Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2015, 14:37   #44
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Była pewna. Była pewna jak cholera. No przecież była. Przywiozła do Areny tyle ile tylko było możliwe. Ale czy to napewno wszystko?

Brama Areny skrzypiała niemiłosiernie. Drapiąc w uszy i myśli, które się w głowie rodziły. Budząc zwątpienie. Ciekawe, bo to akurat nie ona a gladiatorzy mijający wrota areny mieli je czuć. Dotkliwą zmianę świata w który przechodzili. Tego codziennego w ten zwany Areną. Magowie umieli pierdolić nadętymi głosami naprawdę setne brednie o wymiarach, planach czy innych astralnych farmazonach. Jarali się potęgą zaklęć otwierających jakieś przejścia od dupy strony. A tu proszę. Starczała tona wcale nie wybitnie kutego żelastwa. I tadaaa! Nowy wymiar, w którym nie ma chlania, pieprzenia, knucia i gadania. To się fajnie ogląda z trybun. Ale jakie stamtąd można mieć o tym pojęcie. Żadne. Tu na piachu nie ma niczego poza krwią. I to wie każdy gladiator. I dlatego taką sztuką jest robić tu pokazówki. Bawić się. Planować. Oszukiwać publiczność i siebie. Ale w gruncie rzeczy tu na piachu jest się tylko niespecjalnie trwałym workiem krwi. A piach jak to piach. Wchłonie wszystko. Nie patrząc czy to jucha ułomka z plebsu, czy krew czempiona. Och… czyż to nie była prawdziwa magia?

Severine z równie niecierpliwym co bojaźliwym dreszczem powitała to skrzypienie wrót. Ono się akurat chyba nie zmieniło od lat. Stare łańcuchy, zaśniedziałe żeliwo… chyba sama na miejscu opiekunki Areny osobiście kazałaby ściąć tego kto to naprawi. Glanc był ostatnią rzeczą jaką potrzebowało to miejsce.

Jakżeż wiele cały dom gladiatorów stracił oddając ją… magom…

Ale kto wie? Może to się zmieni? Może? Kto to wie?
Ano ona wiedziała. Była tego pewna. Pewna jak cholera.

***

Han’kah czekała na środku placu ćwiczebnego na piaskach Areny.
- Raportuj - rzuciła dość oficjalnie w kierunku nadchodzącej Severine.
Niewolnicy i tormtorska obsługa karawany wprowadzali właśnie ostatnie klatki gdy treserka zeskoczyła z grzbietu posykującego Lapisa i podeszła do pryncypały.
- Szlachetna Han’kah Tormtor - zaczęła pilnując nabytej wiedzy z zakresu etykiety - Klatki Areny wzbogaciły się o jaskiniowego tyranozaura, trochę olbrzymich skorpionów i dwa umbrowe kolosy.
- Dobra robota - Han’kah klepnęła drowkę w łopatkę i poufale ujęła pod rękę prowadząc na salony Areny. Kalkulując w głowie kwotę jaką dała Severine do dyspozycji musiała docenić zdobycze. - Pewnie zgłodniałaś, chodź. A robactwo?
- Nie było na czym oka zawiesić -
drowka przez moment wydawała się zdziwiona. Potem rzuciła wodze jaszczura jakiemuś niewolnikowi ze szkiełkiem w oku i ruszyła z pułkowniczką - Większość to karma dla innych bestii. Na choć trochę ciekawsze już nie starczyło landrynek. Aczkolwiek… Są widoki na coś bardzo ekscytującego na później… W cztery oczy jednak… Szkoda by było gdyby ktoś mi zepsuł taką niespodziankę.
- Niespodziankę? Świetnie. Zaciekawiłaś mnie moja droga.
Han’kah uśmiechnęła się choć mimo jej słów wydawała się zamyślona i jakby nieobecna. Poprowadziła treserkę do swoich komnat gdzie zasiadły przy stole a pułkownik poleciła służbie szykować posiłek.
- W cztery oczy - podkreśliła gdy za pokojówką zatrzasnęły się drzwi i zostały same.
Severine ochoczo zasiadła do stołu. Ciekawym wzrokiem błądziła po ścianach i wystroju pomieszczenia. Do tej pory z Han’kah widziała się tylko w jej gabinecie.
- Nie było tak łatwo jak mi się zdawało, że pójdzie. Jego zagon zajmuje całą kopalnię, a zarzekał się, że poza tradycyjnym robactwem ma tylko dwie gadziny. O umbrowych by mi nie powiedział gdybym ich sama nie znalazła… Nie wiem czemu.
Wzruszyła ramionami ześlizgując się wzrokiem po kolejnych tapiseriach.
- … i pomyśleć, że jestem tu pierwszy raz… - mruknęła do siebie.
- Większość mebli i przedmiotów należała do Smoczego Maga - wyjaśniła Han’kah podążając za spojrzeniem treserki. Pogładziła drewniane poręcze fotela niemal czule. - Nie gustował w ludzkiej skórze, miał wysublimowany gust. Większość z tych rzeczy przywieziono z powierzchni. Mam też sporą kolekcję obrazów z gołymi babami ale trzymam je w schowku. Cześć wisi ale on zgromadził taką ilość sprośności, że ścian by nie starczyło. No ale wspomniałaś o niespodziance. Nie nadużywaj mojej cierpliwości moja droga.
- No zdążam do tego, zdążam… - Severine wywróciła oczami - Jak sama mówiłaś… o szlachetna - uśmiechnęła się nieco poufale - Podmrok opustoszał. Szarak jednak ma skądś mapę z uwzględnionym legowiskiem całkiem ciekawej bestyjki. Purpurowego czerwia.
- Pięknie - Han’kah klasnęła w dłonie i się uśmiechnęła. - Łatwiej byłoby go zapewne zabić niż wziąć żywcem. Masz jakiś plan? Ty jesteś zdaje się ekspertem w temacie.
- Mhmmm - Severine pokiwała głową - Choć to nie żaden plan. Koncept zaledwie. Dorosły wielki czerw na Arenie… - skrzywiła się - W ogóle ciężko by było go w niej zmieścić. O zabijaniu, czy choćby transportowaniu na nią nie wspominając. Ale legowisko oznacza regularną obecność form juwenilnych. Zmniejszony gabaryt, zwiększony apetyt. A że cykl rozwojowy nie przewiduje bezbronnej larwy to nie ubywa nam niczego z wachlarza ich morderczych możliwości. Iii… i co więcej daje widoki na podchowanie jakiegoś osobnika do większych…
Severine, która od dobrej chwili nie poświęcała już pomieszczeniu uwagi skupiając ją na rozmowie, nagle zamilkła. Spojrzała jakby pytająco na pułkowniczkę. Uniosła brew.
- ...do większych rozmiarów. - kontynuowała - Oczywiście to byłaby nadal trudna wyprawa. Ale wykonalna. Pod warunkiem posiadania wystarczających środków. Wiesz, jeśli masz coś teraz na głowie, to przecież możemy to przełożyć. Poczarować Cię o tym ile szczęścia mogą dać robaki napewno jeszcze zdążę.
- Nie, zdecydowanie nie ma co zwlekać -
Han’kah podjęła entuzjastycznie. - Otwarcie Areny za pasem a chcemy dobrze wypaść w oczach całego cholernego miasta, prawda? Czyli sugerujesz wyłapanie mniejszych osobników i wrzucenie ich całą chmarą jako atrakcję? W sumie coś dużego na finał też by się przydało. Albo… - pułkownik wyciągnęła przed siebie dłonie formując je w kadr, w którym oczami wyobraźni widziała już chyba tę scenę - matka plus młode? Duża jatka? Choć nie chcemy wykończyć wszystkich gladiatorów... Po prostu zapolujmy a później zdecydujemy. Proponuję wersję niskobudżetową czyli skrzyknąć kilka potężnych indywiduów i atrakcyjnie im to sprzedać jako sportową rozrywkę.
Severine pokręciła tylko głową i odchyliła się do tyłu w swoim fotelu, który zapewne też nie był własnością poprzedników Han’kah, a raczej wspomnianego Smoczego Maga. Miękkie obicie uformowane w kształtne popiersie było w najwyższym stopniu wygodne.
- Taki młody czerw będzie ważyć jakieś pięć ton i mieć z dziesięć metrów długości. Wyprawa po nie to jak już rzekłam większa impreza. Potrzeba łowców i pomagierów. Kilkadziesiąt par rąk. No i Greger musi dorzucić kilku swoich specjalistów, za których trzeba będzie zapłacić. Choć z nimi myślę da radę rozliczyć odpalając im jedną larwę. A więc… wydatki i czas. Na otwarcie nie da rady. Ale na potem… Mhmmmmm… pomyśl. Wyniesiona podstawa Areny. Zasypana piachem. A pod piachem tym trzy takie bestyjki. Krwi za dużo nie będzie, ale pożeranie żywcem w całości jest jak słyszałam widokiem jedynym w swoim rodzaju. Taka sztuczka ze znikającym gladiatorem. Tadaa!
To mówiąc rozłożyła ręce jakby istotnie magiczną sztuczkę wykonała.
- Kolejne plusy mogą wynikać z zabicia matki. Te stwory żyją długo. I przez całe życie jedzą. Czasem mięso. Wolą je. Ale głównie mają skały. W ich kaustycznych trzewiach gromadzą się na ogół konkretne ilości szlachetnych świecidełek. No ale najsampierw trzeba wyłożyć własne złoto. Więc niechaj to na tym etapie będzie pod Twoją rozwagę. Tymczasem mamy tyranozaura, skorpiony i może umbrowe kolosy... jeśli zdołam je przygotować na czas.
- Przygotuj je na czas -
zabrzmiało to z ust pułkownik jak ultimatum na Severinowe “być” albo “nie być”. Zaraz jednak surowy wyraz uleciał z jej twarzy i pojawił się tam wyraz lekkiego rozmarzenia. - Tak się składa, że mój chłopczyk jest z Vae. Pomówię z nim najpierw i zobaczymy na ile będzie pomocny. Będziemy potrzebować całej ekspedycji łowców z jego Domu i będzie miał spore pole do popisu w negocjacjach. Wkład początkowy jakoś się zorganizuje, zaciągnięte długi będzie można spłacić z przyszłych zysków, czytaj robactwa. Ale teraz rzecz najważniejsza - na ile jest to potwierdzona informacja? Byłaś w tych jaskiniach? Widziałaś ślady egzystowania purpurowych czerwi? Bo jeśli nie jest to tylko cynk od nieznajomego szaraka. Bez wstępnej weryfikacji niczego się nie podejmę. Nie będę robić z gęby dupy a z siebie debila jak się okaże, że masowa zorganizowana imprezka pocałowała pustkę.
- Mhmm -
Severine zamyśliła się w odpowiedzi zawieszając wzrok na jakiej wyjątkowo obfitej i do tego rogatej piękności uwiecznionej na jednym z płócien. Postukawszy się paznokciem w biały kiełek pochyliła się nad stołem - To ten chłopiec z knajpki? Twój? Łaaadny. I dzielny. I co się tyczy samych łowów to też chętnie z nim kilka słów zamienię. Samych łowów. Słowo. No i - podniosła palec - kilka spraw, które być może od ręki pomożesz mi załatwić. Pierwsza to płatnerz. Rozważam dozbrojenie naszego reksa. Musiałabym z nim to obgadać, czy się da, czy warto i za ile. Załatw mi jakiś list polecający, co bym nie musiała świecić oczami. Druga to specjalista od trucizn. Albo kupiec z taką ofertą. Nasza arenowa Maraiel to ku mojemu smutkowi krawcowa. Szyje, kroi i nastawia. A potrzebuję czegoś co by mi szefową przekręciło. Tfu. Umbrowe kolosy oślepiło.
Młodsza drowka puściła oko i ponownie oparła się wygodnie w fotelu.
- No. To chyba na razie tyle. A jak było w knajpce ostatnio? Bo coś ten wasz zamaskowany przyjaciel mi w głowie szeptał jakem w Ice sobie tyłek odmrażała...
- Dobrze było. Znaczy jak zwykle. Pod lupę poszedł Keelesoron, niczego ciekawego się jednak nie dowiedzieliśmy. Dam ci list polecający do kwatermistrza. Dintrin myr'Alakantar, emerytowany champion domu i zarządca militarnych dóbr Tormtor. Nie sądzę aby miał na stanie pancerze dla bestii ale na pewno poleci ci płatnerza i poprze swoim autorytetem. Dintrin jest osobą dla której mam dużo szacunku dlatego nie pajacuj przed nim i się nie popisuj. To wojownik starej daty, w przeciwieństwie do mnie nie ma zbyt dużo poczucia humoru, nie bywa też pobłażliwy wobec arogancji pyskatych drowek położonych niżej w hierarchii łańcucha pokarmowego… -
Han’kah pogroziła treserce palcem. A później sięgnęła po pergamin i z marszu kreśliła już glejt. - Specjalisty od trucizn… nie znam prawdę mówiąc. Zaopatrywałam się w nie ale w standardowy sposób, w Enklawie mają spory wybór, w dzielnicy Aleval pewnie też. Podeślę do ciebie kogoś, wieczorną porą. Ma na imię Shrie. Operuje truciznami to i powinien być pomocny w temacie, pewnie wie co i gdzie w skałach piszczy i jak zdobyć bardziej wyszukane specyfiki. Poza tym powiedz mu o akcesoriach dla bestii, żeby przetrząsnął podziemne magazyny Areny i rozejrzał się za czymś w ten deseń. Nie wątpię, że Arena powinna mieć na stanie sporo takich zabawek jeszcze za czasów Wilczycy, walki gladiatorów były jej oczkiem w głowie, gdzieś te szpargały muszą nadal być.
- Shrie? Kolejny samiec wśród arenowych szych? I pewnie też mam mu nie “pyskować”, bo on się gdzieś w delikatnej grdyce wygodnie mości, a ja w ciemnej dupie siedzę, co? -
Severine zmarszczyła brwi i ściągnęła usta w grymasie zupełnie szczerego urażenia - Hmpf… “pyskatych”... O trucizny go zapytam, bo się na nich nie znam. Ale po magazynach to się sama rozejrzę jeśli ma tam coś być dla bestii.
Nadąsanie zniknęło z jej twarzy gdy dumnie uniosła podbródek, jednocześnie pokornie opuszczając spojrzenie.
- Czy to wszystko, szlachetna Han’kah Tormtor?
Pułkownik zamrugała ostentacyjnie jak rasowa kurtyzana, której ktoś zostawił połowę umówionej stawki.
- Taaa, nie pyskuj, szczerz się i jeszcze mu ja cię pierdolę obciągnij - skrzywiła się paskudnie. - Shrie to nie ten typ. Ani nie “szycha” ani nie “areny”. Pracuje dla mnie i trzyma się w cieniu. Nie spinaj się tak i nie stroi fochów moja droga, możesz być przy nim wulgarna jeśli ci to poprawi humor. Dłubać w nosie, klepać go po tyłku, kląć jak szewc. Choć nie licz na jakiś odzew. Shrie… nie jest zbyt… gadatliwy. Moje wojskowe buty przejawiają więcej emocji... - nie odrywając oka od pergaminu Han’kah uniosła palec aby skierować go w dół w podłogę. - Siedź, jeszcze pisać nie skończyłam. A co do poszukiwań możesz przetrząsnąć stajnie i zewnętrzne magazyny. Katakumby są szczelnie zamknięte. Nie zapuszczaj się tam.
- To nie fochy. Zgodnie z Twoim, o szlachetna, zaleceniem pobrałam lekcję manier u domowego majordomusa. Znam swoje miejsce -
odparła kontynuując bez mrugnięcia okiem poprzedni ton po czym opadła na fotel i po chwili przyglądania się jak Han’kah kończy pismo zmrużyła oczy z zaciekawieniem - Jakiś problem z katakumbami? - Na uniesione znad pióra spojrzenie pułkowniczki, wywróciła oczami - Dobra, dobra... Powiem mu, żeby się rozejrzał. Choć pewnie i tak nie odróżni kłębka sparciałej liny od porządnej uprzęży...
- Nie, nie ma problemu -
pułkownik zakończyła pismo, złożyła i oddała drowce. - Po prostu nie wolno tam chodzić bez zezwolenia. Katakumby skrywają wiele tajemnic, pewnie skarbów także. Jakby każdy mógł tam włazić wynieśliby połowę cholera wie jakiego badziewia. Nie chcemy ani utraty profitów ani katastrofy na szeroką skalę, prawda? Nie wspominając, że bez mapy, kto wlezie może już nie znaleźć wyjścia. Ostrzegam w ramach przyjacielskiej rady.
Han’kah uśmiechnęła się odrobinę wymuszenie.
- No. Teraz możesz iść.

Severine w odpowiedzi uśmiechnęła się podobnie. I wyszła.

***

Do swojego szumnie nazwanego biura wróciła w niezbyt dobrym humorze. Właściwie to nie było co przebierać w słowach. Nikogo szlachetnego w najbliższym pobliżu należącego do treserki ujścia układu pokarmowego tormtorskiej areny, zwanego klatkami, nie było. Nikt się więc nie obrazi jeśli…
- Nosz kurważ jej tormtorską mać, pierdolę! “Możesz być wulgarna”! “I dłubać w nosie”! Hierarchia łańcucha pokarmowego… W zad jebana, napruta bladź bliznowata panienka arenka!
Usiadła ciężko na swoim rozpadającym się krześle.
Sapnęła. Sięgnęła po flaszkę brandy. Łyknęła. Raz. Drugi. Spojrzała na butelkę. Swoje odbicie na niej.
No i co z tego?! Każdy może coś źle znosić, nie???
Złość na chwilę zniknęła z jej odbitej w czarnym szkle twarzy. Zupełnie. Przyjrzała się jej z zainteresowaniem. Zaraz jednak grymas powrócił. Choć już nie z taką siłą. Bo prawdzie Severine wcale nie miała pretensji do Han’kah. Bo niby o co. Wiedziała, że mimo iż upatrzyła sobie zajętą posadę to trafiła naprawdę dobrze. Pułkowniczka nieźle znosiła jej charakter. Za mniejsze uchybienia niż jej niewyparzony język dostawało się srogie baty. Han’kah mimo tego wojskowego drygu była jako szef naprawdę w porządku. Ale to nie zmieniało faktu, że Severine czuła się po prostu chujowo. Olana. Niedoceniona. Zrównana z pierwszym lepszym samcem-zabawką...
Odkopała w kąt pomieszczenia skorupę jakiegoś naczynia z zamierzchłych czasów. Ta potoczyła się szybko do ściany, o którą rozbiwszy się, rozpadła się na kawałki.

Uniosła nieco głowę. Trochę niechętnie. Trochę wymuszenie. Ale jakby instynktownie. Przyjrzała się ścianie triumfującej nad skorupą. Potem jej siostrom. Obdrapanym. Porośniętym grzybem i porostami. Na lewo prowadziły drzwi do jej sypialni. Na prawo do czegoś co mogło być pracownią. Oba boczne pomieszczenia prezentowały się w najlepszym stopniu pusto. W realnym żałośnie. Jak powojenne ruiny. Cóż. Taki mieli klimat na Arenie w Erelhei-Cinlu. O wszystko trzeba było zadbać samemu…
Zabębniła w zamyśleniu palcami o oparcie swojego jedynego fotela.
Może by?
Może?

Kto wie…

***

Nie minęła godzina jak cała złość jej przeszła. Wyparta z głowy Severine siłą przedawnienia i natłokiem zadań i planów jakie musiała zrealizować w związku z zakupionymi bestiami.
Najprościej się miała sprawa ze skorpionami. Nie potrzeba było niczego by na Arenie dały pokaz swojej zabójczej skuteczności. Miały tylko w zdrowiu dożyć dnia otwarcia. A ten cel był osiągalny nawet dla jej grupy niewolników. Severine dopilnowała jednak najważniejszych spraw z tym związanych osobiście. Osobniki zostały od siebie rozdzielone i pogrupowane z zachowaniem względu dla wieku, płci i stanu wylinki. Stosowne rachunki za skromną karmę wystawione do biura Bal’lsira.
Następny w kolejności był tyranozaur. Młody, silny osobnik. Pojmany zapewne za szczenięcia. Dobry okaz. Wiedziała to od razu odkąd go zobaczyła. Greger pozwolił jej zrobić dobry interes na nim. I właściwie to była nawet wujaszkowi winna podziękowania za niego. Tym bardziej, że był to jeden z rodzimych gatunków jaskiniowych, a nie z góry. A wiadomym było, że wszystkie endemity Podmroku były bardziej okazałe od ich kolegów z powierzchni…
A to także dowodziło tylko teorii, że szarak miał w ofercie coś znacznie lepszego co ukrył… Ale nie ważne. Podróż wymęczyła Reksa. Musiał odpocząć. I gdy tak odpoczywał, pomyślała, że szkoda go jej trochę na tę Arenę… A gdyby go tak dozbroić… Musiała to z kimś obgadać.
No ale były jeszcze jej dwa kolosy umbrowe. Fascynujące stwory. Z despańskich czasów nie pamiętała by widywano je na Arenie. Aż dziw zważywszy na fakt jakie te stworzenia były niebezpieczne, inteligentne i nieposkromione… Dziw przynajmniej do momentu gdy Severine nie zaczęła konfrontować swoich wizji ze swoją wiedzą. I tu zaczęły się schody. Schody w postaci nigdy nie zamykających się oczu tych bestii. Tych prostych. Te złożone były zwyczajne insektoidalne. Te proste… cholera wie. Nie zdziwiłaby się gdyby się okazało, że kolosy powstały jako pupilki łupieżców umysłu. Bo wszak jaki pan taki kram. Ale gdybać nie było co, a problem ten rozwiązać się jakoś nie chciał sam. Ostatecznie obmyśliła dwie opcje. Oślepienie toksyną, lub okaleczenie. Przy czym to drugie było ostatecznością. I oba ponownie wymagały konsultacji ze specjalistami w swoich dziedzinach.

***

Zmęczony podróżą i zaklęciami uspokajającymi tyranozaur wciągnął przez sen głębiej powietrze do nozdrzy. Sapnął gniewnie. Wtedy stojąc przed jego klatką poczuła to. To charakterystyczne wrażenie. Nawet nie bycia obserwowanym co… czyjegoś towarzystwa. Nie od razu się jednak odwróciła. Mógł tam być już od jakiegoś czasu, a mógł dopiero co przyjść. Cholera wie. Odczekała chwilę po czym odwróciła się w stronę nieznajomego. Stał kilka kroków od niej. W ciemniejszej części korytarza. Jak i ona wcześniej przyglądał się wielkiemu zwierzęciu, którego głęboki oddech wypełniał klatki spokojnym rytmem snu.
- Shrie?
- Tak…-
Shrie lubił najwidoczniej ukrywać się w mroku i być tajemniczym - Mów o co chodzi.
- I pomyśleć, że to mnie wysłała po lekcję dobrych manier... -
prychnęła na wpół do siebie, po czym spojrzała poważnie na samca - W pierwszej kolejności chodzi mi… o spacer we dwoje. Po zewnętrznych magazynach i po stajniach. Dotrzymasz mi towarzystwa i pomożesz w rozejrzeniu się za akcesoriami, które przydałyby mi się tu w klatkach. Pamiątkami po poprzedniej epoce… Drugą sprawę omówilibyśmy po drodze.
- Nie wiedziałem że to ma być… randka.- zaśmiał się cicho drow. Był młody i tak jak każdy młodzik… arogancki. Uśmiechnął się bezczelnie dodając.- Gdybym wiedział, to ubrałbym się stosownie.
- A myślałam, że wiesz wszystko o tym co się tu dzieje - stwierdziła z nieudawanym rozczarowaniem i spojrzała chłodno na skąpy ubiór samczyka - Łaszkami się nie przejmuj. Masz idealne. W końcu to Ty będziesz przewalał całe żelastwo. Ja będę je oceniać spojrzeniem. Pójdziemy?
- Nie lepiej wziąć paru niewolników? - zapytał retorycznie drow, po czym ruszył przodem do starych magazynów, pełnych żelaznych pięt do wypalania znamion, uprzęży skórzanych, kajdan i podobnych akcesoriów treningowych. Było tego pełno i większość nie przedstawiała większej wartości. Bądź co bądź stwory na Arenę nie wymagały zazwyczaj tresury, a do walk wykorzystywano ich naturalną dzikość i krwiożercze instynkty
- Nie dość, że zaskoczony to i niezaradny… Naprawdę musisz się na randce wyręczać niewolnikami? - zacmokała ustami niezadowolona - Rozejrzyjmy się po tym szmelcu. Chodzi o fanty, które będą miały cenę wyższą niż masa materiału, z którego je wykonano… przez despańską Arenę przewinęło się wiele różnych stworzeń więc bacz na wszystko. A w międzyczasie powiedz mi coś o sobie. Wszak to randka. Chyba umiesz jednocześnie mówić i się rozglądać?
- Umiem wiele rzeczy moja pani, niektóre bardzo przyjemne. Inne mniej…- rzekł drow z wesołym uśmieszkiem. - Więc to szukanie wśród łupów, tak?
I to beznadziejnie nieudane poszukiwanie, jak dotąd nie natrafiali na nic godnego uwagi. Parę szpicrut miało jakąś wartość artystyczną… parę uprzęży i siodeł, przeznaczono z pewnością na humanoidy, w tym i te płci żeńskiej. Poza tym…. ubogo, ubogo. Dużo szmelcu i tylko szmelcu.
- Szukamy ozdóbek do twego gabinetu, czy sypialni…- Shrie wygrzebał wielobarwny pejczyk ze zdobioną srebrem rękojeścią. - Bo to można zawiesić nad łożem, jeśli kuszą cię takie zabawy. Lub jeśli chcesz odstraszyć samców… cóż… niektórych samców.
Severine wzięła z jego rąk pejczyk i uchwyciwszy wygodnie za falliczną rączkę, z wprawą wywinęła nim dla próby w powietrzu po czym strzeliła o cholewę swoich wysokich butów.
- Niczego sobie - stwierdziła po czym wskazała ręką kilka obiektów, których zakup byłby ze względu na cenę, lub dostępność znacznie bardziej kłopotliwy niż renowacja obecnych - zaznacz je dla niewolników do zabrania do klatek. Poza tym sam szajs.
Wróciła spojrzeniem do Shrie.
- Więc oferujesz też porady sercowe. Niezbyt imponujące, ale się dobrze składa. Bo trafił mi się samiec, na którego to - przejechała dłonią po skórkowym wykończeniu pejcza - raczej nie podziała. I chyba będę musiała odrobinę go przytruć by mi się zdał. I to jest ta druga sprawa. Pani starsza mówi, że nie obce ci są trucizny. Tudzież ci, którzy z nich żyją. Jak to dokładnie jest, mhm?
- Trochę znam. Oczywiście mówimy o trucicielach plebejskich lub o Thay. Bo truciciele z wyższej półki… ci nie pracują za pieniądze. -
potwierdził Shrie - Co jest celem tej trucizny?
- Umbrowy kolos. Ponad trzysta kilo masy ciała. Odporność charakterystyczna dla insektoidów. Rozważam kilka opcji. Wszystkie przewidują uśpienie go. Niektóre oślepienie. Czasowe.
- Cholera… trucizny nie oślepiają w zasadzie. Owszem... czasem jako skutek uboczny, ale takie oślepienie to zwykle preludium do szybkiego zgonu. -
zasępił się Shrie. - Zresztą nie ma w ogóle trucizn na umbrowe kolosy. Przy grubości ich pancerza, nie było sensu bawić się w trutki… Po co w ogóle sprowadziłeś tu te cholerstwa? Jeśli się wyrwą, będziesz miała przechlapane.
Przez chwilę milczał, nim rzekł.- Nie wiem. Może się da jakieś znaleźć trutki, może nie… chyba jedynie można szukać w enklawie Thay. Bo u plebejskich aptekarzy to znajdziesz same badziewie. Cudowne trutki, które w sumie nie zadziałają w praktyce.

- Czerwonaki… Zawsze to jakiś adres. Ale dziwi mnie Twoja zapobiegliwość. “Jeśli się wyrwą…” Jak stary pryk. Nie kusi Cię nigdy zrobienie czegoś nowego? Czego nikt inny wcześniej nie próbował? - spytała głosem jakby przez chwilę cieplejszym i rozmarzonym. Po chwili jednak jej ton wrócił na poprzedni drwiący tor - O co ja się pytam. Jesteś samcem przecież… A co z usypianiem? Co byś zaproponował?
- Mnie może kusić, ale to twoją głowę poda się na tacy Matronie.- uśmiechnął się ironicznie Shrie. I wzruszył ramionami.- Nie zrozum mnie źle.. polowanie na szalejące na ulicach umbrowe kolosy brzmi interesująco, ale ktoś w końcu zostanie ukarany za taką wpadkę. Wypada na to, że twoja pupa… całkiem pupa, jest wtedy zagrożona.
Wzruszył ramionami.- Sprzedać umbrowe kolosy Katedrze Przemian Shi’quos. Na pewno mają w swych zbiorach mniej kłopotliwe, a bardziej widowiskowe stwory.
- Zauważyłeś… - powiedziała po chwili milczenia i uśmiechnęła się wdzięcznie - Widzisz jednak Shrie, im bardziej wszyscy mi mówią, że to zły pomysł, tym bardziej mam ochotę przekonać się o tym na własnej skórze. Poza tym jak wiesz nie kochamy się teraz z Shi’quos. Niespecjalnie zależy im na sukcesie otwarcia tormtorskiej Areny. Mogłabym się po tej wymianie obudzić z ręką w nocniku. Albo... nie obudzić w ogóle.
Przez moment patrzyła na młodego drowa, a potem podeszła do niego, złapała za ozdobny kaftan jaki okrywał jego skąpą kamizelę i przyciągnąwszy mocno, wpiła się w jego usta.
- Ale wezmę sobie do serducha Twoją troskę o moją pupę - odparła chwilę później patrząc mu w oczy - Tym bardziej, że to jeszcze nie koniec spaceru. A w każdym razie nie dla Ciebie - dodała z przekąsem - Pani starsza mówiła, że masz jako jedyny dostęp do katakumb Areny. I postraszyła duchami i że kto tam wejdzie ten może nie wrócić. Co tym bardziej podjudziło moją ciekawość i chęć kontynuowania spaceru w zakazane rejony. No ale wyraziła się jasno. Zatem masz tam wejść Ty i rozejrzeć się za jakimś ładnym prezentem dla mnie. Chętnie zobaczę zbroje dla bestii. Najchętniej pancerze i obroże dla dinozaurów, oraz bardingi dla skorpionów obecnie. Może jakieś chanfrony. Ale w sumie wezmę co będzie. Bida aż piszczy w klatkach. Odprowadzę Cię więc, a Ty w tym czasie wróć do tematu trucizn i zaproponuj coś taniego, skutecznego i usypiającego.
- Niestety słowa tani i skuteczny nigdy nie stoją obok siebie w zdaniu.- odparł z uśmiechem Shrie i dodał.- Do tych, których akurat nie penetrują uczniowie naczelnego maga. Wymagasz jednak ode mnie sporo… więc musimy się już pożegnać. Przetrząsanie katakumb, to godziny przeszukiwania szmelcu i złomu. Nie chcę się przymuszać do tak długiego czekania.
- A tyś myślał, że ja czekać będę na Ciebie? - prychnęła - Rozpieszcza Cię pani starsza. Powiem Ci zatem, że taka lokalna brandy z grzybów. Jest tania. I niezwykle skuteczna. Albo taki pejczyk - tu ponownie trzasnęła wielobarwnym akcesorium i mruknęła z zadowolenia - Bardzo tani. Nieziemsko skuteczny. Tylko potrzeba do tego odrobiny wyobraźni. Wysil się więc na nią odrobinę i wyobraź sobie zdanie gdzie stoją obok siebie. Potem jest łatwiej. A zrezygnuję z Twojego towarzystwa gdy uznam za stosowne więc mi się tu nie żegnaj. Rozmową zabaw.
Shrie tylko westchnął znacząco, ale nie odpowiedział na jej słowa. Za to starał się ją zaintrygować anegdotami dotyczącymi miasta. Większość z nich Severine, albo znała,albo nie znała ich bohaterów, więc ją mało obchodziły. Drow szedł w kierunku jednych z wyraźnie zdewastowanych korytarzy pełnych starych skrzyń o lekko zbutwiałych wiekach. W nich to pewnie znajdowały się łupy wojenne Despana.
- No zabawianie wieściami lokalnymi to chyba jedna z tych mniej przyjemnych rzeczy, które umiesz. A może coś o sobie tak dla odmiany? Chyba nie wszystko jest tajemnicą, co? Skąd Cię wyciągnęła?
- Uratowała mi życie podczas… ostatniej wojny.-
rzekł enigmatycznie Shrie i zaczął przeszukiwać pośpiesznie poszczególne skrzynie. Były tam głównie poszczerbione miecze, uszkodzone pancerze i dziurawe tarcze. Niewątpliwie z każdym z nich wiązała się historia, ale nie było już drowów w Arenie, którzy potrafili by powiązać te bronie z wydarzeniami.
Ale bez historii te przedmioty były tylko ozdobnym złomem. Shrie zapuszczał się dalej i dalej w korytarze. Aż doszli do tych, po których krążyli niewolnicy powiązani z Bal’lsirem, Mariael i Han’kah… Tu Shrie nakazał Severine poczekać.
- No jeśli to już tu, to nasza randka dobiegła właśnie końca - odparła oglądając z nieco wymuszonym zainteresowaniem jakąś starą zaśniedziałą glewię - Ale jeśli tak, to co tam kurwa robią ci niewolnicy???
- Zapewne ważne sprawy.-
odparł Shrie nie wdając się w szczegóły, których być może nie znał.
Severine zamrugała oczami.
- Aha… Niewolnicy, uczniowie… jak to w końcu jest z tymi katakumbami? Pani starsza powiedziała, że dostęp do nich jest ograniczony. Ze straszne rzeczy i że w ogóle jak coś się z nich chce to tylko do Ciebie pędzić. A tu widzę, że musimy sobie miejsce w kolejce zaklepać…
- Jest ograniczony: dla ciebie, dla innych drowów które samowolnie się zapuszczają w głąb Graciarni. Ale ci niewolnicy są tu przysłani przez Naczelnego Maga i mają przyzwolenie samej Matrony, więc… nawet pani starsza nie stoi ponad naszą wspaniałą Sabalice.- wyjaśnił z ironicznym uśmiechem Shrie.- Poza tym, część z niewolników z mojego polecenia pilnuje obszarów Graciarni przed niepożądanymi gośćmi.
Nie ukrywała nadąsanej miny i urażenia.
- Magowie powinni w wieżach siedzieć. A nie się panoszyć po Arenach - mruknęła cicho po czym westchnęła - Może kiedyś... Tymczasem zasuwaj cny Shrie. Wiesz już gdzie mnie znaleźć. Wpadnij jak coś Ci w oko wpadnie.
- Zrobię to natychmiast, acz… nie licz na wiele. Wśród tego złomu, ciężko znaleźć coś wartego uwagi. Póki co Vallochar nie znalazł niczego imponującego. Szkoda że sekrety Graciarni znikły wraz z księgami magicznymi Valyrin.-
westchnął smętnie Shrie.
- Oj tam księgi - żachnęła się - Naprawdę sądzisz, że sekret Areny drzemie w jakichś starych parchatych księgach? Nie. Arena to coś znacznie więcej. Dzikość jaka drzemie w piachu, który wypił więcej krwi niż jakakolwiek inna ziemia…. - ponownie pozwoliła sobie na chwilę nostalgii - Odkąd pamiętam, zawsze mnie fascynowała… No dobra. Spadaj bo jeszcze Ci się zwierzać zacznę.
Po czym odwróciła się i ruszyła w drogę powrotną do klatek.

***

To była jej druga wizyta w faktycznym Domu Tormtor. Przedstawiła się komu trzeba i znalazła szacownego czempiona. Dyntrin myr’Alacantar istotnie robił wrażenie mężczyzny srogiego. I Severine naprawdę stanąwszy przed nim nie miała ochoty ani kląć, ani dłubać w nosie, ani klepać go po tyłku. O propozycji obciągania nie wspominając. Tacy drowowie po prostu się zdarzają. Drowy pomniki. Pieprzone legendy, o których choć nie masz zielonego pojęcia to wiesz na podstawie samego spojrzenia, że się naoglądały w życiu tyle, że na kilka pokoleń wystarczy.
Pilnowała się jak jaka magiczka co by czego głupiego nie chlapnąć. I metoda ta chyba zdawała egzamin. Bo Dyntrin przeczytawszy pismo polecające od Han’kah zaprosił Severine do swojego gabinetu i poprosił o wyjaśnienie w czym rzecz.
Wyjaśniła krótko i węzłowato. Czy zbroja dla tyranozaura ma sens? W zasadzie już po jego wyrazie twarzy znać było, że nie ma sensu. Czempion jednak należał do tych co uznawali, że to nie pytania są głupie, a co najwyżej drowki, które ich nie zadają. Wyjaśnił więc, że tak jak sam sens zbroja jakiś może mieć, to koszt jej sporządzenia wykraczać będzie wielokrotnie ponad standardowe środki finansujące Arenę. Nie wspominając o czasie pracy i dostępności kowala, który by się podjął takiej pracy. Temat więc umarł przynajmniej chwilowo. Ale podsunął Severine inną myśl…
A czy tormtorski kowal byłby w stanie wykuć hełm dla umbrowego kolosa? I założyć go bestii tak, żeby go zdjąć nie mogła?
Tu na monumentalnym obliczu pojawił się nieswoisty dlań… uśmiech. On sam Dyntrin nie podszedłby uzbrojony w hełm i narzędzia do takiego potwora. Nie wspominając o kowalach. Nie ma takich pieniędzy, które by kogokolwiek do tego przekonały.
Nie zniechęciła się. A i Dyntrin nie wydawał się znudzony pytaniami. Jakby czekał na następne. Zapewne w jego wieku odwiedziny takiej Severine mogły być jakąś rozrywką.
Pokiwała głową. Pomyślała…
A artefakty? Można by kowala uzbroić w specjalną ochronę przed umbrowym spojrzeniem.
Nie zaprzeczył, że rzeczywiście można by. Ale najpierw trzeba taki artefakt mieć. A Dom Tormtor nie wypożycza artefaktów, które przysługują najznamienitszym magom i kapłankom.
A robota w ciemno wobec tego?
Bez przymiarki i tak żeby kolos nie mógł sobie zerwać tego z głowy to raczej niewykonalne.
Znów się zamyśliła. I głowę by dała sobie uciąć, że Dyntrin na nią patrzy i czeka. Aż zada to pytanie, które powinna. Przygryzła wargi. Bawił się w belfra. Bynajmniej jej to nie przeszkadzało. Nawet działało motywująco…
Trofea… Wypchane… Dom żołnierzy ma jakieś? Dom Vae powinien. Może…
Han’kah ma. Dwa. Może nawet trzy. Mając taką kowal tanio i szybko zrobi to co trzeba.



Jest!

***

Severine wpadła do jej gabinetu jak pocisk z kuszy. Drzwi tak trzasnęły, że aż jeden ze sprośnych obrazów przedstawiających jakąś piękność wiodącą podejrzanie demonicznego kozła do alkowy, spadł z hukiem na podłogę. Drowka wyglądała na solidnie zdyszaną i bardzo podekscytowaną.
- Podobno masz… - z trudem łapała oddech - wypchane łby kolosów! Masz?!
Cisza jednak jaka jej z początku odpowiedziała i wyraz twarzy pułkowniczki sprawiły, że treserka zmieszała się wyraźnie.
- Eeeee… znaczy… - zaczęła podchodząc do obrazu i wieszając go na ścianie. A w każdym razie mocując się z nim - Byłam u Dintrina i… no wiś kurrwa... powiedział, że możesz mieć w swojej kolekcji trofeów, głowy, lub nawet całe wypchane ciała umbrowych kolosów. Bardzo by mi się mogły przydać podczas przygotowywania tych potworów na potrzeby otwarcia Areny.
- Mam dużą kolekcję trofeów - Han'kah odchyliła się w swoim fotelu bawiąc się małą figurką skorpiona. Kiedy pociągała za jego zakręcony ogon z pyska wychylała się drowia głowa wykrzywiona w grymasie przerażenia. - I tak, wypchanych umbrowych też mam. Chyba dwa w całości i jedną głowę, ta wisi nad moim sraczem. Po co ci one?
- Nad sraczem? Głowę kolosa? - ni to zdziwiła się ni to powtórzyła pytanie nadal łapiąc oddech. Potem zaśmiała się i ostatecznie odłożyła obraz z powrotem na podłogę - Nad sraczem… Potrzebuję samej głowy. Potrzebna mi dla kowala. A on weźmie miarę i wykuje mi hełmy na moje paskudki. Jak je w te hełmy zakujemy nie będą mogły mieszać we łbach tymi swoimi oczkami! Więc skoro mi jest potrzebna, a Tobie ona w zasadzie i po prawdzie na gówno, to sobie wezmę. Ku chwale Areny.
Jej ton w tej wypowiedzi był raczej oznajmiający niż pytający, ale nie było wątpliwości, że kontrolnie zerka na ostateczną reakcję pułkowniczki.
A ta… parsknęła tak niepochamowanym i perlistym śmiechem, że przez chwilę nie było wiadomo czy Han’kah zaraz Severine uściśnie czy zdzieli z buciora.
- Na gówno mi ta głowa, co racja to racja... - powiedziała gdy w końcu atak wesołości minął, zresztą jak nożem cięty. Z jednego uderzenia serca na drugie na twarz pułkownik wrócił wyraz takiego chłodu, że można było mieć wątpliwości czy ten śmiech nie był przypadkiem halucynacją. - Jest jeszcze jeden problem. Mapa. Nie pojadę do Icehammer bo wypadła mi inna podróż… - Han’kah postukała palcami w blat. - Ty musisz to załatwić. A że nie mamy nic do zaoferowania wyjścia są dwa. Zaproponujesz mu udziały w przyszłych zyskach. W końcu to ja zmontuję ekipę morderców i czaromiotów, którzy pomogą nam zabić czerwia. Bo… postanowiłam, że dużego jednak trzeba zabić i myśleć o klejnotach. Niedobór funduszy zaczyna nam mocno doskwierać. Mniejsze osobniki się wyłapie, może jakiś średni na Arenę się nada, larwy podchowasz? To ty jesteś ekspertem od bestii więc zdecydujesz. Nie wiem jeszcze jak z udziałem łowców Vae w całym przedsięwzięciu ale myślę, że się skuszą tak czy inaczej. Ostatnio zdychają z nudów więc nawet mniejsze zyski lepsze niż żadne no i się rozruszają… A, i druga opcja. Może Shrie z tobą iść. Jeśli zrobisz właściwe rozeznanie i dobrze to rozegrasz… Mogłabyś ostatecznie wyruchać twojego szaraka w dupę i zwinąć mu ten papier. Shrie może odwalić robotę ale nie na rympał, na żądło skorpiona… Z głową to rób. Na miejscu podejmiesz decyzje co i jak. To będzie twój sukces albo twoja porażka.
Uśmiech, który gościł do tej pory na ustach Severine, jakoś tak znikł nagle.
- Znowu. - powiedziała krótko jak ktoś otwarcie i bezpardonowo zdradzony - Znowu Ice. Znowu.
Klapnęła na fotelu zezując to w oczy Han’kah to w te przerażone ślepia drowiej główki, to znów na samego skorpiona. I na jego żądło.
- Dobra - odpowiedziała po chwili ale już nie patrząc na Han’kah - Ale potrzebuję, jak to mówią duergary, “papieren”. Z pieczątką, odciskiem ust, pośladków i w ogóle czego tam się da, żeby było wiadomo, że ważny i że mam pełnomocnictwo do negocjacji. Gdzie Twój sracz?
Pułkownik wskazała palcem kierunek.
- Na koniec korytarza, w prawo, drugie drzwi. Dasz sobie radę, prawda?
Rzuciła treserce figurkę skorpiona, z której jeszcze przed chwilą wyglądała upiorna główka.
- Jak spierdolisz nakarmię tobą skorpiony… - groźba zawisła w powietrzu, ale zaraz przyćmił ją kolejny nieoczekiwany atak śmiechu. - Nie no, żartuję… Nic takiego się nie zdarzy. Bo ty jesteś zaradną i efektywną drowką, która świetnie się spisuje. Moja sprytna dziewczynka.
Choć już zmierzała we wskazanym kierunku, zatrzymała się nagle. Odwróciła do Han'kah. I spojrzała jakoś tak dziwnie. Ni to z uśmiechem, ni to z jakimś smutkiem... przygryzła wargi.
- Pozwolisz... że skorzystam przy okazji.
- Korzystaj ile wlezie.

Skorzystała. A co. Nie codziennie przychodzi spojrzeć umbrowej grozie w oczy jednocześnie wysrywając się szlachetnie.
...
Kurwa mać.
KURWA MAC!

***

Na powrót Shrie z katakumb ponownie czekała przed klatką tyranozaura. W jej gabinecie uwijali się obecnie niewolnicy ustawiający i dekorujący wnętrze podczyszczonymi zdobyczami z magazynów zewnętrznych. A i Reks po przebudzeniu się zdawał się być... osowiały. Niespecjalnie zainteresował się zaserwowanym mu rothem. To było względnie normalne po transporcie, ale należało przypilnować by nie przeciągnęło się za długo. Nie szczędziła mu więc swojego towarzystwa. I choć wyraźnie pokazywał, że ma je w nosie to wiedziała, że wszystkie stałocieplne mają to do siebie, że samotność choć czasem preferowana, jest dla nich na dłuższą metę szkodliwa. Gdyby nie szefowa to jutro spróbowałaby wejść do środka… Tak tylko mogła popatrzeć.
Gdy wrócił nie czekała aż się pierwszy odezwie.
- Zabierasz mnie jutro na przejażdżkę - oznajmiła mu - Do Ice. Słodko, nie? Zrobimy tak. Ja nam przygotuje jakieś ciepłe wdzianka, kocyk i pokoik na miejscu, a Ty załatwisz koszyczek ze smakołykami. Tylko dopilnujesz, żeby był kompletny i nie zabrakło w nim żadnej z rzeczy, które potrzebne Ci są do wykonywania niemiłych rzeczy, o których wspominałeś. No. A teraz popraw mi humor i powiedz co znalazłeś.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline