Jednocześnie odmówiła podania jakichkolwiek szczegółów bez pana zgody

Seravine uśmiechnęła się pod nosem.

-Chciałeś wiedzieć co w trawie piszczy. Po mojemu najwięcej wiedzą o tym ci, którzy siedzą pod ziemią.

Ciemnoskóry elfk wyczekująco spojrzał na Jeana.


Tsuki


Siedząca na zydelku Laurie po raz pierwszy czuła od swojej przyjaciółki oraz przełożonej strach. W sumie, każdy musiał się czegoś bać. Heishiro przyznał że prędzej biegłby za nimi cały kontynent niż zgodził użyć balonu albo sterowca, Carl bał się chyba wszystkiego a Tsuki… Cóż, Tsuki z Klanu Wiru, przyszła Lady Inkwizytor która na widok balora westchnęła tylko, poirytowana, która została bohaterką Skuld odkrywszy niecne knowania pod Esomijską ambasadą, nieustraszona elfka tak skora do sięgania po miecz… Bała się najwyraźniej krawcowych.

Stojąc na małym piedestale, cała blade, ze ściągniętymi wargami i rozbieganymi oczami raz za razem podskakiwała, gdy mała, pomarszczona babina o skośnych oczach okrążała ją, wchodziła na małą drabinkę by zdjąć przymiarki i generalnie wykonywała swoją pracę, jaką było uczynienie z Tsuki eleganckiej damy z Jadeitowych Wysp.

Póki co, głównie generowała coraz większą nerwowość samurajki.

-Jodan ni doji?!- zapytała nerwowo, w swoim ojczystym języku.

-Igura, Tsuki-sama.

-Po no kyodo?!


Krawcowa westchnęła cieżko, spojrzała na Laurie i płynnie przeszła na wspólny, wskazując na Tsuki malutkimi nożyczkami, którymi sprawnie cieła płachty materiału narzucone na elfkę.

-Panienka by powiedziała Tsuki-sama że ja nic jej tutaj strasznego nie robię.

Samurajka zmarszczyła brwi.

-Wypraszam sobie takie uwagi.- odparła prawie urażona.- Nie robię nic nieuzasadnionego…

-Taaak?-
Laurie uśmiechnęła się, opierając o ścianę.- A to jak próbowałaś zrobić uniki gdy ta miła pani podeszła do ciebie z poduszeczką igieł?

-A o akupunkturze słyszałaś?
- Tsuki wystawiła język, jednocześnie obserwując kątem oka jak cierpliwa staruszka spina igłami materiał na jej biodrach.- Z resztą, u mnie w domu nie było tak ładnie i przyjemnie.

-Niech zgadnę.- kapłanka przewróciła oczami.
- Miałaś straszliwego krawca, albo straszliwą garderobianą, w zestawie ze straszliwym nauczycielem szermierki i przerażającą nauczycielką ceremonii herbacianej.

Elfka zadrżała.

-Panna Akira…- powiedziała głosem pełnym strachu podszytego szacunkiem.- I jej ruzga…

Luarie uśmiechnęła się lekko.

-Im szybciej się uspokoisz, tym szybciej będzie koniec.

Tsuki uspokoiła się, ale tylko odrobinę. Co i tak oznaczało ciągłe, nerwowe pytania, podejrzliwe spojrzenia i skananie na wąskim podeście przy każdym podejrzanym ruchu pani Yakumi przez następne pół godziny.

Cóż… Zdaniem, Laurie, było warto.


***


Tsuki skrzywiła się.

-Czuję się głupio… To idiotyczne!

-Bo ja wiem?-
Laurie uśmiechnęła się pod nosem, obchodząc towarzyszkę.- Na miejscu nie możesz pojawić się w tym twoich spodniach do ćwiczeń, niezbyt pasują. Twoje kimono samo w sobie zas jest ciut przykuse zaś to…

-Nie zgadzam się! To to…

-Kimono z czarnego, podwójnie kładzionego jedwabiu, zdobione ręcznym haftem.-
odparła pani Yakumi, stojąc obok i w zadowoleniu ćmiąc wąską fajkę przywiezioną najpewniej z Jadeitowych Wysp.- Panienki musiało strasznie długo nie być w ojczyźnie że nigdy nie widziała tego kroju.

-Co? Jasne że widziałam takie kimona ale… ale…


Laurie parsknęła.

-Ale wolała wałęsać się z mieczem, w pancerzu i najlepiej z bandą wyrostków z którymi czasami okładała się na treningach.- wyjaśniła kapłanka, na co stara krawcowa skinęła głową, wypuszczając kącikiem ust wąską strużkę dymu.

-Ach, ten typ dziewuchy… No nie powiem, to wałęsanie się dobrze jej zrobiło, przepisowa figura, wiem co mówię.

Tsuki westchnęła, przytłoczona tym wszystkim, i spojrzała w lustro stojące pod ścianą.




Niby… Niby leżało jak trzeba, przyzwoicie sięgało jej powyżej kolan i generalnie nawet nie zbliżało się do kontynentalnych parodii strojów z jej ojczyzny, ale samo poddanie się takiej typowo... dziewczyńskiej modzie wywoływało w Tsuki wstręt samą możliwością.

Z głośnym westchnięciem obciągnęła boki stroju.

-Ma spory dekolt…

-Można bardziej ściągnąc płowy, panienko.-
rzuciła z uśmiechem krawcowa, ukazując dwa srebrne zęby i sporo brakujących.- Po za tym, te bandaże z których pani korzysta świetnie zakrywają wszystko pod spodem… Ale generalnie jednak nie słyszała panienka o tutejszej bieliźnie. Jest całkiem niezła jeśli się przywyk…

-Dość! Dość! Dość!-
Tsuki zeskoczyła z podwyższenia, świadoma że jeśli nie przestanie się opierać, ta szczwana starowina podpuści Laurie do czegoś strasznego.- Ile płacę?

Zasuszona wyspiarka uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

-Hehehe…

Kilka minut później, wciąż ubrana w nowe kimono Tsuki westchnęła, wychodząc z małego zakładu krawieckiego w bocznej uliczce Bulwaru Zegarowego.

-Mówiłam, nie targuj się. Ale nieee… Musiałaś!

Laurie, ze zwieszoną głową, pociągnęła nosem.

-Przepraszam.

-Ja wiem że takie staruszki wyglądają niepozornie, ale taka ryba fugu też nie wygląda na morderczą a spróbuj zjeść nawet malutki, źle przygotowany kawałek!

-Wybacz Tsuki…

-Ech, dobrze że nie doszła do dwukrotnego przebicia, bo wierz mi, byłyście już cholernie blisko
.- mruknęła elfka, wychodząc w światło dnia i klepiąc się po wiszącej przy aksamitnym pasku sakiewce.- Piętnaście sztuk złota… Cóż, biorąc pod uwagę że to kreacja na jedną robotę…

Zamarła, gdy zza rogu wyjechała wielka, złocona karoca zaprzężona w cztery konie.




Na koźle, obok wyprężonego z dumy staruszka w czarnym płaszczu i cylindrze, siedział Heishio.

-O nie.- Tsuki pobladła.- Nie nie nie.

Laurie uśmiechnęła się pod nosem.

-Karoc też się boisz? W domu miałaś jakiegoś strasznego woźnice, albo, nie wiem, koń cię pogryzł… ?

-Spójrz jakie to badziewie!


Nikt nie mówił że infiltracja wyższych sfer będzie łatwym zadaniem.


Petru


Dwóch stojących na palisadzie wojowników ćmiło fajki w dość nerwowej atmosferze.

-Hmmm…- mruknął pierwszy, przygryzając ustnik i bardzo uporczywie wbijając wzrok w jakiś punkt na horyzoncie.- Starucha wie co robi.

-Jesteś pewien?- młodszy, szczuplejszy wartownik spojrzał na bardziej doświadczonego kolegę. Fajkę ćmił tylko dlatego, że czyniła to reszta mężczyzn w plemieniu. On sam od wdychania dymu dostawał zawrotów głowy.

-Taaa… Jeszcze pamiętam jak dała radę odczarować jednego z przybocznych wodza.- weteran pokiwał głową, gładząc brodą długą, cienką bródkę.- Biedak miał pecha, dostał zaklętą strzałą od goblińskiego klątwiaka. Mocny urok. Bardzo mocny. Wywoływał u niego krwawy szał i dawał mu nadludzką siłę na widok światła.

Młodzian przełknął ślinę. Dziwne dźwięki niosące się ze strony płaskowyżu ucichnęły, przynajmniej na chwilę.

-Jak to zrobiła?

-Nikt nie wie. Wrzucili go, spętanego łańcuchami i linami do jej namiotu, z workiem na głowie. Ona zaś tylko prychnęła, kazała zasunąc płachtę a kiedy wychodzili, zaczęłą rozcinać więzy. Byłem przy tym. Myślałem że będziemy musieli wtedy szukać nowej szamanki…

-No i co? I co?

-Nic
.- wojownik zaciągnął się fajką.- Odeszliśmy, jak kazała. Potem w środku rozległy się wrzaski, tego biedaka, Mikaha, a potem cisza. Najpierw żeśmy myśleli że zabił ją, a potem się ocknął i zrozumiał co uczynił. Potem wewnątrz namiotu zgasło światło.

Cisza, jaka zapadła, sprawiła że młodzian zdecydował się na pociągnięcie tematu. Oraz starszego towarzysza za język.

-Em… I co w tym takiego niezwykłego… ?

-Bo to nie było na zasadzie zagaszenia ogniska czy zdmuchnięcia świeczek. W środku dnia, kiedy na niebie nie było żadnej chmurki, wnętrze wypełnił najprawdziwszy w świecie mrok. To były czary, chłopcze, potężne czary…


Młody wojownik podskoczył, jak na zawołanie i ku złośliwości losu, po płaskowyżu znów poniosły się potępieńcze krzyki i zawodzenie. Chłopak mocniej chwycił rękojeść wiszącego przy pasku miecza i zerknął na niewzruszonego towarzysza warty.

-Jak sądzisz, co mu jest… ?

-To podobno mieszaniec. I to taki z Naz’Raghul.-
odparł nieśpiesznie mężczyzna, wypuszczając z ust kłąb dymu.- Nawet jeśli nie jest niebezpieczny dla nas, jako plemienia, nie oznacza to że w głowie ma wszystko jak trzeba. Może wypędza z niego duchy, złe wspomnienia… szaleństwo. Kto to wie?

Wojownik uśmiechnął się pod nosem, widząc szczery strach w oczach szczeniaka.

-Jak chcesz to możesz… możesz…- zmarszczył brwi i zaniemówił, wbijając wzrok w odległą ścianę gór na horyzoncie.- Biegnij do wodza.

-Ale… Ale co się… ?

-Już!-
krzyknął, ruszając wzdłuż palisady.- Nie ma czasu. Bić na alarm!

Wewnątrz drewnianych murów wybuchła wrzawa.


***


Ta’Vii jęknęła, zadrżała w kolanach a następnie odkleiła się plecami do torsu wciąż spętanego Petru, jednocześnie uwalniając oręż mieszańca z okowów swojej kobiecości. Zaśmiała się, z trudem utrzymując równowagę.

-Łał.- rzuciła z szerokim uśmiechem, obracając się w stronę Petru w którego oczach widać było tylko zwierzęcy szał.- Muszę przyznać że wkładasz w to więcej uczucia jeśli nie masz do dyspozycji rąk.

-Chodź tu!


Szamanka zaśmiała się perliście, świadoma że odskoczyła do kochanka zaraz po zaspokojeniu własnych potrzeb a sekundę przed tym jak on sam skończył. Było to okrutne i grało mu na nerwach lepiej niż biczowanie czy dodatkowe zaciskanie pęt.

-Poproś ładnie…- zanuciła, podchodząc bliżej rozbestwionego Peloryty, robiąc przy tym niewinne oczy.

Liny napięły się, drewniane wsporniki namiotu zatrzeszczały.

-Chodź tutaj!- ryknął Petru, ustami prawie dosięgając twarzy szamanki.- Chodź!

-Nie powiem, wolę cię takiego niż świętoszka ciągle dziękującego swojemu bogu za każdą chwilę spędzoną ze mną.- odparła z uśmiechem Ta’Vii, wciąż pozostając na skraju zasięgu kochanka, jednocześnie sięgając po niemalże całkowicie roztopioną świecę płonącą w glinianej miseczce.- To miłe ale… Ale to zwierz mnie naprawdę interesuje

-Nie igraj ze mną!


Petru napiął mięśnie i zacisnął zęby, wyginając się niczym struna. Dziewczyna zachichotała, kładąc dłoń na jego piersi i mrużąc oczy.

-Przecież właśnie tego chcesz…- wyszeptała, unosząc świecę na wysokość ich twarzy.- Tego… właśnie… chcesz…

Petru jak zahipnotyzowany obserwował jak jego kochanica gasi płomyk i bardzo powoli przechyla miseczkę, prosto na… na… Peloryta wytrzeszczył oczy i zawył tak pierwotnie że okoliczne wilki pustynne zamarły, a następnie odpowiedziały swoim zewem.

Ta’Vii zaś zaśmiała się radośnie.

-Dziękuj swemu bogu za gróbą skórę, mieszańcu.- wykrzyknęła, odrzucając miseczkę i wpijając się w usta Petru.

Potem zdarła zaschnięty wosk z ciała kochanka.

Dźwięk dzwonu bijącego na alarm oboje nie usłyszeli jeszcze długie minuty, aż Petru nie ocknął się, odkrywszy że szamanka rozcina jego pęta. Zamrugał, wciąż oszołomiony tym co przedchwilą miało miejsce. Ta’Vii chodziła w wyraźnym rozkroku.

-Przesadziłem… ?- wychrypiał, na co szamanka parsknęła.

-Nie gadaj głupot. Coś się zbliża.

-Jeśli przesadziłem to powiedz, mam zaklęcia…

-Petru!-
dłoń dziewczyny trafiająca go w twarz zadziałała podobnie do kubła wody na głowę.- Biją na alarm! Coś jest nie tak!

Peloryta zawstydzony skinął głową i rozmasował nadgarstki, wracając czucie dłoniom

-Tak… Wybacz, ja tak trochę…

-Leć głupku.-
przerwała mu Ta’Vii, łapiąc za twarz i całując.- O mnie się nie martw, powiedz Wikmakowi że zaraz dołączę.

-Tak jest!

-I Petru!

-Tak?

-Załóż spodnie.


Wypadając z namiotu, czerwony na twarzy Peloryta niemal zderzył się z sięgającym do płachty Cethem. Druid westchnął poirytowany, głową wskazując na odległe stoki gór.

-Ogłuchliśta wy w tym namiocie?! Chodź, wyraźnie goblasy postanowiły zebrać dla nas godny komitet powitalny.- wykrzyknął, wspinając się na grzbiet Wichera.

Po zoboczach gór płynęła rzeka.


 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline